ďťż

wika

Dziwne że dział Bluesa jest pusty. Postaram się naprawic tą lukę.

Może się wydawać, że żywot rockowych gwiazd - nawet w Polsce - to pasmo przyjemności. Że jeśli tylko gra się wspaniałą, akceptowaną i kochaną muzykę -świat łasi się do kolan i główny problem polega na przebieraniu w urokach życia. No i cóż to za życie - usłane różami , wyściełane miłością fanów, których aplauz powoduje, iż praca staje się jeszcze łatwiejsza. I czasami chyba rzeczywiście bywa podobnie. Ale bywa i inaczej. Można uwieść publiczność ,przez lata dochować się całego zastępu wiernych do krwi fanów, można wybudować sobie cokół pod pomnik, można jeszcze złamać kilka barier pod rząd - a jednocześnie rzadko zaznawać należnych słodyczy, ciągle zmagać się z szarymi, a nawet czarnymi kłopotami, aż wreszczie stanąć twarzą w twarz z tragedią , i to największą... Paradoks ? Nie jedyny w dziejach zespołu Dżem. Lista paradoksów , lista dotyczących Dżemu niesamowitości jest znacznie dłuższa. Lista ta zaczyna się oczywiście od spraw artystycznych. Mówiąc najkrócej - Dżem funduje niebywałą podróż muzycznym wehikułem czasu. Nie jest zespołem poszukującym. Nie stara się wymyślić prochu. Nie zabiega o oryginalność. Nie nadstawia ucha na nowinki , nie koryguje swego kursu wedle mód. Inspiruje się tym, co stworzyli wielcy - The Allman Brothers Band, Lynyrd Skynyrd, Free; i najwięksi - The Rolling Stones, The Doors , Led Zeppelin. Ale członkowie grupy nie są przecież kopistami. Po prostu konsekwentnie grają swoje wybierając z rockowej skarbnicy , to co lubią , i to co przystaje do ich stylu. A przystają rozmaite gatunki - bazowy rock, blues , boogie, funky, no i, co szczególnie ożywia muzykę zespoły, reggae oraz country. Powstaje mozaika, w której wszystkie elementy zadziwiająco pasują do siebie. Pasują jak karty z jednej talii. Dżem bierze , ale i daje. Przetwarzając tworzy. Kroczy ścieżką wydeptaną przez innych, lecz swoją. Przemawia dobrze zananym, uniwersalnym językiem muzycznym - który jest jego językiem narodowym. Dżem stał się czymś więcej niż polskim odpowiednikiem The Rolling Stones, The Doors i Led Zeppelin, a słynny wokalista kimś więcej niż narodowym Mickiem Jaggerem, Robertem Plantem i - niestety - Jimem Morrisonem w jednej postaci. Nie przestając być sobą. Oryginalność, tożsamość Dżemu w bodaj równym stopniu co muzyki wynika również z tekstów. Zespół z dojmującym autentyzmem opowiada praktycznie o tym samym bohaterze - samotniku bojącym się samotności, wyobcowanym z głownego nurtu życia wrażliwcu gardzącym tradycyjną moralnością. Bohater ów zdaje sobie sprawę z własnych wad i słabości, ale nie chce się zmienić. To, co dla niego liczy się najbardziej , albo nawet liczy się jedynie to wolność, miłość, przyjaźń, prawda, pokój , wreszczie wierność sobie - wartości spotykane coraz rzadziej w bezdusznym, pełnym fałszu, przemocy i ulotnych mód świecie. Tematyka - mogłoby się wydawać - wyświechtana, wręcz naiwna i banalna, ale w ustach wokalisty grupy nawet banały nabierają wagi aforyzmów. Tym bardziej , że nie narzuca on oczywistych wyborów, a tylko podaje proste, fundamentalne prawdy o życiu - wywiedzione ze zdradliwej (o czym wie) hippisowskiej filozofii. No i że bezlitośnie demaskuje umysłowe lenistwo tych, którzy utrzymują, iż rocka nie da się śpiewać po polsku. Zresztą wokalista ten potrafiłby poruszyć do żywego nawet wtedy, gdyby wyśpiewałby fragment książki telefonicznej. A przecież nie raz stawał twarzą w twarz z największą poezją , pulsującą największymi uczuciami. Tym wokalistą był i ciągle jest - bo przecież wielcy artyści nigdy nie odchodzą, nigdy nie umierają - Ryszard Riedel. Olbrzymi głos o ciemnej barwie , głos - co zupełnie niesamowite - jednocześnie aksamitny i szorstki, niezwykle ssugestywne interpretacje utrzymane w na pozór przerysowanej manierze, która stała się wyrazistym stylem. Takich wokalistów jak ON znajdzie się - w skali światowej, bo polska tu za wąska - jeszcze kilku, ale z wyszukaniem równie wielkich osobowości scenicznych już mogą być kłopoty. Charakterystyczne, niemalże zmitologizowane powitanie publiczności Sie macie ludzie ! , długie zlepione włosy, nierzadko broda, znoszone dżinsy, przepocona koszulka, trampki albo kowbojskie buty, no i jeszcze kapelusz na głowie… Charakterystyczne, jakby epileptyczne ruchy nie do podrobienia. Trans. Dopracowany spektakl, w którym nic nie jest wyćwiczone. Jak nikt inny potrafi wyrazić egzystencjalny ból, jak nikt inny potrafi wyśpiewać to wszystko, co przeżył - a przeżył bardzo wiele , łącznie z oglądaniem świata od tamtej strony krat, i łącznie z zatopieniem się w najstraszliwszym nałogu. Kolejny rockowy poeta przeklęty. Ostatnie dziecko-kwiat naszych czasów - i świadom tego że ostatnie… Hippisowski bard, hippisowski guru. Do wywołania aplauzu wystarczyło samo jego pojawienie się na scenie. Posiadacz charyzmy wybranych, charyzmy dotkniętych palcem Boga. Król improwizowanych dialogów z publicznością. To showman bez cienia prozy. To aktor, który nie grał. To kapłan odprawiający rockowe msze.

Hippisowski bard

Riedel był i jest gwiazdą - taką gwiazdą , jaka musi świecić w każdym wybitnym zespole - ale nie był liderem. Lidera brakowało a raczej było ich wielu. To nie frazes. Jerzy Styczyński stał się przecież z biegiem lat jedną z pierwszych gitar Rzeczypospolitej - niepohamowana chęć grania, niezwykłe godzenie rockowego chrzanu z rockowym miodem. Adama Otrębę z zerowym ryzykiem błędu można nazwać mistrzem gitarowych podkładó (co nie znaczy, że artysta unika klarownych i przejrzystych solówek). Paweł Berger gra na instrumentach klawiszowych nierzadko ,,perkusyjnie", wręcz siłowo, ale przy tym delikatnie i finezyjnie, udowadniając , że te przeciwstawne sposoby gry można nie tylko pogodzić, ale stopić w klarowną całość - co dodatkowo dodaje Dżemowi własnego smaku. Natomiast basista Beno Otręba to wzór rzetelności, rzemiosła najwyższej próby. Beno Otręba nadaje zespołowi napęd i puls. Paweł Berger i Adam Otręba przydają sma(cz)ku. A Jerzy Styczyński zapewnia rozmach. Charyzma Ryszarda Riedla wspierała się więc na wyjątkowym fundamencie. Powstał unikalny, świeży , jedyny w swoim rodzaju koktajl, w którym pełne straceńczej melancholii teksty wokalisty i pełna witalności gra instrumentalistów nie tylko nie kłóciły się , ale zadziwiająco dopełniały. Koktajl wielosmakowy, lecz o niemal stałej konsystencji. Bo zmieniali się praktycznie jedynie perkusiści…

…Aż do dnia, w którym pękło niebo i został sam fundament. (…)

Dżem w akcji

Pomyśleć, że taka konstelacja znakomitości, mimo wykreowania takiego świata i słów, latami czekała na prawdziwą, ,,ponadhippisowską" popularność… Szerszej publiczności podsunęła zespół mająca miejsce dopiero w połowie lat 80., czyli w okresie, gdy Dżem dawno wyrósł z wieku szczenięcego, fala zainteresowania polską muzyką - nazwijmy ją nieprecyzyjnie , ale w tym przypadku naprawdę trudno o właściwą etykietkę - ,,bluesopodobną". Niemniej przecież trudno utożsamiać śląską grupę z jakąkolwiek falą, z jakimkolwiek nurtem. Również, a może przede wszystkim dlatego, że popularność zdobyła metodą jak najbardziej naturalną, a nawet wbrew oporowi materii - bez reklamy, bez lansowania, bez wbijania przez radiowych prezenterów do głów słuchaczy kolejnych piosenek; ba! - początkowo prawie bez nagrań, bez wideoklipów. Śnięci zwiadowcy naszego show biznesu długo nie mogli zorientować się jak pyszny smak ma Dżem…

Róznie można mierzyć popularność i znaczenie Dżemu. Miary tradycyjne - liczba sprzedanych płyt i kaset, liczba wylansowanych przebojów - są pomocne, ale przecież daleko niewystarczające. Jeszcze lepszą miarą jest bowiem ilość fanów wiernych i zaprzysięgłych - głównie z kręgu hippisowskiego, choć przecież nie tylko. Fanów odnajdujących w twórczości Dżemu siebie - to, jakimi byli, jakimi są, jakimi chcieliby być i jakimi być nie powinni. Co oznacza ni mniej ni więcej uzyskanie przez Dżem pełnoprawnego, a nawet definicyjnego statusu formacji kultowej. Zresztą w historii polskiego rocka lepszego przykładu formacji kultowej nie znajdziemy. Nie znajdziemy też zespołu, który przez tyle lat dałby tyle koncertów (na których - tu fani i krytycy są zgodni - wypada on szczególnie porywająco). Koncertów zarówno tych mniejszych, zwykłych, rzec można codziennych; jak i tych wielkich, galowych, festiwalowych. Festiwale w Jarocinie, ,,Muzyczne Campingi" w Brodnicy, ,,Rawy Blues" - Dżem sporo zawdzięcza tym miejscom (wszak w Jarocinie się objawił), ale one nie mniej Dżemowi , bo przecież Riedel i spółka walnie przyczynili się się do rangi imprez (w Brodnicy królują niczym najtwardsi dyktatorzy). No a w katowickim Spodku w postaci urodzinowych koncertów Dżemu trzykrotnie odbyło się coś ,co łatwo nazwać własnym festiwalem zespołu. I to chyba najlepszy wyznacznik pozycji śląskiej grupy. Wszak żadny inny polski wykonawca nie doczekał się podobnego honoru.

Ale za czwartym razem zamiast urodzin celebrowano śmierć… (…)

Fragmenty książki Jana Skaradzńskiego ,,Ballada o dziwnym zespole"

Czy jest ktos kto nie lubi Dżemu?


Nie mogę powiedzieć że nie lubię, po prostu nie znam... Widziałem tylko ostatnio film "Skazany na bluesa", i muszę powiedzieć że robi pewne (a anwet spore) wrażenie, choć bardziej przez pryzmat osoby R. Riedla i jego perypetii, niż samej muzyki zespołu, która prawdopodobnie jest ciekawa i godna uwagi, ale niestety - jak na razie - mnie osobiście nie znana. Może to kiedyś nadrobię?
Marcyś ale się rozpisałeś! :)
Dżem to klasyka. Dżem bez Ryśka to już nie to samo, a i kiedy Pawła już nie ma....ale zainteresowanie nimi nie gaśnie i teraz czyli świadczy to o ich mocy i o tym, że będę grali dopóki będą słuchani. Ja osobiście wolę Dżem za Ryśka i tylko takowego słucham. Co do filmu, to chociaż skupili się na Ryśku (bo co tu dużo gadać to był film o nim), to muzyki było naprawdę sporo. świetna muzyka, świetny klimat, fajne teksty. Klasyk i tyle!
Dżemem zainteresowałem się właściwie po obejrzeniu filmu „Skazany na bluesa”. Znałem wcześniej sztandarowe piosenki tej grupy takie jak Czerwony jak cegła, jednakże nie czułem żadnej euforii związanej z tym nurtem muzyki.
Aż tu nagle wspaniała kreacja aktorska Tomasza Kota wcielającego się w Ryśka… Nie wiem jak wy ale dla mnie jego rola była po prostu genialna. Niesamowicie zagrał i zinterpretował postać Riedla.
Podczas tego filmu zetknąłem się po raz pierwszy z piosenką „Skazany na bluesa” która mnie po prostu urzekła. List do M. czy Sen o Victorii za każdym razem zapiera mi dech w piersiach.


Ja miałam okazje być na koncercie Dżemu, który zorganizowało moje miasto. Było to kilka lat temu i od tego momentu jestem pod wielkim urokiem muzyki tego zespołu. Faktycznie Dżem bez Ryśka to już nie to samo ale nowy wokalista też ma niezły głos i bez problemu dawał sobie radę z wyciąganiem nawet najtrudniejszych partii utworów. Długo by wymieniać wszystkie piosenki, które mi się podobają. Tak na szybcika mogę podać "List do M", "Chcę Ci coś opowiedzieć", "Kołysanka".
Płyta " Najemnik" z '89 powaliła mnie totalnie. "Detox" i "Cegła"też są super.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •