wika
Na stronie http://wilk.wpk.p.lodz.pl...v_dirlewang.htm znalazłem takie dwie wypowiedzi von dem Bacha:
o Dirlewangerze:
"Z zawodu weterynarz, typowa natura żołdacka [...] Krążyła pogłoska, że Dirlewanger był już w czasie swej działalności cywilnej karany za różne przestępstwa. Kobiety i alkohol stanowiły treść jego życia. Osobiście nieustraszony i dzielny, podtrzymywał swój autorytet tylko przez największą brutalność. Nałogowy pijak i łgarz, był w stosunku do o wiele prymitywniejszego Kamińskiego bardziej wyrafinowany [...] Chociaż wiedział, że ma wielu wrogów wśród porządnych ludzi, umiał jednak tak zatrzeć wszystkie ślady przestępstw, że nigdy mu nie było można niczego dowieść. Kłamliwe meldunki stały się dla niego jakby drugą naturą, tak że musiałem każdy sprawdzić przez mego Ia."
i o jego brygadzie:
"O ile złe były moralne właściwości brygady Dirlewangera, o tyle wysoka była z drugiej strony jej wartość bojowa. Składała się ona wyłącznie z karanych poprzednio kryminalistów i przestępców politycznych, którym była zapewniona amnestia, o ile wykażą się męstwem w walce. Byli więc ludźmi, którzy nie mieli nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Dlatego też narażali swoje życie bez wahania. Byli świadomi tego, że mieli złą sławę zarówno u swoich, jak u nieprzyjaciela, i dlatego nie mogą oczekiwać żadnej łaski. W walce nie dawali pardonu, jak i nie oczekiwali go sami. Brygada Dirlewangera miała wskutek tego straty sięgające trzykrotnej liczby w stosunku do swego stanu początkowego. Mimo stałych strat miała brygada nieoszacowane doświadczenie w walce przeciwko partyzantom, przeciwko którym walczyła nieprzerwanie już od lat. Brygada Dirlewangera, wszystko razem wziąwszy, miała bez kwestii najwyższą wartość bojową ze wszystkich formacji walczących w Warszawie. Jej wycofanie oznaczałoby wyrzeczenie się jakichkolwiek działań zaczepnych. Tylko jednostki Wehrmachtu lub Waffen SS mogły wchodzić w rachubę jako równoważne."
Szczerze mówiąc, jestem nieco zaskoczony. Zawsze postrzegałem dowódcę tego oddziału, jak i jego "żołnierzy" jedynie jako bandę niezdyscyplinowanych bandziorów i zwyrodnialców, bez jakiejkolwiek wartości bojowej. Tymczasem, prawda jest byc może nieco bardziej skomplikowana. Według von dem Bacha oddział ten, choć ponosił gigantyczne straty, to jednak miał najwyższa wartość bojową z wszystkich jednostek tłumiących powstanie warszawskie (!!!!!), zaś sam Dirlewanger, jakkolwiek szumowina i zbrodniarz, to jednak był, według opinii przełożonego - "nieustraszony i dzielny".
A co Wy o tym sądzicie?
Ci którzy przeżyli wcześniejsze walki nabrali nieocenione doświadczenie bojowe, które rzutowało o ich skuteczności. Nowo wcielani rekruci uczyli się od starszych żołnierzy.
Brak skrupułów i zahamowań podwodował że wykonywali bez zastanowienia rozkazy, które regularne jednostki miałyby opory moralne aby je wykonać.
Czyli jednak obraz faktyczny jest nieco odmienny od obiegowej opinii o dirlewangerowcach, że to tylko banda morderców, gwałcicieli i rabusiów, potrafiących walczyć tylko z kobietami i dziećmi, a od walki z równorzędnym przeciwnikiem uciekających jak diabeł od święconej wody. Tak to zazwyczaj jest przedstawiane, w wielu publikacjach o powstaniu z takim właśnie obrazem się spotkałem.
Tekst ze stronki Whatfora.
Wspomnienia Niemieckiego sapera Mathiasa Schenka, który podczas tłumienia Powstania zetknoł się z brygadą Dirlewangera.
- Wkraczaliśmy do Warszawy po kocich łbach. Polacy strzelali, ale nie było ich widać. Na domach białe flagi. Skoczyłem przez wybite okno. Na schodach leżeli mężczyzna i kobieta zabici strzałem w czoło.
