ďťż

wika

Ostatnio mam jakąś dziwną jazdę na westerny. Po prostu pokochałem ten gatunek - w literaturze, filmie i grach. One są dla mnie akceptowalnym odpowiednikiem fantasy, w którym nie ma nadętości i z dupy wziętego czary-mary; w którym zamiast elfów są Indianie, a zamiast rycerzy - rewolwerowcy. Atmosfera wolności, przygody i uczestniczenia w odkrywaniu nowego świata kupiła mnie w jednej chwili. I wobec tego chciałbym trochę poznać świat filmowych westernów, bo nie wiem czy widziałem ich w życiu więcej niż pięć.

Zaliczyłem ostatnio genialne filmy Leonego: Dobry, zły i brzydki oraz Pewnego razu na dzikim zachodzie. Wiem, że zostają mi jeszcze dwa z trylogii dolara, ale zanim się za nie wezmę, chciałbym spróbować innego podejścia do tego typu kina. Byle było wartościowe. I nie wiem, za co się wziąć, bo filmów z gatunku są setki. Kiedyś obejrzałem Szybkich i martwych, choć to bardziej komedia niż klasyczny western. Poza tym jakiś rok temu złapałem w tv Appaloosę. I na tym moja znajomość tego typu kina się kończy. :) A teraz lamerskie pytanie: co polecacie, co powinienem obejrzeć?

Poza tym możecie tu gadać o westernach, zeby nie było że zakładam spamowaty temat. :)


Jeżeli nie chcesz ograniczać się wyłącznie do filmów to serial "Deadwood" oczywiście.
A ja polecam Poszukiwaczy z nieśmiertelnym Dżonem Łejnem bodaj z 1956 roku. Surowy western (choć gdzie tam mu do Deadwood), w którym ludzie nie potrafią czytać, nie ma strzelanin na środku miasta i każdego dnia może paść Ci koń. Łamie schematy (śnieg na dzikim zachodzie wydaje sie nie do pomyślenia dla przeciętnego widza no i jest świetnie zagrany. Życiowa rola Johna, jeden z najlepszych filmów z nim. Polecam bo to klasyka, klasyki amerykańskich westernów.
hm... pozycje obowiązkowe:
- 3:10 to Yuma - stara i nowa
- Tombstone i Wyatt Earp, bo to o tym samym mniej więcej
- Silverado (choć to też trochę komediowe)
- Unforgiven
- W samo południe
- Jeremiah Johnson
- Open Range i Dances with Wolves, czyli Costner (w sumie jego The Postman też jest westernowy)
- Rio Bravo, Rio Lobo, Rio Grande oraz większość z filmografii Howarda Hawksa i właściwie wszystko Johna Forda i Johna Wayne'a
- Duel in the Sun
- Geronimo
- Butch Cassidy i Sundance Kid
- The Wild Bunch i inne westerny Peckinpaha
- Magnificent Seven
- inne spaghetti westerny z Clintem i Van Cleefem
- Winchester '73
- Destry Rides Again
- The Big Country, Shane, How the West Was Won, Hallelujah Trail i inne klasyki, w których czasem niestety śpiewają
- Viva Zapata!

and many more
Welcome to the Brotherhood


Żeby nie pisać oczywistości w stylu Peckinpah, Ford, no i cała reszta Leone, to polecę Ci taki film, mało znany raczej, a mi się podobał, widziałem go kiedyś na TCM - "Zawadiaki" się zwał. Film jest dokładnie o tym co w tytule: dwaj kowboje chcą sobie po prostu napaść na bank, bo to fajna sprawa. Przytoczę kluczowy dialog:
-Nie chcesz mieć dzieci?
-O, mam dzieci, wiem o dwójce, ale pewnie jest ich więcej.
-Nie chcesz się ustatkować?
-A po cholerę?
-Nie można przez całe życie paść bydła. Byłeś kiedyś w Meksyku? Znam tam miejsce, gdzie za niewielkie peniądze kupisz przyzwoity kawałek ziemi, nająć służbę i do końca życia grzać kości na słońcu, kochać się z czarnookimi ślicznotkami...
-Nieźle brzmi, masz jakieś oszczędności?
-A ty?
-Staram się, ale nic nie mogę odłożyć.
-To po co pytasz?
-Bo jestem starszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony.
-Tak?!
-Pokaż mi kowboja, który ma w kieszeni więcej niżkilka dolców, a ja pokażę Ci takiego, który zaczął napadać na banki.
po pierwsze, Peckinpah. ale uważaj - to są mega zasadnicze sprawy, bez kapki ironii znanej choćby z twórczości Leone, Corbucciego czy Giulio Petroniego.

po drugie, Eastwood: "summa filozoficzna" gatunku, czyli 'Unforgiven' oraz genialny High Plains Drifter - utrzymana w lekko surrealistycznym klimacie, mocno inspirowana trylogią dolara opowieść o samotnym jeźdźcu, przybywającym do miasteczka o nazwie.... Hell. po tym filmie motyw "jeźdźca apokalipsy" zadomowi się w westernowej twórczości Eastwooda na dobre (Pale Rider i The Outlaw Josey Wales).

obowiązkowo zapoznaj się również z arcydziełem HBO, mianowicie Deadwood. trzy sezony, jeden lepszy od drugiego. nie pożałujesz ani sekundy, spędzonej z tym serialem.

z książek: "Blood Meridian" Cormaca McCarthy'ego. powtórzę, co napisałem w innym temacie: najbardziej brutalna, ponura i ociekająca okrucieństwem wizja Dzikiego Zachodu. w mocno westernowej atmosferze zanurzona jest również czwarta część 'Mrocznej Wieży' Kinga, którą lekko możesz czytać bez znajomości poprzednich epizodów, gdyż jest to zamknięta historia przeszłości głównego bohatera.

no i najważniejsze: przypomnij sobie Heat Manna.

p.s.
w przeciwieństwie do Mefisto nie polecam ci oglądania westernów starszych niż te sprzed 1966 roku. oczywiście trafisz wśród nich na perełki (Poszukiwacze), ale ogólnie są to raczej historyjki na niedzielne popołudnie.
Ze specyficznych filmów - niesłusznie zapomniany "Człowiek zwany Ciszą" Corbucciego z Klausem Kinsky'm. Tam też sceneria jest śnieżna, a film ma niesamowity klimat.

I jeszcze Sukiyaki Western Django - cudna żonglerka motywami, z cytowaniem OUATITW i starego Django włącznie. A przy okazji to jedynie prawdziwie tarantinowski film, który nie został nakręcony przez Tarantino.

w przeciwieństwie do Mefisto nie polecam ci oglądania westernów starszych niż te sprzed 1966 roku. oczywiście trafisz wśród nich na perełki (Poszukiwacze), ale ogólnie są to raczej historyjki na niedzielne popołudnie.

hehehe - i tu się mijasz z prawdą, tj. mylisz gatunki. Western jako taki najlepszy jest właśnie w starej formie, formie rodem z Rio Bravo czy W samo południe - to jest czysty western. To, o czym Ty myślisz, czyli Dziki Zachód po roku 1966 to już antywestern, a często nawet i zwykła wariacja na temat tegoż (nie wszystkie rzecz jasna, ale większość). Tak czy siak nie umniejsza to faktu, że filmy takie jak Dyliżans, wspomniane Rio Bravo czy Rio Grande albo Shane, to klasyki gatunku, które po prostu trzeba znać - tym bardziej, jeśli jest się, jak military, nowym w tym temacie.

Dziki Zachód po roku 1966 to już antywestern, a często nawet i zwykła wariacja na temat tegoż

sorry, Mefi, ale nie zgadzam się z tobą tak mocno, jak to tylko możliwe. filmy sprzed 1966 roku to kino przygodowo-awanturnicze, w którym jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności kilku kolesi założyło kowbojki i kapelusze i zawiesiło na biodrach pasy z nabojami. z w pełni dojrzałym, świadomym własnych celów westernem mamy do czynienia dopiero po roku 1966 (jeśli traktować tę datę umownie). rzecz jasna - jak to zazwyczaj w życiu bywa - ferment rozpoczął się na długo przed pierwszymi filmami Leone. wystarczy wspomnieć 'W samo południe' czy 'Poszukiwaczy'. żeby nie być gołosłownym, podeprę się... autorytetem: w jednym z dokumentów poświęconych twórczości Krwawego Sama można usłyszeć Olivera Stone'a mówiącego, że prawdziwy western wystartował wraz z 'Dzika banda'. w tym mówieniu wtórują mu Benicio del Toro oraz Billy Bob Thornton. mało tego, w swojej wypowiedzi Stone posuwa się jeszcze dalej, mianowicie nazywa działo Peckinpaha "najbardziej amerykańskim filmem w historii kina". a już w ogóle do orgazmu doprowadza mnie metafora określająca 'Wild Bunch' mianem "słońca w zenicie" gatunku, podczas gdy 'Pat Garrett i Billy The Kid' to niby słońce zachodzące. fajne i trafne porównania, zważywszy na to, że 'Dzika banda' dzieje się w palącym słońcu meksykańskich pustyń, a 'Pat Garrett' - pomijając epilog - kończy się... kurna, nie kojarze. pomóżcie: o jakiej porze dnia Coburn opuszcza kryjówkę Kida: wraz z pianiem koguta czy tuż przed zapadnięciem zmroku?


wspomniane Rio Bravo czy Rio Grande albo Shane, to klasyki gatunku, które po prostu trzeba znać - tym bardziej, jeśli jest się, jak military, nowym w tym temacie.

trzeba, nie trzeba... jak piszesz wypracowanie albo jakąś inną magisterkę, to se możesz obejrzeć dla wyrobienia kontekstu historycznego (żeby nie było, że szerze herezje: Rio Bravo podoba mi się po dziś dzień), ponieważ wartość większości z tych filmów jest li tylko historyczna. jeśli natomiast zależy ci na czymś, co wiecznie żywe i ideowo niestarzejące się... ja bym sobie odpuścił. najzwyczajniej w świecie nikt mnie nie nauczył sztuki czerpania przyjemności z rzeczy ładnych, ale martwych.

