wika
Ostatnio pewien profesur - człek wykłada historię literatury polskiej - zauważył że czytam Ojca chrzestnego. Z tej okazji powiedział, iż książka nawet-nawet, ale nie jest sztuką, bo to tylko popkultura, syf dla gawiedzi. Wkroczył też na grunt filmowy, wypowiadając się nie tylko o samych produkcjach (w podobnym tonie), ale i o soundtrackach - że teraz muzyka jest ważniejsza niż reszta (niż fabuła na przykład), a i tak w większości tylko 1 kawałek jest dobry, a reszta to kiłucha. Pomyślałem sobie co takiego dało mu legitymację do mówienia głupot, i to tonem Oświeconego, słowami które powinien każdy student zapamiętać, bowiem jak odpyta na egzaminie, to tak właśnie odpowiedzieć powinniśmy wnet.
Obejrzałem dziś rano Park Jurajski - po raz n-ty, bo to zaprawdę świetny film. Głównie film akcji, przygodowy, ale z wplecioną ciekawą nutką "chaosu", teoretyzowania o tym i owym. I zastanowiło mnie, czemu ten film nigdy przez takich mądrali nie będzie uznany za sztukę? Bo się ludziom podoba? Jest ciekawy? Nie podejmuje Ważnych Tematów?
Ależ panowie i panie, taki Wojaczek w wierszach o - pardon - pierdoleniu, też nie podejmuje Tematyki Wyższej, a jakoś za sztukę uznawany jest. Albo Mickiewicz, który o wsi pisał - chociaż wedle profesora on już Taką Sztuką nie jest. Ale wróćmy do filmów.
Mamy Ojca chrzestnego (w jakiejkolwiek postaci) i Park Jurajski. Które to tytuły jak dla mnie są sztuką przez duże ESZ. Bo czy nie sztuką jest wywoływac takie emocje jak Park, czy nie sztuka tak zaangażować człowieka jak robi to Mario Puzo? Bawić, coś niecoś nauczyć, rozśmieszyć, zasmucić, podekscytować? Czy żeby być Artystą trzeba pierdzieć na okrągło o żywocie człowieka topionego w gównie? O mesjanizmie, werteryzmie, byronizmie i wallenrodyzmie?
Odpowiedź brzmi: NIE.
Ciekawy jestem, czy ktoryś z tych Arcywielkich Filmowców (tych, co robią dwugodzinny film o kolorowych plamach) potrafiłby kogokolwiek naprawdę zainteresować? Mówię o normalnych ludziach, bo nikt mi nie powie, że ten masturbujący się pod kolorowe plamy krytyk NAPRAWDĘ tak się nimi zafascynował i tyle w nich zobaczył (no, chyba że ma tak wyprany mózg, że wierzy w to co pisze...). Czy Artysta potrafi rozbawić\ przestraszyć\ zdenerwować?
Podejrzewam, że nie. To umiejętność, którą posiedli tylko najlepsi, ci którzy potafią dotrzeć do każdego (i zrobić to finezyjnie - nie mówię o reżyserach pokroju Rona Howarda), a nie tylko do grona snobów którzy nawzajem wąchają sobie dziury. Umiejętność inteligentnego zabawienia odbiorcy jest sztuką wcale nie mniejszą ani mniej znaczącą niż ta, która traktuje o poświęceniu, miłości, o patriotyzmie, o...
Moment, no chwila, przecież taki Park Jurajski też traktuje o poświęceniu i miłości! Naprawdę, czegoś w rozumowaniu krytyków nie pojmuję...
Ale może za głupi jestem, bo nie trafia do mnie Naquoyquatsi (najnudniejszy film w historii; może gdybym był na LSD, to wtedy...), ale na filmach Spielberga doskonale się bawię i cenię je wyżej niż te pseudoartystyczne bździny. Tylko, że ja swoich poglądów (podkreślmy - POGLĄDÓW, a nie 'prawd') nie rozgłaszam jako jedynych słusznych.
Podjąłeś rewelacyjny temat!
Przyznam że po maturze skierowałem swe kroki ku filologii polskiej (gdyż w moim mieście wybór co do kierunku skąpy) między innymi celem uzyskania odpowiedzi na pytanie: "czym jest sztuka?"
Od razu Ci powiem, że to jest tak trochę jakby ktoś zapytał: "co to jest miłość?"
- usłyszeć można setki teorii, sentencji, bla, bla, bla, a okazuje się że i tak nikt tak do końca nie wie i zależy kto odpowie i jaką ma siłę argumentacji (bo prawda w tym wypadku jest ewidentnie jak zadek - każdy posiada swój)
Twój profesor nie ma monopolu na prawdę, ma jedynie monopol na własny zadek i oczywiście uznał za stosowne ci go pokazać, w swoim mniemaniu uważając iż tylko on zadek posiada i z tego względu należy go wszystkim pokazywać
Sięgnąłem sobie po słownik języka polskiego PWN, który podaje: "sztuka: twórczośc artystyczna, której wyrazem są dzieła z zakresu literatury, muzyki, malarstwa, architektury, rzeźby itp., odpowiadające wymaganiom piękna, harmonii, estetyki."
No i rodzą się pytania: co to jest twórczość artystyczna, artyzm? Co to znaczy "odpowiadające" - ktoś musi przecież decydować o tym czy coś jest odpowiadające czy nie (i tu zwykle zaczynają się dyskusje a czasem wręcz kłótnie - patrz "Pasja" Gibsona - kicz czy sztuka, czy kicz jako świadomy zabieg artystyczny itd), co to znaczy "piękno", "estetyka" - przecież to pojęcia relatywne.
O tym czy coś jest sztuką, czy nie jest, o wartościach estetycznych, artystycznych...decydują zawsze współczesne elity intelektualne, nie zawsze zgodne, a nawet rzadko zgodne, ale zawsze podkreślające własną nieomylność i wyższość własnych poglądów ponad inne (do czego poniekąd są uprawnione, w końcu są to zawodowcy, ludzie nauki, którzy poświęcają takim zagadnieniom często całe swoje życie, więc posiadają wiedzę daleko szerszą niż szary zjadacz razowca).
A teraz moge jedynie pokazać własny zadek, żeby trzymac się przyjętej terminologii
Moim skromnym zdaniem sztuka lubi przede wszystkim nowatorstwo i świadomość. Najbardziej ceni się postęp, poszukiwanie nowych dróg, wzbogacanie dorobku kultury, naśladownictwo nie znajduje uznania - i bardzo słusznie. A jeśli ktoś nawiązuje, naśladuje, niech robi to w sposób świadomy i twórczy - patrz Tarantino.
Jest jeszcze podział na sztukę popularną i sztukę wyższą (cały czas wyrażam swoje zdanie). Tutaj zagłębiał się bardzo nie będę, bo łatwo o mielizny, ale właśnie dla mnie ta sztuka popularna odnosi się do subiektywnych odczuć, do tego co się komu zwyczajnie podoba, do indywidualnych wrażeń estetycznych.
Sztuka wyższa to ta, która poszukuje nowych dróg, oryginalnych sposobów wyrażania artystycznego - tak ja to widzę.
Dlatego krytyka ma swój sens - kto jeśli nie krytycy zobowiązany jest do tego, żeby znać jak najlepiej temat, dzieła, by wskazać to co w nich twórcze, oryginalne, wyjątkowe?
Odnosząc to do "Parku Jurajskiego", "Ojca chrzestnego" i "kolorowych plam"
"Park jurajski" bardzo lubie, ale poza nowatorstwem efektów specjalnych zbyt wiele nowości tam nie ma, to film skrojony wedle uznanych już wzorców Hollywood. "Ojciec chrzestny" (książka) nie jest arcydziełem literatury (tym jest "Ulisses" Joyce'a) ale jest arcydziełem kinematografii (nie będę się rozwodził dlaczego konkretnie, lepsi ode mnie z pewnością to wytłumaczą, a zresztą posiadając internet nietrudno znaleźć dlaczego) a kino eksperymentalne, które wyświetla kolorowe kwadraty to są poszukiwania czegoś nowego, innego, jeśli tym samym coś wyrażają i ktoś potrafi podać sensowne argumenty że tak jest - wtedy można mówić o sztuce wyższej.
A na koniec, zanim polecą bluzgi pod moim adresem i dowody jak bardzo się mylę dodam, że mnie najbardziej interesują rzeczy z pogranicza, czyli takie filmy/literatura, które sa ciekawe, nowatorskie pod względem formalnym a zarazem odpowiadają moim preferencjom estetycznym.
A czasem mam gdzieś zabiegi formalne i nurzam się z przyjemnością w róznych kiczach i tandetach, dla czystej rozrywki i nic złego w tym nie widzę, toteż bardzo sobie cenię np. "Gwiezdne wojny" i chętnie je oglądam po raz -któryś tam choć wiem że żaden szanujący się krytyk arcydziełem ich nie nazwie, chyba że arcydziełem marketingowym.
Jak ktoś chce mnie bluzgać za błędy, bo przyznałem że studiuję filologię polską, niech sobie od razu daruje, nie chce mi się sprawdzać czy popełniłem jakieś literówki a to nie Onet.
Pozdrawiam
Jeśli przyjąć, tak jak mówisz, że sztuka wyższa to poszukiwanie czegoś nowego, to np. tylko pierwszy obraz Salvadora Dali byłby sztuką, bo reszta to już wzorzec - pająkowate nogi i oniryczność. Czy Szymborska, Wielka Artystka, tworzy Sztukę? Przecież jej wiersze nie są oryginalne ani pod względem formy, ani treści - to po prostu rzemiosło, zresztą dowiedz się w jaki sposób ona pisze. Witkacy? Powtarzał wzory, które sam stworzył. Gałczyński? Pisał na zamówienie. Gombrowicz? Pff, popełnił "Opętanych" (przyznając że chciał się zagłębić w ten fascynujący kiczem gatunek, jakim jest gotycki horror; potem się do tej książki nie przyznawał).
"Sztuka: twórczośc artystyczna, której wyrazem są dzieła z zakresu literatury, muzyki, malarstwa, architektury, rzeźby itp., odpowiadające wymaganiom piękna, harmonii, estetyki."
A jakie są wymagania piękna? One się zmieniają bezustannie - w baroku dałbyś wszystko za całusa od Roseanne, dziś już niekoniecznie. Czy zatem to, co powstało w innej epoce, a nie odpowiada dzisiejszym wymaganiom, wciąż jest sztuką...?
Ale chodziło mi o coś innego. Czy samo wzbudzanie różnych emocji, nawet poprzed efekty specjalne, nie jest sztuką? Jak dla mnie - jest, bo sztukę powinno się jakoś przeżywać. Napuszone pierdy Słowackiego nie działają na mnie w żaden sposób i poważnie - cenię Spielberga wyżej niż Julka, choć uznaję i nie zaprzeczam jego zasługom. Po prostu Słowacki nie trafia w dzisiejsze "wymogi", dlatego trzeba wpajać że wielkim poetą był, dlatego jego twórczość sama się nie obroni (chyba że wśród nielicznych).
Dick też nie był uznawany za sztukę, dopóki nie umarł. Herbert także. Dopiero po ich śmierci przestano uważać sf za gatunek niższy. Niestety, ale tak jest że dopóki twórca żyje, to nie będzie doceniony. Spytaj Norwida. Kiedy umrze Spielberg, w ciągu kilku lat zostanie obwołany Wielkim Mistrzem, Artystą. I dobrze, bo jest artystą - wiztuozem grania na emocjach. Znajdź mi jednego "poważnego" artystę, który posiada taką umiejętność.
kwestia najostateczniejsza: który z "poważnych" reżyserów wywołuje emocje - von Trier na przykład. zdrowe czy niezdrowe, znienawidzone czy podniecające, ale emocje w jego filmach i w naszych głowach są obecne.
pytanie główne: kto lepszy - Spielberg czy von Trier lub Bergman - jest w gruncie rzeczy bezsensowne, tak samo jak gromkopierdna opinia wspomnianego na początku profesura-totalitarysty. sztuka jest dla ludzi i z powodu szalonej ilości odmiennych gustów wszelkie zgrabne definicje i wzniosłe teorie mogą zostać łatwo obalone. bo istnieje coś takiego jak subiektywizm odbioru i jest to sprawa banalna, o której się tutaj nie raz wypowiadaliśmy, więc nie ma sensu sie powtarzać.
A teraz perfidnie dokonam pewnej klasyfikacji, ażeby uzewnętrznić własne spojrzenie na sztukę:
- jest sobie sztuka ZŁA (niższa) - banalna, pretensjonalna, schematyczna i tandetna. Negatywna ocena wynika z posiadania fachowej wiedzy, która może być wskaźnikiem tego, co wartościowe lub tego, co bezwartościowe (intelektualnie i formalnie). Głos autorytetów może służyć jako drogowskaz, lecz, jak wiadomo, droga podjęta za ich namową może być pokrętna i zgubna. Niemniej _wiedza_ pozwala na ferowanie sprawiedliwych [sprawiedliwszych?] wyroków. Taki Uwe Boll jest przedstawicielem sztuki kiepskiej, niepełnosprawnej. Albo Paulo Coelho.
- jest sobie sztuka DOBRA (wyższa), do której pasuje powyższa definicja, choć dodałbym tu jeszcze pojęcie "elitarności". I nie, nie polega to na masturbacji z samym sobą ew. brandzlowanie krytyka obok (pewnie Bartek Rudnicki tak by to nazwał ), a jedynie na stawianiu twórcy większych wymagań względem formy i treści. Sztuka elitarna nie potrzebuje poklasku, bo jest zdana na nowatorstwo, a te nie jest rozumiane przez wszystkich odbiorców (i nie musi). Na ten temat się fajna dyskusja wywiązała w Paplaninie. Wg mnie w kinie reprezentują ten kierunek Bergman, Bunuel, Zanussi, Polański, Tarkowski, Lynch, Altman i cała kupa innych.
- jest sobie sztuka KONSUMPCYJNA, która z łatwością może zostać wpisana w teorię dobrej lub złej sztuki, lecz z racji swej widoczności, swego znaczenia i wyjątkowości odbioru może być rozpatrywana osobno (choć zdaję sobie sprawę ze sztuczności tego podziału). Niektóre filmy, książki, muzyka, sztuki piekne nie roszczą sobie praw do bycia formami nowatorskimi, wyższymi. Ich autorzy sprzedają swój talent zgodnie z najstarszymi prawami rynku - popyt rodzi sprzedaż. Do tej reguły należy się dostosować umiejscawiając się obok współczesnych wymagań piękna i harmonii - w ten sposób dostarcza się potrzebny produkt wygodny w konsumpcji, którego zadaniem jest dostarczenie _rozrywki_. Rozrywka nie musi być sprawą banalną, choć za taką uchodzi w myślach nadętych kutafonów. Rozrywka to produkt tak samo istotny i podobnie prowokujący jak sztuki uznane za wyższe. To towar bezsprzecznie ważny, inspirujący, wpływający na idee dominujące w sztuce, która, w przeciwieństwie do sztuk wyższych, jest masowo konsumowana. Spielberg, Lucas, Jackson, Hitchcock, Scott, Coppola - oni dostarczają smacznych serków homogenizowanych. Literacko na tym polu sprawdzają się Agatha Christie, King, Rowling plus cała kupa innych.
Teraz idę do sklepu po szczypior, jabłko i wyborczą.
Dzisiaj usłyszałem teorię, że dobra sztuka nie może być poważna, nie może brać samej siebie na poważnie. Wysokopierdne dziełka z zasady są patetyczne i nieudolne, właśnie dlatego, że są patetyczne. I nieudolne. Nie zgadzam się, bo niektóre naprawdę wzniosłe utwory uznaję za rewelacyjne, choć niektóre to ekspresja (wytrysk wręcz) megalomanii ("a imię jego czterdzieści i cztery").
Moja klasyfikacja sztuki wygląda tak:
- sztuka: czyli wszystko to, co wywołuje emocje, przemyślenia lub inne zamierzone reakcje, i robi to w zaplanowany, ułożony, spójny sposób, zgrany zarówno "technicznie" jak i treściowo. Nieważne, czy mówimy o sprawnym, ładnym, inteligentnym, popkulturowym filmie akcji, czy o pełnej przemyśleń książce - sztuką jest zarówno wywołanie podekscytowania i napięcia, jak i zadumy nad rzeczywistością. Przy okazji: czytaliście "Komu bije dzwon" Hemingwaya? Jak dla mnie ta powieść spełnia wszystkie wymogi utworu "popkulturowego" - o czym ona jest? O romansie w czasach wojny, o poświęceniu, o odwadze, o działaniu dla wyższego dobra. Genialna książka, fabularnie świetna, stylistycznie taka sobie (może to wina tłumaczy, ale Hemingway pod tym względem wydaje mi się przeciętny). Ale takie treści - niemal identyczne - znajdują się w prawie każdym innym "utworze akcji", różni się tylko ich natężenie - gdzieniegdzie jest więcej działania, gdzieniegdzie więcej kochania, tutaj akurat powstało w takich a takich proporcjach. Mieszanie sacrum i profanum dla niektórych - dla mnie po prostu Sztuka, tak samo jak najlepsze filmy przygodowe i jak wspaniałe - choć tak różne - powieści "Lot nad kukułczym gniazdem" i "Ojciec chrzestny". Sztuka i już.
- nie-sztuka - jakieś nieudane niewiadomo co, nieważne czy porażka artystyczna czy kasowa (bo kto powiedział, że nie można tworzyć udanej sztuki dla pieniędzy?).
Moja klasyfikacja sztuki wygląda tak:
- sztuka: czyli wszystko to, co wywołuje emocje, przemyślenia lub inne zamierzone reakcje, i robi to w zaplanowany, ułożony, spójny sposób, zgrany zarówno "technicznie" jak i treściowo.
Mi to wygląda na znakomitą definicję wysokojakościowego kiczu...
Różnica między sztuką a kiczem jest właśnie w szczegółach - vide różnice między Parkiej Jurajskim a, dajmy na to, Wyspą.
Kicz to też sztuka, tyle, że obliczona właśnie na wywoływanie określonych emocji. Kicz może być zabawny ale jego gloryfikacja, jaką z Mentalem uparcie uprawiacie, to chyba lekkie nieporozumienie
Ależ ja nie gloryfikuję kiczu, zdaję sobie sprawę jakie są różnice między DOBRYM filmem rozrywkowym a KICZOWATYM filmem rozrywkowym. Powiedzmy, że kicz to skupienie się na jednej "metodzie" docierania do widza, złe wyważenie elementów, brak dbałości o szczegóły, brak oryginalności lub własnego spojrzenia na ograny niby motyw.
EDIT:
No i jestem świadom, że nawet najlepsi mają gorsze dni. Taka Spielbergowska Wojna światów, którą skądinąd bardzo lubię, nie jest Sztuką, bo jest zrobiona na odwal się. Powinienem wprowadzić jeszcze jedną kategorię - zwaną "da się obejrzeć i wali mnie czym to jest".
Powiedzmy, że kicz to skupienie się na jednej "metodzie" docierania do widza, złe wyważenie elementów, brak dbałości o szczegóły, brak oryginalności lub własnego spojrzenia na ograny niby motyw.
Tak dla pewności: filmy Tarantino nie są kiczowate?
Są dobre filmy Tarantino i złe filmy Tarantino, a w tych dobrych są dobre elementy i złe elementy. Ogólnie filmy Tarant-tan-tina uznałbym za fajną zabawę konwencją, świadomą i radosną, a więc sztuką. Kiedyś jakaś moja nauczycielka powiedziała, że da się poznać, że coś ktoś umie po tym, z jaką swobodą podchodzi do tematu. Jeśli pozwala sobie na dygresje i żarty - to znaczy że może sobie pozwolić, jest rozluźniony, jest w swoim żywiole. Tarantino zdecydowanie jest w swoim żywiole. Co czasem udaje mu się przekuć w fajny film. Zatem tak: Pulp Fiction to sztuka (pastisz), Wściekłe psy to cholerna nuda. Ale jeśli ktoś uzna je za sztukę - proszę bardzo, be my guest.
A na samo pytanie - czy Tarantino to sztuka? - nie odpowiem, bo oceniam pod tym kątem tylko utwory, a nie autorów.
Nadal nie mogę uchwycić tego w jaki sposób oddzielasz 'sztukę' od 'kiczu'. Wypiłem za dużo kawy, pewnie dlatego
Dobry, wartościowy (formalnie i treściowo spójny) film może (a w przypadku tych z gruntu komercyjnych - powinien wręcz) być kiczowaty. Mniej lub bardziej. Środek ciężkości jest zawieszony między 'sztuką' a 'rzemiosłem' w zależności od tego ile twórca dodał od siebie...
Sztuka polega na ekspresji w tworzeniu i działaniu. Może to być występ utalentowanego sportowca, performance odegrany gdzieś na ulicy, czy zlepek szybko wyświetlanych fotografii z podkładem dźwiękowym. Dopiero po przepuszczeniu tego przez własną wrażliwość/smak/świadomość prawideł uznajemy ile to wszystko warte:)
Majgat, dzień strzelania banałami, czy co?
Kicz to też sztuka, tyle, że obliczona właśnie na wywoływanie określonych emocji. Kicz może być zabawny ale jego gloryfikacja, jaką z Mentalem uparcie uprawiacie, to chyba lekkie nieporozumienie
hehhe to sie uśmiałem teraz!
Temat o MV to mój debeściak ostatnio.
Gombrowicz? Pff, popełnił "Opętanych" (przyznając że chciał się zagłębić w ten fascynujący kiczem gatunek, jakim jest gotycki horror; potem się do tej książki nie przyznawał).
Dygresja
Akurat Witek nigdy nie nazywał się artystą czy pisarzem (najwyżej z przekąsem: "pisarzem") i piętnował nadętych "artystów" oraz ślepe udawanie podziwu wobec tego, co elity uważają za dzieła sztuki.
Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co dzieje się w tobie, gdy patrzysz na obrazy. Sądzisz, że dobrowolnie zbliżasz się do sztuki, zwabiony jej pięknem, że to obcowanie odbywa się w atmosferze wolności i że spontanicznie rodzi się w tobie rozkosz, wyczarowana boską różdżką Piękności. Naprawdę zaś jest tak, że jakaś ręka schwyciła cię za kark, przyprowadziła przed obraz, rzuciła cię na kolana - i że wola potężniejsza od twojej kazała ci wysilać się, abyś doświadczył uczuć należytych. Jaka to dłoń i jaka wola? Ta dłoń nie jest dłonią pojedynczego człowieka, ta wola jest wolą zbiorową, zrodzoną w wymiarze międzyludzkim, zgoła ci obcym. Tak więc, ty wcale nie podziwiasz - ty jedynie starasz się podziwiać.
Koniec dygresji Cytat pochodzi z Dziennika 1953-56, rozdz. III, środa.
Military podał swoją własną definicję sztuki (parafrazując: dzieło jest sztuką wtedy, kiedy jest celowym płodem ludzkiego umysłu, w którym wszystko znajduje się na swoim miejscu), D'mooN odpowiedział:
Mental zasadniczo dopowiedział, co miało być dopowiedziane. Treść bez formy nie istnieje.
Chociaż forma też nie jest aż tak ważna w pewnych przypadkach. Rozumiem, że von Trier zrobił film bez scenografii itp. - jeśli fabuła się broni, a także montaż itp., i nie zwracamy uwagi że tam nie ma scenografii, to ok. Ale jeśli zrobił to tylko po to, żeby pokazać jaki to on zajebisty i nowatorski, a film sam w sobie jest cienki, no to sorry, ale to jest gówienko na miękko. Przerost (niedoboru) formy nad treścią. Niczym nie różniący się od filmów przeładowanych efektami, a pustych. (samego filmu Triera nie widziałem, więc nie ocenię, to tylko przykład)
Żeby uzupełnić więc definicją (moją) sztuki: na nią skłąda się treść, forma i świadomość jej użycia (co już zresztą zaznaczałem).
A Predator to sztuka jak najbardziej, zajebisty film. Jako książka może już by taki nie był, ale kryteria w filmie są nieco inne.
Military, właśnie o to chodzi, że u Larsa forma przytłacza. Forma jest wszystkim, co istnieje w jego filmach. Cała ta pedalska Dogma 95 to jeden wielki manifest formalny. "Jak kręcić?" Jak kręcić, żeby uratować kino przed ohydną, niemoralną, ogłupiającą amerykanizacją. Zresztą oddam głos wielkiemu mistrzowi Larsowi von Trierowi: "Dla Dogmy film nie jest iluzją - Dogma 95 to akcja ratunkowa!" Bez komentarza. Inna sprawa, że podobnie jak założenia arcyzawikłanej teorii Czystej Formy Witkacego, tak i wytyczne arcyniepotrzebnej światu Trierowskiej Dogmy nigdy nie zostały w pełni zrealizowane. I bardzo dobrze, bo to oznaczałoby śmierć kina.
oczywiście, że Dogma95 to manifest formalny.
jednak mówienie o tym, że poza oryginalną formą nic sobą kino von Triera nie prezentuje, jest kompletną bzdurą i zwierciadlanym odbiciem poglądów wspomnianego na początku nadętego profesura.
ja zawsze mówię w swoim imieniu... i nie nazwałbym formy Larsa oryginalną - to czysta szkarada, na którą nie da się patrzeć...
"służyć jako zwierciadło naturze, ukazywać cnocie jej oblicze, nikczemności jej wizerunek, a chwili obecnej i duchowi czasu ich kształt i piękno"
Tak o celu teatru, ustami Hamleta, przemawiał Szekspir, który jest geniuszem łaczenia traści z sensacją. i uważam to ciągle za aktualne
Zgadzam się, Szekspir wiedział, co dobre. Ale nie zgadzam się z tą... definicją (?). Bo co to znaczy np. "ukazywać nikczemności jej wizerunek"? To zalatuje tanim moralizatorstwem. Choc z drugiej strony czai się tu podstęp. Szekspir nie powiedział bowiem "ukazywać NAM jej wizerunek", lecz "ukazywać JEJ". To ciekawe, nie sądzicie? Może tak: nikczemny czytelnik, czytając o nikczemnych czynach, ujrzy własne w tym odbicie i... stanie się dobry. Epatowanie złem odziera ze zła tego, który zła się dopuszcza. "Pokazuję zło, żeby zło zohydzić" (Zola)
Tanie, jak tanie, moim zdaniem nie. Jeśli się w coś wierzy, to moralizatorstwo, zaangażowanie jest jak najbardziej na miejscu, mimo, że daje to pożywkę cynikom.
Nie znoszę moralizatorstwa, nawet w dobrej wierze. Jestem cynikiem?
'moralizatorstwo'- zupełnie źle użyłam te słowo, przez co jestem w pułapce no chyba , że określenie 'nie tanie moralizatorstwo' może mieć znaczenie nie pejoratywne, raczej nie.
a jesteś cynikiem?
na zewnątrz - tak, wewnątrz - nie wiem
Dla Dogmy film nie jest iluzją - Dogma 95 to akcja ratunkowa!
Może to przez późną porę, może dlatego że boli mnie głowa, ale ja tych słów po prostu nie rozumiem. Co ma wspólnego iluzja z akcją ratunkową? Jak film może nie być iluzją? Rozumiem metaforyczny sens tego czegoś, ale jak można nie popadać w iluzoryczność, kręcąć filmy pozbawione jakiejkolwiek scenografii, czyli namiastki realizmu? A, nie będę się rozwodził, bo moim zdaniem Trier nie jest tego warty. Dlaczego nie widziałem (niemal) żadnego jego filmu? Bo zobaczyłem "Królestwo". I nic już więcej nie chciałem.[/url]
Oj, inscenizacyjny minimalizm w opozycji do hollywoodzkiej maniery przeładowania formy wszelką 'wirtualnością'. To oczywista bzdura, bo nie można uciec od tego czym film jest - mapą, nie krainą (nawiązanie do Bałdrilarda czysto przypadkowe ).
Dogma 95, Windows 95...marność nad marnościami, a wszystko marność.
moim zdaniem ratunkowość dogmy95 jest nieco szydercza z jego storny, tym bardziej jeśli chcemy mówić o akcji ratunkowej(czyli coś dynamicznego, spontanicznego, związanego z emocjami) w kontekscie zabiegu formalnego(ściśle określonego zasadami)
Windows ewoluował, Dogma zdechła.
moim zdaniem ratunkowość dogmy95 jest nieco szydercza z jego storny, tym bardziej jeśli chcemy mówić o akcji ratunkowej(czyli coś dynamicznego, spontanicznego, związanego z emocjami) w kontekscie zabiegu formalnego(ściśle określonego zasadami)
Znam każde ze słów, ale nie rozumiem zdań... Czas spać. Von Triera sobie odpuszczę, bo jeszcze mózg mi eksploduje a oczy wypłyną od patrzenia na ten minimalizm.
Salad_Finger, idź lepiej spać... :)
ale ja tam dogmy nie bronię, tylko Triera, który jest z nią zwykle kojarzony. Uwielbiam jego formę, bo mnie bawi i wzrusza i ciężko by mi było wytknąć w jego stylu jakiś pseudointelektualne zagrywki. Mam wrażenie, że wielu zachwyca się nim, bo wypada, bo to takie głębokie....sranie itp, i tak samo wielu nie zostawia na nim suchej nitki, bo go po prostu nie rozumie, a raczej nie czuje (nie chodzi mi o rozumienie w sensie "nie dostartacie do jego wielkości", tylko o trieroską specyfikę humoru, kolokwialnie mówiąc FAZĘ).
zapraszam na cytrynówkę
Znowu z mojej winy schodzimy na von Triera. Nie podoba mi się to. Składam przyrzeczenie: "Już nigdy na tym forum nie wspomnę jego nazwiska".
dobra, dobra, nie pochlebiaj sobie
Wcale sobie nie wlewam. To nie w moim stylu wlewać sobie.
Uwielbiam jego formę, bo mnie bawi i wzrusza i ciężko by mi było wytknąć w jego stylu jakiś pseudointelektualne zagrywki.
dokładnie. ja bym jeszcze dodał: manipuluje, prowokuje i zaskakuje. każdy film von Triera [a szczególnie "Przełamując fale"] to emocjonalne mistrzostwo świata, które i wkurwia, i wzrusza
Tak, każdego roku powstają "dogmatyczne" dzieła, które popychają rozwój kinematografii do przodu, przynoszą twórcom olbrzymie zyski i sprawiają, że Steven Spielberg trzęsie portkami na sam dźwięk słowa "Dogma". Wszyscy chcą nagle kręcić filmy tak, jak pogrobowcy Larsa... Jednego nie można kolesiowi odmówić: wszystko robi świadomie. Świadomie "prowokuje", świadomie "wzrusza', świadomie "bełkocze", świadomie "szantażuje". Tylko że intuicja mi podpowiada, że za jakieś 15 lat nikt nie będzie pamiętał o tych "eksperymentach" formalnych. Nikt za wyjątkiem wąskiej grupy bufonów, debatujących w podziemnych kawiarniach studenckich.
ja np. jeśli mam oglądać filmy nawiązujące do charakteru Dogmy bądź całkiem przesiąknięte jej duchem oglądam w małych ilościach to znaczy jeden taki film na tydzień bądź dwa. do mnie te filmy zawsze trafiały ,ale nigdy nie mogłem np oglądać ich w jakichś zbiorach ponieważ w większej dawce mogą bardzo zdołować lub po prostu znużyć. . Z Dogmy Szczególnie polecam ,,Festen"' Thomasa Vinterberga
Tak, każdego roku powstają "dogmatyczne" dzieła, które popychają rozwój kinematografii do przodu, przynoszą twórcom olbrzymie zyski i sprawiają, że Steven Spielberg trzęsie portkami na sam dźwięk słowa "Dogma".
a czy ja coś mówiłem o właściwościach komercyjnych filmów spod znaku Dogmy??
a czy ja coś mówiłem o właściwościach komercyjnych filmów spod znaku Dogmy??
nie
z nudów wygrzebuję:
a) po co komu podział na sztukę wyższą/niższą? po co komu jakiekolwiek rozgraniczenia w sztuce? można jakoś oddzielić kicz świadomy od nieświadomego, ale prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że sztuką jest każdy wytwór ludzkich rąk/ludzkiego umysłu. i może będzie miał rację. a potem przyjdzie ktoś inny i rzeknie, że "sztuka dla sztuki". i co, wazy z epoki geometrycznej pójdą się do schowka?
b) teoretycznie wszystko, nawet filmy Uwe Bolla, może mieć swoją myśl i swoją wartość. w jednym z odcinków SFU Claire zabiera Teda na wystawę; jeden z jej byłych kumpli wystawia tam rzeźbę gigantycznego lizaka (wg. Russella jest to oczywiste nawiązanie do fallusa, ale to swoją drogą ;). Claire zaczyna Tedowi tłumaczyć, co ten lizak oznacza i w ogóle, sypie definicjami; a potem oboje zaczynają się śmiać.
c) żeby nie było - lubię Andy'ego Warhola:)
d) paradoksalnie, nie wyznaję tzw. rzemiosła. rzemiosło to religia roberta j. szmidta. tej sekty należy się strzec.
e) prezent dla Mentala: http://www.dogme95.dk/menu/menuset.htm