Szturmowaliśmy kolejne domy, wszędzie cywile, kobiety, dzieci. Wszyscy z dziurą w głowie. Dotarliśmy do koszar SS. Druga kompania, która przyjechała ciężarówkami, źle skręciła i trafiła wprost pod polskie pozycje. Kilka ciężarówek płonęło, żołnierze uciekali. Wielu biegło pod lufy Polaków. Sierżant upadł kilka metrów ode mnie.
Następnego dnia mieliśmy zdobyć jakąś drogę. Szliśmy przez ogródki działkowe. Nasz dowódca porucznik Fels gnał nas na przód. Trzeba było wysadzić drzwi domu, z którego strzelali najbardziej. Wrzuciliśmy granaty i wskoczyliśmy do środka. Otoczyli nas Polacy, krótka walka na noże i ucieczka w krzaki. Czterech z naszego wagonu zginęło. Fels znowu gnał nas do ataku, ale Polacy siedzieli dobrze ukryci. Nie mogliśmy się wycofać, bo z tyłu też strzelali. Całą noc siedzieliśmy w ogródkach jak spłoszone zwierzęta. Chciało mi się pić. Znalazłem pomidory. Polacy ciągle nas ostrzeliwali. Następnego dnia pod wieczór przyszła na pomoc piechota, ale nie posunęliśmy się naprzód. Potem nadciągnął oddział SS. Dziwnie wyglądali, nie nosili dystynkcji, cuchnęli wódką. Zaatakowali z marszu, "Hurraa!" i ginęli tuzinami. Ich dowódca w czarnym skórzanym płaszczu szalał z tyłu, pędząc następnych do ataku.
Przyjechał czołg. Pobiegliśmy za nim z SS-manami. Kilka metrów przed budynkami czołg został trafiony. Wybuchł, czapka żołnierza poleciała wysoko w powietrze. Znowu uciekliśmy. Drugi czołg wahał się. My osłanialiśmy przód, a SS-mani wypędzali z okolicznych domów cywilów i obstawiali nimi czołg, kazali siadać na pancerzu. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Pędzili Polkę w długim płaszczu; tuliła małą dziewczynkę. Ludzie ściśnięci na czołgu pomagali jej wejść. Ktoś wziął dziewczynkę. Kiedy oddawał ją matce, czołg ruszył. Mała wysunęła się matce z rąk. Spadła pod gąsienice. Kobieta krzyczała. Jeden z SS-manów skrzywił się i strzelił jej w głowę. Pojechali dalej. Tych, co próbowali uciekać, SS-mani zabijali.
Atak się udał. Polacy cofali się. Biegliśmy za nimi. Za nami z piwnic wychodzili ludzie z podniesionymi rękami. "Niś partizani!" ["nie jesteśmy partyzantami"], krzyczeli. Nie widziałem, co się tam dzieje, bo ostrzeliwaliśmy się z Polakami, ale słyszałem, jak ten SS-man w skórzanym płaszczu krzyczał do swoich ludzi, żeby zabijali wszystkich. Kobiety i dzieci też.
Wpadliśmy za Polakami do jakiegoś domu. Było nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pięter i piwnicy. Całą noc paliliśmy w pokoju różne sprzęty, żeby trochę widzieć. Co chwila walczyliśmy na bagnety. O świcie zobaczyłem, że zostaliśmy we dwóch, trzeci kolega leżał z poderżniętym gardłem. W każdym pokoju były ciała. Z dachu domu naprzeciwko strzelał snajper. Trafiliśmy go, zwalił się i zahaczył nogą o belki. Wisiał z głową w dół. Żył jeszcze długo...
Kiedy wracaliśmy, na ulicach leżały ciała Polaków. Nie było miejsca, trzeba było iść po zwłokach; w tej gorączce szybko się rozkładały. Słońce zasłaniał kurz i gęsty dym. Mnóstwo robaków i much. Byliśmy usmarowani krwią, mundury się lepiły. Przywitał nas porucznik Fels, głupi fanatyk: "Gdzie byliście, bezczelne świnie?!". Chwalił SS za dobrą robotę. Nic nie mogłem zjeść, wymiotowaliśmy.
Mówiliśmy o nim "rzeźnik".
W koszarach Bubi usłyszał, że ten wielki SS-man w czarnym płaszczu to Oskar Dirlewanger, a jego ludzie to kryminaliści wyciągnięci z więzień. Więcej o "towarzyszach broni" dowiedział się dopiero po wojnie. [...]
- Wtedy w piwnicach Warszawy mówiliśmy o nim "rzeźnik". Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur była krótka. Miał zwyczaj wieszania co czwartek, Polaków albo swoich, za byle co. Często sam odkopywał wieszanym stołki.
W restauracji stary Schenk siada w kącie, zawsze plecami do ściany.
- Głupi zwyczaj - uśmiecha się - też pamiątka z Powstania.
- Po paru dniach walk zostaliśmy przydzieleni do Dirlewangera, po trzech saperów szturmowych na każdy pluton SS. Mieliśmy torować SS-manom drogę, wysadzać przeszkody i drzwi. Wskakiwaliśmy do domów i wypędzaliśmy z nich ludzi. Podlegaliśmy Felsowi, ale w walce wykonywaliśmy rozkazy dirlewangerowców.
Zawsze na przodzie. Podbiec, założyć ładunek i po detonacji wskoczyć do budynku. Za nami szła horda Dirlewangera. Wyglądali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli broń, brali zabitym. Rano dostawali wódkę. My, saperzy, też. Piło się na pusty żołądek, przed atakiem się nie je. Jak trafią w pusty brzuch, to się może wyliżesz, jak w pełny, to zdychasz w bólach.
Dirlewanger szedł z tyłu, czasem jechał w czołgu, zawsze dobrze osłaniany. Pędził swoich. Tym, którzy się ociągali, strzelał w plecy.
Pielęgniarka z małą białą flagą.
- Do zwykłych drzwi od kamienic i domów wystarczył duży łom. Pod te mocniejsze podkładaliśmy ładunek wybuchowy albo wiązankę z trzech granatów. Ciężkie podwójne drzwi Pałacu Biskupiego wyleciały w dwie strony. W środku wszystko było purpurowe. W jadalni stało jedzenie na stole. Jeszcze ciepłe. Nie spróbowaliśmy, baliśmy się, że zatrute.
Trzeba wiedzieć, gdzie podłożyć ładunek. Z boku, na środku. To zależy od tego, w którą stronę mają wylecieć drzwi. I wszystko jak najciszej, bo Polacy za drzwiami słuchali i strzelali. Więc jak się zakładało ładunek z lewej albo na środku, to się najpierw skrobało drzwi z prawej strony, żeby zmylić Polaków.
Podkładałem ładunek pod duże drzwi, gdzieś na Starym Mieście. Usłyszeliśmy ze środka: "Nicht schießen! Nicht schießen!" ["nie strzelać!"]. W drzwiach stanęła pielęgniarka z małą białą flagą. Weszliśmy do środka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z łóżkami i materacami na podłodze. Wszędzie ranni. Oprócz Polaków leżeli tam ciężko ranni Niemcy. Prosili, żeby nie zabijać Polaków. Polski oficer, lekarz i 15 polskich sióstr Czerwonego Krzyża oddało nam lazaret. Ale za nami biegli już dirlewangerowcy. Zdążyłem wepchnąć jedną z sióstr za drzwi i zakluczyć. Słyszałem po wojnie, że przeżyła. SS-mani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im głowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i płakali. Potem dirlewangerowcy rzucili się na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypędzili na wartę. Słychać było krzyki kobiet. Wieczorem na Adolf Hitler Platz [plac Piłsudskiego] był wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapaliśmy się z kolegą po gruzach, żeby zobaczyć, co się dzieje. Żołnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kamińskiego, chłopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawoływania. Dirlewanger stał ze swoimi ludźmi i się śmiał. Przez plac pędzili pielęgniarki z tego lazaretu, nagie, z rękami na głowie. Po nogach ciekła im krew. Za nimi ciągnęli lekarza z pętlą na szyi. Miał na sobie kawałek szmaty, czerwonej, może od krwi, i kolczastą koronę na głowie. Szli pod szubienicę, na której kołysało się już kilka ciał. Kiedy wieszali jedną z sióstr, Dirlewanger odkopnął jej cegły spod nóg. Nie mogłem na to patrzeć. Pobiegliśmy z kolegą do kwatery, ale na ulicach kozacy Kamińskiego pędzili cywilów. Mówiliśmy na nich Hiwis - od Hilfswillige [ochotnicy, chętni do pomocy]. Obok upadła Polka w ciąży. Jeden z Hiwis zawrócił i zdzielił ją pejczem. Próbowała uciekać na czworaka. Stratowali ją końmi.
Podkreślamże to są zeznania Niemca a nie Polaka.
Wartośc bojowa SS Sturmbrigade "Dirlewanger" była zależna od "średniowiecznych metod dyscypliny" stosowanych przez Dirlewangera, w/g słów von dem Bacha. Oddziały Dirlewangera na samym początku istnienia tej jednostki rekrutowały się z więźniów którzy trafiali do obozów zagłady za kłusownictwo. Dlatego jego wartośc bojową podnosili świetni strzelcy(kłusownicy). Jednak w późniejszym czasie kiedy znaczna częśc kłusowników poległa w walce, uzupełniano szeregi kryminalistami oraz innymi zwyrodnialcami. Jednostka Dirlewangera nie wykazała już takiej woli walki gdy spotkała się regularnym wojskiem, wcześniej miała do czynienia ze słabo uzbrojonymi powstańcami.
Mnie osobiście zadziwiły słowa von dem Bacha o tym, iż brygada Dirlewangera "miała bez kwestii najwyższą wartość bojową ze wszystkich formacji walczących w Warszawie". Zwłaszcza w kontekście tego, że w tłumieniu powstania brała udzioał np. dywizja Wiking, która jakkolwiek przereklamowana, to jednak zawsze wydawała mi się bardzo wartościową bojowo jednostką. A tu, według von dem Bacha, jednostki Wehrmachtu czy Waffen SS pod względem wartości bojowej były co najwyżej RÓWNOWAŻNE wobec brygady Dirlewangera...
najwyżej RÓWNOWAŻNE wobec brygady Dirlewangera...
Najwyższa wartośc bojowa tej jednostki była skutkiem średniowiecznej dyscypliny. Kto nie słuchał rozkazów zostawał rostrzelany. Najlepsza motywacja do walki.
Ja również zetknąłem się o nikłej wartości bojowej brygady Dirlewangera. Myślę że ocena von Dem Bacha Zalewskiego odnosiła się do tej akcji, czyli tylko i wyłącznie do tłumienia Powstania Warszawskiego. Oni mieli za zadanie wprowadzić terror, aby złamać opór obrońców, zastraszyć resztę ludności stolicy a innym miastom dać sygnał co spotka każde inne odważne miasto.
A w tym dziele brygada spisała się wyjątkowo dobrze. Do mordowania i gwałtów nie trzeba było tych żołdaków namawiać.
No nie do końca, bo von dem Bach wspomina także o doświadczeniach brygady w walkach z partzantami, wsktek czego miała mieć wysoką wartośc bojową. Powtórzę jeszcze raz, co w opinii von dem Bacha jest dla mnie najbardziej szokujące, a mianowicie to, że miała ona najwyższą wartość bojową z wszystkich jednostek użytych w Warszawie. A były tam, min. dywizje pancerna SS "Wiking", pancerno-spadochronowa "Hermann Goring" i sporo innych jednostek. Czyżby więc kryminaliści i kłusownicy byli lepszymi od nich wszystkich żołnierzami?
Opinia von dem Bacha nie jest dla mnie wyrocznią, gdyż co z niego był za frontowiec.
On walczył na tyłach, przeciwko partyzantom i powstańcom.
A inni żołnierze biorący udział w tłumieniu powstania, mieli jakieś ludzkie odruchy w przeciwieństwie do Dirlawangerowców.
Oprócz oddziałów SS pozostających pod dowództwem Najbardziej bezwzględnego w walce z partyzantami hitlerowskiego generała, von dem Bacha, po stronie niemieckiej walczyła również brygada Kamińskiego, składająca się z jeńców rosyjskich, którzy związali swój los z Niemcami, a także brygada Dirlewangera, formacja byłych kryminalistów, którzy za udział w wojnie obiecano zwolnienie zwięzienia.
„ Do 5 sierpnia żołnierze wymordowali w Warszawie ponad 15 tysiecy polskich cywilów,. Tego dnia o godzinie 17,30 gen. Von dem Bach wydał rozkaz, aby zaprzestano zabijania kobiet i dzieci. Lecz wszystkich pojmanych mężczyzn nadal likwidowano, nie bacząc na to czy brali udział w powstaniu, czy też nie. Ani kozacy, ani kryminaliści z brygady Dirleawngera nie respektowali rozkazu dem Bacha; gwałcąc, mordując, torturując i podpalając, przedzierali się przez Wolę i Ochotę, zabijając w ciągu trzech dni kolejnych 30 tyś. Cywilów, w tym po kilkuset pacjentów w każdym ze szpitali, które znalazły się na ich drodze.”
„ Druga Wojna Światowa”
Kiedy trzon tej jednostki stanowili kłusownicy to można powiedziec że ta jednostka posiadała jaką taką "wartośc bojową". Natomiast kiedy w jej skład zaczeli wchodzic przestępcy i kriminaliści, SS Sturmbrigade "Dirlewanger" stała się zwykłą zdemoralizowaną na wpół umundurowaną bandą słuchającą rozkazy tylko pod lufą swojego dowódcy.
Bruno, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Ja nie kwestionuję zbrodniczego charakteru jednostki Dirlewangera. Próbuję tylko dociec jej rzeczywistej wartości bojowej, bo z dotychczas znanych mi źródeł wynikało że była ona zerowa. A słowa von dem Bacha tezie takiej jednak przeczą. Co do niego samego, to frontowcem to on rzeczywiście nie był, ale kto jak kto, on akurat jest chyba kompetentny żeby się wypowiadać o wartości podległych mu jednostek?
Początki brygady sięgają 1940 kiedy to SS-Gruppenführer Gottlob Berger szukając kandydatów do Waffen-SS, zaproponował Himmlerowi stworzenie specjalnej jednostki, składającej się z kłusowników, którzy odbywali karę w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Na dowódcę tej jednostki Berger zaproponował właśnie Oskara Dirlewangera.
1 IX 1940 jednostka szkolona przez Dirlewangera na terenie obozu w Oranienburgu otrzymała nazwę Wilddiebkommando Oranienburg, zamienioną później na SS-Sonderbataillon. W jej skład weszło wielu kłusowników, którzy wg von dem Bacha:
[...]Posiadali zadziwiającą sprawność strzelecką, w związku z tym wytworzyła się w brygadzie swoista ambicja: tylko celny strzał do przeciwnika na dalszą odległość zasługiwał na uznanie...
Po szkoleniu w Oranienburgu, jednostkę przerzucono do Generalnej Guberni. W tym czasie żołnierze Dirlewangera nakładali na getto lubelskie kontrybucje pieniężne, po czym sami je egzekwowali ze sporym naddatkiem. Latem 1941 Dirlewanger kieruje swoich ludzi do "nadzoru" nad polską ludnością żydowską, zmuszoną do niewolniczej pracy przy budowie obiektów wojskowych nad Bugiem. Jesienią jego jednostka bierze udział w pacyfikacji Lubelszczyzny. Czyni to ze szczególną brutalnością. W 1942 oddział przekształcono w SS-Sonderkommando Dirlewanger [nr poczty polowej 00512] o składzie osobowym dorównującym pułkowi.
W jednostce panowała żelazna dyscyplina. Każdy podoficer miał prawo bicia podwładnych, a w przypadku niesubordynacji rozstrzeliwania na miejscu. Działała własna policja, nazywana Burg-Gendarmen, która dysponowała aresztem (Dirlewanger-Sarg) – czymś na kształt skrzyni utrzymującej więźnia w pozycji stojącej. Drobniejsze przewinienia karano chłostą – do stu uderzeń kijem... Gdy pewien bonza nazistowski indagował Himmlera na ten temat, ten z pobłażliwością miał odpowiedzieć: "No tak, klimat w oddziale jest w wielu przypadkach nieco średniowieczny, ale gdy tylko któryś z nich powątpiewa w nasze zwycięstwo – natychmiast pada strzał i defetysta pada martwy. Inaczej przecież z takim ludem nie można".
Rozrastał się ten "lud" stale. Sporo przyjmowano zdegradowanych oficerów z Wehrmachtu, winnych przestępstw pospolitych. Tak że w sierpniu 1943 r. Himmler przekształcił batalion w pułk: SS-Sonderregiment "Dirlewanger", kierując doń równocześnie około 1,5 tys. osadzonych (w specjalnym obozie dla ukaranych za kryminalne czyny policjantów i SS-manów w Matzkau pod Gdańskiem).
Latem 1944 rozszerzono jednostkę do etatu brygady i zmieniono kolejny raz jej nazwę. Odtąd była to SS-Sturmbrigade Dirlewanger.
Gdziekolwiek pojawiła się ta "dzika i okropnie wyglądająca zbieranina", miały miejsce masowe rabunki, morderstwa, gwałty i bezprawie poruszające nawet samych Niemców. Prokurator sądu SS G. F. Morgen, zebrał sporo dowodów obciążających Dirlewangera, lecz Główny Urząd SS [Berger] nie dopuścił do jego aresztowania i procesu.
Urzędujący w Krakowie Wyższy Dowódca SS- i Policji "Wschód" SS-Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger oświadczył: "Jeżeli ta banda kryminalistów nie zniknie z tego rejonu [GG] w ciągu tygodnia, aresztuję go [Dirlewangera] osobiście!"
W 1942 brygadę przerzucono na Białoruś jako jednostkę specjalną do zwalczania partyzantki. Raporty o budzących lęk okropnościach wskazywały miejsca pobytu brygady. Berger jednak tłumił wszelkie postępowania przeciwko Dirlewangerowi - jego oddział był niezwykle cenny w zwalczaniu partyzantki. Lecz brygada stale ponosiła ciężkie straty i prawdziwych kłusowników w jej szeregach było już niewielu, tak więc "to zbiorowisko morderców" - jak wyraził się o nich jeden z niemieckich generałów - w roku 1944 składało się w 50% ze zwykłych kryminalistów wyciągniętych z więzień i obozów koncentracyjnych.
3.VIII.1944 na naradzie Gauleiterów w Poznaniu, Himmler tak opisał historię powstania brygady:
[...] w 1941 roku zorganizowałem pułk kłusowników pod dowództwem Dirlewangera. Dirlewanger jest to fajny Szwab, dziesięciokrotnie ranny, twardy charakter, nieco dziwny. Otrzymałem zgodę Führera na zebranie z wszystkich więzień w Niemczech kłusowników, którzy używali broni lub pułapek - razem około 2000 osób. Niestety, tylko 400 tych wartościowych jednostek żyje do dzisiaj. Uzupełniałem ten pułk ludźmi ze szkół SS, którzy naruszyli kodeks postępowania w tych szkołach.
Powiedziałem do Dirlewangera: Dlaczego teraz nie rozejrzeć się za odpowiednimi kandydatami pośród łobuzów i rzeczywistych kryminalistów w obozach koncentracyjnych?
Atmosfera w tym pułku jest często średniowieczna z uwagi na stosowanie kar cielesnych i innych podobnych środków wychowawczych. Jeżeli ktoś zapytany o to, czy wygramy wojnę skrzywi twarz, zniknie z wykazu stanu... ponieważ inni go zastrzelą na miejscu.
Cały tekst jest autorstwem Whatfora. http://www.whatfor.prv.pl/.
Bruno, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Ja nie kwestionuję zbrodniczego charakteru jednostki Dirlewangera. Próbuję tylko dociec jej rzeczywistej wartości bojowej, bo z dotychczas znanych mi źródeł wynikało że była ona zerowa. A słowa von dem Bacha tezie takiej jednak przeczą.
Ja wiem że nie kwestionujesz zbrodniczego charakteru tej jednostki.
Ja zaś mówię żeby nie patrzeć na ocenę bojową tego oddziału wystawioną przez takiego walecznika jakim był von dem Bach Zalewski, gdyż to był pacyfikator, a nie frontowiec. :mrgreen:
Lecz brygada stale ponosiła ciężkie straty i prawdziwych kłusowników w jej szeregach było już niewielu, tak więc "to zbiorowisko morderców" - jak wyraził się o nich jeden z niemieckich generałów - w roku 1944 składało się w 50% ze zwykłych kryminalistów wyciągniętych z więzień i obozów koncentracyjnych.
A skoro kryminalistów było 50%, to kto stanowił tę drugą połowę stanu osobowego jednostki? Myślę, ze jednak kłusownicy, bo innego rodzaju "rekrutów" niż przestepcy i kłusownicy u Dirlewangera chyba nie było? chyba że moje informacje nie są kompletne, w taki razie będę wdzięczny za ich uzupełnienie.
pozdrawiam
http://expatpol.com/modul...ticle&sid=19225
http://www.dobraksiazka.p...ichaelis%20Rolf
Tutaj są dwa linki odnośnie interesującego Ciebie tematu.
„Warszawie 27 września 1944 roku po południu skapitulowali ostatni powstańcy walczący na Mokotowie. Wieczorem Himmler zatelefonował do dowódcy wojsk niemieckich w mieście generała von dem Bacha Zalewskiego z wiadomością, że Hitler przyznał mu, a także generałowi Dirlewangerowi Krzyże Rycerskie. Przez następne pięć dni wszystkich pojmanym Polakom Niemcy wymierzyli straszliwą zemstę. Podczas walk zginęło 15 tysięcy powstańców oraz co najmniej 10 tysięcy Niemców. Szacuje się, że wyniku krwawych działań odwetowych w czasie walk o po ich zakończeniu życie straciło 200 tysięcy polskich cywilów.”
„ Druga Wojna Światowa”
Skoro już przywoływane były opinie von dem Bacha o brygadzie Dirlewangera, warto zapoznać się z jego opinią o brygadzie RONA Kamińskiego, tak dla porównania. Oto ona:
"Brygada Kamińskiego w ogóle nie miała żadnej wojskowej wartości bojowej.
Jeżeli pojedynczym ludziom nie można odmówić osobistej odwagi, to ta osobista odwaga ledwie się zaznaczyła, ponieważ oficerom i żołnierzom brakowało jakiegokolwiek taktycznego zrozumienia.
O ile atakowano, nie decydowały o tym taktyczne względy, lecz osobiste, egoistyczne instynkty rabunkowe.
Zdobycie składu wódek było dla brygady ważniejsze niż zajęcie jakiejkolwiek panującej nad ulicą pozycji. Każde natarcie natychmiast zatrzymywało się przez to, że oddziały po zajęciu obiektu rozpraszały się na luźne bandy plądrujące".
O ile u Dirlewangera jakaś szczątkowa dyscyplina była zaprowadzana za pomocą kulki w łeb, to u Kamińskiego brakowało nawet tego...
Tu też znaleźli się ci dzielni żołnierze, którzy tak chętnie walczyli z kobietami i dziećmi.
„ W Europie wojska niemieckie zmierzały do stłumienia rewolty na Słowacji; wypierały partyzantów z dolin które od ponad miesiąca pozostawały pod kontrolą Słowaków i zajęły Bańską Bystrzycę, obwołaną przez partyzantów stolicą Wolnej Słowacji. Za sprawą Brygady Dilerwangera , która niespełna miesiąc wcześniej zakończyła działania w Warszawie, doszło do prawdziwej masakry.”
„ Druga Wojna Światowa”
„ Powstanie słowackie, podobnie jak powstanie w Warszawie wybuchło przed nadejściem Armii Czerwonej ; w obydwu przypadkach ludność dała wyraz głębokiego patriotyzmu i swych niepodległościowych dążeń. W obu przypadkach Niemcy stłumili te zrywy z bezwzględnym okrucieństwem – Słowacji było to dzieło generała SS Golloba Bergera, specjalisty od zastraszania ludności podbitych krajów.
„ Druga Wojna Światowa”
Dirlewanger na Słowacji też się "udzielał".
Z powyższego wynika że owszem. W tej książce jest tam jeszcze jedna wzmianka o ich udziale w tłumieniu powstania słowackiego. Może ją opiszę później.
Na stronie Expatpol.com, do której link został zamieszczony, jest podane, że Dirlewanger otrzymał krzyż rycerski za tłumienie powstania w dniu 30 IX 1944 roku od Hansa Franka. Karol Grunberg podaje zaś, że miało to miejsce 16 IX 1944 roku. (SS - Czarna gwardia Hitlera, Wa-wa 1985, s. 470)