wika
Często spotykam się z, nieświadomym może u niektórych, osądem, że im książka jest starsza, tym bardziej jest szacowna, poważna i pełna artystycznej głębi (to samo ma się zresztą do muzyki, ale niech tam...)
Pomijam dzieła antyczne, bo, mnie przynajmniej, ciężko ocenić, jaki miały wydźwięk w czasach, w których były pisane i odbierane.
Zaczyna się od "wielkiego testamentu" i "dekameronu", dzieł raczej rubasznych i choć nie pozbawionych elementów refleksyjnych, napisanych raczej dla rozrywki niż dla pouczenia potomności. Tymczasem w szkolnej nauce wybiera się tylko te śmiertelnie poważne fragmenty, a ludzie chwalą te książki jako podwaliny nowożytności. Gdy przejdziemy do dzieł Szekspira, można się spotkać niemal z czołobitnością. Nie uważam, by jego sztuki były złe, czyta się je świetnie a jeszcze lepiej ogląda, ale nie ma w nich odpowiedzi na najważniejsze pytania dręczące ludzkość od stuleci, a poziom artystyczny akurat odpowiada dopracowanemu w szczegółach widowisku. Na tej samej zasadzie niewielu ma odwagę śmiać się z niektórych wierszy z konceptem, albo przyznać, ze inne to tania masówka, niewielu widzi w J.Ch.Pasku megalomana i samochwałę... Nawet Pan Tadeusz przez niektórych czytany jest niemal jak Biblia, bez jednego chichotu... I dopiero przy Fredrze coś puszcza i odbiorcy zaczynają widzieć błachość niektórych poruszanych tematów...
Wiem, że im bardziej odległa epoka, tym mniej dzieł się zachowało, a co za tym idzie te, które dotrwały do naszych czasów to te najciekawsze, pisane przez najwybitniejszych twórców, najbardziej godne ochrony i przekazania ich potomności. Niemniej jednak nawet te warte przeczytania dzieła mogą być po prostu żartami o błachostkach, poziom artystyczny także, choć wysoki, nie musi rzucać na kolana... A tymczasem odnoszęwrażenie, że "w dobrym tonie" jest padać na kolana przed starymi dziełami literackimi, tym niżej, im więcej one mają lat.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Dawne książki wcale nie są śmiertelnie poważne. W moim domu zachwyca się Panem Tadeuszem, ale jakże często podkreśla się humor Mickiewiczowski! A jeśli chodzi o dzieła starożytne, to nie dość, że bywaja one mało poważne (a jakie mają być greckie komiedie?!), to niektóre utwory bywają , delikatnie mówiąc, nieprzyzowite. Nie znam autora, ale jest taki wiersz - skarga, że młodzi chłopcy z palestry nie zwracają już uwagi na starca, a on by sobie z nimi chętnie...
Podobnie zreszta bywa nie tylko ze straymi książkami, ale i nową klasyką. Często fani Tolkiena mówią o nim w bardzo pompatyczny sposób. A przecież on sam miał wysokie poczucie humoru, no i w jego książkach raz po raz można znaleźć śmieszne fragmenty:
"- Chciałbym pomyśleć.
- Wielkie nieba! - krzyknął Pippin. - Przy śniadaniu?"
Wydaje mi się, że taki uniżony odbiór dzieła może pozbawić czytelnika sporej części jego prawdziwej treści. Nawet "Uczta" jest pisana ze sporą dozą poczucia humoru. (Mnie ten typ humoru nieodmiennie kojarzy się z Lemem), a zauważenie tego pozwala odkryć zupełnie inny świat antycznych marmurowych myślicieli.
Pamiętam, jak podczas przerabiania "Romea i Julii" większość kolegów/żanek z klasy myślała, że żarty słowne to przypadek, błąd tłumacza czy inny zbieg okoliczności. Zwłaszcza w pierwszej scenie :) Nikt nie podejrzewał "mistrza" o taką lekkość...
To prawda, że odkrycie żartobliwej strony utworu otwiera nowe ścieżki interpretacyjne. A jeśli chodzi o Shakespeara, to nie jest on moim typem. Pisał lekko i swietnie się ogląda jego sztuki, ale są one przepojone przemocą i wulgaryzmami. I wtedy i teraz jest to przyjmowane, ale jakoś nie pozwala mi się nim tak zachwycać... Dodam tylko, że Sen nocy letniej ze swoją trupą aktorską i wypowiedziami aktorów grających lwa i ścianę (sic!) robi na mnie jednak duże wrażenie :)
Mam wrażenie, że ten artysta miał lepsze i gorsze dni. Część wypowiedzi pisanych zapewne z potrzeby serca wyszła mu nieźle, część to dopracowane perełki, w których jednak ciężko doszukać się czegoś poza dobrym warszatem, zaś spora ilość dzieł pisanych z potrzeby portfela jest niestrawna. Nie chcę już nawet wspominać o całej serii dramatów historycznych, ale choćby komedie również wyglądają, jakby do ich napisania popchnęła Szekspira publiczność Londynu a nie chęć zrealizowania jakiegoś pomysłu. Mnie osobiście jednak przypada do gustu :), zwłaszcza w oryginale, bo jednak duża część wartości jego sztuk jest zlokalizowana w formie.
Spotkałam się z porównaniem Makbeta do filmu sensacyjnego. Właściwie chyba można znaleźć elementy wspólne? Intryga, postaci fantastyczne, troszkę grania na emocjach i duża scena finałowa... A w międzyczasie trochę walki, trochę podchodów... Jest w nim również bardzo ciekawy wątek psychologiczny, ale oprawiony w fajerwerki.
Tak, mogę się z Tobą całkowicie zgodzić :) Makbet jest bardzo dobrą sztuką, natomiast dramaty historyczne (zwłaszcza Juliusz Cezar) wolę pominąć milczeniem.
Wspomniane przez Ciebie wyżej Dekameron i Wielki testament ukazują mi głównie bujne zycie erotyczne tamtych czasów. Kiedyś próbowałam to przeczytać, ale po krótkim czasie odpadłam ;)
amiętam, jak podczas przerabiania "Romea i Julii" większość kolegów/żanek z klasy myślała, że żarty słowne to przypadek, błąd tłumacza czy inny zbieg okoliczności. Zwłaszcza w pierwszej scenie :) Nikt nie podejrzewał "mistrza" o taką lekkość...
- Jak długo, Samsonie, mamy znosić te obrazy?
- Nie wiem Grzegorzu. W końcu nie jesteśmy nosicielami obrazów!
- Nie obrazów, tylko obraz. Ta obraza, nie ten obraz!
[...]
- Jak już powalę mężczyzn, zabiorę się do powalania kobiet...
- Zważ chociaż by padały na coś miękkiego!
- Łóżko na przykład...
- W łóżku robi się ze mnie zupełne zwierze.*
(znam to na pamięć :D).
Ja jeszcze bardzo lubię komedie Moliera ("Świętoszek", etc.) - one też są "stare", a jednak śmieszne :D.
Nie rozumiem tego, jak można postawić tezę, że im coś starsze, tym poważniejsze - podobnie jak nie rozumiem, dlaczego niby nauczyciel wie, "co autor chciał przez to powiedzieć" :D
* - tak! to jest Romeo i Julia, Akt I, Scena I :D - przepraszam za układ, ale tak mi było wygodniej ;)
Ach, ach to jeszcze nic... Tzn drugi fragment podałeś w chyba najłagodniejszym tłumaczeniu, jakie mogę sobie wyobrazić...
Złomiarzu, zważ na wiek Szczypka :) Ja zresztą też nie lubię dosadności Shakespeare'a i jeśli tłumacz mi jej oszczędzi, to jestem zadowolona.
Hm... ciekawe kiedy odkryje (Szczypek) Gargantuę i Pantagruela :mrgreen:
Tzawie, proszę, tylko nie to!!! Tak samo zresztą nie lubię Villona. Ale mówi się, że humor Rablais nie jest zbyt wykwintny ;)
Tzawie, proszę, tylko nie to!!! Tak samo zresztą nie lubię Villona. Ale mówi się, że humor Rablais nie jest zbyt wykwintny ;)
Rubaszny na pewno. No i bliski dzisiejszemu humorowi absurdalnemu.
[ Dodano: Wto Lis 14, 2006 10:05 pm ]
No i bliski dzisiejszemu humorowi absurdalnemu.
Humor absurdalny kojarzy mi się również z Cervantesem. Jego "Don Kichot z Manczy" jest tego najlepszym przykładem.
A nie wydaje Ci się, Wipsanio, że ta "oszczędność" jakoś wykoślawia dzieło.
A przy okazji daje fałszywe pojęcie o czasach.
Mnie też kojarzy się to z niepotrzebnym uświęcaniem, postawą w stylu "przecież tak porażający geniusz nie mógł napisać nic sprośnego". ... pfff... bo wcale nie pisał dla londyńskiej tłuszczy, ani też w celach zarobkowych...
Grunt, żeby nie fascynować się tą sprośnością, i nie stwierdzić nagle, że np. "Romeo i Julia" to komedia.
A nie wydaje Ci się, Wipsanio, że ta "oszczędność" jakoś wykoślawia dzieło.
A przy okazji daje fałszywe pojęcie o czasach.
Jak kto ma dobrze w głowie poukładane, to mu kilka bluzgów nie zaszkodzi.
Jak źle, to nawet gdyby czytał do snu żywoty świętych, to nic nie pomoże.