wika
Wątek wydzielony z tematu o filmie 'Beowulf'.
Nie wiem, jaki związek miał powyższy wywód z moimi słowami, ale nic to. Chciałem jedynie zaznaczyć, że "Beowulf" zawiera sceny, które nijak nie pasują do certyfikatu PG-13, a gra komuterowa (czyli -- zaznaczam -- ta sama forma wizualna!) z analogicznymi elementami z miejsca dostałaby certyfikat M. Nic więcej. Czyjś emocjonalny stosunek do efektów komputerowych akurat mnie nie intresuje.
EDIT: Swoją drogą postanowiłem sobie poczytać trochę o tym filmie i trafiłem na wywiad z Gaimanem i Avarym, gdzie Gaiman opowiada o rozmowie z Winstone'em i o przerabianiu scenariusza na PG-13:
And we met Ray Winstone we'd actually just done a draft trying to take it down to PG-13 because our first draft was a little more extreme than that. And Ray came over to us and he said 'I love the script. I love the script. You know what I really like is all the swearing.' And we had to say we're sitting in a room taking it all out.
To jest dopiero paranoja kraju za Wielkim Bajorem, że może się lać jucha, można rozrywać ludzi na strzępy i dostać PG-13 (bo komputerowe), ale powiedzieć coś brzydkiego? Och!
Chciałem jedynie zaznaczyć, że "Beowulf" zawiera sceny, które nijak nie pasują do certyfikatu PG-13, a gra komuterowa (czyli -- zaznaczam -- ta sama forma wizualna!) z analogicznymi elementami z miejsca dostałaby certyfikat M.
w grze to gracz decyduje kogo, jak i czym zmasakrować. kontakt jest bardziej, by tak rzec, intymny, bezpośredni, gra silniej działa na zmysły i wyobraźnie niż komputerowy film z komputerową przemocą i komputerowymi cyckami. więcej, komputerowa przemoc w filmie jest bezpieczna, niezobowiązująca i nie wymaga absolutnie żadnej aktywności ze strony odbiorcy. wystarczy jedynie przeżuwać popcorn. to idealnie podpada pod certyfikat PG-13. i wcale sie nie dziwie, że Boewulf takowy otrzymał. gdyby istniał certyfikat PG-6, dostałby PG-6.
więcej, komputerowa przemoc w filmie jest bezpieczna, niezobowiązująca i nie wymaga absolutnie żadnej aktywności ze strony odbiorcy. wystarczy jedynie przeżuwać popcorn.
To samo możesz powiedzieć o zwykłej przemocy. To samo możesz powiedzieć o seksie. Kino generalnie nie jest interaktywne, wiec aktywności ze strony widza nie wymaga. Ale może zawierać sceny drastyczne. Zaś idąc dalej tym tropem, moglibyśmy uzać, że takie na przykład hentai też zasługuje góra na PG-13, bo animowane. Natomiast w ocenie poziomu przemocy w "Beowulfie" pomaga obejrzenie filmu.
Kino generalnie nie jest interaktywne, wiec aktywności ze strony widza nie wymaga
kino jest bardziej interaktywne niż ci sie wydaje. choćby z tego powodu tak rzadko dzisiaj powstają naprawdę brutalne filmy. nie wyobrażam sobie sytuacji, w której reżyser dostaje pozwolenie od wytwórni na nakręcenie Dzikiej bady czy slashera utrzymanego w klimatach oryginalnej teksańskiej masakry. taki wytwór dostałoby z miejsca kategorię X.
moglibyśmy uzać, że takie na przykład hentai też zasługuje góra na PG-13, bo animowane
dla mnie nie ma różnicy między takim na przykład Blade Runnerem a Ghostem. nie rozróżniam filmów animowanych od nieanimowanych. odróżniam natomiast film z komputerowymi aktorami i komputerową przemocą od filmu z aktorami i przemocą. co innego, gdyby stworzyć produkt "od początku" komputerowy - z cyfrowymi postaciami i cyfrowym światem. wtedy wiem, na czym stoję. wiem, że to, na co patrze, u zarania było właśnie takie. nikt tu nikogo nie bajeruje. zdaje sobie sprawę, ze to niezbyt naukowe podejście, bardziej emocjonalne, ba to nawet podpada pod dzielenie włosa na czworo, ale tak juz mam i nic na to nie poradzę.
Istnieje. Nazywa się "PG".
skoro czwarta cześć szklanej pułapki nie dostała PG, to nie wierze w istnienie tego certyfikatu :)
produkty takie jak 300, Sin City czy nieszczęsny Boewulf nigdy nie będą przeze mnie traktowane na równi z tradycyjną kamera i aktorami z krwi i kości Mental, oglądałeś Sin City czy nie oglądałeś i tak sobie pieprzysz ci ci przyjdzie na myśl? W Sin City są aktorzy, komputerowe jest tylko tło. I tak, Sin City to ZAJEBISTY film, so get off.
Avatar Camerona pewnie będzie fajny, przełomowy i jakiś tam super wypasiony, ale na pewno nie będzie lepszy niż Aliens z prostej przyczyny: oglądając go, będę wiedział, że to wszystko iluzja. No tak, bo jak oglądasz Aliens to nie myślisz że to film, tylko reportaż emitowany w tvn-owskiej Uwadze...
Mental, oglądałeś Sin City czy nie oglądałeś
ogladalem. fajny film, ale nakrecony tradycyjna technika (stylistyka czarnego kryminalu) bylby czyms o wiele lepszym.
Jak zwykle w takich przypadkach podrzucam zestawienie DUXa:
http://www.kmf.org.pl/prace/sin_city_komiks.html
Przemyśl to Mentalu, bo opowiadasz głupoty.
zgoda - Sin City to najwierniejsza ekranizacja komiksu, jaka kiedykolwiek powstała. ale co to mi daje? co mi daje fakt, ze kolor czarny u Rodrigueza jest tak samo czarny jak w komiksie, a ziomek stojący w prawej części kadru, to ten sam ziomek stojący w prawej części kadru u Millera? wszechobecny green screen i obsesyjna, niczemu niesłużąca wierność oryginałowi sprawiają, ze mam gdzieś bohaterów. to, co robią i to, co mówią nic mnie nie obchodzi. kto wygra, kto przegra, kto komu poderwie laskę - obojętne.
A co by to dało że aktorzy zostaliby nakręceni w prawdziwej, wyglądającej mniej stylowo i klimatycznie alejce? Ta sama fabuła. Te same dialogi. Te same postacie. Ci sami aktorzy.
Mental, twoje rozumowanie robi się coraz dziwaczniejsze. Może powinieneś poprzestać na R vs PG-13.
A co by to dało że aktorzy zostaliby nakręceni w prawdziwej, wyglądającej mniej stylowo i klimatycznie alejce?
ich los bardziej by mnie obchodził. po drugie prawdziwa alejka wygląda bardziej stylowo niż komputerowa.
Eeee tam. Jedyne co by było to to, że najprawdopodobniej nie mielibyśmy najlepszej jak dotąd ekranizacji komiksu, bo to głównie technika, jaką SC zostało nakręcone zapewniła to.
To, co teraz powtarzasz Mentalu, jest w mojej opinii wynikiem błędnie wyciągniętych wniosków i szukania wytłumaczeń tego, że film Ci się zwyczajnie nie podobał.
dlaczego zdjęcie jest lepsze od obrazu, grafiki?
ich los bardziej by mnie obchodził. po drugie prawdziwa alejka wygląda bardziej stylowo niż komputerowa. Alejka srejka. W przypadku takiej historii jak Sin City prawdziwość/nieprawdziwość teł nie ma znaczenia. A komputerowe otoczenie tylko dodało temu wszystkiemu klasy. Ale ty będziesz się dalej upierać.
Rozumiem że filmów animowanych (pokroju Gdzie jest Nemo czy Ratatuj) nawet kijem nie ruszasz, no bo przecież animowane postacie i tła nie budzą żadnych emocji.
Bullshit!
Po co zadajesz pytanie narzucając z góry odpowiedź?
yy?? nie narzucam odpowiedzi. może zamiast słowa "jest" powinno być "musi", tyczyło się to jednak wypowiedzi Mentala oceniającej użycie komputera.
zgoda - Sin City to najwierniejsza ekranizacja komiksu, jaka kiedykolwiek powstała. ale co to mi daje? co mi daje fakt, ze kolor czarny u Rodrigueza jest tak samo czarny jak w komiksie, a ziomek stojący w prawej części kadru, to ten sam ziomek stojący w prawej części kadru u Millera? wszechobecny green screen i obsesyjna, niczemu niesłużąca wierność oryginałowi sprawiają, ze mam gdzieś bohaterów. to, co robią i to, co mówią nic mnie nie obchodzi. kto wygra, kto przegra, kto komu poderwie laskę - obojętne.
Otoz to. Fani Sin City bezustannie powoluja sie na fakt, ze film Rodrigueza jest najwierniejsza komiksowa ekranizacja, nie zwracajac jakby uwagi, ze fakt ow jest jednak kwestia drugorzedna, bardziej ciekawostka niz autentycznym powodem do zachwytu.
Otoz to. Fani Sin City bezustannie powoluja sie na fakt, ze film Rodrigueza jest najwierniejsza komiksowa ekranizacja, nie zwracajac jakby uwagi, ze fakt ow jest jednak kwestia drugorzedna [...]
Nieprawda. Nieprawda, a do tego wypowiedziana w sposób autorytatywny, absolutny. NIE-PRA-WDA.
Wierność (osiągnięta głównie techniką) w tym przypadku to czynnik DECYDUJĄCY, z prostego powodu: bez tego film by się raczej nie obronił. Utonąłby jak 99% komiksowych ekranizacji.
P.S.: Zacytowałem poprzedzający post Jakuzziego celowo, aby odnieść się do konkretnego zdania, aby nie było wątpliwości.
A komputerowe otoczenie tylko dodało temu wszystkiemu klasy.
ale odjęło siły, ciężaru i powagi. coś za coś. nie wiem, może mam coś nie tak z deklem, a może zrzędzę jak stary dziad, bez względu na to, gdzie tkwi mój problem, nigdy nie postawie komputerowej stylistyki ponad pracą scenografów, którzy stworzyli LA Condidental, Chinatown, Key Largo czy Touch of Evil. podobnie z efektami: animatronika będzie zawsze przed CGI.
nigdy nie postawie komputerowej stylistyki ponad pracą scenografów, którzy stworzyli LA Condidental, Chinatown, Key Largo czy Touch of Evil Kolejne genialne porównanie Mentala. Idę się wysmarkać.
Nieprawda. Nieprawda, a do tego wypowiedziana w sposób autorytatywny, absolutny.
Jak to autoratywny? Jak mialaby wygladac taka 'nieprawda' wypowiedziana w sposob nieautorytatywny? :)
ktore w realnej otoczce mogly by wypasc smiesznie (swiat przedstawiony w komiksie Millera realistyczny wszakze nie jest)
żaden problem. jeśli coś jest śmieszne w realnej otoczce, to trzeba zrobić wszystko, by śmieszne nie było. nie znam nikogo, kto by sie śmiał na widok człapiącego Robocopa, aliena pożerające mózgi czy cyborga z płynnego metalu, który przebija szpikulcem czaszkę strażnika. wszystko zawsze rozbija się o to samo: sposób pokazania. Rodriguez poszedł po linii najmniejszego oporu. komputerem zamaskował całą brutalność i kontrowersyjność historii, która w przeciwnym razie wylewałaby się strumieniami z ekranu. Rodriguez to typowy asekurant: tonami kiczu i CGI zagłusza emocje i usypia cenzorów. Sin City nakręcone tradycyjnie zostałoby tak pocięte przez cenzurę, że trzeba by czekać na wydanie 5 DVD, żeby obejrzeć film w całości. oto cała prawda o pseudo-brutalności współczesnego kina.
bo jest "drugie". grafika będzie zawsze "trzecia", choćby nie wiem jak realistyczna.
trudno z tym dyskutować, bo tu już najwiekszą role grają osobiste preferencje. każdego co innego podnieca, nakręca, intryguje. jak dla mnie film, fotografia, grafika, książka, komiks itd to zupełnie inne, odmienne od siebie pary kaloszy, których nie potrafię uszeregować od "najmniej" ważnych do "najbardziej". to inny rodzaj tworzenia, komunikacji z odbiorcą, sposobu interpretacji. rzeczywistość to inna bajka
a tak w ogóle to mam wszystko gdzieś, "Beowulfa" też.
moj punkt widzenia ma jedna zasadniczą wade: nie uwzględnia możliwości, że oto grafika nie odwzorowuje zdjęcia, lecz bezpośrednio samą rzeczywistość. jest jakby na tym samym poziomie, posiada te same uprawnienia. choć z drugiej strony co z człowiekiem? cyfrowe odwzorowanie aktora nigdy nie będzie aktorem - raczej eksperymentem, zabawa, czymś niezobowiązującym.
a tak w ogóle to mam wszystko gdzieś, "Beowulfa" też.
ja też. dopóki nie powstanie western w 3D :)
Proponuja przeniesc te skadinad ciekawa dyskusje do nowego tematu o nazwie Grafika a realizm czy cos w tym stylu. ;)
coś za coś.
Dokładnie. Ja tam lubię oba cosie, Ty nie, sprawa się jak zwykle rozbija na gustach.
Dokładnie. Ja tam lubię oba cosie
a ja lubię Kasyno: i stylowe, i ciężkie. Wściekłe psy tez lubię. mało tego, uwielbiam From Dusk Till Down.
Wściekłe psy najlepsze z trójki
mało tego, uwielbiam From Dusk Till Down.
WTF? ;)
Mental, patrzę ci w avatar i pytam - co z grami? Czy fakt interakcji ze światem wirtualnym jest na tyle wpływowy że mogą se być 3D? A czy taka na przykład Onimusha 3, w której Jean Reno użyczył mordy i głosu jest z tego powodu do dupy właśnie? Również uważam że komputer nie zastąpi aktora, ale komputerowi nie tak daleko do filmów animowanych, a w tej dziedzinie powstało paręnaście arcydzieł. Posłużył bym się jeszcze argumentem - pixarem, ale odnoszę wrażenie że do niczego to nie zaprowadzi. :)
Wierność (osiągnięta głównie techniką) w tym przypadku to czynnik DECYDUJĄCY, z prostego powodu: bez tego film by się raczej nie obronił. Utonąłby jak 99% komiksowych ekranizacji.
Film oglądałem komiksu nie znając a uznałem z miejsca za świetny. Gdyby Rodrigłez trzymał się stylistyki a zrezygnował z tej obsesyjnej 'wierności oryginałowi' film by, w moich oczach, w ogóle nie stracił.
Ja przed obejżeniem filmu nie znałem komiksu, więc nie zgadzam się, że SC jest świetne bo jest wierne komiksowi. Jest na odwrót, dzięki wierności dziedziczy zalety oryginału (rotfl, mam nadzieję, że ktoś mnie rozumie).
Ale zwróć uwagę na jedną rzecz... Otóż dlaczego ta "wierność" jest tak istotnym czynnikiem? Właściwie Jakuzzi już to wyłapał, zatem ja poniekąd powtórzę, a może troszkę rozwinę.
Wierność pierwowzorowi wymusiła konwencję. Aby Żółty Drań nie wyglądał groteskowo, aby Dwight mógł skakać z dużej wysokości, aby Hartigan stał się wiarygodny będąc tak krystalicznym gliną, itd. Te i inne elementy wymusiły sposób realizacji. Gdyby film został nakręcony w sposób tradycyjny, byłby niejako zbliżony do rzeczywistości i z nią porównywany. Przez to wiele elementów byłoby zupełnie nie do zaakceptowania i prawdopodobnie musiałyby być zmienione, skreślone, przerobione... Dlatego też absolutnie nie jestem się w stanie zgodzić z Mentalem, że nakręcenie SC w "zwykłej" scenerii spowodowałoby, że ten film byłby lepszy. Byłby inny. Być może śmieszny, być może bzdurny, dziwny, a być może i nawet na swój sposób dobry. Ale na pewno byłby DALEJ od pierwowzoru niż jest teraz (jak daleko, to już zależy) i przypuszczam, że pamięć o nim szybko by zgasła.
Film jest taki jaki jest ze względu na to, że twórcy chcieli być jak najbardziej wierni komiksowi. To wymusiło taki, a nie inny sposób wykreowania filmowego świata. I szczęśliwie te same czynniki przyciągnęły wielu z nas przed ekrany, chociaż nie mieliśmy wcześniej komiksu w ręku.
P.S.: Ja także najpierw widziałem film, a potem przeczytałem komiks.
Film jest taki jaki jest ze względu na to, że twórcy chcieli być jak najbardziej wierni komiksowi. To wymusiło taki, a nie inny sposób wykreowania filmowego świata.
lepiej tego uzasadnić nie można niektóre filmy bez konkretnej formy byłyby niczym, podobnie jak forma bez treści.
a propos Beowulfa – wciąż nie wiem, czy zastosowanie takiej formy miało sens i czy rzeczywiście służy ona treści. czy spełnia ona tę sama funkcję co np. Sin City, czy jest tylko ciekawostką technologiczną?
Powiedziałbym: tak pół na pół. Bo oczywiście na chwilę obecną w zasadzie niczego nie da się w pełni porównać do "Sin City". Natomiast tak jak "Sin City" na żywca byłoby w wielu miejscach komiczne, podobnie i "Beowulf". Jest tam sporo scen przegiętych, dokładnie tak jak w eposie, w którym wszystko jest larger than life. Pamiętasz scenę walki Gandalfa z Balrogiem na samym początku "Dwóch wież"? Wygląda deko kuriozalnie, prawda? No bo opis tej sceny w powieśći jest nieekranizowalny -- bo wzorowany właśnie na eposach, gdzie "spadali siedem dni" i takie tam. Dlatego pod tym względem "Beowulfa" takiego, jaki został zrobiony przez Zemeckisa, na żywca trudno by sobie było wyobrazić. Bo i tak balansuje na cienkiej granicy.
Pamiętasz scenę walki Gandalfa z Balrogiem na samym początku "Dwóch wież"? Wygląda deko kuriozalnie, prawda?
dobry przykład zapodałeś. winę za te kuriozalnosc ponosi reżyser, a nie książka czy język filmu.
opis tej sceny w powieśći jest nieekranizowalny -- bo wzorowany właśnie na eposach, gdzie "spadali siedem dni" i takie tam.
a zatem zamiast odpalać kompa, należałoby zmienić te scenę na "ekranizowalną". wiem, jestem naiwny, dzisiaj łatwiej odpalić kompa niż posiedzieć nad scenariuszem.
problem z Sin City jest następujący: sadzając na stołku reżyserskim Rodrigueza, dwie rzeczy są pewne: że film będzie lekkostrawny, dwa: że nawet najbrutalniejsze sceny, które w normalnej otoczce zostałby natychmiast wycięte, tutaj przejdą bez problemu, ba, staną się wzorem, modą, będą na okładkach VIVY i Popcornu, a radiostacje w rodzaju KISS FM będą nawoływać młodzież do szturmowania sal kinowych.
i chce podkreślić raz jeszcze: nie zgadzam się z tezą romecka, że nakręcone tradycyjnie Sin City przepadłoby w zalewie innych komiksowych historyjek. nie wierzę w to. sądzę, że waliłoby po łbie nieporównywalnie mocniej niż wali teraz (o ile w ogóle wali). oczywiście, że Marv nie skakałby z siódmego piętra na główkę, a żółty zboczek wyglądałby nieco mniej żółto. ale co to za strata?
taka wierność niczemu nie służy poza samą wiernością. nie stanowi ani nowego odczytania, ani wzbogacenia, nic. jest po prostu tym, czym był pierwowzór, wraz ze wszystkimi wadami oryginału.
Ale film to przecież nie literatura/komiks i jako takie jest zupełnie inaczej tworzone i odbierane. To inny język, diametralnie odmienna komunikacja. Może istnieć wizualne podobieństwo, ale tylko tyle.
Odpowiem z własnego punktu widzenia... Odkąd poznałem komiks SC, jestem niezmiernie wdzięczny Rodriguezowi i Millerowi, że postarali się o jak najwierniejsze oddanie fabuły i ducha komiksu. Gdybym był fanem komiksu wcześniej (zanim obejrzałem film), to modliłbym się o to, aby panowie R&M nie wprowadzili żadnych istotnych zmian. Właśnie wprowadzanie zmian, wygładzanie i przycinanie rogów jest pójściem na łatwiznę, wybraniem łatwiejszej drogi, sposobem na udobruchanie szerszego grona widzów i krytyków, a w gruncie rzeczy jest to sposób na stworzenie kolejnej mdłej papki. Stąd już prosta droga do PG-13 oraz do tego, aby film z pierwowzorem miał wspólny z grubsza tylko tytuł. "Nowe odczytanie", "wzbogacanie"? Nie dziękuję. Naprawdę nie potrzeba. To, czego żądasz Mentalu, to nie przesadzając dokładnie to, co wyświetlają w kinach w ostatnich latach. Co dostajemy, widzimy wszyscy.
Świat Millera jest wykoślawiony w komiksie i ma być wykoślawiony na ekranie. Zostało to osiągnięte w sposób doskonały i nie wydaje mi się, żeby to było pójście na łatwiznę, bo jest to osiągnięcie celu z wykorzystaniem odpowiednich technik. Uwaga, powtarzamy razem: CEL --> ODPOWIEDNIA TECHNIKA.
Przyznam, że nie mieści mi się w głowie, że coś na tyle oryginalnego, nowatorskiego i na swój sposób idealnego (jako ekranizacja, ilustracja) Ty chciałbyś spłaszczyć do poziomu przeciętniactwa. Chciałbyś opiłować ten film z tego, co nas do niego przyciąga, na swą własną modłę chciałbyś go ulepszyć, chociaż to, co proponujesz zabiłoby ten twór.
To, że nie akceptujesz sposobu nakręcenia SC to oczywiście Twoja sprawa, nie ma co Cię przekonywać, bo to walenie łbem w beton, ale na szczęście jesteś w mniejszości (przynajmniej tej klubowej i chyba forumowej też) i na szczęście nie masz monopolu na jedyne słuszne postrzeganie otaczającego świata.
nie będę komentował wypowiedzi romecka. niech każdy we własnym zakresie porówna to, o czym pisze romeck, z tym, co ja wypisuje i wyciągnie wnioski.
Pamiętasz scenę walki Gandalfa z Balrogiem na samym początku "Dwóch wież"? Wygląda deko kuriozalnie, prawda?
dobry przykład zapodałeś. winę za te kuriozalnosc ponosi reżyser, a nie książka czy język filmu.
Owszem, możliwe, że ponosi. W sensie: że w ogóle umieścił tę scenę w filmie. Ja natomiast przywołałem ten przykład po to, żeby pokazać, że czasem sceny skrajnie nierealistycznej, można by powiedzieć: niemożliwej, nie da rady przedstawić bez zgrzytu w konwencji realistycznej (jeśli tak można mówić o LOTR).
Podpisuję się pod słowami romecka.
Bo wiesz, jak można by uczynić walkę z Balrogiem ekranizowalną? Kazać Gandalfowi o niej opowiedzieć
walka z Balrogiem jest świetna do momentu, gdy nie spadają w przepaść. dlaczego? odpowiedz sobie sam. w ogóle uważam, że Drużyna pierściania to niesamowity film - ma u mnie 10/10.
Podpisuję się pod słowami romecka.
a ja sie nie podpisuje. przemoc w Sin City jest tak cool, że rzygac sie chce. punktem szczytowym jest rozmowa z głową - po prostu komedia dla młodzieży. wystarczy porównać te scenę z analogicznym motywem u Peckinpaha, żeby dostrzec kolosalną różnicę. tutaj jeden wielki ubaw z gówna, tam autentycznie angażująca scena, odór gnijącej głowy, łzy w oczach bohatera, który przed momentem wykopał zwłoki narzeczonej. ludzie, Sin city to bajka dla dzieci w zestawieniu z tym, czego ja się domagam.
Bo wiesz, jak można by uczynić walkę z Balrogiem ekranizowalną? Kazać Gandalfowi o niej opowiedzieć
walka z Balrogiem jest świetna do momentu, gdy nie spadają w przepaść. dlaczego? odpowiedz sobie sam.
Nie, Ty mi odpowiedz. Ja już to zrobiłem. Powyżej. Więc jeśli masz jakąś inną odpowiedź, to wal śmiało.
To ja Ci wytłumaczę, na co _teraz_ narzekasz (bo już nie na komputerową stylistkę): na to, że "Sin City" to "Sin City", a nie Peckinpah.
Ano właśnie.
przemoc w Sin City jest tak cool, że rzygac sie chce. punktem szczytowym jest rozmowa z głową - po prostu komedia dla młodzieży. wystarczy porównać te scenę z analogicznym motywem u Peckinpaha, żeby dostrzec kolosalną różnicę. tutaj jeden wielki ubaw z gówna, tam autentycznie angażująca scena, odór gnijącej głowy, łzy w oczach bohatera, który przed momentem wykopał zwłoki narzeczonej. ludzie, Sin city to bajka dla dzieci w zestawieniu z tym, czego ja się domagam. Pisałem już że twoje porównywanie rzeczy nieporównywalnych jest kurewsko irytujące? Nie? Więc piszę. Między innymi dlatego rozmowa z tobą jest całkowicie bez sensu, podobnie jak dzielenie filmów na te które mają 10/10 i te które dostają 0/10. Bezsens, bełkot, idiotyzm. Rzygać się chce czytając podobne brednie, a nie oglądając Sin City. Lepiej zostań przy swoich męskich westernach, a kina którego nie rozumiesz nie ruszaj.
Pierwsze i zarazem ostatnie ostrzeżenie. Bluzgami obrzucajcie się na privie.
Nie wiem czy zauwazyles Mierzwiak, ale reszta uczestnikow tej dyskusji jakos potrafila utrzymac nerwy oraz bluzgi na wodzy...
rozmowa z tobą jest całkowicie bez sensu, podobnie jak dzielenie filmów na te które mają 10/10 i te które dostają 0/10.
Absolutnie się zgadzam, ale... zaglądałyś Ty ostatnio do swojej stopki?
Nie, Ty mi odpowiedz. Ja już to zrobiłem. Powyżej. Więc jeśli masz jakąś inną odpowiedź, to wal śmiało.
ja juz tez to zrobilem. w temacie o wladcy. generalnie zgadzamy sie co do sceny spadania, wiec nie ma o czym mowic.
To teraz szerzej: Ty nie lubisz zabawy kinem, inni lubią zabawę kinem, w zasadzie end of story. Młodzież nie ma tu nic do rzeczy.
Taka zabawa jest dla mnie fajna i ciekawa praktycznie tylko za pierwszym razem, jeśli to dla mnie zupełna nowość i zaskoczenie. Pulp Fiction zapoczątkowało taką zabawę i zgodnie z panującą modą w co drugim filmie musi być fajniutka i milutka przemoc, bo skoro w kultowym Pulp Fiction było, to jeśli byle kto byle jak wklei taki motyw do swojego filmu to będzie to uznane za świetną zabawę w kino. Dla mnie to moda jak każda inna, ukaże się kilka podobnych filmów jeszcze i znajdzie się nowy kultowy i przełomowy film, którego motywy będą powielane w następnych i tak do końca świata, a realizm i prawdziwe emocje są zawsze w modzie.
P.S Tak, zgadzam się z Mentalem praktycznie we wszystkim. Sin City miło się oglądało, ale też chętniej bym je zobaczył bez komputerowej scenerii.
obejżeniem
Tak, przeszukuje forum w poszukiwaniu sensacji
Szukaj dalej.
Proszę.
Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać
HAHA, teraz mogę używać argumentu, że nie będę słuchał kogoś kto nie umie poprawnie napisać jednego z najbardziej potrzebnych na tym forum słów
Nie wiem czy zauwazyles Mierzwiak, ale reszta uczestnikow tej dyskusji jakos potrafila utrzymac nerwy oraz bluzgi na wodzy... Niech ich Bóg błogosławi.
Mierzwiak,
Tylko dlatego, że SC nie jest docenione przez tę osóbkę? Nie mam zamiaru bronić Mentala, niech sam strzela jesli ma ochotę, w tym temacie prawie całkowicie się z nim nie zgadzam, ale twoja złośliwość ociera się niebezpiecznie o zwykłe buractwo, tym bardziej, że w dyskusji nie wziąłeś czynnego udziału prócz wylenia pomyj na jednego z dyskutantów.
Mental,
SC jako współczesne kino młodziezowe? Dlaczego nie! Forma oryginalna, treść intrygująca, całość wyróżnia się nie tylko na tle adaptacji komiksowych, ale i ogólnie - kina amerykańskiego, nawet jeśli jest ono skierowane przede wszystkim do nastolatków. Nie potrafię umieścić tego typu filmów na jednej półce ze "Świętymi z Bostonu", "Shoot'em up" czy innymi bzdurnymi cool-historyjkami zaprogramowanymi specjalnie dla nastolatków. Podobnie ma się sprawa z "300" - to idealnie skrojony popkulturowy obrazek zawierający w sobie wszystko to, co w kulturze jest płytkie, tandetne i schlebiające przeciętnym gustom złaknionych morderczych wrażeń. Dlatego jest tak ciekawe. Jako zjawisko. Nie wspominając o "Transformersach", które pochodzą z tej samej bajki (ale trafiają w innego typu wrażliwość) i też są zjawiskiem, ktróego ignorować, przynajmniej ja, nie potrafię
A empatia? Gdzie? W sensacji, westernie, sf? Pewne postawy i owszem, ale fabuła nie musi polegać na odwzorowywaniu rzeczywistości, tylko na jej kreowaniu. W różny sposób - realny bardziej lub mniej realny.
Nie potrafię normalnie rozmawiać z kimś, kto posługuje się nienormalną retoryką. No chyba, że przywoływanie westernów Peckinpaha jako dowód na to że Sin City jest be jest normalne. Dla mnie nie jest, podobnie jak większość tego co mówi Mental. Dziękuję, to wszystko z mojej strony.
Mental trochę odjechał, ale w jednym muszę się z nim zgodzić: genialne ekranizacje powstają tylko wtedy, kiedy reżyser robi film po swojemu. Rodriguez tylko zanimował komiks, za grosz w tym wyzwania - estetyczna podnieta nie zastąpi nigdy wyjścia poza ramy pierwowzoru literackiego/komiksowego (chociażby z powodu formy, której odbiór jest przecież całkiem inny w kinie i komiksie).
ale Rozdriguez zrobił FILM FABULARNY. Nie skopiował obrazków, nie zrobił animacji (a gdyby nawet, to też super, patrz: "Persepolis"). SC to film w każdym momencie z formą odwołującą się do komiksu. Bo to film będący adaptacją wyjątkowego, pod względem formy, komiksu i Rodriguez nie mógł (i nie chciał) zrezygnować ot tak z pewnej wizji Millera. Przełożenie tej artystycznej koncepcji na taśmę filmową było cholernie twórcze, bo niebanalne, wyjątkowe. Spotkaliście wcześniej coś takiego?
genialne ekranizacje powstają tylko wtedy, kiedy reżyser robi film po swojemu. Nie zgadzam się. Genialna ekranizacja powstaje wtedy, gdy reżyserowi w pełni uda się przenieść na ekran geniusz oryginału. Nieważne w jaki sposób. Rodriguez to zrobił. A że przeniósł tę powieść graficzną na język filmu z taką dokładnością? Brawo! Dokonał JEDYNEGO moim zdaniem słusznego wyboru.
Wiecie co?
Upominanie może zadziwiająco szybko się znudzić...
Nie zgadzam się. Genialna ekranizacja powstaje wtedy, gdy reżyserowi w pełni uda się przenieść na ekran geniusz oryginału. Nieważne w jaki sposób.
Moim zdaniem to nie wystarczy, i powtórzę się: zmiana medium nie jest tylko powierzchowna. Niesie ze sobą odpowiedzialność twórcy za wypełnienie 'brakującej przestrzeni' wg własnego pomysłu, nie poprzez dokładną, czy też jedynie poprawną ekstrapolację tego co było w pierwowzorze.
Genialna ekranizacja powstaje wtedy, gdy reżyserowi w pełni uda się przenieść na ekran geniusz oryginału. Nieważne w jaki sposób. Rodriguez to zrobił. A że przeniósł tę powieść graficzną na język filmu z taką dokładnością? Brawo! Dokonał JEDYNEGO moim zdaniem słusznego wyboru.
Ale idealne ekranizacje są dość nudne, to właśnie element, który wnosi do filmu reżyser powoduje, że film może stać się wyjątkowy...
D', a nie sądzisz, że Ty nie mówisz o świetnej (genialnej, wybitnej) ekranizacji, ale o świetnym filmie na podstawie książki (komiksu)? Bo rzeczywiście, są filmy (przykładów chyba nie trzeba wymieniać, każdy jest w stanie przytoczyć wiele własnych), których scenariusz zrodził się w oparciu o jakiś papierowy pierwowzór, ale dzięki wizji twórców powstało dzieło wielkie samo w sobie, odrębne, a nierzadko nawet przewyższające oryginał. I ja mam wrażenie, że Ty o takich ekranizacjach mówisz. A tymczasem chyba nikt nie śmiałby twierdzić, że wartość SC Rodrigueza kryje się właśnie w powyższym. Bo są również takie ekranizacje, których twórcy niejako od początku stawiają się w funkcji "służebnej" wobec oryginału. Tak jest właśnie w przypadku "Sin City". Jako inny przykład tego typu ekranizacji -- choć oczywiście nieco mniej ekstremalny, bo trudno o taką podległość oryginałowi jak w przypadku SC -- wskazałbym "Władcę Pierścieni" Jacksona. Przecież to też nie jest ekranizacja, która miała interpretować Tolkiena na nowo i po swojemu -- ale jak najwierniej, jak najdokładniej (w kwestii ducha, a nie litery) przenieść jego powieść na ekran. Można dyskutować, na ile to się udało, a na ile nie, ale wartość filmu Jacksona w tym właśnie tkwi i jeśli jesteśmy skłonni przyznać (ja jestem), że mimo takiej czy innej skuchy LOTR wiernie odtwarza ducha powieści Tolkiena, to wtedy musimy powiedzieć: Tak, to jest świetna ekranizacja. Ale nie dlatego, że Jackson stworzył w niej nową jakość.
Podsumowując, przecież nikt nie twierdzi, że Rodriguez to jest wielki twórca. Ten gość ma natomiast wielkiego czuja do stylu i właśnie dlatego "Sin City" jest, jakie jest -- ale to przecież dobrze. Co by było, gdyby Rodriguez nie zrobił tego filmu w taki sposób, albo zrobiłby go ktoś inny, z mniejszą fiksacją na punkcie stylu, a większą na punkcie treści? Kino byłoby dziś uboższe o taki film, zrealizowany w ten sposób, w takim duchu. Bo co? Że teraz jest uboższe o bardziej zaangażowaną opowieść o bohaterach "Sin City"? Bez przesady z taką stratą.
Moim zdaniem to nie wystarczy, i powtórzę się: zmiana medium nie jest tylko powierzchowna. Niesie ze sobą odpowiedzialność twórcy za wypełnienie 'brakującej przestrzeni' wg własnego pomysłu, nie poprzez dokładną, czy też jedynie poprawną ekstrapolację tego co było w pierwowzorze.
Podpisuje sie pod D'mooNem.
Od razu przypomina mi sie esensjowy wpis Chaciny, z ktorym rowniez zgadzam sie od pierwszego do ostatniego slowa:
http://esensja.pl/film/fi...&idobiektu=2073
Waszym koronnym argumentem przeciwko sin city jest to, ze film was nie wciagnal, nie emocjonowal. No to nie wiem jak zbijecie moj "argument", ze mnie wciagnal i autentycznie interesowaly mnie losy Marva i Hartigana. Wczulem sie w przerabana sytuacje gliniarza w pierdlu, kibicowalem wariatowi ktoremu ktos zabil ukochana. A to wszystko podano w genialnej formie. Obalajcie sobie takie opinie.
Zreszta, jak juz napisalem w poscie wspanialomyslnie usunietym przez moderatora, co jest zlego w dobrej formie? Lubie czasem sobie przystanac i popatrzec na krajobraz, i sie nim pozachwycac. Tresci nie niesie on zadnej, to po prostu czyste piekno wizualne. A mimo tego nikt nie narzeka na obrazy np. Leonarda, ze nie niosa tresci, tylko ze sa np. portretami. Moze glupi jestem, ale czasem piekno wizualne mi wystarcza, a SC jest godne zachwytu i bardzo piekne. Narzekac na to, ze nie jest glebokie jak filmy Coppoli, to tak jakby narzekac na piekny krajobraz, ze nie niesie ze soba objawionych prawd.
Przemoc w SC - zabawna, kreskowkowa. I co z tego? Zle? To miala byc groteska, noir do 2000 potegi, to mialo bawic. Pythoni tez pokazywali sporo zabawnej przemocy, a nikt ich za to nie gani. Smiac sie mozna ze wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. Tylko trzeba to robic z wyczuciem, a Rodriguez w SC takie wyczucie pokazal.
A, to moze jeszcze jedno slowko, skoro taki temat...
Mental narzeka bardzo czesto, ze w filmach nie ma fakow. Nie rzucaja miesem na lewo i prawo, a przeciez dorosli tak robia. Tak sie sklada, ze od pewnego czasu jestem w Szkocji, a co za tym idzie, spotykam duzo - o dziwo - Szkotow. Doroslych, anglojezycznych. I co? I jak dotad slyszalem tylko DWA faki - jeden z ust wkurzonego, alternatywnego mlodzienca, drugi z ust BARDZO wkurzonego robotnika. Inni robotnicy w normalnych rozmowach NIE rzucaja fakow - a to najnizsza klasa spoleczna! Trzeba bardzo sie postarac, zeby zmusic kogokolwiek do zaklniecia. Co innego Polacy obecniu tutaj - ich slychac z daleka, slychac zblizajace sie echo"k... k... k...". Taka nasza mentalnosc, Mental, ale nie odnos jej do mentalnosci ludzi z kraju, w ktorym produkuje sie filmy bez fakow. Ciekawie sie to odnosi do twojej teorii fakowatosci wszystkiego, co dorosle.
Skoro juz schodzimy do takich spoleczno-narodowosciowych przykladow, to, nie wiem wprawdzie jak Szkoci, ale Amerykanie, a to oni produkuja przeciez wiekszosc filmow o ktorych tutaj rozmawiamy, klna nie gorzej niz Polacy.
A ile lat spedziles w USA wsrod roznych grup spolecznych, zeby tak pisac?
Byłam w Stanach rok. Latynosi, Afroamerykanie i Włosi klną na potęgę. Azjaci prawie w ogóle. Potomkowie Anglo-Sasów sporadycznie; tam nawet najniższa klasa nie klnie tak jak Polacy
A ile lat spedziles w USA wsrod roznych grup spolecznych, zeby tak pisac?
Nigdy nie bylem w Stanach, ale poznalem kilku Amerykanow w Polsce. Kleli nie czesciej i nie rzadziej niz znajomi mi Polacy.
Byłem w U, S & A jakieś pół roku - Amerykanie klną. I to bardzo. A najbardziej Czarni i Latynosi. I jest to doświadczenie prosto ze Wschodniego Wybrzeża
Tak sie sklada, ze od pewnego czasu jestem w Szkocji, a co za tym idzie, spotykam duzo - o dziwo - Szkotow. Doroslych, anglojezycznych. I co? I jak dotad slyszalem tylko DWA faki - jeden z ust wkurzonego, alternatywnego mlodzienca, drugi z ust BARDZO wkurzonego robotnika. Inni robotnicy w normalnych rozmowach NIE rzucaja fakow - a to najnizsza klasa spoleczna!
Nie wiem jak szkoci, ale angole to bardzo często fakują, zarówno na ulicy, w pubie jak i w pracy. A przynajmniej w południowo-wschodniej części.
Wychodzi na to, ze Szkoci to ultraporzadna nacja. Pewnie oni nie maja problemu z brakiem przeklenstw w filmie.
To znaczy, że przekleństwa choćby w "Trainspotting" są tylko wymysłem autora? Przestaję lubić ten film.
Shite! ;)
no zajebiscie - moja wypowiedz usunieta, teraz nikt sie nie dowie, co odpowiedzialem military'emu.
w skrocie: military zapytal, co z Evil Dead 2. przeciez tam tez ludzie gina i jest wesolo, wiec po co sie czepiac. moja odpowiedx byla taka: w Evil Dead zombiaki morduja ludzi. motywacja jest zatem jak najbardziej wydumana. w Sin city natomiast morduja sie ludzie z pobutek czysto ludzkich, przyziemnych: pieniadze, zemsta, wladza, kobiety etc.
military spytal takze, dlaczego nie czepiam sie pythonow. przeciez oni tez nasmiewaja sie z przemocy. ja na to: no wlasnie - nasmiewaja sie. dostrzegaja absurd i zwalczaja go absurdem. Rodriguez natomiast to mlodziezowy rezyser, ktory bawi sie przemoca jak zabawka, bawi sie w zabijanie, bo zabijanie jest cool.
trzecie pytanie military'ego brzmialo tak: "Przemoc w SC jest cool. Może. Ale czy to źle?" ja odpowiedzialem: "tak to źle"
KOMPUTER OSLABIA WYMOWE SIN CITY
wiem, ze romeck i inni maja to gdzies. ja nie mam, wiec o tym pisze. i od razu przyznaje, ze za pierwszym razem kupiłem wizje Rodrigueza bez zajakniecia. byla oryginalna, fajna i tak dalej. niewazne, ze za drugim razme miałem juz w dupie caly ten komputerowy sztafaż - liczy sie pierwszy raz, a pierwszy raz byl taki, ze dalem sie wciągnąć.
KOMPUTER OSLABIA WYMOWE SIN CITY
wiem, ze romeck i inni maja to gdzies. ja nie mam, wiec o tym pisze. i od razu przyznaje, ze za pierwszym razem kupiłem wizje Rodrigueza bez zajakniecia. byla oryginalna, fajna i tak dalej. niewazne, ze za drugim razme miałem juz w dupie caly ten komputerowy sztafaż - liczy sie pierwszy raz, a pierwszy raz byl taki, ze dalem sie wciągnąć.
Czy to tylko moja fantazja, czy całość powyższego akapitu całkowicie przeczy pierwszemu zdaniu (temu CAPSAMI)?
to tylko twoja fantazja.
Przypomina mi się dyskusja na jednym z portali, gdzie ręczny rysownik zwał siebie artystą i drwił z grafików komputerowych, bo - i tu zaskoczenie jak jasna cholera - używają komputera. Podobnie melomani ubóstwiają sprowadzać muzykę elektroniczną w każdej formie do tworu komputerowego, a nie sztuki kreowanej przez twórcę. Czyżby więc muzyka Chopina tworzona była przez fortepian?
Zmierzam do tego, że film postrzegam jako twór wyobraźni ludzkiej, który powstaje z pomocą wcześniej dobranych narzędzi. Bez względu na to czy mamy do czynienia z realistycznym kinem sensacyjnym (vide "Heat") czy z - niektórzy stwierdzą - bajaderą w stylu "300" to geneza dzieła jest ta sama: pomysł, koncepcja, wizja, podjęcie decyzji w kwestiach artystycznych (czyt. np. wygląd), dobór narzędzi i zespołu ludzi, a potem już zostaje prawidłowe wykonanie.
Widzę to więc w ten sposób, że efekt końcowy może być przekonujący lub nie bez względu na rodzaj przekazu. Jeśli koncepcja artystyczna trzyma się kupy, a twórcy dobrze ją zrozumieli (zazwyczaj dlatego, że to ich koncepcja) to wszystko gra w 100%.
Nie potrafię się odnieść niestety do słów mentala, że los bohaterów mało go obchodzi, bo scenografia nie była prawdziwa - nigdy nie miałem z tym problemów i na poziomie "wczucia się" w film nie ma dla mnie różnicy za pomocą jakich metod został obraz zrealizowany. "Łykam" na dzień dobry obraną koncepcję i oglądam. Jeśli zostało to wykonane niekonsekwentnie - wtedy zaczyna mi coś zgrzytać.
Moje podejście może wynikać z faktu, że zajmuję się większością mediów bez ich wartościowania. Jestem zapalonym fotografem, ale też grafikiem komputerowym. Dawniej znów sporo rysowałem. Bez względu na to jak dobre zdjęcie czy grafika mi wychodzi - rozumiem wizję tego który pstryka i tego, który bazgrze coś w Photoshopie.
Bez względu na to czy mamy do czynienia z realistycznym kinem sensacyjnym (vide "Heat") czy z - niektórzy stwierdzą - bajaderą w stylu "300" to geneza dzieła jest ta sama: pomysł, koncepcja, wizja, podjęcie decyzji w kwestiach artystycznych (czyt. np. wygląd), dobór narzędzi i zespołu ludzi, a potem już zostaje prawidłowe wykonanie.
Dobrze powiedziane. Czyli jeśli dobrze zrozumiałem, "Sin City" jak każde inne dzieło wpisuje się w taki ciąg czynności. Pytanie jest tylko, czy zamierzony efekt został osiągnięty. Wg mnie, w stu procentach.
Tu nawet nie chodzi o to czy ten ciąg czynności jest dokładnie taki jak opisałem, bo ktoś złośliwy powie, że skąd ja to mogę wiedzieć i że w Hollywood jest jeszcze element kalkulacji finansowych, próbnych pokazów itd. Generalnie chodzi o to, że za tym stoją ludzie z wizją, którzy podejmują decyzję, że taka czy inna forma będzie najodpowiedniejsza, bo w ten sposób CZUJĄ film, który ma powstać. Pytanie pojawia się czy oglądający będzie miał zastrzeżenia do tej formy. Można je mieć z powodu uprzedzeń, innych preferencji lub po prostu dlatego, że podczas produkcji ktoś zawalił sprawę i wyszło niefajnie. Można też uznać, że ktoś "miał łeb" i zrobił to idealnie.
Jeśli chodzi o "Sin City" - dla mnie formalne dzieło sztuki. Komiksu nigdy nie widziałem, ale skarpety mi sztywnieją jak widzę ten film. Razem z wykręconą fabuła stanowi mieszankę wybuchową.
I tak na koniec z innej beczki: nie wiem czy grywacie czasem w gry komputerowe... jest taki tytuł w historii rozrywki elektronicznej o nazwie Homeworld (później Homeworld 2). To idealny przykład łamania wszelkich stereotypów dla wewnętrznie przyświecającej wizji dzieła skończonego. Wszystko w tym tytule jest inne i nowe. Ale nie wyszło przez przypadek, a dlatego, że komuś tak w sercu grało (co za stwierdzenie!). Oczywiście ludzie pukali się w czoło mówiąc: "jak to k...a strategia czasu rzeczywistego w całkowicie trójwymiarowej przestrzeni kosmicznej?" - było to nie do przyjęcia. Ale efektem jest dzieło tak kompletne w swej koncepcji, że rozmawianie o jakichkolwiek wadach miałoby tyle samo sensu co stwierdzenie, że Christy Turlington ma zbyt szerokie usta.
Tak samo może być w przypadku filmu, muzyki i czegokolwiek innego. Zasady nie mają wtedy znaczenia, bo całość jest wydarzeniem samym w sobie.
...jest taki tytuł w historii rozrywki elektronicznej o nazwie Homeworld...
W końcu ktoś, kto się zna.
Ta jedna gra deklasuje swą formą znakomitą większość filmów s-f.
Nie za bardzo rozumiem porównania z tym Homeworldem, owszem, był sensacją i kompletną nowością, ale nie przypominam sobie opini, żeby komuś się to nie podobało ze względu na fomrę, większość reakcji jakie sobie zapamiętałem, to uznanie tej gierki za arcydzieło. Tak w ogóle to problem jest raczej w czymś innym, nikt tu nie broni robić świetnych filmów za pomocą komputera i animacji i nowych technologi, problem jest w tym, że po pierwsze SC to po prostu wprawienie kadrów z komiksu w ruch, bez żadnej interpretacji i inwencji, po drugie to użyta forma osłabia przekaz, przynajmniej dla mnie. Ok, wam mogą sztywnieć od tego skarpety, ale dla mnie przez to, że film jest taki odrealniony to nie traktuję go jako poważnej, męskiej historii, tylko jako bajeczkę o zabijaniu i przemocy, takie "Happy Three Friends" w innych kolorach. Może cieszy, lub fascynuje przez krótki okres obcowania, ale potem nuży, bo jest zwyczajnie nieprawdziwe i nieżyciowe.
Jestem zapalonym fotografem, ale też grafikiem komputerowym. Dawniej znów sporo rysowałem. Bez względu na to jak dobre zdjęcie czy grafika mi wychodzi - rozumiem wizję tego który pstryka i tego, który bazgrze coś w Photoshopie.
zatem przybij piątkę :) ja też uwielbiam fotografować i też zajmuje sie projektowaniem na komputerze, ale doprawdy nie jestem w stanie odgadnąć, co ma wspólnego retusz w photoshopie i układanie literek w logo z "osłabianiem wymowy filmu" i "zabijaniem dla zabawy, żeby młodzież mogła się cieszyć".
Jeśli chodzi o "Sin City" - dla mnie formalne dzieło sztuki.
podobnie jak filmy De Palmy, tyle że filmy De Palmy deklasują pod względem emocji SC. dlaczego? hmm... niech pomyślę...
SC jest formalnym arcydziełem - to prawda. ale arcydziełem jednorazowym jak styropianowy kubas po coli - wypijesz i wyrzucisz. przy drugim podejściu człowiek siedzi i zastanawia się: "No zajebiście, panie cool-Rodriguez, fajnie tu mi komiks zekranizowałeś, fajne kolorki i w ogóle, ale co teraz? czym mam się teraz podniecać?" 300 nawet nie komentuje, bo to ścierwo niebywałe. O ile w przypadku SC użycie kompa jest w każdej sekundzie uzasadnione (zgodnie z koncepcją artystyczną, o której pisał romeck, oraz z założeniem, że skoro nigdy czegoś takiego nie nakręcona, to w ramach eksperymentu czemu by nie spróbować?), o tyle twórcy 300 nie mają nic na swoją obronę. ten film należało nakręcić tradycyjnie i kropka. wiem, wiem - wtedy nie mielibyśmy tych wszystkich groteskowych okrzyków i naoliwionych klat i bullet-tajmu i generalnie nic byśmy nie mieli, ponieważ cały film opiera się na owych bezsensownych motywach. pięknie to świadczy o poziomie filmu.
A to ciekawe z tym Homeworld, bo głosów negatywnych jest przynajmniej połowa. Choćby sam fakt, że przeciętny gracz nie ma pojęcia co to za gra o tym świadczy - nie wszystkim przypadła do gustu artystyczna forma przekazu, bo ludzie po prostu wolą fotorealistyczne renderingi nazywając Homeworld bajeczką. A że wśród tych, którzy to wydarzenie (czyt. wydanie gry) zauważyli większość jest zafascynowana... cóż, albo pokochasz, albo Ci zwisa...
Odwdzięczę się także niezrozumieniem - "Happy Three Friends" nigdy nie było zabawne.
W kwesti SC. Jeśli Tobie potrzebna jest autentyczna scenografia i normalna kamera by uznać film za poważną, męską historię - niech będzie. Dla mnie różnicy nie ma skoro pomysł zrealizowany został wiarygodnie, a historia sama w sobie jest i tak - delikatnie mówiąc - niedorzeczna i nieżyciową pozostałaby także w przypadku innej realizacji. Przeciwnicy jak i zwolennicy takiego podejścia na tym forum rozmijają się całkowicie w rozumieniu założeń artystycznych. Dla Ciebie musi być realistycznie by poczuć, dla mnie nie, bo uważam, że film można (a nawet trzeba) tworzyć czasem dla koncepcji obrazu i na ten obraz warto mieć ciekawy pomysł. Oczekiwanie od każdego filmu dobijającego realizmu jest moim zdaniem duszeniem ciekawych pomysłów w zarodku i zapominanie, że kino to przede wszystkim właśnie ruchomy obraz... obraz, więc malują go różni artyści. Czy nikt tu nie broni użycia takich technik? Może niedokładnie przeczytałem większość wypowiedzi.
Podsumowując: cholernie mnie rajcuje fakt, że najnowsze technologie pozwalają twórcom filmowym kreować rzeczywistość nie tylko na poziomie historii, muzyki, czy gry aktorskiej. Cieszy mnie to, że filmowcy coraz częściej czują się malarzami świata - technika nareszcie pozwoliła by stylizować bez ograniczeń także ruchomy obraz. Moim zdaniem właśnie o to w tym chodzi.
zatem przybij piątkę ja też uwielbiam fotografować i też zajmuje sie projektowaniem na komputerze, ale doprawdy nie jestem w stanie odgadnąć, co ma wspólnego retusz w photoshopie i układanie literek w logo z "osłabianiem wymowy filmu" i "zabijaniem dla zabawy, żeby młodzież mogła się cieszyć".
Retusz w photoshopie i układanie literek w logo nie ma nic wspólnego z grafiką komputerową. Nie ma też nic wspólnego z kreacją artystyczną. Może czepiam się słówek...
poważną, męską historię
ostatnio przerzuciłem się na poważne, "damskie" historie i doszedłem do wniosku, że są tak samo męskie.
Moim zdaniem właśnie o to w tym chodzi.
malować pomalowany świat? ciekawe. nie wiem, w czym komputerowy zachód słońca jest lepszy od tego rzeczywistego. no chyba że ten komputerowy jest bardziej cool.
malować pomalowany świat? ciekawe. nie wiem, w czym komputerowy zachód słońca jest lepszy od tego rzeczywistego. no chyba że ten komputerowy jest bardziej cool.
Widać Picasso też chciał być cool.
bardzo bym nie chciał, żeby dyskusja ugrzęzła w błocku jałowych sporów okołomimetycznych. sorry, nie zamierzam porównywać malarstwa, muzyki i łyżwiarstwa na lodzie z filmem. nawiasem, rzeczywisty zachód słońca jest lepszy od Picasso, jakby kto pytał.
trzy rzeczy są niepodważalne (MOIM ZDANIEM):
- Sin City jest młodzieżowe, przemoc w Sin City jest młodzieżowa i tak dalej (normalnie za takie coś film ma z miejsca 0/10, ale w przypadku Miasta Grzechu rzecz jest bardziej problematyczna: prekursorskie zastosowanie komputera, Mickey Rourke plus ostatnie ujęcie - Hartigan popełniający samobójstwo, wszystko to powoduje, że nie mogę z czystym sumieniem wystawić zera. jeśli chodzi o 300, nie mam żadnych skrupułów. stąd też Sin City zalicza się do ekskluzywnego grona filmów "bez cyferki" :))
- komputerowe spreparowanie historii na modle cool-groteskowo-przesadzoną uniemożliwia jakiekolwiek zaangażowanie w losy bohaterów;
- klasyczna technika i poważne podejście (czytaj: "dorosły" reżyser) uczyniłyby z Sin City arcydzieło kryminału/sensacji/horroru/love story. pisząc "dorosły", mam na myśli to, co zrobił Verhoeven z postacią Robocopa, a Reynolds z postacią Robin Hooda.
Napisałem spory wywód, ale stwierdziłem, że dla dobra forum odpuszczę sobie podawanie przykładów jałowego sporu z kilku powyższych postów.
Zostańmy przy tym, że przybijamy sobie piątkę.
Ja nie mam nic przeciwko kreowaniu nowych rzeczywistości przez reżyserów jak to nazywasz, tylko oglądając Sin City nie mam wrażenia, że Rodriguez namalował nowy świat, tylko że przykrył ten prawdziwy kolorowymi zasłonkami, żeby przemoc była lepiej przyswajalna i fajniejsza. Na tym polega mój problem w odbiorze tego filmu. Powiem Ci nawet że niektórych reżyserzy potrafią przy pomocy bardziej tradycyjnych metod, przy użyciu tylko kilku efektów specjalnych stworzyć bardziej przekonujący według mnie świat niż Rodriquez.
Mental, nie używam przymiotnika męski jako coś co jest odpowiednie i pasuje do mężczyzn, tylko no...sam wiesz o co chodzi. Jak najbardziej damskie historie mogą być bardziej męskie od męskich.
męskie kino jest pedalskie :)
w "męskich" filmach kobiety odgrywają niekiedy większą rolę niż mężczyźni i wznoszą sie na wyżyny aktorstwa.
Mental, ty znowu do tematu zrodlowego, ktory w przypadku ekranizacji powinien byc swietoscia - bo prezentuje sie CZYJAS historie, nie swoja - podchodzisz na polskiej zasadzie. Tzn. "zbyt efektowne, mamy juz dwa ciecia w ciagu tej minuty, nie pokazemy jeszcze spadajacego liscia, to by byla przesada". Proces ekranizacji LOTR w twoim wydaniu wygladalby tak:
Spotkanie ekipy, producent Mental zaczyna mowic:
- Eee, chlopaki, co to w ogole jest, malo realistyczne jakies, musimy...
- Ale tak ma byc.
- (niedowierzanie) Slucham?
- Noo, to fantasy, szefie, taki gatunek.
- I te wszystkie elfy, smoki i inne mlodziezowe pedalstwo jest tu CELOWO?!
- No tak...
- I to nie jest tylko wynik nieudolnosci autora?
- Nie, raczej nie...
- Eee, pierdolicie, chlopaki. Ja wam powiem, jak to ma byc. No wiec oni ida, nie? Przez jakies lasy, gory, rzeki. Ale ja to widze tak: jest autostrada. Amerykanska autostrada biegnaca przez pustynie. I oni jada mustangiem z 68, zeby... Wlasnie, po co oni jada?
- Zeby wrzucic magiczny pierscien do wulkanu, aby zgladzic wladce mroku ktory zagraza calemu swiatu.
- Aha. Dobra. Jada zeby poruchac. Wlasnie przemycili ladunek heroiny i teraz jada odpoczac. I film bedzie o rozmowach miedzy nimi. W samochodzie.
- Ale ich jest dziewieciu...
- Kto tak mowi? Ich jest dwoch. A tytul od dzis to nie jakis "Wladca pierscieni" tylko "Podroz", zrozumiano?
The end.
Poza tym slowko "mlodziezowy" Mentala jest pojeciem tak szerokim, pojemnym i niesprecyzowanym, ze rownie dobrze moglby go uzywac Kaczynski zamiast swojego "ukladu".
Wczoraj miałem odrobinę pracy więc dopiero dziś wracam.
Topic głosi, sugeruje, że przy wybujałej formie film popada w banał. Po Waszych wypowiedziach jestem w stanie przyjąć do wiadomości Wasz punkt widzenia - jest on poparty argumentacją, aczkolwiek mi cakowicie odległą. Wychodzi bowiem na to, że film niech sobie czasem będzie nowatorsko zrobiony, ale w każdym przypadku byłby lepszy gdyby był zrobiony metodą tradycyjną... tu zaczynają się różnice między nami. Uważam, że byłby inny. Z Waszego punktu widzenia (może się mylę) chcąc robić dobre filmu trzeba je robić tradycyjnie. Gdzie jest więc miejsce dla takich wizualnych perełek jak SC czy 300? W jaki sposób zadowolić gust takiego widza jak ja skoro oznacza to zrobienie złego filmu, który nie powinien powstać? Wybrażasz sobie Mental stwierdzenie, że HEAT byłby ciekawszy gdyby zaserwowano w nim jakiś artystyczny wizual zamiast L.A. i powinni go zrobić w ten sposób?
Mental pisał też o malowaniu namalowanego... czyli np. zachód słońca w wariacji Picassa itd. Zadrwił z takiego podejścia... ale tu nie jest mowa o "nie biorę, bo nie potrzebuję upiększaczy rzeczywistości". Właśnie dlatego, że zachód słońca jest tak piękny są ludzie, których inspiruje on do przedstawienia go poprzez własną formę ekspresji, która znów uwydatnia pewne emocje osłabiając inne. W ten sposób artystyczna wizja zachodu słońca może przedstawiać agresywne płomienie malowane przy dużym kontraście, bo kogoś naszła myśl, że można przedstawić tę chwilę jako zanikający na noc śmiercionośny żar - ciekawostką więc będzie przewrotność rezygnująca z piękna i spokoju na rzecz emocji budzących niepokój - coś w tym złego?
Reżyser, scenograf, czy fachowiec od efektów specjalnych, a czasem producent filmu - podobnie jak muzyk, pisarz, malarz - jest neurotykiem, nerwusem, ciapą, flegmatykiem, marzycielem, egocentrykiem, skrajnie wierzącym (niepotrzebne skreślić) itd. i to właśnie dzięki temu forma uwydatnia pewne cechy ponad przeciętność inne jednocześnie przesłaniając. Raz dotajemy to poprzez zdjęcia, filtry czy montaż, a innym razem poprzez komputerową stylizację obrazu. Moje porównania filmu do innych form sztuki w tym miejscu nie biorą się więc znikąd, bo osobiście widzę "te rzeczy" we wszystkich formach kreacji. Nawet w projekcie strony internetowej wyczytuję cechy designera po użytej typografii, kolorach i stylistyce lay-out'u. O muzyce nawet nie wspominam, bo to jedna z najnaturalniej wypływających z człowieka form ekspresji - tworzyłem muzykę 10 lat, mogę się więc wypowiedzieć jak wielki wpływ na efekt końcowy mają chwilowe emocje.
Kończąc to expose podsumuję: ponieważ widzę sprawy artystyczne w sposób jaki opisałem powyżej - nie mogę się zgodzić z teorią zawartą w topicu. Absolutnie nie.
Mental, ty znowu do tematu zrodlowego, ktory w przypadku ekranizacji powinien byc swietoscia - bo prezentuje sie CZYJAS historie, nie swoja
ZUPEŁNIE się nie zgadzam. :) Wielkie filmy oparte na cudzej historii powstają najczęściej wtedy kiedy autor (filmu) ma jaja żeby wyciąć to co nie filmowe. Będzie potrafił bez zmrużenia okiem zmienić treść tak aby lepiej się ją oglądało. 'IDEALNE' ekranizacje, tj. takie, które w 100% pokrywają się z oryginałem są w 90% klapami. Czemu? Bo komiks i film to nie to samo do jasnej cholery. :) To co w komiksie podnieca, kręci i rajcuje w filmie może wydać się śmieszne. A Sin City to wyjątek od reguły.
Przytoczony przez ciebie dialog Military jest procesem nie ekranizacji a inspiracji albo adaptacji.
bo prezentuje sie CZYJAS historie, nie swoja
bull shit! ta historia jest moja. odkąd ją przeczytałem, należy do mnie i moge z nią zrobić, co m i się tylko podoba. a jeśli dodatkowo płace gruba kasę za prawa autorskie, nikt mi nie podskoczy. nikogo nie muszę prosić o pozwolenie. mogę prosić o wybaczenie, ale nigdy o pozwolenie.
Topic głosi, sugeruje, że przy wybujałej formie film popada w banał.
Okreslenie parada banalu tyczy sie dyskusji. Tytul zadnej teorii nie narzuca.
żądam REALIZMU od każdego filmu. realizmu pojętego tak jak nakreśliłem to powyżej. dlatego Batman Begins stanowi w 70% bajkę dla dzieci. dlatego Sin City to bujda na resorach w dodatku mocno cool z zabijaniem dla zabawy i dla śmiechu. (...) pojęcia nie mam, czy tak wyglądałby pakt pomiędzy człowiekiem a krasnoludem, gdyby ten drugi naprawdę istniał. nie wiem, nie obchodzi mnie to - ważne jest, że wygląda to wiarygodnie. podobnie jak wiarygodnie wyglądają zmagania Sahry z cyborgiem w T1 i T2. To co piszesz jest odrobinę nielogiczne, ale mniejsza o to.
Z tego co piszesz wyłania się pojęcie, o którym już kiedyś pisałem: "realizm w ramach konwencji". O tym właśnie piszesz w przypadku LOTRa, i to samo moim zdaniem występuje w Batman Begins. Powinieneś jednak sprecyzować swoje wymagania, a najlepiej oddzielić żądanie wiarygodności jako takiej (psychologia i te sprawy) od żądania od prawie każdego filmu bluzgów, krwi i gwałtów, bo to dwie różne rzeczy.
Z tego co piszesz wyłania się pojęcie, o którym już kiedyś pisałem: "realizm w ramach konwencji
żaden realizm w ramach konwencji. to gówna znaczy. REALIZM. zawsze i wszędzie. wyobraź sobie: scena w TFach patrol policyjny zatrzymuje betoniarkę mknącą międzystanową. widać logo Deceptikonów (taki smaczek dla fanów, żeby nie płakali :)). pojazd zwalnia, radiowóz zatrzymuje się pare metrów dalej. wysiada gliniarz, rozpina kaburę, dłoń na kolbie. podchodzi do ciężarówki, otwiera drzwiczki i...
tutaj jest pole do popisu. następuje reakcja gliniarza, potem reakcja maszyny. gliniarz w lekkim szoku nawija przez radio, dźwignia zmiany biegów przeskakuje samoistnie na jedynkę, betoniarka rusza, taranując radiowóz... nie jest ważne to, że kolos przyleciał z kosmosu. nie jest ważne to, że w kabinie nie ma kierowcy. ważna jest wiarygodność tej z dupy wysranej, skleconej na poczekaniu sceny.
No to jest właśnie "realizm w ramach konwencji". gdyby filmy miały być, jak to piszesz, REALISTYCZNE co sugeruje realizm w ogóle, to nie powstałyby TFy. Przecież roboty z kosmosu są nierealistyczne. Nie istnieją.
Wiem co masz na myśli, ale ubierasz to w złe słowa.
skoro wiesz, co mam na myśli, to ok :)
Poza tym slowko "mlodziezowy" Mentala jest pojeciem tak szerokim, pojemnym i niesprecyzowanym, ze rownie dobrze moglby go uzywac Kaczynski zamiast swojego "ukladu".
w odróżnieniu od Kaczyńskiego moge palcem wskazać winnych :)
Doberman
Święci z bostonu
Shoot 'Em Up (nie widziałem, ale wierze Jakuzziemu na słowo, ze to młodzieżowa kiła)
Smockin' Aces
Snatch
...
Ostatnia rzecz o jaka posadzilbym Przekret to mlodziezowosc. Ten film jest tak mlodziezowy jak Pulp Fiction (tylko ze jakies 10000x od PF lepszy). A poza tym to - imaginuj sobie - komedia!
Realizm - nie w ramach konwencji, powiadasz, tylko realizm na maxa? To patrzaj na Aliens - tam masz statek kosmiczny, marines itp. I wcale za glupa nikogo nie wezmiesz, jesli ktos powie, ze zaraz pojawia sie kosmici. Bo tego po filmie oczekujesz. T1 to troche wyjatek, choc i nie bardzo, bo juz w prologu masz pokazanego morderczego robota. Moim zdaniem T1 nie byl konstruowany na zasadzie "robie film o robocie, ale zeby byl max realizm, osadze go w takich realiach", a na zasadzie "chce zrobic film w takich realiach, wiec musze zrobic tak a tak, zeby je oddac". Teraz ma sie w dupie realia po prostu, licza sie efekty i nic poza tym, i to jest faktycznie problem. ALE - jesli tworzysz film w realiach wymyslonych, tylko nieznacznie przypominajacych rzeczywistosc, jak SC, ktore to rzeczywistosc wykrzywia, to nic dziwnego ze wiernosc naszej rzeczywistosci nie jest zachowana. Ty tego nie akceptujesz, ja - jak najbardziej. Lubie, powiedzmy, realia Final Fantasy - przeszlosc + przyszlosc, gdzie ten inny swiat cie wciaga, bo jest inny. Ciekawy. I w sumie tyle co mam do powiedzenia, chyba wszystko jasne, jeden drugiego nie przekona do zmiany zdania, wiec czesc i czolem, pozdrawiam.
Ten film jest tak mlodziezowy jak Pulp Fiction (tylko ze jakies 10000x od PF lepszy)
odwrotnie :) choć pod jednym względem Snatch bije na glowe PF. tym względem jest Brad Pitt i sposób, w jaki mówi :)
To patrzaj na Aliens - tam masz statek kosmiczny, marines itp. I wcale za glupa nikogo nie wezmiesz, jesli ktos powie, ze zaraz pojawia sie kosmici.
ale gdyby ktoś mi powiedział, ze to film wojenny, to tez bym uwierzył. albo film o szkoleniu żołnierzy w przyszłości. albo cokolwiek innego.
Moim zdaniem T1 nie byl konstruowany na zasadzie "robie film o robocie, ale zeby byl max realizm, osadze go w takich realiach", a na zasadzie "chce zrobic film w takich realiach, wiec musze zrobic tak a tak, zeby je oddac"
no wiadomo, że nie był konstruowany na takiej zasadzie. był konstruowany na zasadzie: "robie poważny film sci-fi".
jesli tworzysz film w realiach wymyslonych, tylko nieznacznie przypominajacych rzeczywistosc, jak SC
SC nieznacznie przypomina rzeczywistość? w którym miejscu? cały problem z Sc jest taki, że bardzo przypomina rzeczywistość: ludzie mordują się jak w życiu, z tych samych pobudek, gliniarze robią nalot, szlachetny policjant to wyjątek (Serpico, Crowe w American Gangster)... gdzie tu brak realizm? SC znajduje sie dosłownie o krok od poważnego kryminału. ale jako że żyjemy w epoce młodzieżowych filmów, SC nie może być inne jak tylko młodzieżowe - musi być CGI, laski w lateksie i z katana, Marv skaczący na dynke z siódmego pietra, pielegniarki jak z pornosa i inne motywiki.
Shoot 'Em Up (nie widziałem, ale wierze Jakuzziemu na słowo, ze to młodzieżowa kiła)
...
I dobrze robisz, uwierz mu i nie oglądaj - ja zmarnowałem 1,5 godziny na ten szajs. Żałosne.
Ale Przekręt? :) Zaskoczyłeś mnie panie Mentalu. Jest lekki, ale młodzieżowy? Czasami mam wrażenie, że jednak, tak jak to zresztą powiedział military, trochę uogólniasz i to Twoje pojęcie nie jest zbyt sprecyzowane. A jeśli wytykając młodzieżowość wskazujesz na Przekręt to Ty jednak zgredem jesteś :) Trochę luzu.
wole Pulp Fiction. taki ze mnie luzak :) wiem, że miało być tak jak u Tarantino (dialogi "nie na temat", śmieszne sytuacje jedna po drugiej), ale niestety "miało być jak u Tarantino" to najgorsza rzecz, jaką może zrobić reżyser.
Spoko, ja też w sumie wolę. Dobra, żeby nie offtopować - gadajcie tu sobie na temat, a ja poczytam :)
jeszcze mały offtop: w PF są dwa motywy, które bym usunął. Jules mówi, że przed skasowaniem klienta cytuje pismo. nie wierze mu. nie wierzę, żeby miał na to czas. jego luzacko postawa jest zbyt cool. w ogóle gadki i popijanie Sprite'a to dla mnie młodzieżowe przegięcie. takie historie opowiada sie w pubie znajomym, a nie podczas egzekucji długów, kiedy w każdej chwili może dojść do wymiany ognia.
dwa: scena, w której Vincent rozwala łeb temu młodemu Murzynowi. po jaką cholerę trzymał broń w ręce? wyszedł z mieszkania, zjechał winda, przeszedł przez recepcje, potem przez ulice ze spluwa na wierzchu? rozumiem, ze inaczej nie dało sie sprowokować krwawej łaźni, ale scena ta wydaje mi sie strasznie naciągana. w dodatku moment odwrócenia sie w fotelu i przerzucenia dłoni z pistoletem przez oparcie byl wyjątkowo sztuczny i wymuszony.
no wiadomo, że nie był konstruowany na takiej zasadzie. był konstruowany na zasadzie: "robie poważny film sci-fi".
No, a taki SC byl konstruowany na zasadzie "robie niepowazny film komiksowy", wiec gdzie widzisz odstepstwo od waznej zasady? Jak dla mnie to wrecz wzorcowy niepowazny film komiksowy.
SC nieznacznie przypomina rzeczywistość? w którym miejscu?
Chocby w tym, ze dzieje sie w miescie w ktorym nie ma dobrych ludzi, w ktorym zawsze panuje noc, w ktorym ludzie chodza po ulicach z katanami, mieczami itp, w ktorym twardziele sa tak twardzi ze skacza na glowke z 8 pietra, w ktorym 99% obywateli to policjanci lub przestepcy i nie ma zwyklych przechodniow? Rozumiesz pojecia hiperboli i groteski? SC to groteskowa hiperbola zrobiona zeby rozbawic. Nie bawi cie - to jak ktos powiedzial, wyjdz z kina i daj sie bawic innym, a nie rzucaj gownem w ekran.
SC znajduje sie dosłownie o krok od poważnego kryminału.
Teraz mnie rozbawiles. A Naga bron znajduje sie o krok od powaznego filmu policyjnego, ale jej wada jest to, ze jest niepowazna. A Kill Bill to prawie wzorcowy film karate, tylko ze tez niepowazny i mlodziezowo-jajcarski. A co dopiero mowic o kosmicznych jajach - to prawie powazna space opera, ale, cholercia, niepowazna.
musi być CGI, laski w lateksie i z katana, Marv skaczący na dynke z siódmego pietra, pielegniarki jak z pornosa i inne motywiki.
CGI byc nie musi, ale bez niego nie byloby Marva skaczacego na dynke z 7 pietra. A Marv byc musi, bo to nie jest powazny film - co wiecej, do powaznego kryminalu mu tak daleko, jak mnie do Bruce'a Lee w kwestii znajomosci sztuk walki.
Pe Es
Gdzie w Przekrecie sa dialogi nie na temat? Ten z poczatku, o Maryi Dziewicy? Toz chodzilo o zaskoczenie, ze spokojni rabini wcale nie sa spokojnymi rabinami. A taki watek jak ten z przyczepa, to przeciez sila napedowa akcji - wszystko zaczelo sie od sporu o przyczepe. Wiec, nie piernicz, stary, bo ostatnio sie w tym zapedzasz ze ho ho...
nie kupuje twojej argumentacji. nie kupuje jej, bo jest ugodowa. na podobnej zasadzie można usprawiedliwiać dowolna bzdurę. cale TFy można usprawiedliwić formułką: "miało być głupio i jest głupio. gdyby nie było głupio, to by było poważnie. ale jako że nie jest poważnie, jest głupio, więc daj pan oglądać innym i nie rzucaj gównem w ekran."
Rozumiesz pojecia hiperboli i groteski?
tak, ale nieco inaczej niż ty.
Gdzie w Przekrecie sa dialogi nie na temat?
a cudzysłów to krasnoludki zajumały? :) dialogi w Snatch to kalki z Tarantino. luzackie rozmowy pozornie nie na temat, a tak naprawdę napisane wyłącznie po to, żeby publiczność mogła się pośmiać. to są typowe dialogi dla publiczności, charakterystyczne dla młodzieżowego kina :) postacie rozmawiają ze sobą nie po to, by się porozumieć, ale po to, by odstawiać popisy.
Wiec, nie piernicz, stary, bo ostatnio sie w tym zapedzasz ze ho ho...
ja sie dopiero rozgrzewam :)
jeszcze mały offtop: w PF są dwa motywy, które bym usunął.
[ciach]
Acha, ale tak poza tym to full real, co nie?
nie wiem, nie pamiętam. ostatni raz oglądałem PF 3 lata temu.
zaraz zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Mental - mówisz, że dialogi w Snatch są kalką z Tarantino, że to typowe dialogi dla publiczności, żeby widzowie mogli się pośmiać. A jaki niby cel miały dialogi w PF, albo takim Death Proof? postacie nie odstawiały tam popisów? coś się plączesz.
Mush Room, wielokrotnie wspominałem o tym, że Tarantino to jedyny reżyser, który ma papiery na młodzieżowe kino. to on to wszystko zapoczątkował i kontynuuje. z klasą, której nie mają jego naśladowcy. pomijając filmy, Tarantino to niezwykle błyskotliwy i przenikliwy gość. jego opinie na temat amerykańskiej kinematografii, cenzury, moralności, restrykcyjnej polityki hollywood czy nawet przemocy pokrywają sie w dużej mierze z moimi przemyśleniami. uważam go za geniusza swoich czasów - idealnie wpasował się w niezobowiązujący do niczego klimat epoki i zapotrzebowanie publiczności, ale jednocześnie posiada coś, czego nie mają marni imitatorzy jego stylu: umiar. wie, kiedy skończyć, ba, czasami kończy jeszcze przed końcem :)
olbrzymi wpływ Tarantino na amerykańskie kino widać na przykładzie Mullholland Drive Lyncha (scena z zabłąkanym nabojem, który efektownie grzęźnie w zadzie otyłej kobiety) i Departed Scorsese. i nawet w przypadku takich osobistości będzie to wpływ destrukcyjny, sztuczny, wymuszony, który czyni wyłącznie spustoszenia.
nie można naśladować Tarantino, podobnie jak nie można naśladować naśladowców czy kopiować kopii. to sie nazywa regres. a ja sie pytam: czy jest sens kręcić filmy gorsze, skoro wiadomo, że można kręcić filmy lepsze? jaki sens w zalewie kina akcji krecic film akcji, ktory rozni sie od poprzednich tym, ze wiecej w nim akcji? jaki sens krecic filmy mlodziezowe, skoro obaj wiemy, ze niemlodziezowe sa sto razy lepsze?
Jasne, masz sporo racji, po prostu już myślałem, że uznajesz Tarantino za człowieka, który nie pisze dialogów dla publiczności, postacie w jego filmach się nie popisują i on w ogóle jest anty-cool, a to byłoby albo totalne zaślepienie i brak obiektywizmu, albo hipokryzja, albo zwykły obłęd :)
teoretycznie nie ma sensu kręcić filmów gorszych, skoro można nakręcić lepsze, ale to już sprawa subiektywna każdego reżysera - Ci słabi reżyserzy uznają, po nakręceniu filmu, że właśnie zrobili coś zajebistego, cudownego i w ogóle, że to kamień milowy w jakimś tam gatunku. po prostu nie potrafią spojrzeć krytycznie na swoją pracę, albo zwyczajnie nie mają gustu. to Ci najlepsi artyści (już niekoniecznie reżyserzy - mówię tu o każdym aspekcie sztuki) ciągle nie są zadowoleni ze swoich prac - ciągle starają się szukać czegoś nowego, lepszego, unikalnego, a nie są świadomi tego, że właśnie stworzyli arcydzieło i coś, o czym inni mogliby po prostu pomarzyć. ale ilu takich reżyserów jest? taki Woody Allen, choć za jego filmami nie przepadam, to zdaję sobie sprawę, że w jakimś tam sposób odznaczył się dla kina (czy też - dla gatunku w jakim się obraca, czyli "komedii" (dałem w cudzysłów bo mnie jego filmy nie bawią:) )). ten człowiek nigdy nie ogląda swoich filmów, bo boi się, że zobaczy coś, co nijak będzie się pokrywało się z jego wyobrażeniem, jakie miał podczas prac. tak samo Stanley Kubrick. osobiście nie wierzę, żeby w dzisiejszych czasach znalazł się ktoś tak odważny.
czy jest sens w zalewie kina akcji kręcić film akcji? jasne, jeśli film ma być dobry, lepszy, najlepszy - czemu nie? tutaj już jednak musimy wrócić do akapitu pierwszego, bo za współczesne kino akcji biorą się słabi reżyserzy i nieudolni scenarzyści. Hitman miał kilka dobrych scen, jak na przykład scena w łazience, ale całość jest tak mdła i, że posłużę się Twoim określeniem, bo innego znaleźć nie mogę - młodzieżowa, że aż się rzygać chce. dialogi? marne. przemoc? dla przemocy. nie takie kino się kiedyś robiło, ale wierzę, że znajdzie się w końcu ktoś, kto będzie wiedział jak się za to zabrać. musi się znaleźć bo kto będzie robił nam filmy jak Ci wielcy (Tarantino, Mann itd.) odejdą? nie chcę żyć w czasach, w których Scorsese dostaje oscara za Departed, a największe jego dzieła pozostały przez Akademię olane. po prostu boję się myśleć, co będzie dalej.
film niemłodzieżowy jest milion razy lepszy od młodzieżowego - to oczywiste. ale aktualnie filmy, które są cool się sprzedają. przemoc spowszedniała, przeklinanie jest fajne, zabijanie to chleb powszedni. z takich tragedii robi się teraz komedie. da się bullet-time, wstawi fajnych aktorów którzy powiedzą kurwa gdzie trzeba, da się przestraszonego murzyna, który będzie rozbawiał publiczność, główny bohater będzie z wiecznie groźną miną robił rozpierduchę i ma się film. produkcja masowa. miejmy tylko nadzieję, że ta młodzież, dla której teraz się robi filmy, w końcu dojrzeje i będzie żądała czegoś innego, poważnego, mocnego.
wyobrażacie sobie, że do któregoś filmu Hitchcocka, człowiek, który był odpowiedzialny za scenariusz (nie pamiętam nazwiska, ani o jaki film chodzi, ale pamiętam, że to jedna z głośniejszych pozycji), dokonywał poprawek a nawet niektóre sceny pisał na kolanie, podczas pracy na planie? jasne, patrząc na to, co dzieje się we współczesnym kinie, nietrudno odnieść wrażenie, że tak powstaje połowa filmów, o ile w ogóle komuś chciało się pisać scenariusz. z tym, że wtedy stworzono arcydzieło, a dzisiaj byłby to kolejny film, któremu Mental da 0 albo -100000/10 jak w przypadku DH 4.
ja bym tylko chciał, żeby ktoś kiedyś powiedział uczciwie: Przepraszam, spierdoliłem. NIE TAK MIAŁO BYĆ.
Mental, widzę, że mamy zupełnie inne pojęcie młodziezowego filmu Dla mnie młodzieżowe są TF-y, DH4.0, czy Spider-man, natomiast dla Ciebie - wnioskując z podanych przykładów - filmy zawierające groteskową brutalność itp, gdzie wszystko nie jest do końca na poważnie. Można się zgadzać lub nie, ale zauważ pewien drobiazg. Jeśli Snatch, Sin City i Dobermann są młodzieżowe, to młodzieżowy jest też "Evil Dead II", czy "Hot Fuzz". Jak dla mnie to nie młodzieżowośc, a po prostu konwencja (to z kolei moje ulubione słowo ) - robimy film nie na poważnie, więc bohater może skakać z 7-go piętra, a dialogi nie muszą być ściśle związane z fabułą. Zauważ, że gdyby wszyscy robili filmy "niemłodziezowe" to "Kill Bill" byłby taki sam, jak "Pani Zemsta", a "Shaun of the Dead" byłoby kolejna "Nocą żywych trupów". Dlatego ja uwielbiam taką "młodzieżowość" - gdyy wszyscy robili kino na poważnie, to byłoby to jak dla mnie nudne
Z SC jest jeszcze jedna sprawa - ten film to ekranizacja komiksu. Gdyby Rodriguez zrobił z tego poważny kryminał noir, bylaby to ekranizacja, która kompletnie odchodziłaby od oryginału.
Jeśli Snatch, Sin City i Dobermann są młodzieżowe, to młodzieżowy jest też "Evil Dead II", czy "Hot Fuzz".
jest różnica pomiędzy Evil Dead a Dobermanem. w Evil Dead ludzi mordują żywe trupy, w Dobermanie mordują się ludzie.
na temat Hot Fuzz juz się wypowiedziałem. szukaj, a znajdziesz :)
Gdyby Rodriguez zrobił z tego poważny kryminał noir, bylaby to ekranizacja, która kompletnie odchodziłaby od oryginału.
a gdyby Darabont trzymał się pierwowzoru, tj. kiepskiej nowelki Kinga pod tytułem Rita Hayworth and Shawshank Redemption, zapewne nigdy nie obejrzałbym Shawshank Redeption - obok Blade Runnera i Braveheart jedynego filmu, na którym autentycznie chce mi sie wyć. gdyby Kubrick nie wywalił 70% materiału z Lśnienia, dostałbym to, co zaoferował mi King kilkanaście lat później: trzymający się kurczowo oryginału, wydłużany w nieskończoność, toporny pseudo-horror.
a to, że odchodziłaby od oryginału, to dla mnie żadna strata. czytałem komiks i żałowałem, że sam nie mogę tego przetłumaczyć. Miller to nie jakiś tam gej-Spiderman. jego komisy to grubsza sprawa: one nie sprowadzają się do tego, że Marv ma wielkiego kutasa i skacze na dynke z balkonu, a żółty ludek jest tak mega żółty, że musi być żółty na filmie, bo inaczej nie będzie smaczku dla fanów. żółty ludek jest przede wszystkim CHORY (fizycznie i z nienawiści) i te chorobę należało oddać. Rodriguez nie oddał choroby żółtego ludka, jeno pokolorował go na żółto w photoshopie, po czym wyanimował w after effects. to dobre na raz. potem ziewam.
Tak narzekałem w tym swoim długim wywodzie na tą młodzieżowość, ale nie oznacza to, że kino musi być ciągle poważne. Można robić filmy z jajem. Można bawić się formą. Można mrugać okiem do widza. Niektórzy robią to z większym wyczuciem, inni z mniejszym. Taka już jest istota kina.
Czasami lepiej się oderwać od tych poważnych produkcji i zarzucić sobie takie Planet Terror dla rozładowania. Co kto lubi.
Ja lubię dobre kino :)
Spotkanie ekipy, producent Mental zaczyna mowic:
- Eee, chlopaki, co to w ogole jest, malo realistyczne jakies, musimy...
- Ale tak ma byc.
- (niedowierzanie) Slucham?
- Noo, to fantasy, szefie, taki gatunek.
- I te wszystkie elfy, smoki i inne mlodziezowe pedalstwo jest tu CELOWO?!
- No tak...
- I to nie jest tylko wynik nieudolnosci autora?
- Nie, raczej nie...
- Eee, pierdolicie, chlopaki. Ja wam powiem, jak to ma byc. No wiec oni ida, nie? Przez jakies lasy, gory, rzeki. Ale ja to widze tak: jest autostrada. Amerykanska autostrada biegnaca przez pustynie. I oni jada mustangiem z 68, zeby... Wlasnie, po co oni jada?
- Zeby wrzucic magiczny pierscien do wulkanu, aby zgladzic wladce mroku ktory zagraza calemu swiatu.
- Aha. Dobra. Jada zeby poruchac. Wlasnie przemycili ladunek heroiny i teraz jada odpoczac. I film bedzie o rozmowach miedzy nimi. W samochodzie.
- Ale ich jest dziewieciu...
- Kto tak mowi? Ich jest dwoch. A tytul od dzis to nie jakis "Wladca pierscieni" tylko "Podroz", zrozumiano?
LOL
Military, moge od dziś mówic do Ciebie Mistrzu? Juz dawno sie tak nie uśmiałam....
jest różnica pomiędzy Evil Dead a Dobermanem. w Evil Dead ludzi mordują żywe trupy, w Dobermanie mordują się ludzie.
Stosując Twoją żelazną logikę (vide rozmyślania o "Terminatorze" i "Obcym"), nie ma różnicy. Bo -- trzymając się ściśle Twojego rozumowania -- obecność żywych trupów nie zwalnia twórców z obowiązku REALIZMU. Ludzie czy trupy -- ważne, że mordują, a skoro mordują, to musi to być wiarygodne i poważne. I tak dalej, resztę dośpiewasz sobie sam.
Na marginesie, tekst Military'ego o LOTR według Mentala na moje jest lepszy niż tekst o LOTR z "Clerks 2" -- a to już coś Wielki szacun.
obecność żywych trupów nie zwalnia twórców z obowiązku REALIZMU.
Evil Dead należy do trzech najbardziej realistycznych filmów o żywych trupach, jakie widziałem. Albo inaczej: gdyby nagle pojawiło się w naszym świecie stado żywych trupów, podejrzewam, iż zachowanie ofiar nie odbiegałoby zanadto od wzorca przedstawionego w filmie Raimiego czy wcześniejszym dziele Romero. No może z wyjątkiem telefonów komórkowych, ale i to można łatwo obejść, stosując kretyński unik: "Nie ma sygnału". Wracając do Evil Dead: pierwsza część należy do ścisłej czołówki moich ulubionych horrorów. Bo nie popada w groteskę. Przez cały czas utrzymuje się w granicach rasowego filmu grozy. Bohaterowie zamknięci w chacie na zadupiu boją się śmierci tak samo jak żołnierze w oblężonej twierdzy. Bez kompromisów. Inny przykład - Terminator. Film nakręcony tak perfekcyjnie, że równie dobrze mógłby w nim mordować człowiek, nie cyborg. I na tym właśnie polega prawdziwa sztuka. Wtłoczyć maszynę w ramy normalnego świata i obserwować zachowanie ludzi, którzy muszą się z nią mierzyć.
Ludzie czy trupy -- ważne, że mordują, a skoro mordują, to musi to być wiarygodne i poważne.
I tak tez jest. Terminator, Alien 3, Predator: nieważne, kto jest antagonistą, kto kogo morduje albo ściga. Zasady pozostają te same. Realizm zachowania obowiązuje w każdej sekundzie projekcji. Gatunek nie zwalnia reżysera z konieczności podtrzymania wiarygodności.
protestuje jedynie przed zestawianiem ze sobą Sin City i Evil Dead 2. Military celowo posłużył sie przykładem cześci drugiej, wiedząc doskonale, że część pierwsza broni sie sama, nie potrzebuje konwencji, "tak miało być" i innych pierdół.
Ja też rozumiałem, że nie chodzi o część pierwszą ED. Zresztą chyba tak jak Ty, co? Bo jak inaczej wyjaśnić te tłumaczenia o różnicach między ludźmi w "Dobermannie" i trupami w ED? Szczególnie, że teraz okazuje się, że między ludźmi a trupami w pierwszym ED jednak różnicy nie ma?
między ludźmi a trupami w pierwszym ED jednak różnicy nie ma?
bo pierwsze ED zostało tak nakręcone, żeby te różnicę maksymalnie zatrzeć. podobnie Terminator. w tym tkwi sedno sprawy. ale jeśli zestawimy ED2 i Sin City to od razu widać co jest co: Sin City pokazuje zabijanie dla zabawy, śmieszne, groteskowe zabijanie, które oglądasz popijając cole. ED2 również. przy czym twórcy ED2 mają usprawiedliwienie: "to tylko żywe trupy, wydumana motywacja, daj pan spokój". i ja to kupuje. tymczasem twórcy Sin City nie mają żadnego wytłumaczenia. A powołując się na komiks, robią z Millera debila. Z drugiej strony nie dziwie sie, że facet wziął udział w produkcji filmu. Też bym tak postąpił, skuszony perspektywą zobaczenia czegoś nowego (i 10 milionami dolarów na koncie).
Mental, co do ekranizacji - ja uważam, że nie można się w żadnym wypadku czepiać reżysera, że zrobił ekranizację wiarygodną oryginałowi. Jeżeli zmienił w ksiązce/komiksie/whatever dużo, po czym zjebał misję - nie ma żadnego usprawiedliwienia. Jeżeli zmienił dużo i wyszedł świetny film - jest geniuszem (jak wspomniany Kubrick). Jeżeli nie zmienił prawie nic i średnio mu wyszło - nie jest tak źle. W przypadku Sin City racja, spłycił trochę historię, pozmieniał conieco, ale wyszło mu - moim zdaniem - świetnie. SC ma specyficzny groteskowo-makabryczny klimat. I masz rację, SC ma być cool i jest cool. To taki rodzaj filmu - typowo rozrywkowy, momentami zabawny. Oczywiście, kino w stylu "Brudnego Harry'ego" jest daleko lepsze. Ale SC to po prostu czysta rozrywka, bo tak chciał reżyser i tak miało być. To się albo lubi albo nie.
Co do ED - przecież to film o demonie, nie o żywych trupach Rola ożywionych umarlaków jest tam raczej epizodyczna. I przecież Raimi też robi filmy nie na poważnie. "Armia Ciemności", "Evil Dead 2", "Fala Zbrodni" - one są takie mroczno-groteskowo-zabawne, bo taka jest ich konwencja. Nie da się robić wszystkich filmów na poważnie.
przy czym twórcy ED2 mają usprawiedliwienie: "to tylko żywe trupy, wydumana motywacja, daj pan spokój". i ja to kupuje. tymczasem twórcy Sin City nie mają żadnego wytłumaczenia.
No to po prostu czysto arbitralnie wybierasz, jakie wytłumaczenie przyjmujesz, a jakiego nie. (Tak, wiem, odkrywam Amerykę). Wchodzisz na bardzo ryzykowny (dla siebie) grunt, gdzie przyznajesz, że owszem -- jakąś konwencją można jakieś rzeczy uzasadnić. Bo skoro tak, to jest już kwestią całkiem płynną, jaka konwencja jest be, a jaka jest cacy. I już się nie da uciec od tego, że konwencją można wytłumaczyć (prawie) wszystko. Bo można.
Natomiast ja zaryzykuję jeszcze inne stwierdzenie, dokładnie przeczące temu, co mówisz: czystej wody horror musi się dużo bardziej napracować, żeby zabijanie było tam równie "poważne" co nawet w nieco bardziej luzacko zrealizowanym filmie o realniejszej tematyce. Stąd groteska i dystans do przemocy w SC wcale nie sprawia, że ta przemoc staje się ot po prostu zabawna i nic więcej. Mimo całej groteski "Sin City" to nie jest komedia. "Sin City" to wciąż jest mroczna historia, tyle że w cholerę przerysowana i przedstawiona z dystansem. I owszem, gdybyś w analogicznej sytuacji zrobił podobny film o zombie, nijak by on nie pozostał ani mroczny, ani "tylko" z dytansem, jeśli wiesz, co mam na myśli.
ja po prostu nie chce przeżuwać hamburgera, gdy ktoś kogoś morduje. ja chce sie nim udławić. przemoc ma boleć, uwierać. chodzi o to, żebyś sobie pomyślał: "Kurcze, nie chciałbym skończyć jak ten gostek". tymczasem oglądając SC nachodzą mnie inne myśli: "Ale fajowo przeciął go mieczem. Tez bym tak chciał".
Natomiast ja zaryzykuję jeszcze inne stwierdzenie, dokładnie przeczące temu, co mówisz: czystej wody horror musi się dużo bardziej napracować, żeby zabijanie było tam równie "poważne" co nawet w nieco bardziej luzacko zrealizowanym filmie o realniejszej tematyce.
nie wiem, czy to przeczy czy nie przeczy, ale zgadzam się: m. in. z tego powodu tak mało powstaje dobrych horrorów i dobrej fantastyki. polecam pierwsza część Ginger Snaps. można odnieść wrażenie, że to nie o wilkołakach opowiada reżyser (reżyserka - za kamera stała kobieta!!!!), lecz o trudnej młodzieży. tymczasem rzecz jest o wilkołakach - podana w taki sposób, że widz odczuwa dyskomfort. za blisko naszej rzeczywistości grasują te filmowe wilkołaki. zdecydowanie za blisko.
Wchodzisz na bardzo ryzykowny (dla siebie) grunt, gdzie przyznajesz, że owszem -- jakąś konwencją można jakieś rzeczy uzasadnić.
umówmy się: Terminator czy The Thing nie potrzebują żadnej konwencji. ba, nawet taki miejscami mocno niedoskonały Hardware jej nie potrzebuje. Jeśli mój prawie pięćdziesięcioletni staruszek ogląda je z wypiekami na twarzy, oznacza to, że pojęcie konwencji istnieje wyłącznie po to, by marny reżyser mógł zrobić głupią minę i powiedzieć: "Tak miało być. Taka konwencja. Walcie się". Carpenter nie zasłania tyłka konwencją. Nie musi. Nikt go nie pyta, czemu ufo, czemu kosmita, czemu głowa chowa sie pod biurkiem. jeśli podejdziesz poważnie do głupiego tematu, wszystko zostanie ci wybaczone. ale jeśli zrobisz sobie jaja (jak Bay w TFach, który maszyny bojowe upozował na kolorowe skretyniałe zabawki, albo Rodriguez, co z zabijania stworzył show), to pojawi się Mental i będzie na okrągło powtarzał te same formułki, dopóki ktoś mu nie jebnie :)
przemoc ma boleć, uwierać. chodzi o to, żebyś sobie pomyślał: "Kurcze, nie chciałbym skończyć jak ten gostek". tymczasem oglądając SC nachodzą mnie inne myśli: "Ale fajowo przeciął go mieczem. Tez bym tak chciał".
No i dzięki Ci wielkie, boś trafił w sedno. Może nie w sedno SC, ale w sedno (jedno z sedn? ) tej dysputy. Bo kino -- w szczególności kino akcji -- to jest coś takiego, co nie tylko sprawia, że poruszają nas losy ludzi na ekranie (czy ci ludzie przeżywają jakieś tam emocje, czy też właśnie są mordowani), ale także sprawia, że chcemy być tacy, jak jeden czy drugi bohater (czy jest on ideałem mężczyzny, czy też właśnie morduje kogoś tam). Oczywiście niektóre filmy skupiają się na jednym, a niektóre na tym drugim. (A jeszcze inne na czymś innym, ale pozostawmy to). I powiedzmy sobie szczerze: w "Die Hard" (nie, nie 4.0) przemoc nie boli i nie uwiera. Oglądając "Die Hard" każdy facet chce być Johnem McClane'em i kropka I owszem, możemy się martwić, że wzbudzając w nas emocje typu: "Ja też bym tak chciał", kino gloryfikuje przemoc itepe -- i cholera wie, może i gloryfikuje. Nie o tym jest ta dyskusja, więc mniejsza z tym. Natomiast czego nie chciałbyś zarzucić "Sin City", nie możesz powiedzieć, że wzbudzanie takich a nie innych uczuć wobec ekranowej przemocy to jest coś złego. To jest po prostu (uwaga, teraz będą banały) kino ze swoją magią. Kino -- zwracam uwagę -- z "Fabryki Snów". Nice try, have another go
Ktos wspomnil o DH - swiwtny przyklad. Bo ten film, po pierwsze, nie porusza losami bohatera (i tak kazdy wie, ze John wygra), ani nie jest ogladany dla wstrzasu zwiazanego z pokazywaniem przemocy. On po prostu BAWI - John rozwala typkow, rzucajac fajnymi tekstami. Od wspolczesnych filmow odroznia go brak przesady, ale przeciez nikt nie bedzie twierdzil ze ludzie krztusza sie hamburgerami widzac krwawy napis "ho ho ho, now i have a machine gun". Sin City to taki Die Hard, tyle ze wystylizowany na komiks. Bo jak Mental powie, ze smieszne one-linery Bruce'a z DH sa bardziej powazne niz ponura historia Bruce'a z SC, to napisze takie rzeczy, ze romekc zamknie temat.
Sin City to taki Die Hard, tyle ze wystylizowany na komiks.
No, z tą różnicą, że SC opowiada przy okazji poważne historie, a DH ani dudu
Zupełnie jakby do Ciebie nie docierało, że są różne style w kinie (podobnie jak w każdej innej dziedzinie sztuki), i te style mają zarówno inne cele
a do ciebie jakby nie docierało, ze ja nie mowie o stylach w kinie. no chybze jest taki styl jak "zabijanie dla zabawy" albo "cool-zabijanie". czy John McClane zabija dla zabawy? w DH 4.0 ma już ewidentnie ubaw z tego, co robi, ale DH 4.0 to taka ohydna krzyżówka kina nastolatkowego z kinem dla młodzieży, wiec zostawmy szajs na boku. i tak, to prawda, chce być jak McClane, chce być jak Rocky, chce być jak Hicks. Bo oni nie są młodzieżowi. to bohaterowie szczerze zaangażowani w swoją robotę, którzy robią wszystko, by wybrnąć z trudnej sytuacji i uratowac bliską osobę. Ja tez bym tak chciał (np. uratować kogoś z rąk terrorystów - na tym zasadza sie fenomen najlepszych amerykańskich filmów: na prostych emocjach), dlatego chce być jak oni
odnośnie przykładu, który podałem: wcale nie jest on nielogiczny, a ty - jako egzegeta moich słów :) - absolutnie nie potrzebujesz kogoś mądrzejszego do ich analizy. Wystarczy pomyśleć: w przypadku Terminatora, Ginger Snaps czy dajmy na to Zodiaca mówimy o gatunkach. Kolejno: fantastyka (choć równie dobrze horror albo thriller, albo na upartego film o seryjnym mordercy, gdyby wyeliminować kilka scen i kilkanaście ujęć), horror, wreszcie dreszczowiec. Fakt, że mojemu ojcu podobają się wszystkie te filmy, dla mnie przynajmniej coś znaczy. Znaczy to, że nie trzeba być Kubrickiem, żeby zmajstrować arcydziełko. Nie trzeba być dotkniętym przez boga wybrańcem, żeby ulepić solidną historie. Trzeba podejść poważnie do tematu. Nie twierdze, że zawsze i wszędzie. Twierdze jedynie, że tak jest najlepiej. I dla widza, i dla reżysera.
1. Jeśli mój ojciec ogląda obrazy malarstwa realistycznego z zachwytem, oznacza to, że pojęcie abstrakcji istnieje tylko po to, by marny malarz mógł usprawiedliwiać swoją nieudolność.
2. Jeśli mój ojciec ogląda obrazy malarstwa nowoczesnego z zachwytem, oznacza to, że pojęcie realizmu istnieje tylko po to, by malarz-rzemieślnik mógł szpanować swoim warsztatem.
Już widzisz, co z tego wyszło? Z czyichś odczuć w stosunku do sztuki typu A można wysnuć dowolny wniosek związany ze sztuką typu B -- i zawsze będzie on bezpodstawny.
1. Jeśli mój ojciec ogląda sensacje z zachwytem, oznacza to, że pojęcie nie-sensacji (horror/sci-fi/melodramat) istnieje tylko po to, by marny reżyser mógł usprawiedliwiać swoją nieudolność.
2. Jeśli mój ojciec ogląda horrory z zachwytem, oznacza to, że sensacja istnieje tylko po to, by Michael Mann mógł szpanować swoim warsztatem.
Już widzisz, co z tego wyszło? Totalnie zmanipulowane na każdym poziomie monstrualne nieporozumienie. a wystarczyło napisać:
1. Jeśli mój ojciec ogląda Aliens z zachwytem, oznacza to, że AvP istnieje tylko po to, by marny młodzieżowy reżyser mógł zrobić głupi młodzieżowy film o przyjaźni Predatora z Murzynką w PG-13.
2. Jeśli mój ojciec ogląda DH z zachwytem, oznacza to, że DH 4.0 to pomyłka.
dla jasności: SC nie jest pomyłką. to konsekwentnie zrealizowana wizja, nowatorska i fajowa, ale - jednorazowego użytku. podejrzewam, że gdyby film nie był tak odlotowo-młodzieżowy, nawet bym nie rozpoczął tej dyskusji, a przynajmniej zakończyłbym ją 4 strony wcześniej.
No, z tą różnicą, że SC opowiada przy okazji poważne historie
komiks opowiada poważne historie. film troche za bardzo skupia się na pokolorwaniu na zółto jednego z bohaterów. bo przecież mniej żółta postać to już nie sam ten komiks i w ogóle - zero powagi.
różnica między TAK MIALO BYC a TAK NIE MIALO BYC
dlaczego Uwe Boll nie wnerwia mnie bardziej niz Bay? dlaczego TFy to najgorszy film, jaki w zyciu widzialem, a nie np. taki House of the Dead? już odpowiadam: ponieważ w przypadku Uwe Bolla, Eda Wooda, Niewolskiego i innych samozwańczych twórców kina NIE TAK MIALO BYC. oni naprawde wierzyli, ze kreca dobry film. ze tutaj bedzie madry dialog, tam fajna akcja, a jeszcze gdzie indziej moment kontemplacji. prawda okazala sie okrutna: pomylili sie. tymczasem u Baya TAK MIALO BYC. maszyny mialy byc glupie, film mial byc dziecinny, taka konwencja, walcie sie wszyscy krytycy i wszystkie Mentale tego swiata. mam was w dupie, bede krecil nastolatkowe filmy i robil z maszyn skretyniale zabawki, bo tak mi sie podoba.
Uwe/Wood/Niewolski - oni pojecia nie maja o kreceniu filmow, ale kreca, poniewaz sa swiecie przekonani, ze dostali misje od boga :) ze sa dobrzy w tym, co robia. Bay odwrotnie: ma najlepsze kamery, najlepsze komputery do efektow specjalnych, solidny, ugruntowany warsztat, o czym swiadczy chociażby Twierdza - bardzo dobre i wcale nieglupie kino akcji (przynajmniej nie tak dziecinne i absurdalne jak znienawidzona przeze mnie DH 4.0), dysponuje sztabem specjalistow, ma budzet w wysokosci miliarda dolarow, moglby konsultowac sie z NASA i Pentagonem w sprawie budowy i uzbrojenia maszyn, ale tego nie uczynil. zamiast tego nakrecil TFy - rzecz doprowadzajaca mnie do furii za kazdym razem, gdy o niej pomysle.
Mental, po przeczytaniu twojego wywodu o roznicy miedzy Dh a SC, mozna dojsc do wniosku ze nie widziales calego SC, tylko fragment z Marvem, a i to nie caly. Kogo Hartigan zabija dla szpanu tudziez zabawy? Kogo bawi smierc Del Toro w segmencie z Owenem? Bawi widzow, bo to poniekad KOMEDIA i scena zostala nakrecona tak, zeby ujac jej nieco z szokujacego wydzwieku (ktory i tak mimo tego jest spory), ale nie bawi zadnej z ekranowych postaci. Oni tego ZALUJA. Marv, owszem, zabija dla zabawy, bo to PSYCHOL, ktory odstawil leki - co jest wielokrotnie zaznaczane podczas filmu. To juz zabawniejsze wydaje mi sie napisanie na koszulce zabitego kolesia "ho ho ho", niz uciecie komus reki i odciecie glowy w SC.
P.S.
I, do licha, czy twoj ojciec to wyrocznia w sprawach filmowych? A moze moj jednak bardziej? Bo jesli tak, to DH jest do dupy, bo jest bezsensowna sieczka niczego nie wnoszaca do kina. Moze niech nasi starzy wyskocza na gole klaty, zobaczymy ktory bardziej zna sie na kinie.
ubiegles mnie - wlasnie chcialem napisac, ze epizod z Hartiganem zalicza sie do tych naprawdę świetnych, najmniej młodzieżowych osiągnięć w karierze Rodrigueza. kilka stron temu pisalem, ze samobojczy strzal w glowe Hartigana robi wielkie wrażenie - właśnie przez to, ze choc postać jest przerysowana z oczojebna blizna na czole - to jej postawa odbiega daleko od cool-bycia reszty filmu. jeślic hodzi o środkowy epizod - to jest on, po pierwsze, najgorszy, po drugie, najgłupszy, po trzecie wreszcie - najbardziej młodzieżowy. słowem, do wyjebania :) epizod pierwszy - fajny. Marv, gdyby nie skakał na główkę i nie rzucał sie na samochody (nie wiem, czemu ma służyć takie zachowanie), byłby spoko.
I, do licha, czy twoj ojciec to wyrocznia w sprawach filmowych?
dla mnie tak :) co prawda nie lubi pierwszego Evil Dead, ale na horrorach to on sie akurat nie zna :) taka konwencja :)
To jest jajcarski, coolowy filmo zabijaniu -- tyle że w latach 80. jaja robiło się inaczej niż dzisiaj.
właśnie. inaczej. inaczej znaczy lepiej. inaczej znaczy: na poważnie. Arnold bawi się swoją rolą w T1. Rutger Hauer odstawia miejscami niezłą farsę w Autostopowiczu. inaczej. na poważnie. nie wiem, czy wina leży po stronie aktorów, reżyserów, czy publiki, ale kiedyś śmiech był poważniejszy, karykatura nie tak karykaturalna, a gangsterzy nieco bardziej bezwzględni.
Rzecz w tym, że jest kino "na poważnie" i jest kino "dla zabawy". I biedny jest ten, kto jedno z nich (obojętnie które) odrzuca.
wkładasz mi do pyska coś, czego nigdy nie napisałem. nie odrzucam "kina dla zabawy" (wówczas musiałbym wykreślić z repertuaru wszystkie filmy Spielberga, Jacksona i innych speców od czystej rozrywki, a tego nie zrobię nigdy).
A nie? To znaczy: on jako postać zabija, "bo musi". Bohaterowie "Sin City" również zabijają, "bo muszą".
to prawda. prócz DH 4.0 nie znam filmu, w którym bohater robiłby rzeczy, których robić nie musi.
A tu -- że opisujesz bazę emocjonalną "Sin City", no nie?
wracamy do początku dyskusji. albo do środka - sam już sie gubię w tym chaosie :) dla mnie Sin City - z wyjątkiem losów Hartigana - to nieangażujące, bezemocjonalne, groteskowe (w najprostszym znaczeniu tego słowa) komputerowe przedstawienie.
na marginesie: co na takiej liście robi "Zodiac", to ja nie wiem -- nie dlatego że to zły film, bo świetny, ale dlatego że nijak nie pasuje do tej dyskusji
czemu nie pasuje? jest młodzieżowy? nie. bohaterowie robią groźne miny, modlą się do Elvisa i gadają z publicznością zamiast z filmowym partnerem? nie. jedyne, co łączy Zodiaca z SC to komputer. przy czym efekty w Zodiacu to największe osiągnięcie CGI od czasów Parku Jurajskiego, podczas gdy Sin City to jedynie green-screen.
Rzecz w tym, że tym razem nie wspomniałeś ani słowa o "konwencji"
tym razem? ja nigdy nie używam słowa konwencja. żeby wytłumaczyć fenomen The Thing, nie potrzebuje zasłaniać się konwencją. ty przeciwnie - żeby przekonać mnie do swoich racji, musisz sięgać po słowo-wytrych. inaczej SC wiele traci. Caprenter daje rade bez konwencji i bez "tak miało być".
że nie każdy reżyser chce robić każdy film na poważnie i nie każdy widz chce oglądac tylko poważne filmy. To banał, ale to prawda.
widzisz jak to z tobą jest? dotykasz mądrych rzeczy, wyciągasz interesujące wnioski, ale ich nie rozwijasz. kręcić film "na poważnie", a kręcić film "poważny" to cholerna różnica.
Fakt, że film A jest dobry/podoba się komuś, nijak nie świadczy o filmie B.
znowu masz racje. ale mi nie chodziło o takie wartościowanie. chciałem tylko pokazać, że kręcąc film dla nastolatków (AvP i DH 4.0 to bez wątpienia sztandarowe produkcje dla nastolatków), świadomie obniżasz jego rangę, poziom, jakość, cokolwiek. ponawiam pytanie: jak można kręcić filmy gorsze, skoro wiadomo, że do nakręcenia filmu lepszego potrzeba jednej i tylko jednej decyzji.
Skądinąd: dałeś ojcu do oglądania np. DH4?
oszalałeś? wydziedziczyłby mnie :)
Tylko w takim razie po jaką cholerę się tego czepiasz.
gdybym się nie czepiał, nie byłoby tej dyskusji :)
Zacznij się czepiać przy SC2. Przypuszczam, że nawet się do Ciebie dołączę, bo nie uważam, żeby robienie czegoś takiego było dobrym pomysłem.
mam nadzieję, że nie odczekam premiery CS2. ostatnio przybywa mi za dużo siwych włosów :)
wolisz autentycznie nieudolnego twórcę od takiego, który autentycznie (sam to właśnie potwierdziłeś!) z własnego trzyma się obranej konwencji?
tak, wolę. takiego można przynajmniej skurwić. tego drugiego nawet nie tkniesz, bo zasłoni się tarczą. niepotrzebnie napisałem o Niewolskim - gość nie zalicza się do żadnej z tych grup. to polski reżyser, więc wymaga specjalnego traktowania.
aha, ważna sprawa: gatunek. tym słowem posługuje się w miejsce konwencji. konwencja nic nie znaczy. możesz od biedy uznać, że istnieje konwencja "Głupich robotów, walczących w środku miasta i niezabijających ludzi" albo konwencja "Przerysowanego kina, w którym zabijanie smakuje równie dobrze co pizza". powtarzam: konwencją możesz usprawiedliwić każdy wybryk. Uwe Boll nie ma usprawiedliwienia - jest beznadziejnym, niszczącym każdy pomysł samozwańczym niemieckim pseudofilmowcem. możesz go skurwić, wytknąć mu błędy, wyśmiać go i tak dalej. a teraz spróbuj krytykować SC. zaraz pojawi się ktoś z tekstem "tak miało być", "taka konwencja", "bez konwencji SC nie byłoby SC". nie mogę tego słuchać. otóż SC, nakręcone bez wsparcia konwencji, byłoby SC podniesionym do potęgi. prawdziwym miastem grzechu, jeśli wiesz, co mam na myśli.
I jeśli Ty mi szczerze i bez jaj powiesz, że John McClane (ten stary; zapomnijmy o DH4, umówmy się chwilowo, że nie istniej) nie jest czystym usobieniem cool gościa A.D. 1988, to nie mamy o czym mówić...
słowo "cool" po raz pierwszy użyto, by podsumować grę aktorską McQueena. Jeśli McQueen był/jest cool (a jest), to McClane tym bardziej.
Gdyby Sin City nie wyglądało jak wygląda, to nigdy by nie powstało. Dlaczego? Bo Miller nie wyraziłby zgody na nakręcenie tego filmu. Rodriguez długo prosił Millera o prawa do ekranizacji, dopiero kiedy za własne pieniądze nakręcił pierwszą scenę na balkonie i pokazał mu ją na laptopie - Miller się zgodził.
Tak tylko się wtrącam :)
po pierwsze, ja na miejscu Millera tez bym sie zgodził. nigdy wcześniej nikt nie zaproponował takiej formy dla historii. naciskałbym jedynie na zachowanie większej powagi niż może to wynikać z obrazków w komiksie. obrazki bywają zwodnicze :)
po drugie, za X milionów dolarów mógłbym się nawet przespać z Rodriguezem :) zwisa mi to. dla pieniędzy zrobię największe świństwo :)
po trzecie, weź poprawkę na to, że do Millera pukał Rodriguez. ja bardzo bym się wahał powierzyć takiemu reżyserowi piecze nad moją książką/komiksem/czymkolwiek. gdyby zapukał Fincher albo Mann - nie ma sprawy, bierzcie, co chcecie. Nawet płacić nie musicie :)
po pierwsze - z wywiadów z Millerem, jakie czytałem, wynika jasno, że ten człowiek nie chciał powierzyć nikomu ekranizacji Sin City, bo bał się, że z jego komiksu nie pozostanie nic, albo bardzo mało. Rodriguez pomyślał "w takim razie rozruszam komiks", pokazał to Frankowi, facet się zajarał i zrobili film. Miller to człowiek, który był bardzo nieufny dla kina (to, że teraz to już się z kinem zbratał, to swoją drogą).
po drugie - gej :)
po trzecie - weź na poprawkę to, że tego filmu nikt inny niż Rodriguez nie mógł zrobić. To on wpadł na ten pomysł. To on w jakiś tam sposób zrewolucjonizował kino i podejście do ekranizacji komiksów. to nie mógł być nikt inny, tylko gość, który rozumie dlaczego kino, które ma R i na które nastolatki w USA nie pójdą, też może być cool, ale nie jest na tyle cool żeby paść na ryj z zażenowania. Fincher ani Mann nigdy nie zrobiliby (i miejmy nadzieję nie zrobią) takiego filmu.
sporo prawdy przemyciłeś w punktach pierwszym i trzecim :)
wiem :)
to nie mógł być nikt inny, tylko gość, który rozumie dlaczego kino, które ma R i na które nastolatki w USA nie pójdą, też może być cool, ale nie jest na tyle cool żeby paść na ryj z zażenowania.
Mush, rozjasnij prosze, bo nie chwytam.
racja, trochę uogólniłem więc spieszę z wyjaśnieniem.
Pomijając DH 4, które ma PG-13 i na które idą rzędy nastolatków (i które nawet ja, choć film z początku uznałem za dobrą kontynuację, po drugim obejrzeniu i większym dystansie, powiedziałem "kurwa, gdzie ja miałem oczy") - dajmy takie Shoot 'Em Up. Ten film ma R. Klną w nim, jest krew, mnóstwo trupów. Jest cool. Czuł się ktoś zażenowany jak to oglądał? Ja bardzo. Wręcz czułem się jak debil. Tutaj już nikt mi nie powie, że taka byłą konwencja i że tak miało być. Dupa. Reżyser po prostu nie wie, jak się robi filmy, nie ma wyczucia, a usiłuje nam powiedzieć "ej, ziomuś, zaraz. czemu narzekasz, ja tutaj nabijałem się z akcyjniaków. trup na trupie, krew, przemoc, przekleństwa, bezsensowna fabuła. jak nie łapiesz konwencji toś debil." Nieprawda. Główny bohater, wbijając kolesiowi marchewkę w głowę mówi "jedz warzywa". Kogoś to bawi? Albo jestem za stary, albo rzeczywiście jestem debil, że tego nie łapię. Ten film jest cool i jest żenujący. Przejdźmy zatem do sedna.
Nikt mi nie powie, że Sin City nie jest cool. Bo jest. Rodriguez nie kręci filmów, które nie są cool. Ale czy ktokolwiek na tej sali czuł zażenowanie, kiedy ten film oglądał? Ja nie. Nawet Mental, chyba największy sceptyk i zgred tego forum :) potrzebował powtórnego obejrzenia by dojść do wniosków, które można wyczytać w tym temacie. O czym to świadczy? Tylko o reżyserze. Rodriguez to rzemieślnik, on doskonale wie co robi. Można powiedzieć o nim kilka, albo wiele, złych rzeczy, ale nie można mu odmówić znajomości kina i wyczucia, jeśli chodzi o to, co jest naprawdę cool. Robi filmy z R? Robi. Pada trup za trupem? A pada. Czujecie się tym zażenowani, albo łapiecie się za głowę, że oglądacie coś, co bawiłoby dwunastolenie dzieci? Ja nie, Mental za drugim razem. Miller nie pozwoliłby na nakręcenie filmu nikomu innemu. Tylko człowiekowi, który robi cool filmy, ale przeznaczone dla dorosłych. O to mi chodziło :)
dajmy takie Shoot 'Em Up. Ten film ma R. Klną w nim, jest krew, mnóstwo trupów. Jest cool. Czuł się ktoś zażenowany jak to oglądał? Ja bardzo. Wręcz czułem się jak debil. Tutaj już nikt mi nie powie, że taka byłą konwencja i że tak miało być. Dupa. Reżyser po prostu nie wie, jak się robi filmy, nie ma wyczucia, a usiłuje nam powiedzieć "ej, ziomuś, zaraz. czemu narzekasz, ja tutaj nabijałem się z akcyjniaków. trup na trupie, krew, przemoc, przekleństwa, bezsensowna fabuła. jak nie łapiesz konwencji toś debil."
Prawda, prawda. Moja opinia odnosnie tej pozycji jest wlasciwie identyczna.
Rodriguez to rzemieślnik, on doskonale wie co robi. Można powiedzieć o nim kilka, albo wiele, złych rzeczy, ale nie można mu odmówić znajomości kina i wyczucia, jeśli chodzi o to, co jest naprawdę cool.
Co do warsztatu i znajomosci kina - jasna sprawa, temu chyba nikt nie przeczy. Pojecie "naprawde cool" jest jednak nader sliskie. Dla mnie na przyklad taki Planet Terror nie byl w ogole cool.
Miller nie pozwoliłby na nakręcenie filmu nikomu innemu. Tylko człowiekowi, który robi cool filmy, ale przeznaczone dla dorosłych.
A tu sie nie zgodze. Nie wiem wprawdzie co tak naprawde kierowalo Millerem kiedy godzil sie na ekranizacje swoich komiksow, ale oryginalne Sin City nie jest cool. To cos wiecej.
Rodriguez to rzemieślnik, on doskonale wie co robi. Można powiedzieć o nim kilka, albo wiele, złych rzeczy, ale nie można mu odmówić znajomości kina i wyczucia, jeśli chodzi o to, co jest naprawdę cool.
Co do warsztatu i znajomosci kina - jasna sprawa, temu chyba nikt nie przeczy. Pojecie "naprawde cool" jest jednak nader sliskie. Dla mnie na przyklad taki Planet Terror nie byl w ogole cool.
Tu tez trochę uogólniłem. Powiedzmy, że pisząc to myślałem głównie o Sin City. Ale skoro Planet Terror nie był cool, to rozumiem, że w takim razie był to dla Ciebie poważny, mocny film? :)
A tu sie nie zgodze. Nie wiem wprawdzie co tak naprawde kierowalo Millerem kiedy godzil sie na ekranizacje swoich komiksow, ale oryginalne Sin City nie jest cool. To cos wiecej.
To już jest sprawa subiektywna i wkraczamy na niebezpieczny grunt "co kto lubi" :). Nie jestem wielkim fanem komiksów, ale owszem - czytałem SC przed obejrzeniem SC. Nie odniosłem jednak wrażenia, że Rodriguez zrobił cool z czegoś, co nie jest cool. Uznałem SC za świetny komiks i film za świetną adaptację, nie stwierdzając, że coś jest lepsze lub bardziej cool od drugiego. Obie rzeczy stawiam obok siebie.
Ale skoro Planet Terror nie był cool, to rozumiem, że w takim razie był to dla Ciebie poważny, mocny film? :)
Jasne, ze nie. Ale zaraz, znaczy sie, ze cool jest synonimem niepowagi?
w sumie jest to pojęcie bardzo rozległe. Ciężko mi je zdefiniować, ale nie kojarzyłbym go na pewno z czymś poważnym. Cool... jest cool :)
Planet Terror jest cool wg mnie. Nie dla wszystkich, ale jest.
EDIT: Zmieniam zdanie. Planet Terror nie jest cool. Kobieta z karabinem w nodze owszem, ale całość w ogólnym rozrachunku już nie. Martwica Mózgu też nie jest cool. To, że są niepoważne to swoją drogą. Masz rację Jakuzzi :)
Ugh, się długie zrobiło. Nie cierpię postów, które można mierzyć na metry, więc spróbuję skrócić.
No i super. Tylko dlaczego co i rusz narzekasz na filmy, w których postaci są cool albo dialogi są cool albo nie wiadmo co jeszcze jest cool?
bo nie są tak cool jak McQueen :)
słuchaj, pomału męczy mnie ta dyskusja. bynajmniej nie z twojej winy. po prostu odnoszę wrażenie, że jeśli dłużej będziemy to ciągnąć, ty zaczniesz przejmować moja argumentację, ja twoją i obydwaj skończymy w psychiatryku :) proponuje zamknąć sprawę i opieczętować ją jako "nierozwiązana". godzisz się na to?
ps: oglądałeś Payback? jeśli nie, obejrzyj, porównaj z filmami Radrigueza czy Guya Ritchiego (nawet z fabułami Tarantino - żaden film Tarantino nie dorasta do pięt Payback) i wykombinuj, czym się różnią.
Ja mam tylko takie jedno pytanie, z czystej ciekawości. Mental, co Ci się podobało w "Darkmanie" (bo z tego, co pamiętam, dałeś mu 9). Przecież ten film był cool w każdym calu
Że się tak wtrące w waszą piękną dyskusję, Payback to mój ulubiony film z dzieciństwa : ) obejrzałem kiedyś na TVN i jako szczyl sie zajarałem że ho ho. WOW, jak oni się tam zabijali ale niedawno, bodajże 2 miesiące temu obejrzałem znowu i dostrzegłem w tym filmie o wiele więcej, jak dla mnie dzieło.
co Ci się podobało w "Darkmanie" (bo z tego, co pamiętam, dałeś mu 9). Przecież ten film był cool w każdym calu
to samo co w filmach o podobnej tematyce z lat 50. lepiej zapytaj: "Mental, czemu uważasz Spidermana za ścierwo, skoro podobał ci się Darkman?" :)
Ciężko mi je zdefiniować, ale nie kojarzyłbym go na pewno z czymś poważnym.
Wedlug mnie nie ma sprzecznosci z byciem powaznym i cool.
Masz rację Jakuzzi :)
Tutaj nie mam odpowiedzi. Po prostu chcialem podkreslic te zdanie. :)
Mental, podobał ci się Darkman? Boże...
Jakby wyciac brutalnosc z Darkmana
No to chyba już znalazłeś odpowiedź ;)
Jakby wyciac brutalnosc z Darkmana, a Neesona wsadzic w niebiesko-czerwony kostium, wyszedlby Spider-Man. Doslownie.
do tego trzeba by jeszcze wymienić obsadę na taka z mtv, wyrugować wszystkie bluzgi, zastosować mniej ohydny make-up i poprawić dialogi na bardziej debilne. wówczas można by mówić o jako takim podobieństwie.
Heh, nie zadam pytania o Spider-Mana, bo odpowiedź jest oczywista Spider-man to taki Darkman po kastracji. Nie rozumiem tylko co Ci się podobało w Darkmanie, który jest filmem cool jak_ja_pierdolę, a przemoc w nim to jedna wielka frajda zarówno dla bohaterów, jak i dla widza. Pod tym względem jest bardzo podobny do SC.
a zatem możesz mi wytknąć niekonsekwencje. over and out.
To tak samo, jakby porównywać "Evil Dead" Raimiego (gdzie jeszcze nie miał tylu dolarów, co przy kręceniu 'niby' części drugiej) do "Evil Dead II". Czemu "Darkman" jest sto razy lepszy niż gówniany "Spiderman"? Ano właśnie dlatego, że nawet jeśli jest 'młodzieżowy', to jest mniej 'młodzieżowy' niż "Spiderman", w którym krew jest pojęciem tabu a otarcie na plecach po 'zespiderowaniu' się ze ściany nie występuje. Raimi jest fajny, jeśli ma do dyspozycji mały budżet ("A Simple Plan") - jak zresztą prawie każdy reżyser typowo hollywoodzki, który kręci filmy wyłącznie dla pieniędzy. Dlatego nawet dobry twórca (Raimi kiedyś takim był, bo nawet "Evil Dead II' było dobre, dopóki nie zobaczył czeku na prawie 140 mln zielonych...) potrafi nakręcić szajs, gdyż jak to się mówi, "producenci czuwają"... A i nie wiem czy wiecie, czym jeszcze różni się "Darkman" od "Spidermana" - ano tym, że ten pierwszy dostał kategorię R (co w czasach obecnych byłoby nie do pomyślenia i cenzorzy pocięliby go równo...) a taki człek pająk otrzymał katgorię PG-13 ( i tylko końcowa walka z Green Goblinem jest jako tako fajna). A gdyby tak nakręcić cały film "na poważnie" a nie tylko końcówkę? ... W sumie to tak, jakby porównywać "Friday the 13th" Cunnighama z "Rituals" Cartera (ogólnie to witam wszystkich i nie bijcie, bo żem tu nowy i mało rozgarnięty )
A i jeśli chodzi o "Sin City", to zgodzę się z Mentalem, że fajne ale tylko na raz. Podczas drugiego seansu spałem na tym filmie niesamowicie (szczególnie epizod Clive'a Owena znudził mnie niemożliwie..), a całą resztę obejrzałem bez jakiegokolwiek wzruszenia (jesli miałbym cokolwiek wyróżnić, to rolę Micky'ego Rourke'a i Bruce'a Willisa i po części historie, w których zagrali). Niby jest w tym obrazie i Rutger Hauer, Powers Boothe i pedalski Nick Stahl, ale całość rozczarowywuje jako opowieść. Fajne ruchome obrazki ale taki sobie film.
mądrze prawisz. podpisuję się pod tym postem
teraz "madrze prawisz", a jak ja sie pocilem, to zadnej reakcji :)
to ma być foch?
tak, to jest foch :)
ktoś musiał posłużyć jako tarcza na zmasowany atak fanów SC
dziękuje za ciepłe słowa - miło być tarczą :)
Widać Mental za dużo się 'napociłeś', hehe Trza było to wszysko co miałeś na myśli streścić, a może wtedy by to dotarło do widza tzw przeciętnego, czy też do kinomaniaka Co do tematu o najlepszych filmach o seryjnych mordercach czy tez mordercach w ogóle (gdzieś tam coś takiego było, lenistwo zwyciężyło więc zapytam tutaj...) - widziałeś "Angst" Kargla?
nie, nie widzialem. dobry?
Po kliknięciu na nazwę tegoż filmu w moim wcześniejszym poście wyświetli Ci się recka z Danse Macabre niejakiego Embalmera, jednego z największych fachowców (nie mówię tu o pseudo-fachowcach ) od horroru u nas w kraju. Od siebie dodam tylko tyle, że zgadzam się w całej rozciągłościi z jej autorem Na pewno nie tyle warto, co trzeba obejrzeć, choć z dostaniem tego filmu już ciężej.
Co jest grane? Dejavu jakieś mam czy co?
Nah, to stary temat, co to Mental mówił, że rysunek gorszy od zdjęcia, bo imituje podwójnie Świat, ale jednak się okazało, że rysunek może bezpośrednio odwzorowywać Świat i Sin City jest słabe, bo bez konwencji nie działa. Czy coś takiego...