ďťż

wika

Jedną z czterech wielkich reform AWS była reforma systemu oświatowego (1999).

Dotychczas istniała (od bodajże 1967 r.) ośmioklasowa szkoła podstawowa i czteroklasowa szkoła średnia. Obecnie mamy sześcioletnią podstawówkę, trzyletnie gimnazjum i również trzyletnią szkołę średnią.

I tu zaczynają się schody. Nauczyciele (głównie LO) uważają (słusznie zresztą) że nie są w stanie wyrobić się w trzy lata z materiałem. Gimnazjum, które miało być "przedsionkiem" szkoły średniej zdaje się być przedłużeniem podstawówki. Wreszcie dochodzi sprawa obniżenia wieku rozpoczęcia nauki w szkole z 7 do 6 roku życia.

Środowiska związane z Radiem Maryja zaproponowały kiedyś system 4 - 4 - 4 (4 lata podstawówki, 4 gimnazjum i 4 szkoły średniej). Jednakże nie wydaje mi się, aby rozwiązało to te problemy.

Co Wy sądzicie o systemie oświatowym naszego kraju?


Szanowny Sznurze,
kwestia polskiej oświaty to rzecz bardzo skomplikowana i dużo czasu by mineło, zanim można by wyartykułować swoje poglądy, o ile jest to w ogóle możliwe.
1. Nie ma żadnego znaczenia (z punktu widzenia nauczyciela, a takowy reprezentuję) ile lat miałby trwać etap edukacyjny. Przed wojną I był właściwie jeden etap - gimnazjum, gdzie przychodziło się do szkoły w wieku 7-8 lat a kończyło patentem dojrzałości. Zresztą (mam na myśli poczatki XX wieku) wykształciło sie wtedy w Polsce wielu znakomitych ludzi; to oni zresztą kształcili swoich ucznów do godziny próby - Kolumbów
2. Problem z edukacją, to nie jest problem proporcji; współcześnie obserwujemy ( co bystrzejsi obserwatorzy, rzecz jasna) postępujacą DEZINTEGRACJĘ ludzkiej psychiki, szczególnie młodej osoby. Przykład: młoda 13-letnia dziewczynka idzie do szkoły słyszy jedno, idzie do domu słyszy drugie, idzie do koscioła słyszy trzecie, przychodzi do niej bravo - słyszy czwarte. Mnie idzie o to, że kiedyś edukacja BYŁA MOŻLIWA, ponieważ dziecko otrzymywały spójny i jednoznaczny przekaż ( nie wartosciuję samego przekazu). Teraz ma kilka różnych przekazów, z czego te najbardziej wpływowe (media) oczywiście nie biora odpowiedzialnosci za okropne brednie, idiotyzmy i debilizmy wtłaczane do głowy młodego człowieka.

Przepraszam, że nie na temat.

Pozdrawiam

Przepraszam, że nie na temat.
Jak najbardziej na temat!

Owszem problemem nauczycieli nie jest okres edukacji, ale np. w liceum (a to znam z autopsji) nauczyciele program z 4 lat robią w 3...

Co Wy sądzicie o systemie oświatowym naszego kraju?
Wracając do podstawowego pytania, trzeba powiedzieć, że nie ma obecnie jakiejś głębszej i przemyślanej koncepcji na edukację. Wszelkie działania w oświacie można podzielić z grubsza na dwie kategorie:działania doraźne, których cel jest mniej wiecej taki sam jak łatanie dziur w jezdni przez polskie służby drogowe; oraz działania "anty" czyli takie, których celem jest odrzucenie tego, co wprowadzili poprzednicy partyjni we wcześniejszej kadencji - słusznie czy niesłusznie.
Oczywiście ofiarami są uczniowie i ich (to ważne) rodzice.
Obecnie mamy taka sytuację, że nie wiadomo, czy szkoła ma wyłacznie uczyć, czy uczyć i wychowywać. Przychodzący nauczyciele, szczególnie ci, którzy zatrudniani są na 1/4 czy 1/2 etatu ( takich jest większość) nie mają (w wiekszości) zamiaru angażować się w proces obserwacji i doskonalenia ucznia. Przychodzą do szkoły jak do banku, dajmy na to, obchodzą się z uczniami jak z banknotami i idą do domu.
Jak bedzie chęć kontynuowania dyskusji, dodam jeszcze kilka uwag.

Pozdrawiam


franafta,


Oczywiście ofiarami są uczniowie i ich (to ważne) rodzice.
Obecnie mamy taka sytuację, że nie wiadomo, czy szkoła ma wyłacznie uczyć, czy uczyć i wychowywać. Przychodzący nauczyciele, szczególnie ci, którzy zatrudniani są na 1/4 czy 1/2 etatu ( takich jest większość) nie mają (w wiekszości) zamiaru angażować się w proces obserwacji i doskonalenia ucznia. Przychodzą do szkoły jak do banku, dajmy na to, obchodzą się z uczniami jak z banknotami i idą do domu.


Myślę Szanowny franafto że w powyższym przypadku ofiarami są zarówno uczniowie (dzieci), ich rodzice, jak również i sami nauczyciele którzy w tej sytuacji chyba nie bardzo wiedzą co właściwie mają robić.
Mnie irytuje jeszcze tzw. „prywatyzacja szkolnictwa”, (tzn. prywatne szkoły, prywatne gimnazja, prywatne uczelnie…).
To wszystko powyższe wydaje się mieć w większości tylko jedno „przesłanie”, a mianowicie:

„Zapłaciłeś – więc masz”.

Wybaczcie Szanowni te gorzkie słowa, ale od pewnego czasu mam nieodparte wrażenie że nasze szkoły na różnych szczeblach i poziomach kształcą coraz więcej zwykłych kretynów, którym za pieniądze rozdaje się nie tylko dyplomy, ale i tytuły naukowe.

Poprę to wszystko jednym ze znanych mi przykładów:

Otóż, jeden z moich kolegów mający do niedawna wykształcenie zawodowe, rozpoczął swoje dokształcanie się systemem zaocznym i wieczorowym.
Drażniące jest to że ową „edukację” rozpoczął niemal równolegle.
Będąc w pierwszej klasie wieczorowego LO, został przyjęty na pierwszy rok nauki do studium o profilu - „Ratownictwo medyczne”.
Ową szkołę wieczorową już skończył zdając maturę z której zapamiętał tylko to, że taka miała miejsce – co do tematów maturalnych z których pisał maturę, nie zapamiętał ani jednego.
Jego poziom intelektualny do dziś budzi śmiech wśród pozostałej załogi mojej firmy (chłopak ma trudności z podstawowym wysłowieniem się).
Na pytanie:

„Powiedz, w jaki sposób udało ci się zaliczyć tą szkołę?”...odpowiada z zasady cynicznym uśmieszkiem i paroma odzywkami, co budzi kolejne politowanie jednak już nie dla jego osoby, a dla poziomu naszego szkolnictwa.

Smutnym jest natomiast to, że powyższy już niebawem skończy również to studium z dyplomem „Ratownik medyczny”, a w tym miejscu powinni czuć się zagrożeni ci, którym ten człowiek „zechce” udzielać pomocy.

To tylko jeden z Wielu znanych mi przykładów o których pisać nie warto, bo to i tak niczego nie zmieni.

Mnie natomiast zastanawia jedno pytanie:

„Komu właściwie na takiej „edukacji” zależy?”.

Ja nie mam właściwie większych pretensji do samych nauczycieli, to przecież nie oni w zdecydowanej ilości przypadków decydują o tym jak ma wyglądać prawdziwa edukacja w szkołach w których pracują.
Przecież nad niemal każdym nauczycielem dominuje wszechwładna władza tzw. „działu oświaty”, jak i dyrektora który również niejednokrotnie potrafi trzymać się kurczowo narzuconych mu przez powyższy wydział lub podobne mu władze określonych stereotypów i zarządzeń niszczących nie tylko uczniów szkoły za którą odpowiada, ale i podwładnych mu nauczycieli.

Mój kolega nauczyciel powiedział mi kiedyś w rozmowie na temat wpływu nauczyciela na ucznia, coś takiego:

„Był czas gdy nie mogłem sobie niczego darować patrząc jak uczniowie trzęsą moją szkołą.
Niestety – moje próby zwalczania chamstwa, łobuzerstwa i swawoli przysporzyły mi Wielu wrogów nie tylko wśród moich uczniów, ale i wśród ich rodziców, nauczycieli i w końcu samej dyrekcji.
Dziś robię to co wszyscy, a mianowicie – przychodzę do pracy, odwalam to co nazywa się „programem nauczania”, biorę swoją należność miesięczną i staram się częściej zaglądać w okno niż na korytarz gdzie rozjuszona matka po raz kolejny wrzeszczy na mojego kolegę (koleżankę) po fachu, zarzucając im celową dyskryminację jej ukochanego dziecka które jest jedynie zadatkiem na zwykłego bandytę, a czego owa „miłująca” mamusia nie chce za nic przyjąć do wiadomości.

Jeśli nie trafiłem w temat Szanownych rozmówców, to proszę o wybaczenie, ale na dziś ja sam tak właśnie widzę faktyczny obraz Wielu naszych szkół i uczelni.

Salve!.
Bardzo trudno jest mi się wypowiedzieć na temat długości poszczególnych etapów, a to z tego względu, konserwatywnie przyzwyczajona jestem do 8+4. Kiedyś obejrzałam podręczniki do gimnazjum z historii. Niby ciekawe, ale informacji to w nich niewiele. Chodziło raczej o to, żeby nauka była przyjemna. I tu pojawia się problem wypośrodkowania. Juz raz rozmawiałam, między innymi z Szanownym Edwardem, na temat ważności dat w nauczaniu. Można je dość łatwo znaleźć, ale z drugiej strony pewne podstawy trzeba mieć. Obecnie chyba za bardzo stawia się na "kulturalne aspekty historii". Nie wolno ich pomijać, ale należy zachować proporcje. Dla mnie samej zawsze ciekawe było "jak żyli...", ale najpierw trzeba wiedzieć kto i kiedy ;)
ponieważ jakos siedze w tym całym systemie, to powiem, że nie jest dobrym układem 6+3+3. Już bardziej do mnie przemawiała reforma 1932 roku 4+6+2, ewentualnie system obecnie funkcjonujący w Hiszpanii 6+4+2
Wg mnie koncepcja 6 + 3 +3 nie jest zła; warunkiem jej powodzenia jest po prostu stworzenie odpowiednich warunków owej 3 po środku; czyli tak jak miało być w założeniu reformy: oddzielna szkoła, odpowiedni nakład finansowy na pomoce naukowe, duża sala itp. Uczeń w gimnazjum jest cholernie ciekawy wszystkiego; niestety, jeżeli nie ma co i jak pokazać, wtedy wychodzi nieporozumienie. No i na litość boską: łaczenie podstawówki i gimnazjum w jednym budynku ( ok 70% szkół) to jest mocny błąd wychowawczy.
Ciekawy jest ów system hiszpański: 6 + 4 + 2...
Panowie, a 8+4 to złe było? Pokolenia się tak uczyły i było Ok, tylko nagle ktoś się musiał wziąć za "reformowanie" Ciekawe, ile to wszystko kosztowało??

Panowie, a 8+4 to złe było? Pokolenia się tak uczyły i było Ok, tylko nagle ktoś się musiał wziąć za "reformowanie" Ciekawe, ile to wszystko kosztowało??

Chyba szanowny de Villars ma rację; tamto rozwiązanie było całkiem rozsądne. A przy tym miało tę zaletę, że w sposób naturalny powsciągało zachowanie 15-latków (8 klasa i egzamin do szkoły średniej) i jednocześnie tłumiło pierwszaków wobec uczniów starszych w szkole średniej.

