wika
Tak tworzę skromny temacik - coś w stylu krótkiej piłki, lecz dotyczące samego festiwalu i filmów, na które warto lub nie warto pójść. W końcu jeszcze tydzień przed nami, a sporo do oglądania. Może inni (bo wiem, że chodzą) też coś skrobną od czasu do czasu. A może będą też i inne spostrzeżenia - czas pokaże.
Na razie moje wrażenia z dwóch pierwszych dni festiwalowych.
One for the Road - pozytywny, lekki, przyjemny film. Niestety również strasznie wtórny, naiwny, infantylny. Oto mamy noc z życia 4 kumpli, imprezowiczów. Noc dzieje się w stolicy Meksyku i na tym właśnie polega problem. Jak na takie miasto i taki kraj za dużo tu zbiegów okoliczności, za dużo znajomych-znajomych-znajomych i bardzo to wszystko naciągane, chwilami niemal jak z bajki. Do tego paru bohaterów, to maksymalni idioci i frajerzy - tym bardziej więc dziwi to, co im się przytrafia. Na plus piękne, pikantne panie. Generalnie seans fajny, ale przewidywalny strasznie. Można obejrzeć.
Zabiłem moją matkę - zupełnie inne kino od poprzedniego. Z jednej strony zimne, wykalkulowane, z drugiej poetyckie, kipiące od emocji i bardzo życiowe, choć celowo nieco przejaskrawione dla filmu. Relacja syn-matka i masa frustracji dla obu stron pokazanych z dużą dozą ironii i dramatu. Któż tego nie przeżył? Dobre kino, choć główny bohater niesamowicie irytuje swoim fryzem, sweterkami i wykrzykiwanymi ideologiami - czasami po prostu powinien dostać po łbie, to może by mu przeszło. Dobry, trochę nierówny film, który można zobaczyć.
Wróg - znowu kino latynoskie. Niestety mocne gówno. Oto przez cały czas mamy pseudo-filozoficzne wywody na temat życia i śmierci, a wszystko toczy się w szpitalu. Czasem dostajemy banalne wstawki z życia gangsterów, ale ani to odkrywcze, ani porywające. Choć film trwa niespełna 80 minut, to ledwo wysiedziałem. Ciężkie, dosadne kino. Niestety niezbyt udane. Na razie jedyny zawód festiwalu - można spokojnie omijać.
Disco i wojna atomowa - świetny dokument z masą humoru i wstawkami stylizowanymi na wydarzenia (niekiedy niby) prawdziwe. Całość prawi o tym jak finlandzka i estońska telewizja wpłynęły na siebie, obywateli obu krajów i przyczyniły się do upadku komunizmu. Rechotałem ze śmiechu, tym bardziej, że sporo pokazanych faktów było obecnych także i w naszej Polsce Ludowej (choć ta ani razu nie wspomniana, poza Fiatem ). Jak ktoś lubi dokumenty - a must see. Inni też powinni oblukać.
Zabić sędziego - kolejny świetny dokument, powstały z polecenia samego Platiniego, który chciał stworzyć film pseudo-propagandowy, zachęcający do wybrania tej profesji (oczywiście twórcy mieli swój pomysł i po pierwszym pokazie Platini do dziś nie wie co z tym filmem zrobić). Filmowcy mieli dostęp absolutnie wszędzie podczas mistrzostw Austria-Szwajcaria i efekt jest świetny. Całość skupia się na paru postaciach, w tym na Webbie i jego słynnych decyzjach podczas meczu Polskich "orłów". Widać analizy, sposób porozumiewania się sędziów, podejmowania decyzji w ciągu 5 sekund i ogólnie ich życie podczas takich imprez. Dla fanów futbolu i sportu w ogóle pozycja obowiązkowa. Mi od razu szacunek do tych ludzi wzrósł, bo presja jest naprawdę ogromna, co widać w każdym kadrze. Warto zobaczyć, tym bardziej, że film właściwie nie istnieje - po premierowym pokazie na jakimś innym festiwalu, Warszawa jest jedynym miejscem, gdzie można go oglądać.
(500) days of Summer - polski tytuł nie oddaje ducha filmu do końca. Fenomen! Jak dotąd najlepszy film jaki widziałem na WFF i jeden z lepszych w tym roku. Film o miłości bez miłości, film piękny, szalenie pozytywny i mocno filmowy, a jednocześnie tak cholernie życiowy, że nie można nie identyfikować się z bohaterem (przez 2/3 czułem się, jakbym oglądał swoje perypetie, tylko zmieniono szczegóły). Kapitalny debiut! Jedynie sama końcówka w bardzo hollywoodzkim stylu, ale nie dbałem o to, bo raz, że nie do końca serio, a dwa, że nie niszczy ogólnego wrażenia. Ba! Ma się ochotę na więcej! Koniecznie trzeba obejrzeć. Mam nadzieję, że film wejdzie do kin w PL, bo zwyczajnie powinien.
Journey to Saturn - świetna, śmieszna i w miarę świeża animacja z Danii. Opowiada o tym, jak rząd tego niewielkiego królestwa wybiera bandę nieudaczników, aby ci polecieli na Saturna z zamiarem zdobycia ichniejszych dóbr, które potem można przetworzyć. Celna satyra na...wiele rzeczy. Banan gwarantowany od początku do końca. Dostało się wszystkim, łącznie z samym Bogiem. Dużo seksu, przekleństw, filmowych cytatów i aluzji. Dużo celnych przytyków, nie tylko do rządu i życia w Danii. Ponoć już planują sequel...Polecam!
[ Dodano: Nie Paź 11, 2009 22:12 ]
Moje stwierdzenie będzie krótkie i brutalne. WFF pod względem organizacyjnym jest festiwalem słabym, trochę snobistycznym i nie mającym własnej osobowości. Jednak pod względem doboru repertuaru jedynie Off Camera może się z nim równać. Szacunek dla programatorów.
Najlepsze na chwilę obecną filmy: "Moon", "Zabić sędziego" oraz "500 dni miłości".
WFF pod względem organizacyjnym jest festiwalem słabym, trochę snobistycznym i nie mającym własnej osobowości.
w sumie nie sposób się nie zgodzić, ale jednak - człowiek i tak chodzi
a tymczasem...
Metropia - zawód. Graficznie i klimatycznie film świetny (choć nieprawdopodobny, jeśli przyjąć, że akcja dzieje się w 2024 r.). Także postaci są ok. Ale całość taka niedojebana trochę, zabrakło czegoś więcej na koniec, czuć spory niedosyt i generalnie jest to przerost formy nad treścią. Można obejrzeć, ale w sumie po co?
Esterhazy - krótka animacja, na pół-polska, dołączona do Metropii. Przeraźliwie to nudne i nijakie. No i lata świetlne za takim Wallece i Gromit (też plastelina). Na podstawie książki - i tylko to chyba go ratuje, bo książka zdaje się dla dzieci. Ja odradzam. Lepiej odbyć w tym czasie stosunek płciowy lub obejrzeć wspomniane W&G.
Mamut - bez kitu powinno się nazywać Babel 2. Mamy podobne postaci, podobne problemy, bodobne wymieszanie kulturowe, podobny łańcuszek zdarzeń (choć o zupełnie innym, słabszym wydźwięku), podobną tematykę społeczno-rodzinną. Ba, nawet aktorzy ci sami (Bernal). Generalnie nie przepadam za tego typu kinem, bo ciągnie się w nieskończoność i niewiele oferuje w zamian (to w końcu takie Okruchy życia, tylko bardziej artystyczne, cokolwiek to znaczy). Nie polecam, ale i nie odradzam.
One for the Road - pozytywny, lekki, przyjemny film. Niestety również strasznie wtórny, naiwny, infantylny.
Możesz wyjaśnić, co w tym filmie było naiwnego i infantylnego?
Film doskonale balansuje na granicy pomiędzy gorzką opowieścią o samotnym, zagubionym pokoleniu dwudziestoparolatków, a trochę romantyczną historią jednej nocy, kilku magicznych spotkań. Żadnego walenia po ryju nihilizmem, znudzeniem i cholera wie czym. Dla mnie to bardzo życiowy film.
Dobre kino, choć główny bohater niesamowicie irytuje swoim fryzem, sweterkami i wykrzykiwanymi ideologiami - czasami po prostu powinien dostać po łbie, to może by mu przeszło. Dobry, trochę nierówny film, który można zobaczyć.
http://www.youtube.com/wa...feature=related
Jedynie sama końcówka w bardzo hollywoodzkim stylu, ale nie dbałem o to, bo raz, że nie do końca serio, a dwa, że nie niszczy ogólnego wrażenia.
No moim zdaniem niszczy właśnie, może nie do końca, ale tak to zawsze można
Esterhazy - krótka animacja, na pół-polska, dołączona do Metropii. Przeraźliwie to nudne i nijakie. No i lata świetlne za takim Wallece i Gromit (też plastelina).
Ej no, właśnie ta animacja jest niesamowicie urokliwa w swej niedoskonałości, rozmazaniu, tych wszystkich odciskach linii papilarnych na króliczych główkach...
Możesz wyjaśnić, co w tym filmie było naiwnego i infantylnego?
(...)Dla mnie to bardzo życiowy film.
Ty tego nie widzisz? stolica Meksyku, a bohaterowie robią sobie właściwie co chcą i zero konsekwencji praktycznie. 2/4 bohaterów męskich to konkretni debile, a nie tylko nic im się specjalnego nie dzieje, a nawet wychodzą na swoje. Czy film jest bardzo życiowy? Nie, nie jest. Postaci są fajnie przedstawione, widać ich zagubienie w tym świecie, ale cała druga połowa filmu to jakaś bajka. Urocza, nie powiem, ale lekko irytująca i przewidywalna.
http://www.youtube.com/watch?v=F8vnnuZrsgo&feature=related
no i? ani trochę nie czyni go to mniej irytującym (choć przynajmniej nie ma sweterka)
Ej no, właśnie ta animacja jest niesamowicie urokliwa w swej niedoskonałości, rozmazaniu, tych wszystkich odciskach linii papilarnych na króliczych główkach...
W&G też mają odciski palców na sobie, a jednak 3 poziomy wyżej stoją
a tymczasem...
Lymelife - mocarna obsada rodem z Ice Storm i... bardzo zbliżona do tego właśnie filmu. Mamy przedstawione życie na amerykańskich przedmieściach wczesnych lat 80, pokazane oczami dorastających dzieciaków. Świetni obaj Culkinowie i ich relacje, reszta obsady też bardzo dobrze się sprawuje. Poza tym bdb podskórne, narastające przekonanie, że coś się wydarzy... Naprawdę dobry film, końcówka nieco udziwniona jeśli idzie o przestawienie kulminacyjnej sceny, ale nie psuje to wrażenia. Nic odkrywczego, ale spokojnie można polecić.
Film, w którym gram - zaskakująco dobra makabreska, przywodząca na myśl Płytki grób, choć dalece bardziej śmieszna i nieprawdopodobna. Zachowanie głównych bohaterów na maksa nieodpowiedzialne i debilne, ale o to przecież chodzi, to napędza akcję. Uśmiałem się nieźle, choć sporo tu naprawdę czarnego humoru. Kronika wypadków do polecenia. Zdecydowanie jeden z lepszych filmów WFF.
Przystojny Harry - Dobry film o przebaczaniu i ciemnej stronie każdego z nas. Z pozoru prosta i banalna historia o niczym, z każdą minutą zaczyna wciągać w powolne poznawanie bolesnej prawdy. Jej kolejne odsłony są natomiast bardzo ładnie dawkowane na słodko-gorzko. Kapitalna obsada aktorów drugiego planu, niezła muzyka i zakończenie na chusteczkę. Może trochę za dużo w tym miejscami Brockebackowego posmaku, a i razi pikseloza kamery cyfrowej, ale warto obejrzeć.
Ty tego nie widzisz? stolica Meksyku, a bohaterowie robią sobie właściwie co chcą i zero konsekwencji praktycznie. 2/4 bohaterów męskich to konkretni debile, a nie tylko nic im się specjalnego nie dzieje, a nawet wychodzą na swoje. Czy film jest bardzo życiowy? Nie, nie jest. Postaci są fajnie przedstawione, widać ich zagubienie w tym świecie, ale cała druga połowa filmu to jakaś bajka. Urocza, nie powiem, ale lekko irytująca i przewidywalna.
Nie wiem, czy taka przewidywalna. Ja byłam przekonana, że COŚ się stanie. Ale się nie stało.
Nie wiem, o co ci chodzi z tym Meksykiem. Myślisz że jak wyjdziesz na ulicę w Meksyku, to od razu dostajesz w ryj?
http://www.youtube.com/watch?v=F8vnnuZrsgo&feature=related
no i? ani trochę nie czyni go to mniej irytującym (choć przynajmniej nie ma sweterka)
??
Czy ja gdziekolwiek napisałam, że on nie jest irytujący??
Nie wiem, czy taka przewidywalna. Ja byłam przekonana, że COŚ się stanie. Ale się nie stało.
cały czas coś się działo - tylko niczym to nie zaskakiwało, to "dzianie się"
Nie wiem, o co ci chodzi z tym Meksykiem. Myślisz że jak wyjdziesz na ulicę w Meksyku, to od razu dostajesz w ryj?
tego nie powiedziałem, ale w jednym z najliczniejszych i najniebezpieczniejszych miast świata cały czas coś jest na rzeczy - o tym, że wszyscy się znają nie wspominam
Czy ja gdziekolwiek napisałam, że on nie jest irytujący??
a więc link był po co?
Nie wiem, o co ci chodzi z tym Meksykiem. Myślisz że jak wyjdziesz na ulicę w Meksyku, to od razu dostajesz w ryj?
tego nie powiedziałem, ale w jednym z najliczniejszych i najniebezpieczniejszych miast świata cały czas coś jest na rzeczy - o tym, że wszyscy się znają nie wspominam :)
Ja już nie pamiętam by tam było tak dużo tych zbiegów okoliczności
Czy ja gdziekolwiek napisałam, że on nie jest irytujący??
a więc link był po co?
Kolo jest tak rozkosznie bufonowaty, że to aż przyjemność, oglądać z nim wywiady:)
Nie rozumiem, czemu wrzucenie linku miałoby sugerować jego polemiczny charakter
myślałem, że to Twoja odpowiedź i fakt, jest bufonowaty
To było potwierdzenie tego, co żeś napisał
Moje stwierdzenie będzie krótkie i brutalne. WFF pod względem organizacyjnym jest festiwalem słabym, trochę snobistycznym i nie mającym własnej osobowości. Jednak pod względem doboru repertuaru jedynie Off Camera może się z nim równać. Szacunek dla programatorów.
To prawda ale zastanawiam się czy tak właśnie nie jest lepiej? Z drugiej strony myślę, że powoli tą osobowość zyskuje (szczególnie w kontekście poniższych wydarzeń):
"WFF dołączył do grupy dwunastu czołowych światowych festiwali – w Cannes, Berlinie, Wenecji, San Sebastian, Locarno, Karlowych Warach, Tokio, Mar del Plata, Moskwie, Montrealu, Szanghaju i Kairze.
FIAPF, czyli Międzynarodowa Federacja Stowarzyszeń Producentów Filmowych, zaliczyła Warszawski Festiwal Filmowy do elitarnej kategorii międzynarodowych festiwali konkursowych."
Już w Polsce (w mediach) dzięki temu coraz więcej mówi się o WFF. Kiedyś lokalna (wręcz kameralna) impreza urosła do bodaj najważniejszego filmowego wydarzenia w kraju (choć nadal mam wrażenie, że marka WFF jest stosunkowo słabo rozpoznawalna - zdecydowanie za słabo jak na imprezę tej rangi). Moim zdaniem widać tu jednak pewien stały progres więc o przyszłość festiwalu byłbym spokojny. A czerwonych dywanów i gwiazdeczek się na nich pojawiających mi do szczęścia nie trzeba. Wystarczy, że organizatorzy będą podchodzić do doboru repertuaru tak jak do tej pory - czyli z ogromnym pietyzmem i wyczuciem. Ostatecznie to właśnie jest przecież najważniejsze.
BM, porównaj sobie poziom 25-letniego WFF i 10-letnich NH. To mówi wszystko.
A co do stowarzyszenia festiwali, to akurat tym chyba tak bardzo nie należy się przejmować, kilku wielkich imprez tam brakuje, typu Toronto czy Rotterdam, bo nie chce im się płacić składek czy licho wie co.
BM, porównaj sobie poziom 25-letniego WFF i 10-letnich NH. To mówi wszystko.
Prawda - NH po prostu promienieje aż miło. Trudno też nie zauważyć, że ma znacznie lepszą promocję w kraju niż WFF (nie wiem jak jest za granicą). No ale zupełnie mnie to nie dziwi bo dobrze znam Wrocław i zapał ludzi, którzy się tam biorą za jakiekolwiek przedsięwzięcia kulturalne. To takie niewarszawskie (przykre ale prawdziwe). Po prostu aż chce się działać w tym mieście. Może to troszkę przesadzona (i okrutna dla stolicy) opinia ale trzeba uczciwie przyznać coś jednak jest na rzeczy. Po prostu jakoś tak bardziej dla ludzi te wrocławskie Nowe Horyzonty.
Z tym 25 lat historii WFF to jednak przesada. Tak na poważnie (na festiwalowo i z pełną gębą) WFF działa chyba dopiero od kilku lat. Wcześniej to raczej podpadało pod bardziej pod jakiś lokalny przegląd w stylu imprez organizowanych w kinotece. Ja myślę, że warszawski festiwal dopiero zaczyna nieśmiało stawiać pierwsze kroki w pozycji wyprostowanej. Wcześniej to było raczej takie raczkowanie po omacku (tym bardziej, że wobec szeregu innych imprez nie traktowano go do końca poważnie). No ale spokojnie. Stolica ma potencjał, a ranga imprezy z roku na rok rośnie. Myślę, że repertuar już obecnie jest na bardzo wysokim poziomie. Pozostaje teraz praca nad marką, całą tą otoczką, promocja, infrastruktura, itd. Przecież na dobrą sprawę nadal jest to festiwal lokalny i częściej słyszę, że ktoś jedzie z drugiego końca Polski na NH niż WFF. Widać zaplecze ma jednak niebagatelne znaczenie, a jadąc gdzieś na kilka dni nie samym filmem człowiek żyje. Jest też coś takiego jak klimat imprezy. WFF wciąż jest troszkę taki "ęą" jak dla mnie. Taki francuski piesek trochę. Ale powiem wam, że to też ma swój urok. ;)
Zgadzam się z BM w większości poruszonych kwestii. WFF rośnie i będzie jeszcze lepszy. Niemniej jednak muszą popracować nie tylko nad wymienionymi sprawami, ale przede wszystkim nad podejściem do samej imprezy. O program nie ma się co martwić.
A snobizm festiwalu nie jest aż tak dobrą rzeczą . Pasowałoby stworzyć chociaż namiastkę klimatu ENH i może pomyśleć nad rozwinięciem jakiejś filmowej dyskusji. Ludzie chodzą na filmy i nic z tego nie wychodzi praktycznie.
Podsumowując, WFF to dobry festiwal, ale ma wielki potencjał na bycie o wiele lepszym .
NH mają przede wszystkim dobry pijar - newslettery, ulotki, facebook... Promocja WFF jest na o wiele niższym poziomie. Nawet w kwestiach, które nic nie kosztują lub kosztują niewiele.
To takie niewarszawskie (przykre ale prawdziwe). Po prostu aż chce się działać w tym mieście. Może to troszkę przesadzona (i okrutna dla stolicy) opinia ale trzeba uczciwie przyznać coś jednak jest na rzeczy.
no tu akurat będę bronił sprawy - tj. fakt, że jakieś 70% populacji stolicy, to ludzie z innych miast, tak więc...
Ludzie chodzą na filmy i nic z tego nie wychodzi praktycznie.
dokładnie - jedynie na seansach na które przyszli twórcy coś się dzieje (choć z reguły za wiele czasu na takie dyskutowanie nie ma, bo goni następny seans)
a tymczasem borem, lasem...
Nic osobistego - piękne, minimalistyczne kino, które stawia na obraz, a nie na dialog. Akcja dzieje się w Irlandii (a więc jest przepięknie), pomiędzy samotną kobietą i samotnym mężczyzną. Nie jest to jednak historia o miłości, lecz właśnie o samotności, oraz o tym czym jest wolność (ale i o związku międzyludzkim także). Bardzo kojący, niemal w jakimś stopniu metafizyczny seans, choć film to bardzo smutny. Bardzo pozytywnie się zaskoczyłem - dla mnie jeden z lepszych filmów festiwalu. Zdecydowanie polecam, choć nie każdemu.
Zero - film bardzo polski i bardzo niepolski. Co w nim niepolskiego to forma, do której zastrzeżeń nie mam. Film wpisuje się w lata temu wypromowane mozaiki pokroju Traffic, Amorres Perros i inne. Sęk w tym, że to właśnie ten film gubi. Mamy za dużo postaci, za dużo wątków, za dużo naciąganych rzeczy (żeby nie powiedzieć, że wręcz niewiarygodnych) i za mało konkretów. Całość usilnie chce być czymś więcej, niż tylko zlepkiem niezłych, zespolonych na różnym polu historii, przez co drażni, irytuje, czasem po prostu nudzi. Aktorzy spisali się nieźle, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że niemal każda z tych ról jest mega drętwa. Do tego cholernie wkurzał mnie fakt, że reżyser z wdziękiem słonia maskował fakt, iż akcja dzieje się w stolicy. I tak za oknem widać wyraźnie miasto (choć obeszło się bez Pekinów i innych charakterystycznych miejsc), natomiast pozaklejano nazwy przystanków, powyjmowano numery autobusów, a auta i ulice mają zwyczajnie idiotyczne oznakowania - tak jakby kogoś to obchodziło wielce. Uniwersalności, a tym bardziej wiarygodności ten zabieg filmowi nie dodał. Sam film zły nie jest, ale jak dla mnie o 2 klasy niżej od wspomnianych wcześniej filmów (zresztą nie podejmuje, jak one, konkretnej tematyki) i pozycja, którą spokojnie można omijać. Średniak. I zawód.
Dom zły - to natomiast bardzo miłe zaskoczenie. Film może nie wybitny, ale na pewno bardzo dobry, a patrząc przez pryzmat kina polskiego ostatnich lat (i wcześniejszego Zero) wręcz doskonały. Oto mamy doskonale zagraną (choć są sceny nader teatralne), świetnie zrobioną historię kryminalną. Mamy film w filmie, opowieść w opowieści, mnóstro ironii, czarnego humoru i makabreski. Mamy też sporo mocnych, dosadnych scen, a końcowy wydźwięk wręcz miażdży. Jest to nieco wtórne względem Wesela, ale idzie jednak w zupełnie innym kierunku. Sam reżyser przyznał się zresztą, że jedną z inspiracji było Fargo - i to widać. Choć nie jest to dzieło na poziomie braci Coen, to jednak na naszym podwórku to prawdziwy fenomen, który trzeba zobaczyć (choćby przez wzgląd czasów, jakie zostały w nim zobrazowane - wesoły PRL). Bardzo dobry, mocny i gorzki film, a przy tym także i niezła komedia. Polecam. Kolejny mocny punkt na liście najlepszych filmów tego festiwalu i tego roku.
no tu akurat będę bronił sprawy - tj. fakt, że jakieś 70% populacji stolicy, to ludzie z innych miast, tak więc...
Śmieszne (a raczej smutne).
Po pierwsze. Co to ma do rzeczy skąd ktoś pochodzi? Liczy się gdzie obecnie mieszka, pracuje, itd. Skoro związał się z jakimś miastem życiowo czy zawodowo to znaczy, że jest jego obywatelem. Koniec kropka. Za każdym razem jak czytam coś takiego to jest mi wstyd.
Po drugie. Wydaje Ci się, że we Wrocławiu jest w tej kwestii inaczej? Przecież tam jest jeszcze większa mieszanka i zbieranina z całej II i III RP. Dziwnym trafem nikt jednak nie podnosi tego (trzeba przyznać mocno naciąganego) argumentu w jakiejkolwiek dyskusji i nie usprawiedliwia tym ew. niepowodzeń czy organizacyjnego bałaganu.
A potem się ludzie dziwią, skąd te anty stołeczne fobie. Dobra, zdenerwowałem się trochę... nic już nie mówię.
Po pierwsze. Co to ma do rzeczy skąd ktoś pochodzi? Liczy się gdzie obecnie mieszka, pracuje, itd. Skoro związał się z jakimś miastem życiowo czy zawodowo to znaczy, że jest jego obywatelem. Koniec kropka. Za każdym razem jak czytam coś takiego to jest mi wstyd.
Bardzo dużo ma do rzeczy pochodzenie, tym bardziej to "stoliczne". Czemu, zapytasz. Ano temu, że większość z tych warszawskich przyjezdnych ma stolicę w poważaniu - przyjechali tu za chlebem, ale wiecznie narzekają na to, śmo, owo (a najbardziej na korki, które sami tworzą ). Dla nich liczy się tylko robota, po której z miłą chęcią spierdalają do "siebie" w każdy weekend. I jak tacy ludzie mają się porządnie zorganizować (o tym, że każdy region prezentuje odmienne podejście do roboty i kultury nie pomnę, bo to oczywiste)? Oczywiście nie tłumaczy to absolutnie każdego niepowodzenia czy wpadki (tym bardziej, że to przecież miasto jako takie daje na takie imprezy kasę, etc.), ale jak dla mnie stanowi bdb kontrargument dla stwierdzenia, że coś jest (nie)warszawskie lub, że w stolicy to zawsze burdel i chaos.
Trzy słowa: ksenofobia, stereotypy, bzdury.
Gwoli wyjaśnienia - mówiąc, że to takie niewarszawskie chodziło mi głównie o podejście włodarzy i szeroko rozumianej władzy do danego wydarzenia kulturalnego. Ergo - jeżeli miasto Warszawa (miasto w sensie ratusz) postawiłoby na WFF w takim stopniu jak miasto Wrocław na NH (czytaj z prawdziwą, wielką pompą) to bylibyśmy teraz w innym miejscu jak sądzę. I obie strony by na tym skorzystały. Ale nie. Zamiast wpompować kilka dodatkowych baniek w dobry filmowy festiwal, lepiej wpompować kilkanaście baniek w kretyńskie reklamy na CNN pokazujące jacy to jesteśmy piękni, fajni i bogaci.
No jak się nie daje kasy nawet na Planet Doc Review, to o czym my mówimy...
W przypadku WFF drażnią mnie także szczegóły - gównianie rozplanowany program, zero pijaru w necie (żadnych facebooków, zacne inicjatywy zepchnięte na plan n-ty), czyli rzeczy, które nie kosztują NIC (no może TROCHĘ czyjegoś czasu), a dałyby duże efekty.
Trzy słowa: ksenofobia, stereotypy, bzdury
Jeżeli to są argumenty to ja dziękuję. To jest jakiś regionalny rasizm, którego niecierpię.
żadne bzdury, rasizm, stereotypy - tak po prostu JEST. Ogrom ludzi, którzy z takich to a takich przyczyn przenieśli się do stolicy za chlebkiem i lepszym życiem, samo miasto ma w dupie mówiąc prosto
Gwoli wyjaśnienia - mówiąc, że to takie niewarszawskie chodziło mi głównie o podejście włodarzy i szeroko rozumianej władzy do danego wydarzenia kulturalnego. Ergo - jeżeli miasto Warszawa (miasto w sensie ratusz) postawiłoby na WFF w takim stopniu jak miasto Wrocław na NH (czytaj z prawdziwą, wielką pompą) to bylibyśmy teraz w innym miejscu jak sądzę. I obie strony by na tym skorzystały. Ale nie. Zamiast wpompować kilka dodatkowych baniek w dobry filmowy festiwal, lepiej wpompować kilkanaście baniek w kretyńskie reklamy na CNN pokazujące jacy to jesteśmy piękni, fajni i bogaci.
No niestety, to co się dzieje w miejskiej radzie jest niestety niezbyt optymistyczne. Powiem więcej: w tym roku przepadły dwie całkiem fajne imprezy filmów offowych i krótkometrażówek - właśnie dlatego, że nie dostały dotacji. Z tego co wiem imprezy przeniesiono bez problemu do innych miast. WFF się załapało, bo ma już swoje lata, swój prestiż i jest znacznie bardziej znane i dochodowe.
I tak uważam, że ogrom rzeczy udało się zrobić. Dzięki pasjonatom i wolontariuszom, którzy tym festiwalem aktualnie kręcą.
no właśnie - trudno jednak od nich wymagać, żeby robili wszystko, tym bardziej, że z reguły nie dostają za to ani grosza
a tymczasem podsumowanie najgorszego dnia na WFF:
Teat Beat of Sex - animowany serial liczący 15 odcinków. Całość oczywiście prawi o seksie z punktu widzenia kobiety. Śmiechowe, często na zasadzie głupawych skojarzeń (np. gdy mowa o tym, że język faceta wydawał się jej jaszczurką, to na ekranie widzimy śmiesznego stwora, który wije się na wszystkie strony) i ironicznych obserwacji, tudzież opisów seksualnych przygód bohaterki. Generalnie pod koniec lekko nudziło, ale są momenty mega śmieszne. Kreska taka sobie, ale nie o to tu chodzi. Można obejrzeć.
Louise-Michel - całkiem niezła komedia, nieco inna od tradycyjnego repertuaru kin. W roli głównej, znana z Amelii i z Seraphine, Yolande Moreau. Całość bawi dialogami, sytuacjami, dziwacznymi postaciami i nawiązaniami, a poza tym jest całkiem zwariowana, choć dość stonowana i bez amerykańskiego zadęcia. Niestety o ile poszczególne sceny potrafią rozbawić do łez, tak całość chwilami niekoniecznie się klei. Niektóre wątki do siebie niespecjalnie pasują, inne nie do końca zostały wykorzystane, a jeszcze inne są przesadnie dziwaczne. Ale generalnie bawiłem się nieźle. Polecam dla relaksu.
The Girlfriend Experience - pretensjonalna nuda. Soderbergh powinien powrócić do przygód Oceana, albo dać sobie spokój z gwiazdkami porno. W tym filmie irytuje wszystko - począwszy od paradokumentalnej formy (kamera z ręki, rozmazany bądź rozstrzęsiony obraz, dźwięk z dupy), poprzez samą fabułę (mamy tzw. 'eskortę' i jej perypetie miłosno-zawodowe plus jakiś wywiad w tle), a na głównej bohaterce skończywszy. Jako dokument się nie sprawdza, bo niewiele dowiadujemy się o zawodzie eksluzywnej dziwki - zresztą wszystkie informacje są bardzo powierzchowne i niespecjalnie zajmujące. Jako fabuła też rady film nie daje, bo zawiązanie akcji jest pretekstowe. Z kolei Sasha Grey ani nie wygląda specjalnie wyjątkowo (bo o grze aktorskiej trudno tu mówić), ani nie jest postacią, z którą można się identyfikować. Ba! Ona nawet nie jest interesująca, a większość jej komentarzy z offu odnosi się do tego, jakie buty założyła danego wieczoru i co robiła z takim to a takim parnerem. Who cares? Omijać z daleka!
Unspoken - dramat egzystencjalny made in france. Tytuł oddaje idealnie ducha tej produkcji, gdyż najlepiej jest o niej nie mówić. Fabuła: 4 lata temu zaginęła córka, tym samym rozbijając w drobny mak rodzinę - syn oddalił się od rodziców zupełnie, oni sami są obok siebie ot tak. Pomijam fakt, co się działo przez ten cały czas, ale gdy ich poznajemy są na emocjonalnym włosku. I tak reszta filmu to postaci snujące się bez celu z kąta w kąt i wypowiadające półtonem swoje kwestie. Ot ktoś popatrzy się w okno, ktoś inny popłacze - cierpienie znaczy. Tylko, że z ekranu wieje nudą. Ledwo dotrwałem do końca. Dobrze, że chociaż aktorki i zdjęcia ładne. Odradzam.
Adam - chciałbym powiedzieć, że to wisienka na torcie, ale że cały dzień był grochówką, toteż Adam stanowi smakowity deser, którego się niespodziewałem. Bardzo ciepła, sprawna, sympatyczna tak dla duszy, jak i ciała tragikomedia z uczuciem w tle. Także film o radzeniu sobie z życiem. Świetnie zagrany i dobrze zrealizowany. Nieco inny kaliber jak (500) dni - bardziej kameralny, bardziej artystyczny - ale pozostawia równie pozytywne wspomnienia. Polecam jak najbardziej.
W przypadku WFF drażnią mnie także szczegóły - gównianie rozplanowany program, zero pijaru w necie (żadnych facebooków, zacne inicjatywy zepchnięte na plan n-ty), czyli rzeczy, które nie kosztują NIC (no może TROCHĘ czyjegoś czasu), a dałyby duże efekty.
Nawet oficjalna strona festiwalu często po prostu wywala komunikat błędu gdy chce się kliknąć na jakieś szczegóły. Ogólnie cała ta internetowa komórka festiwalu nadaje się do remontu bo jak na imprezę tej rangi działa raczej słabiutko.
Nawet oficjalna strona festiwalu często po prostu wywala komunikat błędu gdy chce się kliknąć na jakieś szczegóły. Ogólnie cała ta internetowa komórka festiwalu nadaje się do remontu bo jak na imprezę tej rangi działa raczej słabiutko.
hmm...a to dziwne - mi żaden błąd nie wyskoczył nigdy - inna sprawa, że strona jest bardzo mało przejrzysta i trzeba się nagimnastykować, żeby coś znaleźć
Twoja w miarę pogłębiona wiedza empiryczna może dotyczyć powiedzmy kilkudziesięciu osób. Reszta to tzw. rzeczy zasłyszane czyli stereotypy. W Warszawie jest według różnych danych z grubsza 2 - 3 miliony mieszkańców (bo przecież wiadomo, że minimum kilkaset tys. żyje tu bez meldunku). Ja np. znam zupełnie inne postawy. Ludzi, którzy tu przyjechali z innych miast czy wiosek i prawdziwie zaangażowali się w ciekawe, miejskie projekty
oczywiście - tego nie neguję, bo wiadomo, że zawsze są dwie strony medalu, a pośród czarnego znajdzie się białe. Jeśli się jednak uogólni, to trudno niezauważyć pewnej niechęci wobec stolicy.
Czy wiedziałeś o tym, że mają tu własną ligę piłkarską, że wydają kilkanaście tytułów gazet, że w większości Ci co sprzedają skarpety i kleją sajgonki mają wyższe wykształcenie?
To samo można powiedzieć o Polakach w UK (czy jakiejkolwiek innej zbieraninie emigrantów), tylko co to zmienia? Jak sam zauważyłeś tyczy się to tylko i wyłącznie ich społeczności i raczej niewiele ma wspólnego z Warszawą jako taką.
Warto czasem wychylić głowę zza ksenofobicznego kapelusza i posłuchać prawdziwego rytmu ulicy. (...)Z Twojej wypowiedzi można wysnuć wniosek, że zaprezentowana przez Ciebie postawa napływowych mieszkańców jest normą.
co do pierwszego akapitu - dude, not cool
co do drugiego - ja nie mówię, że normą, mówię, że większością nadal
To teraz wyobraź sobie co działoby się gdyby wciągnąć WFF na jeden ze sztandarów kulturalnej promocji stolicy na świecie.
mi to mówisz? jest jak jest, a jest tak jak zawsze - banda debili u władzy
wracając do filmów jednak...
Żołnierzyk - bardzo fajne kino społeczne (TAK!). Film może niespecjalnie świeży (jedyną większą zmianą jest uczynienie głównej postaci kobietą) czy odkrywczy (choć wątek luksusowej prostytucji zjada na śniadanie całe Girlfriend Experience), ale zrobione jest to wszystko naprawdę dobrze. Film wciąga, angażuje i dotyka trundych w sumie problemów bez uciekania się w moralizatorstwo czy przesadę, a przy tym pozostaje atrakcyjnym patrzydłem z interesującą historią. Film nie bez wad (jest chłodny, parę wątków nie zakończonych), ale warty uwagi z pewnością. Bardzo dobra główna rola.
Pragnienie - bardzo dobre kino! Z jednej strony pastisz mitu wampira i odrobinę zgrywa z amerykańskich filmów na ten temat. Z drugiej strony mamy tu mnóstwo gore, typowo azjatyckiego podejścia do wielu spraw życiowych, świetny wątek miłosny i trochę dramatu jednostki. Wszystko spowite specyficznym humorem. Film trwa prawie 2 i pół godziny, ale zupełnie nie nudzi. Warto, naprawdę warto - szczególnie jeśli ktoś lubi poprzednie dokonania reżysera.
White Lighnin' - dobry, choć mega zryty i nieprzyjemny film. Przez cały seans poraża kreacja rewelacyjnego Edwarda Hogga. Poza tym jak dla mnie jest to wypisz wymaluj Dziecię Boże McCarthy'ego, choć w sumie o czym innym. Film specyficzny i nietuzinkowy - na pewno warto obejrzeć choćby z ciekawości. Polecał jednak nie będę, bo film jest naprawdę trudny w odbiorze.
Fish Tank - brytyjskie kino społeczne. Fabuła zupełnie przeciętna - w takiej czy innej formie widzieliśmy to już wielokrotnie. Mamy trudną młodzież, wielkie, biedne blokowiska londyńskie, mamy brak kontaktu rodziców z dziećmi, etc. I szczerze mówiąc wolę pod tym względem filmy Loacha czy Leigh. Fish Tank broni się jednak świetnym aktorstwem. Fassbender jest bardzo dobry, a debiutująca Katie Jarvis wręcz poraża swoją charyzmą. Bardzo fajnie ukazane są też relacje w jej rodzinnym domu. Można obejrzeć, ale nie trzeba.
Big River Man - kolejny świetny dokument. Tym razem o człowieku, którego hobby stanowi przepływanie wpław najdłuższych rzek na świecie non stop. Całość skupiona jest na jego największym i jednocześnie najtrudniejszym osiągnięciu - przepłynięciu Amazonki. Film jest kapitalną alegorią Czasu Apokalipsy, oczywiście pozbawionym napalmu, helikopterów i Roberta Duvalla. Cała reszta się jednak zgadza, gdyż mamy powolną podróż do jądra ciemności, a Martin Strel to wypisz wymaluj Kurtz, szczególnie gdy zaczyna się zatracać w swej wędrówce. Z kolei jego syn to jak nic młody Martin Sheen. A i do tego mamy odrobinę trzepniętego nawigatora... Film zarazem śmieszny, jak i straszny. Absolutnie warto obejrzeć.
Kostucha - czarna komedia z Austrii. Całość to miks kryminału, gore i komedii omyłek. Chwilami absolutnie prześmieszny, aby za moment trzymać w napięciu i niepewności. Lekki, przyjemny, acz powolny film. Żadne arcydzieło, ani wyjątkowa produkcja, ale bawiłem się przednio. Polecam.
hmm...a to dziwne - mi żaden błąd nie wyskoczył nigdy - inna sprawa, że strona jest bardzo mało przejrzysta i trzeba się nagimnastykować, żeby coś znaleźć
Chyba ze 3 razy mi się już coś takiego przytrafiło. Nie wspomnę już o tym, że szczegółowy program był zamieszony z opóźnieniem.
Wcale się nie dziwę. Skoro (jak sam mówisz) wśród tzw. tubylców powszechnie krążą w/w stereotypy to faktycznie trudno lubić miasto gdzie na dzień dobry wrzucają Cię do worka pt. "obywatel drugiej kategorii" (i to tylko na podstawie miejsca urodzenia). Postaw się na miejscu takiej osoby. Sam byś się pewnie zaczął dystansować.
Po pierwsze co masz na myśli mówiąc "obywatel drugiej kategorii"? Bo ja na pewno nigdzie tu tak nie klasyfikowałem nikogo. Mnie szczerze mówiąc pierdoli kto i skąd jest. Nie pierdoli mnie natomiast jak i kto się ustosunkowuje do tego miejsca - i tak jeśli ktoś przyjechał ze wsi Dupa Maryni do Stolnicy, żyje tu, zarabia, ale cały czas narzeka i wypowiada się odnośnie tejże pogardliwie (Warszafka i takie tam), to sorry, ale mam dla niego tylko jedno, niecenzuralne słowo, które oznacza nagłą, nieoczekiwaną podróż gdzie indziej I właśnie w tym konkteście wypowiadalem się wcześniej, bo jeśli ktoś żyje tu z takim nastawieniem, to jak niby ma dać coś od siebie?
Zupełnie się z tym nie zgadzam.
scary
tylko powiedz mi jak niby wpływa liga wietnamska piłki nożnej, o której mało kto wie (poza samymi zainteresowanymi) na stolicę?
Dobra - dajmy już spokój tej dyskusji bo w sumie z samym WFF ma to coraz mniej wspólnego.
było nie zaczynać
a teraz jeszcze na temat poszczególnych projekcji i festiwalu...
Cudowna - Pamiętacie Proof of Life? To jest dokładnie to samo, tylko bez Crowe'a i produkcji kolumbijskiej, a więc bardziej dosadne, bardziej mocne, bardziej rzeczowe. Niestety twórcy nie potrafili uniknąć typowo hollywoodzkich rozwiązań, przez co finał jest bardziej jak kretyński i zupełnie nie przekonuje. Poza tym główny bohater to miernota straszna, z reguły potrafi tylko się kulić i chować. Innym poważnym zarzutem jest próba jakiegokolwiek usprawiedliwiania guerillas i innych "bojowników o wolność" sloganami typu "bo nie mają innego wyboru, bo bieda, bo taki kraj, bo muszą utrzymać rodzinę". Normalnie śmiech na sali. Niemniej film ogląda się nieźle. Aczkolwiek osobiście wolę właśnie Proof of Life, który bardziej angażuje i jest po prostu sprawniejszym widowiskiem (choć i Cudowna jest naprawdę dobra realizacyjnie). Warto zobaczyć dla zobrazowania samego zjawiska, jakim są masowe porwania ludzi. Poza tym nic się nie traci.
Yurie, moja miłość - cóż, ten film moją miłością na pewno nie został. Jest za długi, za nijaki, niepotrzebnie udziwniony, chwilami mocno posrany i w ogóle trudno się połapać o co autorowi chodziło. Yurie wprawdzie zaczyna się fajnie i ma niezły potencjał, ale takie wymieszanie komedii z nudą i historią miłości jest zwyczajnie niestrawne. Plus za ładną koreankę w roli tytułowej. Odradzam.
A ponieważ to już koniec WFF, to trochę o festiwalu. Było nieźle. Organizacyjnie nienajlepiej, choć ja akurat jakichś większych powodów do narzekań nie miałem, gdyż za wczasu się ubezpieczyłem (choćby w kwestii biletów). Było parę nerwów (wczoraj na ten przykład wypadł mi z kieszeni bilet i byłem zmuszony kupować kolejny), parę wpadek filmowych i parę zawiedzionych oczekiwań względem niektórych pozycji (nowy Soderbergh). Ogółem jednak tą edycję mogę z pewnością zaliczyć do lepszych, na których byłem. Zobaczymy czy za rok będzie lepiej.
A co do zwycięzców - mówiąc szczerze żadnego z tych nagrodzonych przez jury nie udało mi się zobaczyć. Nagroda publiczności jest natomiast sporym rozczarowaniem. O ile Dom Zły może i zasługuje na jakiś tam procent głosów (choć nie jest to najlepszy film tego festiwalu), o tyle Witamy nie brzmi jak coś wielce obiecującego.
Tutaj pełna lista nagrodzonych przez publikę:
http://www.stopklatka.pl/...ie.asp?wi=59602
Z kolei moje best of the best 25 WFF wygląda tak (poza pierwszą dwójką bez konkretnej kolejności):
- (500) days of Summer
- Nic osobistego
- Disco i wojna atomowa
- Zabić sędziego
- Moon
- Dom zły
- Adam
- Big River Man
- White Lighnin'
- Pragnienie
Trochę szkoda, że więcej osób nie włączyło się czynnie w temat i nie zrobił się z tego jakiś większy przegląd pokazywanych w tym roku filmów, no ale nie ma co płakać. Mam tylko nadzieję, że jak najwięcej z tych najlepszych pozycji będzie można zobaczyć potem w kraju w takiej czy innej formie (na pewno Moon, 500, Pragnienie, Dom zły i Adam będą miały dystrybucję kinową), czego sobie i innym życzę.
Hej!
Z tego, co wiem, dystrybucje w takim czy innym wymiarze (czesc pewnie jedynie na DVD) beda mialy:
Żołnierzyk / Little Soldier / Lille Soldat,
Gigantyczny / Gigantic, reż. Matt Aselton
Dystans / Distanz
Chinka / She, A Chinese
Policjant, przymiotnik / Politist, Adjectiv
Moon
Miasto życia i śmierci / City Of Life Aand Death / Nanking! Nanking!,
Jerichow, reż. Christian Petzold
Girlfriend Experience, reż. Steven Soderbergh
Fish Tank, reż. Andrea Arnold
Plac zabaw / Playground
Cierń w sercu / The Thorn in the heart
Moja opinia co do festiwalu sie nie zmienila. Swietny program, ktory nawet jak zawodzi, to oferuje cos ciekawego i w maire oryginalnego, szkoda tylko, ze brak tu zupelnie klimatu, a organizacja musi przejsc jeszcze dluga droge. W kazdym razie ja jestem zadowolony i czekam z niecierpliwoscia na 26. edycje. A oto moje top10, bez zadnej kolejnosci:
Moon
(500) Days of Summer
Adam
Rejsen til Saturn, czyli Wyprawa na Saturn
One for the Road
Kill the Referee
Lille Soldat, czyli Zolnierzyk
Fish Tank
Jaffa
Big River Man
(plus White Lightnin', ale nie potrafie tego filmu umiescic na zadnej skali)
Z tego, co wiem, dystrybucje w takim czy innym wymiarze (czesc pewnie jedynie na DVD) beda mialy:
Żołnierzyk / Little Soldier / Lille Soldat
yeah! no to koniecznie kupię - film bardzo mi się podobał, jedyne co mu zabrakło do top ten, to nieco więcej mocy i trochę mniej przewidywalności
Chinka / She, A Chinese
to w ogóle było w końcu na festiwalu? z tego co widziałem na miejsce dwóch seansów tego cuda wstawiono w ostatniej chwili Złudzenia optyczne
plus White Lightnin', ale nie potrafie tego filmu umiescic na zadnej skali
no dokładnie - jak dla mnie najbardziej niesamowity (choć niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu) i najmocniejszy film tego festiwalu i już z tego tytułu zasługuje na wzmiankę
Jak dla mnie niesamowity jak najbardziej pozytywnie, ale nie da sie go nigdzie sklasyfikowac, a po prostu trzeba tego doswiadczyc.
Chinki nie bylo na festiwalu w ogole.
White Lightnin' - można gdzieś ten film dorwać? pozafestiwalowo?
Podejrzewam, ze na razie nie, to dosyc nowy film, nie zostal chyba jeszcze nigdzie wydany na DVD. Ale mysle, ze pojawi sie obiegu divxowym oraz hurtowni torrent. Wszystko w swoim czasie ;].
Aż się zakrztusiłam - Mefisto świadkiem, że White Lightnin' określiłam po seansie mianem "kina społecznego dla Mentala".
W ogóle to film ryje czachę syfem, narracją i muzą. No i Carrie Fisher w roli 50-letniej pani z nieokrzesanym libido..:)
Festiwalowe emocje już opadły, ale jeszcze ja wtrącę swoje trzy grosze - obejrzałam chyba jednak za mało filmów, by podać top 10, jednak zdecydowanie wyróżniłabym jako number one:
White Lightnin' (film w istocie niesamowity, chyba czegoś podobnego jeszcze nie widziałam, klimaty Hooperowskie mieszają się tu z Southern Gothikiem i mitem artysty przeklętego podanym w groteskowo-surrealistycznym sosie; opis festiwalowy sugerował raczej ciepłą, umoralniającą opowieść o tym, jak to taniec pozwolił bohaterowi zejść z przestępczej drogi, tymczasem zamiast tego widzowie dostali przeżycie ekstremalne, jazdę bez trzymanki w umyśle socjopaty-szaleńca, w której w dodatku nie wiadomo, co jest prawdą, a co tylko projekcją wyobraźni);
no i jeszcze zapadły mi w pamięć Lymelife oraz Siedem minut w niebie (choć, czy rzeczywiście był to najlepszy film w konkursie 1-2, to nie wiem, nawet pomijając fakt, że White Lightnin' raczej nie miał żadnych szans na nagrodę za względu na swoją kontrowersyjność - wobec tego filmu raczej trudno pozostać niezdecydowanym i obojętnym, więc tu pewnie przeważały oceny skrajne).
