ďťż

wika

A oto co piszą źródła o tym niebezpiecznym szczycie który wciąż pochłania śmiałków ważących się stawiać stopy na majestacie jego potęgi i wielkości.

Nazwę K2 szczyt zawdzięcza Brytyjczykowi T. G. Montgomeriemu, który w 1856 r. przeprowadził pierwsze jego pomiary i skrótem tym pragnął wyrazić przekonanie, że jest on drugim pod względem wysokości wzniesieniem w Karakorum. Anglik pomylił się jednak, a dokładniejsze badania przeprowadzono już pięć lat później. Jego rodak Henry Haversham Godwin-Austen ustalił wysokość góry ma 8611 m.

W 1861 r. K2 nadano oficjalną nazwę Mount Godwin-Austen, do dziś najbardziej chyba rozpowszechnioną spośród wielu innych, jakimi obdarza się szczyt, w Karakorum nazywany także Czogori, Dapsang, Lambha Pahar, Qogir Feng lub Kechu.

K-2 i jego ofiary

Po fiasku pierwszej próby wejścia na K2 w 1892 r., kolejny atak na szczyt przypuściła w 1902 r. ekspedycja angielsko-austriacka pod kierownictwem Oskara Eckensteina. Na wysokości ok. 6 600 m europejscy wspinacze zostali jednak zmuszeni do odwrotu. Rekord Eckensteina pobito dopiero w 1938 r., gdy amerykańskiej wyprawie Charlesa Houstona, która obrała drogę od południowego wschodu, udało się osiągnąć wysokość prawie 8 000 m, a rok później 8 300 m.
Houston, który nazwał K2 "dziką górą", nie dał jednak za wygraną. W 1953 r. powrócił raz jeszcze i przypuszczalnie zdobyłby szczyt, gdyby nie rozpętała się trwająca dziesięć dni burza śnieżna. Jeden z jego towarzyszy, Art Gilkey, wpadł do rozpadliny skalnej, a w czasie akcji ratunkowej obrażenia odnieśli wszyscy uczestnicy wyprawy. Gilkey, ranny i wyczerpany, zmarł w drodze powrotnej.

Tego rodzaju tragedie czynią K2 jednym z najpoważniejszych wyzwań w walce człowieka z przyrodą. Rok po wyprawie Houstona, już po zdobyciu Mount Everestu przez Edmunda Hillary'ego i Szerpę Tensinga, udało się w końcu wejść również na K2. Kierowana przez doświadczonego himalaistę włoskiego Arditt Desio ekspedycja, w skład które wchodzili też Achille Compagnoni Lino Eacedelli, 31 lipca 1954 r. postawiła stopę na szczycie góry. Niewiele jednak brakowało, by i ta próba zakończyła się niepowodzeniem, gdyż 500 m przed szczytem Włochom skończył się tlen. Takich problemów nie miał natomiast Reinhold Messner, który w 1979 r. jako pierwszy wspiął się na K2 bez buli tlenowej.

Czytając te tragiczne opisy nasuwają mi się od razu dwa pytania:

- czy jest niepohamowana chęć zmierzenia się człowieka z potęgą przyrody?
- czy tylko własna głupota – a może i jakiś rodzaj choroby?

Pozdrawiam.



- czy jest niepohamowana chęć zmierzenia się człowieka z potęgą przyrody?
Według mnie właśnie to.
Człowiek od dawna igra z losem, można rzec, że ryzyko ma w swej naturze. To ona każe mu podejmować się coraz niebezpieczniejszych czynów.

Ja osobiście podziwiam alpinistów i nie wydaje mi się aby byli chorzy. Jednakże gdzie przebiega granica między odwagą a zuchwalstwem, a nawet głupotą?
Ktoś, kto chodzi po górach, zarówno małych jak i tych wyższych wie, że góry mają w sobie to coś, co przyciąga. Trudno się temu oprzeć - góry przyzywają. Kiedyś zapytano Wandę Rutkiewicz, po co naraża się na takie niebepieczeństwo, chodzi po tak wysokich górach. Odpowiedziała krótko i prosto - bo są.
Czy to zuchwałość? Nie. Uważam, że to stawianie sobie coraz to nowych wymagań, podnoszenie poprzeczki. Zmaganie się przede wszystkim z własną słabością i ograniczeniami.
Edward,


Ktoś, kto chodzi po górach, zarówno małych jak i tych wyższych wie, że góry mają w sobie to coś, co przyciąga. Trudno się temu oprzeć - góry przyzywają. Kiedyś zapytano Wandę Rutkiewicz, po co naraża się na takie niebepieczeństwo, chodzi po tak wysokich górach. Odpowiedziała krótko i prosto - bo są.

Myślę że odpowiedź W. Rutkowskiej jest zbyt enigmatyczna żeby dokładniej zrozumieć całą tę filozofię myślenia ludzi którzy uprawiają wspinaczkę wysokogórską.

Faktem jest natomiast że góry przyciągają , ale i też wciągają owych śmiałków którzy z uporem maniaków starają się za wszelką cenę zmącić ich spokój i naruszyć ich majestat.
Kiedy więc czytam o tych którzy nigdy stamtąd nie powrócili, chcąc jakby ujarzmić owe szczyty, zastanawiam się – gdzie się zaczyna, a gdzie kończy sens tych wspinaczek?.

Niektórzy biegli w medycynie twierdzą że człowiek pozostający przez dłuższy czas na dużych wysokościach doznaje pewnego rodzaju urazu mózgu który jest spowodowany wdychaniem mocno rozrzedzonego powietrza i tym samym ogólnym niedotlenieniem organizmu.
Ten uraz powoduje że po zejściu w dół człowiek wykazuje duży niepokój, nerwowość i chęć powrotu tam, gdzie przecież nie może czuć się dobrze.
Większość wypadków w wysokich górach spowodowana jest błędami nawet doświadczonych alpinistów.
Jeśli więc owe zmiany w organizmie człowieka są rzeczywiście spowodowane ową chorobą o której piszę powyżej, to kolejne wyjścia w góry są niczym innym jak pójściem niemal na pewną śmierć.
Jest rzeczą niemożliwą, ażeby alpiniści czy wspinacze wysokogórscy o tym nie wiedzieli.

Dlaczego więc idą w góry?....tylko dlatego że one są? – jakoś trudno to rozumnie ogarnąć.

Pozdrawiam.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •