wika
Chyba już czas najwyższy stworzyć temat o tym nasilającym się zwłaszcza w ciągu ostatnich kilku lat zjawisku.
Wydanie jednoznacznej opinii jest dla mnie trudne. Bo z jednej strony oczywiście uważam przerabianie zwłaszcza klasyków albo filmów zagranicznych za totalny idiotyzm, ale z drugiej zdażają się filmy nie tylko warte uwagi, ale na naprawdę wysokim poziomie.
Oto najlepsze i najgorsze moim zdaniem remake'i:
NAJLEPSZE:
- The Ring - amerykańska wersja japońskiego hitu może i ustępuje oryginałowi pod względem zawartości grozy, ale co tu dużo mówić - jest po prostu lepszym filmem, i co ciekawe, nie stanowi prostej kopii, ale raczej inne spojrzenie na tę historię. Świetny scenariusz, obsada, piękne zdjęcia i muzyka.
- King Kong - z jednej strony to "tylko" nowa wersja oryginalnego filmu, nawet dziejąca się w tych samych czasach, ale z drugiej Peter Jackson stworzył zapierające dech w piersiach, poruszające widowisko.
- The Departed - oryginału jeszcze nie widziałem, ale poziom Infiltracji sprawia, że nie mogę o niej nie wspomnieć. Kapitalnie zagrane, bardzo dobre kino.
- The Mummy - stworzenie takiego filmu w naszych czasach mogło wydawać się niemożliwe, a jednak. Czerpiąc z najlepszych wzorców Stephen Sommers stworzył staroświecki, uroczy film.
- Italian Job - I znowu, oryginału nie widziałem, ale film z którym miałem do czynienia to kawał znakomitej, lekkiej, całkowicie pozbawionej jakichkolwiek pretensji rozrywki.
NAJGORSZE:
- Psycho - nie wiem co strzeliło do głowy Van Santowi, ale odtwarzając arcydzieło Hitcha ujęcie po ujęciu nakręcił - o ironio - potworny gniot.
- Omen - nowa wersja klasycznego horroru, podobnie jak w przypadku Psycho, jest tylko mierną, gorszą pod każdym względem kopią z chyba najbardziej irytującym bachorem jakiego dane mi było zobaczyć w kinie.
- The Haunting - klimatyczny i świetny oryginał Jan De Bont przerobił na żenujący pokaz zdolności scenografów i speców od CGI, całkowicie zapominając o co chodzi w tej poruszającej historii.
To z tych najważniejszych. Oczywiście obie listy można rozszerzyć o wiele, wiele pozycji, zwłaszcza tę drugą.
Remake'i niestety będą powstawać, i przerabiane będą coraz to lepsze, i ważniejsze dla historii kina produkcje. Na samo wspomnienie informacji, że Jennifer Lopez i Ben Affleck mieli zagrać główne role w nowej wersji Casablanci, przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz.
Tymczasem... W zasadzie nie ma dnia bez informacji o nowym, planowanym remake'u, i tak dzisiaj dowiedzieliśmy się, że powstanie nowa wersja... horroru "Ojczym" (tak, tak, tego w którym zagrał Locke z LOST).
LINKI:
Remake w KMF: http://www.film.org.pl/remake/index.html
Strona o remake'ach: http://www.movie-remakes.com/
najlepszy rimejk, jaki widziałem to Heat. reszta może się schować.
a na pytanie, czy rimejki sa potrzebne, odpowiem dyplomatycznie: tak, w niektórych przypadkach są. takie przypadki to na przykład znakomita pierwsza część Hills have eyes czy bardzo dobry Świt żywych trupów z genialnym prologiem i fenomenalną sceną strzelania do zombiaków. niemniej 90% rimejków to śmierdząca kupa gówna.
Remaki filmów sprzed 60 lat ciężko nazwać typowymi remakami, które obecnie zalewają kina... Z tych współczesnych znam tylko dwa dobre.
- Świt żywych trupów - świetne, nowe spojrzenie na starą historię, moim zdaniem lepsze od oryginału
- Wzgórza mają oczy - jeden z lepszych horrorów ostatnich lat, zauroczył mnie
Złych remaków jest na pęczki, a wśród nich znajduje się wysoko King Kong.
o military, widze, że rozumiemy się w kwestii rimejków:) choć raz obejdzie się bez polemiki:)
O właśnie! Zapomniałem o Świcie żywych trupów. Absolutna rewelacja.
Infiltracja to takie kino na raz. nie moge powiedziec ze to zly film bo takim nie jest. jednak ogladajac go mialem w pamieci oryginal i remake nie zrobil na mnie zadnego wrazenia. zmiany w stosunku do Infernal Affairs wydawaly mi sie na sile, niewiele wnosily i w 99 % byly na gorsze.
jezeli podchodzic do tematu jako do listy udanych i nieudanych filmow bazujacych na starym pomysle to po chwili wachania daje Infiltracje do grupy filmow na tak. jesli to lista filmow ktore nadazaja za oryginalalmi to Departured z mala zadyszka zostaje w dwoch trzecich dystansu.
Do Infernal Affairs napewno jeszcze wroce a remake jesli bede kiedys ogladal to tylko 'przy okazji'.
Świt jest git pod wzgledem technicznym. Ale biegajace zombie to cos co zabija klimat. Jestem na nie z reszta sie zgadzam :)
Biegające zombi są straszne, bo jak coś jest
a) w kupie
b) mięsożerne
c) martwe
i na dodatek
d) biega
to ja nie jestem w nastroju do nudzenia się.
Rimejki są ok.
Z artystycznego punktu widzenia: bo każdy ma prawo opowiedzieć daną historię po swojemu.
Rimejki to pójście na łatwiznę.
Z komercyjnego punktu widzenia: bo publika lubi to co zna (patrz również: kontynuacje).
Jestem za, niech kręcą rimejki. Nie znaczy to jednak, że mam ochotę je oglądać.
Dokładnie military, zupełnie jak w "28 [tu wstaw dni/tygodnie/wieki] później". Bo co jest przerażającego w zombiech, przed którymi można uciec leciwym truchtem?
swit to jeden z wyjatkowo nielicznych przykladow dobrego remakeu. wykorzystuje generalny pomysl na fabule i bawi sie nim zamiast rznac klatka po klatce. jedna z najistotniejszych moim zdaniem zmian jest rewelacyjna dawka humoru ktorego byl pozbawiony, skadinad swietny oryginal
Dokładnie military, zupełnie jak w "28 [tu wstaw dni/tygodnie/wieki] później". Bo co jest przerażającego w zombiech, przed którymi można uciec leciwym truchtem?
To jest w nich strasznego, ze leciwym truchtem uciekniesz od jednego lub mniejszej grupki. Jakos przez tyle filmow chodzily powoli i ludzie i tak dostawali po dupie.
To jest straszne, ze ida powoli a i tak stanowia zagrozenie jak cie osacza.
Biegające zombie są fajniejsze bo mają wysportowane ciałka.
King Kong possysa a Świt jest fajowy. Co do reszty to nie mam zdania. ;)
No a biegające stanowią jeszcze większe zagrożenie. Bardziej boisz się anemicznego potwora Frankensteina czy Aliena?
Chodzace sa bardziej klimatyczne i juz. Od tego biegania caly czar pryska ot zwykla rzeznia. Powolne chodzenie ma ten klimat smierci i nieuniknionego, ze mozesz byc sprinterem a i tak skonczysz w najlepszym wypadku jako kolejny zombie.
Więć powolne zombie nadają się bardziej do klimatycznych filmów, a szybkie to takich rzeźnio/akcyjnych.
kurde, Hitch, coś w tym jest. nigdy w taki sposób nie patrzyłem na powolne zombiaki. faktycznie, szybkość odbiera trochę grozy. szybki zombie to po prostu kolejny nasterydowany psychol.
jak coś jest
a) w kupie
Hehe, "w kupie" :)
Ja jestem za szybkimi zombiakami. Te powolne były dość straszne póki nie obejrzałem Wysypu Żywych Trupów :)
John Carpenter's The Thing - arcygenialny remeake i jeden z moich ulubionych horrorow. ogladalem wiele razy i za kazdym czuje te same ciary
absurd bycia powolnym zombiakiem doskonale ukazuje rimejk Nocy żywych trupów z 1990. nawiasem, mój ulubiony film o zombiakach. jest w nim scena, w której laska wychodzi z chaty z rewolwerem w ręku i po prostu przechadza się wśród trupów, pakując każdemu kulkę w łeb.
szybkie zombiaki to znak czasów: szybki montaż, szybkie filmy, szybkie samochody to i szybkie zombiaki być muszą:) tak czy inaczej, zgadzam się z Hitchem - powolne trupy budzą prawdziwą grozę. szybkie - zwykły strach. podskoczyć w fotelu, a pomału zatapiać się w nim to dwie różne sprawy.
EDIT
a propo szybkości: jeden z lepszych epizodów X-Files nosi tytuł Speed. uwielbiam motyw z wtłoczeniem nauczyciela w ścianę i zmiażdżeniem mu czaszki krzesłem. świetna muzyka dopełnia całości.
- The Ring - amerykańska wersja japońskiego hitu może i ustępuje oryginałowi pod względem zawartości grozy, ale co tu dużo mówić - jest po prostu lepszym filmem, i co ciekawe, nie stanowi prostej kopii, ale raczej inne spojrzenie na tę historię. Świetny scenariusz, obsada, piękne zdjęcia i muzyka.
Nie wiem jak możesz tak bluźnić już na samym początku postu. Amerykańska wersja The Ring lepsza? Chyba tylko pod względem CGI. Gorszego remake'u w życiu nie widziałem i wystrzegam się go jak tylko mogę. Ani trochę nie trzyma klimatu japońskiego oryginału.
Nad tym, które zombiaki są lepsze można debatować całymi dniami i nocami, ale:
wolne, są właśnie za wolne. Nie wyobrażam sobie jak mógłbym przed nimi nie uciec w prawdziwym życiu. Te szybkie przerażają mnie bardziej, bo po stu metrach ucieczki wyplułbym moje przepalone płuca :)
lepiej niż Hitch nie da się wytłumaczyć fenomenu "powolności". dla mnie przewaga wolnych nad szybkimi jest bezdyskusyjna.
Człowiek z Blizną - remake bardziej znany niż oryginał, a czy lepszy tego niestety nie wiem
lepiej niż Hitch tego się nie da wytłumaczyć. dla mnie przewaga wolnych nad szybkimi jest bezdyskusyjna.
No niech Ci tam będzie, ale nie powiesz mi chyba, że szybcy zombie to nie jest ciekawa opcja :)
to bardzo dobra opcja, bo sensowna i świeża (tj. była świeża, teraz robi się pomału nudna - czas na triumfalny pochód powolniaków:))
Mush Room możesz uciec przed wolnymi zombie...ale gdzie? Zaszyjesz sie w jakiejs chacie to zdechniesz w koncu z glodu.
W swiecie gdzie 95% populacji to zombie to nawet to ze sa powolne nie zmienia faktu ze maja przewage i ze sa doslownie wszedzie.
Zywe trupy to jedna z opcji apokalipsy. To koniec dla ludzkosci. Mozesz sie chowac po chatach, obskurnych hotelach czy domach handlowych ale nie uciekniesz od tego.
Taki pozytywny wydzwiek maja filmy Romero :)
Bieganie w filmach o zombie to zbedny dodatek patrzac, ze zawsze jest to zaraza na skale swiatowa.
Nie wiem jak możesz tak bluźnić już na samym początku postu. Amerykańska wersja The Ring lepsza? Chyba tylko pod względem CGI. Gorszego remake'u w życiu nie widziałem i wystrzegam się go jak tylko mogę. Ani trochę nie trzyma klimatu japońskiego oryginału. Widać nie oglądasz zbyt wiele remake'ów, nie mówiąc już o tym że The Ring bije na głowę 99,9% wchodzących na ekrany kin horrorów pod każdym względem.
Hitch, jestem w szoku, że to mówię, ale... właściwie to NAWET jestem skłonny przyznać Ci rację :) może to też dlatego, że myśląc o szybkich zombie przychodzi mi na myśl świt żywych trupów, a myśląc o wolnych - resident evil (grę) :) no a w RE jebs z shotguna i droga wolna :)
Widać nie oglądasz zbyt wiele remake'ów, nie mówiąc już o tym że The Ring bije na głowę 99,9% wchodzących na ekrany kin horrorów pod każdym względem.
Woah, a z czego wywnioskowales ze nie ogladam zbyt wiele remake'ow? "Aka Ringu" bije na głowę 99,99% wchodzących na ekrany kin horrorów pod każdym względem. Kto da więcej. Może przytocze kilka 'ale' dotyczących amerykańskiej wersji, uwaga, cytuje:
W wersji japońskiej nie wiemy co oznacza "ring" - może krąg ludzi zaangażowanych bezwolnie w działanie Sadako? W wersji amerykańskiej krąg zostaje dokładnie wyjaśniony - to obraz otworu studni oglądany przed śmiercią przez dziewczynkę. Całkiem interesujące wyjaśnienie, ale znowu - po jego obejrzeniu tajemnica znika, zatem
Ze wspomnianej różnicy podejścia bierze się także różnica tempa prowadzenia opowieści. Film Nakaty powolutku dostaje się pod skórę, drażni nerwy i coraz mocniej przyciska za gardło, aż do samej najmocniejszej końcówki - to przykład przypalania widza na wolnym ogniu. I to przypalania za pomocą prostych środków aktorskich i realizacyjnych. Film Gore'a Verbinskiego powstał dla widza z założenia mniej cierpliwego, wiec od początku musi walić po głowie i dźgać w oczy obrzydliwymi obrazami w nagłych zbliżeniach. I znowu - to bywa efektywne, ale raczej na krótszą metę.
Znacznie prostsze chwyty Nakaty - dziwny wyraz twarzy, cisza na ścieżce dźwiękowej - wydawały mi się jednocześnie dużo bardziej niepokojące, niż "straszny" makijaż trupów i nagłe hałasy w filmie Amerykańskim. W tym przypadku dużo większy budżet (film amerykański kosztował 35 razy więcej niż japoński) zaowocował osłabieniem efektu.
Wiele wiele więcej pod tym linkiem
Artykuł - http://esensja.pl/magazyn/2002/10/iso/12_01.html
Człowiek z Blizną - remake bardziej znany niż oryginał, a czy lepszy tego niestety nie wiem
równie dobry, choć trudno porównywać oba filmy. Remake jest luźno powiązany z pierwowzorem. Opowiada tą samą historię w innych realiach i to jest w nim najlepsze.
Jeśli chodzi o Infiltrację to nie umywa się do Infernal Affairs. Nie rozumiem zamieszania wokól Infiltracji. Mnie ten film zupełnie nie ruszył. Żadna scena nie zapadła mi w pamięci. Kompletnie zero. Może to wina DiCaprio który dla mnie choć nie wiem jak byłby poważny wygląda dla mnie niepoważnie. Może to wina Nicholsona za którym nie przepadam. W sumie podzielam zdanie @dillingera
Woah, a z czego wywnioskowales ze nie ogladam zbyt wiele remake'ow? Może z tego że jest kilkadziesiąt fatalnych remake'ów, przy których The Ring to najlepszy film wszech czasów?
Artykuł w Esensji czytałem kilka lat temu i nie rozumiem co chciałeś osiągnąć przez zacytowanie CZYJEJŚ OPINII. Nie jest to prawda objawiona i nie uważam, by autor miał rację, chociaż podał sensowne argumenty.
Po co miałem się wysilać i przytaczać identyczne argumenty skoro mogłem skopiować (częściowo) treść artykułu. Nie żyjemy w średniowieczu, chyba nie oczekiwałeś że ci wyryje "czemu Aka Ringu jest lepszy od The Ring" na kamiennej płycie. Nie powiedziałem że The Ring to fatalny film/horror, bo potrafi wystraszyć, ale jako remake jest słaby. Plusując go od razu na 1. miejscu spośród tylu remake'ów musisz mieć b. dobry powód aby uważać go za lepszy, kiedy moim skromnym zdaniem takim nie jest. Dlatego chciałbym wiedzieć co było wg. ciebie lepsze w amerykańskiej wersji. Oczywiście mam nadzieję że japońską wersję widziałeś .
Zgadzam się - Ring amerykański ustępuje japońskiej produkcji (choć ci się potem sami pogrzebali robiąc 50 sequeli), ale nie jest to najgorszy remake.
Do tych już bardziej klasyfikowałby się Człowiek w czerwonym bucie - zupełnie nietrafiony remake francuskiego geniuszu, któremu nie pomógł nawet Tom Hanks będący w swojej najlepszej komediowej formie (tzn w tamtych latach, nie w tym filmie). Porównywać go do Pierre Richarda nawet mija się z celem.
Za to amerykanie wysmażyli przynajmniej 2 inne komedie, które biją na głowę ich francuski odpowiednik.
Mam na myśli przede wszystkim Oscara, gdzie w oryginale miotał się zupełnie niesmiesznie De Fuines, natomiast w produkcji USA genialnie wypada cała obsada na czele ze Sly'em, który jest po prostu kapitalny jako Provolone No i in plus powiększenie humoru słownego, który w oryginale praktycznie nie istniał.
Drugą pozycją jest Klatka dla Ptaków. Pozycja francuska jest śmieszna miejscami, a poza tym nuda. Natomiast amerykańska to przecudny popis Williamsa, Hackmana i Lane'a. Polecam.
Mush Room możesz uciec przed wolnymi zombie...ale gdzie? Zaszyjesz sie w jakiejs chacie to zdechniesz w koncu z glodu.
Zawsze można jeść zombie. Oczywiście usmażyć ich mięso przed spożyciem.
A dla mnie najbardziej przerażające są zombi z Return of the Living Dead Dana O'Bannona (scenarzysty Aliena, jakby ktoś nie wiedział). To jeden z najlepszych filmów o zombi. Nakręcony w połowie 80's, a trupy biegają. Co więcej - nawet gadają, porozumiewają się, planują, robią zasadzki. Co jest w nich strasznego? A to, że nie da się ich zabić. W żaden sposób. Nawet jeśli pociąć je na kawałki, to każdy kawałek będzie żył własnym życiem. Przy takiej epidemii zombi ludzie mają naprawdę przesrane - czuć, że nie ma wyjścia z sytuacji, nie można uciec, nie można się zabarykadować, nie można przeczekać.
A co do remake'ów, to fakt, zapomniałem o The Thing. Najlepszy remake w historii.
Milton, troche powagi...
Hitch, jestem absolutnie poważny. TUTAJ masz różne smaki lodów, m.in. smak surowego końskiego mięsa. Skoro można jeść to, to czemu nie zombiaki?
Porównuje tylko te, które widziałem w obu wersjach (oryginalnej i zrimejkowanej)
Najlepsze:
Świt Żywych trupów (zdecydowane odświeżenie gatunku)
King Kong (klasyczne kino przygodowe wykonane perfekcyjnie)
Za garść dolarów (dowód na to, że oryginał i podróbka mogą być filmami wybitnymi)
Najgorsze
Miasto Aniołów (romantyczno-mistyczna rzygowina)
Omen (realizacyjne dno i chamska ultrakomercyjna napaść na oryginał)
Godzilla (film głupi, w przeciwieństwie do głupkowatego oryginału)
Plusując go od razu na 1. miejscu spośród tylu remake'ów musisz mieć b. dobry powód aby uważać go za lepszy Kolejność była celowo bez numerków, a napisałem go jako pierwszy bo od razu przyszedł mi do głowy.
Dlatego chciałbym wiedzieć co było wg. ciebie lepsze w amerykańskiej wersji. Oczywiście mam nadzieję że japońską wersję widziałeś . Tak, widziałem oryginał, nawet dwa razy. To bardzo dobry horror, klimatczny, momentami przerażający. Scena wyjścia Sadako z telewizora pod względem grozy biję tę z remake'u na głowę. Ale remake podoba mi się bardziej ogólnie, jako film. Nie mówię horror, bo The Ring to bardziej dla mnie thriller.
Co jest lepsze? Praktycznie wszystko, ale głównie:
- Rachel - ha! postać nie wykracza poza schematy i nie jakaś nie-wiadomo-jak-ciekawa, ale dzięki Naomi szybko zyskuje sympatię. Bohaterka z oryginału wydała mi się nieciekawa i taka... sam nie wiem. Jak większość z japońskich filmów?
- Fabuła - remake więcej wyjaśnia, ale fabuła poprowadzona jest ciekawiej, jest też ciekawie zmodyfikowana przez co nie można mówić o prostym odtworzeniu fabuły japońskiego filmu. Wielkie barwa za motyw koni.
- Strona techniczna, wiadomo, Amerykanie mają tu przewagę, ale bardzo cenię sobie stronę wizualną filmu i The Ring jest pot tym względem dla mnie znakomity. uwielbiam jego kolorystykę i bardzo dobre zdjęcia.
- Muzyka - co tu dużo mówić? Fantastyczna robota Zimmera.
Japoński Ring wydaje mi się też zimny, i poza grozą powodowaną kasetą, oferuje niewiele w kwestii kibicowania bohaterom czy sympatii dla nich. Może to kwestia odbioru japońskich filmów, które przecież są aż tak inne kulturowo, aktorsko itd od produkcji zachodnich.
Nie mówię horror, bo The Ring to bardziej dla mnie thriller.
Zaś dla mnie musical psychologiczny.
Give me a break...
Powiedziałem BARDZIEJ thriller, zresztą to moje zdanie i naprawdę Twoje oburzenie z tego powodu mnie nie interesuje.
Do tych już bardziej klasyfikowałby się Człowiek w czerwonym bucie - zupełnie nietrafiony remake francuskiego geniuszu, któremu nie pomógł nawet Tom Hanks będący w swojej najlepszej komediowej formie (tzn w tamtych latach, nie w tym filmie). Porównywać go do Pierre Richarda nawet mija się z celem.
A, pamiętam ten film. Ponieważ najpierw jednak widziałem wersję z Hanksem, to właśnie na niej lepiej się bawiłem. Nawet jeśli później porównałem ją z wersją francuską i wówczas amerykańskiej ująłem parę punktów, nie było to nic wielkiego. Film z Hanksem to wciąż dobra komedia, jakich wiele robiło się w niezapomnianych latach 80. No, w końcu świetnych komików było wtedy sporo. Podobno obecnie Tom Hanks niechętnie wspomina swoje mało poważne początki na ekranie, ale moim zdaniem nie ma się czego wstydzić. Wykształcił przecież dość charakterystyczny typ komediowy: młodego człowieka, niezbyt poważnie traktującego życie, sympatycznego, wyluzowanego, ale kiedy trzeba, sprytnego i złośliwego. Wystarczy przypomnieć sobie "Dużego", "Plusk" czy "Wieczór kawalerski"...
Nawiasem mówiąc, druga część "Blondyna" z P. Richardem to całkowita porażka. Zupełnie nieśmieszna, nudna, kiepsko zagrana ramota. Zlepek scen i tyle.
Są jeszcze nowe wersje seriali, albo ich pełnometrażowe wersje robione po latach (co można chyba zaliczyć jako remake). Tutaj króluje oczywiście Miami Vice. Za to kompletną klapą jest nowa wersja Aniołków Charliego. Jest jeszcze nowa wersja serialu Starsky i Hutch (nie widziałem) i nowa wersja Kojaka (tym razem nowy serial, a nie pełnometrażowa wersja, ale tego też nie widziałem). Więcej nie pamiętam.
Oryginalny serial Starsky i Hutch ma w sobie tę samą dawkę uroczego kiczu co Aniołki, miło sobie coś takiego obejrzeć. Wersja kinowa z Wilsonem i Stillerem to knot, z którego nie pamiętam nawet jednej sceny. Chociaż moment, zdaje się że były tam jakieś biusty
BARDZO nie podoba mi się też nowa wersja Ladykillers. Widziałem oryginał na Ale Kino i to bardzo dobry film, ale remake? Koszmar.
Abre los ojos -> Vanilla Sky
Według mnie oryginał lepszy, ale remake z Tomem Cruisem nie jest taki najgorszy. Ale to chyba dlatego że w obu wersjach Penélope Cruz gra
Hmm... Nikt nie wspomniał o "Przylądku strachu" Scorsese - a takie rimejki to ja rozumiem Film lepszy i ostrzejszy od pierwowzoru z Peckiem i Mitchumem, ale to już inne czasy, inne kino...
Parę dobrych remake'ów, które nie zostały wcześniej wymienione:
"Desperado" - mimo pewnej kontynuacji wcześniejszej historii film można uznać właściwie za nakręcony za większe pieniądze remake debiutanckiego "El Mariachi" Rodrigeza.
"Payback" z Gibsonem - bardzo udana przeróbka klasycznego "Point Blank" Boormana.
I jeszcze jeden bardzo zły remake, o którym nikt nie wspomniał:
"Codename: Nina" - ugładzona po amerykańsku "Nikita". Na plus dodano jeden wybuch, ale całość wykastrowano z drapieżności i brudu francuskiego pierwowzoru.
"Outland" to imho słabizna jak diabli, a "Desperado" bym nie uznał za remake, tylko za sequel. W "El Mariachi" mamy historię tego, w jaki sposób bohater stał się tym, kim jest. W "Desperado" już nic takiego nie ma - tam on po prostu już jest mariaczim.
Co do Desperado to pasowałoby mi określenie "nie ten sam, ale taki sam film tylko za większe pieniądze". Bo po fabule patrząc to o klasycznym remake'u faktycznie nie można mówić.
Desperado to sequel. W El Mariachi bohaterowi zabijaja dziewczyne i strzelaja w reke. W Desperado Banderas msci sie za smierc dziewczyny i ma przestrzelona reke. Itd itd.
Desperado to sequel. W El Mariachi bohaterowi zabijaja dziewczyne i strzelaja w reke. W Desperado Banderas msci sie za smierc dziewczyny i ma przestrzelona reke. Itd itd.
Jasne, że jest to kontynuacja. W drugim poście wyjaśniłem co miałem dokładnie na myśli.
Ps. Nie wiem czy dobrze pamiętam, ale na końcu "El Mariachi" bohater chyba miał sztuczną metalową rękę, a Banderas ma jedynie problem z chwytami na gitarze
A, pamiętam ten film. Ponieważ najpierw jednak widziałem wersję z Hanksem, to właśnie na niej lepiej się bawiłem. Nawet jeśli później porównałem ją z wersją francuską i wówczas amerykańskiej ująłem parę punktów, nie było to nic wielkiego. Film z Hanksem to wciąż dobra komedia, jakich wiele robiło się w niezapomnianych latach 80. No, w końcu świetnych komików było wtedy sporo. Podobno obecnie Tom Hanks niechętnie wspomina swoje mało poważne początki na ekranie, ale moim zdaniem nie ma się czego wstydzić. Wykształcił przecież dość charakterystyczny typ komediowy: młodego człowieka, niezbyt poważnie traktującego życie, sympatycznego, wyluzowanego, ale kiedy trzeba, sprytnego i złośliwego. Wystarczy przypomnieć sobie "Dużego", "Plusk" czy "Wieczór kawalerski"...
Nawiasem mówiąc, druga część "Blondyna" z P. Richardem to całkowita porażka. Zupełnie nieśmieszna, nudna, kiepsko zagrana ramota. Zlepek scen i tyle.
w porównaniu z oryginałem Hanks nie śmieszy mnie prawie w ogóle - za to druga część, czy gorsza? Mi się podobała i ma parę scen perełek Choć i tak Richard najlepszy jest jako Pechowiec
I dalej...
"Codename: Nina" - ugładzona po amerykańsku "Nikita". Na plus dodano jeden wybuch, ale całość wykastrowano z drapieżności i brudu francuskiego pierwowzoru.
true, true - mimo szacunku do Bridget Nina w moim malutkim świecie nie ma miejsca bytu przy Nikicie Serial również
Abre los ojos -> Vanilla Sky
Według mnie oryginał lepszy, ale remake z Tomem Cruisem nie jest taki najgorszy. Ale to chyba dlatego że w obu wersjach Penélope Cruz gra
wg mnie odwrotnie - remake jest barwniejszy, lepiej zagrany i bardziej widowiskowy. oryginał jest dla mnie przeszarżowany, szczególnie w głównej roli. ale zły nie jest
- Muzyka - co tu dużo mówić? Fantastyczna robota Zimmera.
a ja nigdy nie zrozumiem fenomenu tej ścieżki - dla mnie (poza filmem) bardzo przeciętna