wika
ostatnio przyłapałem się na mieszaniu z błotem reżyserów, którzy angażują do swoich filmów znanych i lubianych amerykańskich raperów. tymczasem prawda jest taka, że ich obecność - najczęściej w epizodach - bardzo pozytywnie wpływa na potocznie rozumianą prawdziwość danej sceny.
weźmy dla przykładu '8 Mile'. kiedy zobaczyłem ten film po raz pierwszy parę miechów temu, doznałem lekkiego szoku. fabularny oldskul najlepszego sortu, westernowy motyw pojedynku, znakomite aktorstwo (na czele z głównym bohaterem eminemem), fajny i stylowy powrót Kim Basinger, świetnie napisane dialogi, zero epatowania czarnym (i białym) eloziomalstwem ala Will pożal się boże Smith ze swoich niemowlęcych prób aktorskich, jednym słowem, byłem zdumiony poziomem obejrzanego filmu, co nie zdarza się wcale tak często. w połączeniu z ponurym i surowym klimatem ulic Detroit oraz skromnością eminema, który ani myślał wywyższać się ponad resztę obsady, otrzymałem naprawdę wiarygodny kawał kina z "przygaszonym" happy endem, jakiego nie spodziewałem się ujrzeć.
inny przykład, tym razem epizod: NARC i Busta Rhymes w roli oprycha przyłapanego w warsztacie przez gliniarzy. umówmy się: koleś nie zdobył swoim wystepem Parnasu aktorskiego rzemiosła. jedyne, co musiał robić, to drzeć japę, podczas gdy Liotta i Patric obijali ją do kości. ale nie w tym rzecz. chodzi o to, że cała sekwencja wyszła niezwykle sugestywnie i przede wszystkim porażająco autentycznie, ba, w pewnym momencie - widząc narastającą furie w oczach Liotty - człowiek bezwiednie przechodził na stronę torturowanych dilerów. ci bowiem, plując krwią i szamocząc się na krzesłach, zwyczajnie popłakali sie ze strachu. jak dla mnie coś niesamowitego.
'Training Day' - Snopp Dogg i Dre na pewno nie zrobili filmowi większej krzywdy niż reżyser Antoine Fuqua do spółki ze scenarzystą Davidem Ayerem, którzy wymęczyli modelowo infantylne zakończenie, rujnując tym samym wszystko, co wcześniej zbudowali. raperzy zanotowali migawkowe, aczkolwiek zapadające w pamięć występy - ten pierwszy wcielił się w role dilera na wózku, ten drugi - w członka brygady do rozwałki dowodzonej przez skorumpowanego Denzela. i co tu dużo mówić, obaj ziomale spisali się bez zarzutów.
zakazaną mordę Xzibita mogliśmy podziwiać w 'The X Files: I want to belive'. i znowu: w typowej dla siebie roli murzyńskiego twardziela, mocno stąpającego po ziemi wypadł bardzo naturalnie, bez charakterystycznej maniery znanej choćby z przebojowego 'Pimp my ride' czyli "naskakiwania z ryjem" na swoich rozmówców. faktem jest, że pierwszych skrzypiec nie zagrał, niemniej w scenach z jego udziałem nie odczuwałem żadnego nieprzyjemnego dysonansu wynikającego z niedopasowania postaci do realiów. dobra robota.
z czego bierze sie owa "raperska" naturalność i autentyzm zachowania? z eminemem sprawa jest prosta - koleś zagrał samego siebie, więc nie było mowy o braku wyczucia roli. zresztą... sami sobie odpowiedzcie na to pytanie. przy okazji: jeśli znacie jakieś inne tytuły filmów z raperami, opiszcie:)
Może nie film, ale w growych Kronikach Riddicka Xzibit ma wcale nie taki mały epizod (właściwie to jedną z głównych ról), tylko że tu chodzi głównie o podkład głosu i użyczenie mordy.
Cenię sobie Mos Defa, z tymże to nie grający raper tylko aktor I muzyk.
A o tym że Busta grał w NARC nie miałem pojęcia, dzięki Mental! Przywoływana scena jest rzeczywiście świetna i maksymalnie naturalna. W ogóle cała akcja w i przed warsztatem to arcydzieło filmu sensacyjnego. Uwielbiam dialog między Liottą i Patricem przed budynkiem.
nawet podobni:)
Cenię sobie Mos Defa, z tymże to nie grający raper tylko aktor I muzyk.
CDK? Widziałeś jakikolwiek film z jego udziałem? Przecież ten gość to porażka
Hej, ale w "Autostopem przez Galaktykę" wypadł przednio. (albo po prostu oglądałem ten film tak dawno temu, ze już nie pamiętam ). A "16 przecznic" i jego zjarane "I need suit" owszem - może się nie podobać, ale mnie podeszło i pozytywnie rozbawiło. I szczerze mówiąc więcej filmów z nim nie widziałem, nie licząc nieszczęsnego "Talladega Nights", ale tam się nawet nie odzywa .
Może przesadziłem z tym cenię ;) ale na pewno nie określiłbym go mianem porażki. Pamiętam dość pozytywne wrażenia z Autostopem Przez Galaktykę właśnie i takie same z widzianego ostatnio Be Kind Rewind.
http://www.galpinautosports.com/images/news/images/arnold/arnold01_big.jpg
nawet podobni:)
Arnold wystąpił też w, prowadzonym przez Zibita, Pimp my ride .
A 2pac gra jeszcze ? xD
Bolec. czarnuch znad Wisły. w "Poniedziałku". po prawej.
Ja to bym chcial miec Kukiza za wuja xD
Są też porażki typu Dmx, Ice Cube, Ice-T, a ostatnio nawet 50 Cent... To już ważne jest wyczucie reżysera, bo powierzenie głównej roli w filmie akcji dla Cube'a w xXx: State of the Union to była miscasting roku.
no dokładnie jeszcze teksty typu, ze potrzeba im było jeszcze lepszego agenta (niz granego wczesniej przez Vin Diesel'a) i obsadzenie w roli tego groźniejszego "kulke" Cube'a to porażko-parodia.
Method Man w The Wire. Sugestywnie, aczkolwiek bez wiekszych rewelacji.
Przy okazji: http://www.ew.com/ew/article/0,,1126445,00.html
No właśnie, Method Man z The Wire - szkoda, że jako "Cheese" występował tylko w 13-tu odcinkach (był po prostu rewelacyjny); jak teraz słucham np. Enter The 36 Chambers, gdzie jest go b. dużo, strasznie przypomina mi sie Cheese (świetna postać - cytat: do Joe "Omar had this hoe pulling guns out of her pussy, the shit was unseemly, uncle" albo do Chrisa: "Where my cheese at?").
'Training Day' - Snopp Dogg i Dre na pewno nie zrobili filmowi większej krzywdy niż reżyser Antoine Fuqua do spółki ze scenarzystą Davidem Ayerem, którzy wymęczyli modelowo infantylne zakończenie, rujnując tym samym wszystko, co wcześniej zbudowali.
Nie zgodzę się zakończenie jest włąsnie jednym z najlepszych atutów tego filmu. Mental robisz się zgryźliwy na starość widzę. ;/
Nie zgodzę się zakończenie jest włąsnie jednym z najlepszych atutów tego filmu.
raczysz żartować, Predatorze. zakończenie tego filmu to farsa. a jako że mam za sobą piąty - najwspanialszy i najgenialniejszy - sezon The Wire (jeszcze raz całusy w pytke dla Jakuzziego, tym razem publicznie:)), uważam wręcz, że zakończenie 'Training Day' to pedalstwo do trzeciej potęgi Arystotelesa w skali Gejforta.
Pamiętam, że TD ma także alternatywne zakończenie, ale nie pamiętam czym różniło się od kinowego; w każdym razie, mnie tak strasznie nie raziło - ostatnia scena na osiedlu z Jake i Alonso jest rewelacyjna dzięki niesamowitemu występowi Denzela (i nie jest dla mnie infantylna), a to co się dzieje później jest rzeczywiście lekko naciągane, ale bez przesady (jakaś doza umowności jest przeze mnie zawsze przyjmowana).
a jako że mam za sobą piąty - najwspanialszy i najgenialniejszy - sezon The Wire
Też niedawno (z 10 dni temu) skończyłem i do dzis się nie mogę pozbierać (BTW dla mnie najlepszy jest sezon trzeci).
RZA i GZA w kawie i papierosach jarmuscha, cóż faceci grają samych siebie i źle im to nie wychodzi wcale, dialogi są świetne
http://www.youtube.com/watch?v=H6EZkIaJcCI
Xzibit i RZA w "Derailed"
RZA w "Ghost Dog" (komponował też muzykę)
Wspominany już Mos Def miał większą rolę w "Italian Job"
Snoop zagrał jeszcze w horrorze "Bones" oraz w dramacie "Baby Boy", w którym pierwotnie miał zagrać także 2Pac. Jeśli już jesteśmy przy Singletonie to koniecznie należy wspomnieć znakomity "Boyz N The Hood".
W zasadzie około roku 2000 rap z Zachodniego Wybrzeża wrócił na świecznik dlatego tacy ludzie jak Dre, Snoop, Eminem, Ice Cube pojawiali się niemal wszędzie. Zaowocowało to niestety takimi "kwiatkami" jak np. "The Wash". Ice Cube zrealizował swoje "Piątki" (2 i 3 część po 2000r), które zresztą chyba i tak są lepsze od jego nowszych tworów typu "Are we there yet". Całkiem jadalne były chyba też obie części "Barbershop" Ale i tak ze wszystkich "raperskich" komedii, które oglądałem najlepiej wspominam "How High" (Method Man i Redman). W paru starszych filmach pojawił się też Ice-T, ja go najbardziej pamiętam z "Johny Mnemonic".
pozdrawiam
Krzysiek