wika
Czemu naród polski z uporem maniaka czci swoje największe klęski ?? zamieszczam ten temat, gdyż od kilku lat zadaje sobie to pytanie i wciąż nie mogę znaleźć na nie odpowiedzi. Czy to powstanie listopadowe z 1830, czy to powstanie styczniowe z 1863 czy wreszcie powstanie warszawskie z 1944 roku – wszystkie te wydarzenia obchodzone są z wielka pompą – wywiesza się flagi, są defilady - wszystko ładnie, pięknie ale czemu czcić swoje największe porażki, po których los Polski i Polaków tak bardzo się pogorszył. Represje po powstaniu listopadowym czy styczniowym aż nader dały się we znaki ówczesnym Polakom, a teraz czci się te zrywy. Rozumiem, że są to symbole, zrywy narodowe, które miały przynieść nam upragnioną wolność, ale nie przyniosły a sytuacja ówczesnych Polaków jak już wspomniałam tylko się pogorszyła.
Dlaczego nikt nie pamięta o powstaniu wielkopolskim z 1919 roku, czy już nie wspomnę o powstaniach antyaustriackich z 1809 roku, czy wielkopolsko-kieleckich, które zakończyły się powodzeniem. W szkołach średnich nawet nie wspomina się słowem o tych wystąpieniach przeciwko Austrii.
Nie wiem czy jakikolwiek inny naród czci tak swoje porażki jak właśnie my.
Ciekawa jestem jak Wy widzicie tę kwestię. Czekam na wasze opinie.
Wydaje mi się, że czcząc klęski - oddajemy po prostu szacunek ofiarom. Tym wszystkim, którzy swoje życie rzucili na szaniec i mimo beznadziejności sytuacji, wytrwali w wierze do samego końca.
Nasze klęski oddają ducha narodowego trudnych czasów, udowadniają że pierwsze wersy hymnu stanowią o istocie naszej tożsamości. Jest nadzieja, że dzięki temu nowe pokolenia docenią to, co z takim trudem udało się w końcu jakoś wywalczyć, że było warto nieustannie próbować i przelana krew się nie zmarnowała.
Właściwie trzeba zgodzić się z moim przedmówcą.
Faktycznie, owe powstania wymienione przez Serenity były również naszymi porażkami w walkach o naszą niepodległość której przez lata tak bardzo nam brakowało.
Ale były to tyko porażki militarne i polityczne, a na dodatek chwilowe bo po każdej z nich niemal od razu budził się jakby nowy, jeszcze mocniejszy duch narodowy a wraz z nim nasza duma, bitność i chęć do kolejnej walki....
To właśnie z tymi naszymi polskimi cechami narodowymi żaden z naszych wrogów nigdy do tej pory nie dał sobie rady.
Owszem - bywało że przygniatano nas wojennymi butami do ziemi...ba, nawet zniknęliśmy z mapy Europy i to na okres 123 lat...a jednak po wielu latach walk, ofiar i wyrzeczeń powróciliśmy na swoje stare miejsce i jesteśmy tu do dziś.
No, może już nie tacy silni i wielcy jak niegdyś, ale jesteśmy i warto o tym pamiętać.
Słuchałam kiedyś audycji w której roztrząsano to samo zjawisko. Zostało ono wyjaśnione potrzebą "mitu założycielskiego". Ponoć w każdej kulturze musi istnieć bohater lub cały zestaw bohaterów, którzy "oddali życie, byśmy mogli żyć." Nie wyjaśniono przyczyn istnienia tej osobliwej ciągoty wszystkich wspólnot, ale podobno rzeczywiście tak jest.
W naszej sytuacji miałoby się to odnosić do osób walczących o niepodległość podczas zaborów jak i w czasach PRL, bo zakończenie tych okresów to dwie przełomowe daty wyznaczające początek Polski dającej się mniej więcej ogarnąć świadomością.
Co sądzicie o takim wyjaśnieniu?
Ja osobiście byłabym skłonna sądzić raczej, że jest to próba, być może podświadoma, odwrócenia uwagi od przyczyn naszych niepowodzeń ciągnących się nieprzerwanym pasmem właściwie od XVIw. Łatwiej jest tłumaczyć to, że Polska raz po raz przechodziła z rąk do rąk faktem, że najeźdźca był zły i wyrzynał naszych "malowanych chłopców" idących na rzeź jak baranki, niż przyznać się do nieudolności politycznej, która jest już chyba naszą wizytówką.