wika
Kultura marynarska rozwijała się chyba od kiedy człowiek po raz pierwszy zbudował statek i popłynął sprawdzić, co jest za horyzontem. Najwcześniejsze znane mi przekazy dotyczące obyczajów marynarskich sięgają XVw. i opisów wyruszenia wyprawy Kolumba - marynarze mieli śpiewać szanty przy wyciąganiu kotwicy i stawianiu żagli. Haletha ostatnio znalazła średniowieczną, sefardyjską pieśń, którą podejrzewamy o bycie szantą, niemniej jednak nie ma co do tego pewności. Rozkwit swój kultura marynarska przeżywała w XVIII i XIXw., w czasach ogromnych galeonów, piratów i handlu między Starym i Nowym światem.
W kwestii kultury marynarskiej jestem raczej lajkonikiem, ale postaram się przytoczyć kilka obyczajów, które szczególnie mnie zainteresowały:
-Szanty - jest im już poświęcony osobny temat, ale przypomnę, że dzielimy je na pieśni pracy, służące koordynacji pracy marynarzy, i pieśni kabestanu, o charakterze rozrywkowym. Często śpiewem kierował tzw. shantyman. Dziś tym słowem określa się członków zespołów wykonujących szanty.
-Chrzest równikowy - urządzany dla marynarzy, którzy po raz pierwszy przekraczali równik, analog "obrzędów inicjacyjnych" w innych subkulturach. W czasie obchodów starsi marynarze przebierali się za Neptuna, Trytony, Diabły morskie, a nawet za żonę Neptuna - Amfitrytę. Chrzczeni majtkowie mieli przejść szereg humorystycznych prób i zadań, aby w końcu zasłużyć na mianowanie ich prawdziwymi marynarzami.
-Wypłacanie "zdechłego konia" - przed rejsem wypłacano marynarzom należność za pierwszy miesiąc rejsu z góry, aby mogli się przygotować do podróży. Przeważnie polegało to na przepiciu całej kwoty, tak więc przez pierwszy miesiąc rejsu marynarze pracowali, by spłacić swój dług - mówili, że pracują na "zdechłego konia". Pod koniec tego okresu urządzano święto, podczas którego topiono kukłę "zdechłego konia", a najstarszy wiekiem członek załogi częstował pozostałych rumem.
- Zapasy na desce - niekiedy spory między marynarzami rozstrzygano pozwalając im po prostu się pobić - ale na wystającej za burtę desce. Podobno stosowano liny asekuracyjne, tak, aby przegranego można było wciągnąć z powrotem na pokład.
- Ognie świętego Elma - małe, widoczne w postaci świecących "miotełek" wyładowania elektryczne, zapowiadające burzę z piorunami. Pojawiały się szczególnie często na zakończeniach masztów. Mimo, że zwiastują złą pogodę, podobno są przez marynarzy traktowane jako pomyślny znak.
- Marynarskie kary - groziły za wiele przewinień, powszechnie uważanych za przestępstwa, takie jak kradzież, bójka, kłamstwo, czy bunt. Stosowano chłostę, obcięcie dłoni, a także pozbawienie dziennej racji żywieniowej. Ponadto, marynarzy karano za spanie na wachcie (od przywiązania do masztu i oblania wodą aż po skazanie na śmierć głodową), bluźnierstwo (w marynarce wojennej, różne formy "nieprzyjemności" związanych z ustami, jak przypalanie języka, przebijanie go, kneblowanie z ostrym przedmiotem w ustach itp). oraz wprowadzenie kobiety na pokład bez pozwolenia (marynarza chłostano, a kobietę wyrzucano za burtę.) Szczególnie okrutną karą, stosowaną w marynarce wojennej, a także przez piratów, było przeciąganie pod kilem - równoznaczne z karą śmierci, poprzez uduszenie pod wodą, utonięcie, lub wskutek obrażeń doznanych podczas ocierania skazańca o krawędzie muszli, którymi porośnięty był kadłub.
- Marynarskie pogrzeby - polegały na wrzuceniu ciała zmarłego do wody, przeważnie w worku z płótna żaglowego. Z tym obyczajem wiążą się swoiste pieśni pogrzebowe, dalekie od pierwiastka religijnego.
Znacie jeszcze jakieś ciekawe zwyczaje? Jak sądzicie, kiedy kultura marynarska znana obecnie mogła zacząć się kształtować? Jaka jest najstarsza znana wam szanta? Jak to wygląda dzisiaj - czy kultura marynarska jest już tylko przeżytkiem kultywowanym przez "szczury lądowe" i powracającym na festiwalach?
Może wkleję ten tekst, gdyby ktoś był zainteresowany:
La serena
Si la mar era de leche
Los barquitos de canela
Yo me mancharia entera
Por salvar la mi bandera
Si la mar era de leche
Yo me haria un pexcador
Pexcaria las mis dolores
Con palavricas de amor
En la mar hay una torre
En la torre una ventana
En la ventana hay una hija
Que a los marineros ama.
Dame tu mano palomba
Para suvir a tu nido
Maldicha que durmes sola
vengo a durmir contigo
I angielskie tłumaczenie:
If the sea was milk
The boats of cinnamon
I would quite dip in
To save my banner.
If the sea was milk
I would be a fisherman
I would fish for my sorrows
with words of love.
in the sea there is a tower
In the tower is a window
In the window is a girl
that loves sailors.
Give me your hand mu dove
to come up to your nest
Unlucky are you that sleep alone
I am coming to sleep with you.
Prawdę mówiąc żartowałam nazywając tę pieśń szantą. Wikipedia podaje, iż gatunek ten powstał w XVIII wieku, ja zaś w swojej ignorancji zawsze myślałam, iż jest to wynalazek współczesnych romantyków pływających na żaglówkach;-) Gdyby ktoś posiadał inne, poparte wiedzą informacje, ślicznie poproszę:))
http://www.platforma.pl/szanty/ - Radio Szanty
Obyczaje marynarskie.... ech... Gdyby się posiadało o nich informacje inne, niż zaczerpnięte z powieści...
ja zaś w swojej ignorancji zawsze myślałam, iż jest to wynalazek współczesnych romantyków pływających na żaglówkach;-)
Szczerze mówiąc, to mnie trochę martwi - wygląda na to, że cała kultura marynarska przetrwała jedynie w postaci "zabawy w marynarzy", uskutecznianej zarówno przez pasjonatów-laików, jak i przez nowobogackich biznesmenów, którzy na motorówce jakiejś samochodowej marki (nie jestem pewna, ale chyba widziałam katamaran Mercedesa), ubierają się w pasiaste T-shirty i udają wilki morskie.
Co zaś do samych szant, kwestia może być otwarta dla tego, że do dziś nie ma pewności, co zdefiniować tym pojęciem. Branżowe pieśni pracy musiały chyba istnieć, od kiedy zaczęły pływać większe jednostki, wymagające takiej koordynacji pracy.
Co zaś do samych obyczajów, źródłem informacji pozwalającym sobie wyobrazić życie na statku, oprócz powieści :] mogą być spisane prawa, choć oczywiście daje to tylko częściowe pojęcie o tej interesującej kwestii.
O godzinie 8:00 stawia się Polską (zalerzy jaki kraj) banderę wybijając szklanki a na wieczór ściąga
A właśnie, wybijanie szklanek to kolejny ciekawy zwyczaj, może niekoniecznie związany z kulturą marynarską ale ze zwykłym praktycznym myśleniem. Podobno do dziś na niektórych statkach istnieje funkcja pokładowej zegarynki - dana osoba po prostu stoi i co 15' dzwoni dzwonkiem.
Słyszałam także o zwyczaju pozdrawiania się syreną statków z jednego państwa.
Może ja uzupełnie swoją wypowiedz skoro już zacząłem temat szklanek
Wybijanie szklanet- czyli udeżanie w dzwon co pół godz. (udeżenie jest podwójne)
Cykl wybijania rozpoczyna się po 30min. (pół szklanki czyli jedno wybicie)
O godz. 0800, 1200, 1600, 2000, 2400 i 0400 są pełne 4 szklanki (w tedy rozpoczynane są wahty)
Po pierwszej godz. z każdej wyżej wymienionych wacht jest 1 szklanka, po półtorej godz. półtorej szklanki itd. aż do czterech szklanek co jest równoznaczne ze zmianą wachty.
Na 5 min. przed zmianą wachty wybija się się tzw. klang (pół szklanki)
Jest jeszcze taka jedna nieprawidłowość że od godziny 1600 do 1800 i dalej do 2000 wybija się jedną szklankę na 1630, dwie na 17:00, trzy na 17:30, cztery na 18:00 i od początku od 1800, w ten tak do 20:00.
Powstało to z dawnych czasów od 1600 do 1800 - pierwszej łamanej, a od 1800 do 2000 - drugiej łamanej.
Dodam jeszcze że ten zwyczaj jest stosowany na większych i dobrze prowadzonych jachtach.
Między innymi ten zwyczaj stosuje się na "darze pomorza" i tego typu jachtach
Pozdrawiam!!!
O zwyczajach marynarskich, wiadomo mi nie wiele więcej niż zostało tu już powiedziane. Słusznie Złomiarz zauważyłaś, iż :
Zapewnianie sobie przychylności bóstw. Podczas wodowania na pochylni kładzie się nie drewniane bale, a ciała złożonych w ofierze ludzi. I po nich przeciąga statek. Zwyczaj dawno zarzucony, może nawet nie bez przyczyny;-))))
A skoro już jesteśmy przy pasjach. Duchem jestem góralką (ciałem prawie że, bo Kraków leży niedaleko), ale i na mnie marynarstwo kładzie nieodparty urok. Żadne tam żaglówki. Krążenie w te i wewte po jeziorku niewątpliwie jest miłe, aczkolwiek moim zdaniem nie na tym polega magia pływania. Huczący sztorm, smak morskiej soli, złowrogie chmury przesłaniające gwiazdy-przewodniczki, łopot płótna, pojękiwanie drewnianego kadłuba i walka z własną słabością. Żaglowce! To jest to!
Dziś wypływając w rejs nie odczuwa się już tej jedności braci żeglarskiej, rzadko ktoś odbierze cumę na ląd, o zwykłym pozdrowieniu Ahoj nie wspominając.
I tu się mylisz.
Ja pływam jachtem i za każdym razem pozdrawiamy się mówiąc Ahoj.
Jeszcze nikogo nie spotkałem kto by tak nie zrobił.
Sindbad
I tu się mylisz.
Ja pływam jachtem i za każdym razem pozdrawiamy się mówiąc Ahoj.
Jeszcze nikogo nie spotkałem kto by tak nie zrobił.
Sindbadzie nie chodziło mi o to, że zwyczaj pozdrawiania zanika w ogóle, bywa czasem, iż na nasze pozdrowienie nie doczekamy się odpowiedzi. Zwłaszcza, gdy załogę reprezentują młodzi, którym się wydaje, że zwyczaje panujące między żeglarzami to przeżytek. Jak sam twierdzisz pływasz to ciekawa jestem czy nie zwróciłeś uwagi na to jak ogólnie zachowują się sternicy niektórych jachtów podczas próby cumowania albo przy oczekiwaniu na otwarcie śluzy Ja wielokrotnie widziałam rażący brak znajomości przepisów i zwyczajne ich lekceważenie, co z kolei przekłada się na marny obraz osób, które uważają się za żeglarzy..
Sindbad
I to wszystko co powiedziałać dalej jest praktykowane i wcale nie zanika
Zwróć, zatem uwagę, iż mówiąc o przesądach nie powiedziałam, iż one zanikają podałam tylko, jakie znam sama
Ostatni post został dodany dość dawno temu, więc mam nadzieję, że temat nie umarł śmiercią naturalną i pozwolę sobie dorzucić swoje 5 groszy:)
Najbardziej znanym przesądem marynarskim jest oczywiście ten o kobietach. Każdy wie, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Istnieje kilka teorii tłumaczących pochodzenie tego przesądu.
Najpopularniejsza twierdzi, że marynarze pływający dawniej na wielkich żaglowcach traktowali swoje statki jak ludzi (a dokładniej kobiety) - znajduje to odbicie w języku angielskim, w którym statek to "ona".
Wszyscy wiemy, że kobiety wymagają od mężczyzn całkowitego oddania i są zazdrosne o inne przedstawicielki swojej płci, a rozgniewane bywają mściwe... Prawda;!? ;) Tak więc zazrdosny o inną kobietę statek, mógłby się zemścić na marynarzach i np. zatonąć.
Natomiast najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego przesądu były względy czysto praktyczne. Otóż rejsy na dawnych żaglowcach trwały kilka miesięcy. Jedna kobieta na statku pełnym mężczyzn o raczej kiepskich manierach, mogła faktycznie przynieść pecha. Poza tym warunki życia na tych statkach były tak koszmarnie ciężkie, że mało która kobieta była w stanie to przetrwać.
Jednak warto wspomnieć o pewnym wyjątku od reguły. Kobieta na pokładzie zwiastowała katastrofę, ale można było temu zaradzić w prosty spoób. Wystarczyło niewiastę...rozebrać:)) Bowiem naga kobieta przynosiła szczęście.
Wierzono, że kobieca nagość zawstydza rozszalałe, sztormowe morze i uspokaja je. Był to zresztą jeden z powodów, dla których figury dziobowe na wielkich żaglowcach przedstawiały często postacie kobiecie z odsłoniętymi piersiami.
Witaj Anne Bonny jak widzę nick dobrałaś sobie wyborny w sam raz na nasz pokład
Temat nie umarł, a jedynie troszkę się przykurzył , ale ciesze się, ze zechciałaś zabrać w nim głos, bo nie ukrywam, że bardzo lubię tę tematykę.
Owszem słyszałam o przesadzie związanym z kobietą na pokładzie, no ta marynarska brać , czego to sobie nie umyślą
A tak poważnie, faktycznie w interpretacji tego przesądu w połączeniu z umieszczaniem figur kobiet na dziobie pełniły funkcję talizmanów. No i warto dodać, że w większości przypadków to kobiety chrzciły okręty. Dziś by ochrzcić statek używa się butelki szampana , ale w czasach starożytnych do tej ceremonii używano płynu o charakterze oczyszczającym. Rzymianie i Grecy stosowali wodę oraz wino jako symbol powodzenia.
Wikingowie natomiast do chrztu używali krwi początkowo ludzkiej a później zwierzęcej.
Jako pierwsi, szampana (jak się można domyśleć) użyli Francuzi a miało to miejsce tuż po rewolucji w 1789 r.
Ciekawy jest przasąd dotyczący gwizdania na jachcie.
Mawia się, że Neptun zakochał się w Afrodycie (widać zdolność odróżniania mitów greckich i rzymskich wśród żeglarzy ;)), która zgodziła się z nim spotkać. Nietrudno się domyślić, że znakiem rozpoznawczym miało być właśnie zagwizdanie. Ale piękna bogini nie zjawiła się, więc ciągle Neptuna drażni jak ktoś na morzu gwiżdże i zsyła nań swoje pioruny.
Praktycznym wyjaśnieniem jest to, że dużo komend na jachtach (w szczególności tych największych) wydaje się gwizdkiem i każdemu może się pomylić, gdy usłyszy jak ktoś gwiżdże...
Najbardziej znanym przesądem marynarskim jest oczywiście ten o kobietach. Każdy wie, że kobieta na pokładzie przynosi pecha. Istnieje kilka teorii tłumaczących pochodzenie tego przesądu.
Ja posłużę się wytłumaczeniem z życia wziętym. Co prawda nie mojego ale z doświadczeń Rad-ana, który pojawia się u nas sporadycznie.
Otóż w zeszłym roku będąc w Norwegii wybrał się na rejs drakkarem i przez nieuwagę wpadli na skałki... Na pokładzie było parę kobiet ale w owej sytuacji były one nie tylko niepomocne, lecz co więcej, po prostu przeszkadzały...
Otóż rejsy na dawnych żaglowcach trwały kilka miesięcy. Jedna kobieta na statku pełnym mężczyzn o raczej kiepskich manierach, mogła faktycznie przynieść pecha. Poza tym warunki życia na tych statkach były tak koszmarnie ciężkie, że mało która kobieta była w stanie to przetrwać.
Pecha może nie, ale jedna kobieta na okręcie stałby się "przedmiotem" pożądania, a następnie rywalizacji między mężczyznami, a mieli oni zajmować się z goła innymi rzeczami niż amory i awantury. Z takowej misji nie wiele by wyszło. Natomiast gdy nie było żadnej niewiasty marynarze mogli spokojnie mogli zająć się tym czym mieli, i można powiedzieć, że mieli tyle samo, czyli każdy był pozbawiony kobiety, nie zaś jeden z nich wywalczył sobie takową i jest ona przedmiotem zazdrości.
Witaj Anne Bonny jak widzę nick dobrałaś sobie wyborny w sam raz na nasz pokład
Dziękuję. Ja również interesuję się tematyką morską – stąd nick:)
Wracając do wierzeń marynarzy. Bardzo ciekawym przesądem był ten mówiący o „złych bananach”.
Marynarze opowiadali sobie niesamowite historie o strasznym losie jaki czekał statki przewożące te przeklęte owoce.
Niechęć ludzi morza do biednych bananów próbowano tłumaczyć różnie. Twierdzono m.in.. że banany przewożono zwykle na statkach niewolniczych razem z „żywym” ładunkiem. W dusznych, gorących i szczelnie zamkniętych ładowniach owoce szybko gniły, a produktem tego procesu był metan. Wtedy nie zdawano sobie jeszcze sprawy z bardzo niefajnych skutków wdychania tego gazu, ale gdy po wielu tygodniach rejsu otwierano ładownię, nagle okazywało się, że wszyscy niewolnicy są martwi. Takie sytuacje zrodziły przekonanie o morderczych właściwościach bananów.
Inna teoria mówi o tym, że pewien gatunek bardzo jadowitego pająka ma w zwyczaju chować się w kiściach bananów.
Zaraz po załadowaniu owoców na pokład, marynarze zaczynali umierać z zupełnie niezrozumiałych przyczyn. I ponownie winę zrzucono właśnie na banany.
Obok bananów na pokład statku nie wolno było również wnosić m.in. kwiatów, które przywoływały skojarzenia z wieńcami pogrzebowymi. Generalnie zakazane były wszystkie rzeczy kojarzące się ze śmiercią np. kolor czarny lub księża.
Inna teoria mówi o tym, że pewien gatunek bardzo jadowitego pająka ma w zwyczaju chować się w kiściach bananów.
Tym gatunkiem może być czarna wdowa (Latrodectus mactans). Lubi podróżować o zgrozo w bliskim towarzystwie ludzi
Złomiarz opisała niektóre marynarskie kary, ja dodam jeszcze kilka szczegółów.
Na szubienice trafiali tchórzliwi marynarze, buntownicy, lub oszuści. Wieszano ich na rei często w licznym gronie.
Przygwożdżenie spotykało hulaków i awanturników, jeśli wyszło na jaw kto pierwszy wszczął bójkę jego ręka była przygwożdżona do masztu, gorzej jeśli podczas bójki doszło do zabójstwa, wówczas delikwent był przywiązany do ciała denata i trafiał za burtę.
Niechlujstwo przy czyszczeniu broni kończyło się kilkakrotnym zanurzeniem, ale i drobne awantury karane były w ten sposób.
Najbardziej powszechną karą była chłosta. Spotykała tych marynarzy którzy ociągali się w swych obowiązkach np. zbyt wolne tempo wchodzenia na reje.