wika
Ciekawi mnie, czy ktoś oprócz mnie ogląda i lubi starocie filmowe Kolekcjonuję stare filmy i lubię je oglądać. Zaczęło się chyba od "Śniadanie u Tifanny'ego" - polubiłam Audrey Hepburn i obejrzałam większość filmów, w których zagrała, zanabyłam kolekcję filmów z jej udziałem, poza tym oglądam namiętnie i z zapałem TCM.
Do ulubionych w kolekcji zaliczam:
1. The Women - film ze znakomitą obsadą - świetny pojedynek aktorski Normy Shearer i Joan Crwaford. Pierwsza gra dobrą, wspaniałą i oddaną żonę - anioła, a druga - wcielenie zła (czemu to nie dziwi?), złodziejkę mężów. Poza nimi w obsadzie - jak w tytule - same kobiety, mężczyzn nie pokazuje się wcale.
Właściwie wszystkie aktorskie kreacje na plus.
2. It's a Wonderful Life - pewnie większość z Was widziała, ciepły film rodzinny o mężczyźnie, który traci wszystko, chce popełnić samobójstwo i spotyka anioła. Jak nie lubię J. Stewarta, tak ten film a i owszem.
3. Jak poślubić milionera? - przesympatyczny film o trzech ubogich przyjaciółkach, którym do szczęścia brakuje bogatego męża - mogłaby to być głupiutka komedyjka, a ma w sobie coś jeszcze dzięki świetnym dialogom i znakomitej obsadzie - przede wszystkim Lauren Bacall, Betty Grable i Marylin Monroe.
Z kolekcji Audrey Hepburn, na przykład: Rzymskie wakacje z Gregorym Peckiem - opowieść o księżniczce, która przez chwilę chciała być - prawie - Kopciuszkiem,
Sabrina z Humphreyem Bogartem i Williamem Holdenem, Bogart znakomity - mrukliwy, milczący, złośliwy, ale nie da się go nie kochać. Zdecydowanie wolę tę wersję od tej z Harrisonem Fordem.
Filmów w kolekcji jest aż osiemnaście, warto zobaczyć The Children's Hour, Dwoje na drodze (z Finneyem!!), a z sympatycznych filmidełek: Love in the Afternoon , Charade..
Pewnie się o nich jeszcze potem rozpiszę Na razie to było gwoli wstępu
Nie mogę napisać "uwielbiam starocie!!!" bo kino to kino, ale faktem jest, że wśród tych starych filmów jest całe mnóstwo wartych uwagi, ponadczasowych dzieł.
Z tych najlepszych które widziałem mogę wymienić:
-- Filmy Hitchcocka. Wszystkich nie widziałem, ale Psychoza, Ptaki, Północ, północny zachód, Starsza pani znika i Nieznajomi z pociągu to absolutnie rewelacyjne kino, majstersztyki w każdym calu.
-- Metropolis - byłem pod ogromnym wrażeniem tego filmu. Rozmach, wyobraźnia twórców, emocje. Wspaniały film, którego nie waham się nazwać arcydziełem. Niebywałe, że film z 1927 roku w dzisiejszych czasach może robić takie wrażenie.
-- Sokół maltański i Wielki sen czyli klasyka czarnego kryminału z nieśmiertelnym Humphreyem Bogartem. Rewelacyjne filmy, zwłaszcza ten pierwszy. Fabuła Wielkiego snu wydała mi się zbyt zagmatwana, a może po prostu byłem zbyt śpiący
-- Casablanca - czy ten film wymaga komentarza?
-- Arszenik i stare koronki - REWELACJA! Kolejny film, po obejrzeniu którego żal ogarnia człowieka, że dzisiaj nie powstają tak cudownie lekkie, wyśmienite filmy.
-- Deszczowa piosenka - do historii kina - słusznie - przeszła scena w deszczu, ale cały film pełen jest równie wybornych scen. Kino przez duże K.
-- Rzymskie wakacje - najlepsza komedia romantyczna ever? Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Uroczy film.
Arszenik i stare koronki - REWELACJA! Kolejny film, po obejrzeniu którego żal ogarnia człowieka, że dzisiaj nie powstają tak cudownie lekkie, wyśmienite filmy.
Do kolekcji Cary'ego Granta jeszcze nie doszłam, ale mam chyba wszystkie filmy, a "Arszenik i stare koronki" to świetny film Koncepcja starszych pań, które pozbywają tych mniej ciekawych ludzi wokół po prostu mnie rozwala i na tym tle ogłupiały, zaskoczony tym, co się dzieje Cary Grant - zawsze warto!
Też lubię oglądać starocie, choć ani ich nie kupuję, ani raczej nie zamierzam (aktualnie w kolejce czeka ze dwieście innych, "nowożytnych" tytułów – stare może kiedyś). Nie powiem, żebym specjalnie przepadał za dawnymi filmami, ale gdy tylko mam okazję, staram się łyknąć (głównie dzięki TCM i Ale Kino) taki seans, przynajmniej te najsłynniejsze filmy. Ot, żeby powąchać trochę tego dawnego kina, przekonać się, co i jak się wtedy grało, jakie gwiazdy i jakie tematy rządziły wówczas umysłami kinomanów. Po prostu – co się wtedy oglądało. Parę dni temu na przykład "Krzyżowy ogień" Dmytryka na Ale Kino – przez najbliższe kilka poniedziałków będą leciały kryminały, które zamierzam zaliczyć.
Z filmów, które wymieniłaś, widziałem tylko "Rzymskie wakacje" (W-S-P-A-N-I-A-Ł-E) i "Szaradę" (pozostałe – bardzo chętnie, jak się trafią...), ale to znakomitości, więc chyba wstyd byłoby nie widzieć. Natomiast czasem jednak można się nieźle przejechać na tym dawniejszym kinie. Kilka miesięcy temu widziałem "Zabawną buzię" (również z A. Hepburn), ale to była niestety straszna ramota... Tylko dla zagorzałych fanów filmów muzycznych z tamtych lat.
Natomiast czasem jednak można się nieźle przejechać na tym dawniejszym kinie. Kilka miesięcy temu widziałem "Zabawną buzię" (również z A. Hepburn), ale to była niestety straszna ramota... Tylko dla zagorzałych fanów filmów muzycznych z tamtych lat.
Oj tak, "Zabawna buzia" jest męcząca, nawet mimo Freda Astaire'a i Audrey, właściwie fajny jest tylko początek, kiedy skromna bibliotekarka zostaje odkryta przez fotografa no i scena zwiedzania Paryża (do Paryża mam ogromny sentyment )
Zaczęło się chyba od "Śniadanie u Tifanny'ego" -
aaa, aż sobie kupiłem obraz na ścianę z Audrey
kino starsze ma swój urok, choć - jak mi się zdaje - słuszny jest odbiór pozbawiony współczesnych oczekiwań wobec filmu w ogóle. aktorstwo jest inne, tło służy historii, historia niczemu nie służy, prócz zainteresowania fabułą.
Hitchcock jest wielki, bez dwóch zdań. Najwiekszy pośród tuzów dawnego kina. I tylko dla niego ten temat warto było założyć: "Psychoza", "Ptaki" ,"Vertigo", "Północ-północny zachód", "Sznur", "Okno na podwórze", Alfred Hitchcock Presents. Mistrz reżyserii, precyzji technicznej [scenariusz, aktorstwo]. Pewnie kupa ludzi go nie zna [takie czasy], ale każdy kinoman, każdy kto śmie nazywać siebie znawcą kina bądź zaznajomionym z kinem, musi znać Hitchcocka. To początek i koniec kina sensacyjnego, dreszczowca, thrillera, kryminału. Każdy, z mniejszym lub większym sukcesem, stara się naśladować wielkiego AH.
W ogóle - trzeba znać stare kino. Oczywiście prezentuje ono innego typu wrażliwość, skierowane jest do innego typu widza, lecz jest na swój sposób urocze, w pewnych momentach - doskonałe. Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób mógłbym nie docenić "Sokoła Maltańskiego", "Casablancę", "Metropolis" - te filmy stały się przecież wzorem pewnych rozwiązań fabularnych; ich twórcy byli pierwszymi w kreowaniu światów wcześniej niewidzianych, niezauważanych, najzupełniej nowych. To sprawa nie do przecenienia i nie do niedoceniania.
Poza tym:
- Bulwar Zachodzącego Słońca - arcydzieło.
- filmy Chaplina - inne filmy, inny aktor.
- bracia Marx - brzuch boli od śmiechu. Nieważne, czy 70 lat po premierze czy 700 lat
- Przeminęło z wiatrem - wielki melodramat w każdej sekundzie;
- Obywatel Kane - w-y-b-i-t-n-y, ale tak na serio, bez grama przesady;
- Pancernik Potiomkin - kino wielkie nie dlatego, że tak mówią, tylko dlatego, że tak jest. Scena na schodach - bezcenna.
- Ewa chce spać - polska komedia romantyczna doskonale anachroniczna i dlatego - cudna.
Może zbyt często po stare kino nie sięgam [biję się w pierś i żałuję], ale, kurde, ma ono w sobie tę magię, której nie docenić nie sposób.
aaa, aż sobie kupiłem obraz na ścianę z Audrey
Ja też
coś w tym stylu - czerń i biel - z fajką w zębach, Audrey odwrócona, tylko zerka ze ściany. Jakiś czas temu w Ikei widziałem, z miejsca zakupiłem, bo co jak co, ale z Fight Club bawił sie nie bedę widząc TAKI obraz, który TAK doskonale pasuje na ścianę
nie rozumiem troszku tematu - dla mnie film to film i bez znaczenia jest czy powstał 80 czy 8 lat temu (poza tym, że w przypadku tego pierwszego raczej trudno na dvd o dźwięk 5.1 i takie tam pierdoły, z dodatkami włącznie). Odpowiedź jest więc chyba jasna. Choć z kolekcją gorzej, bo często takie filmy albo trudno dostać albo są odpowiednio droższe albo ich w ogóle nie wydano. Dlatego trzymam jeszcze sporo na video z tv. Oczywiście niektóre prędzej czy później kupię
Temat jak każdy inny. Równie dobrze mógłby powstać wątek o latach 80. w kinie (okres przez wielu, w tym przeze mnie, bardzo lubiany) albo np. o latach najnowszych (przez wielu odsądzany od czci i wiary). A tytułowe "starocie", sądząc na podstawie podawanych wyżej przez E. i M. tytułów, odnoszą się do filmów z dość zwartego okresu lat 40. i 50., więc chyba zainteresowani mają to samo na myśli, mówiąc o starociach. Te lata to przecież czas rozkwitu filmu noir i musicali, początki Hitchcocka, w ogóle tzw. Złota Era Hollywood, a więc można śmiało uznać, że to dość odrębny, dający się łatwo wydzielić okres, który w dodatku można lubić (lub nie). Filmy to filmy, no, racja, ale ja też uważam, że te "dawniejsze" można wrzucić do osobnej kategorii, choćby było to ujęcie bardzo luźne.
A przyznam w ogóle, że nie przepadam za podkolorowanymi filmami. Skoro film był pierwotnie czarno-biały, to dlaczego u licha uatrakcyjniać go na siłę? Cyfrowa obróbka, zgoda, ale wiedza o tym, że kolory zostały później dodane, często przeszkadza mi w oglądaniu. Nawet jeśli tego nie widzę (tzn. nie zauważam jakiejś fuszerki), to i tak świadomość tego uwiera, i dokładnie nie wiem dlaczego. A zdarzają się buble. "Casablancę" widziałem czarno-białą, ale jakieś pół roku temu któraś telewizja puściła ją w kolorze i to była tragedia. Kolory domalowane jak w Paincie, a czasem to obraz przypominał "Sin City" – tło czarne i szare, a w środku żółty płaszcz i zielony kapelusz...
zdarzają się buble. "Casablancę" widziałem czarno-białą, ale jakieś pół roku temu któraś telewizja puściła ją w kolorze i to była tragedia. Dokładnie. Kiedy tylko zobaczyłem pierwsze, kolorowe ujęcie, zmieniłem kanał. To było straszne. Nie wyobrażam sobie obejrzeć tego filmu w kolorze, tym bardziej tak fatalnie pokolorowanego.
Gdyby istniało piekło dla filmofili to jednym z jego głównych elementów byłyby projekcje pokolorowanych staroci z Szycem i Małaszyńskim na dubbingu, oraz kolejnym idiotą-tłumaczem, który za genialny pomysł uznał wrzucenie w dialogi parę żartów o IV RP.
Tak się składa, że w tym tygodniu, po paru latach przypomniałem sobie Casablancę.... dwa dni później powtórzyłem seans. Posłuchajcie sobie tych dialogów. Praktycznie każdy mówi o wiele więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut uchem. Czysta poezja.
Przy okazji Bogarta to nie rozumiem zachwytów nad Sokołem Maltańskim. Nie przeczę, że film jest bardzo dobry, ale zaliczyłbym go w poczet arcydzieł. Może to wynika z mojej słabej znajomości filmografii tamtego okresu?
Mnie tez Sokol Maltanski nie grzeje. Zdecydowanie wole Wielki sen.
nie rozumiem troszku tematu - dla mnie film to film i bez znaczenia jest czy powstał 80 czy 8 lat temu (poza tym, że w przypadku tego pierwszego raczej trudno na dvd o dźwięk 5.1 i takie tam pierdoły, z dodatkami włącznie).
Mnie się - może i sentymentalnie - wydaje, że te filmy miały w sobie więcej magii KINA - nie było świetnych efektów, dobrego dźwięku, ale filmy z tamtych lat ogląda się bardzo przyjemnie
Jakiś czas temu odświeżyłam sobie "Dźwięki muzyki" i "Mary Poppins" i są takie przyjazne, optymistyczne, ale nie przesłodzone. Takie samo wrażenie mam za każdym razem, kiedy oglądam na przykład Meet me in St. Louis - sporej części widzów może się wydać sentymentalny, prosty, naiwny, ale przy tym niezwykle optymistyczny i przyjemny czy My Fair Lady - znana historia, ubrana w scenografię doskonale oddającą klimat Londynu z początku ubiegłego stulecia, ale przy tym znakomite aktorstwo i optymistyczne wrażenie, które pozostaje po seansie, że każdy ma w życiu odrobinę szczęścia.
Takie samo wrażenie mam za każdym razem, kiedy oglądam na przykład Meet me in St. Louis - sporej części widzów może się wydać sentymentalny, prosty, naiwny, ale przy tym niezwykle optymistyczny i przyjemny
Największy plus tego filmu – "tramwajowa" piosenka.
Największy minus tego filmu – fryzura Judy Garland.
Dla mnie największy plus to rola Harry'ego Davenporta , ale co do minusa to się zgadzam
Edit: znalazłam kawałek swojej starej recenzji: "Judy Garland wygląda co prawda fatalnie - ufarbowane jak u lalki Barbie włosy dodają wrażenia sztuczności - natomiast gra bardzo dobrze, jest przekonująca i uroczo naiwna."
znalazłam kawałek swojej starej recenzji
Byłem właśnie ciekaw, czy przywołasz to tutaj.
Akurat z innego źródła ten fragment Btw, nie sądziłam, że ktoś to czytał
Mnie się - może i sentymentalnie - wydaje, że te filmy miały w sobie więcej magii KINA - nie było świetnych efektów, dobrego dźwięku, ale filmy z tamtych lat ogląda się bardzo przyjemnie
Nie wiem czy sentymentalnie, to raczej fakt:) Komedie były śmieszniejsze, a kryminał był kryminałem. Jeszcze kwestia do którego momentu filmy uznawać za "starocie"...
oglądam namiętnie i z zapałem TCM.
...niestety zmienili repertuar znacznie ... jednak dzięki TCM odkryłam oczywistą przewagę staroci nad całą resztą filmów...
Meet me in St. Louis - sporej części widzów może się wydać sentymentalny, prosty, naiwny, ale przy tym niezwykle optymistyczny i przyjemny
I autentycznie bawiący:)
Film jest sentymentalny, prosty, naiwny i słodziutki, ale jednak to wszystko i tak jest odpowiednio wyważone. Względem kina współczesnego takie przymioty filmu uważam za zarzut, ale wówczas potrafiono uczynić z tego zaletę.
Wybornych to jest cała masa, poczynając od sceny kiedy Cosmo przedrzeźnia nauczyciela dykcji po scenę po scenę finałową Smile Cosmo to moja ulubiona postać w filmie Very Happy
...ja stawiam na wykład o godności
O'Connor i Hagen błyszczą najjaśniej w tym filmie:)
A w starociach, które się nie starzeją warto uwzględnić cykl z małżeństwem Charles - Nikiem i Norą Rewelacyjne dialogi, a przy tym najsympatyczniejsza para w historii kina!:)
A w starociach, które się nie starzeją warto uwzględnić cykl z małżeństwem Charles - Nikiem i Norą Rewelacyjne dialogi, a przy tym najsympatyczniejsza para w historii kina!:)
Widziałam wszystkie filmy z serii "Thin Man" i bardzo lubię
Filadelfijska opowieść- komedia z Jamesem Stewartem, raz w życiu obejrzana, do końca życia zapamiętana i w sumie nie wiadomo dlaczego...
"Sissi - młoda cesarzowa" nie wiem dlaczego, ale ten film mnie urzeka
Obywatel Kane - oglądając go czułem, że oglądam coś perfekcyjnego, idealnego i tak skrojonego, że nadaje się na podręcznik jak kręcić filmy. Montaż łącznie z ujęciami jak na tamte lata... magia. Nie potrafię dokładnie określić odczuć po tym filmie, bo obejrzałem go raz, ale ten jeden raz wystarczył mi, bo zobaczyć jak okazał się przejrzysty w formie i fabule, że nie musiałem zadawać sobie pytań. Piekielnie uniwersalny. czysty jak łza. ARCYDZIEŁO.
Deszczowa Piosenka - Mniam. Historia kina, wspaniały klimat, jedyny musical, jaki trawię. Film jedyny w swoim rodzaju no i mam sentyment do technicolorku .
Sorry, ze nie w temacie, ale tak mnie naszlo pytanie: nie jestes pewnie bratem military'ego?
tez lubie takie starocie, z tamtego okresu lubie tez ogladac westerny np. rio bravo, musicale (dzwieki muzyki, deszczowa piosenka, gigi ), serie brudnego harriego czy zakleta w sokola.
O amerykańskich klasykach napisaliście sporo, więc ja skupię się na zapomnianych rodzimych produkcjach. Co kilka lat TVP emituje o barbarzyńskich porach serie polskich, półgodzinnych, telewizyjnych filmów grozy, nakręconych w latach 60. Prawdziwe, stylowe perełki z kwiatem polskiego aktorstwa.
Ja gorę! - duch z głosem Władysława Hańczy terroryzuje młodego Jerzego Turka. Nieśmiertelny cytat "Pan tu, panie Pogorzelski, wino pić będziesz, a ja gorę!"
Duch z Canterville - ekranizacja opowiadania Oscara Wilde'a. Czesław Wołłejko jako duch w angielskim zamku, do którego sprowadza się obrzydliwie nowoczesna amerykańska rodzina. Duch chce ich wypędzić, ale oni się niczego nie boją. Ni mniej, ni więcej, tylko pierwowzór "Bettlejuice".
Zmartwychwstanie Offlanda - tytułowy bohater, nieuleczalnie chory, wypija miksturę tajemniczego naukowca z zapewnieniem, że za rok wstanie z grobu i będzie żył tyle dni, ile razy jego ukochana po śmierci wymówi jego imię. Najlepszy jest Jan Kobuszewski jako cieć umarlaków na cmentarzu.
Przeraźliwe łoże - Wiesław Gołas podejrzanie łatwo wygrywa w karty w podejrzanym lokalu, prowadzonym przez dwie panie. Tam też udaje sie na spoczynek. Nagle widzi, że baldachim nad jego łóżkiem sie obniża...
Szach i mat - Andrzej Łapicki jako naukowiec, tworzący wiernego sobie robota, umiejącego grać w szachy.
Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - tym razem najprawdziwszy western! Leon Niemczyk jako przybysz znikąd, który zostawia w tytułowym miasteczku tajmniczy pakunek. Rewelacja!
Takich filmików było jeszcze kilka. Może kiedyś zrobię o tym artykuł na stronę
Zmartwychwstanie Offlanda
brzmi ślicznie
Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg
o tym słyszałem - jest bardzo wysoko na mojej króciótkiej liście must see
Takich filmików było jeszcze kilka. Może kiedyś zrobię o tym artykuł na stronę
tylko nie może
Podejrzewam, że nie można dostać ich nigdzie indziej, tylko w archiwum TVP, mam rację? Oficjalnych, albo chociaż nieoficjalnych dystrybucji brak? Zwłaszcza bym ten western zobaczył.
EDIT: Zobaczcie co znalazłem na tvp kulturze: http://www.tvp.pl/tvpkult...lm.fantastyczny
jest dobrze, ale nie wiedziałem że jestem aż tak głupi, że nie potrafię znaleźć kiedy to puszczają, ktoś pomoże??
Wydaje mi się, że to już puszczali, w lipcu. Także we wrześniu, w październiku, co widać po wpisaniu tytułów w "szukaj".
http://ww6.tvp.pl/5721,20060629362468.strona
Mam to na DVD, podobnie jak kilkanaście innych tego typu krótkich filmików. Wystarczy skrupulatne śledzenie programu TV i karta telewizyjna
Człowiek, który zdemoralizował Hadleyburg - tym razem najprawdziwszy western! Leon Niemczyk jako przybysz znikąd, który zostawia w tytułowym miasteczku tajmniczy pakunek. Rewelacja!
no, obejrzałem (thx, Adi) - szczerze mówiąc jestem daleki od hurraoptymizmu. Opowieść de facto fajna i bardzo oryginalna, jak na polskie warunki - takoż i sam gatunek. ALE...
1) film jest za krótki! wszystko dzieje się ciach, ciach, ciach! nie ma zbyt wiele czasu aby kogokolwiek polubić, tym bardziej że nikt nie został tu konkretnie scharakteryzowany. W tej fabule kryje się moim zdaniem potencjał na naprawdę świetny pełnometrażowy western, gdzie można sobie pograć z widzami i postaciami! Póki co wyszedł krótki, lekko mdły filmik, który podoba się, ale bez przesady.
2) niestety polscy aktorzy - Pawlik nie jest zły, a Niemczyk jak zawsze klasa, ale poza nimi reszta chyba nie czuła się za dobrze w swoich rolach, a zdecydowana większość mnie nie przekonuje. Jedynie od Kowalskiego nie mozna oczu oderwać, ale i jego jest za mało.
3) teatralność widowiska - dla mnie zbyt duża, bo skoro western niejako, to powinno się to czuć. Tu większość kwestii jest wypowiadana z taką sceniczną manierą, że z reguły reagujemy uśmieszkiem. Zresztą za połowę kwestii powinno się zlinczować scenarzystę. Są nienaturalne, nijakie, banalne lub po prostu głupie.
4) przynależność gatunkowa - no właśnie, czy to na pewno western? Kilka budynków, kapeluszy i nazw nie robi z tego dla mnie westernu. Nie czuć tu go. Nie spodziewałem się co prawda Unforgiven, ale widać wyraźnie, że film powstał w Polsce. Widoku broni jest tu jak na lekarstwo, bohaterowie zamiast trzepać Whisky piją piwo, a całość równie dobrze mogłaby się rozgrywać w polskiej wsi, bo różnicy naprawdę nie widać. Dla mnie to zbrodnia, której wcale nie wyjaśnia osadzenie akcji w późnym dzikim zachodzie (telefon, meloniki wypierające stetsony, marynarki i aparaty trącące już latami 20).
5) finał, czyli rozwiązanie intrygi - w tytule stoi zdemoralizował, a on tylko wystrychnął ich na dudka. Demoralizacji zupełnie nie widać, a ostatnia scena zmierza wyraźnie ku autoparodii gatunku. Nie wiem, może tak miało być, ale mnie to nie przekonuje.
Adi powie, że się czepiam, ale materiał wyjściowy jest fantastyczny - z niego otrzymaliśmy film co najwyżej średni, który zapada w pamięć tylko dlatego, że to zupełnie egzotyczny gatunek dla naszego kina i przez to wyglądać może atrakcyjniej niż zwykle. Podsumowując: zawiodłem się, choć cieszę się, że obejrzałem i taki seans ochoczo polecam każdemu - powody powyżej. A ja zaczynam powoli myśleć o remaku tego dzieła
jedziem dalej - Mąż pod łóżkiem - świetna, króciutka opowiastka. Chociaż czuję, że i tak mogło być lepiej, to nie jest źle. Pawlik i Wilhelmi po prostu powalają, a przecież role i scenka niby takie banalne. Naprawdę mi się podobało, szczególnie dialogi. Na minus samo zakończenie, w którym Pawlik niepotrzebnie robi z siebie większego kretyna, niż jest. Ale poza tym bardzo ok.
następne tytuły:
Monidło - kolejny film masakrycznie piękny dialogowo. Sama fabuła odchodzi tu właściwie na drugi plan, zresztą nie jest specjalnie atrakcyjna. Ale dialogi są naprawdę miodzio. Podobnie jak dwie główne role zagrane po prostu świetnie (acz prosto). Polecam.
Przekładaniec - kapitalnie surrealistyczny film z niesamowitym Kobielą. Właściwie jedyne co mogę temu filmu zarzucić, to wątpliwy stan techniczny, który potrafi zniszczyć parę scen w odbiorze. Przydałby mu się porządny remastering, bo warto odnowić tą nieszablonową produkcję. Paradoksalnie to chyba najlepszy film Wajdy
Mefisto, skąd Ty bierzesz te filmy??
Tam, gdzie Mefi mieszka, właśnie weszły do kin.
Też chce takie kino u siebie Tak pytam, bo znalazłem świetną książkę o starszych filmach i mnie naszła na nie taka wielka ochota, a jedyne na co mogę liczyć to torrenty, albo czekać aż w jakimś studyjnym kinie coś puszczą.
Mefisto, skąd Ty bierzesz te filmy??
przyniósł mi święty mikołaj
Ja gorę! - duch z głosem Władysława Hańczy terroryzuje młodego Jerzego Turka. Nieśmiertelny cytat "Pan tu, panie Pogorzelski, wino pić będziesz, a ja gorę!"
ano - zaiste świetny filmik Turek rządzi, młody Opania też fajny - do polecenia
Duch z Canterville - ekranizacja opowiadania Oscara Wilde'a. Czesław Wołłejko jako duch w angielskim zamku, do którego sprowadza się obrzydliwie nowoczesna amerykańska rodzina. Duch chce ich wypędzić, ale oni się niczego nie boją. Ni mniej, ni więcej, tylko pierwowzór "Bettlejuice".
czy ja wiem czy taki pierwowzór - w końcu na podstawie opowiadania. Zresztą film zestarzał sie okrutnie i dziś broni się właściwie końcówką oraz główną rolą żeńską (Anna Wojciechowska) Reszta jest baaaaardzo naiwna i na słowo honoru
+ Beczka amontillado - kolejna bardzo sprawna historia, zwłaszcza aktorsko - finał sprawia nieco wrażenie naciąganego, szczególnie w dzisiejszych czasach, ale poza tym naprawdę przyjemny kawałek kina.
Dzisiaj TVP Kultura mnie uraczyła dwoma ciekawymi filmami krótkometrzażowymi, oba z 1965 roku.
Pierwszy pawilon - Bardzo dobry film o dwóch naukowcach - pierwszy normalny, a drugi szalony, chociaż nie do końca. Dla mnie to film o wątpliwościach co do projektu ratowania ludzkości. Ten pierwszy profesor jest wyraźnie przeciwny, a ludzie tworzący i opiekujący się projektem(zwłaszcza świetny jak zwykle Leon Niemczyk) przedstawieni jako przestępcy, jednak pomysł wydaje się całkiem słuszny. Ciekawe aktorstwo, nawet efekty specjalne są, więc polecam.
Profesor Zazul - Również miła ciekawostka, fajny nastrój(zdaje mi się, że prawie każdy filma nakręcony na czarno białej taśmie zyskuje na tym). Kreowanie szalonych naukowców to jeden z ulubionych tematów kina, a Polakom wcale gorzej to nie wychodzi, te dwa filmy są tego dowodem. W obu przypadkach jednak życzyłbym sobie jakiegoś rozwinięcia tych historii, bo czułem wielki niedosyt przez banalne zakończenie w stylu "to tylko sen". A nie byłoby fabularnego problemu zrobić z nich conajmniej godzinny film, tylko pewnie wiązałoby to się z większą kasą:/
Uwielbiam stare filmy, dzisiaj już niestety nie robią takich... A moje ulubione to
- Bulwar Zachodzącego Słońca (Mój ulubiony film noir, ze świetną Glorią Swanson w roli Normy Desmond podstarzałej gwiazdy kina niemego no i William Holden w jako kiepski scenarzysta Joe Gills)
- Burzliwe Lata 20 (James Cagney jako typowy Amerykański gangster z tamtego okresu)
- Dotyk Zła (genialny Orson Welles w roli złego detektywa Quinlana)
- Gilda (Cholera fajny ale jak to się skończyło nie pamiętam...)
- Koralowa Wyspa (Achh kapitalny Edward G Robinson jako gangster johnny Rocco plus Humphrey Bogart i Lauren Bacall )
- Mały Cezar (Ponownie Edward G Robinson jako gangster tamtej epoki)
- Mroczne Przejście (Humphrey Bogart zostaje niewinnie skazany za morderstwo żony no i oczywiście Lauren Bacall)
- Nieznajomi z pociągu (Film Hitchcocka do tego Robert Walker jako psychopata Bruno Antony, bardzo lubię ten film)
- Podwójne ubezpieczenie (Femme fatale uwodzi sprzedawcę polis ubezpieczeniowych i karze mu zabić jej męża. Wg scenariusza Chandlera)
- Sokół maltański (jeden z najlepszych filmów Noir jaki kiedykolwiek powstał)
- Trzeci Człowiek (Film z Orsonem Wellesem)
- Wielki Sen (Genialny)
- Wróg Publiczny nr 1 (James Cagney jako gangster)
I to wszystko uff troszkę się rozpisałem, nie tylko lubię filmy z tamtych lat alę i muzykę (Jazz i swing) Cholera TCM mogłoby puszczać więcej takich filmów lub jakaś telewizja mogłaby dowartościować ten naród puszczając takie filmy co tydzień (ale na to nie ma co liczyć.. niestety )
Nie narzekaj tak na TCM i tak jest dobrze że możesz go złapać w Polsce i to jeszcze w naszym języku. A tych "klasycznych" filmów jest taka masa, że nie da się każdemu dogodzić. Ja na przykład wolałbym, żeby puszczali więcej filmów z lat 70. i 80.
Dzisiaj się skusiłem na Drapieżne maleństwo (1938). I co? I jajco, ubaw po pachy. Zdaje mi się, że to film tego samego typu, co "Arszenik i stare koronki" (dawno oglądałem, więc już słabo pamiętam), w dodatku też z Carym Grantem. Czyli: brawurowa komedia omyłek, o tym, jak uporządkowane życie jednego człowieka wali się w gruzy za sprawą drugiej osoby. Motyw z lampartem rządzi, zwłaszcza pod koniec, kiedy jest ich dwa. No i przyznaję bez bicia, że to pierwszy film z Katharine Hepburn, jaki widziałem w życiu. I jestem zaskoczony, bo choć jej rola jest zaiste wybuchowa, to nie przypuszczałem, że ma ona... tak dziewczęcy głos. Jakoś dotąd sądziłem, że taka legenda kina powinna mieć głos niski i zmysłowy. I jeszcze profil. Charakterystyczna, trochę kanciasta i wyniosła uroda, jaką znam z fotografii, jest zupełnie inna niż kiedy ujrzy się jej zdecydowanie uroczy, uśmiechnięty profil (może to tylko w tym filmie). Świetne tempo, znakomite dialogi, rewelacyjna komediowa rola Hepburn, niech się przy niej schowa Kate Hudson.
Przyznaje, że kiedyś w ogóle nei oglądałem staroci. Omijałem je. Teraz, gdy coś leci w TV zerknę, a jak mnie zaciekawi to obejrzę.
Jednak jest film który oglądam od zawsze... "Przeminęło z wiatrem" - ten film jest magiczny i ponad czasowy
M
Uwielbiam filmy z Audrey Hepburn i Marilyn Monroe.
Szarada to znakomity film szpiegowski z interesującą fabułą, zaskakującymi zwrotami akcji i charyzmatycznym duetem bohaterów (A. Hepburn i C. Grant), Śniadanie u Tiffany'ego to sympatyczna komedia obyczajowa - zabawna i inteligentna, Nie do przebaczenia - ciekawy i nietypowy western z B. Lancasterem i A. Hepburn w roli Indianki. Rzymskie wakacje były OK, ale niestety trochę przeszkadzało bardzo sentymentalne zakończenie, Sabrina - jak prawie każdy film Billy'ego Wildera tak i ten był pełen zabawnych sytuacji i dialogów oraz stał się wzorem dla wielu późniejszych komedii romantycznych.
Z filmów MM najlepsze były przezabawne komedie Billy'ego Wildera: Słomiany wdowiec i Pół żartem pół serio. Świetny i chyba najbardziej niedoceniony był film obyczajowy Przystanek autobusowy, w którym Marilyn zagrała po mistrzowsku.
Ze starych filmów lubię westerny: Anthony'ego Manna (przede wszystkim Mściciel z Laramie), Johna Sturgesa (szczególnie Ostatni pociąg z Gun Hill), Howarda Hawksa (Rzeka Czerwona i Rio Bravo) i Johna Forda (Dyliżans, Fort Apache). Podobało mi się też widowisko Jak zdobyto Dziki Zachód z gwiazdorską obsadą (najlepsza była Debbie Reynolds, najlepsze epizody to Rzeki i Równiny).
Nigdy nie przepadałem za produkcjami historycznymi, które w latach 50. i 60. odnosiły sukcesy. Z takich filmów jedynie Spartakusa (1960) i Wikingów (1958) uważam za najbardziej udane.