ďťż

wika

Podróż z Krakowa do Bolesławca to nie taka prosta sprawa, żeby dojechać w pobliże tej miejscowości pociągami osobowymi trzeba przesiadać się 3-4 razy a później podjechać kawałek PKS-em albo stopem. My wyruszywszy z Krakowa około 13.00 dotarliśmy na miejsce dopiero przed 22.00. Pierwszy raz rozbijałem rycerski namiot po ciemku ;)
W doniesieniu naszych rzeczy do obozu pomogli nam chłopcy z Góry. Zostaliśmy zakwalifikowani do obrońców, więc rozłożyliśmy się na wzgórzu zamkowym i tu pierwsze atrakcje – gniazdo szerszeni w murze. O 2.00 obudzono nas właśnie z powodu dużej aktywności tych owadów i musieliśmy się przenosić z namiotem do obozu pod wzgórzem (atakujących). Tam natomiast grasowały kleszcze, na szczęcie obyło się bez ukąszeń. Śmiesznie wyglądała nasza przeprowadzka, bo nie złożyliśmy namiotu tylko przenosiliśmy w całości trzymając za maszt, niewidoczni z zewnątrz posuwaliśmy się jak namiot-widmo po drodze z zamku do obozu. Następnego dnia rozczarowanie przeżyli organizatorzy zamiast obiecanych 120 gości przybyło około 50 a zbrojnych można było liczyć na palcach. W związku z tym powstał tylko jeden wspólny obóz. Pierwszy raz widziałem turniej bojowy w całości rozegrany w przeciągu 1.5 godziny. Po bojówce rozegrano turniej łuczniczy (trwało trochę dłużej). Mimo że zanosiło się na deszcz spadło dosłownie kilka kropel. Wieczorkiem nastąpiła inscenizacja szturmu na zamek i mimo małej ilości walczących było bardzo fajnie, dużo huku i w ogóle... Jedzenie było całkiem dobre, choć składniki dobrane specyficzne: śniadanie: chleb, mleko, woda, twaróg, miód, ogórki (kiszone), pasta jajeczna z majonezem; obiad: podpłomyki w trzech odmianach (w tym na słodko), żurek, pieczona kura; uczta: nie pamiętam. Ogólnie było strasznie dużo jedzenia i picia, bo przyjechało połowę mniej ludzi niż organizatorzy spodziewali się przyjąć. W czasie uczty trochę pokropiło i przypałętał się jeden szerszeń. W niedzielę już od rana ludzie pomalutku rozjeżdżali się do domów, na śniadanko było mleko, chleb, wędzona słonina i ozorki – całkiem dobre. Strasznie wiało. My ruszyliśmy do domu koło 17.00 i „już” o 22.30 byliśmy w Krakowie. Nie było pociągu, który nie miał by opóźnienia w obie strony. Dzięki PKP miałem czas zwiedzić dworzec w Kluczborku.


Witaj pięknie Mitrodzieju!
Atrakcji jak widzę Tobie nie zabrakło, co z kolei opowieść twoją czyni niezmiernie zabawną. Chociaż najmniej było mi do śmiechu jak przeczytałam o szerszeniach te owady są niesamowicie groźne dla człowieka i nie tylko no, ale dobrze, że obyło się bez ofiar.

Pozdrawiam
Ciekawostka!
Straży pożarnej nie wolno niszczyć gniazd ani zabijać szerszeni, bo są pod ochroną, postanowiono, więc że zatkają dziurę w murze, którą te stworki wylatują z gniazda. Jak można się domyślić szerszenie znalazły inne wyjście ze swojego gniazda i latały bardzo zaciekawione, co też się dzieje na ich terenie? O ile się orientuję to takie gniazdo trzeba wywieźć gdzieś na tereny niezamieszkałe, ale chyba OSP nie miała sił i środków a może porostu im się nie chciało?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •