wika
Po zakończeniu egzaminu gimnazjalnego w części humanistycznej okazało się, że dzień wcześniej arkusz egzaminacyjny wraz z odpowiedziami znalazł się na amerykańskim serwerze. Niektórzy gimnazjaliści mieli dostęp do niego na kilkanaście godzin przed egzaminem. Dzięki IP komputera policja dość szybko namierzyła sprawcę i dziś rano doszło do zatrzymania. Sprawcą opublikowania w internecie arkusza okazał się 18-latek z Warszawy. Motyw prosty - jego siostra zdawała egzamin. I niby wszystko ok, sprawca został zatrzymany, egzamin będzie unieważniony - przynajmniej dla tych, którzy z ujawnienia skorzystali. Raczej mocno wątpliwe, by wszystkim udało się to udowodnić. Sukces? Moim zdaniem nie! Nikt na razie nie postawił pytania, skąd 18-latek miał dostęp do treści arkusza i klucza odpowiedzi. Jak wszedł w posiadanie tych materiałów? Dyrektor CKE mówi, że jego instytucja jest czysta. Ale ktoś udostępnił te materiały. To jest prawdziwe źródło przecieku. I ten ktoś powinien ponieść znacznie wyższą karę niż ów złapany 18-latek.
Do innego ujawnienia doszło na Śląsku.
Polska uczciwość znów święci triumfy.
Dość przykra sprawa dla wszsytkich zdajacych wczoraj egzamin. Wiekszość z nich nie miała pojęcia o takim przekręcie, a być może -jak sugerowano to na początku, egzamin będą musieli powtarzać wszsycy, bo jak udowodnić komuś że nie widział pytań wcześniej, mógł to zrobić przez inny komputer etc, możliwości jest milion.
Do osoby, która ewentualnie przekazała materiał owemu 18-latkowi myśle, że odpowiednie władze dotrą. Nie jest to aż tak mi się wydaje nadzwyczajnie trudne, a i ten 18-latek może sam coś nam powiedzieć.
on uzyskał wiadomości od sprzątaczki jednego z gimnazjum. Zastanawiające jak ona to dostała, bowiem na mocy prawa dyrektor ma obowiązek zabezpieczyć materiały egzaminacyjne przed naruszeniem. Są zapakowane do dnia egzaminu. Aby wejrzeć do arkusza, trzeba dostać się do szafy pancernej. Naruszyć zapakowany pakiet, zerwać plomby z arkusza. Trudno takiej ingerencji nie zauważyć. Dyrektor powinien to zgłosić do OKE w momencie stwierdzenia, że pakiet z materiałami został naruszony, a tu nic takiego najprawdopodobniej się nie stało. Po pierwsze - brak zabezpieczenia materiałów, po drugie brak zgłoszenia naruszenia materiałów.
Moja siostra w tym roku pisała, a w zasadzie to pisze, egzamin gimnazjalny. Był to dla niej wielki stres. Nie miała żadnych przecieków i pisała uczciwie. Bardzo krzywdząca jest taka zbiorowa odpowiedzialność. Karanie wszystkich gimnazjalistów za brak kompetencji dyrektora szkoły i głupotę sprzątaczki to nie jest dobry pomysł. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Z drugiej strony pamiętam sytuacje jak to w podstawówce moja klasa musiała powtarzać egzamin końcowy. Pani dyrektor stwierdziła, że poszło nam zbyt dobrze w porównaniu z innymi klasami, więc musieliśmy znać wcześniej pytania.
Z drugiej strony pamiętam sytuacje jak to w podstawówce moja klasa musiała powtarzać egzamin końcowy. Pani dyrektor stwierdziła, że poszło nam zbyt dobrze w porównaniu z innymi klasami, więc musieliśmy znać wcześniej pytania.
nie chodzi o odpowiedzialność zbiorową. Zasadniczo karani są ci, którym się udowodni, że znali arkusz, że korzystali z czyjejś pomocy lub np. ściągali, korzystali z podpowiedzi, czy... jak to bywało w poprzednich latach ktoś inny dopisywał fragmenty prac...
Decyzja o powtórzeniu sprawdzianu czy egzaminu jest zależna od dyrektora szkoły, więc nie bardzo mogę uwierzyć, że dlatego musieliście pisać test ponownie.
on uzyskał wiadomości od sprzątaczki jednego z gimnazjum. Zastanawiające jak ona to dostała, bowiem na mocy prawa dyrektor ma obowiązek zabezpieczyć materiały egzaminacyjne przed naruszeniem. Są zapakowane do dnia egzaminu. Aby wejrzeć do arkusza, trzeba dostać się do szafy pancernej.
Albo po prostu dostać do przejrzenia arkusze od pani dyrektor o czym można przeczytać chociażby tutaj .
Ręce mi opadły po prostu, profesjonalizm na najwyższym poziomie.. brak słów.
a teraz jeszcze wystarczy zobaczyć jak super to gimnazjum pisało egzamin w poprzednich latach (mam w szkole wielu dyslektyków, więc wiem, że osiąganie tak wysokich wyników nie bardzo jest możliwe, jeżeli orzeczenia nie są naciągane) - pewnie proceder trwał, tylko teraz mleko się rozlało. To już oczywiście sprawa nie do udowodnienia, chyba że pani dyrektor się przyzna.
A pani była autorytetem w pracy z dziećmi nadpobudliwymi, dyslektykami, zapraszana na różne konferencje i sympozja. Pewnie czuła się bardzo pewnie i pewność ją zgubiła.