Moim zdaniem największy błąd reformy to rozwalenie szkolnictwa zawodowego. Teraz jest tak, że każdy właściwie kończy byle jaki ogólniak i idzie na byle jakie studia. Mamy więcej licencjatów i magistrów niż fachowców w zawodzie rzemieślniczym. Co jest oczywistym nieporozumieniem. A co PT forumowicze o tym sądzą?
Sporym błędem (o ile nie największym) było chyba utworzenie gimnazjów, które okazały się kolosalnym problemem wychowaczym, grupując młodzież w najtrudniejszym wieku... Z problemem tym w dzisiejszych czasach - jakże niestety liberalnych - nie ma jak sobie poradzić...
A można było dużo prościej (i taniej). Wystarczyło zmodyfikować programy nauczania, bez rozwalania całej struktury szkolnictwa... Tyle tylko, że modyfikowanie programów też trzeba robić z głową, a nie na łapu capu, byle jak najwięcej z nich obciąć :/
Nauka rzeczywiście spowszedniała i chyba dalej tak będzie. Ale powszechność studiów nie jest sama w sobie czymś złym. Przecież sami cieszymy się, że w naszych czasach jest więcej uniwersytetów niż, na przykład w XVI w. Niestety, za powszechnością idzie też spłaszczenie. Tak jak kiedyś tytuł magistra był czymś, tak teraz i tytuł profesora nie zawsze został uczciwie zdobyty. Tak więc i szacunek spada.

Podobnie jest z zawodem nauczyciela. Dawniej budził on większy szacunek, a teraz, poprzez selekcję negatywną, bywa lekceważony...

Moim zdaniem największy błąd reformy to rozwalenie szkolnictwa zawodowego. nie do końca. To jednak szkoły zawodowe produkują dzisiaj największą rzeszę bezrobotnych. Reforma nie zakładała całkowitej likwidacji szkół przygotowujących do zawodu - licea profilowane miały dać możliwość uzyskania średniego wykształcenia i przeygotowanie do zawodu. Zablokowanie reformy przez p. Łybacką przyniosło dziś dość duże problemy.

Zgadzam się z Edwardem. Owszem, jestem uczniem, a nie nauczycielem, ale miałem wielokrotnie okazję prowadzić lekcje historii w klasie. Mnie wystarczyło przekrzykiwać trzydzieści osób przez te zajęcia, by wczuć się w pozycję nauczyciela. Moje gardło też ma po tym dość. Parę miesięcy temu spotkałem się wręcz z oburzeniem jednej z koleżanek. A sytuacja wyglądała tak:
Byliśmy akurat przy omawianiu renesansu ( głównie w Polsce, w Krakowie ) i złożyło się tak, że miałem ze sobą materiały, które dały mi wyróżnienie w małopolskim konkursie "Renesans w Krakowie". Nauczycielka chciała, żebym przedyktował z mojej kartki kilkanaście najważniejszych pojęć. Pod koniec pisania ( które ciągnęło się niemiłosiernie, bo moja klasa ma naprawdę kiepską pamięć - nie można dyktować więcej jak 3 słowa, bo zaraz zapomną ), jedna koleżanka zapytała skąd mam te materiały. Ja odpowiedziałem, że z konkursu, w którym brałem udział. W szóstej klasie i że to są podstawy. Na to inna stwierdziła, żebym się nie wymądrzał :smile: ( a obraziła się na serio :smile: )
Co do zaś wyczuwania nauczyciela, też się z Edwardem zgadzam. W pierwszej klasie liceum, mieliśmy świetną polonistkę ( mamy rozszerzony polski ). Potrafiła przekazać wiedzę, utrzymując zarazem spokój i ogólną wesołość ( czyli tak, jak powinien dobry, fachowy nauczyciel ). Niestety musiała iść na roczny urlop zdrowotny i dostaliśmy na ten rok inną. Podobno najlepszą, nie licząc wspomnianej. Problem tkwi w tym, że nie dorasta jej do pięt. Różnica między naszym ( uczniowskim ) stosunkiem do tych nauczycielek jest kolosalna. Teraz, niemal nie można utrzymać dyscypliny na polskim ( nawet ja się nudzę i grywam w gomoku, a jestem jednym z najbardziej sumiennych i uważnych uczniów w klasie - co zresztą bardzo trudne nie jest ). Tamta polonistka była bardziej wymagająca, ale chciało się jej słuchać.
Zgadzam się z Wami, Edwardzie i Greenpeace. Pisząc o selekcji negatywnej nie miałam na myśli wszystkich nauczycieli. Ale taka jest prawda, że na przykład na matematyce ci, którzy nie za bardzo interesowali się nauką na studiach wybierają specjalizację nauczycielską. Nie oznacza to, że wszyscy tam idący nie znają się na matematyce.

Dobry naukowiec nie równa się dobry nauczyciel. Znów sięgnę do mojej pamięci i wspomnę wspaniałego fizyka, który pracował w szkole, ale chciał też robić doktorat. Starał się każdemu wytłumaczyć, pytał się wiele razy, czy rozumiemy, objaśniał na różne sposoby. Ale u niego na lekcjach grano w karty, gadano, robiono wszystko tylko nie fizykę. Żal mi go było.
franafta,


Moim zdaniem największy błąd reformy to rozwalenie szkolnictwa zawodowego. Teraz jest tak, że każdy właściwie kończy byle jaki ogólniak i idzie na byle jakie studia. Mamy więcej licencjatów i magistrów niż fachowców w zawodzie rzemieślniczym. Co jest oczywistym nieporozumieniem.

Ależ oczywiście Szanowny franafto, zgadzam się z tym w pełni.

Ja sam zaczynałem swoją edukację od szkoły zawodowej (co się pewnie da zauważyć?). :mrgreen:

Co dawała taka szkoła?...a no to że już po trzech latach nauki, zawodówki wypuszczały na rynek pracy Wielu młodych ludzi posiadających papiery czeladnicze, a wraz z nimi swój zawód który z kolei dawał tej młodzieży pewną niezależność finansową.
Fabryki, czy nowo powstające firmy chętnie przyjmowały młodych, prawie wykwalifikowanych ludzi którzy szybko zdobywali doświadczenie praktyczne i właściwie mogli służyć poradą fachową młodszym kolegom…słowem wówczas sama praca była pewnego rodzaju edukacją.
Ponadto firma mogła jedynie specjalizować swoich młodych pracowników wysyłając ich na kursy specjalistyczne z których wracali z kolejnymi uprawnieniami i kolejnymi doświadczeniami.
Dziś nawet po studiach zaczyna się jakby wszystko od początku – powód?....a no wykształcenie jest, dyplom jest, tylko praktyki właściwie nie ma, zaś pracodawca potrzebuje pracownika z praktyką zawodową, a nie praktykanta bez jakiegokolwiek stażu – staż ze studiów raczej nie jest brany pod uwagę.

Tak więc człowiek w wieku 18-tu lat mógł już sam zarabiać na siebie i tym samym dalej się uczyć nie męcząc finansowo swoich rodziców.
Dziś współczesny osiemnastolatek właściwie zaczyna swoją edukację która nawet po ukończeniu studiów żadnej gwarancji pracy mu nie daje.

Owe tak popularne średnie szkoły wieczorowe też jakby zaczynają odchodzić w niepamięć, bo dziś liczy się prestiż – prywatna szkoła, prywatne studia….tylko czy ktoś tu kogoś nie oszukuje, robiąc na tym świetne interesy?...

No, ale o czym ja tu mówię – kiedyś chodziło o to żeby jak najszybciej pozyskać młodzież do pracy….dziś jest odwrotnie – zagonić do szkół, na studia i byle jak najdłużej na utrzymaniu rodziców.

Wreszcie – uważam że dzisiejsza edukacja została dostosowana do potrzeb rynku pracy, a ten właściwie prawie u nas nie istnieje.
Dlatego przyjął się już chyba pewien schemat:

„Uczyć się w kraju – pracować za granicą”.

Tylko do czego to prowadzi?.....

„Uczyć się w kraju – pracować za granicą”.

Ten schemat wiąże się jeszcze z inną sprawą. Młodzi ludzie chętnie by pracowali w kraju, ale po prostu nikt ich tu nie chce. A dodatkowo fiskus bruździ. Bo jak ktoś wyjedzie za granicę i chce się trochę dorobić, to jeśli nie zadeklaruje się, że nie chce już wracać, to mu jeszcze dołożą podatku. Tak więc niektórzy wolą wyemigrować niż się dorobić i wrócić...

A jeśli chodzi o staże, to też nie zawsze studenci garną się do projektów. Może ci z prawa czy ekonomii tak, ale z nauk humanistycznych to już nie. Często różne projekty czekają i nikt się nie zgłasza. A pieniądze na to przeznaczone muszą wracać z powrotem do jakiegoś urzędu albo zwyczaje się marnują...
polecam ciekawy artykuł na temat szkolny - TUTAJ
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •