wika
Jak Europa Europą, muzyka znała tylko dwa podziały: na kościelną i świecką, oraz na dworską i ludową. Świecka muzyka dworska stanowiła ten obszar, który podlegał najintensywniejszym i jednocześnie najłatwiejszym do prześledzenia zmianom, od muzyki trubadurów, przez ars nova, renesans, barok i tak dalej, znanym nam biegiem wydarzeń. Ten dość zwarty front składał się z utworów o wszelakiej tematyce i stopniu "poważności", jednak z racji tego, że ludzie nie lubią się zadręczać, stanowił głównie muzykę rozrywkową. W pewnym momencie zrósł się nierozerwalnie z takimi zestawami instrumentalnymi jak orkiestra symfoniczna, orkiestra filharmoniczna czy kwartet smyczkowy, i dzięki klasycznym zasadom wepchnięty na spokojne i solidne tory spokojnie rozwijał się aż do początków XXw, zapewniając odbiorcom to, czego akurat pragnęli - trochę strachu i smutku, nieco więcej wzruszeń i najwięcej dobrej zabawy.
Pod koniec ubiegłego tysiąclecia świat zaczął jednak ulegać dość gwałtownym zmianom. W wielu państwach arystokracja upadła, w innych doszły do głosu grupy społeczne zgoła arystokracją nie będące. Na domiar złego przyspieszył rozwój mass mediów. Byt do tej pory spokojnie rozwijającej się muzyki zwanej współcześnie poważną był mocno zagrożony. Za oceanem narodził się blues, nie trzeba było długo czekać na jazz, swing, rock and roll, aż w końcu słuchaczom wszystkich krajów objawił się cały wachlarz różnorakich gatunków muzycznych, określanych dziś muzyką rozrywkową.
Co stało się z muzyką symfoniczną, która nagle przestała ludzi rozrywać, bo została w tym zadaniu zastąpiona przez nowatorskie brzmienia i niestandardowe instrumentarium? Posmutniała, zrezygnowała z lekkich brzmień i zdecydowała się zapewniać ludziom niezmiernie trudne do przeżycia godziny obcowania z wysublimowaną i poważną Sztuką przez Duże Es. Niestety, ludzie, wiedzeni stereotypowym myśleniem, nabyli przekonania, że czegokolwiek się nie zagra na orkiestrze symfonicznej, jest to poważne i wysublimowane, i w ten sposób nabrali dziwnego nabożeństwa do takich pozycji jak chociażby Eine Kleine Nachtmusik.
Dziś więc mamy do czynienia z dwiema zupełnie odmiennymi "muzykami".
Pierwsza, poważna, dawno wykorzystawszy harmonie i schematy dające się bezboleśnie wysłuchać, operuje coraz dziwniejszymi zestawami dźwięków, a kompozytorom wszystko wolno, bo jeśli jakiemuś koneserowi nie spodobają się piekielne brzmienia nowego utworu, zawsze można nazwać go profanem i wykluczyć z dobrego towarzystwa. Powraca też wciąż do otaczanych boską czcią utworów muzyki dawnej i klasycznej, jako do zdrowych korzeni. Jest bardzo różnorodna, jednak współcześni są skłonni widzieć w niej wszystko poza radością i rozrywkowością.
Druga to muzyka "ludu", ze wzgardą odrzucana przez "prawdziwych" melomanów jako bełkot niewychowanej młodzieży. Pełnymi garściami czerpie z bogatej tradycji wszelakich brzmień, zarówno Europy jak i innych kontynentów, i choć można czasami obserwować małe przestoje w dynamicznym rozwoju, nieprędko skończą się jej pomysły. I choć niektóre utwory to prawdziwe, zadziwiające głębią i wysmakowaniem arcydzieła, w powszechnym mniemaniu druga muzyka zawsze pozostanie tą głupią i płytką.
Co o tym sądzicie? Czy też odczuwacie taki paradoks? Jak waszym zdaniem mogło dojść do takiej sytuacji?
Zgodzę się ze Złomiarz, że muzyka klasyczna odbierana jest obecnie dość schematycznie. Klasyczna=poważna. I tego właśnie nie lubię. Wspomniana powyżej Eine Kleine Nachtmusik, czy choćby Kantata o kawie, zdecydowanie nie są poważne! Istnieje też wiele utworów, które przetłumaczone, mogłyby niejednego zarumienić. A jednak uparcie wciska się muzykę klasyczną do wąskiego przedziału "dla melomanów".
Obecną natomiast muzykę symfoniczną można podzielić na dwa rodzaje. Jeden to muzyka współczesna, z dodekafonią, do której trzeba dużej dozy cierpliwści, której nie zawsze starcza. Drugi to muzyka filmowa oraz w stylu Rubika. Często staje się bardzo popularna i choć muzyka filmowa służy właściwie ilustracji obrazu, to jednak nadal można jej słuchać osobno.
Jeden to muzyka współczesna, z dodekafonią, do której trzeba dużej dozy cierpliwści, której nie zawsze starcza. Drugi to muzyka filmowa oraz w stylu Rubika.
To także ciekawy temat. Wydaje mi się bowiem, że te "pomosty" między muzyką poważną a rozrywkową spotykają się często z niepokojącym niezrozumieniem. Z jednej strony odrzucane jako zdrajcy symfonicznej śmiertelnej powagi są przez zwolenników współczesnej poważnej męki dla ucha nazywane apogeum kiczu, z drugiej strony są przez osoby uważające muzykę symfoniczną za największą świętość otaczane czcią i szacunkiem.
W każdym razie nikomu nie przyszłoby chyba do głowy porównywać takiego Zimmera chociażby z Verdim, a w gąszczu nieporozumień między "pierwszą" a "drugą" muzyką gubi się fakt, że takie dzieła to czasami po prostu bardzo dobre utwory symfoniczne. Rozrywkowe, z odpowiednią dozą emocji. I tyle.
W każdym razie nikomu nie przyszłoby chyba do głowy porównywać takiego Zimmera chociażby z Verdim, a w gąszczu nieporozumień między "pierwszą" a "drugą" muzyką gubi się fakt, że takie dzieła to czasami po prostu bardzo dobre utwory symfoniczne. Rozrywkowe, z odpowiednią dozą emocji. I tyle.
Zgadzam się. Jeśli można słuchać muzyki baletowej bez oglądania spektaklu, to dlaczego niektórzy uważają za nieporozumienie słuchanie muzyki filmowej bez oglądania filmu. A są tacy, którzy uważają, że bez sensu jest słuchanie muzyki filmowej.
W 2005 roku brytyjska stacja Classic FM ogłosiła konkurs na najlepszy utwór. Wygrał... motyw przewodni z "Gladiatora". Można sobie wyobrazić, jakie oburzenie powstało wśród konserów. uznano, że radiostacja poszła na dno i teraz stara się tylko przypodobać młodym słuchaczom, którzy nic nie wiedzą o prawdziwym pięknie... Ale chyba nikt się nie oburzał, kiedy w tym samym radiu reklamowano koncert "Carmina Burana" Orffa. Zastanawiam się, ile osób zna choć pobieżnie ten utwór, a nie skupia się tylko na "bardzo poważnym brzmieniu", zwłaszcza pierwszej pieśni. Zresztą rozmawiamy o tym też w specjalnym temacie.
W 2005 roku brytyjska stacja Classic FM ogłosiła konkurs na najlepszy utwór. Wygrał... motyw przewodni z "Gladiatora". Można sobie wyobrazić, jakie oburzenie powstało wśród konserów. uznano, że radiostacja poszła na dno i teraz stara się tylko przypodobać młodym słuchaczom, którzy nic nie wiedzą o prawdziwym pięknie...
Szczerze mówiąc nie zdziwiła mnie ta reakcja. Dla melomanów prócz brzmienia znaczenie ma chyba także wiek utworu. Ciekawe, czy wiedzą, że w XIII wieku prócz nabożnej homofonii przesyconej archaiczną powagą powstawały utwory, przy których można albo tarzać się ze śmiechu albo z rumieńcem na twarzy spuszczać oczy...
Tak czy siak to zdumiewające, że przez rozwinięte stereotypy można się chełpić tym, że komuś spodobała się "Carmen", i jednocześnie wstydzić zamiłowania do muzyki chociażby z "Piratów z Karaibów" (moim zdaniem oba zestawy dźwięków, choć operują nieco innymi brzmieniami, są generalnie w charakterze i zawartych w nich emocjach bardzo podobne).