ďťż

wika

W Polsce, jak w wielu innych krajach istnieje możliwość indywidualnego nauczania dzieci w domu. Dzieci takie nie uczęszczają do szkoły, zamiast tego pod okiem rodziców, którzy wcześniej skonsultowali się z nauczycielami miejscowej placówki w kwestii programu i doboru podręczników realizują program i co pół roku zdają testy sprawdzające ich postępy.

Zaletami takiej edukacji jest niewątpliwie możliwość dostosowania trybu nauki do indywidualnych potrzeb i zdolności dziecka a także uniknięcie zagrożeń, jakie niesie posyłanie dzieci do wielkich szkół, gdzie nierzadko w ogóle nie są chronione przed starszymi kolegami. Pozwala to także na spokojniejsze przeprowadzenie dziecka przez trudny wiek dorastania, gdy ma mniejszą styczność ze złymi wzorcami. Rodzicom (głównie niepracującym matkom) pozwala ona także na aktywizację i zajęcie się czymś bardziej ambitnym, niż pranie i gotowanie.

Wady tego systemu to przede wszystkim izolacja dzieci od rówieśników a także braki w wykształceniu rodziców, którzy mogą okazać się kiepskimi wykładowcami i przewodnikami. Niedoskonałości te wiążą się dziś głównie z tym, że rodzin prowadzących edukację domową jest dziś bardzo mało. W takich krajach jak Stany Zjednoczone problem ten został rozwiązany w ten sposób, że kilka rodzin organizuje się w ogniska, w których dzieci odwiedzają kolejne domy, w każdym pobierając lekcje innego przedmiotu. Zebranie uczniów w grupy pozwala im na wzajemne poznanie się i ćwiczenie zachowań społecznych, a rozłożenie ciężaru nauczania na kilku rodziców pozwala na skompletowanie "grona pedagogicznego", w którym każdy będzie specjalistą w jednej dziedzinie.

Moim zdaniem system ten nie nadaje się do nauki w starszych klasach, gdzie prócz podręczników potrzebne są także dobrze wyposażone pracownie i bardzo specjalistyczna nieraz wiedza nauczycieli, jednak w sytuacji, gdy kolejni ministrowie edukacji najwyraźniej pragną zabić nasz system do cna, może warto popularyzować tę prostą i skuteczną alternatywę dla wielkich, przeludnionych i pełnych chaosu oraz przemocy szkół?


Słyszałem, że wyniki takiej nauki prowadzonej w domu są bardzo dobre. Dzieciaki lepiej przyswajają wiedzę, są wstanie opanować znacznie większą ilość materiału i często przewyższają umiejętnościami swoich rówieśników uczących się w szkole.
Pomysł wydawałby się wiec jak najbardziej wskazany i słuszny, gdyby choć jeden z opiekunów mógłby codziennie poświęcać czas swojemu dziecku.

Taki system nauczania wydaje się jednak też niebezpieczny. Dziecko traci szkolny kontakt z kolegami i koleżankami. Nie wykształcają się w nim pewne cechy (umiejętności) tj. chociażby rywalizacja, współzawodnictwo czy praca w grupie. To jest chyba jakiś problem którego nie zastąpi zwykła zabawa czy kontakt z rówieśnikami poza domem.

Mam więc pewne wątpliwości co do takiej edukacji.

Taki system nauczania wydaje się jednak też niebezpieczny. Dziecko traci szkolny kontakt z kolegami i koleżankami. Nie wykształcają się w nim pewne cechy (umiejętności) tj. chociażby rywalizacja, współzawodnictwo czy praca w grupie. To jest chyba jakiś problem którego nie zastąpi zwykła zabawa czy kontakt z rówieśnikami poza domem.


Czy jednak samodzielne organizowanie grup dzieci w podobnym wieku, pobierających naukę po kolei u rodziców każdego z nich nie rozwiązuje tego problemu? Jest to jednak możliwe jedynie przy dużej ilości rodzin wybierających ten rodzaj edukacji aby takie grupy mogły organizować się w stosunkowo bliskim sąsiedztwie.
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takowego nauczania w domu, może w epokach dawniejszych zdawało to egzamin, ale nie w czasach obecnych.
Po pierwsze takowa edukacja może przynosić rezultaty, w moim przekonaniu, tylko w klasach najniższych, nie wyobrażam sobie żeby dany uczeń był w stanie opanować wszystko sam w domu, nawet z pomocą dorosłego. Wokół takowego delikwenta musiałby się zgromadzić cały sztab specjalistów od wszystkich przedmiotów, którzy byliby w stanie przynieść ze sobą wszystkie niezbędne akcesoria jakich używa się podczas normalnej lekcji. Przypomnijmy, że nowoczesne nauczanie to nie tylko odklepywanie z książek, lecz przedstawianie np. historii w sposób obrazowy. Nie wyobrażam sobie lekcji fizyki w domu, chyba że ktoś z sąsiadów byłby fizykiem i do tego posiadłaby własne laboratorium, w którym byłby pokazać młodemu człowiekowi tajniki fizyki. To chyba idylla dla najbogatszych.

Drugim, z kolei argumentem na nie, jest wspominane odizolowanie człowieka od rówieśników. Nie wyobrażam sobie, żeby dany uczeń kształcił się tylko w domu. Nie oszukujmy się, kontakty zawiązywane „pozalekcyjnie” są marginalnymi w porównaniu z tym, jakie znajomości nawiązuje się w szkole, w swojej klasie etc. Człowiek tutaj zdobywa, można to nazwać – pierwsze przyjaźnie ,ale i antypatie. Zamykanie go w hermetycznym świecie, i wypuszczanie tylko w jakiś określonych godzinach zrobi z tego dziecka jakieś monstrum, które nie będzie umiało sobie poradzić w życiu, ponieważ takie umiejętności jak umiejętność konkurowania, czy wspieranie się wzajemne, chociażby przez dawanie ściągania, wszystko to wpływa na dziecko mimo wszystko pozytywnie.

Szkoła, nie jest najgenialniejszym tworem jaki mogli wymyślić ludzie ,ale z kolei nie jest też najgorszym. Gnębienie uczniów oczywiście się zdarza, czasem dotkliwe, aczkolwiek już jako młody człowiek ma kontakt z żywym społeczeństwem, a nie że zostaje wypuszczony na świat po 18 latach nauki w domu, i nie ma pojęcia kim są tak naprawdę ludzie, i że nie tylko są dobrzy.

Rodziców, którzy chcieliby zamknąć swoje pociechy w ten sposób w domach, zapytałabym, czy sami patrząc na swój okres nauki w szkole, chcieliby zrezygnować z tego i zostać niemalże zamknięci w domu, dobrowolnie wyrzekając się możliwości wchodzenia w relacje z innymi ludźmi ??. Czy rzeczywiście wówczas powiedzieliby pozytywnie ??

Starajmy się jak najlepiej zadbać o nasze dzieci, ale nie pozbawiajmy ich, jakby nie patrzeć, najlepszego i najbardziej beztroskiego momentu w ich życiu, czyli możliwości chodzenia do szkoły, bo owa szkoła to nie tylko nauka, to można powiedzieć - szkoła życia funkcjonowania z innymi ludźmi.

Pozdrawiam.


A ja jestem jak najbardziej za, tylko tak jak to już było powiedziane - do góra najwyżej III klasy, bo potem to już wyższa szkoła jazdy. Program nauczania klas I-III jest tak skonstruowany, że właściwie można go zrobić w 1,5 roku, więc szkoda dzieciaka i jego czasu.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •