wika
...czyli jak Ameryka psuje dobrych reżyserów. Azjatyckie filmy Woo były czymś więcej niż tylko kinem akcji. Były to rozważania na temat takich wartości jak honor czy przyjaźń. Świetnie się oglądało te filmy. Z Chow Yun Fata Woo robił prawdziwego twardziela.
A w Stanach? Nieuchwytny cel, M:I 2, Zapłata, Bez twarzy. Żaden z tych filmów nawet nie zbliża się do poziomu produkcji z Hong Kongu. Oprócz wymyślnych scen akcji (ustępującym tym z poprzednich filmów Woo) nie zostało z jego starej twórczości nic.
Gdyby Woo nie wyjechał do Ameryki, nazywałbym go geniuszem.
Nieuchwtyny Cel to bardzo mile kino. Jeden z niewielu naprawde dobrych filmow, do ktorych wkrecil sie Van Damme. Na minus ida tylko jego glupkowata fryzura i mocno naciagany pomysl wyjsciowy.
Może i miłe (dawno nie widziałem, musiałbym odświeżyć), ale do Dzieci Triady to mu daleko.
Woo sam się zepsuł - innym jakoś pobyt w jułesa dobrze wyszedł. A Face off to zresztą jeden z jego ciekawszych filmów. Reszta to niestety dno.
Woo sam się zepsuł - innym jakoś pobyt w jułesa dobrze wyszedł.
Tzn. komu? Bo Ringo Lam i Hark Tsui, ktorzy w Hongkongu robili dziela absolutnie genialne, po przybyciu do USA odwalili kilka partactw, do ktorych z checia przyznalby sie sam Uwe Boll
a choćby taki Polański
A Arnoldowi S. tak w sumie 50-50 .
Jak dla mnie to jego najlepsze filmy to Face Off, Broken Arrow i Szyfry Wojny
Jakieś uzasadnienie może?
Face Off - Bardzo fajny pomysł, dobry montaż, strzelaniny. trochę tylko mnie zażenowały sceny z rodzinką.
Broken Arrow - Typowe kino rozrywkowe, dobry soundtrack, montaż. Ogólnie film jest trochę naciągany lecz da się obejrzeć.
Szyfry Wojny - Dosyć przeciętny film wojenny. Ciekawa fabuła. Znowu dobre ujęcia kamery i dobry montaż i popisy pirotechnicne na najwyższym poziomie. Ponownie jednak film jest strasznie naciągany, niejednokrotnie miałem wrażenie że oglądam Commando.
Face off to gniot. Parę strzelanin faktycznie jest wartych uwagi, ale tylko tyle. Do poziomu Dzieci Triady bardzo mu daleko.
Reszty nie widziałem i nie chcę widzieć. Wolę polować na jego azjatycką twórczość, bo naprawdę jest co oglądać.
W ostatnich miesiacach udalo mi sie nadrobic kupe filmow Woo i po prostu sie w jego kinie zakochalem. Oczywiscie dziela z HK i Hollywood dzieli przepasc, ale te hamerykanskie to nadal dobre kino akcji.
A Better Tomorrow - calkiem niezle rozpoczecie Heroic bloodshed. Ogolnie widac, ze najwieksze dziela Woo dopiero mialy nadejsc, ale fabularnie to dalej solidnie opowiedziana historia o przyjazni i rodzinie. Aktorsko calkiem w porzadku, szczegolnie niesamowita rola Yun-Fata.
A Better Tomorrow 2 - Tutaj Woo sie dopiero rozkrecil. Swietna kontynuacja watkow z poprzedniego filmu, mocne sceny i zwroty akcji, a ostateczna strzelanina to majstersztyk niesamowity. Uwielbiam montaz w filmach Woo. Aktorzy tez poziom wyzej niz poprzednio, a Yun-Fat i swoista zabawa swoim poprzednim bohaterem po prostu kopie tylki [Eat that rice!].
No i tu dopiero widac ile z Woo wzial dla siebie Tarantino
The Killer - kolejna niesamowita rola Yun-Fata. Woo juz na dobre wyrobil wlasny styl i te typowe dla siebie elementy jak golebie, dwa guny czy strzelaniny w Kościele. Dobra historia, dziwnym zabiegiem jest tylko to, ze film jest tak jakby konczony z 20 razy [wczesny Wladca Pierscieni? ;P]
Hard-Boiled - moj ulubiony film Johna Woo. Swoista wczesna wersja najlepszego filmu swiata czyli Infernal Affairs [Leung nawet gra tajniaka, a i Wong sie pojawia]. Napakowane to perfekcyjna akcja [strzelanina w herbaciarni, w hangarze czy arcygenialna akcja w szpitalu z parominutowa scena strzelaniny bez ZADNEGO ciecia]. No i Tequila jest najlepsza rola Chow Yun-Fata, nic dziwnego, ze film zostal niedawno kontynowany w grze komputerowej [imo swietnej] i mowi sie o sequelu. Calosc tak skonstruowana, ze nadaje sie do wielokrotnego ogladanie bez znudzenia.
America!:
Nieuchwytny Cel - zgrabne kino i czuc klimat HK. O grze aktorskiej ciezko cos mowic, bo Van Damme gra Van Damme, czyli skacze duzo i mowi z zabawnym akcentem. Za to Henriksen i Vosloo naprawde dobrzy, szczegolnie Bishop to kawal skur%#%%#$. Zreszta dla mnie to zawsze bedzie parodia filmow akcji ze strony Woo. Szczegolnie sceny jak salta z motoru nad samochodami, ogluszanie weza czy dziadek na koniu z wybuchem w tle . Do dzisiaj sie to swietnie przy piwie oglada z kumplami.
Broken Arrow - lubie Travolte i wpasowal sie do roli villaina, ktora jeszcze rozwinie w Face/Off. Film nie jest szczegolnie dobry, ale tez oglada sie calkiem niezle jako blockbuster. Sa typowe chwyty Woo, niezly stand-off, ale temat i wiekszosc akcji bardziej mi przypomina rozpier$%^% Baya niz poetycki rozlew krwi Woo. Ot ale temat ciekawy i tez mozna do piwa zobaczyc.
Face/Off - zdecydowanie najlepszy amerykanski film Woo. Ciekawy temat [mimo calkiem udziwnionego procesu zwiazanego ze zmiana], swietna gra Travolty, dobry Cage, sa stand-offy, golebie, duzo strzelanin, niesamowita scena z lustrem i ogolnie ogladanie wciaga. Ogladalem juz dwa razy w tym ze znajomymi i widze, ze ludzi historia wciaga po prostu.
Mission Impossible 2 - wiem, ze film uznawany za najgorsza czesc MI, ale go po prostu uwielbiam. Swietna, wartka akcja, duzo typowego Woo, niesamowity poscig na motorach i ogolnie duzo chwytow ktore mi sie po prostu podobaly, nawet jesli sa dla niektorych az nazbyt efekciarskie. Cruise'a srednio lubie i reszta aktorow tez srednia, ale akcja wynagradza braki w aktorstwie i fabularne
Zapłata - a tu juz Woo nie bede bronil. Widac, ze adaptowanie ciezko mu przychodzi, bo nie czuc tych jego podstawowych tematow w calosci jak przyjazn czy honor, a i Dick ucierpial na zrobieniu z ciekawego opowiadania takiego akcyjniaka. PKD jest jednym z moich ulubionych autorow, a Woo na czele rezyserow, jednak razem mi nie pasuja. Do tego drewniany Affleck, srednia Thurman i zadziwiajacy brak scen akcji dobrych. Slabo.
Od reszty jeszcze nie ruszalem, ale jak narazie faceta wprost uwielbiam, glownie za to co robil w HK. Mozart kina akcji swietnie laczy hektolitry krwi z takimi "meskimi" tematami jak honor czy przyjazn. Mam nadzieje, ze wroci z czyms mocnym.
Mam nadzieje, ze wroci z czyms mocnym.
W Chinach zrobił jakiś epicki film historyczny. Ktoś coś kombinuje, żeby to sprowadzić do Polski.
Osobiście poluję na "Better Tomorrow" i "Bullet in the head". Jak to połączę z "The Killer" i "Hard Boiled" będzie niezapomniany maraton
Jest dostępny 3 pak w GB: The Killer, BitH i Once a Thief. Sam nabyłem za 40 zł.
W Chinach zrobił jakiś epicki film historyczny. Ktoś coś kombinuje, żeby to sprowadzić do Polski.
Red Cliff? Zapowiada sie swietnie, ale jednak najbardziej czekam na jakis powrot do korzeni czyli mafia, temat honoru, przyjazni i duzo wystrzalow
Osobiście poluję na "Better Tomorrow" i "Bullet in the head". Jak to połączę z "The Killer" i "Hard Boiled" będzie niezapomniany maraton
Tez Bullenta nie widzialem i chce kupic John Woo Collection o ktorym mowi Corn. A zobaczyc naraz ABT II, Killera i HB to moze glowe rozsadzic od nadmiaru niesamowitosci
Jest dostępny 3 pak w GB: The Killer, BitH i Once a Thief. Sam nabyłem za 40 zł.
Licytowałem kiedyś na allegro, ale musiałem jechać na wakacje w przeddzień końca licytacji i przegrałem
[ Dodano: Wto Maj 26, 2009 08:34 ]
A jakże, macza paluchy w "Red Cliff 2". Woo ma w ogóle jakieś 13 projektów w planach, ale ich szczegółów imdb nie chce mi podać, odsyłając na imdbPro Kilka z nich ma dosyć swojskie nazwy: "Stranglehold", "Rainbow Six", "The Killer" i "A Better Toomorow". Woo już zrimejkował sobie jeden projekt i wyszło dobrze, ale co za dużo, to niezdrowo.
Red Cliffa (part 1 i 2) widziałem jakiś czas temu i muszę przyznać, że to najlepszy film Woo od lat. epicki przez duże e, ze świetnie dobraną obsadą, niezłymi zdjęciami i muzyką. sceny bitew to uczta dla oka - LOTR może się schować. ogólne wrażenie psuje nieco katalog tradycyjnych johnowych patentów (dobrze przynajmniej, ze strzelania z dwóch gunów nie ma ).jeśli ktoś to do polskich kin sprowadzi, idę na pewno.
3 lipca Monolith wprowadza pierwszą część.
recenzja z Dziennika
Na nasze ekrany film trafia w wersji skróconej. Oryginalny 4,5-godzinny dyptyk przykrojono do 145 minut. I to na nieszczęście odbija się na proporcjach fabuły, w której batalistyka zajmuje mniej więcej trzy czwarte czasu, dramaturgia rozłazi się w szwach, ekspozycja bohaterów razi komiksowością.
brak słów....
Szczerze powiedziawszy, mnie osobiście nie brak słów. Ale z obawy przed banem wolę ich tu nie pisać.
Ale wiecie, chłopcy, że to nie paskudne Polaki ten gwałt poczyniły, tylko jest to po prostu wersja wypuszczona na świat, prawda?
Wiecie, dla mnie myśl że miałbym oglądać jakiś film Woo przez 4,5 godziny jest trudna do zaakceptowania.
Wiecie, dla mnie myśl że miałbym oglądać jakiś film Woo przez 4,5 godziny jest trudna do zaakceptowania.
Wiesz że ten film Woo jest zupełnie inny niż wszystko, co do tej pory zrobił, więc wkładanie go do jednej szuflady z Face/Off czy M:I 2 nie ma sensu?
Wierzę na słowo, sprawdzać nie mam siły.
Nie trzeba wierzyć na słowo, wystarczy zobaczyć cokolwiek dotyczące tego filmu. Widziałeś kiedyś epicki film historyczny od Woo?
Nie widziałem.
Pytanie mam do forumowych znawców twórczosci Johna Woo: jakie jego filmy z okresu hongkońskiego (poza hard boiled) powinienem koniecznie, w pierwszej kolejności nadrobić? Bo nie znam niczego
The Killer i A Better Tomorrow. Można jeszcze obejrzeć Bullett in the Head, bo to zupełnie inne spojrzenie na Wietnam od tego co nam serwują Amerykanie.
No, wreszcie obejrzałem to z jego twórczości co chciałem obejrzeć i wyrobiłem sobie jakąś opinię
A Better Tomorrow - pierwsza część trzyczęściowej serii, która zrewolucjonizowała chiński rynek filmowy. Historia uwolnionego po latach z więzienia gangstera, który wraz z przyjacielem postanawia zacząć nowe życie, jednak jest prześladowany przez demony z przeszłości, co prowadzi do nieuchronnej konfrontacji i widowiskowej końcowej strzelaniny. Są tu zaczątki wszystkich tych elementów, które w następnych latach uczyniły Woo tak popularnym reżyserem, jednak widać że tu dopiero ćwiczył się w formie. Jestem w stanie zrozumieć na czym polegała rewolucyjność tego obrazu, jednak z dzisiejszej perspektywy wydaje się banalny, płytki i częstokroć głupi. Dodatkowo złe wrażenia pogłębia charakterystyczna dla chińskiej stylistyki tandeta, potęgowana przez pompatyczne dialogi i przesłodzoną muzykę (zwłaszcza to drugie). Tym niemniej obraz potrafi wciągnąć, bohaterowie są fajni, Chow Yun-Fat fajny, a sceny strzelanin już tutaj wymiatają. 7/10.
A Better Tomorrow 2 - druga część, z którą Woo miał problemy natury artystycznej, gdyż jego producent Tsui Hark miał zupełnie inną wizję obrazu niż on. Z tego też powodu obraz został w dużej mierze przemontowany i zmieniony, przez co Woo dzisiaj nie przyznaje się do bycia jego reżyserem, poza ostatnią sceną strzelaniny. Która, notabene, dosłownie zapiera dech w piersiach - tutaj dopiero talent Woo rozkwita, a o niedociągnięciach filmu się zapomina. Nie są one jednak rażące, przez cały czas trwania film trzyma w napięciu i niejednokrotnie potrafi zaskoczyć. 9/10, za finałową strzelaninę i Chow Yun-Fata w płaszczu i zapałką w ustach, rozwalającego 40 bandziorów w jednym ujęciu. Poezja.
A Better Tomorrow 3 - prequel do poprzednich części, z którym Woo nie miał jednak nic wspólnego. Reżyserią zajął się Tsui Hark, który po ABT2 odłączył się od Woo i postanowił, że zrobi swój własny film akcji. W rolę tytułową ponownie wcielił się Chow. Co tu dużo mówić - jest to gówno niemożebne, głupie, pompatyczne i z absurdalną fabułą i bohaterami. Widać, że Hark nie miał w sobie ani kawałka talentu narracyjnego jakim jest obdarzony Woo. 3/10, właściwie nie wiem za co. Omijać szerokim łukiem.
The Killer - pierwsze arcydzieło w dorobku Woo, choć średnio przyjęte w samych Chinach to już zaraz po premierze przemierzyło pół festiwalowego świata, zdobywając nagrody i uznanie. Tutaj mamy już wszelkie elementy wyznaczające styl Johna Woo doprowadzone do perfekcji - trzymająca w napięciu fabuła, wyraziści, twardzi bohaterowie, walka o honor, liryczne wręcz sceny strzelanin, gołębie jako symbol związku między Bogiem, a człowiekiem, bezkompromisowość w pokazywaniu przemocy. Film zabija klimatem, Chow Yun-Fat jest niesamowity, a finałowa strzelanina w kościele to klasyka gatunku, choć końcówka jest niesamowicie brutalna. Absolut, jeśli chodzi o kino akcji. 10/10
Bullet in the Head - bardzo, ale to bardzo odmienne dzieło zarówno od poprzednich jak i następnych filmów Woo. Właściwie aż dziw bierze, że nakręcił je ten sam reżyser, gdyż nie ma tu właściwie żadnego z jego stylowych wyznaczników, jakie wcześniej wykształcił. Jest to też jeden z bardzo niewielu filmów Woo z tamtego okresu bez udziału Yun-Fata. Nie jest to też film akcji - jest to właściwie dramat, historia trojga przyjaciół zmuszonych opuścić rodzinny Hong Kong, która wkrótce zostaje wplątana w porachunki gangsterskie, a następnie w wojnę w Wietnamie. Temu ostatniemu aspektowi filmu Woo również pozwolił oddychać, przez co mamy tu też trochę filmu wojennego. Warto na to zwrócić uwagę, gdyż jest to zupełnie odmienna wizja tego konfliktu niż ta serwowana nam przez Amerykanów. Nie ma co tu owijać w bawełnę - jest to niesamowicie ciężki film do oglądania, ze scenami przemocy tak dojmującymi, z klasycznymi, amerykańskimi konstrukcjami narracyjnymi tak bezkompromisowo przełamanymi, że wielu widzów może po prostu odrzucić od ekranu. Tak też zresztą się stało - film poniósł finansową klapę i nie przebił się do mainstreamowej publiki. A szkoda, bo oglądanie Bullet in the head to mocne, chwilami aż traumatyczne (scena w wietnamskim obozie jenieckim...), jednak niesamowicie dojmujące, a czasem wręcz mistyczne przeżycie. Rzadko zdarza mi się oglądać obraz, który tak bezkompromisowo i bezczelnie olewa wszelkie standardy budowania napięcia przez narrację, ale wali obuchem prosto w łeb. Tak właśnie poczułem się po obejrzeniu tego filmu; jest to z pewnością jeden z najcięższych obrazów jakie w życiu widziałem i tylko dla widzów o mocnych nerwach i żołądkach. Mam problemy z wystawieniem oceny, gdyż jest to film tak odmienny od pozostałych obrazów Johna, że trudno go zaklasyfikować. Jednak tam gdzie wielu nie mogło znieść niesamowitej dawki przemocy i ciężaru emocjonalnego tego obrazu, ja znajduję jego największą siłę. Dlatego też traktuję Bullet in the head jak arcydzieło i jeden z najlepszych filmów Woo. Jeśli The Killer był 10/10 to Bullet jest 11.
Once a Thief - po megaciężkiej historii wojennej o powoli niszczonych więziach przyjaźni, a także negatywnym odbiorze filmu, Woo postanowił nakręcić coś lekkiego. Dlatego jego kolejnym obrazem jest komedia sensacyjna, ponownie z Yun-Fatem w głównej roli. Nie jest to jednak jeden z lepszych jego filmów. O ile historia jest jeszcze niezła, o tyle samo wykonanie pozostawia wiele do życzenia, a i komiczna wymowa obrazu jest średnio udana. Ogólnie jest znośnie, jednak do obejrzenia i zapomnienia. 6/10
Hard Boiled - aweoijfawoegnawergopijaerhaeprgseup5yeagoieajrghpseiojhsrthijrthyyyuuuch - tyle mniej więcej byłem w stanie wyjąkać po zakończeniu tego ostatniego hongkońskiego filmu Woo przed jego emigracją do Stanów. John wraca tu do stylistyki swoich wczesnych produkcji, ABT i The Killer, jednak tym razem doprowadza ją do absolutnej perfekcji, tworząc natychmiastowy klasyk i benchmark do którego wkrótce zaczną być porównywane amerykańskie filmy akcji. Generalnie jest tu wszystko to co w Killerze, ale "bigger, better and more badass". Film opowiada o heroicznej walce policjanta imieniem Tequila (który często pije tequilę i w którego oczywiście wcielił się jak zawsze niezawodny Yun-Fat) z kartelem przestępczym z siedzibą w podziemiach... szpitala. W środku konfliktu znajduje się młody przestępca, który zdradza swego poprzedniego szefa i wstępuje do rozpracowywanego przez Tequilę kartelu... ale może nie będę więcej spoilerować bo tylko zepsuję wam fabułę. Sekrety filmu trzeba poznać samemu i tak - są tu głupoty i dziury scenariuszowe, są naiwne, pompatyczne wstawki i absurdalne akcje, ale nie o to tu chodzi, poza tym Woo nigdy nie przekracza pewnej granicy, za którą jest już kicz i tandeta. Film absolutnie zabija swoim klimatem, niszczy strzelaninami, łamie łeb 2 i pół minutowym ujęciem walki ogniowej w korytarzu szpitala. Trzyma w napięciu do ostatniej minuty. Jeśli jest jeden film Woo, który trzeba obejrzeć - jest to właśnie ten. The Killer był 10, Bullet 11... to HB ile? 12?
Jakaś ogólna charakterystyka? Generalnie im dalej w las, tym lepiej - Woo zaczął od niezłego ABT (według mnie tylko przypadek i taka a nie inna sytuacja w przemyśle sprawił, że film odniósł tak ogromny sukces; w USA przeszedłby bez echa), a potem zaczął strzelać jedno arcydzieło za drugim. Ich odbiór przez europejskiego widza może być dziś dość trudny ze względu na chińską stylistykę, którą te filmy są przesiąknięte. Przez swoją muzykę, grę aktorską, dialogi, montaż i sposób opowiadania historii wczesne filmy Woo mogą zdawać się kiczowate, przesłodzone, płytkie i tandetne - należy jednak pamiętać, że powodem tego stanu rzeczy jest to, że wtedy filmy tam tak się po prostu robiło i tyle. Zresztą wraz z rozwojem kariery, widać, że Woo coraz bardziej inspirował się kinem amerykańskim i w swoich kolejnych filmach stylika chińska jest coraz bardziej ograniczana i zduszana. W Hard Boiled, z wyjątkiem kilku dosłownie momentów, niemal w ogóle jej nie widać, a jedynym po czym można rozpoznać, że to chiński obraz są aktorzy i język jakim się posługują.
Z wszystkich filmów Woo z tamtego okresu obowiązkowe dla każdego kinomana jest zapoznanie się chociażby z dwoma - Killerem i HB - choć dla widzów o mocnych nerwach polecałbym też Bulleta.
Face/Off - jedyny w całości obejrzany przeze mnie amerykański film Woo. Powód tego stanu rzeczy jest prosty - po wyemigrowaniu do USA Woo najwyraźniej doświadczył wielkich trudności z adaptacją do ichniejszego przemysłu filmowego, co zaowocowało wyraźnym spadkiem jakości jego dzieł. Zresztą z wywiadów z nim można wnioskować, że duże trudności miał też z językiem, co oczywiście wpływało na jakość porozumienia z ekipą filmową i obsadą. Poza tym producenci nie chcieli dać mu całkowitej kontroli artystycznej nad żadnym z jego projektów, próbując je dostosować do opóźnionej w rozwoju widowni amerykańskiej. Generalnie większość jego filmów z tego okresu to puste, głupie, choć poprawnie zrobione i wystawne filmy akcji. Jedynym obrazem wybijającym się z tego szeregu jest właśnie Face/Off (Bez Twarzy) - dopiero przy tym dziele Woo uzyskał kompletną kontrolę nad całym projektem. Logiczne więc było, że stał się on najlepszym z jego dotychczasowych filmów zrobionych za Oceanem. Nie dorównuje on jednak jego chińskim dokonaniom - głównie przez fabułę, która jest tak niesamowicie, absurdalnie głupia, że ciężko ją obronić choćby najwymyślniejszymi scenami akcji czy stylistycznymi zagrywkami (no dobra, filmy Woo nigdy nie były za mądre, ale to co scenarzyści serwują w Face/Off przekracza wszelkie granice). Tym większe zaskoczenie, gdy okazuje się, że Woo udaje się to zrobić - w jakiś sposób, jego talent do tworzenia ociekających miodem i klimatem scen i bohaterów częściowo niweluje niesamowity wręcz nawał głupoty bombardujący nas z ekranu. Nigdy nie przepadałem ani za Travoltą ani Cagem, ale to co robią z granymi tu przez siebie postaciami po prostu trzeba zobaczyć. Abstrahując już od innych aspektów, film zdecydowanie odnosi sukces właśnie na polu aktorskim. Poza tym mamy tu oczywiście wszystko to do czego Woo nas już przyzwyczaił. Tylko klimat już gdzieś zaginął. 7,5/10.
No dobra, obejrzałem jeszcze kiedyś Mission:Impossible 2 ale raz, że jej nie pamiętam, a dwa, że średnio mi się chyba podobała więc nie będę tu jej omawiać. No i jest jeszcze Red Cliff - najnowsze widowisko historyczne Woo, pierwszy nakręcony przez niego film po niedawnym powrocie do Chin. Film tak mi się spodobał, że to właśnie on zachęcił mnie do zapoznania się z filmografią tego reżysera. Jak dla mnie jest to zdecydowanie najlepszy epicki obraz od czasów Władcy Pierścieni. Mała uwaga - oglądałem go na pirackiej kopii, pochodzącej jeszcze z Chin gdzie film był podzielony na 2 części. W Europie i w USA został scalony w jeden obraz co udało się osiągnąć wycięciem... jakiejś półtorej godziny filmu, rzekomo wypełnionej i tak niezrozumiałymi dla nie-Chińczyka nawiązaniami do ichniejszej kultury. Nie zgodzę się z tym - po obejrzeniu oryginalnej wersji (w świetnej jakości) stwierdzam, że film robi ogromne wrażenie, a każda scena płynnie przechodzi do następnej. Ani przez chwilę nie miałem uczucia zagubienia i naprawdę nie wyobrażam sobie jak może wyglądać przycięta na potrzeby Zachodu wersja. I chyba wolę nie wiedzieć. Tak więc Red Cliff w dwuczęściowej formie - mocne 9/10.
Nie wiem, ja jestem jakiś dziwny - filmy Woo pod względem fabularnym są przecież częstokroć banalne i płytkie, a jednak ja kupuję wszystko co ten facet nakręci. A takiego Avatara - ni w cholerę nie mogę ugryźć...
Póki co trzy zaliczyłem. "The Killer" po obejrzeniu wszedł od razu do czołówki akcyjniaków wszechczasów i teraz stanowi Świętą Trójcę najlepszych filmów gatunku jakie widziałem obok "Die Hard" i "Casino Royale". Zakończenie filmu kojarzy mi się z końcówką "The Wild Bunch" gdzie bohaterowie są w beznadziejnej sytuacji naprzeciw chmarze wroga a także z podjętym przez Woo tematem męskiej przyjaźni. Rangę filmu podnosi też jego poetycka stylizacja.
"Hard Boiled" jest jeszcze efektowniejszy niż "Zabójca" ale to już zwykły shooter lecz świetnie zrobiony. Trochę kojarzy mi się swoim klimatem ze "Szklaną pułapką" gdy dwóch gliniarzy czyści cały szpital z terrorystów przetrzymujących zakładników.
"Face/Off" - to trzeci i ostatni jak na razie film Woo, który obejrzałem. Z jednej strony absurdalna fabuła lecz z drugiej wciąga i posiada ciekawy motyw zamiany osobowości. Na plus.
Wiem, że Woo miał wpływ na braci Wachowskich, którzy wzorowali sceny akcji w "Matrixie" na nim. Inspirował się nim też Rodriguez. Z "A Better Tomorrow" Tarantino rzekomo zapożyczył do "Wściekłych psów" ubranych w czarne garnitury i okularki na nosie gangsterów. Na pewno wczesne filmy Woo miały swój autorski styl tak jak Argento miał swój styl do horrorów. A po przeprowadzce do Ameryki go niby zatracił co już w "Face/Off" było widoczne gdy sceny z gołębiami wplecione bez żadnego znaczenia podczas gdy w "The Killer" miało to swoje uzasadnienie.