ďťż

wika

Pierwszy film Dario Argento jaki widziałem i zapewnie nie ostatni . Już na początku filmu rzuca się w oczy niesamowita kolorystyka, która nadaje Suspiri niepowtarzalnego klimatu. Niezwykłą atmosferę dodatkowo potęguje muzyka zespołu Goblin (jakby ktoś wiedział skąd wytrzasnąć ścieżkę dźwiękową niech śmiało pisze ). Klimat to właściwie największa zaleta filmu. Fabuła oryginalnością nie grzeszy, ktoś coś odkrywa i zostaje zabity Również denerwowała mnie mało realistycznie wyglądająca krew.

Suspiria to sprawnie zrobiony horror z niezwykłym klimatem i świetną muzyką i właśnie dla klimatu warto obejrzeć ten film.

Może ktoś podać jakiś inny tytuł filmu Argento, którym warto by się zainteresować?








Nikt nie oglądał Suspirii?
Mój ulubiony horror i kult w czystej postaci, wizualne arcydzieło. Napiszę więcej, ale jutro.
Tylko jedna uwagi: krew jest tak jasna nie bez powodu. Ma pasować do wystroju i kolorystyki filmu.
Co do innych filmów Argento - ja polecam przede wszystkim "Profondo Rosso". Tam fabuła jest bardziej dopracowana, a klimat też jest znakomity.

Nikt nie oglądał Suspirii?
Ja oglądałem
Fajny filmik, na uwagę przede wszystkim zasługuje klimat, bo jest świetny. Prawie cały czas towarzyszą nam tytułowe odgłosy wywołujące niepokój. Do tego jeszcze te kolorki.
Pomysłowe sceny śmierci, ale czasami kiczowato wyglądające.
Wart obejrzenia jak najbardziej.

Z Argento widziałem jeszcze Terror at the Opera, też fajny, i też nie brakowało pomysłowości.


Zdecydowanie jeden z moich ulubionych filmów, choć nie mogę nie zauważyć, że fabuła jest wątła i... trochę bez sensu no. Cala reszta jednak to mistrzostwo świata, zdjęcia, kolorystyka, muzyczka Goblinów, estetyka przemocy itp.
Niesamowity horror, z którego najbardziej zapamiętałem fantastyczny motyw z liczeniem kroków... Wielki klasyk giallo. Muszę sobie przypomnieć, dawno nie widziałem, to może napiszę coś więcej.
To teraz uważajcie, oto taka plota:

http://www.bloody-disgusting.com/news/13203

Ortodoksów właśnie krew zalała, a jeszcze na ENH, tuż po obejrzeniu filmu, mówiłem, że to byłby dobry pomysł 8)

A i obsadowo Natalka pasuje. Jestem za.
rimejk suspirii to jakas bzdura - wyjdzie matka lez - wersja beta, tylko bez asi. no ale negrin bedzie sie cieszyl i ja bardzo chetnie zaproponuje mu wspolny seans:):):). zdarza sie i tak.

suspiria to horror totalny. jak na camp przystalo, jest film argento filmem zajebiscie smiesznym - tyle ze przy calej swej smiesznosci zostawia widza... w totalnym oslupieniu. to bodajze najstraszniejszy horror, jaki kiedykolwiek widzialam. suspiria jest niesamowicie intensywna - argento nie odpuszcza na zadnej plaszczyznie: wizualnie atakuje widza niewiarygodnie wysmakowanymi, niemalze surrealistycznymi obrazami, a muzycznie - przerazajaca sciezka dzwiekowa goblinow. to jest totalna jazda bez trzymanki - i w tym przypadku fabuly bym sie nie czepiala. suspiria jest jak senny koszmar, a przeciez od snow logiki nie wymagamy, co nie? argento ulepil z dzieciecych bajek (wiecie, te wszystkie baby jagi, ktore trzeba wje... do pieca, bo inaczej nas schrupia na kolacje) obraz hipnotyzujacy i naprawde straszny. pieprzone arcydzielo.
Niniejszą dyskusję dedykuję wszystkim, którzy nie słyszeli jej na żywo ;)

