wika
Temat ten zakładam w związku coraz liczniejszymi aktami przemocy do jakich dochodzi na terenie szkół, a nawet uczelni.
Ostatnimi czasy nasze media ukazały nam przerażające oblicza prawdy o niektórych naszych (nazwijmy to), placówkach edukacyjnych.
Owe dantejskie sceny w których uczniowie urągają w sposób wręcz bandycki swoim nauczycielom czy wychowawcom budzą po prostu grozę i każą się wręcz zastanawiać nad tym:
Co to właściwie jest?....do czego to zmierza?....o co w tym wszystkim chodzi?....
Takich i podobnych pytań jest oczywiście znacznie więcej, jednak wydaje mi się że wśród nich najważniejsze są:
- kto za to właściwie odpowiada?
- po czyjej stronie leży wina?
- co można na dzień dzisiejszy z tym wszystkim zrobić?
Ja mogę tu na razie powiedzieć jedynie tyle – za moich czasów było to nie do pomyślenia.
Zapraszam.
Ja mogę tu na razie powiedzieć jedynie tyle – za moich czasów było to nie do pomyślenia.
Może dlatego, że się o tym nie mówiło...
Niemniej, problem agresji w polskich szkołach występuje. Nie ma się co dziwić. Według mnie młodzież bierze wzorce agresji z kilku źródeł:
- mediów (internetu, gier)
- dorosłych, którzy nie dość że często wyładowują na dzieciach swoje frustracje, to jeszcze nie umieją i często nie mogą się swoimi latoroślami zająć
- nudy i co za tym idzie bezkarności (wzorcem jest starszy kolega z podwórka)
Można mnożyć. Wiem, że problem nieco spłaszczyłem, ale młodzieżą po prostu trzeba się zająć! Łatwo mówić, a trudno coś robić - wiele rozbija się o fundusze...
Zgadzam się z RA w jednym - wcześniej tego typu zachowania były nie do pomyślenia. To nie oznacza, że młodzież nie miała różnych pomysłów, jednak szkoła była szkołą, uczeń nie zdobyłby się na taką agresję wobec nauczyciela.
Problem zaczął się już trochę wcześniej, kiedy szkołę stopniowo pozbawiano możliwości oddziaływania, natomiast zwiększano prawa i przywileje uczniów i rodziców. W niektórych szkołach wprost lansowano zasadę bezstresowego wychowania - wszystko dziecku wolno i cokolwiek zrobi, jest dobre. W szkołach prywatnych czy społecznych dochodzi jeszcze problem inny - są takie, gdzie rodzice wychodzą z założenia, że skoro płacą, dziecko, bez względu na włożony przez nie wysiłek, ma mieć bardzo dobry. I dzieci żyją w przekonaniu, że wszystko im wolno, bo tatuś zapłacił. I co może dla takiego ucznia oznaczać nauczyciel, którego pensja jest niższa od kieszonkowego? Na oświacie oszczędza państwo - zagęszczane są klasy, a poziom nauczania spada.
Ale nie tylko uczniowie są winni. Nauczyciele nie są przygotowywani do zawodu. Bardzo często wybor tej pracy był wyborem negatywnym - ponieważ na żadne inne studia się nie dostałem, więc będę nauczycielem. A zatem podejście tylko i wyłącznie pragmatyczne - pracuję, by zarobić, nic więcej mnie nie obchodzi. 45 minut na lekcji, a potem to juz nie moja sprawa. To też uczniowie widzą i trudno mówić wówczas o jakimś szacunku dla nauczyciela, który odbędnia swoją pracę.
Do czego to prowadzi? Do tego, że będzie coraz gorzej z poziomem nauczania, że ze szkoły będą wychodzili analfabeci, bo wymagania są coraz mniejsze, coraz mniej czytanych książek, coraz więcej plagiatów ściąganych z sieci.
W USA, gdzie rozpoczęto program bezstresowych szkół, już dzis się od tego odchodzi. Popularnością cieszą się szkoły, w których obowiązują jasne zasady i wymagania. Ale aż 4% dzieci nie chodzi tam do szkoły - kształcą się w domu i zdają egzaminy. 4% w USA - to blisko 2 mln dzieciaków. Szkoły rodzinne rejestrowane przez rodziców mają bardzo często charakter wyznaniowy i są swoistym protestem przeciwku ingerencji państwa w życie rodzinne - tam państwo wie lepiej, jakie wartości są dla dzieci dobre.
W szkołach prywatnych czy społecznych dochodzi jeszcze problem inny - są takie, gdzie rodzice wychodzą z założenia, że skoro płacą, dziecko, bez względu na włożony przez nie wysiłek, ma mieć bardzo dobry.
Znam nawet przypadki łapówkarstwa w szkołach prywatnych...
Problem w tym, że za wiele pieniędzy na edukację w polskim budżecie nie ma, a sam budżet jakoś dziwnie dziurawy. Tu się kłaniają państwowe szkoły sponsorowane przez bogatych Polaków oraz bogate firmy ( np. zamian za reklamę ), ale też wielu ochotników się raczej nie znajdzie niestety.
Tu się kłaniają państwowe szkoły sponsorowane przez bogatych Polaków oraz bogate firmy ( np. zamian za reklamę ), ale też wielu ochotników się raczej nie znajdzie niestety.
Czy to prawda że państwo dopłaca do szkół państwowych 50% utrzymania (nie bardzo wiem co się pod tym pojęciem kryje) uczniów?
Ale, czy kiedykolwiek polska oświata była doinwestowana? W PRL budowano szkoły (1000 szkół na Tysiąclecie), podkreślano jaka ta oświata ważna - a nauczyciele zarabiali grosze...
50 % utrzymania uczniów?
Jedyne co przychodzi mi do głowy, to stypendia i refundacje, ale to chyba całkowicie pokrywa państwo. Tu musi się wypowiedzieć nauczyciel.
Po przeczytaniu powyższego postu Szanownego Edwarda mogę tylko ze smutkiem skinąć głową i przyznać ci Edwardzie w pełni rację.
Szczególnie smutne jest to, ze coraz częściej w takich i podobnych sytuacjach jesteśmy niestety zmuszeni przyznawać sobie racje – a przecież nie o to chodzi – wręcz przeciwnie.
O tym że nasz świat już od dość dawna boryka się z upadkiem moralnym współczesnego człowieka wiemy doskonale.
Przerażające jest natomiast to, iż ów upadek wydaje się chyba pogłębiać z każdym dniem i jakoś żaden z naszych „możnych” zbytnio się tym nie przejmuje.
Czymże natomiast jest nasza dzisiejsza młodzież?.....to pytanie zadaję sobie niemal codziennie i chyba jeszcze nie doszedłem w tym względzie do niczego.
Niedawno zapytałem jednego z naszych userów – co porabia na co dzień ?....odpowiedział jak większość – studiuję.
Zapytałem więc – czy wy wszyscy chcecie od razu zostać kimś ważnym?...odpowiedział – nie, to raczej konieczność.
Przyznaję że nie bardzo zrozumiałem.
Kiedyś studia były swego rodzaju jakąś głęboko przemyślaną decyzją, jakimś odważnym krokiem w życiu – a dziś jest (jak słyszę), jedynie koniecznością.
Czymże więc są owe studia? – jeszcze jednym „papierkiem” który lepiej mieć, jak go nie mieć?.
A co daje ów „papierek” prócz niejednokrotnie kolejnego 6-cio miesięcznego zasiłku dla bezrobotnych?…no przecież w ten sposób zaczyna dziś Wielu studentów swoje spotkanie z faktyczną rzeczywistością.
Chciałbym cię jeszcze Szanowny Edwardzie odesłać do postów napisanych przeze mnie i Szanownego franaftę w innym temacie założonym właściwie obok przez naszego Sznura.
Wydaje mi się że pisząc każdy osobno doszliśmy właściwie do tych samych wniosków – więc może to jest główne sedno sprawy?..
http://forum.historicus.pl/viewtopic.php?t=987
Sznur pisze/a:
RA napisał/a:
Ja mogę tu na razie powiedzieć jedynie tyle – za moich czasów było to nie do pomyślenia.
Może dlatego, że się o tym nie mówiło...
Otóż Drogi Sznurze.
Za moich czasów rodzice widząc zbliżającą się godzinę 22.00 zastanawiali się – gdzie jest moje dziecko?....zaś dziecko które wróciło po owej godzinie musiało mieć sensowną odpowiedź na pytanie matki czy ojca…inaczej prze kilka dni trzeba było spać do góry plecami (i nie tylko plecami), inaczej raczej się nie dało – a mówimy tu w większości o tej młodzieży która miała już ukończone 18 lat.
Dziś pracując na nocnych dyżurach, i widząc młodziutkich nastolatków włóczących się po ulicach o trzeciej czy czwartej nad ranem, zastanawiam się…gdzie są ich rodzice?.
Niestety - raczej każdorazowo trzeba jechać dalej…. po prostu – nikt, nikogo nie woła.
Kiedyś złośliwie mawiano że WSP to Wyższa Szkoła Podstawowa
a ja się z tym stwierdzeniem nie zgodzę. W Krakowie w mojej szkole pracowali nauczyciele i po WSP i po UJ. Być może wiedzę większą mieli ci po UJ, ale przekazać jej w ogóle nie umieli najczęściej. Wiedzę, jeżeli ktoś chce, może nadrobić przez samodzielną pracę, a umiejętność przekazywania tej wiedzy lepiej jest kształtowana na WSP czy obecnym AP.
Edward,
Ależ RA, jest wprost odwrotnie, wszyscy się interesują tym, by wartości nie było. Były nawet takie pomysły, by kwestie jakiegokolwiek wpływu wychowawczego usunąć ze szkoły. Dzis mówi się natomiast, że wartości obiektywne nie istnieją - propagowany jest relatywizm w imię tzw. tolerancji.
Spierał się nie będę, ale czy nie uważasz Szanowny Edwardzie że jest to właśnie owa "nowoczesna forma" moralnego upadku człowieka (szczególnie tego młodego)?.
Właściwie nic mnie tak nie śmieszy (a nie powinno) w dzisiejszym wychowywaniu młodzieży, jak owo zachłystywanie się „demokratyczną wolnością” której ja jakoś dopatrzyć się prawie nigdzie nie mogę….no ale to pewnie już różnica pokoleń.
widzisz, bo to jest taka demokracja, ktorej ani Ciebie, ani mnie nie nauczono - najpierw mieliśmy obowiązki, a wraz z nimi nabywaliśmy prawa.To uczyło odpowiedzialności. A dziś uczniowie mają wiele praw, tylko jakby obowiązków coraz mniej. Stąd i odpowiedzialności żadnej, poczucie pelnej bezkarności.
Ja sobie oczywiście ironizuję, ale pewne pomysły "mądrych głów" po prostu taką już wywołują u mnie reakcję.
Jeśli chodzi o agresję, to aby zaostrzyć dyskusję (choć zgadzam się, że obecna "wolność", czyt. "bezkarność" uczniów jest zjawiskiem złym), zaznaczę, że dawniej bywało, że to nauczyciele wyładowywali się na uczniach. Mam dość nieprzyjemne wspomnienia zwłaszcza o jednej osobie, która nie dość, że wskaźnika używała nie tylko w celu pokazywania nam czegoś, to jeszcze męczyła uczniów psychicznie...
Pozwolę się nie zgodzić z Szanownymi przedmówcami w kilku kwestiach:
1. Nie jest prawdą stwierdzenie (bardzo zresztą osadzone w kulturze), ze świat postepuje ku złemu raczej, niz ku dobremu. Stąd chętniej przejawy uczniowskich żartów i wybryków, no i chamstwa też, interpretujemy w kontekście postępującego rozkładu społecznego. I jest tak, i nie. Wystarczy bowiem zajrzeć do, nomen omen, lektury szkolnej "Syzyfowe prace" by upewnić się, iż w czsach współczesnych Żeromskiemu uczniowie potrafili naprawdę mocno uprzykrzyć życie nauczycielom; zresztę potwierdzają to pamiętnikarze. Na porządku dziennym była gra w karty pod stołem, "robienie w balona" nauczyciela itp.
2. Nie ma istotnego znaczenia, czy nauczyciel jest po WSP czy po uniwerku. Zapewniam, że zasób wiedzy wystarczy mu na każdy etap kształcenia. W zawodzie nauczycielskim chodzi zaś o rzetelność, sumienność no i pomysłowość. Nauczyciel winien być rzetelnie przygotowany do lekcji i umiejetnie przekazywać wiedzę. Mimo, iż kończyłem filologię na uniwersytecie, nie uważam, by nauczyciel po WSP czy kolegium byl gorzej przygotowany do metodyki pracy z uczniem; więcej - niejednokrotnie jest lepiej wykształcony w tym kierunku.
3.Do Edwarda: myślę, iż nie zanik moralności nam grozi; z tym człowiek by sobie jakoś poradził. Grozi raczej wprowadzenie Nowej Moralności, która opiera się w gruncie rzeczy na pogardzie istnienia jako takiego; opiera się na głębokiej pogardzie dla życia, które pragnie wyrosnąc ponad siebie, uzyskać wymiar transcendentny. Nowa Moralność będzie się opierała na etyce prawa umownego: dziś jest umową powszechną, że nie zabijamy; jutro zabijanie nie będzie dozwolone, ale..; Pojutrze zaś...
To jest logika umowy społecznej; cały"postępowy" ruch wiedzie nas ku przepaści.
Ale znowu piszę nie na temat!
Respect!
Do Edwarda: myślę, iż nie zanik moralności nam grozi; z tym człowiek by sobie jakoś poradził. Grozi raczej wprowadzenie Nowej Moralności, która opiera się w gruncie rzeczy na pogardzie istnienia jako takiego; opiera się na głębokiej pogardzie dla życia, które pragnie wyrosnąc ponad siebie, uzyskać wymiar transcendentny. Nowa Moralność będzie się opierała na etyce prawa umownego: dziś jest umową powszechną, że nie zabijamy; jutro zabijanie nie będzie dozwolone, ale..; Pojutrze zaś...
To jest logika umowy społecznej; cały"postępowy" ruch wiedzie nas ku przepaści.
dokładnie o tym napisałem, tylko inymi slowami. Dla mnie ta nowa moralność opiera się na calkowitym relatywizowaniu wszystkiego.
Co do oceny pomiędzy UJ a AP w Krakowie, to akurat z praktyki, co nie oznacza, że zawsze to musi następować.
Co do poprzednich lat i dzisiejszych, to jednak mówię o czasach, kiedy sam chodzilem do szkoły. Raczej nikt nie odważyłby się postępować z nauczycielem tak, jak to miało miejsce w Toruniu chociażby... Wcale nie powiedziałem, że uczniowie byli aniolkami.
Ja sobie oczywiście ironizuję, ale pewne pomysły "mądrych głów" po prostu taką już wywołują u mnie reakcję.
Ja w tym nie widzę żadnej ironii. To co napisałeś jest barzdo trafna diagnoza istniejącego stanu, bez cienia przesady. I nie tyczy się tylko młodzieży i szkoły, ale w ogóle współczesnego czlowieka i jego kondycji.
Nie jest prawdą stwierdzenie (bardzo zresztą osadzone w kulturze), ze świat postepuje ku złemu raczej, niz ku dobremu.
No tak. Już Homer mówił, że "dzisiejsza młodzież" jest do niczego ;)