ďťż

wika

Chciałbym się jeszcze kiedyś solidnie wystraszyć. Albo ujrzeć chociaż gęsią skórkę na ciele. Sęk w tym, że reżyserzy cierpią na poważny "uwiąd twórczy", jeśli idzie o wywoływanie podobnych emocji. A szkoda.

W "Lśnieniu" przeraziła mnie dokumentnie sekwencja podróży samochodem przez góry i lasy. Misterium tremendum et fascinas, jak mawiał Soren Kierkegaard. Tajemnica groźna i budząca zachwyt. To chyba najbardziej monumentalne otwarcie w dziejach świata. Potem następuje krótkie wyciszenie, po czym przenosimy się do biura, gdzie Jack Torrence ucina sobie miłą pogawędkę z dyrektorem pensjonatu "Overlook".

Żeby wszystko było jasne - ROZMOWA JACKA Z DYREKTOREM jest tym, czego oczekuję od reżysera filmów grozy, tzn. pozornego rozładowania napięcia. Zauważcie: dyrektor uspokaja bohatera (i nas, widzów) mówiąc, że wypadki z przeszłości to nic takiego, że to już się więcej nie powtórzy. Gość pochlastał rodzinkę toporem, ale spoko - zapomnijmy o przeszłości, skupmy się na tym, co przyniesie dzień jutrzejszy. Słowem, dyrektor stara się przekonać widza, że NIC złego się nie wydarzy. Tymczasem widz doskonale zdaje sobie sprawę, że obietnice dyrektora zostaną wkrótce skonfrontowane z upiorną rzeczywistością hotelu. Widownia wie więcej niż bohater - jak w greckiej komedii, gdy w prologu ekspozycyjnym chór uprzedzał publiczność o przebiegu akcji. W tym sensie Kubrick rozsadza jedną z najważniejszych tajemnic kina grozy - odpowiada na pytanie, co się stanie i kto będzie sprawcą masakry. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że takie bezczelne zagranie reżysera absolutnie nie wypływa na odbiór filmu. Wręcz przeciwnie: atmosfera gęstnieje.

To samo w Carpenterowskiej "Mgle". Przy rozpalonym ognisku stary, mądry marynarz opowiada dzieciom bajkę (prawie dobranockę). Na zegarku pięć minut do północy, wokół ciemności. Bajka jest o wiozącej złoto galerze, której załoga została zwabiona na skały, ponosząc śmierć w mroźnej wodzie. Kilkanaście kilometrów dalej, na pełnym morzu, trawler zostaje nagle opatulony przez mgłę. Przerażeni rybacy, wybiegłszy na pokład, widzą jak dosłownie o metr mija ich widmowa galera. Nikt już nie odnajdzie ich żywych ("Widziałem go trzy dni temu, a teraz wygląda jak trup, który przeleżał trzy miesiące w wodzie")... Raptem wszystko staje się jasne: śmiercionośna mgła nawiedzi wybrzeże, a martwi marynarze zorganizują bezprecedensowe polowanie na mieszkańców portowego miasteczka gdzieś na zadupiu Ameryki.

Liczy się lekkość w opowiadaniu historii, pozorna nonszalancja w traktowaniu opowieści - to moim zdaniem najważniejsze cechy dobrego filmu grozy. Nic na siłę, żadnych wyrafinowanych zabiegów inscenizacyjnych. Już Szekspir powiedział, że najbardziej straszą rzeczy prozaiczne, pokazane w blasku dnia.

Na koniec trochę osobistych wynurzeń. Mam 23 lata na karku, ale przyznam, że za każdym razem, gdy odpalam na kompie Thiefa (gierka autorstwa wizjonerów z Looking Glass Studio - niestety, ekipa rozpadła się na strzępy, bo pieprzony Romero wolał zainwestować grube miliony w beznadziejną "Daikatanę" niż dofinansować wybitnych artystów), ciarki przebiegają mi wzdłuż kregosłupa. Już samo pojawienie się na ekranie monitora emblematu Looking Glass i towarzyszące temu senne pobrzękiwanie dzwoneczków wprowadza człowieka w osobliwy nastrój sycenia się atmosferą niepewności. To bez przesady ARCYDZIEŁO GROZY, NAJBARDZIEJ PORAŻAJĄCY KAWAŁEK FIKCJI, JAKI DANE MI BYŁO ZOBACZYĆ! Nie pamiętam, by kiedykolwiek jakikolwiek film wywołał u mnie podobną reakcję. Ta gra jest naprawdę cholernie przerażająca. Jej nieprawdopodobna siła oddziaływania zasadza się na doskonałej znajomości prawideł horroru.


Chwyty potęgujące uczucie grozy? Wiarę w takie rzemieślnicze sztuczki straciłam razem z obejrzeniem "Psychola". Taki "chwyt" musiałby być czymś więcej niż scenariuszem, ujęciem, światłem, muzyką, drgnięciem powieki aktora... Stężenie napięcia tak naprawdę zależy od czegoś, co trudno zdefiniować. Chyba także od widza.

Jest jednak kilka rzeczy, które na mnie akurat bardzo często dobrze (czyli źle ;) działa. Jedną z tych rzeczy sa długaśne ujęcia, najlepiej zza pleców bohatera. Drugą rzeczą jest nagłe, ale nie nachalne (w stylu "buuu") pojawienie się czegoś przerażającego, niezapowiedzianego lub po prostu irracjonalnego. Jak dziewczynki we wspomnianym już "Lśnieniu". Danny jeździ sobie rowerkiem, skręca i nagle widzi, że ktoś stoi w korytarzu. Każde kolejne ujęcie dziewczynek, "przekładane" ujęciami przerażonej buzi Danny'ego, pokazuje je z coraz bliższej odległości. No i to jest to, horror w czystej formie. Trzecią rzeczą, która na ogół wywołuje u mnie gęsią skórkę, jest... czekanie. Wiecie, co się zdarzy, tylko że nic się nie zdarza, chociaż nadal w powietrzu coś "wisi". Jak w "Niezniszczalnym" Shymalana (to nie jest horror, ale wydaje mi się w sumie dobrym przykładem), kiedy David idzie za przestępcą do domu z basenem. COś się musi wydarzyć, ale Shymalan drwi z widza, oprowadza Davida po domu etc...
Aha, i jeszcze jedna ciekawostka: jednym z bardziej przerażających dla mnie momentów w "Milczeniu owiec" jest chwila, gdy Clarice poznaje Lectera. Idzie korytarzem wzdłuż celi, próbuje nie patrzeć na tych wszystkich dziwolągów i zboczeńców za brudnymi kratami, widzi krzesło, ostatnią celę, - celę za szybą. A potem Lectera w niebieskim kombinezonie. Lectera, który mówi "good morning". Głos Hopkinsa + jego mimika + cała sytuacja. Syfowi i brutalności Demme przeciwstawia czystą celę Lectera, jego nienaganne maniery, arkusz z rysunkiem Santa Maria del Fiore. "I can smell your cunt" - to Miggs. "Good morning" - to Lecter.

No i jeszcze jedna sprawa: muzyka. Zarówno w filmie, jak i poza nim. Pamiętam, jak jakiś czas temu siedziałam z kumpelą o 11 w domu i słuchałyśmy soundtracka z "Szóstego zmysłu". W pewnej chwili dziewczyna powiedziała, że MUSZę TO WYłąCZYć - bo jak nie wyłączę, to ona sobie pójdzie ;). A była to tylko ścieżka dźwiękowa, bez filmu! Tego samego Jamesa Newtona Howarda słuchałam z resztą, czytając "TO!" Stephena Kinga. Dziwnym trafem jest to najbardziej przerażający horror, jaki kiedykolwiek przeczytałam...

Trzecią rzeczą, która na ogół wywołuje u mnie gęsią skórkę, jest... czekanie. Wiecie, co się zdarzy, tylko że nic się nie zdarza, chociaż nadal w powietrzu coś "wisi".

Ja akurat takich motytywów nie znoszę (poza naprawdę nielicznymi wyjątkami) - irytują mnie. W ogóle nie znoszę rzeczy, które w swoim założeniu mają mnie nabierać albo zwodzić.