EDIT

a propo Leone: trylogia dolara oraz OUATITW cechują się tym, że występujący w nich bohaterowie są tacy sami przez cały czas. twardziel pozostaje twardy do końca (zajebiście rozegrany został moment umierania Cheyenne'a, kiedy to Harmonijka odwraca wzrok, by nie patrzeć na schyłkowe sekundy życia przyjaciela), błazen błaznuje nawet wtedy, gdy grozi mu stryczek. stąd też za niewybaczalne pominięcie uważam milczenie na temat najmniej chyba znanego przedsięwzięcia Sergia - "A Fistful of Dynamite'. Kto pamięta, jak brzmi motto tego filmu? to chyba z Mao Tze Tunga: "Rewolucja oznacza przelew krwi". niech mnie ktoś poprawi, jeśli coś przekręciłem. ogólnie rzecz biorąc film totalnie rozwala podejściem do budowania postaci - zwłaszcza w kontekście wcześniejszych dokonań Leone - oraz bezkompromisowością politykowania.

military, szacuneczek za założenie topicu o tak banalnym tytule:) dzięki tobie mogę gadać w nieskończoność o moim ukochanym gatunku filmowym:)

sorry, Mefi, ale nie zgadzam się z tobą tak mocno, jak to tylko możliwe.

domyślam się :>


filmy sprzed 1966 roku to kino przygodowo-awanturnicze, w którym jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności kilku kolesi założyło kowbojki i kapelusze i zawiesiło na biodrach pasy z nabojami.

niemniej jest to właśnie czysty western, czy tego chcesz, czy nie


z w pełni dojrzałym, świadomym własnych celów westernem mamy do czynienia dopiero po roku 1966 (jeśli traktować tę datę umownie). rzecz jasna - jak to zazwyczaj w życiu bywa - ferment rozpoczął się na długo przed pierwszymi filmami Leone. wystarczy wspomnieć 'W samo południe' czy 'Poszukiwaczy'.

czyli właśnie z antywesternem, który skierował gatunek na nowe tory (poza paroma filmami, które dalej bawiły się w takie stare kino). Co do tytułów - W samo południe jest właśnie esencją westernu: dobry, nieskazitelnie czysty bohater, któremu nikt nie chce pomóc, kontra banda gnid. Poszukiwacze natomiast, to jego całkowite przeciwieństwo i chyba pierwszy prawdziwy antywestern, który obnaża wszystko, co było wcześniej.


można usłyszeć Olivera Stone'a mówiącego, że prawdziwy western wystartował wraz z 'Dzika banda'.

a Dzika Banda to właśnie esencja antywesternu


o jakiej porze dnia Coburn opuszcza kryjówkę Kida: wraz z pianiem koguta czy tuż przed zapadnięciem zmroku?

EDIT: nie, jednak wieczorem


ponieważ wartość większości z tych filmów jest li tylko historyczna. jeśli natomiast zależy ci na czymś, co wiecznie żywe i ideowo niestarzejące się... ja bym sobie odpuścił. najzwyczajniej w świecie nikt mnie nie nauczył sztuki czerpania przyjemności z rzeczy ładnych, ale martwych.

nie prawda - jeśli już to bardziej czysto rozrywkowa, jak historyczna
a dobry western nigdy się nie zestarzeje I szczerze mówiąc, to gdy mam ochotę na western, to wolę sobie zapuścić Rio Bravo po raz n-ty, niż jakieś trudniejsze dywagacje rozdartych kowboi na prerii - właśnie z powyższych powodów


military, szacuneczek za założenie topicu o tak banalnym tytule:) dzięki tobie mogę gadać w nieskończoność o moim ukochanym gatunku filmowym:)

ano
Nie jestem pewny co do tych starych westernów, dlatego założyłem ten wątek. Mam okazję kupić tanio Magnificent Seven, ale zdjęcia z tyłu okładki walą po oczach sztucznością, czystością i kolorowanym filmem. Z drugiej strony słyszałem gdzieś ten tytuł, a skoro tak, to znaczy że jest to film znany.

No cóż, chyba w pierwszej kolejności zdecyduję się na coś nowszego, np. Tańczącego z wilkami albo Unforgiven. Na razie posmakowałem spaghetti i wiem, że do tego wrócę, a trza spróbować czegoś innego. ;) Pekinpah - trzeba zobaczyć, ale szukam czegoś, co mógłbym kupić w ciemno, a nie jestem pewny czy go tak bezwarunkowo polubię jak Leone.

Dzięki wszystkim za udzielenie się w temacie. A przy okazji, nic mnie bardziej nie odrzuciło od filmu niż określenie go "najbardziej tarantinowskim filmem nie nakręconym przez Tarantino". :)
To ja polecam Bezprawie Costnera. Ani to wielkie arcydzieło, ani film odkrywczy, ale świetnie się (przynajmniej IMO) ogląda wyświechtany motyw zemsty i bohatera z przeszłością, będący jednocześnie maksymalnie odrestaurowanym technicznie (filmowanie finałowej strzelaniny przywodzi w sumie trochę na myśl Szeregowca Ryana). No i rzecz można za niewielką cenę na DVD wyciągnąć, sam posiadam.

Nie jestem pewny co do tych starych westernów, dlatego założyłem ten wątek. Mam okazję kupić tanio Magnificent Seven, ale zdjęcia z tyłu okładki walą po oczach sztucznością, czystością i kolorowanym filmem. Z drugiej strony słyszałem gdzieś ten tytuł, a skoro tak, to znaczy że jest to film znany.

Siedmiu wspaniałych zawsze warto mieć, jeden z lepszych westernów ever made ja bym się długo nie zastanawiała.

stąd też za niewybaczalne pominięcie uważam milczenie na temat najmniej chyba znanego przedsięwzięcia Sergia - "A Fistful of Dynamite'
jutro o 15:35 na ale kino
wojskowy, Tańczący z wilkami jest ok, ale to takie ekologiczne kino popołudniowe z wojną secesyjną w tle - raczej nie western, bo za gładko i za ładnie (indianie, poganianie krów przez prerie, zachody słońca, miłość w wigwamie) Dlatego warto przyjrzeć się uważniej Peckinpahowi - polubiłeś Sergio, polubisz i Sama. Polubisz też "Unforgiven".
Glut wspomina o "Bezprawiu" - naprawde dobra rzecz. Dorzuce też "Zabójstwo Jessego Jamesa..." i "The proposition" - świetne westerny z ostatnich lat. Fajnym akcyjniakiem był "Tombstone" i bardzo przyzwoity remake "3:10 do Yumy".

No i DEADWOOD. Obowiązkowo. Pełnokrwisty dziki zachód.

Dorzuce też "Zabójstwo Jessego Jamesa..." i "The proposition" - świetne westerny z ostatnich lat.

Właśnie! Z tymże oba z westernem-westernem nie mają aż tak wiele wspólnego. Zwłaszcza Proposition, które rozgrywa się w Australii, zamiast Indian mamy Aborygenów a miast bohaterów bandę pokrzywionych psychicznie socjopatów. Ciekawostką jest że do obu rzecz muzę robił Nick Cave (do The Proposition to nawet scenariusz napisał, o!).

filmy sprzed 1966 roku to kino przygodowo-awanturnicze, w którym jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności kilku kolesi założyło kowbojki i kapelusze i zawiesiło na biodrach pasy z nabojami.

Prawda. Ale prawda jest rowniez, ze wobec wlasnie takich filmow powszechnie uzywa sie etykiety gatunkowej westernu. A wobec Peckinpaha i Leone etykiety antywesternu. Fakt, ze te drugie sa zdecydowanie blizsze realizmowi wplywu na te kwestie nie ma.


"A Fistful of Dynamite'. Kto pamięta, jak brzmi motto tego filmu? to chyba z Mao Tze Tunga: "Rewolucja oznacza przelew krwi". niech mnie ktoś poprawi, jeśli coś przekręciłem. ogólnie rzecz biorąc film totalnie rozwala podejściem do budowania postaci - zwłaszcza w kontekście wcześniejszych dokonań Leone - oraz bezkompromisowością politykowania.

Moze i tak, aczkolwiek ogladajac ten film mialem wrazenie, ze Leone chcial zrobic pastisz Leone.

Nie jestem pewny co do tych starych westernów, dlatego założyłem ten wątek. Mam okazję kupić tanio Magnificent Seven, ale zdjęcia z tyłu okładki walą po oczach sztucznością, czystością i kolorowanym filmem. Z drugiej strony słyszałem gdzieś ten tytuł, a skoro tak, to znaczy że jest to film znany.

Znany i chociazby tylko z tego powodu warto sie z nim zapoznac. Zwlaszcza jesli chce sie naprawde 'zglebic' gatunek. Bo western to nie tylko Leone, Peckinpah i Eastwood. Western, patrzac ilosciowo, to przede wszystkim kolorowe, proste, schematyczne, czesto naiwne historie, jak Magnificent Seven wlasnie. To kino Johna Forda i Johna Wayne'a, prawdopodobnie najbardziej popularnych przedstawicieli gatunku.


No cóż, chyba w pierwszej kolejności zdecyduję się na coś nowszego, np. Tańczącego z wilkami albo Unforgiven.

Tanczacy z wilkami! A to dlatego, ze jesli w takim tempie zaliczysz wszystkie flagowe majstersztyki gatunku, to pozniej zostana ci same gnioty. :) Jesli chodzi o Unforgiven jest to nie tylko najlepszy western jaki widzialem, ale takze jeden z najmadrzejszych filmow z jakimi mialem do czynienia w ogole. Arcydzielo pelna geba.
Z filmów Johna Forda na pewno: "Dyliżans", "Nosiła żółtą wstążkę", "Człowiek, który zabił Liberty Valance'a", "Jak zdobywano Dziki Zachód".
Siedmiu wspaniałych to tylko dobry film, ja najpierw obejrzałem OUATITW i spodziewałem się po Siódemce( ) czegoś równie dobrego i się straszliwie zawiodłem. Lepiej obejrzeć sobie "western"(eastern chyba się to nazywa, tak?) Kurosawy Siedmiu samurajów - traktycznie o tym samym, tylko w innej sceneri i dużo, dużo lepiej.

Jak chcesz kupić jakiś western w ciemno to tylko Peckinpah.
Tutaj lepszy ku temu tematowi topic:
http://forum-kmf.fc.pl/viewtopic.php?t=2741 ;)

Siudemce? ;)

Moze i tak, aczkolwiek ogladajac ten film mialem wrazenie, ze Leone chcial zrobic pastisz Leone.

a ja wręcz przeciwnie: odniosłem wrażenie, ze Leone chciał wyjść poza Leone. i udało mu sie, choć pierwsze 20 minut wcale tego nie zwiastują.