Negrin będzie się cieszył, bo poza imponującą warstwą wizualną i obiecujacym pomysłem oryginalna"Suspiria" nie ma współczesnemu widzowi nic do zaoferowania. (Tak, zdaję sobie sprawę, że wielki kwantyfikator najwyraźniej jest nieuprawniony, ale i tak go zastosuję ;) ). Owszem, zostawia widza w totalnym osłupieniu: byłem osłupiony, że obiecywano mi horror straszny, pełen napięcia, po prostu dobry. A nie... parodię. Camp campem, ale autentyczny camp generuje filmy "tak złe, że aż dobre". Jak rozumiem, tutaj nie o to chodzi. I fabuła to pikuś. Fabuła jest jaka jest, w końcu to horror. Rzecz w konkretnych rozwiązaniach, które zamiast w klasie mistrzowskiej plasują Argento w średniej klasie B. Śmiech na horrorze wbrew pozorom nie jest niczym niezwykłym: czasem musimy się zaśmiać, żeby odseparować się od tego, co autentycznie makabryczne. Ale śmiech z "Suspirii" to nie jest śmiech obronny tylko śmiech szyderczy. Tak, już słyszałem, że podobno "Suspiria" jest jednocześnie śmieszna i straszna. I... dalej w to nie wierzę. Może to zależy od tolerancji widza na strach. Jeśli danego widza straszy wiele rzeczy -- wówczas ok, jestem w stanie uwierzyć. Ale mnie, widza wybrednego, straszy to, co jest w stanie mnie przekonać co do swojej (choćby i bardzo fantastycznej) autentyczności. Innymi słowy: co sprawia, że zawieszam niewiarę. Co za tym idzie jest MATEMATYCZNIE niemożliwe, żeby film, który śmieszy głupotą i kanciastością, jednocześnie straszył. Nie straszą mnie siły ciemności, które można nakryć kocem i utłuc krzesłem, a także które przez dwie minuty nie potrafią otworzyć haczyka w drzwiach. W dzisiejszych czasach, proszę państwa, wpakowaliby to do kolejnego "Scary Movie".

Więc dlaczego remake to fajny pomysł? Bo "Suspiria" Argento to film zmarnowanego potencjału. Gdyby remake (czego z góry nie zakładam) pozostał artystycznie i plastycznie wierny oryginałowi, a doprowadził go do współczesnych standardów -- choćby aktorskich, co potencjalna Natalka mogłaby zagwarantować -- oczyścił z absolutnej tandety i dał w ręce... zdolniejszego reżysera (o zdolnościach Davida Gordona Greena nic nie wiem, choć co nieco dowiem się niedługo, bo mam w planie "Pineapple Express" -- choć to "trochę" inne kino :P ), to mógłby z tego być przyzwoity film. Oczywiście istnieje możliwość, że remake nie będzie wierny artystycznie filmowi Argento i wtedy nie pozostanie w nim nic wartościowego.

Co za tym idzie jest MATEMATYCZNIE niemożliwe, żeby film, który śmieszy głupotą i kanciastością, jednocześnie straszył.
matematycznie moze i tak - w takim razie artemis pozostaje poza matematyka:)


Nie straszą mnie siły ciemności, które można nakryć kocem i utłuc krzesłem
wpadl mi kiedys nietoperz do pokoju i wcale smieszne to nie bylo:)


oczyścił z absolutnej tandety
ta tandeta piekna jest - i albo to lapiesz, albo nie.

wpadl mi kiedys nietoperz do pokoju i wcale smieszne to nie bylo:)
Ale czy był wysłannikiem szatańskiego kultu? ;)
zapomnialam spytac

W dzisiejszych czasach, proszę państwa, wpakowaliby to do kolejnego "Scary Movie".



No właśnie w dzisiejszych, a jako, że film powstał w 1977 to go broni Jestem jednak ciekaw jak wypadnie nowa wersja Suspirii, oby nie tak jak Matka Łez
Czy tej rozmowy juz wczesniej nie bylo? Deja vu.

W kazdym razie - Suspiria to tak pretensjonalny kicz, ze nawet smiech wywolany glupota tego filmu zamarl mi w gardle i musialem przerwac seans w polowie. Rezyserowi wydawalo sie, ze robi wielka sztuke, a tak naprawde robil to, co wydawalo mu sie wielka sztuka. W realiach literackich mowi sie na to "grafomania". Suspiria jest nie tylko kosmicznie tandetna, ona jest takze zupelnie pozbawiona napiecia i po prostu nudna, a "stylizowane" kadry tylko dobijaja ten celuloidowy odpowiednik gotyckich wierszy pisanych przez nastolatke malujaca paznokcie na czarno. Ktos w watku o muzyce zapodal jakis kiczowaty tekst z piosenki KATa - od razu skojarzyl mi sie z Suspiria.

Suspirie obejrzalem tuz przed House of Clocks - ten drugi film przyjalem bardzo entuzjastycznie (choc dzielem nie jest), jako odtrutke na serum znuzenia i zazenowania, ktore zaserwowal mi Argento.

No właśnie w dzisiejszych, a jako, że film powstał w 1977 to go broni :)
alez ten film nie musi sie bronic! ani troche! :)

Cholernie się powtarzamy, ale nic to... ;)


Gdzie jest ta "drwina"? W którym miejscu "Suspiria" z czegoś drwi? Nie każda tandeta to świadoma drwina z czegokolwiek. Ba: naprawdę znikomiutki procent tandety tego świata może się w ten sposób bronić. Argento to nie Tarantino. Jaki element "Suspirii" nie jest na serio? Jeden element proszę :) Jedno mrugnięcie oka do widza.
dystans pomiedzy dzielem a tworca to nie tylko "mruganie do widza", cytaty, nawiazania, postmodernistyczne gierki i tego typu pierdoly. suspiria jest calkowicie odrealniona, to jest basn wymieszana z elementami sennego koszmaru, to ma dzialac emocjonalnie (i - w moim przypadku (a takze starka czy karola) - dziala).


A dlaczego nie obronimy "Matki łez"? To taka sama tandeta, tyle że rok 1977 był bardziej kultowy niż 2007,
to nie jest taka sama tandeta...

dystans pomiedzy dzielem a tworca to nie tylko "mruganie do widza", cytaty, nawiazania, postmodernistyczne gierki i tego typu pierdoly.
Owszem, nie tylko. To również radosny camp spod znaku "Rocky Horror Picture Show". Skoro Ty odwołujesz się do tego campu, to ja szukam takiego rodzaju dystansu. I gucio :)


Owszem, nie tylko. To również radosny camp spod znaku "Rocky Horror Picture Show". Skoro Ty odwołujesz się do tego campu, to ja szukam takiego rodzaju dystansu. I gucio :)
rocky horror picture show jest bardzo daleko do suspirii i ty dobrze o tym wiesz:). i ja sie nie odwoluje, po prostu zes napisal o mruganiu do widza, a ja stwierdzilam... no, to co stwierdzilam. nie wrzucaj do jednego worka wszystkich filmow, w ktorych nikt nie mruga;p


No to drwina czy senne koszmary? Wszystko Twoje słowa :P
to sa dwie rozne sprawy. o drwinie pisalam jakoby "zewnetrznej" - olewanie zasad logiki, proporcji etc. zas poetyka koszmaru okreslilam fabule i sfere audiowizualna. nie mieszaj! (mrugac mozesz:).
Camp ma dzialac emocjonalnie? To bardzo ambitny camp. Ja myslalem, ze ma bawic.

Camp ma dzialac emocjonalnie? To bardzo ambitny camp. :) Ja myslalem, ze ma bawic.
cletus napisal gdzies tam, ze ogladajac suspirie odczuwa sie strach niemal fizycznie. to chyba jeden z nielicznych przypadkow, kiedy moze sie z facetem zgodzic.
a camp odnosil sie do czegos innego... (w mojej wypowiedzi - edit)
No to suspiria to camp czy nie camp?
nikt nie napisal, ze film utrzymany w estetyce campowej nie moze straszyc... trudno z reszta suspirie nazwac filmem stricte campowym (o ile istnieje w ogole cos takiego jak dzielo stricte campowe:):):), przynajmniej na plaszczyznie "ideologicznej".


Wiesz, jeśli chodzi o emocje, to nie da się tłumaczyć datą powstania.


W Suspirii emocje nie są najważniejsze, tylko jak zostało powiedziane we wstępie do filmu "Atmosfera", która jest w filmie rewelacyjna


rocky horror picture show jest bardzo daleko do suspirii i ty dobrze o tym wiesz:).
Wiem. I to właśnie staram się podkreślić. Że w "Suspirii" nie sposób mówić o umyślnym, metafilmowym operowaniu kiczem.

i ja sie nie odwoluje, po prostu zes napisal o mruganiu do widza, a ja stwierdzilam... no, to co stwierdzilam. nie wrzucaj do jednego worka wszystkich filmow, w ktorych nikt nie mruga;p


Wiem. I to właśnie staram się podkreślić. Że w "Suspirii" nie sposób mówić o umyślnym, metafilmowym operowaniu kiczem.
no jakos mozna, jak sie chce - ja mowie:)


Zasady logiki w celu kreowania sennej wizji to olewa Lynch w "Mulholland Drive". "Suspiria" jest po prostu głupia ;)
no i znowu probujesz pograzyc film nieudolnym porownaniem:)


(i dla azgarotha - dzieki stary za wsparcie:).

niemazaco

Negrin może obejrzyj Suspirię jeszcze raz bez rechoczącej publiki pijącej piwo, może wtedy lepiej odbierzesz film


Zasady logiki w celu kreowania sennej wizji to olewa Lynch w "Mulholland Drive". "Suspiria" jest po prostu głupia ;)
no i znowu probujesz pograzyc film nieudolnym porownaniem:)
Nie-e, to kwestia nieudolnej obrony ;) Ot, próbuję za Tobą nadążyć. Bo jak camp i drwina -- to ja przypominam, jak naprawdę wygląda camp i drwina. Jak zaburzona logika sennego koszmaru -- to ja przypominam podręcznikowy przykład tejże. A że "Suspiria" nie jest do nich podobna? NO WŁAŚNIE!

Ja widziałem Suspirię wcześniej

Nie sądzę, żebym na Suspirię się "nabrał" bo jestem świadomy wielu wad tego filmu, ale te wady mi nie przeszkadzają w pozytywnym odebraniu całości

Ja widziałem Suspirię wcześniej :P
Touche :)

byc taka sama anomalia jak stark? super!


nie przyszlo ci do glowy, ze moze byc na odwrot? ze to ty i military czegos nie widzicie, ze to wy "nie skumaliscie" sprawy? ;p
Zwykle poważnie zastanawiam się nad tą możliwością... Ale nie tym razem ;)
jakby nie patrzec, film przeszedl do historii i jest uznawany przez autorytety:)

byc taka sama anomalia jak stark? super!

Osobiście gdybym nie był sobą, chciałbym być taką anomalią jaką w tej chwili jestem, więc nie jest źle.

A samą dyskusję obserwuję z niemałym rozbawieniem, bo to jak ja bym prowadził krucjatę przeciw dajmy na to Pezetowi i stwierdził, że jego twórczość nie różni się od tandety typu Mezo. Tzn., w rzeczy samej tak właśnie twierdzę, ale przy tym nie ukrywam, że moje obycie i czucie gatunku jest podobne do obycia kolegi Negrina w horrorach

Tylko to wywyższanie House of Clocks kosztem Suspirii przez Military'ego jest jakieś trochę nie tego, bo błyskotliwość rozwiązań fabularnych obydwu postawiłbym na tym samym poziomie, z tym że film Fulciego przegrywa na niwie estetycznej i klimatycznej tak dosyć poważnie.
A wiesz, czym się różni muzyka od filmu? Że -- pomijając oczywistości -- między, dajmy na to, hiphopem, death metalem, trance'em i muzyką symfoniczną nie ma elementów wspólnych. Można lubić kilka z tych gatunków, a nawet wszystkie, ale to nic nie zmienia. To zupełnie inne "byty". Mają swoich słuchaczy i są w jakiś sposób hermetyczne.

A film nie. O ile ktoś z zasady nie ma awersji do horroru, do sf, do westernu albo do musicalu, to dobry film -- w teorii -- powinien do niego trafić. Ja na przykład lubię każde kino. Jestem takim wzorowym odbiorcą, któremu wszystko wchodzi. I w przeciwieństwie do dziwnego gatunku muzyki, obycie naprawdę nie jest potrzebne. Jest wręcz niewskazane. Powiedz mi szczerze, co to za film (i, jak już mówiliśmy, nie chodzi o żadną postmodernę, która nawiązuje do czego się da), który wymaga "obycia" w gatunku? Jest fabuła? Jest. Jest akcja? Jest. Są zdjęcia? Są. Jest muzyka? Jest. Jest aktorstwo? Jest. No to słucham, czego jeszcze potrzeba? Nie mówimy o filmie z przekazem, prawda? Takim, którego filozofii mógłbym nie zrozumieć. Mówimy o filmie, który ma wygenerować tę przeklętą atMOSferę, który ma mnie przestraszyć albo chociaż zaniepokoić i ma mnie wgnieść w fotel. Tak? No zakładam, że tak. Dotąd myślałem, że po to powstaje takie kino. Więc gdzie miejsce na to obycie? Gdzie na wyczucie?

Jeszcze jedna ciekawa rzecz a propos tego porównania z muzyką. W muzyce zwykle jest tak, że ci "z zewnątrz" łykają miernotę, bo się nie znają, natomiast ludzie naprawdę siedzący w temacie są bardziej wybredni. To ma sens. Natomiast jeśli się okazuje, że tutaj jest odwrotnie i ludzie "w temacie" są mniej wybredni, to ja wracam do mojej starej śpiewki: ja się podaję, anomalia, te dżezy.

To nie tak, że ja prowadzę krucjatę. Co ja, naprawdę robię wrażenie takiego gościa? ;) Szczerze mówiąc, pomimo tego, jak to tutaj być może wygląda, "Suspiria" nie wzbudza we mnie specjalnych emocji. Natomiast jest prawdą, że to było dla mnie ogromne rozczarowanie, bo po całej tej reklamie (tak, Stark, patrzę na Ciebie ;) ), oczekiwałem autentycznie dobrego kina. A dostałem... kino złe przez duże ZŁ. Zgodzimy się chyba co do tego, że to nie jest film "trudny". To nie jest nawet film nieprzystępny, ciężki, alienujący widza. Prawda? Prawda. Zatem nie ma powodu, żebym ja, który chciałem po prostu dobrego horroru, nie łyknął "Suspirii", bo mi zabrakło obycia. O ile z Artemis i Azgarothem w sumie poprzestaliśmy na "nienamacalnej różnicy wrażliwości" (har, har), o tyle Ty, Stark, użyłeś całkiem namacalnego określenia: "błyskotliwość rozwiązań fabularnych". Więc chciałbym się dowiedzieć -- i mówię to naprawdę bez ironii -- w czym ona się tutaj przejawia? Bo o walory estetyczne (rzeczywiste) i klimatyczne (potencjalne) nie pytam, bo w pełni dostrzegam. (I stąd moje jojczenie o zmarnowanym potencjale). Ja mimo wszystkich kategorycznych stwierdzeń, jakie tutaj przedstawiłem (notabene ja wciąż wierzę w ich słuszność) jednak nadal próbuję zrozumieć. Może nawet zmienić zdanie. Ale tylko pod warunkiem, że już więcej nie usłyszę o obyciu w gatunku ;)
A miałem się nie wdawać w tę dysputę...

Po pierwsze i najważniejsze - określenie "błyskotliwe rozwiązania fabularnie" to była megaironia (przepraszam, że zapomniałem użyć uśmieszka, czasem mi się zdarza). Jak już napisałem na początku tematu, zdaję sobie sprawę, że fabuła nie jest tu najmocniejszą stroną, podobnie jak we wspomnianym House Of Clocks, podobnie też jak - pierwszy przykład jaki przychodzi mi do głowy - w Lśnieniu. Tu też fabuła prosta, niektóre rozwiązania naiwne, a zachowania (choćby Wendy, chyba tak jej było) głupiutkie. W tej sytuacji co pozostaje nam w Lśnieniu? Nie licząc oczywiście ogólnego poziomu, rzekłbym, rzemieślniczego wykonania, czy jakiejś tam ogłady, bo wiadomo że pieniądze w Stanach większe, możliwości techniczne i w ogóle. No więc pozostaje ta osławiona Atmosfera - czy Lśnienia również nie lubisz? - a nastrój jest tu uzyskany w mniej czy bardziej, ale podobny sposób. Nastrój, który uzyskiwany jest przecież w głównej mierze obrazem i dźwiękiem (niekoniecznie scenariuszem samym w sobie) A zatem: charakterystyczne zdjęcia? Są i tu, i tu. Muzyka? A i owszem, w Suspirii nawet lepsza. Podobnież jak gra światłem i cieniem, kadrowanie etc. Czemu zatem Suspiria jest opluwana przez jakąś tam sporą grupę ludzi, podczas gdy Lśnienie jest ogólnie kochane i szanowane? Mhm, obycie to jedno (ale ok, już nic nie mówię, już się zamykam;)) a wspomniana wrażliwość to drugie - nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Uwaga - teraz wkradnie się nieco patosu - Artemis i jak mniemam Azgaroth również, to osoby bardziej "czujące", odbierające film duszą, a nie rozumem. Których raczej zaniepokoi cień majaczący na ścianie a nie zirytują niezgrabne palce mające problem z odczepieniem haczyka w zamkniętych drzwiach (tylko proszę państwa A. aby nie zaprzeczali, bo moja teoria legnie w gruzach i z leksza się ośmieszę ) Osoby potrafiące dostrzec wady filmu ale jednocześnie potrafiące gdzieś zepchnąć je na niższy poziom świadomości i "cieszyć" się tym co proponuje Argento. I tu w sumie wychodzi różnica miedzy Lśnieniem a Suspirią - Argento, lekko stukniętym romantykiem i Kubrickiem - matematykiem. Kubrick sakoś potrafił zakamuflować słabości swojego filmu, podczas gdy dla Argento nie było to priorytetem. Rzekłbym, że w "sytuacjach podbramkowych Argento kierował się duszą, a Kubrick rozumem. Bo tak naprawdę drobne, matematyczne różnice dostrzegam między tymi filmami. Drobne, ale jakże potrafiące zmienić odbiór, i postawić oba filmy tak daleko od siebie. Jakie? Nie licząc Nicholsona, to że zacytuję klasyka: "niekoniecznie łatwo to opowiedzieć"
W tej sytuacji uważam też, że moje porównanie muzyczne też nie jest nietrafione, bo muzykę też się odbiera duszą Ale jeśli nie pasuje, to rzucę innym - dla mnie jakaś tam Wpadka i American Pie 3 to jeden kit, a wcale nie mam awersji do komedii ;P
A z tą krucjatą, to tak, tak właśnie to wygląda
Ładne, ładne. Podoba mi się ta odpowiedź :)

Aż mi prawie zamknąłeś usta, serio. Przy czym są kawałki, do których chętnie się odniosę, ale to dopiero jak się wyśpię. Chwilowo chciałem się tylko podzielić jakże istotną dla forumowiczów radością z fajnego posta powyżej :)
Oj, teraz to ja nie jestem pewien czy ironizujesz, czy nie
moze i ironizuje, ale co ma robic?
podpisuje sie pod kazdym slowem starka. suspiria dziala na podswiadomosc, to jest bajka, na ktorej ja balam sie jakbym znowu miala trzy lata i mama czytala mi te wszystkie bajki o babach jagach pozerajacych dzieci. to strasznie fajne uczucie.
Niby dlaczego ironizuję? A tym bardziej: co to znaczy, że "ale co mam robić"? Poważnie powiedziałem, bo Twoje wyjaśnienie, Stark, jako pierwsze zabrzmiało przekonująco :) (Sorry, inni!).

Co do "Lśnienia". Owszem, lubię. Bez szaleństw, ale lubię. Nie wiem natomiast, czy zdajesz sobie sprawę, że to porównanie (a szczególnie sposób, w jaki go dokonałeś) to broń mocno obosieczna. Bo skoro wykazałeś tyle podobieństw między L i S, to czy to aby na pewno znaczy, że różnica podejścia do tych dwóch filmów jest nieuzasadniona? A może raczej -- o czym ja tutaj pisałem od początku -- że te same instrumenty można wykorzystać lepiej lub gorzej? Nie będę drążył, ale widać, w jakm kierunku to zmierza, prawda? :) Ba, nawet nie będę rozstrzygał tej kwestii zgodnie z moim zdaniem, bo znowu wyjdę na krzyżowca siakiegoś ;) Zresztą w gruncie rzeczy sam trafnie rozwinąłeś tę myśl.

Jeśli chodzi o odbieranie filmu duszą, to owszem, ja też się staram. Cienie na ścianie -- hell yeah! Ale dla mnie problem z tym już prawie przysłowiowym haczykiem w drzwiach jest taki, że to nie jest niedociągnięcie (takie jak, powiedzmy, taka sobie fabuła czy fatalne aktorstwo), ale zabieg, który w zamierzeniu twórcy miał straszyć. Właściwie z podskórnym strachem w "Suspirii" jest ok (dba o to fajna, choć skądinąd nadto bombastyczna, muzyka), a problem jest wtedy, kiedy ten strach ma przybrać realny kształt. To zresztą częsty problem horrorów: dobre, mocne napięcie jest wtedy, gdy nie wiadomo, o co codzi, i na ekranie w zasadzie nie ma nic strasznego, ale napięcie siada, kiedy już wiadomo, o co chodzi, tyle że tego, czego lub kogo boi się bohater, widz bać się nie potrafi, bo zawieszenie niewiary poszło w chorobę. I to właśnie cały szkopuł. Że jeśli to "odbieranie duszą" to krucha sprawa. Rozumem różne rzeczy mogę sobie wytłumaczyć. Ale dusza nie słucha :)

I to w zasadzie tyle. W sumie powtórzyłem to, co mówiłem wcześniej: gdy idzie o emocje (a w nastrojowym horrorze właśnie o to idzie), z mojego punktu widzenia próg tolerancji na "skuchy" jest niższy, a nie wyższy :) Howgh.

w nastrojowym horrorze

małe (i jakże merytoryczne) wtrącenie z mojej strony. nie ma nic gorszego i bardziej pedalskiego niż nastrojowy horror:) wieczorki poetyckie mogą być nastrojowe, ale horror... NIGDY.
co masz do nastroju i do klimatu pedalskiego?:):):)
jeśli masz ochotę, rzuć okiem na moje posty w topicu o 'The Abandoned' (dział horrory).

EDIT

sprostowanie: topic nosi tytuł Los Abandonados (cholerny D'mooN musiał popisać sie znajomością hiszpańszczyzny:))
wiem, znalazlam i tak:)
suspiria jest zajebiscie sztuczna...
Mental, szczerze? Właśnie się zastanawiałem, czy ktoś się tej, owszem, niezręcznej zbitki czepi :) Ale i tak wiadomo, o co chodzi, więc fakju :P
ależ owa zbitka wcale nie jest taka niezręczna. przeciwnie: idealnie oddaje lajtowy charakter tzw. horrorów dopieszczonych plastycznie, gdzie powiewająca na wietrze zasłona tudzież prześwitujący przez plątaninę gałęzi księżyc w pełni równają się hardkorowy klimat niepokoju.