Postać Lectera - Hopkins jest świetny, ale tylko w części pierwszej. Dlaczego? Bo stanowi coś na kształt Zła niedookreslonego. W "Hannibalu" staje się już postacią ewidentnie pozytywną, widownia go lubi, chce być taka, jak on.

Jeśli zas idzie o muzykę - wzorem jest dla mnie "Coś" Carpentera. Najlepsze są rzeczy najprostsze.

Chwyty potęgujące uczucie grozy? Wiarę w takie rzemieślnicze sztuczki straciłam razem z obejrzeniem "Psychola".

Hmm... "Psychola"? Tylko mi nie mów, że oglądałaś ten film z nadzieją, żeby się wystraszyć albo chociaż poczuć lekki dreszczyk. Film van Santa to przecież praca dyplomowa pt. "Sprawdzić, jakie zmiany zaszły w reakcjach publiczności od 1960 roku". Inna sprawa, to sensowność kręcenia takich klonów... Ten obrazek to najwyraźniej niezbyt udany eksperyment filmowy, mózgowa konstrukcja, wypłukana z wszelkiej grozy.

PS. Ja wiary nie straciłem, bo wiem, czego mógłbym się jeszcze wystraszyć. Pojawienie się na końcu tunelu sylwetki o nienaturalnie długich kończynach i łabędziej szyi - tak, tutaj na pewno bym się wystraszył. Próbowałem swego czasu nakręcić takie coś z kumplem, ale jakoś nie wychodziło...


Chodziło mi jedynie o to, że atmosfery nie da się skopiować, ponieważ składa się na nią coś więcej niż światło, ujęcie, kwestie scenariusza.


Pojawienie się na końcu tunelu sylwetki o nienaturalnie długich kończynach i łabędziej szyi - tak, tutaj na pewno bym się wystraszył. Próbowałem swego czasu nakręcić takie coś z kumplem, ale jakoś nie wychodziło...
My w szóstej klasie podstawówki próbowaliśmy nakręcić z kolegami horror o wampirach. Wampiry wyszły, gorzej, że homoseksualne i wcale nie straszne :(.
Scieżka dźwiękowa jest ważna, ale często jeszcze większe wrażenie robi... jej brak. Chodzi tu szczególnie o chwile największego napięcia, gdy jesteśmy raczeni przyprawiającą o ciarki ciszą mąconą tylko przez skrzypienie podłogi, otwieranych kolejnych drzwi i nerwowy oddech bohatera idącego na swą zgubę. I obowiązkowe uderzenie dźwięku, w momencie gdzy Cośtam wyskakuje zza jego pleców, zazwyczaj w momencie gdy z ulgą stwierdza, że przed nim nic się nie czai. Numer powtarzaniy w nieskończoność ale za każdym razem działa, nawet w filmach średnio udanych.
Ale powyższe dotyczy "momentów" bo podobnie jak Mental najbardziej lubię jak napięcie jest budowane powoli, za pomącą pozornie "mniej strasznych" środków. Choć muszę przyznać, że "Lśnienie" widziałem tylko raz i całościowo nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia jakiego się spodziewałem (inna sprawa, że w świadomość bardzo wrył mi się książkowy pierwowzór) to wiele chwytów tam zastosowanych to esencja tego czego oczekuję od dobrego horroru. No i muszę w końcu tę "Mgłę" zobaczyć...

Scieżka dźwiękowa jest ważna, ale często jeszcze większe wrażenie robi... jej brak. Chodzi tu szczególnie o chwile największego napięcia, gdy jesteśmy raczeni przyprawiającą o ciarki ciszą mąconą tylko przez skrzypienie podłogi, otwieranych kolejnych drzwi i nerwowy oddech bohatera idącego na swą zgubę.
Shymalan w dodatkach do wydania DVD "Znaków" mówił, że gdy ogląda swój film, jakoś-tam już sklecony do kupy, ale bez muzyki, to żal mu się robi, gdy myśli, że trzeba będzie score dodać. No, ale na szczęście ma Jamesa Newtona Howarda...

Ale: wydaje mi się, że jeżeli chodzi o muzykę w horrorze, to tez zależy od momentu, w jakim się ona pojawia. Dobry dreszczowiec bez momentów ciszy to nie dreszczowiec. Chodzi więc o idealne wyważenie scen z i bez akompaniamentu. Dlatego też, wydaje mi się, wiele ścieżek dźwiękowych tworzonych na potrzeby kina grozy to ścieżki spokojne i ciche, budujące napięcie często na jednym temacie, powoli, jeżeli nie 'powolutku'...

Chodziło mi jedynie o to, że atmosfery nie da się skopiować, ponieważ składa się na nią coś więcej niż światło, ujęcie, kwestie scenariusza.

Atmosfery nie da się skopiować - to fakt z gatunku tych oczywistych. Podobnie jak nie da się zrekonstruować klimatu ostatniej imprezy albo wycieczki z ojcem do lasu. Dlatego m. in. uważam tworzenie rimejków za bezsens, ale akurat w tym przypadku kategoria sensu ma najmniejsze znaczenie

Atmosferę da się za to wytworzyć. Do tego celu służy między innymi oświetlenie, dekoracje i tzw. FPO (Fikcyjne Pole Odniesienia) Już wyjaśniam, o co chodzi

Otóż...

Film, moim zdaniem, powinien "promieniować". Tzn. powinien sugeorwać rzeczy, których nie widać w kadrze. Nie idzie mi tu o świadomość, że za drzwiami stoi morderca, a we wnęce u drzwi opuszczonego zakładu fryzjerskiego czai się psychopata z maczetą. Idzie mi o scenę taką na przykład: przez zabite deskami okno wpadają do pomieszczenia pomarańczowe promienie słońca. Matka z dzieckiem siedzą skulone w kącie pokoju i nasłuchują wybuchu bomb. Za każdym razem, gdy słyszymy eksplozję, tynk sypie się z sufitu na podłogę... Fikcyjne Pole Odniesienia - coś dzieje się poza kadrem, my to intuicyjnie odczuwamy. Analogicznie scena w "Siedem", gdy Pitt wraca z roboty do domu, kładzie się obok żony i mówi: "Kocham cię". Czujemy tu pewnego rodzaju dysonans - za oknem Miasto, którego nie widać, lecz które nie pozwala o sobie zapomnieć, w mieszkaniu - coś na kształt azylu, gdzie można się ukryć i na chwilę zapomnieć o "zewnętrznym" świecie.

To moja autorska teoria, choć termin FPO nie ja ukułem.
hmmm...jeśli wszystkie powyższe elementy, tj muzyka, montaż, ujęcie i faktura zdjęć, napięcie i zaskoczenie czy też zapodanie pewnych faktów odpowiednio i z rozwagą zastosować, to wyjdzie konkretna scena, która straszy/przeraża/niepokoi.
Mefisto, ja też mam podobne wątpliwości... Bo co to znaczy "odpowiednio i z rozwagą"? Wydaje mi się, że nie można jednoznacznie zdefiniować instrumentów, które umożliwiają wytowrzenie atmosfery grozy. To, co w jednym przypadku straszy, w innym irytuje (np. ciemność, tajemniczość, rozchwiane światło, gradacja napięcia...)

A propo ciemności - zawsze byłem zdania, że rzeczy najbardziej przerażające (i porażające) rozgrywają się w blasku dnia. No dobra, niech będzie, że Szekspir wpadł na to jako pierwszy. Tak czy owak, w generowaniu atmosfery grozy KONTRAST zajmuje miejsce czołowe, by nie powiedzieć - naczelne Ciemność zazwyczaj nie pozwala na kontrastowanie przedmiotów/rekwizytów/sytuacji i tak dalej. Wystarczy, że posłużę się tu prostym przykładem: w ciemnej piwnicy pojawia się nagle szkaradny potwór. Rezultat? Ciemność i potwór pasują do siebie wręcz idealnie, stanowią jedność, jak mąż i żona albo... bo ja wiem? huba i pień drzewa. Nic szczególnego nie widzę w takim zestawieniu.

Stąd moja kolejna propozycja - KONTRASTOWOŚĆ JAKO CZYNNIK ESKALACJI GROZY.

Spójrzcie na to w ten sposób: ileż straszliwsza jest śmierć w łóżku umęczonego człowieka w słoneczny piękny dzień, przy pełnej aprobacie szampańsko bawiącego się świata, od spektakularnego rozszarpania bohatera... Ileż straszniejsze jest pojawienie się Zła w prozaicznej otoczce od tragedii dziejącej się przy akompaniamencie piekielnych bębnów... (odzywa się we mnie poeta ) Dlaczego zdeformowane, oszpecone bliznami mutanty, zamiast ganiać po złocistych polach, chowają się w tych swoich cuchnących rurach kanalizacyjnych, gdzie tylko oczy widać.

W wieku 23-ech lat człowiek przestaje dygotać na widok spowitego ciemnością demona z gorejącymi ślepiami. Tu wszystko za bardzo do siebie pasuje, zbyt szczelnie przylega. Demon jest wręcz stworzony do przebywania w miejscach niedostępnych, ciemnych, tajemniczych... A gdyby tak pojawił się nad rzeką w samo południe ("Człowiek w czarnym garniturze" Kinga)?

W końcu padło z moich ust nazwisko "King". W związku z powyższym osobom spragnionym kontrastu polecam lekturę książki pt. "Wszystko jest względne" tegoż autora. Jest to cykl kilkunastu opowiadań, z których co najmniej cztery zasługują na miano miniaturowych arcydzieł grozy.

czytając "TO!" Stephena Kinga. Dziwnym trafem jest to najbardziej przerażający horror, jaki kiedykolwiek przeczytałam...

Książka bardzo nierówna, spartaczone zakończenie, no i rozdział, w którym jeden z bohaterów walczy z wielkim ptakiem, zalatuje tandetą na kilometr.
A właśnie że wg. mnie nie. Jedna z lepszych książek Kinga, esencja kingowatości, fenomenalny klimat od pierwszej do ostatniej strony, niezapomniani bohaterowie, setki detali wbijających się w pamięć (papierowa łódeczka, czapeczka z napisem I love Derry, religijny taksówkarz...) - dla mnie powieść doskonała. Doskonała w tym sensie, że czytelnik wchodzi w nią, przez długi czas żyje z jej bohaterami, poznaje najintymniejsze szczegóły ich życia, a gdy przewraca ostatnią kartkę, chce tylko jednego - wrócić do początku i pochłonąć "to coś" jeszcze raz. Nierówności? Skoro całość ma 1200 stron, to trudno, aby tak nie było, nierwności są, ale niewielkie - ale wg. mnie całość skomponowana jest idealnie. A zakończenie? Świetne. Ale to tylko moje zdanie... A ja, uprzedzam, mam lekkiego hopla na punkcie Króla, więc wiesz... ;)

Mefisto, ja też mam podobne wątpliwości... Bo co to znaczy "odpowiednio i z rozwagą"? Wydaje mi się, że nie można jednoznacznie zdefiniować instrumentów, które umożliwiają wytowrzenie atmosfery grozy. To, co w jednym przypadku straszy, w innym irytuje (np. ciemność, tajemniczość, rozchwiane światło, gradacja napięcia...)

dlatego właśnie trzeba to dawkować z rozwagą, odpowiednio do formy/klimatu filmu - nic na siłę, ale też niczego za mało. Bardzo niewielu jednak udaje sie ta sztuka
Założę się, że nie podasz mi definicji "rozwagi" Ani nie doprecyzujesz wyrażenia "dawkowanie odpowiednio do formy i klimatu". Bo czy forma decyduje o klimacie, czy może jest kategorią neutralną? No i czym jest klimat? Czymś obecnym w dziele, czy może rezultatem procesu recepcji?

Umiar, rozwaga, doktryna środka, harmonia to dla mnie puste słowa. Nie można posługiwac się takimi abstrakcjami, bo z tego raczej nic dobrego nie wynika. Propozycje Mefisto są z natury niedefiniowalne
stary nie wiem o czym do mnie teraz mówisz
ja tu z jednym, a Ty się tu doszukujesz czegoś wielkiego

stary nie wiem o czym do mnie teraz mówisz

Mata w ch**
Uważam, że najważniejszą rzeczą, która zawsze działa w filmach grozy, a o której zapominają twórcy, jest niedoinformowanie widza. W wielu filmach (świty żywych trupów i inne tego typu) mamy po prostu zombiaki, które jedzą ludzi- ich motywacja jest prosta, wszystko jasne i klarowne. Z drugiej strony w "Aliens" czy też "Alien 3" wiemy o obcych tyle, że są. W 2 cześci Ripley i Marines są zamknięci w bazie, a widz ma świadomość, że są otoczeni przez bestie- przez większość filmu jest to ukryta groźba. W trzeciej cześci również wiemy, iż zło czai się gdzieś tam, lecz nie wiemy kiedy zaatakuje. Obcy jest wszędzie i nigdzie.
W "The Thing" widz wie, że jest stwór i każdy może być zarażony. Poczucie osaczenia, niepoewności- bohaterowie nie ufają sobie nawzajem i ta atmosfera udziela się publicznosci. Kulminacja i mega rozwałka tak w Obcym jak i The Thing przychodzi na koniec, a widz naładowany napięciem "martwi" się o skórę bohaterów jak o swoją. W takim np. "Resident Evil" wszystko wiemy właściwie od początku- naukowcy są zarażeni (nie wiem czy to określenie jest w tym wypadku odpowiednie) śmiercionośnym wirusem. Pozostaje jedynie rozwałka a nie ma niepewności. Stosowane są jedynie najtańssze chwyty (o których już ktoś wspomniał) typu wyskakujący zombiak zza kadru itp. co dojrzałego człowieka straszy w stopniu minimalnym, a bardziej denerwuje.
Mimo wszystko, Guzeppe, ja oddzieliłabym thrillery i dreszczowce od np. slasherów i filmów gore. Owszem, wiele filmów CHCE być np. thrillerem, a nie wychodzi mu to ze względu na, jak słuszenie zauważyłeś, nadgorliwe informowanie widza co jak i kiedy, ale "trupów" tam nie mieszaj. No i zależy też, o które 'trupy' ci chodzi ;).
chcialam tylko cos dodac do tego niedoinformowania widza. Sadze ze film grozy jest straszny wtedy, gdy tego obiektu grozy po prostu nie widac. Nie mowie o sytuacjach, np. blondyna (czy brunetka obojetne ) idzie korytarzem i nie wie w ktorym pokoju ukrywa sie morderca. Ale o filmach w ktorych to "zlo" nie jest jednoznacznie okreslone, pokazane. Widz i bohater sa trzymani w niepewnosci nie tylko przed tym, co czeka postac filmowa, ale takze z kim w ogole ma sie zmierzyc.
'Milczenie owiec' i seria (jesli mozna tak to nazwac) powiazanych z nim filmow wzbudza we mnie mieszane uczucia. Pomimo ze film b. mi sie podobal (tradycyjnie Hopkins i w ogole) to nie moge wybaczyc widzom tego, ze tak szybko zapominaja o prawdziwej naturze Lectera, o tym ze jest morderca-kanibalem. Widzowie postrzegaja go jako b. madrego intelektualiste, ktory czynil zlo tym ktorzy na tro zasluzyli badz sami tego chcieli (patrz "Hannibal Lecter"). No ale nie da sie zaprzeczyc ze to swietnie dopracowana i zagrana postac...

'Milczenie owiec' i seria (jesli mozna tak to nazwac) powiazanych z nim filmow wzbudza we mnie mieszane uczucia (...) nie moge wybaczyc widzom tego, ze tak szybko zapominaja o prawdziwej naturze Lectera, o tym ze jest morderca-kanibalem. Widzowie postrzegaja go jako b. madrego intelektualiste, ktory czynil zlo tym ktorzy na tro zasluzyli badz sami tego chcieli (patrz "Hannibal Lecter"). No ale nie da sie zaprzeczyc ze to swietnie dopracowana i zagrana postac...
1) dlaczego miałabyś coś wybaczać widzom?
2) postać Lectera jest właśnie dlatego genialna, że, z jednej strony będąc symbolem zła, budzi szczerą sympatię...

pomimo ze film b. mi sie podobal (tradycyjnie Hopkins i w ogole)
który film?


2) postać Lectera jest właśnie dlatego genialna, że, z jednej strony będąc symbolem zła, budzi szczerą sympatię...


nie, nie o to mi chodzilo. Mam na mysli to, ze rezyser moze tak latwo pokierowac opinia widza, ze najokrutniejszy morderca okaze sie byc przyjaznym gosciem z sasiedztwa. Z jednej strony mamy Lectera - szalenca, psychopate etc., ale zostaje to przycmione jego rola w filmie tj. pomocnikiem w schwytaniu innego psychola aczkolwiek duzo glupszego od siebie ("milczenie...') badz zbawicielem glownej bohaterki ("Hannibal").

Nie moge nie przyznac racji temu co powiedzialas. Lecter jest swietna postacia dzieki zlozonosci swego charakteru i emocjom, ktore wzbudza, ale rece mi opadaja kiedy ktos mowi ze 'to w sumie fajny gosc' (moja mama )

ktory film....z trylogii podobaly mi sie: najbardziej 'milczenie owiec', najmniej 'hanibal lecter'

Mam na mysli to, ze rezyser moze tak latwo pokierowac opinia widza, ze najokrutniejszy morderca okaze sie byc przyjaznym gosciem z sasiedztwa.
Akurat Lecter nie jest gościem z sąsiedztwa, ale niech ci będzie.


Z jednej strony mamy Lectera - szalenca, psychopate etc., ale zostaje to przycmione jego rola w filmie tj. pomocnikiem w schwytaniu innego psychola aczkolwiek duzo glupszego od siebie ("milczenie...') badz zbawicielem glownej bohaterki ("Hannibal").
We mnie Lecter budzi szacunek głównie za sprawą swojego intelektu i czarnego poczucia humoru . No i sympatyczny jest, nie ma co.


Nie moge nie przyznac racji temu co powiedzialas. Lecter jest swietna postacia dzieki zlozonosci swego charakteru i emocjom, ktore wzbudza, ale rece mi opadaja kiedy ktos mowi ze 'to w sumie fajny gosc' (moja mama )
No ej, nie mów, że Hanni to nie jest fajna postać...
Z tym gosciem z sasiedztwa to tylko taki przyklad byl

no wyobraz sobie ze spotykasz na swej drodze psychopate-kanibala z IQ pow. 180. Jakie uczucia by w Tobie przewazaly? Strach i wstret poniewaz jest morderca ktory zjada ludzkie mieso (czy mozg, jak kto woli) czy podziw i szacunek poniewaz jest taki madry i nawet sympatyczny momentami. Nie chce odpowiadac za Ciebie, wiec powiem za siebie: modlilabym sie aby mnie nie zezarl
Nie mozna powiedziec o Lecterze 'to w sumie fajny gosc' poniewaz to spycha na dalszy plan jego zwierzeca nature, ktora uwazam za dominujaca.
Tak jak wielu uwaza go za fajnego goscia majacego nieraz zapedy morderczo-kanibalistyczne (naduzywam tych dwoch slow dzisiaj ), ja uwazam go za morderce-kanibla majacego zapedy sympatycznego goscia (troche niepoprawnie stylistycznie chyba...no trudno- mam nadzieje ze wiadomo o co mi chodzi)
Ted Bundy zabił bez przeszkód kilkadziesiąt osób głównie dlatego, że znakomicie potrafił wzbudzać sympatię.
tak, ale jego ofiary nie wiedzialy ze jest morderca Lecter wzbudza sympatie nawet wtedy kiedy wiadomo o jego 'zainteresowaniach'

Strach i wstret poniewaz jest morderca ktory zjada ludzkie mieso (czy mozg, jak kto woli)
Lub wątróbkę...


tak, ale jego ofiary nie wiedzialy ze jest morderca. Lecter wzbudza sympatie nawet wtedy kiedy wiadomo o jego 'zainteresowaniach
Nie ma nic w tym złego ;)


Jakie uczucia by w Tobie przewazaly? Strach i wstret poniewaz jest morderca ktory zjada ludzkie mieso (czy mozg, jak kto woli) czy podziw i szacunek poniewaz jest taki madry i nawet sympatyczny momentami. Nie chce odpowiadac za Ciebie, wiec powiem za siebie: modlilabym sie aby mnie nie zezarl
Zaraz, zaraz. Clarice, mimo że nawiązuje kontakt z Lecterem, mimo, że staje się jedyną osobą, z którą on chce rozmawiać, wciąż się go boi. Może nie tak jak na początku, kiedy cała się prawie trzęsła, ale dystans, obawa pozostaje. Clarice odczuwa wstęt, ale jednocześnie i respekt, w jakiś sposób szanuje Lectera, pozwala, by ten stał się kimś w rodzaju jej mentora (!).


Nie mozna powiedziec o Lecterze 'to w sumie fajny gosc' poniewaz to spycha na dalszy plan jego zwierzeca nature, ktora uwazam za dominujaca.
E tam. Przecież to smakosz i esteta ;).
W "Milczeniu owiec" Lecter nie wzbudza mojej sympatii. Dlaczego? Bo Hopkins wykreował rolę z gatunku tych idealnych - jest przeżarty złemł i nie wiadomo do kończa, czego chce. W Hannibalu wręcz przeciwnie: Lecter jest fajny, bo zabija złych (gorszych od siebie). To typowy chwyt hollywoodzkich, obliczony na wzbudzenie sympatii u widza. Zresztą szkoda, że Hopkins zagrał w tych kontynuacjach - zbłaźnił się tylko niepotrzebnie. Foster pokazała jaja i odmówiła. Zuch dziewczyna.
Nie wiadomo do końca, czego chce - ale to właśnie w "Milczeniu..." ja lubię go najbardziej (w "Hannibalu" i "Smoku" to już nie to, widać, że na siłę Hopkins chciał przebić samego siebie, chociaż wciąż Lecter to Lecter). Strach i szacunek. Jest coś hipnotyzującego w tych jego ciemnoniebieskich oczach. Utożsamiamy się z Clarice, a on przecież ją docenia - kto zaś nie chce być doceniany? Lecter ma błyskotliwe komentarze, świetnie zbywa panią senator, podaje Clarice ręcznik - moją sympatię wzbudził. A wstręt? No cóż - Lectera się boimy i podziwiamy go jednocześnie, ale prawdziwy WSTRĘT budzi nie sam Lecter, a doktor Chilton (przynajmniej tak jest ze mną) - swoją głupotą i pychą. To dopiero odpychająca karykatura.
Moznaby zrobic topic z pytaniem: z jaka postacia filmowa chcialbys/chcialabys pojsc na kolacje?
Nie wiem czy Lecter bylby dobrym towarzyszem nawet jesli to "smakosz i esteta"
Zależy jeszcze, czy mowa o samej kolacji, czy 'kolacji ze śniadaniem'
To juz wyzsze wymagania trzebaby bylo wziasc pod uwage.
Właśnie nawinął mi się pod nos niezły chwyt potęgujący atmosferę grozy. Miał go pod ręką nawet Uwe Boll, ale założę się że go nie wykorzystał.

Przeczytawszy na stronie recenzję Bloodrayne postanowiłem przypomnieć sobie grę (bo może i skuszę się na film). Grając byłem przekonany, że tej ekranizacji nie da się spartaczyć choćby pod względem klimatu. Jeśli, oczywiście, zachowałoby się hitlerowców... Ale do rzeczy.

Skuteczny chwyt potęgujący grozę? Ogromny betonowy bunkier, mroczny i zimny, oświetlony porządnie ale jakoś tak posępnie i chłodno. Dookoła tylko mury i stal, ŻADNYCH roślin. Wampirzyca idzie korytarzem, podchodzi do nieświadomego jej obecności nazisty i odcina mu dłoń. Ten ucieka, brocząc krwią i krzycząc że nie chce umierać. Dobiega do towarzyszy, ale ci zamiast mu pomóc - wycofują się w kierunku drzwi. Zraniony człowiek zostaje zapędzony w róg, nic go nie może uratować, nawet błagania i szloch... Wampirzyca nie spieszy się. Podchodzi, bierze zamach i jednym ciosem kroi go na pół... A wszystko to przedstawione w ciszy, przerywanej tylko strzałami i krzykami. Tu nie ma muzyki! Nie ma żadnych zbędnych dźwięków. Jest cicho jak w grobie. Cisza i pustka - tym można straszyć!

Rozpisałem się o nieważnym w sumie szczególe, ale jak dla mnie to był majstersztyk - akcja Bloodrayne przypomina poczynania wampira Rasaloma z powieści "Twierdza". Coś naprawdę przerażającego (choć wspomniana książka średnia była). Idealny materiał na film.

Ale z drugiej strony Wiedźmin też był idealnym materiałem na film...:)
Opisales dobra scene ale nie wyszczegolniles co takiego spowodowalo ta atmosfere grozy. Brak muzyki? Poprosze o male rozwiniecie
Okej, więc te chwyty:

1. Atmosfera zaszczucia, opuszczenia - choć wielu tu ludzi, każdy jest daleko. Nie ma tu miejsca, w którym możesz czuć się bezpieczny - zawsze ktoś zajdzie cię od tyłu, z dołu, z góry.. Nawet jak staniesz plecami do ściany, nie będziesz przygotowany na atak. Coś takiego było w Alien 3.

2. Dookoła wielka PUSTKA, żadnego przyjemnego miejsca, kąta w którym możesz pomyśleć np. o domu. Ślady po próbach "urozmaicenia" tego miejsca wyglądają żałośnie - czasem jakiś kącik ze zdjęciami, który jest przytłaczany przez wszechobecny zimny beton. Film z podobnym klimatem? Może Mucha 2.

3. Brak świadomości, za co właściwie ryzykujesz skórę. Dostałeś rozkaz - masz wykonać. Nie wiadomo, co tutaj ochraniasz. Ogarniające wątpliwości - czy warto? Trochę jak w Predatorze, ale 100 razy straszniej.

4. CISZA. Nie ma szarpiącej nerwy muzyki. A przydałaby się - dla ROZLUŹNIENIA. Bo muzyka odrealnia film - w życiu nie mamy soundtracku. Kiedy słyszysz w oddali odgłos noża przecinającego ciało, a potem wrzaski i jęki, i to bez szarpiących struny smyczków, jest o wiele bardziej niepokojąco. Przykładu filmowego na to nie znajdę. Może Ptaki, ale mnie ten film jakoś nie przerażał.

2. Dookoła wielka PUSTKA, żadnego przyjemnego miejsca, kąta w którym możesz pomyśleć np. o domu. Ślady po próbach "urozmaicenia" tego miejsca wyglądają żałośnie - czasem jakiś kącik ze zdjęciami, który jest przytłaczany przez wszechobecny zimny beton. Film z podobnym klimatem? Może Mucha 2.

Military, ta pustka podpada pod zjawisko FPO. Wreszcie jakieś konkretne propozycje:

1. świadomość opuszczenia (dot. bardziej psychiki);
2. niewiedza postaci;
3. CISZA (czasami szelest maszyny liczącej albo syk zamykanych drzwi jak w System Schocku 2);

+

4. FPO (motyw pustej przestrzeni "na zewnątrz");
5. kontrast;

Czekam na dalsze KONKRETNE propozycje, przede wszystkim takie, które da się wytworzyć za pomocą techniki filmowej, bez potrzeby odwoływania się do treści filmu (choć oczywiście niekoniecznie :)).
Swiadomosc ze cos sie zbliza do Ciebie (czy tam bohatera) i nic nie mozna na to poradzic podnosi cisnienie
Jezeli chodzi o konkretne chwyty potegujace atmosfere grozy, to od razu na mysl przychodzi mi "Silent Hill" (gra, filmu nie widzialem) i rewelacyjny pomysl z wykorzystaniem radia jako swego rodzaju alarmu (przerazliwe wycie syreny) przed zblizajacym sie zagrozeniem. Ciemno, mgla, w reku tylko latarka, ograniczona widocznosc. Nagle radio ostrzega nas, ze ktos lub cos jest blisko. Mozna popuscic w gacie ze strachu.
Boze, jak ja nie lubie horrorow..
Z tą syreną (w filmie też była) to jest trochę jak z bębnami w "Jumanji", które oglądałam mając lat 6 - bałam się straszliwie ;).
W ogóle to kapitalne są wszystkie motywy z porzuconymi nagraniami czy filmami wideo.
najlepszym dotad patentem potegujacym doznania grozy jest pewien myk stosowany w filmach przez Franca Prosperiego. Otoz rezyser ten uzywa giallo w swoich mondo gore animalach.
Najlepsze są tzw Jump Scares !!! Stosowane np w wybitnym horrorze Stay Alive. Te sceny sprawiają ,ze widz az skacze w fotelu
nom SA jest niezlym straszakiem spod szylde video games victim horror movies i tez kilka razy podskoczylem. Jednak zasluga tego bylo rowniez przestraszenie mnie przez brata.
.....spodnie do prania
Stawiam 10 do 1 że Tinorera i Darius to jedna osoba.
ze co? Darius to darius, tintorera to tintorera. jak nie wierzysz to popros moda albo admina zeby podal ci numery ip

dosyc OT
Wiecie co mnie zawsze najbardziej denerwuje w horrorach? Tech myk jest stosowany w bardzo wielu filmach. Otóż główny bohater, wiedząc, że np. na strychu jest jakiś potwór/morderca/kosmita zamiast wziąć nogi za pas i/lub wezwać pomoc, IDZIE na ten strych, szuka potworka itp. Żałosne.

OK, zdaję sobie sprawę, że większy jest strach podczas oczekiwania, niż podczas działania, ale przeważnie bohaterowie nie mają zaryglowanych drzwi i okien i mogą sobie swobodnie spierniczyć.

Wiecie co mnie zawsze najbardziej denerwuje w horrorach? Tech myk jest stosowany w bardzo wielu filmach. Otóż główny bohater, wiedząc, że np. na strychu jest jakiś potwór/morderca/kosmita zamiast wziąć nogi za pas i/lub wezwać pomoc, IDZIE na ten strych, szuka potworka itp. Żałosne.


LOL , a co ma zrobic musi zabic potworka zeby ten nie zrobil juz nikomu krzywdy , a poza tym czy wolalbys ogladac horror w ktorym facet ucieka od miejsca zdarzenia i nie ginie ?? Facet ucieka przez 2 godziny przez las , aby dotrzec do domu tylko po to zeby sie umyc , wlaczyc TV , przeczytac gazete i polozyc sie spac , a na drugi dzien pojsc do pracy i tak przez nastepne kilka lat a w innym domu potwor zabija jego debilnych przyjaciol (ale przyjaciol) .To juz by nam sie zrobil dramat a nie horror
MOLQ: moim zdaniem motyw ciągłej ucieczki to jedno z ciekawszych rozwiązań fabularnych (wrażenie zaszczucia, niepewności, ciągłe zmęczenie), i z chęcią obejrzałbym horror oparty właśnie na nim.
No zgadzam sie z Toba , tylko mozna tez przyjac taka sytuacje ze facet sobie uciekl a potwor go nie gonil Tak w srodku filmu glowny bohater , mysli sobie , ze po co narazac zycie jak mozna poprostu nie isc do tej samotnej opuszczonej chaty w srodku lasu
Ba, nawet można cały film zrobić o tym, jak facet stoi na skraju lasu i myśli "iść czy nie iść", a w tle szumią jodły na gór szczycie. Reżyseria: Krzysztof Zanussi. Jakieś wyróżnienie w Cannes gwarantowane.
Albo lepiej: facet goni potwora, a potwór w pewnym momencie wpada na pomysł, by przestać uciekać i chowa się w stodole. Okazuje się jednak, że stodoła jest już zasiedlona, tylko że przez innego potwora, który wcześniej uciekał przed tym samym kolesiem. wywiązuje się bójka między potworami, która następnie przeradza się w pościg. Do akcji wkracza ów facet i generalnie nie wiadomo, kto kogo ściga i za co :)
Podobny miałem pomysł na Freddy vs Jason, bo to co zrobili wcale zabawne ani fajne nie jest. Otóż nie trzeba było żadnych makiawelicznych planów Freda, wystarczyloby coś takiego: Fred zabija swoich, Jason swoich. Ostatni żywy okazuje się celem obu, więc zaczyna się bitwa o to, kto będzie mógł go zabić (a gość się wycwania i załatwia Jasona i Fredka). W zasadzie to zanim obejrzałem film, myślałem że mniej więcej taka będzie fabuła, a tu taką kiłą zasunęli...
Gdyby taka była fabuła, to film z miejsca zyskałby status arcydzieła gatunku. O czym ty marzysz, Military? :)

MOLQ: moim zdaniem motyw ciągłej ucieczki to jedno z ciekawszych rozwiązań fabularnych (wrażenie zaszczucia, niepewności, ciągłe zmęczenie), i z chęcią obejrzałbym horror oparty właśnie na nim.

Był taki. 'Jason takes Manhattan'. Bohaterowie po 15 minutach od rozpoczęcia filmu do samego końca uciekają przed Jasonem. Najpierw na pokładzie statku, potem ganiają się po Manhattanie - po metrze, po uliach, wśród tłumu, itd. Najdurniejsza część serii .

A co do motywu 'słyszę coś w krzakach, idę zobaczyć co to'. Mistrzostwem głupoty w tym podgatunku jest gniotek 'Krwawe Święta' (remake, bo podobno oryginał niezły). Oto bohaterka, słyszy pozytywkę umieszczoną na strychu (!) i bez żadnego najmniejszego powodu na ten strych idzie! a tam... SPOILER! UWAGA! Czaił się morderca! /SPOILER Kolejna osoba robi to samo... i tak dalej. Po pewnym czasie większośc bohaterów ląduje na strychu! Groteska, ludzie, groteska!

Aha - nie mogę się powstrzymać - słyszeliście co mówił Pablo Francisco o dzieciakach ze slasherów? Że dałyby się powiesić na bezprzewodowym telefonie. Wchodzi taki do ciemnej piwnicy: "HELLO???!!! Anybody here? I'm gonna get naked and take a shower!!!"

Jason takes Manhattan'. Bohaterowie po 15 minutach od rozpoczęcia filmu do samego końca uciekają przed Jasonem. Najpierw na pokładzie statku, potem ganiają się po Manhattanie - po metrze, po uliach, wśród tłumu, itd. Najdurniejsza część serii Durniejsza jest zdaje się piątka, ale ta z Manhattanem jest przynajmniej zabawna. No i gra tam Kelly Hu

Typowym i irytującym chwytem jest coś takiego: ktoś słyszy hałas, idzie tam, rozgląda się i wtedy następuje ujęcie z KAMERY OBSERWUJĄCEJ BOHATERA ZZA ROGU/KRZAKA itp., że to niby widok z oczu mordercy/stwora. Nienawidzę tego.

Oto bohaterka, słyszy pozytywkę umieszczoną na strychu (!) i bez żadnego najmniejszego powodu na ten strych idzie! a tam... SPOILER! UWAGA! Czaił się morderca! /SPOILER Kolejna osoba robi to samo...

Wiesz, jakbym usłyszał pozytywkę na strychu to też by mnie to zaciekawiło i pewnie bym sprawidzł. Czemu miałbym od razu podejrzewać że to morderca? Kiedy np. ktoś zostawi włączony telewizor na noc, to nie idziesz wyłączyć (mimo że ci przeszkadza), bo zakładasz że to może być potwór?:P
A mnie najbardziej irytuje we wszystkich filmach grozy (modelowy przykład to Halloween Carpentera), jak bohater gdzieś idzie, reżyser sugeruje, że zaraz umrze, a ten nie umiera tylko mówi przestraszony: "Ach, ty bezczelny kocie, wracaj do domu" albo "Ach, Pegee, miałaś pojechać do matki, a nie siedzieć na strychu".

Dyskretnie zwracam uwagę, że ten topic powstał z myślą o chwytach POTĘGUJĄCYCH atmosferę grozy, a nie chwytach NIWECZĄCYCH :) Proszę zatem wrócić na właściwy tor dyskusji :)
Ok, dea chwyty, nie wiem czy już były:

LUSTRO bohater idzie do łazienki, staje przed lustrem i pochyla się by opłukać twarz, kamera obniża się razem z nim i kiedy podnosi się, albo ktoś za nim stoi, albo nie. Tak czy siak powstaje napięcie i zawsze czekam aż ktoś pojawi się za jego plecami
Ta sama sytuacja jest też w wersji z szafką w łazience z lusterkiem na drzwiczkach.

LODÓWKA Bohater idzie do lodówki, otwiera drzwi a kiedy je zamyka okazuje się że za drzwiami ktoś stał. Albo i nie - podobny chwyt jak z lusterkiem.

Ok, dea chwyty, nie wiem czy już były:

LUSTRO bohater idzie do łazienki, staje przed lustrem i pochyla się by opłukać twarz, kamera obniża się razem z nim i kiedy podnosi się, albo ktoś za nim stoi, albo nie. Tak czy siak powstaje napięcie i zawsze czekam aż ktoś pojawi się za jego plecami :)


Według mnie takie numery można już tylko parodiować...
Według Ciebie, Mental, według Ciebie. Panowie jestem-zajebistym-scenarzystą uważają inaczej i wciąż je stosują.
Stosują, stosują i co? I nic. Dla kogoś, kto po raz pierwszy w życiu ogląda horror, takie lustro może być straszne. W innym wypadku - parodia. Sam zreszta powiedziałeś, widzisz lustro i czekasz na to, co się stanie. Twoje reakcje są zatem mechaniczne, wystudiowane, a to godzi w istotę horroru. Swoją drogą, dziwne, że ci "super scenarzyści" nie czytają Lovecrafta - tam aż roi się od świeżych pomysłów, których nikt jeszcze świadomie nie zastosował.
Chciałbym wierzyć że to tylko z troski o słabe serducha widzów .

Któryś już raz oglądałem Mulholland Drive. Co mnie przerażało? [Hmm, spojler?]Cisza w scenie za rogiem knajpki. Środek dnia, a przyprawiła mnie o palpitacje serca. Albo te małe postacie wychodzące z papierowej torby. Jak rany, do tej pory się wzdrygam przypominając sobie tą scenę.Albo Eraserhead. Cała atmosfera tego filmu powala...
Największe wrażenie zrobiła na mnie scena bodaj z "Suspirii".
Taksówka jadąca ulicami miasta powoli wjeżdża do lasu. Ujęcie kamery stojącej gdzieś w drzewach pokazuje światła przejeżdżającego samochodu, które odbijają się na drzewach. nagle w tej poświacie zauważamy czyjąś sylwetkę. Niby nic, ale robi piorunujące wrażenie. W ogóle, Suspiria to jeden z tych filmów, które naprawdę gorąco polecam. Znakomity horror, z rewelacyjną muzyką zespołu Goblin.
Z całym szacunkiem, ale moim zdaniem Suspiria jest takim samym gniotem jak muzyka zespołu Goblin. Filmowa grafomania. Włosi nigdy nie potrafili robić horrorów, choć - o dziwo - powszechnie uważa się inaczej.

Któryś już raz oglądałem Mulholland Drive. Co mnie przerażało? [Hmm, spojler?]Cisza w scenie za rogiem knajpki. Środek dnia, a przyprawiła mnie o palpitacje serca. Albo te małe postacie wychodzące z papierowej torby. Jak rany, do tej pory się wzdrygam przypominając sobie tą scenę.Albo Eraserhead. Cała atmosfera tego filmu powala...

Ahhh... już myślałem, że nikt nie wspomni o Lynchu. Bierzemy pod lupę pierwszą z wymienionych scen (tak, to jest SPOILER).

Sytuacja rozgrywa się w jednej z wielu knajpek w samym środku dnia. Wokoło siedzą ludzie, za szybą po ulicy chodzą przechodnie. Dwójka bohaterów pojawia się tam aby wykonać czynność tak prozaiczną jak zjedzenie śniadania. Jeden z nich ze szczegółami opowiada to, co zaraz ma się (w jego mniemaniu) stać. Widz zostaje powiadomiony co zobaczy zaraz na ekanie. Chociaż nie, nie zostaje. Wie jedynie, że we wspomnianym miejscu jest coś złego, bez nazywania tego. To "złe" nie czai się w ciemnej jaskini czy kanale ściekowym, a w bocznej uliczce (szerokiej i jasnej) z której bohaterowie mogą bez problemu w ciągu paru sekund wejść w tłum przechodniów. To "złe" nie wyskakuje z wrzaskiem z jakiejś dziury ani nie stara się nikomu odrąbać głowy. To "złe" po prostu wychyla się zza rogu, po czym nic nie robiąc w milczeniu znika za tymże rogiem.

Efekt jest porażający. Ostatnio przyłapałem się na tym, że oglądając ten film po raz kolejny przed tą sceną starałem się uspokoić i przygotować do niej.

Bardzo podobało mi się w trzeciej części Obcego jak Ripley stwierdziła, że zna tego potwora. Pamiętacie co ona wtedy mówi ? Całą jej wiedzę można streścić w trzech zdaniach. Wyobraźcie sobie to. Siedzicie w jakimś miejscu w którym "coś", czego nikt nie widział na tyle długo by móc to opisać, morduje ludzi. Oto pojawia się osoba która miała już styczność z tym monstrum która jednak nie opowiada dokładnej historii tegoż stwora od X wieku (jak to często ma miejsce w tego rodzaju filmach), a potrafi jedynie z grubsza opisać jego zachowanie. A to i tak jest o wiele więcej niż wszyscy inni razem wzięci o nim wiedzą. Cóż.. równie dokładnie wy potrafilibyście teraz opisać zachowanie dziesiątków znanych wam gatunków zwierząt. Prawda, że pocieszające ?

Bardzo, ale to bardzo podobali mi się Inni. Film w którym nikt nie biega z piłą łańcuchową, nikt nie pojawia się za plecami bohaterów ani nie stosuje innych tanich chwytów. Film w którym zło jest całkowicie nieopisane. Ot, trzaskające drzwi, odgłos przesuwania krzesła w pustym pokoju... mniam

Z całym szacunkiem, ale moim zdaniem Suspiria jest takim samym gniotem jak muzyka zespołu Goblin. Filmowa grafomania. Włosi nigdy nie potrafili robić horrorów, choć - o dziwo - powszechnie uważa się inaczej.
No bardzo przepraszam, ale Włosi to mistrzowie.
Żaden horror amerykański czy angielski nie dorównuje Suspirii pod względem wizualnym. Zwróć uwagę na kolory, na refleksy światła, na niepokojący klimat, który to wszystko razem tworzy. Suspiria to baśń, taka brutalna Alicja w krainie czarów, wszystko w niej idealnie niemal współgra (razem z muzyką, która poza filmem nie brzmi tak dobrze), to film o dusznym klimacie, kręcony w niezwykłych wnętrzach. Obejrzyj jeszcze raz i zwróć uwagę na te rzeczy, a jestem niemal pewiem że Ci się spodoba
Motoduf, pozwól że się nie zgodzę. A oto dlaczego:

Ten cały wizualny "przepych" Suspirii moim zdaniem nie służy budowaniu atmosfery z prostego powodu: jest zwyczajnie kiczowaty. Oglądałeś ten horror o nawiedzonym domu z Liamem Neesonem? Nie pamiętam tytułu, bo był dość długi, ale ten film też zarżnięto zbyt kiczowatą scenografią. W Suspirii mamy pozory artyzmu - elegancko skomponowane kadry, bogactwo wnętrz i strojów, a wreszcie tematykę "godną sztuki". Jednak to wszystko jest pokazane wyjątkowo nieumiejętnie - to tak, jakbyś ładnie wykadrował grube szklane karafki z PRL-u i próbował sprzedać je ludziom jako chińską porcelanę. Przez zbyt wiele starań położono ten film - starano się żeby był jak obrazy, żeby był "z gustem", żeby był inteligentny... A to tylko zwykły straszak, w dodatku niestraszny i w naprawdę tandetnej kolorystyce. Kolory są jaskrawe i gryzą się ze sobą, ogólnie rzecz biorąc reżyser (Argento, prawda?) nie ma wyczucia w tym względzie. Gdyby ten film nie starał się udawać, że jest czymś więcej niż w rzeczywistości, wtedy bez problemu bym go zaakceptował, może nawet polubił. Ale stylizacja na "coś więcej" jest wyjątkowo widoczna i wyjątkowo marna. Pod tym względem Suspiria dorównuje House of Clocks, który jednak bardziej mi się podobał - mimo nielogiczności i włoskich klisz (film nie miał nic wspólnego z zombie, ale żywe trupy MUSIAŁY się pojawić, wciśnięte na siłę i bez polotu).

Zaś co do włoskich horrorów w ogóle - muszę mieć dobry humor, wtedy mogę je oglądać z przyjemnością. Ale beznadziejne efekty specjalne, nieudolnie napisany scenariusz (zwykle 2\3 filmu nie są związane z fabułą i nic się nie dzieje, potem jakiś nielogiczny zwrot akcji i w końcówce shit hits the fan), kiepskie aktorstwo i schematyczność sprawiają, że nie jest łatwo je przełknąć bez dużej wyrozumiałości. Dlatego twierdzę i będę twierdził, że np. seria Evil Dead jest lepsza niż jakikolwiek włoski horror. Choć samo Evil Dead (poza 3 częścią) jakieś wybitne nie jest.

P.S.
Co do Goblina, to podobał mi się motyw przewodni z Zombie Flesh Eaters. Nie masz go może w mp3?
Military, zejdź proszę z 'Suspirii':)

Filmy Argento (i giallo jako takie) to nieco inna filozofia kręcenia horroru. Są ładne ujęcia, scenografia - jest _stylizacja_, choćby nawet kiczowata. Tego niestety horrorowi amerykańskiemu często brakuje, więc poza idiotyczną historyjką na dobranoc nie dostajemy nic więcej. Tutaj chociaż forma się broni, bo filmy faktycznie są nierówne. Skoro już o 'Suspirii' mowa: zakończenie jest fatalne, ale taka choćby nocna scena na placu to perełka...

PS. Co jak co, ale muzyka Goblinów jako ilustracja do powieści grozy sprawdza się znakomicie.
Może te filmy byłyby lepsze, gdyby nie ich dosłowność - np. jak kogoś przebijają patykiem, to musi być to pokazane dokładnie, choć efekt specjalny jest żałosny i psuje klimat filmu. Lepiej byłoby sobie odpuścić taką przemoc, albo pokazywać ją poza kadrem - bo trzeba jeszcze potrafić ją pokazać.
Military, giallo jako takie to po prostu osobny gatunek filmowy, który rządzi się swoimi prawami. Można go lubic, lub nie . Giallo to filmy zazwyczaj do siebie podobne (bardzo często widzimy ręce mordercy w czarnych rękawiczkach, który zabija po kolei różnych frajerów). Owszem są specyficzne i zdarzają się być kiczowate. Jeżeli natomiast chodzi o włoskie horry to podzieliłbym je na kilka kategorii:
-Giallo (Deep Red, Torso, Perfume of the lady in black itd.)
-fimy z pogranicza giallo (Suspiria, Phenomena itd.)
-kanibale i inne eksploitacje (Cannibal Holosaust, Cannibal Ferox, Salon Kitty itd. )
-cała reszta

Eksploitacji rzeczywiście nie lubię, filmy te w większości są chore, bo oglądanie kanibali zżerających ludzi żywcem trudno zaliczyć do normalnych rozrywek . Natomiast giallo i filmy z jego pogranicza uwielbiam całym sercem Po prostu lubię tę specyficzną stylistykę, ręce mordercy, itd.
Wracając jednak do Dario Argento i jego Suspirii - zauważ jeden drobiazg. Gdyby nie ta cała stylizacja, gdyby nie te kolory i wnętrza, to ten film byłby nejzwyczajniejszym w świecie horrorkiem i nigdy nie przeszedłby do kanwy gatunku. To, czy te właśnie wnętrza i kolory są kiczowate, to już każdy musi sam zdecydować. Dla mnie one są po prostu bardzo ładne i nigdy nie patrzyłem na nie, jak na kicz. Poza tym, gdyby ich nie było, cały baśniowy klimat poszedłby sobie i nie wrócił Zwróć uwagę na krew w Suspirii - jest zbyt jasna, nierealna, ale do wnętrz i całej reszty tego wizualnego przepychu pasuje jak znalazł. Argento tak też argumentował użycie przez siebie tej krwi. Dla mnie kicz jest pojęciem względnym, jeden uważa dany film za kiczowaty, inny za wspaniały, dlatego też rozumiem Twoją argumentację. Co do zakończenia natomiast zgadzam się w pełni - jest schrzanione.
Horroru z nawiedzonym domem z Liamem Neesonem niestety nie widziałem, więc nie mam porównania.
Jeszcze jeden powód, dla którego lubię filmy Argento - widziałeś może Profondo Rosso? Argento daje tam widzowi dwie szanse, już w pierwszych 15 minutach filmu widz dwa razy może zauważyć twarz mordercy w niedwuznacznej sytuacji. To taka trochę gra z widzem, którą dzisiaj stosuje m. in. Tarantino. A ja bardzo lubię, gdy reżyser puszcza do mnie oko, więc takowe filmy sprawiają mi niemałą frajdę.
Utworu z Zombie Flesh Eaters niestety nie posiadam, nigdy zresztą nie miaem okazji go słyszeć.
Na mnie filmy Argento robią niesamowite wrażenie. A "Suspiria" to majstersztyk. Nie powiem nic więcej, bo wszystkie mądre rzeczy już zostały powiedziane (Motoduf, D'mooN).
Giallo to specyficzny gatunek rzadzacy sie wlasnymi prawami, albo sie to akceptuje albo nie. Jedni widzą w tym kicz, a inni maestrię kiczu:) Ma być dużo nasyconych kolorów, ma być statycznie, wręcz teatralnie, i najlepiej paranoicznie. Osobiście lubię, ale nie dziwię się zupełnie, że niektórym działa na nerwy taka stylistyka.

Co do Goblina, to podobał mi się motyw przewodni z Zombie Flesh Eaters. Nie masz go może w mp3?

Gwoli formalności - muzyki do wielkiego Zombie Flesh Eaters nie skomponował The Goblin, lecz stały współpracownik Fulciego, Fabio Frizzi. (Jeśli ktoś chce, mam to na mp3)

Aha, no i zaliczanie "Salonu Kitty" do horrorów to chyba lekkie nieporozumienie, co?
Motoduf - no cóż, przekonałeś mnie że giallo to osobny gatunek horroru i powinienem go traktować inaczej niż resztę. Powiedzmy, że na takich zasadach jak horror azjatycki. Zatem nie będę się czepiał włoskich produkcji, ale też dobrego słowa o nich nie powiem - nie leżą mi one i już.

Stark - przysiągłbym, że w początkowych creditsach jest napisane że Goblin.
Military - rozumiem w 100%, nie każdy musi uwielbiać giallo

Stark - racja, horrorem to Salon Kitty niejest, mój błąd, ale do kina eksploitacji już pasuje

Stark - przysiągłbym, że w początkowych creditsach jest napisane że Goblin.

Wiem, że to trochę z dupy dowód, ale musisz mi na słowo uwierzyć - to jest zrzut z "Zombie Flesh Eaters"


Widać pamięć na starość zawodzi. Może to z przyzwyczajenia - wiadomo, że jak film o Zombie, na dodatek włoski, to pewnie Goblin maczał palce.
najbardziej przerażają mnie zdeformowane kończyny. widok ciemnej sylwetki, karykaturalnie upozowanej, z nienaturalnie długimi ramionami i giętką szyją jak u łabędzia. no i obowiązkowo jakiś motyw dźwiękowy, np. klekot albo owadzie cykanie. poniżej kadr ze znakomitego horroru Wesa Cravena:


Obejrzałem już tyle filmów że niestety coraz ciężej horrorom jest mnie zaskoczyć. Filmowcy ostatnio preferują moim zdaniem najgorszy sposób na wywołanie lęku. Czyli przykładowa scena typu - 16tka idzie przez las, wokoło grobowa cisza... cisza... i nagle słychać jakiś wysoki pisk który składnia nas do podskoczenia na fotelu. Po chwili okazuje się że to jej koleżanka chwyciła ją za ręke i pyta gdzie się podziewała. Oczywiście "pisk" był wogóle nie uzasadniony sytuacją i wziął się znikąd

Ale jest jeden film który straszy mnie cholernie do dzisiaj. A właściwie postać z tego filmu. Mówię o Egzorycście i o tej małej 12letniej cholerze:



Każda scena z nią wzbudza we mnie ciarki
serio? Mnie tam Egzorcysta już dawno zaczął drażnić - za każdym razem jak widzę Megan, to mam jej ochotę wpierdolić raczej

Mnie przerazaja postacie ,ktore maja bardzo dziwny usmiech oraz Clowni (IT!) -nienawidze ich ,wymordowalbym
Calkiem ciekawa dyskusja, nieograniczajaca sie wprawdzie do samych chwytow, ale tez nie znalazlem lepszego miejsca, w ktorym moglbym ja wkleic.

http://esensja.pl/film/pu...d=4668&strona=1
Nowi na forum są od odśnieżania tematów, nie

To jest idea:http://www.milujciesie.org.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=194&Itemid=259
Choć sam pomysł bzdurny(miliony ludzi giną bez możliwości modlitwy- i co wszyscy pójdą się smażyć ) to pomysł na scenę fajny...coś a'la otwarcie Arki Przymierza w Poszukiwaczach Zaginionej Arki...

wyobraźcie to sobie: Ekipa przybywa na miejsce, gdzie odprawiane są satanistyczne obrzędy, przywódca zaślepiony szałem zaczyna ubliżać bytowi nazywanego przez chrześciajn szatanem. Postanawia sprawdzić rogatego i strzela w starego zgorzkniałego weterana. Gość wije się w agonii wśród pięknych okoliczności przyrody; tu zaśpiewa słowik, tam przeleci motylek...niby nic, aż tu nagle przylatuje kruk. I jeszcze jeden. I jeszcze. Czarne cholery kraczą, gdy jakby znikąd pojawiają się postaci-wyraz sumienia starego dziada. Istoty ludzkie się deformują, świat otaczają płomienie, zewsząd daje się słyszeć jęki potępionych i unoszący się w powietrzu odór siarki. Demony walczą o dusze umierającego.
I wtedy pojawia się on. Pan Dołu. Niosący Światło. Pierwszy Buntownik. Ostatni przeciwnik. Jeden próbuje do niego strzelać, drugi pada na kolana prosząc Boga o wybaczenie inni chcą uciec, ale nie moga, mocno ateistyczny dowódca pada przerażony na kolana, płacze ze strachu, aż w końcu przechodzi on w histeryczny szaleńczy śmiech. Nagle wszystko zamiera- jeden człowiek odszedł do królestwa nieprawości, inni oszaleli, a świat jest taki spokojny, szumią drzewa, ptaszki śpiewają, słonko świeci...

Are you scaring

Are you scaring
Sorry panie, no speaking Inglese.
Że tak powiem "Tag-line" zawsze można zmienić...
a pomysł mój to godny uwagi, czy miejsce jego na śmietniku historii, mistrzu Negrinie?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •