wika
Temat ten wraca niemal jak bumerang, a mianowicie jak tu zlikwidować bezpłatne studia na uczelniach publicznych.. Temat ten co i rusz wraca, gdyż jak wiadomo Uniwersytety polskie ledwo dają sobie radę finansowo a studia wieczorowe i zaoczne, które przynoszą im niemal jedyne zyski, zaczynają nie wystarczać. W tej sytuacji, niedawno grono rektorów polskich rozpatrywało projekt wprowadzenia w Polsce płatnych studiów dziennych w uczelniach państwowych. Ci, których nie stać byłoby na czesne mieliby zaciągać kredyty by móc się uczyć, po czym spłacać je po zakończeniu edukacji…
Nie wyobrażam sobie osobiście takiej sytuacji, kiedy to po zakończeniu studiów zamiast zaczynać budować przyszłość z moim partnerem i zaciągnąć kredyt na bardziej interesujące mnie kwestie, miałbym zacząć spłacać studia, czyli od razu na start mieć takie wielkie obciążenie..
Oczywiście oprocentowanie miałoby być stosunkowo niskie, jednak i tak dla młodych ludzi takie obciążenie na start jest jakby kamieniem u szyi.
Wiem, że mnie ten zapis prawdopodobnie nie obejmie, ale boje się o innych, którym taka dobroć w postaci bezpłatnych studiów nie będzie już dana.
Ciekawe, że takie pomysły przychodzą do głowy tym, którzy studiowali bezpłatnie w tej złej komunie i zamiast umożliwić to innym zaczynają kłaść im kłody pod nogi. Wątpię, czy którykolwiek z panów mędrców tego pomysłu byłby wówczas skłonny do płacenia za naukę.
Argumenty rzekomo przemawiające na korzyść Uniwersytetów, czyli to, że 60 % młodych ludzi płaci za studia jakoś nie specjalnie przekonuje; jeżeli ktoś studiuje prywatnie to musi liczyć się z kosztami.
Nie po to idzie się m.in. na studia dzienne by płacić za nie albo krwawo spłacać po ich zakończeniu.
Poza tym, kolejna sprawa to to, że „na zachodzie studia są płatne” też mnie jakoś nie przekonuje – to ja żyje w Polsce czy na zachodzie..?
Ja jestem, jak na pewno zauważyliście, oburzona tym projektem, który w Polsce jest stary jak świat i z pewnością zostanie wprowadzony przez któryś rząd. Nie obejdzie się jednak bez wielkich protestów ze strony tej najbardziej zainteresowanej; i na pewno zaważy to popularności danego gabinetu.
Jestem ciekawa co Wy myślicie o tym pomyśle.
Czekam na Wasze opinie.
Powiem szczerze, że jestem nie tyle oburzona co przerażona! Powszechnie wiadomo, że to właśnie u studentów z pieniędzmi jest najgorzej. Tak sie składa, że mieszkam w domu z 15 innymi studentami i wiem, że pod koniec miesiąca niejednokrotnie pożycza się od znajomych jajko i cebulę żeby w ogóle coś zjeść. Nie po to zakuwałam przez trzy lata liceum i dobrze zdałam maturę żeby iść na studia płatne! Bo skoro tak to równie dobrze mogłam sobie odpuścić i iść na uczelnie prywatną. Jeżeli ktoś studiuje w tym samym mieście w którym mieszka cała jego rodzina to może jeszcze jakoś znieść jakąś symboliczną opłatę za studia ale w moim przypadku nie ma takiej możliwości. Mieszkam na drugim końcu Polski, muszę opłacić sobie mieszkanie, o książkach, kserówkach i wyżywieniu już nie wspomnę. Jeżeli faktycznie zostanie wprowadzone płatne szkolnictwo szkół wyższych to podejrzewam, że wiele uczelni albo będzie musiało pozamykać sporo kierunków bo zwyczajnie nie będzie chętnych albo w ogóle kilka uczelni w kraju zostanie zamkniętych. A czy orientujecie sie jakie miałyby być koszty tej nauki? Jakaś symboliczna suma czy cena porównywalna do miesiąca nauki na prywatnej uczelni?
Z tego co mówiono miało to być ok. 200 złotych na miesiąc.
Myślę, że nawet taka rzekomo symboliczna kwota mogłaby być nie na rękę każdemu, a już napewno nie studentowi, bez znaczenia czy studiuje w swoim rodzinnym mieście czy nie.
Z tego co wiem to o płatnych studiach mówi się w kręgach profesorów i rektorów uniwersyteckich, a nie w gabinetach ministerialnych.
To rzeczywiście projekt który powraca co jakiś czas w mediach. Zostaje on podnoszony przez środowiska akademickie, które mają coraz to poważniejsze problemy finansowe.
Z czym wiążą się takie pomysły?
Wydaje mi się że idzie to w parze z niżem demograficznym jaki mamy obecnie. Coraz łatwiej dostać się na studia dzienne bo liczba kandydatów na dane miejsce z roku na rok spada. To powoduje ze mniej osób rozpoczyna naukę w systemie niestacjonarnym na uniwersytetach co także ogranicza wpływy do budżetu uczelni. I tak np. na Uniwersytecie Łódzkim już drugi rok z rządu zabrakło na kierunku historii I roku studiów wieczorowych. To jest ubytek około 70 osób które za rok wpłacały prawie 3000 zł. Są to naprawdę spore pieniądze dla każdej uczelni. Nie od dziś też wiemy ze za różnego rodzaju „usługi” tj. urlopy dziekańskie, powtórkowe egzaminy, powtarzanie semestru etc. już dawno wprowadzono sowite opłaty.
Drugi problem z jakim spotykają się uczelnie wyższe to braki kadrowe. W Polsce mamy wiele niepaństwowych, prywatnych uczelni które wyższymi zarobkami kuszą profesorów uniwersyteckich. Na niekorzyść uczelni przemawia w tym względzie fakt iż wchodzi w życie ustawa, która mówi iż w danej placówce wyższej musi zostać zatrudniona określona liczba profesorów (ustawa ta będzie egzekwowana około 2010r.). Braki kadrowe spowodują iż niektóre uczelnie wyższe stracą statusy uniwersytetów. Zostaną zdegradowane a co za tym idzie przestaną istnieć. Dlatego też różne placówki kusza kadrę naukową wysokimi pensjami, które mają być opłacane być może właśnie z tych opłat za studia.
Wprowadzenie opłaty za studia dzienne jest rzeczywiście wprowadzeniem standardów zachodnich. Jednakże zawsze zdumiewają mnie takie dążenia do podporządkowania się prądowi i modzie jaka płynie do Polski z zachodniego kierunku. Zastanawia mnie też to, że te wszystkie standardy nie są jedynie stosowane co do wzrostu płac w Polsce. Wprowadzenie studiów płatnych jest w Polsce nie do przyjęcia do czasu aż przeciętnego Polaka nie będzie na to stać. Dla niektórych kwestie finansowe mogłyby stać się zaporą do podjęcia studiów. A nie wierzę też w to ze byłyby to tzw. „symboliczne opłaty”. Słowo „symboliczne” ma zresztą względne znaczenie. To jest raczej takie mydlenie oczu Polakom których chce się omamić ze wcale ich to dużo nie będzie kosztowało. Ta opłata „symboliczna” traci też przyzwoitość w momencie kiedy dana rodzina posiada np. dwójkę dzieci które studiują w tym samym czasie. Byłoby to znaczne obciążenie dla każdego budżetu rodzinnego.
Odpłatność studiów byłaby po prostu uprzywilejowaniem bogatych i zamożniejszych. To uniemożliwiłoby tym biedniejszym dostęp do nauki. To byłby pewnego rodzaju cenzus majątkowy. Kogo stać ten się uczy. Wprowadziłoby to w Polsce podział na tych lepszych bogatych uprzywilejowanych i na tych gorszych, czyli plebs.
Nie chciałam poruszać w tym temacie polityki, ale jeżeli zostało to już zasygnalizowane to wspomnieć warto o jednej „akcji” związanej właśnie z wprowadzeniem płatnych studiów.
Mianowicie w czerwcu 2006 roku Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) przygotowała raport, w którym chwalono Polskę za coraz to lepszy poziom nauczania. Jednocześnie jednak dano do zrozumienia, że należy praktycznie od zaraz wprowadzić czesne na wszystkich kierunkach Uniwersytetów.
Z OECD współpracuje rząd, wówczas jeszcze gabinet pana Jarosława Kaczyńskiego i wówczas pojawiły się spekulacje o tym, że premier chce wprowadzić czesne na studiach dziennych w uczelniach państwowych. Były to tylko pogłoski, które w państwie wywołały, jak chyba wszyscy pamiętamy, wielki sprzeciw i gniew. Sam rząd nigdy chyba nie przyznał się co do swoich zamiarów, czy chce wprowadzić opłatę za studia, czy też nie.
To chyba były jedyne pogłoski, jakie krążyły wokół obozu rządzącego w sprawie wprowadzenia płatnych studiów; i oby szybko one się znów nie pojawiły.
Uniwersytety polskie ledwo dają sobie radę finansowo.
Mniejsze uniwersytety z pewnością mają problemy finansowe, ale w większych ośrodkach akademickich (dla przykładu UW) sytuacja wcale nie wygląda tak tragicznie, jak opisują to media. Czasami zastanawiam się, na co wydawane są pieniądze z czesnego, które płacą studenci wieczorowi (a wbrew pozorom nie są to takie małe sumy - przy większej liczbie studentów są to kwoty rzędu milionów złotych w skali roku). Tak więc pomysł wprowadzenia całkowicie płatnych studiów (zwłaszcza na większych uczelniach) wydaje mi się kompletnie nieuzasadniony.
Sama nie wiem co o tym sądzić. A opłata rekrutacyjna? Dam przykład. W ty roku na Uniwersytecie Wrocławskim na samo Prawo było około 3 000 chętnych. Każda z tych osób wpłaciła opłatę rekrutacyjna ( 85 zł), a policzcie sobie, że przeciętnie maturzysta składa 4- 5 podań i za każde płaci... I co sie dzieje z tymi pieniędzmi? To są na prawdę wielkie pieniądze.
Patrząc przez pryzmat swojego wydziału i słysząc wieści mrożące krew w żyłach, że jest on na tyle zadłużony, że być może zostanie przejęty obcy kapitał nie jestem taka nastawiona optymistycznie, mimo że jak wspomniał Deviler większe Uniwersytety dają sobie radę.
Sytuację myślę że należy rozpatrywać wydziałowo, tzn. jest oczywistą sprawą, że wydział prawa na każdym uniwersytecie będzie świetnie prosperował i czy wprowadzi się opłatę za studia czy też nie, będzie sobie radził.
W sytuacji, kiedy coraz mniej ludzi chce np. studiować historię, bo to zawód nieopłacalny (a obecnie patrzy się tylko takimi kategoriami) trudno mi sobie wyobrazić, żeby po wprowadzeniu nawet niewielkiej odpłatności owy wydział mógł sobie poradzić, gdy obecnie ledwo utrzymuje się na powierzchni. Mówię, tu oczywiście o swoim Uniwersytecie, gdzie mam zaszczyt pobierać nauki i mam nadzieję, że w skutek nieporadności finansowej mojego Instytutu nie będę musiała kłaniać się w pas niemieckim władzom.
A ja mam takie całkiem pragmatyczne pytanie - nie wiecie, czy jeśli projekt zostanie wprowadzony, to obejmie wszystkich studentów czy też tylko tych przyjmowanych od roku wprowadzenia ustawy? To by mogła być "kluczowa" kwestia dla osób zaczynających studia teraz.
Co do samego pomysłu to niestety teraz na młodych ludziach mści się uwielbienie dla PO, która jest głównym orędownikiem tej idei, i chyba wychodzi na jaw kto nie czytał programu partii na którą głosował. (Tak, zrzędzę, wiem.)
Myślę, że beztroska zachodnich "doradców" może wynikać z tego, że na Zachodzie studiuje się nieco inaczej. Z tego, co wiem od ludzi powracających z zagranicznych stypendiów, można wyciągnąć wniosek, że zajęć jest stosunkowo mniej, bo władze uczelni zakładają, że wszyscy studenci będą pracować i zarabiać na swoje czesne. Przy dodatkowej pomocy rodziców, których na to stać, studia płatne przestają być nieosiągalnym marzeniem przeciętnego obywatela i szanse sie wyrównują, sprawiając, że znów umiejętności i wiedza mają znaczenie pierwszorzędowe przy rekrutacji.
Kiedy w Polsce zgrają się te czynniki - miejsce pracy dla wszystkich młodych ludzi i swoboda finansowa przeciętnej rodziny? Wydaje się, że nieprędko.
Nawet, gdyby do tego doszło, to chyba w naturalny sposób poziom nauczania sie obniży, skoro studenci nie będą mieli czasu na naukę, zarabiając na możliwość jej pobierania.
Nowa minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka, zapowiedziała że nowy rząd, nie wprowadzi płatnych studiów obecnie w Polsce. Jest to rezygnacja z jednego postulatu swojego programu, który to właśnie głosi wprowadzenie u nas opłat za studiów, by dogonić wreszcie Zachód.
Nowa minister wypowiedziała się także na temat dość kontrowersyjny, a mianowicie czy studia powinny kończyć się pracą magisterską, czy też testem z 5 lat studiów.
Planował to minister nauki w rządzie PiS prof. Michał Seweryński. Chciał dać wybór: albo praca magisterska, albo egzamin kończący studia. Uczelnie narzekały bowiem, że nie wystarcza im pracowników naukowych do sprawdzania, czy prace magisterskie studentów nie są plagiatami.
Nowa minister przekonuje, że lepiej stosować owy system.
Jestem ciekawa jakie jest Wasze zdanie na temat tego pomysłu.
Ja sobie nie wyobrażam, żebym miała zdawać jakiś egzamin kończący moje studia, bowiem to byłoby po prostu nierealne. Jak można spamiętać wszystkie szczegóły począwszy od starożytności na czasach obecnych kończąc ?? czy taki egzamin miałby za zadanie sprawdzić zdolność przypomnienia i wykucia się szczegółów na te okazję ?? mam bardzo mieszane uczucia co do takiego rozwiązania sprawy.
Ciekawa jestem jak widzicie takie rozwiązanie na swoim kierunku.
Jak widać póki co żaden rząd nie chce sobie wbić noża w plecy poprzez wprowadzenie płatnych studiów, a tym bardziej obecnie PO gdyż jak wiadomo Tusk ma plany kandydowanie na prezydenta i taka wielce niepopularna decyzja mogłaby się okazać pogrzebaniem jego koncepcji na przyszłość.
na moich studiach tak było, że poza napisaniem pracy i obroną, trzeba było zdać całościowy egzamin z 4 lat teologii. I nie uważam, by to był całkiem zły pomysł. Nie polega też na tym, by było to powielenie egzaminów z poszczególnych lat - raczej pewna synteza tego, co powinien człowiek wynieść po studiach. To jakby sposób na taką pracę studenta, by nie stosował 3 czy 4 "Z", jak często się dzieje
Rozumiem Cię Edwardzie, ale na wielu kierunkach trudno nauczyć się i pamiętać coś 3 lata w szczegółach. Mówię tu o swoim kierunku, czyli o historii - bym nagle musiała odpowiadać z historii Asyrii
Tak naprawdę polegałoby to na tym, że każdy by się kuł wszystkiego od początku a jak wiadomo, i tak wszystkiego się nie spamięta.
Akurat w przypadku mojego kierunku należy znać, moim zdaniem, z epok które nie są może jakieś dla nas fascynujące ogólny przebieg, wiedzieć jakie przemiany tam zachodziły i jak przyczyniło się do dalszego rozwoju, żeby potem nie wychodziły takie kwiatki, że pani dr mówi mi, że w średniowieczu mówili po polsku..
Być może ten egzamin byłby adekwatny dla innych kierunków, ale w przypadku mojego jakoś "cienko" to widzę. A może macie inne zdanie ??
Głównym argumentem podnoszonym przez kadrę naukową, która wypowiadała się w mediach w tej sprawie jest to, ze większość niezamożnych studentów i tak płaci, studiując niestacjonarnie. Podobno na studia dzienne i tak uczęszczają już tylko zamożni Nie wiem, może na moim wydziale tylko tak jest, ale nie zauważyłem by to co mówili "eksperci" miało pokrycie w rzeczywistości. Największa bolączką studentów spoza miasta są rosnące ceny, które uszczuplają i tak niezbyt zasobny portfel studencki. Często zapożyczają się i wyczekują na stypendium, by móc spłacić te długi. Ta "symboliczna" opłata mogłaby sprawić, że część zrezygnowałaby ze studiów. Zgadzam się z przedmówcami, że wprowadzenie opłat za studia spowoduje zamknięcie kilku uczelni, gdyż nie będzie wystarczającej liczby chętnych.
Ktoś kolejny raz wprowadzając standardy unijne zapomniał, że naszym płacom daleko jest do unijnych.
Rozumiem Cię Edwardzie, ale na wielu kierunkach trudno nauczyć się i pamiętać coś 3 lata w szczegółach. Mówię tu o swoim kierunku, czyli o historii - bym nagle musiała odpowiadać z historii Asyrii
przepraszam, ale też studiowałem historię. I wcale nie uważam, by pewną synteza dziejów, nie była możliwa do opanowania.
Jak widać póki co żaden rząd nie chce sobie wbić noża w plecy poprzez wprowadzenie płatnych studiów, a tym bardziej obecnie PO gdyż jak wiadomo Tusk ma plany kandydowanie na prezydenta i taka wielce niepopularna decyzja mogłaby się okazać pogrzebaniem jego koncepcji na przyszłość.
Serenity masz zupełną rację. Platforma wycofuje się rakiem ze swoich wszystkich niepopularnych decyzji. To cichy odwrót od programu i założeń jakie ta partia prezentuje choćby swoja ideologią. Liberałem bowiem łatwo być w sloganach, ale zdecydowanie trudno kiedy chce się utrzymać popularność.
Co do zmiany sposobu uzyskiwania tytułu magistra to uważam, że obecne prawo jest jak najbardziej wystarczające. Praca magisterska jest bowiem podsumowaniem całego okresu studiów. Egzamin końcowy obejmujący cały zakres materiału nie sprawdziłby tak naprawdę wiedzy która powinien posiadać student. Podzielam tutaj pogląd Serenity że takowy egzamin z historii jest jak dla mnie nie wyobrażalny. Bo jeśli miałby on rzeczywiście służyć do ocenienia czy dana osoba zasługuje na tytuł mgr musiałby być przeogromny. Obejmujący tysiące lat ludzkich dziejów co musiałoby się wiązać z jego wielkimi rozmiarami. Nie mógłby być to przecież zwykły test 2 godzinny zbliżony formą do matury…
Historyk humanista kończąc studia, zdając w kolejnych latach odpowiednie egzaminy powinien na koniec wykazać się umiejętnością słowa. Powinien mieć też szansę na wyrażenie swojej opinii, skonstruowanie jakiejś syntezy czy związku przyczynowo skutkowego. To natomiast jest w stanie zapewnić tylko obszerna praca pisemna.
Nie mógłby być to przecież zwykły test 2 godzinny zbliżony formą do matury…
Historyk humanista kończąc studia, zdając w kolejnych latach odpowiednie egzaminy powinien na koniec wykazać się umiejętnością słowa. Powinien mieć też szansę na wyrażenie swojej opinii, skonstruowanie jakiejś syntezy czy związku przyczynowo skutkowego. To natomiast jest w stanie zapewnić tylko obszerna praca pisemna.
dokładnie tak, a na egzaminie ustnym taka możliwość istnieje. Tu nie chodzi o wykazanie się, jak bardzo ktoś ma pojemny mózg, ale czy potrafi go używać.
Odpłatność studiów byłaby po prostu uprzywilejowaniem bogatych i zamożniejszych. To uniemożliwiłoby tym biedniejszym dostęp do nauki. To byłby pewnego rodzaju cenzus majątkowy. Kogo stać ten się uczy. Wprowadziłoby to w Polsce podział na tych lepszych bogatych uprzywilejowanych i na tych gorszych, czyli plebs.
Ja chciałam wrócić do kwestii tytułu magistra. Również nie wyobrażam sobie końcowego testu, zwłaszcza, że moje studia, mimo, że humanistyczne mają w sobie wiele przedmiotów które zupełnie mi nie odpowiadają ( np.metodyka, logika, socjologia) i najtrudniejsze byłoby da mnie opanowanie w stopniu dostatecznym tych właśnie przedmiotów. Nie miałabym natomiast nic przeciwko egzaminowi stricte archeologicznemu. Ale powiem szczerze, że napisanie pracy magisterskiej jest dla mnie bardziej atrakcyjne. Tutaj muszę od początku do końca wszystko zrobić sama, muszę wykazać się pomysłowością, jest to praca twórcza i szczerze mówiąc bardzo mi się to podoba.
Odnośnie prac magisterskich -> jeśli dobrze pamiętam, to głównym argumentem za zmianami jest fakt, że praca przestała być samodzielna, a w większości to przepisywanie bez skrępowań całych fragmentów książek, bądź kupowanie gotowych prac. Stąd te programy, które uczelnie miały kupować, do wyłapywania plagiatów. Zgadzam się, że humanista po pięciu latach studiów powinien wykazać sie czymś więcej, niż znajomością materiału. Wystarczy, że po przejściu na system boloński na koniec I stopnia studiów będzie trzeba zdawać egzamin licencjacki, o którym na razie nikt, nic nie wie.
Oczywiście nie godzę się na wprowadzenie czesnego w wysokości 200zł. Sądzę, że niższe opłaty dla wszystkich byłyby bardziej sprawiedliwe.
marcin_sosnierz -> Sądzę, że gdyby rząd zaryzykował spadek słupków sondażowych wprowadzając reformę, to nie dla 200zł czesnego.
Co do samego pomysłu to niestety teraz na młodych ludziach mści się uwielbienie dla PO, która jest głównym orędownikiem tej idei, i chyba wychodzi na jaw kto nie czytał programu partii na którą głosował. (Tak, zrzędzę, wiem.)
Złomiarz -> Jestem tego zdania, że PO nie wygrała dzięki "irlandzkim cudom", a dzięki PiSowi. J. Kaczyński miał rację, te wybory to był plebiscyt. Naród powiedział mu "Nie".
Cóż, nie mam szczególnych przemyśleń co do tego, kto i dlaczego idzie na jakie studia, ale mam pewne obserwacje.
U nas na dziennych pewna część osób pracuje, a rozkład zajęć w żaden sposób tego nie uniemożliwia, pewna część jest na utrzymaniu na pewno niezamożnych rodziców - jak to studenci, ledwie wiążą koniec z końcem i żywią się obważankami bo to jedyna rzecz która potrafi zapchać kosztując jedynie 1.20 zł, pewna część to rzeczywiście miejscowa "bananowa młodzież". Natomiast moi znajomi z LO, którzy dostali się na zaoczne, spotykają na swoich studiach wyłącznie "bananową młodzież", czasami nawet napływowców wynajmujących sobie apartamenty zamiast klitek w starych kamienicach, jak to robią napływowcy na dziennych.
Tak samo w LO tendencję do wagarowania i nieuczenia się miały raczej dzieci z bogatszych domów, wychodzące z założenia, że "nie muszę dobrze zdać matury bo tatuś zapłaci mi za studia".
Więc choć nie prowadzę szczegółowych statystyk wnoszę z ogólnego wrażenia, że rzeczywiście na studiach dziennych są raczej studenci zdolniejsi i ubożsi, tak więc nie mogę się zgodzić z tym, co napisał szanowny marcin_sosnierz.
Alaryk, coś jest w tym, co mówisz. Wydaje mi się, że PO zrozumiała, że sukcesu nie zawdzięcza temu, że ludzie głosowali na jej program, lecz temu, że użyli jej do usunięcia PiSu, jako jedynej siły do tego zdolnej. Dlatego też na szczęścia zaczęła pokornieć i wycofywać się z tego typu pomysłów.
Szkoda że zawsze się dązy do warunków jakie sa na zachodzie tylko w kwestii opłat itp, szkoda że nigdy nie dązy sie do tych zachodnich warunków jesli chodzi o wypłaty itd....
Jak dla mnie to studia dzienne i tak są bezpłatnymi tylko w nazwie. Bo w końcu ile pieniędzy idzie na różnego typu ksera - u mnie w domu sie śmieją, ze zarabiam teraz tylko i wyłącznie na kserówki. A poza tym na mojej uczelni (nie wiem jak to w innych) od tego roku poprawki są płatne - 200 zł.... to moi znajomi w prywatnych mają tańsze.
Jeden z moich wykładowców stwierdził, że gdyby nie studenci zaoczni to by naszej uczelni nie było, bo to ich opłaty nas utrzymują więc nie mamy sie zdziwić jeśli my (dzienni studenci) tez będziemy musieli płacić za studiowanie
Zgadzam się z Tobą Selene ! Na moim wydziale również zostały wprowadzone drakońskie wręcz opłaty np. w przypadku warunku z jakichś zajęć należy uiścić opłatę w wysokości 500 złotych, w porównaniu tym co było jeszcze nie tak dawno temu - czyli kiedy warunek kosztował 50 zł musze powiedzieć, że to dość znaczny wzrost cen.
Nie wiem jak na waszych wydziałach, ale mam wrażenie, że na moim to wręcz czyha się chyba na czyjąś pomyłkę, gdyż np. nasz wspaniały i boski system usos, który co rusz wariuje zapisując kogoś czy wypisując z zajęć, stał się kłopotem niejednego studenta. Sytuacja wygląda tak, ze jeżeli delikwent zapisze się 1 kurs za dużo automatycznie 200 zł ma za to zapłacić.. czy chce czy nie..często dowiadauje się o tym fakcie na koniec semestru, kiedy nie dość, że musi zapłacić za zajęcia, których nie wybrał to jeszcze opanować "raz dwa" materiał..
Czy to są bezpłatne studia ?? chyba daleko im do nich…
W przypadku mojego Instytutu mogę powiedzieć, że sytuacja finansowa nie jest zbyt różowa tym bardziej, że historię chce studiować coraz mniejsza ilość ludzi, gdyż myśląc poprzez pryzmat grubego czy cienkiego portfela – wolą oni iść na bardziej opłacany po skończeniu już studiów kierunek.
Wprowadzenie takiej opłaty, jak ktoś już wspomniał będzie w moim przekonaniu ciosem dla Instytutu Historii, bowiem nikt nie będzie dopłacał do czegoś co mu potem nie da za wiele…to, że studia historyczne niezwykle rozwijają stoi jakby, w przekonaniu tych ludzi, na drugim planie, ale to już temat na osobny post
Pomysl egzaminu koncowego nie musi byc taki zly. Oczywiscie, nie bedzie to przyjemnosc. Ale zgadzam sie tu z Edwardem, ze wlasnie na takim egzaminie mozna wykazac sie umiejetnoscia kojarzenia faktow. Pytania powinny byc wtedy przekrojowe i moze Asyrie mozna by opuscic, ale pytanie w stylu 'Czym demokracja atenska rozni sie od obecnej?' nie byloby chyba az tak potworne? Dla kogos, kto ma uzyskac stopien magistra.
Horus wspomniala o metodyce. Jest to bardzo nielubiany przedmiot, ale naprawde wazny. Moze dlatego tak sie o nim zle mowi, poniewaz jest zle nauczany? metodyka tak naprawde porzadkuje wiedze i pomaga wyciagac wlasne wnioski na podstawie zrodel. Podobnie jest z typologiami, ktore nie sa przyjemne do przyswojenia, ale pomagaja ustalic pewne kryteria. Oczywiscie, nie wszystkie typologie sa poprawne.
Pytania powinny byc wtedy przekrojowe i moze Asyrie mozna by opuscic, ale pytanie w stylu 'Czym demokracja atenska rozni sie od obecnej?' nie byloby chyba az tak potworne? Dla kogos, kto ma uzyskac stopien magistra.
Oczywiście, że taki egzamin który obejmowały jakieś konkretne zagadnienia, omawianie procesów dziejowych etc nie byłby strasznie trudny, ale pytanie brzmi – to po co ja tego wszystkiego uczę się w poszczególnych semestrach i zdaje po 3 egzaminy z historii, jeżeli potem mi się każe np. udowodnić na półmetku moich studiów, że dany materiał opanowałam czy tylko odbębniłam..
Jestem zwolenniczka tezy (być może mylnej), że zakuć i zapomnieć historii się nie da, gdyż żeby opanować dany materiał na egzamin trzeba go zrozumieć, nie da się tego po prostu wkuć a po miesiącu to gdzieś wszystko ulatuje. Oczywiście nie pamięta się wszystkiego, ale w głowie pozostają właśnie te wszystkie mechanizmy, które rządzą się historią.
Uważam, że jeżeli przez 3 lata (bo tyle trwa cykl nauczania historii na Wydziale) pokazałam, że opanowałam ten materiał zdawanymi egzaminami, to nie należy mi tego jakby znów udowadniać. Sprawia to wrażenie jakby sami wykładający mieli wątpliwości, czy student który pozdawał te wszystkie egzaminy coś umie rzeczywiście a może nic.. Egzaminy z historii nie polegają na odklepywaniu formuł, lecz na umiejętności logicznego powiązania jakich faktów; wiec deprecjonowanie go i kazanie zdawać tego jakby na nowo jest dla mnie pomysłem nie trafionym.
Uważam, że wprowadzenie płatnych studiów to totalny absurd. W szczególności będzie to potężne obciążenie finansowe dla tych z mniejszych miast lub terenów wiejskich, którzy muszą wynajmować pokój lub mieszkają w akademikach...utrzymanie i tak kosztuje ich bardzo dużo (czasem studenci nie dają rady ponieść nawet takich kosztów), a jeśli miałaby do tego dojść dodatkowa opłata w wysokości kilkuset złotych, dla wielu będzie oznaczało to nic innego jak konieczność rezygnacji z podjęcia studiów...a szkoda, bowiem wiele talentów się zmarnuje...no ale cóż...może po prostu chcą, aby mniej inżynierów i magistrów wyjeżdzało za granicę?!....
A propo egzaminów to uważam, że podsumowaniem studiów powinna być zarówno obrona pracy licencjackiej/magisterskiej jak i egzamin z przebiegu studów, chociaż wiem, że nie pasowałoby to studentom ale dla tych, którzy rzeczywiście umieją to nie robi chyba różnicy...
Pisząc w pierwszym poście tego tematu, że sprawa płatnych studiów wraca jak bumerang nie spodziewałam się, że odkąd władzę przejmie PO sprawa ta będzie co i rusz poruszana.
Pani minister odpowiedzialna za szkolnictwo wyższe oto chce nam z uporem maniaka zaserwować odpłatności za studiowanie. Cóż… mając na uwadze, że jeszcze nie tak dawno temu mówiła zupełnie co innego, po raz kolejny zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że PO nam jeszcze pokaże swoją prawdziwą twarz, a wszystko to co mówili i zapowiadali przed wyborami okaże się fikcją i będzie zupełnie odwrotnie niż to krzyczano na wiecach..
Nie o tym jednak jest ten post…
Pani minister chce uruchomić system kredytów, dzięki którym studenci mogliby już na starcie swojego samodzielnego życia po zakończeniu owych studiów pogrążyć się na kilka lat w spłacaniu długu za naukę. Jak mówi sama pani minister kredyt taki otrzymałby każdy zainteresowany.
Jak zapowiada Beata Kurdycka „Najpóźniej za trzy miesiące resort nauki i szkolnictwa wyższego przedstawi założenia reformy systemu finansowania studiów i uczelni”.
Jak zwykle przy tej okazji wywija się kota ogonem i mówi, że oto ci biedni studenci którzy grosza przy duszy nie mają, muszą chodzić na wieczorowe/zaoczne czy tez prywatne, gdzie się płaci. Ci natomiast, którzy studiują w trybie dziennym to sami posiadacze i bogacze. Taki chwyt, który ma przekonać przeciwną temu opinie wyborczą, jest dla mnie po prostu żenujący, zwłaszcza gdy pada z ust profesora, którego miałam okazję wysłuchać, a który sam miał ten przywilej postudiowania sobie jeszcze za darmo; ale oczywiście jak zwykle punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Witam
No ja jednak mam odmienne zdanie, dla mnie płatne studia powinny być jak najszybciej wprowadzone. Dlaczego?
- Choć sam studiuje dziennie, to szkoda mi studentów zaocznych którzy mają dużo gorsze warunku nauki, a na dodatek za takie "gorsze" traktowanie płacą
- Mój instytut jest w opłakanym stanie (no może poza "wc" ;), nie ma mowy o projektorach czy sprzęcie multimedialnym, nawet ławki pamiętają naprawdę starych studentów
- Niestety mam wrażenie, że każdy nauczyciel akademicki zajmują się czymś jeszcze w życiu żeby "godnie" życ - też mi ich szkoda
- A teraz kwestia według mnie najważniejsza, brak szacunku dla studiów ze strony samych studentów - bo są "za darmo" i zawsze za rok może isc gdzieś indziej "spróbować" - i tak wielu sobie próbuje za pieniądze podatników.
Trzeba również pamiętać, że to nie ma wyglądać tak że każdy płaci i już. Jest kilka rozwiązań pozwalających w takim wypadku studiować za darmo np.
Kredyt bezzwrotny jeśli się skończy w terminie studia
Albo spłata opłat za studia po ich zakończeniu w ratach
Pokrycie kosztów studiów dla najbiednieszych
Stypendia na szeroką skale.
Tu wcale nie chodzi o to żeby te pieniądze zabrać, wręcz odwrotnie nakłady na szkolnictwo wyższe mają rosnąć, ale według mnie warto zapanować nad tymi kosztami i wzbudzić u studentów odpowiedzialność za swoje naukę
Ja również popieram płatne studia! Nie tylko dlatego, że tych co nie stać można by objąć wspomnianymi już przez Adiego:
Ja również jestem za wprowadzeniem płatnych studiów. Kompletnie nie przekonują mnie argumenty, że to uderzyłoby po kieszeni najbardziej biednych studentów z okolic małych miasteczek i wsi, że wprowadzenie odpłatności zamknęłoby takim osobom możliwość studiowania itp. Według mnie to kompletny absurd i bzdura powtarzana aby uniknąć urynkowienia chorej sytuacji w polskiej edukacji wyższego szczebla. Przecież spójrzmy na dzisiejszą sytuację - na płatne studia zaoczne czy wieczorowe idą ludzie biedni czy bogaci? Ile naprawdę biednych osób stać na studiowanie dzienne? Wydaje mi się, że niewiele. Bo po prostu nie mogą sobie pozwolić na bycie na utrzymaniu rodziców. I idą do pracy mogąc studiować tylko zaocznie lub wieczorowo. A na dziennych siedzą bardzo często bogate dzieci i obijają się za pieniądze nas wszystkich. Ja uważam, że jak ktoś się uczy za darmo, to mniej się stara (choć oczywiście nie we wszystkich przypadkach). Natomiast osoby, które ciężko pracują, żeby zarobić na swoje studia, zupełnie inaczej podchodzą do nauki i edukacji.
Obecny system stypendialny na uczelniach państwowych kuleje strasznie i wcale nie pomaga osobom biedniejszym. Przykładowo, jeszcze dwa lata temu wysokość stypendium naukowego na Uniwersytecie Szczecińskim była śmiechu warta i niezbyt mobilizowała do nauki... Że nie wspomnę o stypendiach socjalnych, które potrafiły wynosić po 35 zł, co starczało jedynie na 99,5% biletu miesięcznego na komunikację miejską
Ja dziękuję za taką "bezpłatną edukację" i taki "system stypendialny". Dlatego przez niemal cały okres studiów pracowałem i zarabiałem na własną edukację.
Dziś w prasie pojawiły się piękne tytuły mówiące o tym, ze MEN mówi NIE wiecznym studentom. Oczywiście chodzi o nowy projekt pani Kudryckiej zakładający bezpłatne studia przez 6 lat, jeśli natomiast ktoś będzie miał życzenie uczyć się dłużej niż przewidziany limit będzie musiał za to zapłacić. Pomysł, być może i dobry bo zamykający możliwość wiecznego studiowania, ale z drugiej strony zastanawia mnie coś jeszcze. Niby PO wycofała się z pomysłu wprowadzenia płatnych studiów, o czym rozmawialiśmy w tym temacie, ale czy przypadkiem teraz nie chce wprowadzić ich tylnimi drzwiami ?? Zastanówmy się, przecież obecnie na uczelniach prawie wszystko jest płatne, poza możliwością studiowania dziennego. Jeśli ktoś ma dodatkowe życzenia lub potknięcia jak np. wzięcie warunku to przynajmniej u mnie kosztuje ta przyjemność 500 zł. To jedynie początek góry lodowej, czyli konieczności płacenia za wszystko.
Czy przypadkiem nie jest tak, że zlikwidowawszy wszelkie bezpłatne usługi dodatkowe, które wiążą się ze studiowaniem tak naprawdę poprzez te koszty nie będziemy, a może już płacimy za nasze studia ?? Obecnie dodatkowa specjalizacja także kosztuje, bezpłatna jest oczywiście tylko nauczycielska, bo jakże inaczej przy reformach w szkołach niższego szczebla, i zwiększeniem liczby godzin nauczycieli z czym wiąże się mniej etatów dla nowych nauczycieli, takowym papierkiem można będzie sobie podetrzeć.. nos.
Co sadzicie, w moim przekonaniu o takim ukrytym sposobie wprowadzania płatnych studiów na całego ?? Czekam już tylko, aczkolwiek to pewnie nastąpi za jakiś rok, kiedy PO znów wystąpi z projektem wprowadzenia opłat za możliwość studiowania, małymi kroczkami ale na pewno do tego dojdzie.
Obecnie dodatkowa specjalizacja także kosztuje, bezpłatna jest oczywiście tylko nauczycielska
No nie do końca. U mnie nie.
A płacenie za warunek to jak najbardziej dobry pomysł. Oczywiście pomijając wypadki losowe takie jak choroba czy problemy rodzinne, kiedy ktoś nie był w stanie się uczyć do sesji, tacy "zawalacze" sami sobie szkodzą - albo oblewają egzaminy z lenistwa albo wybrali studia nie dla siebie. Moim zdaniem jest to świetny bat na wszelkich kombinatorów i leni, którzy chcieliby zdobyć tytuł naukowy bez wysiłku i bez żadnej wiedzy.
Moim zdaniem jest to świetny bat na wszelkich kombinatorów i leni, którzy chcieliby zdobyć tytuł naukowy bez wysiłku i bez żadnej wiedzy.
Magister to nie jest na całe szczęście stopień naukowy. Jakby tak było to po naszej Polsce chodziliby sami naukowcy.
Jeśli ktoś ma dodatkowe życzenia lub potknięcia jak np. wzięcie warunku to przynajmniej u mnie kosztuje ta przyjemność 500 zł. To jedynie początek góry lodowej, czyli konieczności płacenia za wszystko.
Serenity nie jesteś jak widzę na bieżąco. Ta przyjemność o której mówisz kosztuje już 700 zł.
Co do tej walki z wiecznymi studentami to owszem jest to jakiś pomysł na rozwiązanie problemu z nie dofinansowaniem uczelni. Powinno być to jednak oparte na jakiś mądrych zasadach, nie krzywdzących nadmiernie ewentualnego studenta. Ja przynajmniej zauważam tutaj kilka sprzeczności.
Bo jak np. traktować człowieka który będąc na 3 roku zaczyna kolejne studia. W perspektywie ma więc kolejne 5 lat nauki.. Czy jego chęć do nauki, zdobywania kolejnych kwalifikacji nale4zy karać i kazać mu słono płacić za miano „wiecznego studenta”? Nie bardzo rozumiem więc pomysł pani Kudryckiej.
Magister to nie jest na całe szczęście stopień naukowy. Jakby tak było to po naszej Polsce chodziliby sami naukowcy.
Popatrz, jak się to pozmieniało od średniowiecza. :) Ale i tak każdy wie, o co mi chodziło.
Heh no więc właśnie. Ale jak wiemy nie w tym rzecz. Osobiście częściowo zgadzam się z tobą co do tego bata na wszelkiej maści obiboków. Tylko co mamy powiedzieć o tych studentach, którzy zdobywają wykształcenie na prywatnych uczelniach? Ich poziom jest bardzo często o wiele gorszy od państwówek. Wydaje mi się właśnie ze wylęgarnią takich cwaniaczków, którzy bez grama potu uzyskają mgr przed nazwiskiem, znajduje się właśnie na prywatnych uczelniach. W Łodzi mam kilka szkół tego typu. Są to uczelnie lepsze i gorsze, ale o niektórych wprost się mówi że są zwykła fabryką magistrów.
Bardzo bym chciał, aby w imię sprawiedliwości dziejowej, ktoś wreszcie zabrał się za reformę tych placówek.
Serenity nie jesteś jak widzę na bieżąco. Ta przyjemność o której mówisz kosztuje już 700 zł.
To i tak nie jest źle. U mnie warunek za przedmiot półroczny kosztuje 500 zł, a za całoroczny 1 000 zł Jeszcze dwa lata temu warunki były bezpłatne, płaciło się tylko za komisy, teraz zrobili odwrotnie. Aż dziw mnie bierze, że mimo to utrzymali postanowienie, że ciągu całego toku studiów można mieć tylko dwa warunki, bo przecież jakby zdjęli to ograniczenie, kasy do uczelnianej kieszeni płynęłoby znacznie więcej. A, dodatkowym novum jest możliwość wzięcia warunku już na I roku, co kiedyś było nie do pomyślenia, ale jak widać czasy się zmieniają
Taki bat na studenta w postaci dodatkowych opłat to bardzo dobry pomysł, bo na studiach jest cała masa ludzi niedojrzałych i nieodpowiedzialnych w różnych kwestiach. Ludzie wręcz się biją o to by pozapisywać się na wybrane przez siebie terminy egzaminów, po czym jak gdyby nic w ogóle na te terminy nie przychodzą i potem próbują się wpakować na inne terminy. Aktualnie to niestety przerabiam, więc dlatego tak przeżywam Wybaczcie.
Też bym tak chciała, bo na te wszystkie procedery nóż mi się w kieszeni otwiera Ostatnio uczelnie prywatne podniosły raban, żeby im państwo dopłacało do studentów, bo to, że nie dopłaca jest nie fair, poza tym jak nie dopłaci to splajtują Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy
O pewnej uczelni w Łodzi funkcjonuje już taki "żart":
Dzwoni student do dziekana i pyta:
- Dziekanie na którym jestem roku?
- Na trzecim proszę Pana.
- Słabo się staracie dziekanie, oj słabo.
Nazaa a czy u ciebie te "warunki" tak naprawdę nie są warunkami?
Wiem, dziwnie to brzmi. Trochę to skomplikowane, ale na wydziale filozoficzno – historycznym nie funkcjonuje coś takiego jak warunek. Funkcjonuje tylko możliwość.. dalszego uczestnictwa w zajęciach bez zaliczenia jednego z semestrów.
Warunków jako takich nie ma gdyż podobno musiałyby być one wówczas bezpłatne. Dlatego też uczelnia wymyśliła taki oto wybieg. Kruczek prawny. Warunek który w myśl przepisów nie jest warunkiem.
Płacz i płać studencie
Nazaa a czy u ciebie te "warunki" tak naprawdę nie są warunkami?
A nie wiem Jeszcze żadnego nie brałam Zainteresuję się jak będę w potrzebie, na co się nie zanosi, bo uczelnia sobie wymyśliła, że jak przedmiot ma na roku wyżej kontunuację (np. prawo administracyjne na II roku i postępowanie administracyjne na III) to warunku nie dają, a ja prawie ze wszystkiego mam kontynuację
Tak w ogóle to wydaje mi się, że skoro to ta sama uczelnia, to powinniśmy mieć tak samo z tymi warunkami, nie?
W zasadzie tak… ale to jest UŁ nazaa. Tu wszystko jest możliwe.
Co do tych warunków to z tego co się orientuje mój wydział nie udziela takowych… Pani w dziekanacie, i sam pan Dziekan nie dają takiej możliwości. No ale można zapłacić 7 zielonych papierków z Władkiem Jagiełło na przedzie i dostaje się możliwość uczęszczania na zajęcia.. mimo iż nie zda się jednego egzaminu…
Tak to wygląda. Wiem bo kilku znajomych miało już tą przyjemność.. i bynajmniej nie byli śmierdzącymi leniami. podpadli wyłącznie pani doktor habilitowanej.
PS.
ale nam się temat zaczął w sesji.. a kysz, tfu tfu
Zwątpiłam, czy u mnie jest tak samo W każdym bądź razie jest tak, że jak się już wysłupie te 500 czy 1000 zł to zostaje się wpisanym na koleny rok studiów, ale oczywiście niezdany egzamin trzeba zdać Wpisów na nowy semestr u mnie nie robią, bo szczęśliwie mamy rozliczenie roczne
Dziekan nie dają takiej możliwości. No ale można zapłacić 7 zielonych papierków z Władkiem Jagiełło na przedzie i dostaje się możliwość uczęszczania na zajęcia.. mimo iż nie zda się jednego egzaminu…
Nie rozumiem - opłata jest pobierana za możliwość kontynuacji studiów i jest taka sama za każdy niezdany egzamin? Rany, to faktycznie jest chore.
U nas sprawa wygląda mniej niesprawiedliwie - każdy niezaliczony kurs trzeba powtórzyć, ale płaci się właśnie za uczęszczanie na zajęcia z niego, a opłata jest proporcjonalna do ilości godzin w semestrze. Takie rozwiązanie wydaje się o tyle uczciwe, że widać, iż państwo zapewnia każdemu możliwość uczestniczenia w danym kursie raz, a za powtórki płaci się już normalnie, tak, jakby był to kurs komercyjny.
A czy plan sześcioletni mówi coś o studiach doktorskich?
Na polibudzie w Łodzi jest jeszcze inaczej - opłata uzależniona jest od tego, ile punktów ECTS wart jest przedmiot. Za każdy punkt płaci się 50 zł, więc jak przedmiot wart jest ich 10, to wychodzi cena porównywalna z tą na uniwersytecie.
Kudrycka ma kolejne "genialne" pomysły i chce wprowadzić wszędzie opłaty za egzaminy komisyjne, studia w języku angielskim i za każdy dodatkowy miesiąc nauki poza ustalonym darmowym limitem
Przecież oczywistą rzeczą jest, że nie wszystkich studentów stać na uiszczenie opłaty za komis, a uczelnie tak chętnie dają zapomogi, że aż szkoda gadać, wobec tego co ma zrobić student, którego najzwyczajniej w świecie nie stać na komis? Powtarzać rok i potem płacić za przekroczenie bezpłatnego limitu nauki? To przecież chore, nawet Roman nie miał takich głupich pomysłów
To na polibudzie chociaż funkcjonują te punkty. U mnie na wydziale punkty ECTS funkcjonują wyłącznie na kartach egzaminacyjnych (chociaż w tym semestrze dostałem wybrakowaną). Nikt tak naprawdę nie wie do czego to nam potrzebne.
Co do tych zapomóg, stypendiów, etc. Studenci muszą się pożegnać z tego rodzaju dodatkami pieniężnymi. Na większą kasę nie mamy co liczyć. Ministerstwo właśnie dokonało cięć na sumę ponad miliarda złotych w ramach oszczędności w budżecie. Współczuje tym którzy zostaną bez środków do funkcjonowania.
Z drugiej strony dla najlepszych studentów kierunków rozwojowych fundowane są stypendia wysokości 1000 zł, co faktycznie może wystarczyć na samodzielne przeżycie, nawet, jeśli wynajmuje się mieszkanie (nie wiem, jak w Warszawie gdzie podobno wszystko jest droższe, ale np. w Krakowie za 1000 zł można się utrzymać śpiewająco). Może to i okrutne, ale rzeczywiście dla rozwoju kraju nie trzeba nam więcej bibliotekarzy czy historyków sztuki, natomiast zachęcanie i umożliwianie studiowania takich kierunków jak np. biotechnologia pomoże stworzyć nową kadrę wykwalifikowanych specjalistów.
Oczywiście część pomysłów jest idiotyczna, ale nie można także akceptować sytuacji w której zwyczajni lenie wpisują się na studia na tak zwanych "leserskich" kierunkach tylko po to, by mieć ulgę na przejazdy. Pieniądze inwestowane w jeden sektor muszą się znaleźć poprzez cięcia gdzieś indziej, bo jak na razie złoto w skarbcu nam nie zalega. Wprowadzenie opłat za powtarzanie kursów oraz inne "zawalanki" związane z brakiem chęci do nauki bądź predyspozycji w danym kierunku nie jest takie złe - może warto na chwilę porzucić postawę roszczeniową i zastanowić się, czy na pewno ci, którzy mają komisy i powtarzają kursy są zupełnie niewinniutcy.
Punkty ECTS służą do różnych programów studenckich - Erasmusów czy MOST-ów, poza tym często na ich podstawie ustala się inne rzeczy np. komisy czy warunki. U mnie żeby dostać wpis warunkowy trzeba mieć min. 50 punktów ECTS na koncie w danym roku, inaczej o warunku w ogóle nie ma mowy
Z tego, co wiem wszelkie kierunki studiów są dostępne dla absolwenta L.O. a biotechnologia wyłącznie dla ludzi po L.O i to dobrym.
O jakich reformach mówisz?
Z tego, co wiem wszelkie kierunki studiów są dostępne dla absolwenta L.O. a biotechnologia wyłącznie dla ludzi po L.O i to dobrym.
Och wiem, ale ja o nie o tym - chodzi mi o to, że jak chce się iść na polibudę to trzeba mieć maturę z niełym wynikiem z przedmiotów ścisłych i to na poziomie rozszerzonym, co znacznie przekracza możliwości większości śmiertelników.
Z tą biotechnologią to też to końca nie jest tak jak piszesz, bo znam ludzi po przeciętnych liceach, którzy ją z sukcesami studiują. Nie wiem czym jest to uwarunkowane.
Mówię o tym, żeby zmienić jakość nauczania matematyki przede wszystkim, bo to ona się najbardziej liczy przy kierunkach niehumanistycznych - na początek dobrze byłoby zacząć od zwiększenia liczby zajęć z matematyki
Przecież oczywistą rzeczą jest, że nie wszystkich studentów stać na uiszczenie opłaty za komis, a uczelnie tak chętnie dają zapomogi, że aż szkoda gadać, wobec tego co ma zrobić student, którego najzwyczajniej w świecie nie stać na komis? Powtarzać rok i potem płacić za przekroczenie bezpłatnego limitu nauki? To przecież chore, nawet Roman nie miał takich głupich pomysłów
A moze chodzi o to, żeby sobie taki student wziął już na starcie dorosłego życia kredyt, który będzie potem spłacał prez kilka ładnych lat po zakończeniu nauki.. ?? przecież liczy sie tylko kasa, więc nie zdziwiłabym się gdyby nie o to np. chodziło.
Serenity, ktoś zdaje się przebąkiwał o takich pomysłach, więc lepiej nie wywołuj wilka z lasu...
To prawda, za "rozwojowe" uważane są kierunki będące połączeniem nauk ścisłych i nowoczesnych technologii opartych na informatyce. Osoby posiadające takie zainteresowania może i są faworyzowane, ale nie jest to selekcja na lepszych i gorszych już w momencie urodzenia. Nauka chemii, matematyki i fizyki na poziomie wykształcenia ogólnego na prawdę nie przekracza możliwości osób o przeciętnym stopniu rozwoju umysłowego. Fakt, aby odnieść sukces trzeba to robić dobrze i z pasją oraz zaangażowaniem (czego np. mnie zabrakło) jestem jednak przekonana, że żaden uczeń nie posiadający zaświadczenia o upośledzeniu umysłowym nie jest z urodzenia "niezdolny" do osiągania dobrych wyników z przedmiotów ścisłych. Fakt, aby zajść wyżej potrzebne są już wrodzone zdolności (podobno żaden doktor fizyki ani matematyki nie ma IQ poniżej 120 a aby zostać profesorem tych dziedzin potrzeba już IQ powyżej 130) ale na magistra wystarczą przeciętne umiejętności i odrobina zaangażowania.
Co do owej nieszczęsnej matematyki w LO to nie pozostaje mi nic innego jak zgodzić się. Może nie chodzi o samą ilość godzin ale podejście większości uczniów i nauczycieli. W klasach profilowanych zapomina się, że szkoła ma jednak wykształcić OGÓLNIE, że nie jest tak, iż humanista nie musi rozumieć wykresów a przyrodnik znać Pana Tadeusza - tymczasem wiele osób właśnie tak sądzi: "swoje" przedmioty należy zgłębiać a "pozostałe" można potraktować po macoszemu, pojawiają się pretensje w stylu "Jak można ulać kogoś na matfizie z historii?". A dlaczego nie? Po L.O. każdy powinien mieć odpowiednie wykształcenie.
Kudrycka ostro wzięła się za to, żeby ludziom skutecznie uniemożliwić albo utrudnić studia na drugim kierunku: http://wiadomosci.onet.pl/1989069,11,item.html
Mam nadzieję, że ten pomysł nie przejdzie, bo nie rozumiem dlaczego ludzie zdolni i ambitni, którzy studiują dwa kierunki mają za to dostawać po kieszeni Wzięłaby się lepiej za tych, co studiują tylko po to by np. ominąć wojsko albo żeby zostać zasiłek z MOP-u
Ciekawe, że Kudrycka nie wspomina nic o studiach doktoranckich, zwłaszcza stacjonarnych. Czy je też zamierza uczynić płatnymi? Ja już widzę absolwenta, który jeszcze dokłada do doktoranckich, przecież się niczego nie dorobi, a nawet jeśli już, to będzie to musiał wyłożyć na studia Stypendiów na doktoranckich jest mało, tyle, co na lekarstwo - u mnie to jest ledwie 10 miejsc
Pani Kudrycka z uporem maniaka wciąż lansuje model tak naprawdę płatnych studiów. Pierwsza faza, czyli wprowadzenie opłat za drugi kierunek to tylko przedbiegi we wprowadzeniu całkowicie płatnych studiów. Nie ma co się oszukiwać, że tak nie jest. Tylnimi drzwiami wprowadzi się opłaty za cały tok studiów. PO wie, że pomysł wprowadzenia opłat za studia jest wysoce niepopularny, i to nie tylko wśród studentów, dlatego też jej plan jest prosty - wprowadzić je tylnimi drzwiami.
Jak PełO nie trawię, tak pomysł odpłatności za studia wydaje mi się być jedynym sensownym.
Skończmy może już wreszcie z tą fikcją "bezpłatnych" studiów (skoro są bezpłatne, to z czego żyje kadra uniwersytecka ?), "bezpłatnej" służby zdrowia i paroma innymi "bezpłatnymi" rzeczami, za które płacimy dwa razy. De facto wprowadzenie odpłatności okaże się tańsze.
Skończmy może już wreszcie z tą fikcją "bezpłatnych" studiów (skoro są bezpłatne, to z czego żyje kadra uniwersytecka ?.
Ale czy przeciętnego studenta obchodzi z czego żyje kadra? Póki co studia (stacjonarne na państwowej uczelni) są całkowicie bezpłatne nie licząc opłat za komisy i warunki, ale te nie dotyczą przecież wszystkich
Ale czy przeciętnego studenta obchodzi z czego żyje kadra? Póki co studia (stacjonarne na państwowej uczelni) są całkowicie bezpłatne nie licząc opłat za komisy i warunki
Studia są płatne, tylko płaci za to podatnik, a nie student. To po pierwsze.
Po drugie: szczytem bezsensu jest sytuacja, w której to podatnicy zrzucają się na wykształcenie kogoś, kto tylko myśli o tym, żeby zaraz po studiach wyjechać za granicę. Innymi słowy - za własne pieniądze kształcimy specjalistów innym.
W związku z tym, że nie ma obowiązku odpracowania w kraju pieniędzy, za które się de facto studiowało, odpłatność za studia jest jedynym rozwiązaniem, żeby te środki nie wyciekały z kraju.
Poczekajmy jeszcze 10 lat, a w tym kraju nie będzie żadnych lekarzy-specjalistów. Wszyscy będą leczyć na Wyspach, płacąc podatki brytyjskiemu fiskusowi
Poczekajmy jeszcze 10 lat, a w tym kraju nie będzie żadnych lekarzy-specjalistów.
Za 10 lat nawet na wyspach nie będzie polskich specjalistów. A to, że system nie jest w stanie utrzymać studentów jest związane z reformami oświaty od 1999 roku. Wówczas bowiem było jasne, że licea ogólnokształcące wybierało około 40 - 50% populacji, co dawało 450 tys. studentów w skali kraju. Reforma 1999 roku założyła, że właściwie każdy może studiować. Efekty mamy dziś - 80% wybiera szkoły, które kończą się wykształceniem ogólnym i dają przepustkę na studia. Tylko 20% populacji wybiera szkoły zawodowe. Efekt jest bardzo wyraźny - aktualnie mamy blisko 2 mln studentów. Które państwo na świecie na taki system stać? Żadnego.
Taki procent studiujących spowodował inne jeszcze konsekwencje - obniżenie poziomu, powstanie "śmiesznych" uczelni, rozdęcie zupełnie niepotrzebne "kadry" uczelnianej. To sprawi, że za 10 lat polskie uczelnie nie będą już wypuszczały żadnych specjalistów, a jedynie ludzi z papierkiem o ukończeniu jakiegoś kierunku.
Edwardzie, święte słowa, studia dla studiów, byle mgr przed nazwiskiem.
Egzaminy śmiech na sali, a nawet jak coś ciężkiego to się ściągnie :), potem człowiek kończy studia i papier który ma świadczyć że, posiadacz potrafi myśleć wcale tego nie oznacza.
Studia powinny być darmowe, ale poprawki i każde załamanie formy w późniejszym okresie powinno być płatne. Oczywiście nie mówię tutaj o pierwszym roku, bo tam może się noga podwinąć, przynajmniej na początku. Jednak później, skoro chcesz mieć wykształcenie to się ucz, a nie pij wódy i imprezuj.
Studia powinny być darmowe
To z czego profesory, doktory i magistry żyć będą ?
Może i powtarzam się, ale trudno: skończmy z tą peerelowską hipokryzją.
Budynki uniwerków za darmo się nie budują, a kadra nie chodzi po prośbie, tylko dostaje pensje.
Studia powinny być płatne, z systemem stypendiów naukowych (porządnych - takich, żeby dało się przeżyć za to miesiąc i było jeszcze na podręczniki) dla najzdolniejszych. A po studiach magisterskich kolejny system grantów badawczych dla tych najlepszych z najlepszych. Gdyby naprawdę chcieć to przeprowadzić, to sądzę, że sponsorów prywatnych (w sensie przedsiębiorstw) znalazłoby się sporo.
Budynki uniwerków za darmo się nie budują, a kadra nie chodzi po prośbie, tylko dostaje pensje.
Ej, przecież to nie do końca tak - jeśli chodzi o budowę budynków to nie wiem, jak jest gdzieś indziej, ale u mnie jest tak, że uniwersytet jak może, tak stara się na siebie zarabiać choćby np. wynajmowaniem auli na różnego rodzaju imprezy. A oświatę wypadałoby zreformować
A oświatę wypadałoby zreformować cały czas jest reformowana, na nieszczęście. A z wynajmu sali to może wystarczy na jedno profesorskie wynagrodzenie, no może dwa. I to wszystko.
A z wynajmu sali to może wystarczy na jedno profesorskie wynagrodzenie, no może dwa
Potwierdzam, że na dwa
Chyba nie zdradzę żadnej tajemnicy handlowej, jeśli napiszę, że za wynajem pomieszczeń na Brackiej UJ kasuje od "Wybiórczej" 10 tysięcy miesięcznie (teraz może trochę więcej). A to ścisłe centrum Miasta i takich możliwości nie ma aż tak wiele.
Także nie czarujmy się. Działalność zarobkowa uniwersytetów przynosi im pieniędzy na papierowe ręczniki. Ew. waciki. Dlatego np. strzygą jak mogą zaocznych.
Potwierdzam, że na dwa to jednak będę uważał, że na jedno. W końcu trzeba jeszcze dodać amortyzację sali, koszty mediów, sprzątania itp.
Dlatego np. strzygą jak mogą zaocznych.
Może w Krakowie strzygą, u mnie nie i zaoczni oraz wieczorowi mają życie jak w Madrycie, nie tylko jeśli o finanse idzie Student dzienny na UŁ musi płacić za komis albo warunek, student wieczorowy/zaoczny nie musi, bo przecież i tak płaci czesne.
O tym, właśnie pisałem że, studia darmowe owszem, jednak za bumelanctwo i lenistwo trzeba płacić !. Zaraz mówisz że uczelnie wyższe same się powinny finansować ??? To po co w tym kraju MEN ? Może w systemie amerykańskim, stać uczelnie bo mają absolwentów grubo zarobionych sponsorów, którzy dotują swoje alma mater, jednak nie u nas. Fakt u nas możliwe jest zarobkowanie uczelni, zresztą nie tylko uczelni, poprzez komercyjne świadczenie usług, np. audyty w firmach, pisanie opracowań, opinii, itp. nie tylko wynajem sal. Jednak tak jak mówię, studia darmowe owszem, jednak wszystkie poprawki płatne i do bardzo drogo.
Zaraz mówisz że uczelnie wyższe same się powinny finansować ???
Ale kto mówi? No chyba nie ja - ja tylko napisałam, że niektóre uczelnie próbują się na własną rękę rozszerzyć swoje finanse
Dlaczego poprawki również miałyby być płatne? Poprawka jako II termin powinna pozostać bezpłatna, bo przecież każdemu może się powinąć noga. Co do reszty, czyli warunków i komisów, to one już są płatne i to dosyć drogo, bo jakby nie patrzeć 1000 zł na ulicy nie leży
No tak :) sorka za zwrot personalny, ja piszę tak jak bym pisał do komputera :) sorka nie chodziło mi o nikogo :) (ew. chodziło mi o innego usera) a że pisał o finansowaniu na innej stronie tego tematu to może być to zwrot wyrwany z kontekstu, w perspektywie ostatnich postów.
Poprawka egzaminu tzw. drugi termin powinien być darmowy, jednak piszę tutaj o kolosach i zaliczeniach np. ćwiczeń gdzie nieobecności jest nieusprawiedliwiona, szkoda tutaj gdybać, bo zaraz się znajdzie jakieś wyjście i możliwość kombinacji, student przynajmniej w tej kwestii zawsze wykaże się daleko idącą inicjatywą i sprytem.
Kolejna sprawa ważna która została tutaj poruszona ... mianowicie sprawa państwowych uczelni i bezpłatnego pobierania nauki, a później wykształcony magister - wyrusza na emigrację i za pobrane z darmo nauki podnosi poziom gospodarczy innego kraju niż tego co pobierał w nim nauki. Mnie w tej sprawie podoba się podejście uczelni wyższych wojskowych, gdzie niejako funkcjonuje zobowiązanie że, po ukończeniu szkoły przez kilka następnych lat absolwent musi swoje wykształcenie odpracować. W cywilnych uczelniach państwowych ciężko aby takie rozwiązanie się przyjęło. Jednak wprowadzenie pełnej odpłatności dla wszystkich jest chybionym rozwiązaniem, niejako zamknie drogę dalszej edukacji dla ludzi którzy zasobów finansowych zgromadzonych nie mają.
To po co w tym kraju MEN MEN zajmuje się szkołami od podstawowych po ponadgimnazjalne. Za szkolnictwo wyższe odpowiada inne ministerstwo i dobrze by było tego nie mieszać.
Jednak wprowadzenie pełnej odpłatności dla wszystkich jest chybionym rozwiązaniem, niejako zamknie drogę dalszej edukacji dla ludzi którzy zasobów finansowych zgromadzonych nie mają.
Czytałem nie raz i nie dwa, że w tym kraju na studia zaoczne idą głównie ludzie z rodzin biedniejszych, których nie stać na dodatkowe korepetycje zwiększające szanse na dostanie się na studia stacjonarne.
Uważam, że system jest typowo socjalistyczny, czyli chory.
W szkołach publicznych ("darmowych") udaje się, że się uczy, w efekcie czego trzeba dopłacać prywatnie, żeby na uniwerek trafić. To zupełnie jak w równie "darmowej" służbie zdrowia, gdzie chyba ze 2 miliony ludzi ma wykupione prywatne ubezpieczenia medyczne (czyli de facto płacą dwa razy).
A wracając do wyjątku Twojej odpowiedzi: jak już wspomniałem - rozwiązaniem jest rozbudowany system stypendiów naukowych.
Dziękuję za pouczenie, jednak jest to sprawa jednego z ministerstw więc ma ono swój budżet, i finansuje państwowe uczelnie.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego się ten twór nazywa.
Fakt przy sprawnie funkcjonującym systemie stypendialnym nie zamknie się drogi nikomu, jednak w takim przypadku wprowadzenia studiów wyższych płatnych w całej swojej rozciągłości, zlikwidować obciążenie podatkiem płatników, a w to już nie uwierzę że, tak będzie, podatki zostaną na obecnym poziomie, a za szkoły wyższe będzie się płacić.
Jeszcze poruszę fakt pobierania dodatkowych korepetycji przed studiami, szkoły nie ważne czy prywatne czy państwowe, nie uczą ludzi jak się powinni uczyć, tylko uczą jakiś bzdetów, co po zdaniu się zapomina, a nauka przypomina raczej wkuwanie niż zapamiętywanie.
jednak w takim przypadku wprowadzenia studiów wyższych płatnych w całej swojej rozciągłości, zlikwidować obciążenie podatkiem płatników
Rozumiem, że chodzi o podatników.
Ale tak. O to właśnie mi chodzi.
Ja już się wypowiadałam w tym temacie ale jest jedna kwestia na którą chcę zwrócić uwagę. Ludzie z biedniejszych rodzin wcale nie idą na studia płatne. Raczej biorą kredyt studencki i liczą na pomoc finansową z uczelni. Tak wynika z moich obserwacji. Idą na studia zaoczne/ wieczorowe trzeba płacić za same studia plus jeszcze za mieszkanie. A ile można zarabiać po szkole średniej? Studia dzienne nie szarpią kieszeni studenta, w przypadku kiepskiej sytuacji materialnej jest system stypendiów, no i miejsce w akademiku do którego dostaje się dofinansowanie. I jeszcze jedna uwaga. Nikt nie zauważył, że nie wszystkie kierunki dostępne są w trybie wieczorowym czy zaocznym?
Jeszcze jedna reforma edukacji i poziom pójdzie tak w dół, że ten z pozoru nierozwiązywalny problem sam się rozwiąże, aczkolwiek uczelnie prywatne tak czy inaczej w znacznej liczbie czeka "restrukturyzacja".
Ludzie z biedniejszych rodzin wcale nie idą na studia płatne.
To zależy, nie generalizuj tak. Znam kilkanaście przypadków, że ludzie wybrali się na płatne studia bliko domu, zamiast na niepłatne, ale daleko, co rodzi konieczność opłacenia całej masy rachunków innych niż te tylko za przejazdy.
A tak na serio - jeśli przyjdzie mi płacić za drugi kierunek, póki co dzienny, to w takim razie przeniosę się na wieczorowe, przynajmniej nie będę się musiała rozdwajać by czasowo ze wszystkim wyrabiać, Nazaa śpiesz się więc z tym drugim kierunkiem, bo od przyszłego roku Ministerstwo chce wprowadzić egzaminy wstępne na poszczególne kierunki. Wraca stare. Nowa matura już nie będzie jedyną przepustką na studia.
Egzaminów wstępnych to ja się nie boję Zastanawiam się tylko, po co była ta cała wielka reforma wokół matur i w ogóle, skoro znowu mają wrócić egzaminy na studia
Zaoczne mnie nie interesują, tam się nic nie dowiem
Zastanawiam się tylko, po co była ta cała wielka reforma wokół matur i w ogóle, skoro znowu mają wrócić egzaminy na studia
"Reforma" była po to, żeby uchodzić za "reformatorów". Tyle, że zrobiono ją nie tam gdzie potrzeba i bez sensu.
O wiele łatwiej jest pomieszać łyżeczką w filiżance, niż zmienić zawartość tejże filiżanki.
Na studiach bez własnej chęci i ochoty do nauki to nic się nie dowiesz, zaoczne studia mają to do siebie że, profesory nadają kierunek a student sam się uczy.
A stosunki ... hmmm no to zwykle wieczorową porą :) ale nad ranem też jest miło. :)
Studia to też kontakt z wykładowacami, często specami i autorytetami w swoich dziedzinach. Trudno o nich na wieczorowych, a co dopiero na zaocznych
A stosunki ... hmmm no to zwykle wieczorową porą :) ale nad ranem też jest miło. :)
Bez komentarza
O ile sobie przypominam swoje studia, nie było problemu podejść na dyżur do profesora i podpytać o jakieś problemy, zawsze znalazł czas i dodatkowo podał literaturę gdzie wiedzę można było pogłębić, samo nic nie przychodzi, trzeba na to ciężko pracować.
Studia to też kontakt z wykładowacami, często specami i autorytetami w swoich dziedzinach. Trudno o nich na wieczorowych, a co dopiero na zaocznych
To trochę duże nadużycia o czym mówisz nazaa. Nie wiem jak jest na innych kierunkach, ale wiem że studia wieczorowe od dziennych w przypadku historii nie różnią się niczym poza mniejszą liczbą godzin - obcięte są tzw. głupoty jak wf etc. Trudno tutaj jednak mówić o jakimkolwiek niższym poziomie kadry, bowiem Ci sami wykładowcy, autorytety jak nazwałaś wykładają i tu i tu. Ludzie z dziennych maja dziwną skłonność do deprecjonowania studiów wieczorowych i wynoszenia swojej roli ponad innych, bo uważają że od tych ludzi wymaga się mniej albo w ogóle nic, a jest to nie prawda. Na pewno nazaa znasz profesora Cerana, który niestety odszedł od nas w zeszłym tygodniu - autorytet na skale polską, i co ?? na zaocznych też egzaminował. Myślę więc, że to zdanie wynikało tylko i wyłączenie z niewiedzy.
Pozdrawiam.
To nie tak - ja nie podważam trudu z jakim się mierzą studiujący wieczorowo i zaocznie ani kompetencji ludzi, którzy tam wykładają, ale u mnie jest tak: I rok dzienne - wszystkie cztery przedmioty z profesorami, na wieczorowych profesor jest tylko jeden, reszta to doktorzy; II rok dzienne j/w, wieczorowe- dwóch profesorów, dwóch doktorów; III rok dzienne j/w, wieczorowi j/w i tak dalej. Kadra też jest inna, rzadko zdarza się by profesor, który wykłada na dziennych wykładał też na wieczorowych czy na zaocznych. To nie są moje wymysły, tylko statystyki z mojego wydziału, niestety nie wiem jak jest na innych, ale wydawało mi się, że podobnie
Moje doświadczenia są takie, że kadra na wieczorowych nie była gorsza, tak samo nie da się powiedzieć, by generalnie mniej od wieczorowych wymagano, chociaż było takich kilka grup ćwiczeniowych, gdzie tak rzeczywiście było. Zresztą w ogóle nie było rozdziału, bo ludzie z wieczorowych mogli chodzić np. do grup ćwiczeniowych z dziennymi. Nie było jakichś daleko posuniętych barier. Natomiast, zwłaszcza na pierwszych latach, jeśli chodzi o średni poziom na egzaminach, widać było różnicę. Stąd, tam owszem także byli zdolni i inteligentni ludzie, ale była ich mniejszość. W moim przypadku dysponuję dość reprezentatywną próbą, bo na pierwszym roku byliśmy najliczniejszym kierunkiem na naszej uczelni (UW).
U mnie na obu kierunkach wieczorowi nie muszą chodzić na ćwiczenia. Też bym tak chciała
Ministerstwo wpadło na nowy pomysł i od przyszłego roku chce zmienić sposób przyznawania stypendiów - do tej pory było tak, że kasę z puli na nie przeznaczonej dzielono po równo na naukowe i socjalne. Zmiana polega na tym, że ma się zmienić proporcja - na socjalne ma być przeznaczone 75% całej puli, a poza tym ma być podniesiony próg od którego najniższe stypendium socjalne ma być przyznawane (ok. 800 zł zamiast 539). Od razu podniósł się lament, że przez zmniejszenie środków na stypendia naukowe studenci stracą zapał do pracy i motywację, że to nieuczciwie etc. Co o tym myślicie? Ja przyklaskuję MEN
Mi pomysł ze stypendiami też się podoba ale dlaczego akurat jak skończę już historię Nie mogli zrobić takiej reformy jak zaczynałem studia? Ja się przez 5 lat nie łapałem bo u mnie w rodzinie przychód na jednego członka rodziny wynosił 50 zł więcej niż próg... Całe studia jadę na kredycie studenckim, a tu może gdybym dostawał socjalne to może jakoś bym wyrobił finansowo Why not earlier?!
A co do naukowego to moim zdaniem tak do nauki to można zachęcać w liceum a na studiach moim zdaniem stypendium naukowe powinno obowiązywać tylko osoby ze średnią wyższą niż 4,5. Student sam z siebie powinien się starać, bo w końcu to znaczy łacińskie studeo, studere...
Ja się przez 5 lat nie łapałem bo u mnie w rodzinie przychód na jednego członka rodziny wynosił 50 zł więcej niż próg...
Znam ten ból Przy okazji Cię chae pocieszę, że 50 zł to nie 12 Teraz jak mieszkam sama i sama się utrzymuję to i tak muszę się nakombinować, żeby to stypendium dostać Jak podniosą próg to bardzo mi to powinno mi być łatwiej
Ze średnią przy naukowym to jest śmiesznie - u mnie na prawie na niektóre roczniki stypendium dostawały od średniej 4.0, bo osób ze średnią powyżej 4.5 było dziwnie mało Na polibudzie zdarzały się ponoć i od 3.8 Powinno się wychodzić z założenia, że uczy się dla siebie, a nie dla kasy
U nas na KUL'u, jako, że jest to uczelnie prawnie prywatna, mogli sobie pozwolić na odstępstwo w systemie stypendiów naukowych. Wygląda to mniej więcej tak, że nie ma stałych przedziałów ale to czy dostaniesz stypendium zależy jak wypadasz na tle średnich ocen Twojego całego roku. Tj. im wyższa średnia roku tym wyższy próg do załapania się na naukowe. Tym sposobem stypendium dostaje co roku tyle samo osób i są to osoby na prawdę najlepsze. W zeszłym roku mi zabrakło 0,03 do załapania się na naukowe, a najniższy próg był 4,7x (x - cyfra której już nie pamiętam).
x = 5
Kiedyś miałam tak w liceum - czerwony pasek był od 4,75, a ja miałam 4,72 i paska nie dostałam
Ostatnia kontrola NIK wykazała, że uczelnie źle gospodarują środkami przeznaczonymi na stypendia i często nie potrafią wydać nawet połowy tych środków. Nie wiem co się z tymi pieniędzmi dzieje, ale ktoś mógłby się tym zająć
x = 5 Raczej nie. Była to jakaś średnia nieregularna. Jak pisałem, było to z nie ustalone odgórnie ale zależało od średniej średnich z roku.
A mi się ten pomysł wcale nie podoba. Akurat w tym roku chciałam pomęczyć się na stypendium naukowe. W tej chwili próg wynosi 4,5 więc nie wiem na ile w górę podskoczy on skoro zamierzają nam obciąć połowę funduszy na stypendia naukowe No i moim zdaniem powinni koniecznie ujednolicić progi stypendialne. Bo niby dlaczego ja mam dostawać pieniądze od 4,5, a taka filologia romańska już od 4,0?
Akurat rozmawiałem z kolegą, który wykłada na UW m.in. na temat poziomu nauczania, wiadomo jak to w pracy wymieniają się też doświadczeniami i generalna opinia jest taka, że poziom po wprowadzeniu gimnazjów poszedł mocno w dół, co do płatnych studiów też jest dużo gorzej. Mógłbym też parę historii z Akademii w Pułtusku, ale będę litościwy.
Akurat w tym roku chciałam pomęczyć się na stypendium naukowe.
Ja na I roku wymęczyłam średnią 4.6 i nie dostałam nawet złotówki, bo było więcej chętnych niż pieniędzy, więc potem stwierdziłam, że już się nie będę o średnią zabijać i z satysfakcją patrzyłam jak ludzie zarywali noce żeby się wyuczyć na same piątki i jak potem zmieniali kolor twarzy, gdy ich nie dostawali Takie rzeczy to nie dla mnie.
nie należy za wszystko obwiniać gimnazjów, bo to tylko jeden z elementów całej układanki nazywanej reformą edukacji. Na każdym poziomie, zaczynając od szkoły podstawowej, a teraz już od przedszkola poziom jest obniżany (teraz nie wolno dzieci w zerówce uczyć liter, liczb), a usłużne media śledzą szkoły, które próbują uczyć. To niemal tajne komplety w zerówkach. Innym problemem jest fakt, że po ukończeniu gimnazjum każdy ma prawo rozpocząć naukę w szkole, która nazywa się liceum ogólnokształcące, a daje później wstęp na studia przy szczęśliwie zdanej maturze. Likwidacja szkół zawodowych w pewnym momencie sprawiła, że znacznie wzrosła ilość uczniów w ogólniakach, obniżył się poziom, teraz jest problem, bo nie jest łatwo okroić etaty nauczycielom, więc utrzymuje się fikcję poprzez obniżanie poziomu egzaminów i wymagań, a potem ludzie idą "studiować" po papier.
Z tymi gimnazjami to był skrót myślowy, bo przecież ich wprowadzenie było równoznaczne z nową reformą edukacji, przy czym po raz kolejny okazało się, że nowe niekoniecznie znaczy lepsze
No niby tak, ale, tak z drugiej strony wprowadza się np. obowiązkowę matematykę na maturze. Można więc przypuszczać, że coś się w prostocie otrzymania świadectwa maturalnego zmieni czy to tylko pobożne życzenia?
a widziałaś poziom zadań maturalnych z owej matematyki? To zajrzyj na informator. Wszystko jest tak pomyślane, by zdawalność była utrzymana na określonym poziomie, bo to potwierdza jakość przeprowadzonej reformy. Inaczej reforma okazałaby się klapą. Poza tym nikt nie zaryzykuje ulania więcej niż przewiduje norma, bo szkoły nie poradziłyby sobie rady z rodzicami, którzy coraz częściej uważają, że każdy ma prawo do tytułu magistra. i koło się zamyka.
Błąd popełniony został w 1999 roku, kiedy stworzono wizję społeczeństwa, w którym 80% będzie miało wyższe wykształcenie.
Widziałam arkusze z matematyki, ale ponieważ z matematyką miałam do czynienia ładnych parę lat temu (nie licząc statystyki ), to nie jestem w stanie obiektywnie ocenić stopnia trudności tych zdań Mój brat będzie zdawał w przyszłym roku maturę, więc dzięki niemu po części jeszcze wiem co i jak się kręci w tym kociołku, no i z jego opowieści wynika, że mimo tej prostoty zadań dzieciaki jednak mają z matematyką kłopoty.
Co do tego, że teraz jest parcie na to, żeby każdy był mgr to też nie do końca jest tak - wystarczy sobie popatrzeć na listy osób zakwalifikowanych do przyjęcia na uzupełniające studia magisterskie II stopnia - to są zawsze jakieś śladowe ilości rzędu 5-10 osób, na tych popularniejszych kierunkach może trochę więcej, ale generalnie szału nie ma. Komu zależy na wykształceniu i nauce, ten uczy się i zdobywa tytuł magistra, cała reszta zaś zadowala się licencjatem i później chlubi się tym, że ma wykształcenie "wyższe niepełne" albo w ogóle "wyższe". Spadek wartości tytułu mgr skutkuje też tym, że studia doktoranckie stają się coraz bardziej oblegane, ale tu na szczęście jeszcze jest jakiś odsiew. Jeszcze
ponieważ tytuł licencjata wystarcza, dlatego większość zadowala się tym tytułem, ma wyższe zawodowe. Ale ogólnie dzięki temu już ma papierek. Mówimy o tej samej tendencji w każdym razie.
A co do poziomu matematyki i trudności z nią, to jest to owoc ciągłego spłycania i uczenia na pamięć, a nie uczenia myślenia.
ma wyższe zawodowe.
Zawsze mnie rozwala taka hybryda Kiedyś ktoś z roku na ćwiczeniach zapytał naszego dr-a, dlaczego system boloński nie obowiązuje na wydziałach prawa? W odpowiedzi usłyszał, że nie można być pół prawnikiem
Co do uczenia na pamięć - trudno ganić za nie szkoły średnie i niższe, skoro ono jest obecne nawet i na studiach U mnie nie wymaga się myślenia, ba - w niektórych przypadkach jest ono nawet niemile widziane (wtedy, kiedy student zamiast klepać z pamięci wykład profesora będący jedynym słusznym zdaniem w omawianej kwestii). Żeby zaliczyć nie trzeba wiedzieć o czymś się mówi, wystarczy mówić o tym co było na wykładzie. Strasznie mnie to irytuje
Czy ktoś coś wie nt. odpłatności drugiego kierunku? To dla mnie istotna kwestia
Czy ktoś coś wie nt. odpłatności drugiego kierunku? To dla mnie istotna kwestia Ministerstwo Nauki chce nas uraczyć ideą odpłatnego drugiego kierunku. Wobec tego pomysłu powstała studencka inicjatywa "Stop płatnym studiom". Wszystkiego dowiesz sie tutaj .. no moze prawie wszystkiego Strona do której cię odsyłam, przynajmniej dla mnie, pozostawia wiele do życzenia
tutaj też trochę informacji
Ministerstwo Nauki chce nas uraczyć ideą odpłatnego drugiego kierunku
Najwyższy czas
Najwyższy czas
Na co? Żeby skubać młodych i ambitnych? Jak mi przyjdzie płacić za mój drugi kierunek to będę musiała z bólem serca z niego zrezygnować, bo mnie zwyczajnie nie będzie na niego stać - przy drugim kierunku na stacjonarnych nie znajdę takiej pracy, która pozwoliłaby mi drugi fakultet sfinansować. Jaki to będzie uszczerbek dla państwa i narodu chyba nie muszę tłumaczyć
Na co? Żeby skubać młodych i ambitnych?
Jak młodzi i ambitni są tacy młodzi i ambitni, to niech zarobią na swoje studia
Temat był już poruszany: dlaczego podatnicy mają się zrzucać na czyjąś edukację, jeśli beneficjent zaraz po odebraniu dyplomu planuje się spakować i wybyć na Wyspy ?
Albo chociaż do Reichu.
Wtedy zysk ma beneficjent "darmowego szkolnictwa" i kraj docelowy. A podatnicy-frajerzy podwójną stratę, bo podatki im zabrano, a usług nie ma.
Jak dla mnie powinniśmy pójść jeszcze dalej i na czas emigracji, w trakcie której emigrant nie płaci podatków do budżetu Najjaśniejszej Rzplitej powinniśmy zawieszać prawo delikwenta do głosowania.
Jankesi wywołali rewolucję pod hasłem: "No taxation without representation". Dzisiaj powinniśmy wprowadzić zasadę: "No representation without taxation".
Jak młodzi i ambitni są tacy młodzi i ambitni, to niech zarobią na swoje studia
Koszem bardziej wszechstronnego wykształcenia? No bomba.
Jak młodzi i ambitni są tacy młodzi i ambitni, to niech zarobią na swoje studia Elahgabalu tak się po prostu nie da. Mnie nie stać, żeby studiować jeden kierunek - muszę pobierać kredyt studencki. Gdyby drugi miał być płatny nigdy nie mógłbym studiować dwóch kierunków. Płatny drugi kierunek jest po prostu faworyzowaniem studentów z bogatych rodzin. Ukończą dwa a i tak uciekną za granicę. A co z tymi, którzy są zdolni i chcą studiować, ale ich na to nie stać? Co z tymi, którzy muszą pracować, aby się utrzymać przy jednym kierunku studiów? Z czego mieliby zapłacić za drugi. Jest to po prostu poroniony pomysł zamykający biedniejszym drogę do wszechstronniejszego wykształcenia.
Trzeba wprowadzić przepis, że po ukończeniu państwowej uczelni wyższej absolwent jest zobowiązany do przepracowania na terenie RP dajmy na to pięciu lat
Taki przepis to kołchoz zeżre z miejsca jako łamiący zasadę swobodnego przepływu pracowników. Wolę odpłatność za studia
Dobrze chae prawisz, mogę Ci polać
A dlaczego ma być płatne?
Dlatego, że to "darmowe" usługi w sektorze edukacji sprawiają, że najlepsze polskie uniwerki lokują się w trzeciej, czy czwartej setce rankingów. I jedyne, co rektorzy mogą odpowiedzieć, to to, że "ranking jest niesprawiedliwy", bo wylicza m.in. noblistów. Ryczałbym ze śmiechu, gdyby nie fakt, że to rektor UJ tak się wypowiedział no i smutno mi z tego powodu
To, co "darmowe" jest na niskim poziomie. Z ciekawości: do dentysty chodzisz państwowego, po zapisaniu się na termin i odstaniu w kolejce ?
Ryczałbym ze śmiechu, gdyby nie fakt, że to rektor UJ tak się wypowiedział no i smutno mi z tego powodu
Ale na pewno rozweseli Cię wiadomość, że mój uniwerek jest jeszcze dalej
Niech zgadnę: zrzesza wszystkie lewicowe młodzieżówki ?
koncepcja jest apolityczna jednakże podpinają się pod nią różne organizacje, które chcą coś dla siebie ugrać, a w tym także lewacy. Nie ma się czemu tutaj dziwić. Przede wszystkim jednak w akcję są zaangażowane środowiska studenckie (samorządy), które nie przestraszyły się presji ministerstwa negatywnie podchodzącego do ów przedsięwzięcia.
NZS np. poparł całą idee, chociaż można mieć do nich pretensje za zbyt słabe przyklepnięcie pomysłu.
Wybacz, ale gdzie jest napisane, że każdy chętny powinien móc studiować dwa kierunki ? Znowu to myślenie pt. "należy się".
Nigdzie. Wracamy zatem do pierwszej myśli: jesteś dobry, dostajesz stypendium, które Ci wystarcza na dwa kierunki. Albo kalkulujesz, czy Ci się opłaca brać taki kredyt.
Każdy chętny może nie ale system stypendialny to też zły pomysł. Ja w życiu nie dostałem stypendium - zawsze dostawali je "zakuwacze", którzy nigdy sami na nic nie wpadli.
Ale na pewno rozweseli Cię wiadomość, że mój uniwerek jest jeszcze dalej
Nie rozweseli. Wyszłoby na to, że (cytując klasyka): "Z kogo się śmiejecie ? Z samych siebie się śmiejecie". A w zw. z takim stanem szkolnictwa nad Wisłą nie jest mi specjalnie do śmiechu.
Cały czas podtrzymuję swoje zdanie, ale na forsie nie leżę i szukam oszczędności, gdzie się da. Nie oszczędzam na podręcznikach, skryptach czy ksero, ale na finansowanie drugiego kierunku nie mogę sobie pozwolić (no chyba, że zrezygnuję z pierwszego, ale to bez sensu).
A Pulla odpuść, bo to nie było o nim
Czy dzieciom rodziców niezapobiegliwych paradoksalnie ten brak zapobiegliwości aby nie wychodzi na zdrowie? Uczą się samodzielności skoro nie mają niczego podanego na tacy.
Na socjalne się nie załapię a naukowe dostają nie Ci, którzy mają coś do powiedzenia ciekawego ale Ci którzy więcej zakuli.
Nigdy nie załapałem się na naukowe (raz jeden otarłem się o nie o włos), ale nigdy nie strzeliło mi do głowy, żeby powiedzieć, że dostają je tylko tępe kujony. Nie mam jak polemizować z takim stwierdzeniem.
Czy to wychodzi na to, że zamiast studiować to, co się chce i co się lubi, należy studiować to, co jest na czasie i co przyniesie dochód? Ja wiem, że miło jest brać pod uwagę zapotrzebowanie rynku, ale bez przesady. Nawet jeśli po polibudzie miałabym zarabiać grube miliony, w życiu bym się na nią nie porwała. Za wysokie progi
Ja ryzykuję w innych dziedzinach i z różnym, najczęściej kiepskim skutkiem, więc może lepiej żebym się za to nie brała
Czy to wychodzi na to, że zamiast studiować to, co się chce i co się lubi, należy studiować to, co jest na czasie i co przyniesie dochód?
No mniej więcej.
Miałem w kieszeni indeks na historię i sobie odpuściłem. Właśnie ze względu na perspektywy. Historię wolę "studiować" w zaciszu domowym.
Ja nie łapię tego "mniej więcej", chociaż jestem żywym przykładem na to, że jednak można studiować to, czego się w ogóle nie zamierzało. Inna sprawa, że gdyby nie pewne nadzwyczajne okoliczności to nie wahałabym się z tego zrezygnować
To wszystko jest niedorzeczne. Studenci okradają biednych podatników. Rozumiem więc, że teraz podatki będziemy mieć mniejsze skoro drugi kierunek będzie płatny? Poza tym jakoś nie czuję się jak złodziejka. Pracuję więc również płacę podatki, poniekąd więc płacę za swoją edukację. Po studiach zostanę w kraju i będę płacić za edukację innych więc spłacę swój dług wobec społeczeństwa. Tylko proszę mi tutaj nie wyskakiwać z argumentem, że ja owszem, być może zostanę ale znaczna część wyjedzie pracować na wyspy. Z moich obserwacji wynika, że za granicę wyjeżdżają częściej ludzie z wykształceniem średnim, średnim niepełnym ipt. Jeśli ktoś zostaje w kraju żeby studiować i wywala na te studia grube pieniądze to raczej nie wychodzi z założenia, że po skończeniu studiów i tak "ucieknie" z kraju. Bo jaki to ma sens? Zamiast marnować 5 lat tutaj, lepiej od razu wybyć na wyspy i tam zacząć nowe życie. Widzę jak zrobili moi znajomi. Skończyli szkołę średnią i tyle ich widzieli w Polsce. Płatny drugi kierunek nie jest wiec dla mnie niczym innym jak ograniczaniem zdolnych ludzi.
Jeśli chodzi o kredyty studenckie to nie orientuję się dokładnie co i jak. Wiem, że moja koleżanka dostaje takiego kredytu 400 zł co miesiąc. No szalona kwota! Jeśli dodamy do tego stypendium socjalne to wyjdzie tej kasy dokładnie tyle żeby utrzymać się na jakiejś diecie głodowej. Poza tym, jak nazaa wspomniała wcześniej, nie dla każdego szczytem marzeń jest wkraczanie nowe życie z kredytem. Już teraz mamy dość wysoką średnią wieku jeśli chodzi o zawieranie małżeństw, a jeszcze wyższą jeśli mówimy o rodzeniu dzieci. Trąbi się o tym, że społeczeństwo się starzeje. Ciekawe jak te średnie wieku będą wyglądały w momencie kiedy "połowa" młodych ludzi zamiast układać sobie życie po studiach, zacznie spłacać kredyty wzięte na edukację. Mam taką sytuację, że utrzymuję się sama i wolę się zarobić, chodzić jak zombie, niż wbić sobie gwóźdź do trumny, biorąc kredyt studencki. Po studiach chciałabym kupić mieszkanie, zacząć myśleć o założeniu rodziny. Jakoś średnio to widzę w momencie kiedy na kilka najbliższych lat mam zapewnioną atrakcję w postaci rat kredytowych.
System stypendialny mamy tak cudownie rozwinięty, że można by ba ten temat napisać całą pracę doktorancką. Do tej pory się głowię jak to się stało, że mając dochody sporo niższe od zeszłorocznych, moje stypendium jest o 50 zł mniejsze niż rok temu? Wspomniał tutaj też ktoś o tym, że należy być zdolnym i starać się o stypendia od firm, osób prywatnych itp. Koleżanka ma stypendium ministra kultury. I tutaj proszę wszystkich żeby mocno się czegoś chwycili bo od takiej sumy może zawirować w głowie! Proszę państwa mówimy tutaj o bajońskiej kwocie 47 zł (słownie: czterdziestu siedmiu)!
Bardzo niesprawiedliwe jest mówienie, że dzieci niezaradnych rodziców mają pecha i niech radzą sobie same (a najlepiej niech pójdą płytki wykładać bo przecież ktoś to musi robić). Doprawdy świetny to system gdzie dzieci mają płacić za błędy swoich rodziców! Zresztą zostawmy niezaradność w spokoju, a przyjrzyjmy się sytuacji na wsiach. Wiele rodzin utrzymuje się tam tylko z pól uprawnych, stopień bezrobocia jest większy niż w miastach. Znam rodziny których nie stać na używane podręczniki szkolne. Jedyną szansą na studia jest tutaj stypendium socjalne, w większości przypadków i tak za niskie, i gdzie w tym wszystkim mają znaleźć się pieniądze na drugi kierunek? Oczywiście, zaraz usłyszę "niech idą na zaoczne!". Tyle tylko, że nie wszystkie kierunki są dostępne w trybie zaocznym. Ktoś całe życie marzy o medycynie i pójdzie na pielęgniarstwo, bo medycyny zaocznej nie ma, a pielęgniarstwo owszem. Gdybym ja teraz miała wybór i gdyby archeologia była zaoczna to nawet bym się nie zastanawiała i wskoczyła na zaoczną. W tej chwili mam sytuację, że pracuję 6 dni w tygodniu,a studiuję 5 dni w tygodniu. Marzyłam o Hellenistyce jako o drugim kierunku studiów i muszę się z nim pożegnać bo musiałabym zarabiać z 1300 zł netto żeby sobie na to pozwolić. A kto mi da taką kasę?
Aha. A do dentysty chodzę państwowego. To jakaś głupia propaganda, że jak coś jest prywatne to koniecznie lepsze.
Rektorzy zrzeszający się na ogólnopolskiej konferencji opowiadają się w większości za wprowadzeniem od 2015 r odpłatności za studia. Chcą w ten sposób wpompować więcej środków w szkolnictwo wyższe. Oczywiście nikt nie zamierza zrezygnować z pieniędzy płynacych od państwa. Oznacza to, że studenci i ich rodzice będą płacili podwójnie za pobierana naukę Co więcej opłata jaką mają być obciążeni studenci ma zostać uśredniona i .. równa dla wszystkich. Zaiste „złoty środek”. Student historii który potrzebuje kawałka mapy i kilku podręczników będzie płacił tyle samo co student medycyny Dziady jedne i tyle
Jeśli chodzi o kredyty studenckie to nie orientuję się dokładnie co i jak. Wiem, że moja koleżanka dostaje takiego kredytu 400 zł co miesiąc.
Ha, ale na socjalne to się jeszcze trzeba załapać, a progi są takie, że trzeba naprawdę nie mieć nic albo pracować na czarno, żeby te marne 200 zł dostać, bo tyle wynosi najniższe
Inna sprawa: co z tego, że poda się dochody rodziny skoro nie jest to jednoznaczne z finansowaniem przez rodziców (ja mam taką sytuację). Wie ktoś jak można to ominąć/udownodnić itp?
Czekaj - chodzi Ci o to, że podajesz zarobki swoich rodziców, a oni nic Ci z nich nie odpalają? Jak tak to powinnaś im założyć sprawę o alimenty i tyle, bo tak długo, jak długo się będziesz uczyć są oni zobowiązani do pokrywania choć części kosztów. Teoretycznie mogłabyś przedstawić tylko swój dochód uzyskany w poprzednim roku kalendarzowym i próbować go przepchnąć argumentując, że mieszkasz i utrzymujesz się sama, ale obawiam się, że ze względu na ten obowiązek alimentacyjny to może nie przejść. Tak teraz spojrzałam w regulamin na UMK - wymagają absolutnie wszystkich dokumentów, zarobków studenta i jego rodziców, więc chyba faktycznie nie da rady tego ominąć
A, rząd zapowiedział właśnie, że nie przyklaśnie pomysłowi rektorów. Przynajmniej na razie
No nazaa tak to nie bardzo ponieważ nie odbywa się to na zasadzie jakiejś wojny z rodzicami. Ich zwyczajnie nie stać na to żeby dokładać mi do studiów. UMK bardzo dokładnie sprawdza swoich stypendystów, wymagają wszelkich możliwych dokumentów. W tym roku akademickim mama musiała załatwić zaświadczenie, że jest bezrobotna i dodatkowo nie ma żadnej propozycji pracy. Kobiety w Urzędzie Pracy uwierzyć nie mogły, że gdzieś się czegoś takiego wymaga.
Moja koleżanka dostaje socjalne, ale żeby je w ogóle dostała musiała właśnie założyć sprawę o alimenty swojemu ojcu mimo, że wszyscy wiedzieli, że nie jest wypłacalny, ale chodziło o potwierdzenie tego na piśmie. Dzięki temu dostała alimenty z funduszu alimentacyjnego przy okazji. Nie wiem, może też kombinuj w tę stronę?
Aha, student ma prawo do zapomogi w ciągu roku akademickiego - raz albo dwa razy. Napisz podanie, dobrze umotywuj, może przyznają. W końcu to nic nie kosztuje, a może się uda
Horus, medycyna zaoczna jest jak najbardziej dostępna. Na łódzkim uniwerku w tym roku było na samym lekarskim 60 miejsc do zagospodarowania. koszt? Od 12 do 16 tys. złotych.
Oj , nie medycyna, tylko kierunki medyczne jesli chodzi o ksztalcenie zaoczne to nie ma takiej opcji , przyszli lekarze musza studiowac na dziennych. Zaoczne sa albo po dyplomowe , albo dla tych którzy chca uzupełnic swoje wyksztalcenie o fizykoterapie, farmaceutyke, administracja itp. stad wysokie koszty.
Oj , nie medycyna, tylko kierunki medyczne jesli chodzi o ksztalcenie zaoczne to nie ma takiej opcji , przyszli lekarze musza studiowac na dziennych.
Chodziło mi generalnie o studia niestacjonarne.tutaj dowód że takie studia odbywają się w trybie niestacjonarnym. Przyszli lekarze nie muszą studiować na studiach dziennych.
Chodziło mi generalnie o studia niestacjonarne.
Ale niestacjonarne mogą być wieczorowe i niczym nie różniące się od dziennych albo zaoczne, których z dziennymi porównać się nie da. Diabeł tkwi jednak w szczegółach :P