Tańczący z wilkami! A to dlatego, ze jesli w takim tempie zaliczysz wszystkie flagowe majstersztyki gatunku

ze niby Tańczący z wilkami to jakiś majstersztyk gatunku? Des napisał, co to jest. w sumie obejrzeć można do rosołu:)


Ale prawda jest również, ze wobec właśnie takich filmów powszechnie uzywa sie etykiety gatunkowej westernu. A wobec Peckinpaha i Leone etykiety antywesternu.

prawdą jest również to, że 80% ludu czynność filmowania nazywa kamerowaniem, a 99% ciągle używa archaizmów w rodzaju blue box:) warto wyzwolić się spod władzy etykietek i zacząć myśleć samodzielnie:)


Arcydzielo pelna geba.

o ja pierdyle, Jakuzzi jednak widział jakieś arcydzieło! muszę to odnotować w kajeciku:) teraz tylko czekać, aż wystawi 1/10 i gites:)
Mental, ale jakie proponujesz nazewnictwo dla tych dwóch gatunków filmów? Bo "historyjki na niedzielne popołudnie" i po prostu "western" to mało praktyczne jest... Mi się wydaje, że western i antywestern są ok, wiadomo o co chodzi i każdy przeciętny człowiek będzie kojarzył western z Rio Bravo, W samo południe i taki tam, a antywesterny zostawi w cholerę dla tych którzy się tym interesują.

Słówko o obecnym stanie westernów. Jeden tytuł jest tutaj kluczowy - "Tajemnica Brokeback Mountain". Oczywiście wszyscy wiedzą jak bardzo niewesternowy to western, jednak trzeba powiedzieć sobie prawdę w oczy i zadecydować co wolimy bardziej - odtwórcze westerny dawnych hitów różniące się od nich tylko sposobem wykonania(3:10 do Yumy), czy zupełnie inne, nowatorskie spojrzenie na dziki zachód. Abstrachując od poziomu tych dwóch przytoczonych filmów to ja jestem za tądrugą opcją, teraz nikt o klasie Leone nie będzie kręcił westerny, ale wszelakiego rodzaju współczesne perypetie kowbojów jak najbardziej.

"No country for old men" to western? Dla mnie raczej tak.

ze niby Tańczący z wilkami to jakiś majstersztyk gatunku?


Naucz sie czytac ze zrozumieniem, cepie. :)


warto wyzwolić się spod władzy etykietek i zacząć myśleć samodzielnie:)

W takim razie nalezy w koncu zadac podstawowe pytanie: po czym poznac, ze dany film to western?


o ja pierdyle, Jakuzzi jednak widział jakieś arcydzieło! muszę to odnotować w kajeciku:) teraz tylko czekać, aż wystawi 1/10 i gites:)

Arcydzielo, owszem, ale nie powiedzialem, ze dyche stawiam. :)


Słówko o obecnym stanie westernów. Jeden tytuł jest tutaj kluczowy - "Tajemnica Brokeback Mountain". Oczywiście wszyscy wiedzą jak bardzo niewesternowy to western,

O czym to gadasz? Przecież to, że bohaterami są prawdziwi kowboje (czyli poganiacze bydła, chociaż w tym wypadku to raczej pastuszkowie:)) nie oznacza, że jest on westernem. Film Anga Lee nawet się nie ociera o ten gatunek.

Naucz sie czytac ze zrozumieniem, cepie. :)

kurde, tak to pokracznie napisałeś, ze nadal odbieram całość jako pochwalę filmu Costnera. seryjnie:)


W takim razie nalezy w koncu zadac podstawowe pytanie: po czym poznać, ze dany film to western?

1. przesiąknięty jest starotestamentowym myśleniem;
2. kobiety odgrywają w nim marginalną rolę;

długo nic...

3. twardziel się twardzielowi nie kłania:)


Mi się wydaje, że western i antywestern są ok, wiadomo o co chodzi i każdy przeciętny człowiek będzie kojarzył western z Rio Bravo, W samo południe i taki tam, a antywesterny zostawi w cholerę dla tych którzy się tym interesują.
Ale zdajesz sobie sprawę z tego, że "antywestern" to po prostu specyficzne podejście do westernu?


"No country for old men" to western? Dla mnie raczej tak.

dla mnie raczej nie.

wracając na chwilę do kwestii prefiksu "anty-". tylko jeden film gotów jestem z premedytacją nazwać antywesternem: The Assassination of Jesse James by the Coward Robert Ford. to najdziwniejszy obrazek, czerpiący z mitologii Wild Westu, jaki w życiu widziałem. w sumie nawet nie wiem, jak się wobec niego ustawić. we wtorek mi sie podoba, w środę nie podoba, a w czwartek z powodu "postmodernistycznej" nachalności łez Jesse'go odczuwam zażenowanie. niby jest dekonstrukcja legendarnej postaci, niby bohaterowie z krwi i kości ze zwichrowana psychiką, ale z drugiej strony wszystko jakieś takie poetyckie, wystylizowane... normalnie jakby Andersen zaczarował Dziki Zachód swoim skandynawskim bajdurzeniem. o ile jednak kino Peckinpaha czy Leone było NATURALNA reakcja ludzkiego umysłu na kłamstwo i skretynienie klasyki, o tyle filmik Andrew Dominika wydaje mi się momentami za bardzo upozowany, sztuczny i zbyt oczywisty w swym pędzie rewizyjno-demitologizującym. pamiętam, że przed pierwszym seansem The Assassination of Jesse James powiedziałem do kumpla: "założę się, że jakiś twardziel dzisiaj zapłacze."
Unforgiven - kupiłem w ciemno, zamiast Peckinpaha, bo jego filmy osiągają zawrotne ceny. Za to Unforgiven tanie, w koszmarnie brzydkim pudełku, bez menu tytułowego i bez remasterowanego obrazu, czyli w kopii po prostu brzydkiej. Ale i tak wykopuje z butów.

Scenariusz tego filmu jest po prostu świetny. Brak tu "dobrych, złych i brzydkich", może poza groteskowym English Bobem. Świetnie pokazano też (i tu się zastanawiałem jakiego słowa użyć) życie, bo przecież cała fabuła opiera się na tym, że jedna niesprawiedliwość pociągnęła za sobą drugą i jak gówno uderzyło w wentylator, to już nie było odwrotu. Świetnie pokazano starzenie się i próbę odcięcia od przeszłości, ale i to, że odciąć całkowicie się od niej nie da. W ogóle pokazano bardzo dużo - w większości przypadków nie pokazując niczego. Bohaterowie tylko mówią o wysadzaniu pociągów, o brutalnych morderstwach - i jest to bardziej sugestywne niż niejedne dosłownie ukazane sceny w innych filmach. Dużo jeszcze mógłbym pisać o tym filmie, ale chyba byłem jednym który go jeszcze nie znał, więc nie ma po co marnować klawiatury. :)
Oj, Mental, Mental...sprawa jest prosta

WESTERN - krótko: zabawa w kowboi i indian, wszystko kręcone (ońgiś) w ładnych i schludnych studiach, wszystko kolorowe i cacy i ładnie dzieli się na tych dobrych i tych złych, czasem występuje jakaś ważna rola kobieca, ale z reguły dziewoje traktowane są przedmiotowo. Aha, dużo się strzelają, choć z reguły bez ładu i składu. 90% przypadków kończy się happy endem.

ANTYWESTERN - całkowite przeciwieństwo powyższego, no, może poza kobietami, które wciąż z reguły zapełniają drugi plan. Poza tym nikt nie jest jednoznacznie zły czy dobry, wszędzie jest bród, smród i ubóstwo i generalnie okazuje się, że Wild West to nie jest sympatyczne miejsce na wakacje, a tym bardziej na życie (czyli generalnie ten gatunek zrywa z pięknem Dzikiego Zachodu i z mitami o jego zdobywaniu przez pionierów). Strzelają się także, ale mało - najczęściej dostajemy maks 2-3 ważne pojedynki, z reguły na sam koniec. 99% przypadków kończy się śmiercią lub przegraną tego, którego faworyzujemy.

Oczywiście są filmy, które lawirują pomiędzy gatunkami, jak np Tom Horn, który jest niczym innym, jak pokazaniem upadku legendy DZ; czy OUATITW, gdzie mamy sporo elementów z jednego i drugiego gatunku.

A co do Tańczącego - dla mnie arcydzieło. Owszem, pochwała Indian i cholernie długa przejażdżka z Costnerem, ale ogląda się świetnie i to jedyny taki film w swoim gatunku.

A jeszcze z polskiej kinematografii warto sięgnąć po Prawo i Pięść, które jest typowo westernowe, mimo iż dzieje się w okresie końca II WŚ i po Wilcze Echa - też wojna i też wyraźnie westernowa intryga. Imho filmy fajne. A z nowszych produkcji powstało coś takiego, jak Summer Love - film robiony przez i z Polakami oraz z Valem Kilmerem (którego rola w Tombstone jest kapitalna). Reklamowali to jako pierwszy polski western, ale filmu na oczy nie widziałem i raczej nie zbiera przychylnych recenzji.


Unforgiven - kupiłem w ciemno, zamiast Peckinpaha, bo jego filmy osiągają zawrotne ceny. Za to Unforgiven tanie, w koszmarnie brzydkim pudełku, bez menu tytułowego i bez remasterowanego obrazu, czyli w kopii po prostu brzydkiej. Ale i tak wykopuje z butów..

Military, jezeli jestes jeszczce w UK, to sprawdz Peckinpaha w play.com, albo w madHouse (ostatnio jakis box widzialem) ceny czesto nizsze niz HMV, przy okazji gdzie Ty takie wydanie Unforgiven dorwales??

raczej nie zbiera przychylnych recenzji.
Za granicą zbierał pozytywne, u nas nie - dlatego zrezygnowano z premiery w kraju.
czy ja wiem - na imdb nie prezentuje się okazale
słyszałem jedynie o recenzjach z europejskich festiwali. USA to wiadomo, że za dobrze nie oceni
Z dzieciństwa został mi ogromny sentyment do niemieckich filmów na podstawie książek Karola Maya - stąd mi się wzięła miłość do westernów, Indianie, kowboje i te klimaty zbieram sobie je powoli... Książki Maya zresztą też czytałam wszystkie, a szczególny sentyment żywię do cyklu Ród Rodrigrandów. Na cześć Indian nauczyłam się w dzieciństwie strzelać dość celnie z łuku, a potem z wiatrówki - do tego też mi sentyment pozostał można by rzec, że May wywarł wpływ na moje życie A potem namiętnie oglądałam wszystkie westerny, jakie mi wpadły w łapki.

WESTERN - krótko: zabawa w kowboi i indian

czy po przeczytaniu powyższego znajdzie się na sali osoba, która ma ochotę obejrzeć western?

;)
no ba taka zabawa też może być fajna - vide Open Range (może bez indian ale zawsze)

przy okazji gdzie Ty takie wydanie Unforgiven dorwales??

W HMV, to wydanie z serii Clint Eastwood Collection.

A jeszcze z polskiej kinematografii warto sięgnąć po Prawo i Pięść, które jest typowo westernowe, mimo iż dzieje się w okresie końca II WŚ i po

Sory za offtop, ale nie darowałbym sobie jeżeli nie przypomniał bym teraz kapitalnego kawałka do tego właśnie filmu w wykonaniu Edmunda Fettinga. [KLIK]
Dla zainteresowanych, to ten film niedługo leci na Kino Polska:

wtorek, 23.09.2008, godz. 10:35
środa, 01.10.2008, godz. 16:37
sobota, 11.10.2008, godz. 15:23
wtorek, 23/24.09.2008, godz. 00:00
środa, 01.10.2008, godz. 06:04
Tombstone - pierwsze wrażenie: czy to reżyserował Renny Harlin albo Stephen Hopkins? Reżyseria i wizualny styl to kopia produkcji tych dwóch panów. Drugie wrażenie: to taki Die Hard wśród westernów. Tyle, że u Cosmatosa kompozytora nie powiadomiono, do jakiego gatunku filmowego ma napisać muzykę, przez co wyszło coś, czego nie da się słuchać w połączeniu z obrazem. Akcenty z soundtracku "Aliens" w pojedynku nad rzeką sprawiły bardziej surrealistyczne wrażenie, niż gdyby nagle pojawiły się tam słonie na siedmiometrowych nogach.

Ogólnie film jest to dobry, oglądało mi się bardzo przyjemnie, ale porównania z Leone czy Eastwoodem nie wytrzymuje. Zdziwiło mnie, jak bardzo wiernie odtworzono wydarzenia z Tombstone - podczas seansu myślałem, że reżyser mocno przesadza, a tu proszę, niespodzianka, tak było naprawdę! Wrażenie zrobiła na mnie także obsada - Russell, Paxton, Biehn, Boothe, Heston, Kilmer, Church... Przy czym Kilmer w swoim szczytowym okresie, tuż po roli Morrisona, pokazuje klasę.

Co mi się nie podobało, to wyraźne pocięcie filmu - widziałem wersję producencką i dało się odczuć, że sporo materiału brakuje, wątki wyskakują nagle lub nagle się urywają. To plus koszmarna muzyka - i mamy film dobry zamiast bardzo dobrego. Jakieś 8\10.

Co mi się nie podobało, to wyraźne pocięcie filmu - widziałem wersję producencką i dało się odczuć, że sporo materiału brakuje, wątki wyskakują nagle lub nagle się urywają. To plus koszmarna muzyka - i mamy film dobry zamiast bardzo dobrego. Jakieś 8\10.

opis Dir Cut jest na stronie, więc wersja producencka nie jest taka zła, jakby się mogło wydawać. A muzyka jest świetna - istny klasyk. W filmie może faktycznie chwilami nieco przeszarżowana, ale na albumie miodzio.
Unforgiven - bardzo się na ten film napaliłem, a w sumie wyszło średnio i nawet wiem dlaczego. Jeżeli człowiek nie zna westernu jako gatunkowego kina z różnych jego stron (Ford, Wayne, Leone, Pi... pan na P i wielu, wielu innych), to nie doceni - ten obraz potrzebuje kontekstu w postaci wyedukowanego i doświadczonego widza, wtedy taki będzie zadowolony z seansu. Inaczej - to EDIT jak /EDIT "Casino Royale" wśród kolejnych Bondów.

Pozdro
Chyba raczej "Casino royale" wśród westernów, jeśli dobrze kumam o co Ci chodzi. W sensie że Unforgiven ma się tak do innych westernów jak CR do innych bondów?

Unforgiven - Jeżeli człowiek nie zna westernu jako gatunkowego kina z różnych jego stron (Ford, Wayne, Leone, Pi... pan na P i wielu, wielu innych), to nie doceni - ten obraz potrzebuje kontekstu w postaci wyedukowanego i doświadczonego widza, wtedy taki będzie zadowolony z seansu.

Bzdura wieksza niz majaki Uwe Bolla chwalacego swoje produkty. No chyba, ze z 6 westernami na koncie jestem wielce wyedukowanym widzem. To, ze nie dostrzeglem ani jednego nawiazania, nie przeszkodzilo mi kompletnie zanurzyc sie w tym filmie. Zreszta czego w nim nie rozumiesz? Przeslania? Dialogow? Twoja wypowiedz wydaje mi sie mocno bezsensowna, bo to tak jakby napisac ze bez edukacji w fantasy nie zrozumiesz Harry'ego Pottera. Te filmy absolutnie nie wymagaja wczesniejszego przygotowania. Unforgiven jest uniwersalny, mowi o uniwersalnych sprawach.

A poza tym zdanie "ten obraz potrzebuje kontekstu w postaci wyedukowanego i doświadczonego widza" to belkot. Widz jest kontekstem?
Nie widz, a jego wiedza filmowa - edukacja(?), i guess. Ale fakt, faktem że podpisuje się pod zdaniem Militaryego. Unforgiven to był jeden z pierwszych westernów jaki widziałem i już wtedy zrobił na mnie olbrzymie wrażenie.
Jakoś nigdy nie przepadałem za westernami, może coś tam kiedyś w młodości widziałem ale nie pamiętam.

Spodobała mi się za to nowa Yuma i dość nietypowy Jesse James. Na obejrzenie czeka OUATITW, więc kto wie, może zapałam większą sympatią do gatunku
Witam,
Ja jeszcze dorzuciłbym do tej listy "Lonesome Dove", czyli "Na południe od Brazos" - i to zarówno film, jak i książkę. Jedno i drugie uwielbiam - film, który plasuje się u mnie w ścisłej czołówce, gdzieś pomiędzy "OUATITW" i "Dziką bandą" a "Garrettem" i "Unforgiven", przewartościowuje w zasadzie klasyczne motywy fordowskie ("Poszukiwacze", "Rzeka czerwona"), ale nie wpada przy tym w antywestern. Poza tym to tam są zagrane najlepsze w mojej opinii role Duvalla i T. L. Jonesa. Powieść Larry'ego McMurtry'ego jest też świetna, i łatwiej ją zdobyć (allegro).

Inne filmy, które przychodzą mi do głowy na gorąco to "Skarb Sierra Madre" Johna Hustona z Bogartem, a z nowych - "Seraphim Falls" z Neesonem i Brosnanem (ciekawe, ciekawe, sporo krwi ).

Powieści: z klasyki można poszukać Jacka Schaefera "Jeździec znikąd" (też jest to klasyk filmowy tu przeoczony) i "Pierwsza krew", ale nie ręczę za efekty - te teksty mogły się mocno zestarzeć, nie wiem. Wspomniany wyżej McMurtry wracał kilka razy do westernu, ale o dziwio nigdy już nie zbliżył się nawet na odległość głosu do wybitnosci własnego "Lonesome Dove", więc nie polecam. A Cormaca McCarthy'ego ukazały się u nas "Rącze konie" i "Przeprawa", ale prawdę mówiąc - albo byłem za młody jak to czytałem (dość dawno to było), albo nie wiem. Na własną odpowiedzialność.

Pozdrawiam

Unforgiven - Jeżeli człowiek nie zna westernu jako gatunkowego kina z różnych jego stron to nie doceni - ten obraz potrzebuje kontekstu w postaci wyedukowanego i doświadczonego widza, wtedy taki będzie zadowolony z seansu.
Taaa...

Mialem 16 lat jak obejrzalem Unforgiven, westerny kojarzyly mi sie z nudami po wielokroc serwowanymi przez ojca. Nie przepadalem za gatunkiem, nie bylem wyrobionym kinomanem w zadnym stopniu a film mnie oczarowal.

Teraz western to jeden z moich ulubionych gatunkow, niestety z przykroscia stwierdzam, ze posiadanie ojca - maniaka gatunku powoduje ze po latach ogladajac po raz pierwszy (jak ci sie zdaje) jakies wazne tytuly (np OUATITW, z przykroscia zdajesz sobie sprawe ze chcac nie chcac przez te wszystkie lata zapamietales ze 30-40% filmu na skutek posiadania w domu jednego telewizora.

ps nie wiem czy ktos tu wspominal o "Last Train from Gun Hill" - Kirk Douglas + Anthony Quinn. Obraz z 1959 roku ale nie odnioslem wrazenia by byl mily i sterylny.
No i! Trzy Pogrzeby Melquiadesa Estrady! Niesamowity film pod reżyserkę i aktorstwo TL Jonesa i scenariusz tego kolesia od 21 gram/Amores Peros. W głównej roli rzeźnik nad rzeźniki - Barry Pepper.

Unforgiven - bardzo się na ten film napaliłem, a w sumie wyszło średnio i nawet wiem dlaczego.

wyjdź

OK - przyjmijmy - jak na forum filmwebu - dogmat, że Unforgiven jest obrazem wyjątkowym i ponadczasowym!

Nie wiem, czy gawiedź tutaj już utraciła umiejętność czytania ze zrozumieniem czy też specjalnie sili się na niepotrzebne złośliwości. Ja tu nie przyszedłem na pyskówki. Moim zdaniem...:

RZECZ JEDEN: Unforgiven to anty-western, albo przynajmniej do anty-westernów nawiązuje ściśle;

RZECZ DWA: Unforgiven to pożegnanie z westernem jako kinem już schyłkowym - wyczerpuje konwencje, dlatego jest taki atrakcyjny;

RZECZ TRZY: Unforgiven to takie kino, które potrzebuje kontekstu, żeby został doceniony należycie. Kontekstu w postaci "wiem co to jest western". Inaczej nawet widz, który będzie się całkiem dobrze bawił na seansie nie uchwyci pewnych powiązań i nawiązań - właśnie tych mrugnięć okiem, które reżyser przygotował dla koneserów czy nawet entuzjastów gatunku. Capiszi ?

Mi się film podobał średnio. Pewnie pójdę do piekła.

Unforgiven to takie kino, które potrzebuje kontekstu, żeby został doceniony należycie . Kontekstu w postaci "wiem co to jest western".

freak, wytłumacz mi, proszę, po jakiego diabła do zrozumienia 'Unforgiven' potrzebny ci kontekst w postaci westernowej piaskownicy? jakim cudem kretyńskie pierdoły o kowbojach mają pomóc takiemu widzowi jak ty (po tym, co napisałeś o Godfatherze wiem już na 100%, ze widz z ciebie czujny i inteligentny) w rozkminieniu "tajemnic' ukrytych w filmie Eastwooda? jak to sie w ogóle dzieje, ze aby obejrzeć poważny film, trzeba raptem znać jego bajkowe pierwociny? czego ty nie kumasz? rozumiem, że oglądając, dajmy na to, The Thing, też nachodzą cię rozterki z gatunku: "Kurna, nie czaje tego filmu, muszę sięgnąć po klasykę SF z lat czterdziestych." czy w takim razie The Thing to twoim zdaniem anty-SF, wymagające odwołania do SF? bo ma rozbudowaną psychologie? bo główny bohater zabija zdrowego człowieka i nawet nie reaguje? bo przeklinają? bo mają brudne ubrania? bo żłopią wódę? bo mówią na komputer "suka"?

traktujecie klasyczny western niczym jakiś punkt odniesienia. tymczasem klasyczny western albo - jak to nazwał Mefisto - "zabawa w kowboi i Indian" - to nic innego jak tylko przypowiastki z podręcznika do nauki alfabetu. moja babcia je ogląda zaraz po wysłuchania w radiu niedzielnej mszy. zapytam raz jeszcze: jakim cudem te dziecinne historyjki mają komukolwiek dopomóc w recepcji PEŁNOWARTOŚCIOWYCH westernów, powstałych po zdemolowaniu przez Peckinpaha kodeksu Heysa?

'Unforgiven' nie podejmuje polemiki z bajeczkami dla dzieci, bo z blubrami i ściemą nie ma co polemizować. film Eastwooda, jeśli w ogóle z czymkolwiek polemizuje, to z "antywesternem" właśnie, ponieważ tylko "antywestern" może uchodzić za partnera w dyskusji. sorry za to przemądrzałe pogrubienie, ale naprawdę wkurza mnie to wasze ciągłe odwoływanie się do kontekstu, czyli do tzw. westernu. Peckinpah stworzył wizje Ameryki, z którą cholernie trudno dyskutować, ponieważ jest w pełni ukształtowana. Eastwood - gość, który egzamin dojrzałości zdawał pod okiem Leone i Dona Siegela - musiał wznieść się pod ten model. i uczynił to kręcąc 'Unforgiven'. pytanie brzmi: czy udało mu wyjść poza Peckinpaha, poza Leone, poza Corbucciego? według mnie nie i to z prostej przyczyny: poza Peckinpaha nie da się wyjść. jego filmów nie da się poprawić, nakręcić inaczej, lepiej. jedyne, co można zrobić, to podjąć z nimi polemikę, by w finale dojść do identycznych wniosków.

proste pytanie: czy 'Unforgiven' zostałoby uznane za arcydzieło gatunku, gdyby reżyser urządził sobie pogaduchę z klasyką? przecież tu nie ma o czym gadać - bzdury, bajki, uproszczenia i łganie w żywe oczy. lwia cześć z tych kłamstewek to oczywiście sprawka Heysa i jego mocno życiowego kodeksu. zwróciliście może uwagę na scenę w wagonie w OUATITW? czemu Cheyenne spłukuje wodę w kiblu? przecież wcale nie musiał tego robić. otóż jeden z punktów kodeksu Heysa zabraniał spłukiwania wody w klozecie, bo jej odgłos źle się ponoć kojarzył publiczności. inna sprawa jest taka, że Leone nie mógł polemizować z klasyką, gdyż w ogóle tej klasyki nie znał. jak nie wierzycie, to posłuchajcie, co mówi Eastwood o Leone - drugi krążek dwupłytowego wydania wydania dvd 'For a Few Dollars More'. włosy się jeżą na głowie, jak człowiek pomyśli, ilu onanistów napisało prace dyplomowe o tym, jak to niby Leone w swym nieskończonym geniuszu dekonstruował Dziki Zachód. tymczasem facet po prostu naoglądał się za dużo Kurosawy i wymarzył sobie zamiast samurajów - poganiaczy bydła.

'Unforgiven' odwołuje się do tego, co żywe w westernie, a nie zdechłe i zanurzone w formalinie. western klasyczny pochłaniałem swego czasu hurtowo, a to ze względu na temat pracy rocznej, która musiałem pisać wieki temu na drugim roku filmoznawstwa. mając do wyboru Wajde, srajde i innych, wybrałem po prostu mniejsze zło. po zaliczeniu koniecznych tytułów postanowiłem już nigdy do nich nie wracać. to trochę tak, jakby Verhoeven nakręcił Batmana z certyfikatem NC-17. myślicie, ze wracałbym wtedy do Nolana? miałbym sie uwsteczniać?
Tylko że, Mentalu, Ty tak sobie zdroworozsądkowo podsumowujesz bajdurki klasycznego westernu, a nie bierzesz pod uwagę czym on jest dla Ameryki, narodu o jakieś tysiąc lat zbyt młodego, żeby mieć legendy z prawdziwego zdarzenia.
Ja tam bym powiedzial, ze Unforgiven odwoluje sie do tego, co zywe w ogole, i ze osadzenie go w jakichkolwiek realiach byloby w porzadku. Moglby to byc film o rycerzach, o wspolczesnych zabojcach, o kosmicznych lowcach czy o rzymskich legionistach - western to w tym przypadku tylko otoczka, ktora pomaga stworzyc brudna, surowa atmosfere. Tresc tego filmu mozna odniesc do kazdych czasow i kazdego gatunku.
Negrin:

zgadzam się. klasyczny western dla przeciętnego Amerykanina jest tym samym co Spiderman. ale my mówimy tutaj o tym, co na temat westernu ma do powiedzenia Eastwood, człowiek nieskończenie mądrzejszy od przeciętnego amerykańskiego głąba w trykocie Spidermana.


zgadzam się. klasyczny western dla przeciętnego Amerykanina jest tym samym co Spiderman. ale my mówimy tutaj o tym, co na temat westernu ma do powiedzenia Eastwood, człowiek nieskończenie mądrzejszy od przeciętnego amerykańskiego głąba w trykocie Spidermana.
Owszem, komiks superbohaterski to druga forma amerykańskiej mitologii. Niemniej z powyższego posta absolutnie nic nie wynika.

Niemniej z powyższego posta absolutnie nic nie wynika.

wiedziałem, że to napiszesz.

Przepraszam, musiałem poprawić babola - oczywiście chodziło o konwencje a nie żadną konwersję.

Mentalu drogi, ja napisałem o docenianiu, a Ty i mili prawicie o rozumieniu. Mnie nie chodzi o rozumienie fabuły jako takiej, tylko o to dlaczego ten film został nakręcony i dla kogo, o jego kontrukcję, mechanikę - np. dobór bohaterów. Tak, to piękne pożegnanie z westernem, ktoś to ujął w ten sposób, że po Unforgiven następne filmy z gatunku powiedzieć nam więcej nie mogą. Problematyka tych z rodzaju "granicznych" - konwencja została wyczerpana (no prawie... ?) . Tylko, no właśnie, wypadałoby wiedzieć, co żegnamy !!! - i te pełnokrwiste, i tamte banalne też. Stary bohater mówi na końcu, że jak mu jeszcze raz potną jakąś kurwę, to on wpadnie do miasta i zrobi wszystkim z dupy jesień średniowiecza - no piękne po prostu, ale jak masz balast w postaci seansów całej plejady westernów w niedzielne popołudnia, widzisz drugie dno tej gadki. Rozumiecie teraz ? I te podsumowanie, w którym Munny zamiast jechać na koniu w stronę zachodzącego słońca kończy (to już pokazane jako napisy przed listą płac) jako sprzedawca mebli lub ktoś w tym rodzaju - Ty wiesz już, że to koniec, że żegnamy się nie tylko z Billem, ale także cały gatunek idzie do lamusa, bo chwile jego świetności są już dawno za nim. Ale uśmiechasz się, bo może za x lat tamci potną jakąś dziwke, a wtedy już tak bardzo nie pomarszczony Munny wkroczy znowu do akcji i wszyscy będą mieli "ciepło".
Ja tego uśmiechu nie miałem, bo żaden ze mnie koneser westernów.

I przepraszam za tą meta-dyskusję - to się samo przez się rozumie, że na poziomie detali żaden ze mnie partner do polemiki o westernach, bo ich po prostu nie znam na tyle, żeby chociaż udawać, że coś więcej wiem.

ale jak masz balast w postaci seansów całej plejady westernów w niedzielne popołudnia, widzisz drugie dno tej gadki.

mianowicie? bo jeśli masz na myśli to, że John Wayne w fikuśnym kapelutku i przyciasnych kalesonach nie powiedziałby czegoś takiego, to oczywiście sie z toba zgadzam. tylko co to ma wspólnego z Munnym? przez cały czas odnoszę wrażenie, ze ubzdurałeś sobie, iz aby "docenić" słowa Munny'ego, musisz znać słowa Johna Wayne. nie musisz. możesz je olać. w 90% to blubry na poziomie dwunastolatka. dopiero na starość Wayne zmądrzał i zaczął gadać jak dorosły. ale wtedy już grywał a "antywesternach", więc sam rozumiesz.


I te podsumowanie, w którym Munny zamiast jechać na koniu w stronę zachodzącego słońca kończy (to już pokazane jako napisy przed listą płac) jako sprzedawca mebli lub ktoś w tym rodzaju

słońce i tak zachodzi. zarówno na początku, jak i na końcu widzimy chałupę Manny'ego na tle pomarańczowego nieba:)


Tylko, no właśnie, wypadałoby wiedzieć, co żegnamy !!!

myślisz, że żegnamy czasy wypomadowanych kowbojów i prostytutek o gołębim sercu? poganiaczy bydła przenoszących żony przez próg i małych meksykańskich chłopców z perłowym uśmiechem? naprawdę myślisz, że Munny - wypowiadając ów zajebisty tekst - mówi "pa, pa" starym czasom i sympatycznym kowbojom z Bonanzy? otóż ja ci mowie - i możesz sobie z tym zrobić, co tylko chcesz - że takich czasów nigdy nie było. stworzył je Hays i jemu podobni. to gabinet figur woskowych, bajki na dobranoc. Munny nie ma z nimi nic wspólnego.
Kurcze, no, nie wiem jak mozna film docenic jeszcze bardziej. Choc nie, jednak wiem. Ale film, ktory wymaga jako takiej wiedzy, to OUATITW. Wiesz, dlaczego Leone wybral do roli zabojcow z prologu akurat tych trzech aktorow? Jak nie wiesz, kim oni sa, to sporo tracisz. Choc ja nie wiedzialem przy pierwszym ogladaniu, a prolog i tak mi sie w pyte spodobal. Unforgiven to jednak nie jest film tak wymagajacy.
Napisałem, że "pełnokrwiste" a także "banalne".

Gdyby tak było jak napisałeś, to nie byłoby miejsca w scenariuszu na postać taką jak bodajże The Schofield Kid, gadek o Królu i jego majestacie itp. itd. (sorry za powtórzenia)

Czyli - krótko - Eastwood IMHO z wczesnym Johnem Wayne'em też się żegna.

Pamiętaj Mental, skąd się wzięło właśnie Hollywood - to nie tylko chodziło o to, żeby uciec na drugi koniec kraju przed prawem patentowym. Tam były wymarzone warunki, żeby kręcić westerny !!!... mam dalej pisać ? Eastwood ma co żegnać, tak jak my!

Podobnie Stallone żegna się z kinem akcji by lata 80. XX wieku - tutaj raczej chodzi o chęci, a nie efekt końcowy, bo Rambo IV ani nie wyczerpuje konwencji, ani nie jest jakimś-tam podsumowaniem kina gatunkowego, które reprezentuje. Się rzekło.

RZECZ CZTERY: RZECZ 1 + RZECZ 2 + RZECZ 3 = kino rozrachunkowe =/= manifest artystyczny. Dobrze godom ?

otóż ja ci mowie - i możesz sobie z tym zrobić, co tylko chcesz - że takich czasów nigdy nie było. stworzył je Heys i jemu podobni. to gabinet figur woskowych, bajki na dobranoc. Munny nie ma z nimi nic wspólnego.
Facet, obudź się. Co to znaczy "nie było"? Filmów nie było? Tych, które właśnie opisałeś? Nie było obrazu Dzikiego Zachodu stworzonego przez te filmy? Nie miał udziału w kształtowaniu amerykańskiej świadomości? Nie ma znaczenia, kto go stworzył. I nie można stworzyć westernu, który by się do niego choćby między wierszami nie odnosił.

Facet, obudź się. Co to znaczy "nie było"?

obudziłem się i powtarzam: nie było. czytaj uważnie, co się pisze. one (te czasy - przyp. Mental) powstały pod dachem, w hollywoodzkich studiach, pod okiem Haysa, który czuwał, by przypadkiem żaden czerwonoskóry nie okazał się bardziej moralny od białego kowboja, a szeryf przed pójściem spać mówił paciorek do krzyża nad wyrkiem.


I nie można stworzyć westernu, który by się do niego choćby między wierszami nie odnosił.

o tym też pisałem. jak chcesz się odnieść i sadzić komunały, to napisz prace doktorską. wtedy się możesz odnosić do woli i wypisywać mądrości, że nie wszyscy Indianie są źli. w całej tej dyskusji chodzi natomiast o to, że aby zrozumieć/docenić/cokolwiek filmy Leone, Peckinpaha czy Eastwooda NIE TRZEBA znać klasyki. mało tego, z większością klasycznych westernowych pozycji nie warto się w ogóle zapoznawać, bo to dziecinada i stek bzdur. ja przynajmniej konsekwentnie odradzam każdemu takie podróże sentymentalne. no chyba ze jak powiedziałem masz zamiar się doktoryzować z filmoznawstwa.



Facet, obudź się. Co to znaczy "nie było"?
obudziłem się i powtarzam: nie było. czytaj uważnie, co się pisze. one (te czasy - przyp. Mental) powstały pod dachem, w hollywoodzkich studiach
Mental, o czym Ty mówisz? Tutaj gadamy o filmach czy o historii amerykańskiego Zachodu? Bo na razie to Ty banały sadzisz, przekonując (kogo? bo to wszyscy wiedzą), że klasyczne westerny nie przedstawiały autentycznego świata. Tylko co to ma do rzeczy? Jaki to ma związek ze sprawą? Po co o tym mówić? Tutaj (naturalnie, bo to forum filmowe) jest rozmowa o krajobrazie f i l m o w y m. Twój wykład ma mniej więcej takie samo znaczenie dla sprawy jak wówczas, gdybyś opowiadał nam, że mit arturiański nie ma żadnego związku z rzeczywistością, podczas gdy my byśmy rozmawiali o relacji między tym mitem a późniejszymi dziełami, które się do niego odnoszą. Nie ma znaczenia. W powszechnej świadomości król Artur wyjął miecz z kamienia, a kowboj kładł płaszcz na kałużę, żeby dama mogła przejść. I w tym kontekscie ogląda się późniejsze antywesterny i westerny rozliczeniowe. Nie chodzi o to, że reżyser mówi do kamery: "Patrzcie, teraz będę pokazywał różnice między starym westernem a rzeczywistością". Chodzi o to, że taki jest kontekst. I nie ucieknie się od tego kontekstu, bo western jest gatunkiem tak specyficznym i silnie zakorzenionym w świadomości. Naturalnie amerykańskiej bardziej niż naszej.


W powszechnej świadomości król Artur wyjął miecz z kamienia, a kowboj kładł płaszcz na kałużę, żeby dama mogła przejść. I w tym kontekscie ogląda się późniejsze antywesterny i westerny rozliczeniowe

w powszechnej świadomości król Artur to bujda. zarówno w wersji bajkowej (dla dzieci), jak i realistycznej (dla dorosłych: mnóstwo krwi, gołych cycków, syfu i zgnilizny) król Artur wyjmuje miecz z kamienia. i to jest super. natomiast kowboj kładący płaszcz na kałuży łajna, żeby dama mogła w trzewiczkach podreptać na druga stronę drogi, nie ma swojej wersji realistycznej. kapisz? mam nadzieje, ze tak, bo już prościej wytłumaczyć się tego nie da.


I w tym kontekscie ogląda się późniejsze antywesterny i westerny rozliczeniowe.

nie. w tym kontekście oglądają westerny studenci, którzy w pocie czoła próbują wymęczyć nikomu niepotrzebny rozdział magisterki. nikt normalny nie zestawia Peckinpaha z klasyką. mędrzec z głupkiem nie polemizuje, bo się ośmieszy. powtórze za Oliverem Stone'em: mit Dzikiego Zachodu stworzył Peckinpah. i dodam od siebie: wcześniej nie było Dzikiego Zachodu.

kapisz? mam nadzieje, ze tak, bo już prościej wytłumaczyć się tego nie da.
Szczerze? Kompletnie nie wiem, co miał znaczyć akapit poprzedzający powyższe pytanie. Nie to, że się zgadzam czy nie zgadzam. Wcześniej musiałbym wiedzieć -- z czym. Widze słowa, rozpoznaję gramatykę, która je łączy, rozumiem znaczenia semantyczne, ale nie widzę pragmatycznej treści. W takich warunkach nie jestem w stanie polemizować :)


nie wiem, co miał znaczyć akapit poprzedzający powyższe pytanie

jasne, że nie wiesz. gdybyś wiedział, musiałbyś przyznać mi rację:)


Tak twierdzisz Ty.

Tak, tak twierdze Ja:)


A ja stwierdzam, że to nieprawda.

a stwierdzaj sobie, co tylko chcesz. ale po cichu, bo jak będziesz mówił na głos, to się ośmieszysz. tak kończą wszyscy, którzy udowadniają w swoich elokwentnych elaboratach, że "antywestern" polemizuje z westernem. nie chodzi o to, że są w błędzie. bynajmniej. chodzi o to, że wala takie truizmy, że monitor spierdala z biurka:) tymczasem western to gatunek mocno niebanalny, który niestety za sprawa prostackiej publicystyki obrósł tłuszczykiem nikomu niepotrzebnych polemik. koniec końców, wszystko sprowadza się do nazewnictwa. "antywestern" to chyba najgłupszy termin, jaki został ukuty przez filmoznawców.

i jeszcze do freaka:

Skubany nie pozwala mi na tego EOT-a, no.


Wiesz, co jest komiczne? Jeśli przeszukasz ten wątek, to się okaże, że o polemice "antywesternu" z westernem mówisz tylko Ty jeden. Innymi słowy: obalasz tezę, której nikt nie postawił.

w takim razie chyba nieuważnie przeszukiwałeś wątek:) cała ta dyskusja wzięła się stąd, że freak wyskoczył z tekstem, iż aby w pełni docenić 'Unforgiven', należy znać kontekst, tj. western. potem podpiął się pod to wszystko military i wyjaśnił, że znajomość westernu do niczego nie jest potrzebna, a na końcu podpiąłem się ja, stwierdzając, że od klasyki westernu zieje takim banałem, iż jakiekolwiek porównywanie go z "antywesternem" mija się z celem, bo samo w sobie stanowi banał jeszcze większy i nie najlepiej świadczy o osobie, która takiego porównania się podejmuje. uff...


Ale jak kto (jak większość ludzi na świecie, a już na pewno w Ameryce) ma w świadomości klasyczny schemat bajki o kowbojach

ale my na forum KMF tym różnimy się od "większości ludzi na świecie", że próbujemy zmieniać ludzką świadomość:) inaczej jaki sens miałoby to forum?:)


I co, łyso Ci? :D

niezbyt:) bo ja nie postrzegam "antywesternu" w kategoriach innego spojrzenia na western. dla mnie nie ma antywesternu, tak samo jak nie będzie anty-Batmana, kiedy ten doczeka się filmu w reżyserii Verhoevena:) będzie Batman - wersja "dla całej rodziny" tzw. Burtonowsko-Nolanowska oraz Batman dla dorosłych, czyli dojrzałe spojrzenie na mit superbohaterstwa.

w takim razie chyba nieuważnie przeszukiwałeś wątek:)
Przy pomocy ctrl+F. Ja wiem wszystko, o czym Ty teraz napisałeś. Ale Ty sobie wymyśliłeś "polemikę". Zresztą fajny jesteś, bo jak ja w poscie wyżej napisałem, że nie polemika, tylko kontekst, to Ty na to... że zaczęło się od kontekstu. Czy Ty mnie w ogóle czytasz, ziomek? ;)


Czy Ty mnie w ogóle czytasz, ziomek? ;)

nie, Negrin, ja cie po prostu nie rozumiem.

:)
No to w tym, jak widać, się zgadzamy ;)

I w sumie to jest ciekawy temat. Do magisterki :P
no przynajmniej wyszlo szydlo z worka: mental jest filmoznawca lub do tytulu owego kandydowal:)
Nie ma to jak wbijać się w polemikę z kompletnie zbytecznym pytaniem (nie dla mnie.) A brzmi ono: czy opowiadanie Elmora Leonarda, na podstawie którego nakręcono "15:10 do Yumy" i zeszłoroczny film o tym tytule wyszło w ogóle po polsku i gdzie? A jeśli nie wyszło, to gdzie je można odnaleźć?

O westernie napisze, kiedy będę w lepszej formie, na razie zapytam: skoro w filmie J. Forda "Człowiek który zastrzelił Liberty Vallanca"(1962) kompromituje się mit wolnego rewolwerowca, będącego przecież na usługach polityka, to znaczy, ze mamy do czynienia z antywesternem? Dla porządku dodam, że pisanie o westernach Peckinpaha jako o "antywesterach"uważam za kliszę. Peckinpah zrobił z westernu to, czym gatunek mógłby być. mam tu na myśli głównie "Dziką bandę", "Pat Garret i Billy Kid" doceniam, choć mnie nuży, ale tutaj Sam starał się zrobić coś innego. I jeszcze - do oglądania westernów Sergio Leone, S. Peckinpaha i "Unforgiven" Eastwooda nie trza kontekstu, wyluzujcie inni - do dobrego kina prawie nigdy nigdy nie trzeba kontekstu. Kontekst się przydaje, jeśli chce się babrać w jakichś tam znaczeniach rzekomo zakodowanych na wyższym poziomie, ale tak naprawdę, takie analizy rzadko bywają naprawdę odkrywcze. Mnie kontekst potrzebny jet głownie dla przyjemności. I tyle.
Co prawda cały długi akapit zdaje się sugerować coś całkiem innego, ale w końcu nadchodzi ostatnie zdanie:

No sorry, ale jeżeli "Bez Przebaczenia" jest kinem rozrachunkowym, a z drugiej strony nie wymagane jest głębsze poznanie gatunku, który tenże film podsumowuje, w celu jego (tego filmu - tj. Unforgiven) pełnego docenienia - to o czym my tu gadamy ?

Dla mnie jest to rzecz oczywista jak 2+2. Nie wymyślajmy jakiejś nowej matematyki.
sek w tym, freak, ze ty akurat nie potrzebujesz żadnego kontekstu. sprawiasz wrażenie gościa, który ów kontekst juz dawno głębiej poznał. wymieniasz postacie, sceny, gesty, dialogi, które twoim zdaniem łączą sie w jakiś tam sposób z westernem, przewartościowują go tudzież "żegnają się" z nim. tylko nie pisz mi teraz, ze strzelasz, bo ci nie uwierzę. tak celnie to nawet nie strzelali rewolwerowcy u Leone:) może po prostu - zamiast pieprzyc o docenianiu - zwyczajnie powiesz: "sorry, ludziska, filmik średnio mi sie widzi", a następnie wytłumaczysz, czemu średnio. za wolna narracja? za miałka intryga? mało wyrazisty bohater? dziury logiczne? bo zupa była za słona? cokolwiek. chętnie wysłucham. mowie bez ironii.

O westernie napisze, kiedy będę w lepszej formie, na razie zapytam: skoro w filmie J. Forda "Człowiek który zastrzelił Liberty Vallanca"(1962) kompromituje się mit wolnego rewolwerowca, będącego przecież na usługach polityka, to znaczy, ze mamy do czynienia z antywesternem?

A widzisz, mnie się zawsze wydawało, że to jest też bardziej film o polityku, któremu w wyniku jednego zdarzenia załamują się wszystkie ideały. I który w odpowiedzi na prawdę słyszy od dziennikarza: „Kiedy legenda staje się faktem, pisz o legendzie”.

Przynajmniej taki pogląd ja wysnułam w magisterce
bez związku z tematem. po prostu przypomniał mi się Eric Cartman: Naw dude, independent films are those black and white hippy movies. They're always about gay cowboys eating pudding.

OK - przyjmijmy - jak na forum filmwebu - dogmat, że Unforgiven jest obrazem wyjątkowym i ponadczasowym!
(...)
Nie wiem, czy gawiedź tutaj już utraciła umiejętność czytania ze zrozumieniem czy też specjalnie sili się na niepotrzebne złośliwości. Ja tu nie przyszedłem na pyskówki.
(...)
Mi się film podobał średnio. Pewnie pójdę do piekła.


Zamiast uderzac w tani sarkazm wyjasnilbys, dlaczego Unforgiven podobal ci sie srednio. Bo tlumaczenie, ze to wina nieznajomosci kontekstu jest po prostu spudlowane - film broni sie swietnie jako twor autonomiczny i nie potrzebuje do polubienia znajomosci gatunku (choc nie przecze, ze ta moze w pewnej mierze seans wzbogacic). Na to tez wlasnie wskazywali poprzednicy. Nikt tu nie twierdzil, ze film trzeba lubic, bo jest obrazem bezsprzecznie wyjatkowym (wspominales o czytaniu ze zrozumieniem?).

sęk w tym, że Poszukiwaczy można by swobodnie nazwać jednym z pierwszych antywesternów, bo właśnie zrywa z tym wszystkim, do czego przyzwyczaił na western, nie ma happy endu, jest wręcz przygnębiający - a już na pewno nie nazwałbym tego filmu klasycznym motywem fordowskim.
No może i racja, pytanie tylko, czy film nie-fordowski nakręcony przez Forda jest fordowski czy nie


Aż poproszę o rozwinięcie, bo poza tym, że w zamyśle Leone mieli to być Eastwood, Van Cleef i Wallach to nie wiem, dlaczego akurat padło ma tych co ostatecznie zagrali.

bo to gwiazdy klasyki westernowej, dlatego. jest taki film Peckinpaha zatytułowany Ride the High Country, w którym główne role graja weterani klasycznego Wild Westu: Randolph Scott i przede wszystkim Joel McCrea (w obsadzie pojawia sie rowniez ulubiony aktor Sama, jeden z najwspanialszych artystów, jakich spłodziła amerykańska ziemia, mianowicie Warren Oates).


Mental, z tą Twoją pracą można się jakoś zapoznać?

trzeba było pytać 3 lata temu:)


bo nie musi jej mieć, właśnie dlatego że jest postacią w kulturowym sensie mitologiczną.

zgoda. ale zauważ, ze nie o to w tym wszystkim chodzi. mnie wkurzają ludzie, którzy oglądają takiego Peckinpaha, po czym - z braku laku - robią z niego gościa od kina rozrachunkowego. dwuletnie dziecko potrafiłoby wyliczyć umowności klasycznego westernu! Peckinpah miał naprawdę milion ważniejszych rzeczy do powiedzenia niż polemikę z idiotyzmami kodeksu Haysa. jego celem było - jeśli zaufać biograficznym wspominkom - stworzenie mitu Dzikiego Zachodu od podstaw. nie na gruzach epoki poprzedniej, ale od nowa. niestety jankeski naród odziedziczył po przodkach pewien defekt (zapewne wynikający z braku własnej historii, co z drugiej strony stanowi niebagatelną zaletę), taki mianowicie, że niechętnie przyjmuje do wiadomości coś, co wykracza poza perfumowany stolec infantylnej superbohaterskiej legendy. a kowboj w pedalskich pantalonach jest dla przeciętnego Amerykanina superbohaterem, walczącym ze złem.

i w sumie wychodzi na to, że nawet jak człowiek chce, to nie ucieknie od pieprzonego kontekstu, generującego banalne tezy. skubany freakOut_XP :) wyskoczył z tekstem o konieczności docenienia 'Unforgiven' poprzez znajomość kontekstu i sie zaczęła nerwica. a ja za wszelka cenę chciałbym uniknąć sprowadzania westernu do komunałów rodem z jakiejś uczelnianej pogaduchy.


bo to gwiazdy klasyki westernowej, dlatego.

Myślałem, że to co mniej oczywistego


niestety jankeski naród odziedziczył po przodkach pewien defekt (zapewne wynikający z braku własnej historii, co z drugiej strony stanowi niebagatelną zaletę), taki mianowicie, że niechętnie przyjmuje do wiadomości coś, co wykracza poza perfumowany stolec infantylnej superbohaterskiej legendy.

To sie chyba akurat tyczy nie tylko narodu jankeskiego.
Aczkolwiek ladnie powiedziane. :)


zgoda. ale zauważ, ze nie o to w tym wszystkim chodzi. mnie wkurzają ludzie, którzy oglądają takiego Peckinpaha, po czym - z braku laku - robią z niego gościa od kina rozrachunkowego. (...) Peckinpah miał naprawdę milion ważniejszych rzeczy do powiedzenia niż polemikę z idiotyzmami kodeksu Haysa. jego celem było - jeśli zaufać biograficznym wspominkom - stworzenie mitu Dzikiego Zachodu od podstaw. nie na gruzach epoki poprzedniej, ale od nowa.

Rozumiem. Ale tak czy owak, nawet jeśli przyjąć, że dekonstrukcja czy polemika czy rozrachunek nie był punktem wyjścia Peckinpaha (zgadzam się, nie był!), to tak czy owak ta demolka "starego" westernu się odbyła - może nawet jeśli była celem samym w sobie, to się stała niejako po drodze. To znaczy - pokazanie Zachodu przez Peckinpaha w konwencji, nazwijmy ją, naturalistycznej, obnażyło naiwność "tradycyjnego" westernu. I nawet jeśli Peckinpah miał w centrum uwagi zagadnienia i przesłania dużo poważniejsze niż wytykanie naiwności starego westernu, to jednak to wytknięcie się odbyło. Tyle, że sprowadzenie Peckinpaha tylko do "kontry" wobec klasycznego westernu jest oczywiście tragiczną pomyłką.

nawet jeśli przyjąć, że dekonstrukcja czy polemika czy rozrachunek nie był punktem wyjścia Peckinpaha (zgadzam się, nie był!), to tak czy owak ta demolka "starego" westernu się odbyła

ok, wyobraź sobie w takim razie następująca sytuację: kręcisz film, w którym Indianie są źli. później przychodzę ja i kręcę film, w którym Indianie są tak samo źli jak biali. co się dzieje? krytycy zaczynają pisać o mnie, że przeprowadzam dekonstrukcje mitu i na zgliszczach czegoś tam buduje coś tam. zajebiście. niedługo potem ci sami krytycy, popełniający banał na banale w swoich elaboratach, wspaniałomyślnie nadają mojemu filmowi bezsensowną, nic nieznacząca etykietkę "antywesternu". i teraz pytanie: czy ja cokolwiek zdekonstruowałem? czy moim celem była jakakolwiek polemika? z czym niby miałem polemizować? z twoim durnym filmem? o to właśnie chodzi - o sztuczne dorabianie ideologii. "mój film" był naturalną reakcją rozumu na kłamstwo, w tym sensie został nakręcony jakby sam z siebie, niezależnie od czegokolwiek. co innego, gdyby "twój western" opowiadał o rzeczach prawdziwych - wtedy ja, kręcąc "mój western" i przedstawiając sytuację z innej perspektywy, musiałbym się wobec ciebie ustawić. używając ekumenicznego języka pojednania i miłości - byłbyś dla mnie partnerem w dyskusji.

na podobnej zasadzie funkcjonuje polskie kino powojenne tzw. Szkoły Polskiej, kino martyrologiczne, o cierpieniu, ofierze i innych nadymanych pierdach. Wajdy nie można ot tak zignorować, nawet jeśli się z nim nie zgadzasz. Wajda jest partnerem, klasyczny western nie - bo jest bezdennie głupi i dziecinny. Wajda pokazywał postawy ludzkie, które miały miejsce w rzeczywistości. cały problem polega na tym, że w takim 'Katyniu' nie istnieje równouprawnienie dla postaw przeciwnych. postawy przeciwne są z góry dyskwalifikowane jako niegodne. dlatego koniecznie potrzeba "odpowiedzi" na Katyń. potrzeba polemiki, kontry, anty-Katynia. tylko w takiej sytuacji prefiks "anty-" ma jakiekolwiek znaczenie zarówno historyczno-filmowe, jak i merytoryczno-motyla noga-wie-jakie :)

dlatego uważam - i będę to powtarzał dopóty, dopóki będą pojawiać ludzie, potrzebujący kontekstu, by należycie docenić 'Unforgiven':) - że opozycja western -- antywestern jest z dupy wysrana.


pokazanie Zachodu przez Peckinpaha w konwencji, nazwijmy ją, naturalistycznej, obnażyło naiwność "tradycyjnego" westernu.

no oczywiście, że obnażyło, bo cóż niby innego miało się stać? kiedy w High Noon lasia strzela bandziorowi w plecy, momentalnie rozpada się klasyczny mit "niestrzelania w plecy". ale ja się pytam: co z tego? jaką mądrość wynosisz z faktu, że rozpadło się coś, co - z racji bycia tworem sztucznym, w żaden sposób nieprzystającym do życia - rozpadłoby się tak czy owak?


Tyle, że sprowadzenie Peckinpaha tylko do "kontry" wobec klasycznego westernu jest oczywiście tragiczną pomyłką.

sprowadzanie Peckinpaha do jakiejkolwiek kontry wobec czegokolwiek jest pomyłką. Peckinpah otwarcie przyznaje się do jednej rzeczy - że chciał rozwalić kodeks Haysa. zauważ: zaraz po 'Wild Bunch' przyszedł czas na "Straceńców" Toma Laughlina - brutalny film o weteranie wojny wietnamskiej, który musi uporać się z gangiem szalejących i gwałcących motocyklistów. w filmie pełno jest dragów, rozpustnych nastolatek, ostentacyjnie wypinanych tyłeczków, ogólnie wielki "fak" w stronę mieszczańskiej moralności. puszka pandory została otwarta.


I nawet jeśli Peckinpah miał w centrum uwagi zagadnienia i przesłania dużo poważniejsze niż wytykanie naiwności starego westernu, to jednak to wytknięcie się odbyło.

moim zdaniem wytknięcie odbyło się, ale nie za sprawą Peckinpaha. wytknięcie dopisali jego komentatorzy, czyniąc z niego ośrodek interpretacji całego nurtu "naturalistycznego" w westernie.


ok, wyobraź sobie w takim razie następująca sytuację: kręcisz film, w którym Indianie są źli. później przychodzę ja i kręcę film, w którym Indianie są tak samo źli jak biali. co się dzieje? krytycy zaczynają pisać o mnie, że przeprowadzam dekonstrukcje mitu i na zgliszczach czegoś tam buduje coś tam. zajebiście. niedługo potem ci sami krytycy, popełniający banał na banale w swoich elaboratach, wspaniałomyślnie nadają mojemu filmowi bezsensowną, nic nieznacząca etykietkę "antywesternu".

eh, żeś się uczepił, ale nie chwytasz - jeden film niczego nie zmienia. Sęk w tym, że w latach 60 i 70, oraz pośrednio w 80 powstał cały NURT takiego kina, które zrywa z ogólnie przyjętymi zasadami. Kapiszon? Czy Ci strzały nie stają? Zresztą nie wiem, co żeś się tak uwziął - swoimi teoriami niczego nie zmienisz, tak w westernie, jak i w antywesternie

Kapiszon?

Mefi, ja sie z tobą zgadzam, ale jednocześnie sie nie zgadzam. kapiszon?:)


Zresztą nie wiem, co żeś się tak uwziął

ja też nie wiem. ta cała dyskusja jest mocno bezsensowna. nara:)


I nawet jeśli Peckinpah miał w centrum uwagi zagadnienia i przesłania dużo poważniejsze niż wytykanie naiwności starego westernu, to jednak to wytknięcie się odbyło.
moim zdaniem wytknięcie odbyło się, ale nie za sprawą Peckinpaha. wytknięcie dopisali jego komentatorzy, czyniąc z niego ośrodek interpretacji całego nurtu "naturalistycznego" w westernie.
Aż nie chcę tego pisać, bo to kolejna puszka Pandory, ale niech tam... Tyle że ujmę to w sposób delikatny: czy ważniejszy twórca, czy jego twór? Wiesz, co mam na myśli? :)

Mefi, ja sie z tobą zgadzam, ale jednocześnie sie nie zgadzam. kapiszon?:)

ok, blada twarzy

a ja dziś/wczoraj obejżałem Butch Cassidy and Sundance Kid - dobry film, ale bez szaleństw i w gruncie rzeczy dość mało westernu w tym westernie:), oraz Prawo i Pięść - udana próba przeniesienia westernu na tereny polskie, oczywiście ubrana w dość naiwną PRLowską otoczkę. Ale widać, że Hoffmana mocno ciągnie/ciągneło w kierunku westernu
A Fistful of Dollars - jak na Leone to wrecz dyskoteka z epileptycznym montazem. Dziwnie sie ogladalo. Fajny film, ale nie tego oczekiwalem. Komedia z duza iloscia dialogow, na dodatek krotka. Dobremu ani OUTITW nie dorownuje, choc wciaz zasluguje na wysoka ocene. Podejrzewam, ze spodobaloby mi sie jeszcze bardziej, gdybym wczesniej nie widzial Ostatniego sprawiedliwego, ktory kopiuje w zasadzie wiekszosc watkow filmu Leone.

Az dziwne, ze jedyne co ten film ma wspolnego z Ameryka to Clint Eastwood.
a jaki macie stosunek do "Pile Rider" Eastwooda? troche zapomniany film a zrobil na mnie ogromne wrazenie
pale rider dobry, ale mściciel lepszy, bo bardziej niekonwencjonalny (malowanie miasteczka czerwoną farbą - masakra). pale rider to powtórka z mściciela i kilku innych typowo eastwoodowskich westernów (jak the outlaw jessie wales). najwieksza zaleta filmu - poza oczywiście wystepem Clinta - jest obecność szczurzego ryja billy'ego drago. uwielbiam tego aktora (zagrał choćby w nietykalnych de palmy czy w x-files w odcinku theef - aktor więcej niż charakterystyczny)
Pozytywny stosunek. Ale znacznie bardziej by mi się podobał gdybym nie widział wcześniej High Plains Drifter To jest dopiero zapomniany film.

EDIT: Jak pisałem swój post to Mentala tu jeszcze nie było.

EDIT: Jak pisałem swój post to Mentala tu jeszcze nie było.

toś długo pisał, bo Mental tu już 5 rok siedzi
:)
Chyba nikt z Was nie wspomniał o znakomitych westernach Anthony'ego Manna z Jamesem Stewartem: Mściciel z Laramie, Daleki Kraj i Naga ostroga. Sprawnie zrealizowane widowiska, w których James Stewart jako człowiek ogarnięty żadzą zemsty (Mściciel z Laramie), dbający tylko o własne interesy kowboj i poszukiwacz złota (Daleki Kraj) oraz łowca nagród, który za wszelką cenę pragnie zdobyć nagrodę za głowę przestępcy (Naga ostroga) przeżywa dramatyczne przygody w pięknych plenerach, na terenach równinnych i górzystych Stanów lub Kanady, przeżywa konflikty, które rozwiązuje za pomocą broni, poznaje piękne kobiety ale nie angażuje się w związek, no i przede wszystkim przechodzi wewnętrzną przemianę.

Świetne są również westerny Johna Sturgesa: szczególnie Ostatni pociąg z Gun Hill i Pojedynek w Corralu O.K. Ten pierwszy jest trzymającą w napięciu kameralną opowieścią o szeryfie (Kirk Douglas), który aresztuje młodego chłopaka odpowiedzialnego za gwałt i śmierć żony szeryfa. Problem w tym, że jest on synem przyjaciela szeryfa (gra go Anthony Quinn) i obecnie bogatego hodowcy bydła, który rządzi w miasteczku i wszyscy się go boją - Ci którzy się go nie boją, leżą na cmentarzu (jak mówi barman w jednej ze scen filmu). Ojciec mimo że wie jak ciężkiego czynu dopuścił się jego syn nie pozwoli szeryfowi go zabrać. Musi dojść do pojedynku. I choć można domyślać się kto wygra, film świetnie się ogląda, a napięcie jest większe niż w jakimkolwiek dobrym thrillerze (John Sturges już wcześniej w filmie Czarny dzień w Black Rock udowodnił że z banalnej fabuły i ograniczonej ilości bohaterów potrafi zrobić film przykuwający uwagę od początku do końca). Do tego dochodzą świetne kreacje aktorskie dwójki głównych bohaterów i bardzo dobre dialogi.
Te same cechy posiadał również inny wybitny western Sturgesa Pojedynek w Corralu O.K. Zdecydowanie najlepsza i chyba najbliższa prawdy opowieść o słynnej strzelaninie w Tombstone z udziałem Wyatta Earpa i Doca Hollidaya, w których wcielili się Burt Lancaster i Kirk Douglas.

Do najlepszych twórców westernów, oprócz wspomnianych dwóch, zaliczam również Sama Peckinpaha, twórcę pełnych akcji dynamicznych i brutalnych filmów: Dzika Banda, Pat Garrett i Billy Kid oraz kawaleryjski Major Dundee, który znacznie przewyższa poziomem realizacji kawaleryjską trylogię Johna Forda.

Podobały mi się też "przygodowe" westerny Howarda Hawksa Rzeka Czerwona i Bezkresne niebo oraz klasyczny film o szeryfie walczącym z bandytami w Rio Bravo.

W poprzednich postach sporo pisaliście o Bez przebaczenia, ale moim zdaniem wcześniejsze filmy Clinta Eastwooda były równie dobre: Niesamowity jeździec, Wyjęty spod prawa Josey Wales i Mściciel - mimo banalnego tytułu ten film jest bardzo nietypowy i oryginalny.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •