wika
Odkrywcy, albo jak należało by ich pewniej nazwać - poszukiwacza skarbów, to ludzie często dużej wiedzy. Dziwi więc, że wiedzy tej nie wykorzystują w prawidłowy sposób ale biorą do ręki wykrywacz metali i dawaj za skarbami. Owszem, chwali im się, gdy odnajdą zabytek bez kontekstu. Jednak w iluż to przypadkach natrafiają wykrywaczem na zabytek w kontekście i albo nie potrafią ocenić czy miejsce jest stanowiskiem archeologicznym albo nie chcą tego zrobić. Sam widziałem przykłady niszczenia stanowisk w na prawdę brutalny sposób. Poza tym dzięki nim kwitnie czarny rynek handlu zabytkami...
Jestem zdecydowanie przeciwny ich działalności. Jak Wy oceniacie tych ludzi?
Odkrywcy, albo jak należało by ich pewniej nazwać - poszukiwacza skarbów, to ludzie często dużej wiedzy.
A jeszcze częściej to ludzie bez żadnej wiedzy, nastawieni tylko na zysk i dążący do obłowienia się na czarnym rynku. Zwykle są to przede wszystkim miejscowi tubylcy dla których poszukiwanie skarbów to najlepsze źródło utrzymania, bo za parę znalezionych okazów mogą się często pozwolić sobie na bezrobocie przez parę miesięcy. To są patologie i jakoś nikt jeszcze nie znalazł pomysłu jak z nimi walczyć
Mnie też oburzają tego rodzaju „odkrywcy”. Są to zwykli rabusie którzy grabią dziedzictwo kulturowe. Nie różnią się niczym od zwykłych rabusiów którzy ograbiali w przeszłości poegipskie świątynie czy grobowce. Teraz jednak są wyposażeni w nowoczesny sprzęt (wykrywacz metalu) który znacznie pomaga im w swoich „poszukiwaniach”.
Uważam w sumie, iż w ogóle prawo do wykopalisk i poszukiwań, powinni mieć wyłącznie archeolodzy którzy swoim autorytetem gwarantowaliby zachowanie danego znaleziska.
Ja dwukrotnie spotkałam się z tymi "specjalistami" z wykrywaczami metalu. Pierwszy raz na moich tegorocznych wykopaliskach archeologicznych. Pewnego dnia przyjechaliśmy na stanowisko, które zostawiliśmy wysprzątane i wygładzone idealnie ponieważ na koniec dnia robiliśmy zdjęcia dna wykopów. Jakież było nasze zdziwienie kiedy okazało się, że w 3 z 4 ćwiartek wykopu są wykopane dziury o głębokości kilkunastu centymetrów. Oczywiste stało się więc, że złodzieje nie kopali na chybił-trafił ale mieli sprzęt. Kilka dni później pojechaliśmy do Akermanu, a tam, wśród stoisk z pamiątkami było jedno na którym pani sprzedawała wspaniałe antyczne monety i zapinki za bezcen! (50 hrywien najczęściej kosztowały) To sie człowiek może zdenerwować...
Drugie spotkanie nastąpiło w czasie zwiedzania jednego z wałbrzyskich zamków. Napotkani państwo z saperką i wykrywaczem metalu, zapytani o to co robią zapytali "co?", a kiedy powtórzyliśmy pytanie, łamaną angielszczyzną poinformowali, że nie mówią po Polsku
Tacy "poszukiwacze" nie są nikim innym jak zwykłymi złodziejami. Jeszcze jakoś bym przebolała gdyby kopali na własnym podwórku, ale oni zwyczajnie dewastują mienie państwowe. No i oczywiście wykrywacz metali- bo tylko metal ma dla nich jakiekolwiek znaczenie, liczą na złoto czy srebro. To chyba najlepiej świadczy o tym jacy Ci ludzie są ograniczeni. Tak sie składa, że kopiąc na moim wykopie w ten sposób wyrzucili na hałdę przepiękną pobocznicę od konia scytyjskiego. Powód? Wykonana była z kości lub rogu wiec nie miała dla nich żadnej wartości podczas gdy dla archeologów było to znalezisko unikatowe. Nie pozostaje więc archeologom nic innego jak zakopywać kapsle metalowe na stanowisku i tym sposobem zmylać wszystkich amatorów z wykrywaczami metali.
Największe zło tego typu o jakim ja słyszałem to wkop dokonany przez jednego z takich właśnie "wykrywaczowców" do kurhanu w Ulowie. Obok wkopu leżały wyjęte z wewnątrz kości i ceramika... Aż ciarki przechodzą...
A najgorsze, że są w Polsce fora i portale historyczne propagujące tego typu "hobby"...
To ja może trochę z innej beczki względem powyższego tematu.
Mnie jakoś niekoniecznie owi pospolici złodzieje i dewastatorzy - bo tylko takie określenia mam dla omawianych tu "poszukiwaczy - odkrywców", kojarzą się z wykrywaczami metalu, chociaż pewnie w dzisiejszych czasach jest to ich podstawowe wyposażenie.
W całym tym procederze najbardziej przerażający jest wśród tychże dewastatorów niemal całkowity brak jakiejkolwiek wiedzy historycznej - do najzwyklejszej ciemnoty włącznie.
Jak to już zauważyła nasza przedmówczyni horus, ludzie ci niczym sroki łapią w ręce wszystko co się błyszczy nie zważając jak nieodwracalne często szkody wyrządzają potomnym niszcząc to, co stanowi nieraz niezwykle cenną oprawę tychże "błyskotek".
Będąc przy temacie, pozwolę sobie opowiedzieć pewną historię, która wydarzyła się naprawdę.
Otóż, jakieś ponad 30 lat temu miał miejsce w moim regionie taki oto przypadek:
- Pewien miejscowy chłop chcąc choć trochę wyrównać mocno pofałdowaną ziemię pod lasem, wziął się był za rozkopywanie i równanie owych pagórków, które przeszkadzały mu w uprawianiu tego skrawka ziemi przeznaczonego pod zasiew zboża.
W pewnym momencie natrafił on na jakieś stare naczynie przypominające wcale pokaźny dzban.
Początkowo (jak sam mówił), nie zwrócił na owo znalezisko większej uwagi, gdyż swoim wyglądem nie budziło właściwie żadnego zainteresowania u tegoż chłopa.
Odrzucił więc ów "dzban" na bok i zabrał się na powrót do kopania ziemi.
Po jakimś czasie głód dał mu znać o sobie - przerwał więc pracę i usiadł przypadkowo obok tego wykopanego naczynia.
Jedząc zabrane z domu śniadanie, zaczął się przyglądać mimochodem swojemu znalezisku, by po chwili zacząć oczyszczać go z ziemi którą było owo oblepione.
W pewnym momencie chłop zauważył, że ów "dzban" jest zapieczętowany jakąś twardą (substancją?), przez którą nie mógł się dostać do środka.
Zauważył też, że na owej substancji chroniącej wnętrze "dzbana" jest jakby coś w rodzaju (pieczęci?), której bliżej chłop nie potrafił opisać. Podobny odcisk powyższej znajdował się też podobno na bokach tegoż "dzbana".
Po paru bezskutecznych próbach dostania się do wnętrza "dzbana", poirytowany chłop porwał był motykę, i kilkoma uderzeniami rozwalił ów "dzban".
Jakież było jego zaskoczenie, gdy z pogruchotanego "dzbana" wysypały się lśniące monety, których znalazca nie potrafił nijak bliżej zidentyfikować, a te jeszcze jak na ironię losu wyglądały tak, jakby były wybite ze złota.
Gdy minął chłopu pierwszy szok, pozbierał on monety do swojej koszuli, wiążąc ją dokładnie żeby się z niej nie wysypały, zaś "dzban" potłukł był na drobne kawałeczki, rozrzucając je w różnych kierunkach po to, żeby nikt więcej na niego nie natrafił.
Po powrocie do domu długo naradzał się z rodziną - co dalej ze znaleziskiem robić?....
Wpierw przyszła mu na myśl sprzedaż - tylko komu?....
Wokoło szalała komuna, milicjanci, tajni agenci, donosiciele...przyłapią, doniosą i nieszczęście gotowe.
Na dodatek któryś z domowników podobnie jak chłop zauważył, że monety mogą być ze złota...no i dopiero się zaczęło kombinowanie.
Mając domniemany wielki majątek w domu chłop i jego rodzina postanowili dyskretnie zasięgnąć języka wśród ludzi znających się na rzeczy.
Syn tegoż chłopa poszedł do miejscowego muzeum by zapytać miejscowego znawcę zabytków:
- jaką wartość mogą mieć stare monety, które to niby znalazł porządkując obejścia wokół własnego domu...?.
Tu usłyszał, że wszystko, co znajduje się w ziemi (nawet własnej), należy do państwa i zatrzymywanie jakiegokolwiek znaleziska jest poważnym przestępstwem.
Powrócono więc ponownie do narady rodzinnej i wykombinowano, że trzeba znalezione monety sprzedać jakiemuś zagranicznemu turyście.
Jak postanowiono, tak "zrobiono"....monety trafiły do rąk... pracowników miejscowego SB, którzy namierzyli naiwnego i nieostrożnego chłopa, gdy próbował sprzedać owe monety bliżej nieznanemu człekowi, który wg tegoż chłopa miał być rzekomym Niemcem z ówczesnego RFN.
Finał tej politowania godnej transakcji, był taki, że jeszcze w tym samym dniu Milicja przetrzepała dokładnie całe mieszkanie i zabudowania tegoż chłopa, zaś jemu samemu i paru jego sąsiadom "ułożono gumową choinkę na plecach", na wypadek, gdyby owi chcieli sobie jeszcze coś przypomnieć na temat ewentualnie ukrytych gdzieś jeszcze tychże monet, które "zapomnieli" byli oddać władzy ludowej.
O całym tym żałosnym zajściu wiem jeszcze tyle, że owe tajemnicze monety były podobno znanymi historykom i numizmatykom "czerwieńcami", które to zaczęto wybijać ok. 1320 na Węgrzech pod nazwą "czerwone", a które to na jakiś czas stały się zasadniczą monetą obrachunkowo - handlową w całej środkowej Europie.
Co stało się z monetami znalezionymi przez rzeczonego chłopa?...tego niestety nie wiem - wiem natomiast to, że nie trafiły one nigdy do żadnego znanego mi muzeum, tak miejscowego, jak i okolicznego, ani też nikt nigdy nie wystawił ich w jakiejkolwiek znanej mi oficjalnej wystawie.
Szkoda monet, szkoda owego "dzbana", który został bezpowrotnie zniszczony przez ciemnego chłopa...no i szkoda też samego chłopa i jego rodziny, którzy jeszcze przez lata mieli poważne problemy tak z ówczesnym prawem, jak i z ówczesną władzą ludową, która ich prześladowała.
Tą historią chciałem zwrócić uwagę na to, że brak należytego zainteresowania ze strony archeologów, władz i urzędów z nimi współpracujących, doprowadzają niejednokrotnie do bezpowrotnej utraty tak wielu bezcennych egzemplarzy znalezisk historycznych, które są niszczone przez ciemnotę, biedę, chytrość...
Owe nagrody obiecywane ewentualnym znalazcom-amatorom są niemal z zasady śmiesznie niskie, dlatego dochodzi bardzo częstego do tzw. "opylania" znalezisk kolekcjonerom, którzy płacą za nie godziwie - a, że jest to nielegalne?...a, kto się tym przejmuje?...a kogo to obchodzi?....
Pora zacząć myśleć realnie, bo realne i logiczne myślenie ludzi, których zadaniem jest ratowanie zabytków, i wykopalisk historycznych jest podstawą do ratowania tychże zabytków - inaczej "wzorem" tego, co działo się przez wieki ze znaleziskami i wykopaliskami w Egipcie będą powiększały się historyczne "dziury" po tym, co zostało bezpowrotnie stracone.
Pozdrawiam.
Poruszyłeś ciekawe zagadnienie związane z tym tematem, Traperze. Mianowicie brak jakiegokolwiek zainteresowania edukacją dotyczącą archeologii ze strony władz. Ograniczają się one jedynie do ustalania praw, nie podejmując przy tym żadnej inicjatywy w kierunku edukacji i popularyzacji. Większość ludzi po prostu nie zdaje sobie sprawy, że takie "skarby" tak na prawdę posiadają o wiele niższą wartość materialna od wartości naukowej przyczyniającej się do poznania historycznego. Poza tym spotykamy się z całkowitą niewiedzą w kwestii grzebania w ziemi. Rozumiem, że ktoś nie interesujący się ani historią ani archeologią przypadkiem zniszczy stanowisko - to się zdarza w końcu i archeologom Ale czym innym jest niszczenie stanowisk z premedytacją przez rzekomych odkrywców... Zdają sobie sprawę, że coś mogą zniszczyć ale ich to w ogóle nie interesuje - tak bardzo zaślepieni są... No właśnie. Może nie chęcią wzbogacenia się ale w większości przypadków po prostu chęcią znalezienia czegoś i po prostu posiadania we własnym domu tego co inni mogą zobaczyć tylko w muzeum...
Widzę tu także inny zły czynnik wpływający na popularność tego "hobby". Mianowicie fora i portale internetowe a także czasopisma propagujące ten proceder. Dzięki temu dochodzi jeszcze jedna z chęci: chęć pochwalenia się swym największym "odkryciem"...
Mam na to tylko jeden komentarz:
Cieszę się, że znalazłem rozmówcę, który zgadza się, a nawet popiera moje spojrzenie na powyższego typu "odkrywczość" historyczną.
Moja radość jest tym większa, że jak wiemy, wielu ludzi na których spoczywa (a przynajmniej powinien spoczywać), obowiązek prawnego zabezpieczenia znalezisk, wykopalisk czy przeróżnego rodzaju zabytków historycznych, rzeczywiście ogranicza się w przerażającej ilości przypadków jedynie do bezużytecznych przepisów prawa czy ich niekończących się poprawek, które właściwie niemal jakby już z zasady nie mają żadnego pokrycia w rzeczywistości.
W kraju, w którym wielu ludzi niemal na co dzień stara się stosować "zasadę" pt. - "prawo jest po to, żeby je łamać", dopisywanie kolejnych aneksów do tej czy owej ustawy zabraniającej, ograniczającej, wykluczającej....jest niczym ponad marnotrawstwem papieru, a bywa też, że zwykłą prowokacją dla tych, którzy w takich sytuacjach chcą koniecznie zmierzyć się z głupotą i bezradnością niekompetentnych urzędników.
Na swego rodzaju kuriozum całej tej sprawy zakrawa to, że owi urzędnicy pomimo przerażających zniszczeń jakich dokonują ci "poszukiwacze skarbów" nie dosyć, że nic godnego uwagi w tej materii nie robią, to jeszcze niemal jakby z urzędu nic sobie nie mają do zarzucenia - co mnie doprowadza chyba za każdym razem do szewskiej pasji.
Jest jeszcze w tym wszystkim jeden niebezpieczny aspekt.
Chodzi mi mianowicie o zagrożenia jakie niosą ze sobą niektóre wykopaliska w stosunku do ich nieprawnych, przypadkowych i nieświadomych niczego "właścicieli".
Pewnie wielu z tutejszych userów pamięta choćby jeden przypadek niepotrzebnej śmierci ludzi, których zabiła ich własna niewiedza.
Jeden z takich przypadków opowiada o tym, jak pewien niczego nieświadomy człowiek znalazł gdzieś w lesie niemiecki granat trzonkowy, którego chciał użyć jako otwieracza do konserw...no i najpierw on walnął tym "otwieraczem" w trzonek noża, a potem jemu w rękach walnęło - dalej opowiadać z pewnością nie trzeba.
Gdzie indziej znów, dzieci znalazły niewybuchy, które wrzucili potem do ognia, chcąc zobaczyć jak owe wybuchają...no i "nie zobaczyli".....może tylko oprócz błysku, który był dla nich ostatnim obrazkiem w ich młodym życiu.
Takich smutnych historii można by opowiadać wiele, ale nie o to chodzi.
Chodzi natomiast o to, że gdyby ludzie odpowiedzialni za opisywane w tym temacie znaleziska historyczne, pofatygowaliby się jeszcze od czasu do czasu z przysłowiowym kagankiem oświaty do tychże niedouczonych i nieświadomych powyższych niebezpieczeństw ludzi, to rozmiary zniszczeń i ludzkich tragedii byłyby z pewnością o wiele mniejsze...no, ale po co?...
Czyż nie lepiej pokazać ludziom pikantne historyjki z życia naszych gwiazd estrady, polityków czy bogaczy?...zawsze to lepiej wygląda od jakiegoś tam zardzewiałego żelastwa z minionych epok.
Pozdrawiam.