wika
na pewno kiedys obejrzeliscie film, ktory pozostawial niesmak. przez dluzszy czas trzymal napieciu i angazowal, by po chwili zaskoczyc chybionym rozwiazaniem fabularnym albo poprostu kiczem. zapowiadal sie tak pieknie, a doprowadzil do szczytowej irytacji; czesto potem zastanawiamy sie jak my bysmy zakonczyli niektore watki i wkurzamy sie na tworcow, ze tylko w pewnym stopniu spelnili nasze oczekiwania
pierwsze co mi przychodzi do glowy to:
Jeepers Creepers (Smakosz)
chodzi mniej wiecej o to, ze jakies rodzenstwo podrozuje samochodem po pustkowiach i nagle spostrzegaja, ze jakis facet wrzuca zwloki do rury obok kosciola; postanawiaja tam wrocic i sprawdzic czy nikt nie potrzebuje pomocy. tam odnajduja mase zmasakrowanych zwlok.
pierwsza polowa ma swietny klimat i niektore momenty wywoluja przerazenie. rodzenstwo zatrzymało sie gdzies na kompletnym zadupiu, a w dodatku jakas wariatka mowi, by wystrzegali sie pewnej starej piosenki. morderca, a raczej sam diabeł (?)budzacy sie co 23 lata, dopoki nie pokazuja go w calej okazalosci, jest tajemniczy, a grozy dodaje mu jego zamilowanie do zjadania galek ocznych ofiar. i wszystko ok, do czasu kiedy czarny charakter zdejmuje przebranie i okazuje sie byc potworem rodem z komiksow lub filmow tromy. podniecenie opada i dalej nie da sie ogladac bez uczucia zazenowania. do tego dochodzi pare beznadziejnych scen, jakby za druga polowe wzial sie inny rezyser i to kompletny amator. bogu dzieki, ze jednak nie konczy sie sztampowo i w przeciwienstwie do wiekoszosci nowych horrorow, brak tu happy endu.
znacie jakies inne przyklady?
Miałem coś takiego nawet wczoraj :] Wyspa Baya. Zaczyna się intrygująco, potem się człowiek domyśla o co idzie - i zamiast frapujących dylematów mamy nużące z powodu swej kompletnej niewiarygodności wybuchy i pościgi. Od połowy filmu siedziałem znudzony czekając już tylko na końcówkę siłą rozpędu.
Był kiedyś taki film z Johnem Cusackiem, który nazywał się bodajże Identity. Oglądałem go wieki temu. Pamiętam, że robił na mnie bardzo pozytywne wrażenie - dobrze budowane napięcie, poczucie zaszczucia, genialny, przyciężki klimat. Generalnie do motelu na odludziu, (ze względu na tragiczne warunki pogodowe) zjeżdża się 10 kompletnie sobie nieznanych osób. Stopniowo ilość osób się zmniejsza, bo ktoś ich zaczyna zabijać. Ludzie oczywiście wariują, nikt nikomu nie ufa, jedni nakręcają drugich przeciwko sobie. Wszystko tutaj w sumie jest na miejscu, a im dalej w las, tym bardziej intrygująco, bo coraz mniej zrozumiale.
Sęk w tym - pamiętam, że oglądałem film z niemałym zaciekawieniem, aż do ostatnich 15 minut, w których nastąpiło wyjaśnienie wszystkiego cośmy właśnie zobaczyli. Doprawdy, ludzie, z tak dokumentnie spieprzonym potencjałem jeszcze się nie spotkałem. Nie będę tutaj wyjaśniał o co chodzi, bo to oczywiście mija się z celem, ale polecam film wszystkim, którzy są gotowi wyłączyć go w odpowiednim czasie. Do pewnego momentu bowiem, film wygląda na naprawdę sensowny.
Zwiastun dla zainteresowanych:
Z drugiej strony - patrzę właśnie na IMDB. 52tys głosów, średnia ocena 7.3, rated R for strong violence and language. Więc może to tylko moje odczucia, a sam film nie jest wcale taki zły, kto to wie :)
Spokojnie, dobrze prawisz, "Identity" to dobry film ale z przetrąconym kręgosłupem fabularnym. Dopóki jesteśmy mamieni obudowującymi go tkankami mięśniowymi i mięsem jest dobrze, gdy jednak docieramy do tego co pod nimi tkwi odkrywamy, że scenarzyści mącili w naszych głowach, obiecując niebanalny i przemyślany dreszczowiec nawiązujący do książki Agathy Christie, podczas gdy do zaoferowania mieli jedynie idiotyczną i rozczarowującą historię o wiadomo kim. I jakby tego było mało, to jeszcze na dobicie zafundowali nam w finale marną podróbę Omenu.
Doprawdy, ludzie, z tak dokumentnie spieprzonym potencjałem jeszcze się nie spotkałem
W takim razie "polecam" The Forgotten z Julianne Moore. Nie tylko wg mnie - jeden z najbardziej debilnych twistów w historii kina. A zapowiadało się całkiem intrygująco... Identity przy tym czymś to transgresja i dotknięcie Absolutu.
Joy Ride - pomysł wyjściowy był całkiem fajny - trójka młodych ludzi (2 ziomków i 1 panienka) podróżuje sobie po zadupiu USA i trafia akurat na złego gościa w ciężarówce. Robią sobie z niego jaja przez radio, udając chętne na ostrą zabawę panienki. Kiedy zdradzają delikwentowi, że to tylko żart gość wkurza się i rozpoczyna polowanie. Film miał zacne podstawy do bycia porządnym thrillerem, niestety zawiedli ludzie od castingu, którzy obok Steve'a Zahna postawili Paula Walkera i Lelee Sobieski. Generalnie nic w tym filmie nie wk..a bardziej niż Sobieski. Nawet przełknąłem dziwne zakończenie. Gdyby wymienić obsadę byłoby spoko.
"Haute Tension" Aji - przez 2/3 filmu świetny survival z kapitalnym, obleśnym i odpychającym killerem (Nahon) i końcowym twistem, po którym siedzimy i pytamy samych siebie - Eeeeeee?
http://forum-kmf.fc.pl/viewtopic.php?t=3468
W takim razie "polecam" The Forgotten z Julianne Moore
Zgadzam się film dokumentnie w pewnym momencie został spieprzony bo o ile pierwsza połowa jako tako trzyma w napięciu, jest lekko tajemniczo lecz potem jak już zaczyna się wyjaśniać o co chodzi wszystko się sypie włącznie z napięciem tak skrzętnie budowanym przez resztę filmu. W dodatku całkowicie żenująca końcówka.
Dla mnie filmem niewykorzystanego potencjału jest film Outlander z Caviezielem. Pomysł połączenia twardego S-F z filmem Fantasy dla mnie osobiście jest genialnym posunięciem i z takim nastawieniem zasiadałem do seansu. Im dalej w las tym robiło się gorzej. Jedynym naprawdę miażdżącym elementem filmu to były retrospekcje głównego bohatera z wojny na planecie Morwenów. Gdyby cały film byłby w takiej klimatycznej stylistyce nie obraziłbym się. Albo inaczej- mogliby zrobić część drugą, prequel, byłoby bosko. W dodatko parę bezsensownych rozwiązań fabularnych pogrążyło ten film.
Sporo niewykorzystanego potencjału zawiera"Miasto ślepców" Meirellesa. Fabuła (pomysł) - marzenie, obsada aktorska również wymarzona – Julianne Moore, Danny Glover, Gael Garcia Bernal, Mark Ruffalo. Pamiętam, jak nie mogłam się doczekać końca tego filmu. I było mi wszystko jedno, czy, i komu, będzie dane przeżyć, odzyskać wzrok, byle szybko, jak najszybciej... Bohaterowie są płascy, niezmienni, ich czyny, nie dosyć, że przewidywalne, to jeszcze ciągle na tej samej emocjonalnej skali, nie zaskakują, nie przerażają, nie wzruszają, a jedynie nużą, zniecierpliwiają.Ot, choćby żona lekarza (Julianne Moore), jedyna osoba, która jakimś cudem nie utraciła wzroku, to kobieta od początku do końca uwłaczająco (dokładnie) dobra. A na dodatek straszliwe, wywołujące mdłości swą poprawnoscią zakończenie.
Wolverine - jeden najfajniejszych komisowych bohaterów zmarnowany przez rating, kiepskie efekty i totalnie niestrawny scenariusz.
Eden Log - ciekawy SF, w pewnym momencie jednak zmienia się w totalny bełkot i metaforyczną papkę zamiast jakiegoś ciekawego rozwiązania i wyjaśnienia.
Advent Children - jak można w tak krótkim filmie zamieścić tyle dłużyzn i wciskać worek nowych postaci, jednocześnie zaniedbując totalnie te które znamy i lubimy?
Blindness - pomysł ciekawy, realizacja technicznie w porządku, scenariusz przedebilny
Scenariusz nie jest przedebilny, tylko po prostu coś co było dobrą alegorią w książce niestety nie funkcjonuje najlepiej w tym filmie. Zgadzam się, że efekt jest nudny i nijaki. Bywa.
Nie czytałem, nie mam porównania
PS Fajny avatar ;]
Książka jest 5 razy lepsza od filmu, ale chyba nie mówię Ci to jako pierwszy - zabierz się za nią i tyle : )
Zapewne zostanę za to zjechany i zwyzywany od góry do dołu, ale dla mnie modelowym przykładem niewykorzystanego potencjału jest Dystrykt 9, a dokładniej jego druga godzina. Podczas, gdy pierwsza zakrawa na NAPRAWDĘ poważne kino s-f, mówiące o poważnych sprawach, to w drugiej liczy się tylko akcja, a film jest atakowany przez schematy. Szkoda.
A z niedawno obejrzanych to chyba Intrygant, ale szczerze mówiąc to nie wiem jakby można lepiej to zrobić niż Soderbergh
dla mnie modelowym przykładem niewykorzystanego potencjału jest Dystrykt 9 Dla mnie D9 to przykład filmu wykorzystującego potencjał w jakichś 110% : )
Na podstawie Dystryktu można by pisać pracę o tym jak wycisnąć, z wcale nie jakiegoś genialnego pomysłu taki napój, żeby smakował jak ambrozja
Najbardziej niewykorzystany potencjał to szczególnie filmy europejskie, zazwyczaj klasyki i w ogóle doceniane filmidła, z których reżyserzy są dumni i w ogóle fajnie, jednak dla mnie wygląda to tak, że jest maksymalnie ciekawy początek, a potem zamiast to kontynuować pojawiają się sami wiecie co. Może to przez moje filmowe preferencje, bo stokroć bardziej lubię emocjonującą opowieść, niż nawet najmądrzejsze przemyślenia, więc nigdy nie są to tak obiektywnie skopane filmy. Najjaskrawszy przykład - Zawód: reporter Antonioniego, który zaczyna się jak spełnienie jednego z moich kinowych marzeń, czyli reporter w poszukiwaniu świetnego materiału przegina pałkę w zaangażowaniu się w śledztwo i prowadzi go to do prób handlowania bronią jako inna, martwa osoba - materiał na wspaniały, emocjonujący i wcale głęboki sensacyjny film, a robi się z tego chodzenie po sadach i patrzenie głęboko w oczy jakiejś kobitce.
Na podstawie Dystryktu można by pisać pracę o tym jak wycisnąć, z wcale nie jakiegoś genialnego pomysłu taki napój, żeby smakował jak ambrozja
Co nie zmienia faktu, że druga część filmu to de facto debilny akcyjniak
No akcyjniak, ale żeby od razu debilny...
Muszę obejrzeć jeszcze raz ten film
No akcyjniak, ale żeby od razu debilny...
Bo akcja jest z deka debilna na sam koniec
Dystrykt jak dla mnie też wyraźnie leci na łeb na szyję w drugiej swojej części. Ta napierdalanka w drugiej części serio była przekombinowana.
Rozumiem, że bylibyście usatysfakcjonowani, gdyby D9 opowiadał o rozterkach moralnych komornika wyrzucającego biedne krewetki z baraków? Gościu popadłby w pijaństwo, bił żonę, zaniedbywał dziecko - bo z jednej strony szansa na karierę, ale z drugiej konieczność brutalnego traktowania krewetek, które są głupie, choć przecież to nie ich wina... Ostatnia scena: Wikus spogląda na zachód słońca i wygłasza dwudziestominutowy monolog o tym, że moralność zawsze przegra z pieniędzmi.
Myślę, że gdyby Blomkamp chciał stworzyć kino moralnego niepokoju o rasizmie, to nie wydawałby 30 mln dolarów na komputerowe krewetki z kosmosu.
Niewykorzystanym potencjałem sezonu jest dla mnie "Green zone". Greengrass mógł poprowadzić ten film w trzech kierunkach: mocne kino wojenne typu Pluton, krytykujące okrucieństwo i bezsens wojny, akcyjniak albo kino szpiegowsko-polityczne. Zamiast zdecydować się na jedno rozwiązanie, zrobił średniacki miszmasz o którym można zapomnieć 20 minut po seansie.
I jeszcze Death Sentence z Baconem. W rękach dobrego reżysera byłoby to świetne kino zemsty z rewelacyjnym głównym bohaterem. A co wyszło? Źle napisany i zrealizowany gniot.
Myślę, że gdyby Blomkamp chciał stworzyć kino moralnego niepokoju o rasizmie, to nie wydawałby 30 mln dolarów na komputerowe krewetki z kosmosu.
Dokładnie! D9 to jest akcyjniak. Tylko nie dla gówniarzy, a już z całą pewnością nie jest głupi.
Gówniarze też się dobrze na nim bawią
Rozumiem, że bylibyście usatysfakcjonowani, gdyby D9 opowiadał o rozterkach moralnych komornika wyrzucającego biedne krewetki z baraków?
Nie, bylibyśmy usatysfakcjonowani, gdyby ostatnie 20 minut nie stało się nagle miksem BHD z Bournem dla ubogich.
Mniej więcej podpisuję się pod tym co napisał Mefisto. Chociaż faktycznie może klucz tkwi w tym, że D9 to po prostu akcyjniak, a ja spodziewałem się po nim czegoś więcej.