wika
http://www.filmweb.pl/Her...e,News,id=43357
Lubie, gdy ktos w nieglupi i ciekawy sposob potrafi napisac szerszy tekst o kinie rozrywkowym.
Jezeli natraficie na jakis interesujacy i godny zapoznania sie tekst w prasie internetowej - to jest odpowiedni temat dla podzielenia sie linkiem.
dziadu, a o pierwszej czesci artykulu nie wspomniales....
http://www.filmweb.pl/Her...o,News,id=43215
bardzo fajny artykuł z amerykańskiego Newsweeka: http://www.newsweek.com/id/180867/output/print
gadają ze sobą przy jednym stoliku Pitt, Langella, Hawkins, Downey jr., Hathaway i Rourke.
ostatnie zdanie Franka powala w ogóle fajny wywiad, choć chwilami jednak włażą sobie trochę w dupcię
Zupełnie nie wiedziałem gdzie to napisać, bo nie znalazłem tematu stricte o wywiadach, to niech będzie tutaj - fragment wywiadu z Zanussim z telewizyjnego dodatku do Wyborczej:
Nie uważa pan, że kino artystyczne i popularne się przenikają?
Nie ma co mówić o przenikaniu, bo jeśli sztuka niesie jakieś głębokie wartości to języka jakiego używa, jest automatycznie językiem kultury wysokiej. [Czyli każde gówno z przesłaniem to według tego rozumowania kultura wysoka, wszystko co ma przesłanie to kultura wysoka, baaardzo mądrze pan prawi:P] Nobilituje go przesłanie.
Nie ma wspólnego mianownika między nimi?
Proszę pana, albo się ma gust, albo się go nie ma. Jeżeli pan ma gust to nie może lubić hamburgera. Nie da rady, on jest po prostu niesmaczny [Tak powiedział pan Zanussi, więc od dzisiaj nikt na świecie nie ma prawa lubić hamburgerów, rozumiecie? NIKT! One są nie dobre i jeśli twierdzicie, że jest inaczej to kłamiecie]. Jeżeli pan słucha i mówi, że podoba mu się orkiestra dęta, która fałszuje, a potem idzie pan do filharmoni to oznacza, że pan nic nie słyszy.
Lubię Schuberta, ale też Depeche Mode. Nie widzę w tym skrajności, tylko różnorodność.
Nie ma żadnej różnorodności. Pomysł na różnorodność jest pomysłem intelektualnych bankrutów. Musi pan mało kochać Schuberta, skoro lubi pan muzykę lekką. Tarantino - to kultura popularna. Jeden film zobaczyłem z satysfakcją, ale drugiego nie obejrzę. [Bo? Widzicie bezsens tego co on mówi? Film mi się podobał, ale jak się zorientowałem, że to kultura popularna to teraz kijem przez szmatę nie tknę podobnego, choćby był genialny]
Całkowicie odcina się pan od kultury popularnej?
Tak. Zupełnie. Nie używam.
Może pan stwierdzić jednoznacznie, że ona jest zła?
Tak.
Ręce opadają.
Boże, ten facet pieprzy jak potłuczony. Dawno nie słyszałem tak bzdurnych wniosków i opinii.
E tam, zwykły snob. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak mówił na pokaz, a w domu miał pokaźną kolekcję tego, co po prostu daje mu rozrywkę. W końcu swój imidż trzeba stale pielęgnować.
A ja bym się nie zdziwił, jak by to były bzdury wyssane z palca. Sorry, ale to w ogóle nie brzmi jak Zanussi!
Żadne tam bzdury wyssane z palca, rozmawiałem z gościem który przeprowadzał ten wywiad w lipcu (oryginalnie był on zamieszczony w festiwalowej gazecie na ENH). Tutaj pełna wersja:
Patryk Tomiczek: Na przestrzeni lat zmieniała się recepcja Pana filmów. W latach 60.-70. był Pan autorem, o którego filmach szeroko dyskutowano, później ta tendencja się zmieniła. Zmienił się widz czy Pana filmy?
Krzysztof Zanussi: Zmieniła się struktura widowni, bo gwałtowne przemiany zachodziły w samym społeczeństwie. Mimo to ciągle znajduję swoich widzów wśród starszej i młodszej generacji. Choć ta ostatnia grupa nie jest zapewne najliczniejsza. Zresztą nigdy nie była.
Mnie interesują widzowie, którzy mają wobec mnie jakieś oczekiwania. Raz jest ich więcej, a raz mniej. Cieszy mnie jednak, jeśli czuję, że komuś autentycznie podoba się moja praca.
W przyjmowaniu Pana filmów za granicą i w Polsce są pewne różnice. „Rok spokojnego słońca” dostał Złotego Lwa na MFF w Wenecji, a tymczasem w Polsce
- Czy Pan w ogóle cokolwiek pamięta? Nie można mówić o przyjęciu w Polsce "Roku spokojnego słońca", skoro było pisemne partyjne polecenie, że trzeba pisać tylko źle. Nie ma więc co mówić o odbiorze.
Teraz mamy inne czasy, a jednak te różnice pozostają. Potwierdza to, o czym mówiłem. „Serce na dłoni” spotkało się u nas z krytyką, a np. na MFF w Rzymie zostało przyjęte owacyjnie. Niekoniecznie akurat się zgadzam z tą krytyką.
- Pan jest w tej mniejszości, która widziała film. Większość, która pisała o nim, nie oglądała go. Zebrałem te wszystkie recenzje i zrobiło mi się bardzo przykro. Prawie wszyscy pisali jedno i to samo. A przy tym popełniali masę błędów. Jeśli czołowy krytyk myli utwory muzyczne, które tam się pojawiają, i zarzuca mi, że na końcu wykorzystałem "Ave Maria", co byłoby dość niesmacznym zakończeniem, to z takimi ludźmi nie mam potrzeby dyskutować. Oczywiście, że jestem rozgoryczony takim przyjęciem. Na świecie jednak mi to wyrównano. Tu, w kraju, panowała raczej atmosfera nagonki. Mnie to jednak dobrze zrobiło, bo poczułem się młodszy. Myślałem, że jestem już takim człowiekiem, którego się nie szarpie.
W swoich wczesnych filmach, jak „Iluminacja”, „Barwy ochronne”, „Struktura kryształu” przedstawia Pan własne dylematy. Natomiast nowsze produkcje są bardziej przypomnieniem o wartościach.
- Wartości bez dylematów nie ma, bo to byłyby tylko tępe przekonania. Problem śmierci, o którym mówię w ostatnich filmach, bezpośrednio mnie dotyczy. Trudno, żebym o tym nie myślał. Z drugiej strony, kiedy widzę wokół siebie pochwałę chaosu i satysfakcję, że wszystko daje się rozwalić, to uważam, że głosem sprzeciwu jest postawa: nie dajmy się na to nabrać, bo możemy jeszcze przegrać nasze życie. Teraz jest zbytnie przyzwolenie na kulturę popularną. W moim pokoleniu tego nie było, bo traktowano to jako zniżenie się do poziomu budki z piwem.
Nie uważa Pan, że kino artystyczne z kinem popularnym wzajemnie się przenikają?
- Wie pan, nie ma co mówić o przenikaniu, bo po prostu jeśli sztuka niesie jakieś głębokie wartości, to język, jakiego używa, jest automatycznie językiem kultury wysokiej. Nobilituje go przesłanie.
Nie ma wspólnego mianownika między nimi?
- Proszę pana, albo się ma gust, albo się go nie ma. Jeżeli pan ma gust, to nie może lubić hamburgera. Nie da rady, hamburger jest po prostu niesmaczny. Tak już jest z hamburgerem i tak nie może być w dobrej kuchni. Jeżeli pan słucha i mówi, że podoba się panu orkiestra dęta, która fałszuje, a potem idzie pan do filharmonii, to oznacza, że pan nic nie słyszy.
Tego się nie da połączyć.
Nie zgodzę się z Panem
- No bo pan jest postmodernistą!
Lubię Schuberta, ale też Depeche Mode. Nie widzę w tym skrajności, tylko różnorodność.
- Nie ma żadnej różnorodności. Pomysł na różnorodność jest pomysłem intelektualnych bankrutów. Musi pan mało kochać Schuberta, skoro lubi muzykę lekką. Tarantino - to kultura popularna. Jeden film zobaczyłem z satysfakcją, ale drugiego nie obejrzę. Po co? Wszystko jest oparte na jednym pomyśle.
Który film Pan widział?
- "Pulp Fiction".
Rozmawiał Patryk Tomiczek "Gazeta Na horyzoncie"
Aha, to mój błąd. Ale jak w takim razie to się ma do np. współpracy z taką Dodą? Że ona to niby ta kultura wysoka, a nie popularna?
No i widzisz, to że o to pytasz jest koronnym dowodem, że polska widownia nie zrozumiała zajebistości pomysłu wykorzystania jej i postawienia w innym kontekście artystycznym. Ehh, biedny pan Krzyś, tylko na zachodnich festiwalach go rozumieją. Polska widownia jest zbyt skretyniała i postmodernistyczna.
Dziwi mnie po prostu, że z jednej strony gada jak artystyczny ortodoks co to popkultury nie tknie palcem, a z drugiej kolaboruje z przedstawicielami tejże kultury.
Na temat zajebistości tego pomysłu nie mogę niestety rozmawiać, bo nie widziałem filmu.
Wiesz, ja jestem pewien, że pan Krzyś jest w pełni przekonany, że żadnego zgrzytu w tym nie ma i zajebiście to sobie wykoncypował, a że śmierdzi to hipokryzją na kilometr to inna sprawa.
O dodzie jest jeszcze inny fragment:
Krytykuje pan kulturę popularną. W takim razie skąd Doda w pana filmie?
Przeciez nie adresuję tego filmu do wielbicieli talentu Dody! W jakiś sposób wchodzę w polemikę z przyjętym dzisiaj i bardzo popularnym zapatrywaniem na życie, że człowiek rodzi sięjako tabula rasa i jest ofiarą okoliczności, czyli złych rodziców, złej szkoły i fatalnego społeczeństwa? Próbuję promować swoje przekonania, że wszyscy mamy pole wolności. I dlatego nikt nie jest skazany, żeby śpiewać tak jak Doda, skoro nawet ona może wykonać arię "Casta Diva" Belliniego.
Jak dla mnie ma to, w przeciewieństwie do bełkotliwej reszty wywiadu, jakiś sens. W ogóle warto by było obejrzeć to Serca na dłoni, akurat miało premiera niedawno na C+.
Nie czaję. Dziennikarz zapytał gościa, po co pracuje z Dodą, skoro ona go tak bardzo brzydzi. A on odpowiedział, że to nie jest film dla miłośników jej talentu. Czyli Doda jest po to, żeby tych miłośników przyciągnąć, bo inaczej nie obejrzeliby filmu? A co to jest jak nie upopkulturowienie? No chyba że Doda jest tak ultrazajebistą aktorką, że Zanussi przed nią pada na kolana.
A tak w ogóle to on tu gadu gadu, a pewnie tymczasem w nielegalnym kasynie w Turawie bawią się Zanussa przebrany za konia i Wajdi przebrany za tornister.
Znaczy to co mówi o Dodzie jest sensowane w oderwaniu od reszty wypowiedzi, czyli, że chce taką a nie inną obsadą udowodnić, że normalna twórczość tej pani wcale nie jest wypadkową okoliczności w jakich się wychowała i zapotrzebowania w teraźniejsze Polsce na taką muzykę, tylko jej i każdego komu się ona podoba świadomym wyborem, który w każdej chwili możemy zmienić - Doda może zacząć śpiewać w operze, a ludzie zacząć oglądać dobre filmy. Na ile to jest prawdziwe i odkrywcze niech każdy sam oceni, jak dla mnie kupy się trzyma. To, że najpierw mówi, że żadnego mieszania sztuki wyższej z popkulturą nie uznaje, a potem sam coś takiego robi to oczywiście hipokryzja.
ostanio wydano zbiór esejów o prawie w filmie; Prawo w filmie pod red. P.Grabarczyk i T.Stempowksiego. Eseje są nie równe jedne lepsze (szczególnie ten o "Skazanych na Shawshank" czy "Wall Street") inne gorsze. Można się jednak wiele dowidzieć czy kino odzwierciedla rzeczywistośc prawną nie tylko w USA ale i w Polsce