Jeszcze co do nagród publiczności - też nie jestem usatysfakcjonowana, Witamy nie zapowiada się jakoś specjalnie ciekawie, a Dom zły i tak trafiłby do dystrybucji (niby wiem, że powinien wygrać najlepszy, ale chciałoby się mieć szansę zobaczenia w kinach czegoś dobrego, co trafia do obiegu wyłącznie dzięki nagrodzie)...
White Lightnin' - czy ktoś już go wydał na jakimkolwiek nośniku prócz kasety magnetofonowej i w jakimkolwiek języku innym niż niemiecki? ile mam kurna czekać? czemu tylko ci, którzy snobują się na festiwalach, mogli obejrzeć ten film?:) to jest cholerna dyskryminacja i oby komisja europejska się tym zajęła!
czemu tylko ci, którzy snobują się na festiwalach, mogli obejrzeć ten film?:)
bo to jest film wybitnie festiwalowy - normalnie w kinach nie miałby racji bytu raczej
pytanie do wszystkich, którzy widzieli WL na festiwalu i byli świadkami mitycznego "wychodzenia widzów z sali w trakcie seansu" (słowa Marty Szelerskiej aka Cziczio) - na jakiej to niby szokującej scenie widzowie wyszli? bo jeśli naprawdę wyszli podczas seansu, to moje zdanie o widowni festiwalowej jest takie, że to banda nadwrażliwych ciot:)
w filmie nie ma ANI JEDNEJ sceny, której hollywoodzki mainstream nie pokazałby 10x drastyczniej i bardziej dosadnie (+ sensorycznie i emocjonalnie angażująco). i nie mowie w tym miejscu o komediach obyczajowych typu Piła czy Hostel, gdyż przywoływanie ich w kontekście poważnej przemocy w kinie ma sens o tyle, o ile rozmawiamy o zjawisku "torture porn" jako przykładzie trywializowania tejże przemocy. rozumiem wyjść na sekwencji w gej-clubie (Nieodwracalne), gdzie mamy istne pandemonium okrucieństwa i sodomii i gdzie banda gwałcicieli wali w dupe Cassela, łamiąc mu przy okazji rękę w łokciu (sam ledwo co mogę na to patrzeć), ale żeby wyjść z sali podczas oglądania White Lightnin? to już przesada i dowód, że Holly chyba odpowiednio wyczuwa "nastroje społeczne" i przypina wszystkim filmom pg-13 certyfikat, bo jeszcze biedna widownia przyzwyczajona do szajsoper "o życiu" mogłaby wykorkować.
generalnie tak: film dobry, żaden super odkrywczy, nic specjalnego. zero "przerażającego" okrucieństwa czy czegokolwiek, co mogłoby spowodować, żebym zasłaniał oczy. losy głównego bohatera nakreślone w sposób typowy, czyli "chciał zaznać miłości, ale mu nie wyszło, więc zabijał złych". wszystkich delikwentów, których nasz hero ukatrupił, nikomu nie powinno być żal - świat bez nich wcale nie stał się gorszym miejscem, ba, podejrzewam, że stał się miejscem lepszym, dlatego kibicowałem "stepującemu szaleńcowi" i trzymałem za niego kciuki. jedynie ofiara z pana policjanta niepotrzebna, bo przypadkowa (zabójstwo) - nasz bohater zresztą żałował później swego czynu, czemu dał wyraz przebywając w pustelni i bijąc się z myślami.
co warte odnotowania w kronikach filmowych, to epizod w psychiatryku (tak samo mocny jak w 12 małpach Gilliama, a nawet mocniejszy). po raz kolejny możemy sie przekonać, że zakłady psychiatryczne to placówki odosobnienia, w którym dopadają człowieka myśli jeszcze bardziej chore niż przed podjęciem "leczenia".
pytanie do wszystkich, którzy widzieli WL na festiwalu i byli świadkami mitycznego "wychodzenia widzów z sali w trakcie seansu" (słowa Marty Szelerskiej aka Cziczio) - na jakiej to niby szokującej scenie widzowie wyszli?
Na żadnej konkretnej - po prostu wychodzili, bo to film o specyficznej stylistyce i klimacie, nie dla każdego.
aha, czyli wychodzili, bo film się nie podobał. to rozumiem. moje pytanie dotyczyło konkretnej sceny, bo Cziczio zaczęła recke takimi słowami, jakby co najmniej Natural Born Killers Stone'a albo Halloween 2 Zombiego obejrzała:
Okrutny, brutalny, wstrząsający (część osób wyszła z sali w trakcie seansu)
No bo nie jest to film, który na co dzień ogląda wielkomiejska widownia - to trzeba sobie wprost powiedzieć Pod pewnymi względami jest on więc niewygodny i wstrząsający.
w dodatku ciekawie musiał kontrastować z festiwalem odbywającym się w środku lata przy grzejącym słoneczku:) dość ponura stylistyka i mroczne gadanie z offu przetykane cytatami z ST rzeczywiście średnio pasują do atmosfery festiwalowego pikniku w Mrągowie:)
Festiwal warszawski odbywa się na jesieni
Mental, co ty bredzisz? Spojrzyj w jakim temacie piszesz i przypomnij sobie kiedy ten festiwal ma miejsce :)
w Polsce jesień jest w miarę słoneczna - co innego gdyby odbywał się jesienią na Alasce:)
w każdym razie nie ma co srać koksem ani się na siłę dla lansu "szokować" - filmik spoko znośny.
aha, czyli wychodzili, bo film się nie podobał. to rozumiem. moje pytanie dotyczyło konkretnej sceny, bo Cziczio zaczęła recke takimi słowami, jakby co najmniej Natural Born Killers Stone'a albo Halloween 2 Zombiego obejrzała:
Okrutny, brutalny, wstrząsający (część osób wyszła z sali w trakcie seansu)
Halloween jest znacznie bardziej sterylne, umowne, 'zabawowe' - nie zamierzam się kłócić, bo wiem, że tobą mocno walnął o glebę, ale to porównanie mocno zgrzyta. WL jest naturalistycznie syfiaste i dla wielu widzów (akurat nie dla mnie, bo ja od dziecka widziałam sporo mięcha ) może być trudne w oglądaniu. Tak po prostu.
No i znowu wypowiadasz się na temat widowni wydarzenia, którego po prostu nie znasz...
nie będę się licytował, co jest bardziej sterylne - jak dla mnie obydwa filmy sa tak samo śliskie od syfu. poza tym Halloween to horror w końcu, a WL - obyczajówa.
w Polsce jesień jest w miarę słoneczna - co innego gdyby odbywał się jesienią na Alasce:)
ostatnio padał śnieg
A ja miałam pękniętą podeszwę... Do Pałacu szło się jak po zamarzającym jeziorze:)
nie będę się licytował, co jest bardziej sterylne - jak dla mnie obydwa filmy sa tak samo śliskie od syfu. poza tym Halloween to horror w końcu, a WL - obyczajówa.
A jako że wobec obyczajówek standardy syfu są niższe.. Cóż, wychodzi na WL tak czy inaczej:)