wika
Generation Kill to mini-serial wyprodukowany przez HBO, opowiadający o akcji marines podczas wojny w Iraku (tej najnowszej). Sezon składa się z 7 odcinków, każdy trwa blisko godzinę z minutami. Tyle suchych faktów, a teraz do rzeczy...
Jestem po 3 odcinku i GK wybitnie mi się podoba. Nie jest to serial kalibru Kompanii Braci, niemniej to co trzyma mnie przy nim to niesamowity klimat. Nie wojny, nie konfliktu, tylko klimat marines. Chłopaki odzywają się do siebie per (i tu przykład) "śmierdzisz jak 4-dniowy mocz i pot spod jajek". Jest to jednak tak naturalnie przedstawione, iż łykamy to jako normalną relację, a nie jako żart czy kloaczny dowcip. Zreszta takich tekstów jest znacznie więcej, ale nie wyczuwa się w tym nutki złośliwości. Marines mają do siebie szacunek. Bardzo fajnie prezentują się aktorzy, każdy ma indywidualny i rozpoznawalny charakter. W obsadzie znalazł się nawet pół Polak, pół Amerykanin Paweł Szajda, grający jednego z dowódców.
A o czym jest ten serial? Cóż, nie będę ukrywał iż pod wieloma względami przypomina Jarheada, aczkolwiek jest tu trochę więcej akcji. Co ważne, twórcy nie bali się pokazywac wojny zwłaszcza od tej "drugiej strony", czyli ofiar. Obraz zdekapitowanych ciał to normalka, dym, bombardowania oraz psychiczne zagrywki żołdaków (strzelanie do wielbłądów z nudów) też. Cieszy również realizm wykorzystywanych pojazdów czy rodzajów broni. Prosze również nie sugerować się kamuflażem Woodland ze zdjęcia (to pewien fabularny dowcip). Humvee wyglądają jak Humvee, Są brudne, w środku czuć duchotę, broń zacina się od kurzu. Warto również zwrócić uwagę na komunikaty radiowe (i w filmie i w napisach końcowych).
Jeśli kogoś interesuje Generation Kill zapraszam na oficjalną stronę - http://www.hbo.com/generationkill/
Swietny serial, mozna ciut przyrownac do Kompanii Braci, choc wiadomo ze to nie ten rozmach (mimo sporego budzetu GK).
Warto dodac ze serial jest oparty na podstawie ksiazki reportera, ktory byl przydzielony do zalogi jednego z HumVee, a jeden z grajacych aktorow odtwarza samego siebie
Ps. Witam przy okazji Forum czytam od dawna, ale z postowaniem postanowilem troche poczekac
O, juz jest? W takim razie biegne sobie zalatwic. Czekalem na ten mini-serial. To produkt Eda Burnsa i Davida Simona - facetow od genialnego The Wire.
W obsadzie znalazł się nawet pół Polak, pół Amerykanin Paweł Szajda, grający jednego z dowódców.
Haha, jedyne czym dowodzi Szajda to swoja giwera
Ale do rzeczy - serial genialny. Co prawda trzeba się mocno napocić, żeby odnaleźć się w tym żargonie Marines (bardzo realistyczne odwzorowanie) ale po stokroć warto.
I nie zgadzam się, że nie jest to serial pokroju Kompanii braci Owszem, jest
Faktycznie pomyliło mi się, aczkolwiek Szajda dostał stopień Kaprala w roli więc źle i tak nie jest
Moim zdaniem GK jest inne niż BoB z jednego, arcyważnego powodu - stylu prowadzenia wojny. Jest mniej dynamicznie, piechota ma utarta drogę i jedynie pełni rolę zapychacza
Hehe, zważywszy, że kapral to chyba najniższy stopień z piechurów w całym batalionie Recon to...
SAY WHAT? Piechota ma utarta droge?:D Haha, jest zupełnie na odwrót, to oni tą drogę ucierają dla Armii
A porównując to do BoB - żołnieże z IIWŚ są w moim mniemaniu bardziej "wygładzeni" w stosunku do Marines z Generation Kill. Nie są przedstawieni jako zwykłe świntuchy i dlatego w BoB to wygląda bardziej "dystyngowanie", legendarnie, stara szkoła. Tutaj mamy 20 latków którzy jęczą, bo jeszcze nikogo nie zastrzelili albo że trafili na niedobry MRE(gotowy posiłek) tudzież kontemplują nad tym, że kupa wyszła nie za rzadka, nie za twarda:) Kontrast, zaiste. Ale kocham oby dwa te seriale To tak jak wybierać które dziecko kocha się bardziej, mimo że są zupełnie rózne
Robi drogę dla armii? To po kiego grzyba widzą non stop przelatujące nad nimi Cobry i A-10 rozwalające oddziały pancerne, a miasta czyszczą bombardowania? Sam zresztą przeczysz samemu sobie pisząc, że młokosi jęczą bo nie mogą strzelać
No, wsparcie lotnicze nie zmienia faktu, że oni są pierwszymi NAZIEMNYMI jednostkami, operują dużo wcześniej przed armią. Okazjonalne wsparcia lotnicze niczego tu nie zmieniają. Zresztą po to jest właśnie Recon (abstrahując od tego, że troche się te misje różnią od ich standardowych misji, takich do których byli szkoleni).
A jęczał Trombley ( w 2 odcinku, w zasadzie chwilę po opuszczeniu obozu), niektórzy już sobie postrzelali:) Zaraz potem przejechali przez miasto i Trombley "stracił cnotę" więc tak - bedę się upierał że to Marines torują drogę armii a nie na odwrót
To produkt Eda Burnsa i Davida Simona - facetow od genialnego The Wire.
no wlasnie. juz mam ale niestety nie obejze przez najblizszy miesiac. wszystko zapowiada, ze HBO po raz kolejny potwierdzi klase. Nie spojlerujacy krotki fragment jednego z odcinkow wrzucony na YT:
http://pl.youtube.com/watch?v=HcGEdSfDqm0
mnie podniosl cisnienie
wszystko zapowiada, ze HBO po raz kolejny potwierdzi klase.
A mnie ten serial troche rozczarowal. Do Band of Brothers na pewno sie nie umywa. Wiecej wkrotce, jak tylko skoncze siodmy odcinek.
Jezeli mialbym wskazac film lub serial, ktory mi sie w jakis sposob z Generation Kill kojarzyl, wskazalbym... The Wire. Podobnie jak w tym fenomenalnym serialu sensacyjnym, rowniez i tutaj zainteresowanie tworcow koncentruje sie glownie na relacji podwladny - przelozony. Takze tutaj pojawia sie motyw, w ktorym podwladni przewyzszaja pod wzgledem kompetencji swoich przelozonych. Podwladni musza zatem czesto postepowac wbrew rozkazom/regulom/przepisom, aby osiagnac to, co zgodnie z ich instynktem czy mentalnoscia, jest w danej sytuacji po prostu dobre. Innymi slowy Burns i Simon ponownie podejmuja swoista krytyke wyzszych szczebli okreslonych struktur. W The Wire byla to policja i prokuratura, w Generation Kill jest to wojsko.
Problem w tym, ze The Wire oprocz rzeczonej krytyki mial rowniez do zaproponowania znakomicie rozbudowana i niesamowicie zajmujaca intryge oraz calkiem szeroki wachlarz kapitalnie nakreslonych postaci. Natomiast w Generation Kill jest pod tym wzgledem duzo gorzej. Owszem, serial ten posiada sporo atutow. Fantastycznie dla przykladu sportretowano zaloge glownego humvee. Rewelacyjny jest dialog, na poziomie The Wire. Niuanse tej nietypowej wojny prezentowane sa przenikliwie. Aspekty militarne ukazano bardzo realistycznie, z dbaloscia o szczegol. Ale calosci brakuje jakiegos fabularnego spoiwa oraz emocjonalnego ladunku. Serial zbyt czesto niezamierzenie skreca w strone dokumentu.
Dlatego z rzeczy pokrewnych wole:
Jarhead - bo spojniejszy fabularnie, poza tym ladniejszy wizualnie.
Band of Brothers - bo bardziej emocjonujacy.
Black Hawk Down - bo bardziej energetyczny i widowiskowy.
Tak czy inaczej, warto rzucic okiem, poniewaz jest to pozycja, ktora - takie przynajmniej mozna odniesc wrazenie - bodajze najbardziej wiernie oddaje realia wojny w Iraku. No i dla Raya. Koles ma niesamowita nawijke. :)
z początku nie chciałem nawet oglądać GK, bo od pewnego czasu na konflikt iracki reaguje po prostu alergicznie. ale jak już zasiadłem, to siedziałem do końca. serial okazał się być dziełem przewspaniałym pod każdym względem. co prawda, większych rozrób z udziałem ciężkiego sprzętu ala Kompania Braci tutaj nie znajdziemy, a to z tego powodu, że wszystkie co bardziej spektakularne manewry dzieją się zawsze na horyzoncie (w dosłownym znaczeniu tego słowa) i obserwujemy je z perspektywy jednego konkretnego oddziału marines. widzimy bombardowane miasta, słyszmy salwy karabinowe, lecz nasi wojacy nigdy nie odgrywają w tej wojennej pożodze pierwszoplanowej roli. raczej przecierają szlaki dla głównych sił. dzięki odprawom podpułkownika Ferrando (ksywa: Godfather) dowiadujemy się o przebiegu akcji w terenie. swoją drogą, Ferrando to najlepsza postać w całym serialu. facet gada z wyraźną chrypką, bo swego czasu przeszedł operacje krtani, co chwila przeciera nos, mówi o sobie jak Cezar - w trzeciej osobie i ma w dodatku niesamowity wyraz twarzy. Wyrocznia przemówiła.
serial miażdży. pobocza irackich autostrad zasłane są ciałami w różnym stanie skupienia. przez okno jadącego humvee możemy podziwiać na przykład dziewczynkę, która oberwała granatnikiem i w rezultacie straciła nogi poniżej kolan. poza tym po asfalcie turlają się ludzkie głowy, z piachu wystają kikuty rąk, a nad całym tym upiornym pustynnym cmentarzyskiem unosi się brzęczenie much. rozwaliła mnie reakcja jednego z marinsów, niejakiego Trombleya, który na widok spalonego vana wypełnionego zwęglonymi szczątkami powiedział: Jak dom strachu na Halloween. tak, serial zdecydowanie miażdży. no ale wiadomo - HBO.
Czasami odnosze wrazenie, ze gdyby w jakimkolwiek serialu lub filmie, pojawily sie drastyczne, brutalne lub makabryczne sceny, ty napisalbys o nim, ze miazdzy. :)
Na marginesie - Trombley budzi autentyczne przerazenie. Jest swirem jakby zywcem wyjetym z jakiegos thrillera.
Trombley budzi autentyczne przerazenie. Jest swirem jakby zywcem wyjetym z jakiegos thrillera.
zgadzam sie. najlepsza z jego udziałem jest sama końcówka, kiedy jako ostatni zostaje przy otwartym laptopie, a w tle leci The Man Comes Around Johnny'ego Casha.
Mnie ogarnialo obrzydzenie po tych jego nieustannych pytaniach o to kiedy bedzie mial okazje sobie w koncu postrzelac. Autentyczny psychol. Gdyby nie byl w wojsku, pewniakiem topilby koty w rzece i strzelal ze strzelby do zblakanych kundli. Co najmniej.
to ja sie może jeszcze wypowiem na temat tego genialnego serialu, bo im dłużej o nim rozmyślam, tym coraz bardziej mam wrażenie, że obejrzałem coś naprawdę nietuzinkowego, lecz aby to w pełni objąć, potrzebuje po ludzku więcej czasu.
postać dziennikarza. no coś fajnego. facio, zanim został reporterem wojennym, pisywał do magazynów pornograficznych i dzięki temu bardzo szybko znalazł wspólny język z bohaterami. dokooptowany do grupy marinsów, jeździ z nimi na akcje. przez lufcik humvee widzi rozmaite okrucieństwa wyzwolicieli, którzy potrafią dla przykładu zrównać z ziemią całe miasteczko tylko dlatego, że jeden z ich wojaków oberwał w stopę. chce w tym miejscu wyraźnie podkreślić, żeby nie było nieporozumień: to, ze Amerykańce bombardują wioski, w których jedyna bronią masowego rażenia jest pług rolniczy, nie oznacza wcale, ze serial jest "antyamerykański", "antyrepublikański" czy cool-anty-jakiś-tam. nic z tych rzeczy. jeśli w niebie platońskich idei istnieje wzór dokumentowania fabułą prawdziwych wydarzeń bez prostackiej krytyki, to jest nim właśnie Generation Kill. wracając do reportera: koleś ogląda te wszystkie makabry i ani razu nie przychodzi mu ochota na dziennikarski komentarz. prawdę powiedziawszy, jedynym jego zmartwieniem, prócz rzecz jasna troski o własne dupsko, jest fotografia narzeczonej, która to przywiózł ze sobą do Iraku i zbyt pochopnie pokazał marinsom. ci bowiem fote zwędzili, wykorzystując ją to celów "trzepania bojowego". mam nadzieje, ze nie musze nikomu objaśniać, czym jest "trzepanie bojowe":)
a propo oddziału marinsów. został on zbudowany trochę na przekór filozofii budowania oddziałów. co prawda, znalazło sie w nim miejsce dla geja, cwaniaczka-gaduły oraz poważnego-roztropnego lidera, lecz ogólnie da się odczuć bardzo przyjemny brak postaci typowych, tj. narwańców i twardzieli. początkowi "I-Don't-Give-A-Fuck" ważniacy okazują się w końcówce osobami mega wrażliwymi, choć nie ujawniają tego wprost, np. płacząc do kamery, jak to bywa często ukazywane w filmach, obliczonych na dekonstrukcję jakiegoś zjawiska (plączący kowboj). naprawdę dziwnie się poczułem, kiedy sierżant Espera czytał reporterowi fragment listu do zony, w którym pisał o własnych nadgniłych stopach, szczątkach chłopców rozrzuconych po ulicach Bagdadu i o tym, że w Iraku są dwa rodzaje ludzi: ci bardzo dobrzy i ci bardzo martwi. najbardziej wstrząsające sprawy pokazane są w GK nie tyle okiem chłodnego obserwatora, co raczej w sposób trywialny. niby normalka, w końcu to wojna, ludzie giną, ale kino przyzwyczaiło mnie do portretowania takich rzeczy z jakąś smętną muza w tle, komentarzem pomocniczym tudzież innym "podkreślnikiem", żebym przypadkiem nie zapomniał, na co patrze. tymczasem w GK wszystko toczy się bez zakłóceń, nikt się nad niczym nie pochyla dłużej niż wynosi przerwa na fajke. z rańca widzisz dziecko bez nóg, a wieczorem walisz konia, śliniąc się na widok cipki z kolorowego pisemka. bynajmniej nie dzieje sie tak z powodu braku empatii u żołnierzy. przeciwnie: bohaterowie GK - poza kilkoma wyjątkami w klimatach socjopaty Trombleya -to bardzo współczujące jednostki i nie ukrywam, ze ten aspekt ich bytności na ziemi irackiej urzekł mnie chyba najbardziej.
czy serial ma wady? w sumie będzie to lekkie czepialstwo, ale jedyne, co mnie irytowało podczas seansu, to przedstawienia dowódców (zwłaszcza gościa o ksywie "Kapitan Ameryka"). za dużo matołów i imbecylów. jest to pewnie spowodowane faktem, że Wright rozmawiał głównie ze zwykłymi "szeregowymi", a ci niekoniecznie musieli darzyć miłością tych wyżej. jak gdzieś słusznie zauważono, biorąc pod uwagę przebieg udziału 1st Recon Force w tej wojnie, dowódcy nie mogli być aż tak upośledzeni. tak czy srak, walic to. serial jest przewspaniałym kawałkiem kina i nic tego nie zmieni. kurde, nie dam rady, musze wam pokazać jedną scene. normalnie mistrzostwo świata. śmiałem się na niej do rozpuku. spojlerów brak: bieg po serpentynie.
właśnie sobie uświadomiłem, że najlepszą sceną w całym serialu jest moment, w którym ray kładzie się na glebie brzuchem do ziemi, żeby poczuć w kroku wibracje wywołane przez nadjeżdżający czołg. normalnie oglądam te scenę raz za razem i mam roadoche jak dzieciak. czy jest na forum osoba, która doświadczyła czegoś podobnego i chciałaby się podzielić swoimi odczuciami?:) chodzi mi dokładnie o drgania spowodowane przez jadący czołg.
czy serial ma wady? w sumie będzie to lekkie czepialstwo, ale jedyne, co mnie irytowało podczas seansu, to przedstawienia dowódców (zwłaszcza gościa o ksywie "Kapitan Ameryka"). za dużo matołów i imbecylów.
Jestem dopiero po dwóch odcinkach, ale podpisuję się wszystkimi kończynami. Poza tym, jak narazie, wad brak. Strasznie lubię takie rzeczy, "nudzący" się żołnierze nigdy mnie nudzą, uwielbiam obserwować ich życie od "dupy strony". Najbliższe skojarzenie to chyba książkowy Jarhead.
EDIT
No i obejrzałem całość. Cudowna rzecz, bardzo zwięzła (7 odcinkowa forma to strzał w dziesiątkę) i cholernie niebanalna. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem takiego podejścia do tematu wojny, bez zbędnego demonizowania żołnierzy, bez zbędnego wygładzania tego co się wokoło dzieje (odstają tylko, wspomniane, przesadnie groteskowe postacie niektórych dowodzących). Wszyscy bohaterowie to ochotnicy, więc nikt nie ma moralnego prawa narzekać na to że ktoś do nich strzela. Więcej, do świetnie wyszkoleni żołnierze, kilku z nich ma na koncie wizytę w Afagnistanie - wiedzieli na co się piszą. Pięknie to oddaje scena, w której jeden z marines dostaje list. Pozwolę sobie zacytować. : )
- Posłuchajcie no tego szajsu: "Może będziecie mogli wrócić bez żadnej walki. Pokój jest zawsze lepszy niż wojna i byłoby miło, gdyby nikomu nic się nie stało."
- Komunistyczne hipisowskie gówno.
- A skąd kurwa jest ten cienki bolek?
- Z Vermontu! Frederick Firestone z 2707 Spencer Road, Chevy Chase, Maryland.
- Pierdolone Maryland.
- Kochany Fredericku! Dziękuję ci za twój miły list. Ale niestety jestem amerykańskim marine, który urodził się, by zabijać, a ty najwyraźniej pomyliłeś mnie z jakimś sączącym winko komunistycznym lachociągiem. Pokój zapewne podoba się miłującym drzewa biseksualistom, jak ty i twoi rodzice, ja natomiast jestem mordującym, pragnącym krwi wojownikiem, który budzi się każdego dnia z nadzieją na okazję do rozszarpania moich wrogów i zgnębienia ich cywilizacji. Pokój w istocie jest chujowy, Freddie. Wojna to zakurwista odpowiedź. Ale dziękuję, że napisałeś. Twój kumpel, Ray.
W ogóle Ray to świetna postać, nie mówię już nawet o jego rozbrajających światopoglądowych opiniach i wywodach, strasznie lubię tego kolesia, dobry żołnierz i człowiek.
Na DeFałDe u nas wydają!
http://www.galapagos.com....Czas,Wojny.html
http://www.punkt44.pl/586...%283dvd%29.html