żeby nie offtopować: Suspirie widziałem ze trzy lata temu, ale tylko 20 minut, bo była burza i wyłączyli mi prąd:) nawet nie pamiętam, czy mi sie ten eksperyment podobał. tak czy siak, potem jakoś nie odczuwałem parcia na film Argento, wiec dałem sobie spokój.
Naturalnie Ty sobie możesz ironizować, ale prawda jest taka, że przyzwoicie zrobiony NASTRÓJ napięcia, bez ani grama juchy i jednego dużego złego na ekranie, pod względem "straszności" zjada na śniadanie wszystkie hardkory. Generalnie stara, banalna prawda jest taka, że najwięcej napięcia wywołuje to, czego nie widzimy.
dokładnie. dlatego TCM, Long weekend, The Thing i przede wszystkim Alien 3 to najlepsze horrory, jakie kiedykolwiek nakręcono. ostatnio tylko hiszpański REC wskoczył na listę moich ulubionych filmów gatunku. niemniej bryndza nadal trwa i żaden nastrojowy El Orfanato tego nie zmieni.
Rec to też jest dobry przykład na to, co powiedziałem. Jest straszny dopóty, dopóki nie wiadomo, o co chodzi. Potem jest "tylko" fajny, survivalowy. No i jeszcze straszny jest na końcu, ale to po części też właśnie dlatego, że prawie nie widać ;)
że niby najstraszniejsze jest to, czego nie widać? już dawno wyzbyłem się takiego (naiwnego) podejścia. najstraszniejsze jest to, co widać w pełnym oświetleniu. najstraszniejsze są rzeczy trywialne, które zmieniają się w koszmar. jak autobusowa przejażdżka u Lovecrafta czy Kingowski Człowiek w czarnym garniturze, siedzący nad strumykiem w pełnym blasku popołudniowego słońca. nastrojowe ciemności, stylizowanie horroru na "niesamowitą opowieść" o duszkach - to wszystko softowe bajdurzenie na dobranoc.

widzisz clowna na moim avatarze? kolo siedzi w kanalizacji i za moment odgryzie dzieciakowi rękę na wysokości łokcia. w biały dzień na osiedlu domków jednorodzinnych. to jest dopiero horror, czysta, niczym niezmącona patologia, na jaką pozwala sobie wyłącznie najlepsze kino grozy (oczywiście nie twierdze, ze "IT" to najlepszy film grozy. twierdze jedynie, ze ma najlepsze momenty).
Wiesz, zależy o jakim straszeniu mówimy. Ja mówię o strachach, które sam sobie dośpiewujesz. Choćby tak jak w "Ils", które, jak widzę, bardzo Ci się podobało, hipokryto :P, chociaż to absolutne zaprzeczenie tego, o czym Ty tu piszesz, i potwierdzenie tego, o czym ja. (I to, co sam właśnie napisałem w wątku obok, nie ma znaczenia, bo sam nie wiem, jak bym ten film odebrał, gdyby mi go w gruncie rzeczy nie zespoilerowano).
kubrick wymyslil sobie w lsnieniu jaskrawe oswietlenie - i odniosl sukces. ale to nie jest do konca tak, ze wiesz, o co chodzi, ze wszystko widzisz, bo przeciez w momencie, kiedy pennywise zjada georgiemu ramie, nie masz zielonego pojecia o tym, kim jest klown z kanalu. (scena w ksiazce miazdzy. sila filmu jest jedynie tim curry. mozna powiedziec, ze film zaczyna sie konczy na timie:). czasami nie widzisz niczego, czasami widzisz cien, czasami dostrzegasz cos katem oka, czasami stajesz twarza w twarz z potwornoscia. na kazdy z etapow daloby sie znalesc przyklad w postaci arcydziela. recepty na ciary nie ma.

w suspirii najbardziej zadziwila mnie moja wlasna reakcja - lek przed tym, co totalnie abstrakcyjne, odlegle, sztuczne, udziwione.
Oglądam Suspirię regularnie raz na parę miesięcy i z każdym obejrzeniem kocham ten film coraz bardziej. Cholera, kocham nawet jego wady i wspomnianą na początku jasnoczerwoną krew. I w stu procentach zgadzam się ze Starkiem.
Suspiria to filmowa baśn, dziwny sen, obraz, który trzeba oglądać duszą. Można się czepiać, że się zestarzał, że aktorzy nienaturalnie grają, że fabuła jest nieco durna, ale można też po prostu dać się porwać kolorom, scenografii, fantastycznej muzyce Goblinsów i wielkim oczom Jessiki Harper. I przy wybraniu opcji numer dwa zapewniam, że seans będzie niezapomniany.
Weźmy moją ulubioną scenę tego filmu - przejście Suzy przez korytarz -upiorna kucharka polerująca sztućce, słowo "witch" pojawiające się w podkładzie muzycznym dokładnie w momencie, gdy wielkie nożyce odbijają światło prosto na twarz Suzy, absurdalna mgiełka w oświetlonym przez błysk powietrzu. I Suzy, która od tego momentu ledwo słania się na nogach, bo koszmarnie zła i niedobra Helena Markos rzuciła na nią urok (albo po prostu Suzy podświadomie odczuła jej obecność). Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, że to jest baśń? I naprawdę nie nazwałbym jej campową, ani tandetną. "Suspiria" wystraszyła mnie, jak żaden inny horror - dzięki takim scenom, jak ta w korytarzu, czy ta, w której pies zagryza Daniela. Nie wspominając o fenomenalnej scenie z irysami. Wykorzystano tu prostą metodę przemieszania makabry z sielanką, ale jenocześnie wzmocniono to niesamowitą atmosferą.
I "Suspiria" przeraziła mnie o wiele bardziej, niż taki "[REC]" - użyte tam metody straszenia były zwyczajnie wieśniackie (poza paroma wyjątkami). A ja kocham filmy, gdzie atmosfera strachu i zagrożenia jest budowana systematycznie i inteligentnie - jak w nowym "Sierocińcu", czy właśnie w "Suspirii". I jako sen filmowy Argento zjada moim zdaniem na śniadanie wszystko, co kiedykolwiek zrobił Lynch - tylko proszę się tego sformułowania nie czepiać, to moje bardzo subiektywne zdanie.
A remake po prostu nie ma szans wyjść. Pewnych rzeczy się nie da powtórzyć, nawet, jeśli jest się dobrym rzemieślnikiem. A Natalie Portman nie zastąpi Harper, pomimo, że aktorką jest na pewno lepszą.
Jest jeszcze jedna kwestia - na poziomie symboliki Argento bawi się w widzem naprawdę przednio. Ale trudno to wyłapać i można wziąć za nadinterpretację.
Wczułem się w film od pierwszych minut. Intensywnie, sugestywnie. Kolorystyka i muzyka wielkim atutem filmu. Także fabuła. Po filmie do mnie trafiło, że to się wszystko jakoś banalnie zakończyło. Ot dzielna dziewucha, nie zjadła kolacji i rozpawiła się potężną wiedzmą.
Film się rzeczywiście wydaje się być z pogranicza baśni(wg mnie jednak wcale nie snu). Jak historia opowiadana dzieciom, straszna i okrutna, lecz tak naprawdę banalna. I ja w tym widzę dużo uroku, nie jest to krwawa jatka, mega napięcie. Film znajduje swoje wysokie miejsce wśród obejrzanych horrorów.

Po filmie do mnie trafiło, że to się wszystko jakoś banalnie zakończyło. Ot dzielna dziewucha, nie zjadła kolacji i rozpawiła się potężną wiedzmą.
Film się rzeczywiście wydaje się być z pogranicza baśni(wg mnie jednak wcale nie snu). Jak historia opowiadana dzieciom, straszna i okrutna, lecz tak naprawdę banalna.

Nie banalizuj znacznia baśni, tylko dlatego, że fabuła wydaje się prosta!
A co do baśni i snu, to baśnie opowiada się dziecku przed snem i czasami dziecko zasypia, więc ta granica jest bardzo płynna
Czy ja wiem, fabuła baśni jest jednak przeważnie banalna. Rozbudza gdy jest opowiadana, urzeka atmosferą niezwykłości. Jakoś tego nie kupuję jako snu. Tutaj, u Argento, jak jest krew, to jest jaskrawo czerwona, jak mord to też przerysowany, zupełnie jak u opowiadającego jakieś niesamowite historię, który pozwala sobie lekko pofantazjować.
I wszystko to bardzo mi się podoba, widzę w tym bardziej taką opowiadaną baśń, trochę przerysowaną ale to dodaje smaku. Plus ta muzyka i kolorystyka... Zwłaszcza, że u Argento (a widziałem jeszcze Deep red to lubi się pojawiać wątek detektywistyczny, że bohater docieka co i jak. Pasuje mi to właśnie na taką opowieść, bardziej niż na sen. Bardziej, więc trochę jakby ma ze snu:)
Nadal nie rozumiem czemu baśń i sen mają się wykluczać - Profondo rosso też ma mocno oniryczną atmosferę
Ok jest sporo ze snu, jednak film jako całość bardziej kojarzy mi się z baśniową opowieścią.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •