ďťż

wika



...czyli autor najpiękniejszych współczesnych baśni dla dorosłych. Jeden z najbardziej podziwianych przeze mnie twórców, olśniewający zarówno w swerze fabularnej, jak i wizualnej. Pomijając wpadkę, jaką była "Planeta małp", w twórczości Burtona widać, że nawet wielki budżet nie może go powstrzymać przed konsekwentnym realizowaniem swoich wizji (patrz: "Duża ryba" i "Charlie i fabryka czekolady"). Jest więc Burton w całym hollywoodzkim rozgardiaszu komercji outsiderem i dziwolągiem - ale w końcu o outsiderach i dziwolągach kręci filmy, więc chyba mu wolno nosić i ekscentryczną fryzurę, i niemodne okulary. No, w końcu wizjoner, prawda? Jego filmy to fantastyczne spektakle i kopalnie pomysłów, motywów i motywików czasami prześmiesznych, czasami budzących grozę, czasami wyśmiewających rzeczywistość, a czasami zupełnie od rzeczywistości oderwanych. Burton kreuje światy - i robi to tak, jakby sprawiało mu to naprawdę olbrzymią frajdę. W każdym jego filmie widziana jest pasja i swego rodzaju szaleństwo - a to wbrew pozorom rzecz rzadka...

Szybki przegląd jego filmów, które widziałam:

Vincent - 6-minutowy geniusz, jakby wstęp do twórczości Burtona, swego rodzaju zapowiedź szalonych pomysłów i stylistyki rodem z "Miasteczka Halloween". Świetna rzecz, warto się postarać.

Frankenweenie - świetna krótkometrażówka, którą dystrybutorzy uznali za zamach na legendę Lessie (!). Dziecięca wariacja na temat "Frankensteina". Już tu pojawia się charakterystyczny dla Burtona motyw niezrozumianego przez otoczenie osobnika (w tym wypadku Victora, chłopca przywracającego swojego pieska do życia), który chce "poradzić sobie sam wbrew wszystkiemu". No i motyw cmentarza też jest.

Sok z żuka - film, na którym uczyłam się angielskiego. Niesamowita rola Michaela Keatona i jedna z zabawniejszych wizji świata zmarłych, jakie znam (tą pierwszą jest od niedawna kraina umarlaków w... "Gnijącej pannie młodej" oczywiście). Drugi pełnometrażowy film Burtona prezentuje motywy, do których reżyser będzie jeszcze parę razy powracał, takich jak chociażby postać rodzinnego dziwoląga czy konfrontacja świata żywych ze światem zmarłych.

Batman - teraz was rozwalę na obie łopaty, bo zamierzam napisać, że to jeden ze słabszych filmów Burtona... Jeżeli nie najsłabszy (nie licząc "Planety małp", którą w tym zestawieniu pominę, oczywiście). Najmniej burtonowy po prostu, a jego jedyną siłą napędową jest rewelacyjny Jack Nicholson (ale on zawsze jest rewelacyjny...). Akcja osadzona jest jakby w zbyt zwyczajnych realiach; Gotham niewiele różni od zwykłej metropolii. No i ja Basinger nie lubię, więc i główna postać kobieca do gustu mi nie przypadła.

Edward Nożycoręki - jeden z nielicznych filmów, na których prawie płaczę. Historia o samotności i traconej niewinności, ujęta w cudzysłów baśni, ale boleśnie realistyczna emocjonalnie. Edward jest typowym burtonowskim outsiderem, nie mogącym odnaleść się w świecie kolorowych domków, natrętnych sąsiadek i ludzi, którzy gotowi są go znienawidzić tylko dlatego, że zamiast rąk ma nożyce. Tragiczna postać rewelacyjnie zagrana przez Johnny'ego Deppa. Edward pragnie akceptacji, tego, by nie traktowano go jako zwierzaka w zoo. I przede wszystkim tęskni za bliskością drugiej osoby - ale każda próba zbliżenia musi zakończyć się klęską, z powodu nieszczęsnych nożyc właśnie. Nawet powiedzieć o tym, że lubi Kim, nie może, bo przecina kabel mikrofonu... Jeden z najbardziej baśniowych i wzruszających filmów, jakie kiedykolwiek powstały, z niezapomnianą sekwencją tańca w pierwszych płatkach śniegu i niestandardowym jak na baśń zakończeniem.

Powrót Batmana - no, i to jest Batman! To jest Gotham City Burtona, to jest szaleństwo wspomnianych już "motywów i motywików", to jest Gotham Pingwina i Catwoman, miejsce, gdzie groteska miesza się ze smutkiem. Czarnym charakterem jest tu bowiem postać tragiczna, czyli Oswald Cobblepot, dziecko wrzucone do kanału, teraz dysząca chęcią zemsty krzyżówka człowieka z ptakiem. Jest więc "Powrót" o wiele bardziej melancholijny od pierwszej części opowieści o Nietoperzu, ale i, paradoksalnie, bardziej zabawny, wariacki, absurdalny. Nawet tkwiąca - mimo wszystko - na drugim planie zainteresowań widza postać Bruce'a Wayne'a wydaje się ciekawsza niż w jedynce...

Ed Wood - druga rola Johnny'ego Deppa u Burtona i kolejny dowód zainteresowania Burtona postaciami dziwolągów i marzycieli. Ed Wood nie był kiepskim reżyserem; był najnajnajgorszym twórcą w dziejach kina. Ale u Burtona jest człowiekiem przepełnionym bezgraniczną pasją - nawet, jeżeli wychodzą mu zamiast arcydzieł prawdziwe filmowe potworki. Tylko, że miłości się nie wybiera, zdaje się mówić historia Eda. A Depp daje prawdziwy popis swoich aktorskich umiejętności (ach, ten uśmiech!). Nie jest jednakże w tym osamotniony, bo i rola Martina Landau olśniewa.

Marsjanie atakują! - w podstawówce to był tzw. "film kultowy", który znali wszyscy, choć nikt nie rozumiał ani aluzji do tandety filmów science fiction lat 50. i 60., a niewielu też znało inne dokonania Tima Burtona. Hołd dla kiczu i kinowej chały, w której Burton tak bardzo jest zakochany. No i fantastyczna obsada: Nicholson, Fox, deVito, Brosnan, Portman, Parker, Bening, Haas (wymieniam z pamięci, więc pewno kogoś pominęłam, ale lista jest cholernie długa, sami musicie przyznać). "Masjan" uznaje się za jeden z gorszych filmów Tima... ale ja i tak go lubię. Tratata, Marsjanin w Białym Domu!

Jeździec bez głowy - najbardziej wysmakowany wizualnie film Burtona. Ja uwielbiam tzw. "legendy z dawnej prowincji" (klimaty Salem etc.), więc "Jeździec" jest jednym z moich ulubionych filmów. Od pierwszej do ostatniej sceny ogląda się go z żuchwą w okolicach podłogi. Wątek detektywistyczny, trochę magii, klątwy, tajemnice, podejrzane postaci, no i obowiązkowy cmentarz - i mamy jeden z najlepszych filmów w karierze Tima. Aha, no i obsada jak zwykle zachwyca, z Johnnym rzecz jasna na czele.

Duża ryba - dziwolągiem jest tutaj nie Depp, tylko Ewan McGregor (na łożu śmierci - Albert Finney).... Ale i tak jest wesoło :). Wspaniałe wymieszanie rzeczywistości z marzeniami, a wszystko przyprawione szczyptą melancholii. To jest film o śmierci - ale i o życiu. O barwnym, ciekawym życiu Eda Blooma, który pragnie podzielić się swoimi przeżyciami ze skłóconym synem. Wbrew pozorom - jeden bardziej trzymających się rzeczywistości film Burtona.

Charlie i fabryka czekolady - UWIELBIAM Roalda Dahla i skakałam z radości, gdy dowiedziałam się, że Burton bierze się za "Fabrykę czekolady". Jego Willy Wonka - w znakomitej interpretacji Johnny'ego Deppa oczywiście - jest taki, jakiego moglibyśmy się spodziewać: to nieprzyjemny, ekscentryczny dziwak, kryjący w sercu posępną tajemnicę dzieciństwa. Wieczne dziecko, które nagle odkrywa, że będzie musiało dorosnąć. A naprzeciw niego - tłum idiotów, żarłoków, głupców, skąpców i kogo tam jeszcze możemy sobie wymarzyć. Burton poraz kolejny kpi sobie z praw rządzących rzeczywistością i przenosi nas do fantastycznego świata fabryki Wonki. A ścieżka dźwiękowa Danny'ego Elfmana to chyba najwspanialszy owoc współpracy tych dwóch panów.

Gnijąca panna młoda - czyli opowieść o Victorze, młodzieńcu, który przenosi się ze smutnego, szary świata żywych do barwnego, wesołego, tętniącego życiem świata umarłych. Paradoks? Może i tak, ale to właśnie jest specjalnością Burtona. Fantastyczna animacja i typowo burtonowski klimat, coś jakby skrzyżowanie "Miasteczka Halloween" z "Jeźdźcem bez głowy". Uczta dla oczu.

Aha, no i jeszcze:

Miasteczko Halloween - niby to nie Burton, ale Henry Selick jest tego filmu reżyserem, ale dziwnym zbiegiem okoliczności to właśnie ten animowany musical dla wielu jest esencją burtonowatości. Jack Skellington (głos Danny'ego Elfmana) to jedna z najbardziej zapadających w pamięć postaci w filmografii Tima (no, fizjonomię to ma "rzadką", rzeczywiście :). Dla maniaków: http://toyactiv.pl/?showProdukt=282



Batman - teraz was rozwalę na obie łopaty, bo zamierzam napisać, że to jeden ze słabszych filmów Burtona... Jeżeli nie najsłabszy

Nie znasz sie

Z wymienionych widziałem Sok z Żuka, Edwarda Nozycorękiego, obydwa batmany (wiele razy), Marasjanie atakują, duża ryba, gnijąca panna młoda i to własnie pierwszy Batman jest tym do którego najczęściej mam ochotę wracać (zaraz po nim drugi batman), chociaż jeśli chodzi o Batmana to i tak teraz wolę Begins. Z pozostałych najbardziej cenie Edwarda, a potem Sok z Żuka no i moze jeszcze Big Fish, tyle że nimi nigdy się jakoś bardzo nie zachwycałem choć mi się podobały.
Serio, człowieku, napisz mi chociaż jeden powód, dla którego "Batman" część pierwsza jest lepszy od "Powrotu". Chyba, że to kwestia przywiązania i takiego "bo tak czuję, to lubię oglądać i tyle" - zrozumiem, bo też często tak mam ;).

Gotham niewiele różni od zwykłej metropolii.

Obejrzyj film raz jeszcze.


Drugi Batman to mistrzostwo. Tak powinno się kręcić filmy na podstawie komiksów. Begins pomimo tej swojej całej realistyczno-psychologicznej otoczki to i tak bezmózgowa papka. A Returns to przepiekna historia o miłości, zemście i szukaniu swojego miejsca na świecie.

Obejrzyj film raz jeszcze.
Ty też go obejrzyj i porównaj z "Powrotem". Tak, jak NA BURTONA Gotham z "Batmana" jest całkiem normalne ;). Jak na Burtona, powtarzam. I nie tak agresywnie, please.

Ah Niu - widzę, że się rozumiemy... :)

Serio, człowieku, napisz mi chociaż jeden powód, dla którego "Batman" część pierwsza jest lepszy od "Powrotu". Chyba, że to kwestia przywiązania i takiego "bo tak czuję, to lubię oglądać i tyle" - zrozumiem, bo też często tak mam .

Proszę bardzo wystarczy nawet jedno słowo : JOKER. Dziękuje za uwagę
A teraz ja na JOKERA odpowię aż dwoma słowami: CATWOMAN i PINGWIN.
W tej kwestji możemy się tylko przekrzykiwać. Joker to mój ulubieniec jeśli chodzi o uniwersum Batmana, choć Kobieta-Kot ma swój urok

Co do Burtona to bardzo lubię jego filmy, oprócz Batmana bardzo lubię Sok z Żuka, większość jego filmów stoi na bardzo wysokim poziomie, dlatego byłem mocno zdziwiony, że jego Planeta Małp była tak słabiutka

I nie tak agresywnie, please.

To do mnie?
Mental - a jak myślisz? ;)

A Joker jest upiorem Batmana, którego na dodatek sam stworzył. Sens życia Jokera opiera się na rywalizowaniu z Batmanem, podejżewam, że nawet nie chciałby zabić Batmana jego bawi zadawanie mu bólu. Dwa charektery jeden jest odbiciem krzywego zwierciadła drugiego.
Więc w sumie to samo, czyli - Batman walczący z różnymi wcieleniami swojej ciemnej strony osobowości... Z tym, że Pingwin akurat mnie fascynuje bardziej, niż Joker, jako postać smutna, tak naprawdę. Ale dzięki za sugestię, będę niedługo pisała dość duży tekst na temat Burtona i właśnie coś przyszło mi do głowy... A mianowicie konfrontacja tych dwóch czarnych charakterów. Thnx!

...będę niedługo pisała dość duży tekst na temat Burtona i właśnie coś przyszło mi do głowy... A mianowicie konfrontacja tych dwóch czarnych charakterów. Thnx!

Ojojj, to ja myślałam iż Ty już go kończysz:D

A teraz... pomijając wypowiedź o Mistrzu, zgadzam się z tymi, którzy cenią drugą część Batmana tym mocniej. O ile w dzieciństwie byłam zakochana w pierwszej, z czasem zaczęły się ujawniać pewne jej dłużyzny - ot cały wątek związany z Vicki. O ile oczywiście nie ma nic wspólnego z nieudolnym z, tfu, nowego Batmana, o tyle jest nużący. Dobrze tę postać podsumowuje reakcja słodkiego Kociaka w drugiej części, gdy pada jej imię, a ona pyta... . Cokolwiek by nie powiedzieć Vicki jest ładna i nudna. Oczywiście jeden mały minusik, równoważony przez genialną postać Jokera, ale na tego bohatera przypada trzech równie fascynujacych w Powrocie. Do tego dużo mroczniejsza atmosfera i chemia między Batmanem a Kociakiem, sama erotyka utworu, humor, etc.
Jedynka była wspaniałą zapowiedzią wszelkich atrakcji, jakie czekają na widza w kolejnej odsłonie najgenialniejszej ekranizacji komiksu... (chociaż się zupełnie nie zgadzam z Twym opisem Batmana, Artemis, albowiem znacznie "mniej burtonowskie" są Pee-wee's Big Adventure czy Big Fish - oba ze względu na bogactwo barw pogodnych ).

Cokolwiek by nie powiedzieć Vicki jest ładna i nudna.
Ładna, a raczej PIĘKNA, to jest Michelle Pfeiffer. Basinger jest brzydka. Rzekłam :).


(chociaż się zupełnie nie zgadzam z Twym opisem Batmana, Artemis, albowiem znacznie "mniej burtonowskie" są Pee-wee's Big Adventure czy Big Fish - oba ze względu na bogactwo barw pogodnych ;)).
"Pee-wee's Big Adventure" jest jedynym filmem Burtona, którego nie widziałam, ale... jestem w trakcie kombinowania ;). Co do "Dużej ryby", to imho jest ona burtonowa, nawet bardzo, mimo że całość utrzymuje się w wesołych barwach etc. Ale mnóstwo tu wspomnianych już motywów i motywików, dziwactw, wariactwa, baśniowości... Więc zdecydowanie jak na tą chwilę właśnie "Batman", pozbawiony takiej dawki ekscentryzmu, pozostaje moim zdaniem najmniej burtonowatym ze wszystkich "burtonów".
A przyszło wam do głowy kiedyś, że Batman Returns to taka ubaśniona i groteskowa opowieść o samotnym paniczu, którego prześladuje śmierć rodziców, o beznadziejnej sekretarce wyrzuconej z pracy, jej owładniętym rządzą władzy szefie i dziecku skrzywdzonym za młodu i teraz z tą skrzywioną psychiką, mszczącym się na otoczeniu?
Batman Returns mógłby być bardzo ciekawym dramatem w którym drogi tychże indywidualistów krzyżują się.
Im częściej oglądam Returns to bardziej od akcji interesują mnie relacje między postaciami i ich problemy życiowe i psychiczne.
A z tym krzywym odbiciem Batmana to ciekawa sprawa. Bruce'a skrzywdzili za młody i uroiło mu się akurat tak by mścić się na złych ludziach, Pinginowi odwrotnie. Oczywiście pomijając fizyczne cechy, które też są skrajnie różne w tych dwoch przypadkach.
Butona nie da się nie lubić. Podobały mi się wszystkie jego filmy jakie widziałem (a parę ich było). Gość ma niesamowity styl wizualny i rewelacyjne poczucie humoru.
Thnx, miliatary, teraz możesz edytować swojego posta ;)

Arrakin, Artemis - wprost nie mogłem się doczekać kiedy zaczniecie ze sobą dyskutować... Dream come true.

Zważywszy na oscylowanie wciąż i wciąż wokół tych samych motywów, ciągłe podgryzanie czyjejś twórczości (choć Burton inspirując się historią kina sam ją tworzy) i schematycznych do bólu bohaterów, zastanawiam się dlaczego tak cenię tego pana. To chyba kwestia dziecięcego podejścia do kreacji świata, absolutnie kiczowatej stylistyki, a więc i łatwości w graniu na uczuciach oraz fakt, że nadal nie widziałem wszystkich filmów jakie Tim nakręcił.

PS. Co wy wiecie o Batmanie, moje panie...

Arrakin, Artemis - wprost nie mogłem się doczekać kiedy zaczniecie ze sobą dyskutować... Dream come true.
Zacznij nas na gadu podglądać...


Zważywszy na oscylowanie wciąż i wciąż wokół tych samych motywów, ciągłe podgryzanie czyjejś twórczości (choć Burton inspirując się historią kina sam ją tworzy) i schematycznych do bólu bohaterów, zastanawiam się dlaczego tak cenię tego pana.
Schemetyczność? Raczej wykorzystywanie archetypów i zabawa stereotypami. Jak w baśni, no nie?


PS. Co wy wiecie o Batmanie, moje panie... ;)
Jeżeli wiesz coś więcej, to się z nami swoją wiedzą podziel ;). No nie bądź taki tajemniczy! ;)

Zacznij nas na gadu podglądać...

Może Cię tym zaskoczę, ale niektórzy dbają o własne zdrowie psychiczne.

Burtona filmy poznalam jak bylam mala ("Edward N.", "Sok...") i jakis sentyment czuje do tych jego filmow. Moim ulubionym jest "Jezdziec bez glowy". Po prostu idealny. Caly klimat, dialogi, czarny humor itd. Tak sie powinno filmy krecic. "Charlie i fabryka..." oraz "Gnijaca..." od niedawna tez naleza do moich ulubiencow.
"Planety malp" nie ogladalam i widze ze nie mam czego zalowac. Zostala jeszcze "Duza ryba"
Hm...Planeta Małp. Ja nie wiem mnie ten film jakoś tak strasznie nie raził...Może dlatego, że oglądałem ten film troche tak "piąte przez dziesiąte"

Serio, człowieku, napisz mi chociaż jeden powód, dla którego "Batman" część pierwsza jest lepszy od "Powrotu".

1. Joker
2. Jest prawdziwszy, mniej bajkowy, może dla ciebie to przemawia za BR ale ja np wolę bardziej "prawdziwy" wizerunek batmana, dlatego najwyżej stawiam Batman Begins, a tuż za nim burtonowskie częśc 1 a potem 2 (o Schumacherze już niemal udało mi się zapomnieć).
3. Zakończenie bardziej mi się podoba w jedynce
4. za dużo przebierańców w BR
5. wolę batplane od wodolotu


Drugi Batman to mistrzostwo. Tak powinno się kręcić filmy na podstawie komiksów.

Innymi słowy - filmy na podstawie komiksów nalezy kręcić tak by miały jak najmniej wspólnego ze swoim pierwowzorem. jak dla mnie idealnym filmem na podstawie komiksu jest Batman Begins.

Podniecasz sie realizmem i wiernością z oryginałem, a co Batman robi teraz w komiksach? Przesiaduje w stacjach kosmicznych, lata za jakimiś mutantami w bandażach, wyliczać dalej?
Nie da sie zrobić realistycznego filmu o typie latającym po ulicach w stroju nietoperza.
Begins miał zamiary być realistyczny ale co tam jest realistyczne? Ta przerośnięta mikrofalówka? Może szybująca peleryna albo skaczący bez rampy samochód?

Podniecasz sie realizmem i wiernością z oryginałem, a co Batman robi teraz w komiksach?

Wali mnie to co robi teraz, interesuje mnie to co robił w komiksach, które czytałem 10-15 lat temu.

Wali mnie to co robi teraz, interesuje mnie to co robił w komiksach, które czytałem 10-15 lat temu.

To lubię :)

Arrakin, Artemis - wprost nie mogłem się doczekać kiedy zaczniecie ze sobą dyskutować... Dream come true.

Małe oczekiwania masz, a dyskusja krótką była i już się zakończyła


A teraz ja na JOKERA odpowię aż dwoma słowami: CATWOMAN i PINGWIN.

biorąc pod uwagę sentyment jakim darzę Jokera wolę nie wypowiadać się co do wyższości Kobiety Kot i Pingwina nad kreacją Nicholsona. peace;)
Nie przepadam za twórczością Burtona. Na mój gust spora cześć jego filmów przechyla się za bardzo w stronę kina familijnego z morałem, kina disnejowskiego. Dla mnie to wada, bo nie znoszę kina familijnego. Weźmy "Big Fish". Naprawdę fajny film, miejscami genialny, ale obraz całości zabrudza zakończenie, które wszystko wyjaśnia, sprawiając, że filmik staje się po disnejowsku cholernie irytujący. Bo ze mną było tak: chciałem, żeby ojcowskie opowieści okazały się 1) prawdziwe albo przeciwnie - 2) zmyślone. Tak albo tak. W pierwszym przypadku oznaczałoby to, że świat jest naprawdę niesamowity i są takie miejsca, w których wymyka się on racjonalności, w drugim zaś - że ojciec był obłąkanym staruchem, który kiedyś być może walnął łbem o kant stołu i wszystko mu się poprzestawiało i wygaduje teraz rzeczy niestworzone. Tymczasem dostałem finał "wypośrodkowany", a morał da się ując w kilku prostych słowach: "Życie jest szare i nudne. Aby nie poddać się tej szarości i nudzie, człowiek zmyśla, koloryzuje i wyolbrzymia". No rozczarowałem się trochę. Myślałem, że Burton pójdzie na całego w jedną albo drugą stronę, a ten poszedł środkiem. Miał oczywiście do tego prawao, nie odbieram mu prawa do chodzenia środkiem. Jednak nie zawsze rozwiązania kompromisowe okazują się najlepsze.

Stylistyka filmów Burtona też powoli zaczyna mnie męczyć. Jest NIESAMOWITA i MROCZNA. Mroczna i niesamowita. Słowem, niesamowicie mroczna. Miejscami przypomina poezję francuskich symbolistów, to znowu przywodzi na myśl konwencję komiksową. Dla mnie Burton to reżyser tła, pejzażu, dekoracji. Posługuje się estetyką groteski i makabreski. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że jak dla mnie groteska zabija prawdziwą grozę, a makabreska to łagodna forma makabry. Przy okazji: Burtonowska groteskowość ogarnia dosłownie każdy element świata przedstawionego. Konsekwencje są fatalne: bohaterowie pokroju Jeźdźca Bez Głowy zamiast wzbudzac grozę swoim wyglądem czy zachowaniem, po prostu przyjmowani są jako naturalne/normalne/pospolite twory zasiedlające ten świat.

Filmy Burtona pozbawione są ciężaru gatunkowego - to podstawowy zarzut z mojej strony pod jego adresem.
"Weźmy "Big Fish". Naprawdę fajny film, miejscami genialny, ale obraz całości zabrudza zakończenie, które wszystko wyjaśnia, sprawiając, że filmik staje się po disnejowsku cholernie irytujący."

Nie zgadzam się. Burton nie poszedł środkiem tylko zostawił każdemu pole do interpretacji. Tak jak życie Ci takie pole pozostawia. Jak chcesz je uatrakcyjnić to tak czynisz, jak wolisz 'normalne', to takie też jest. Twoja decyzja. Imho geniusz tego filmu polega właśnie na zakończeniu, bo nie daje prostej odpowiedzi; nie idzie na skróty, trzeba się pomęczyć i samemu coś wnieść do tej opowieści, by ją można przełożyć na swój język.
Z kolei Burton to mój ulubiony reżyser. Uwielbiam jego wyobraźnię, tematy które podejmuje i sposób w jaki je przedstawia. Kocham jego filmy (z dwoma wyjątkami - "Planeta małp" i "Marsjanie atakują"). Mogę oglądać je w nieskończoność i za każdym razem odkrywam coś nowego, nawet po kilkunastu latach (!).

Pewnie, a może i nie, zbłaźnię się pisząc, że osobiście uważam "Powrót Batmana" za najlepszy film wszech czasów. Nie tylko zwyczajnie ulubiony (razem z pierwszym "Batmanem") ale i najlepszy, jaki w ogóle widziałem.

Burton pokazuje przerysowane światy, w których nawet najdziwniejsze pozornie rzeczy w rzeczywistości wcale się są dziwne. I to mi się bardzo podoba. Chcę przenieść się nawet w najmroczniejszy świat, ale musi on sprawiać wrażenie prawdziwego a jego dziwaczni mieszkańcy mają do niego pasować i wydawać się jak najbardziej na miejscu, a nie dziwić swoją obecnością.

"Duża ryba" zachwyciła mnie i nie czepiam się pójścia środkiem. Gdyby te opowieści okazały się całkowicie fałszywe, byłoby to rozczarowujące, gdyby zaś były całkiem prawdziwe, nie pasowałoby to do filmu. Piękny, wzruszający film.

To prawda, że strona plastyczna bardzo często pełni u Burtona ważną rolę, ale według mnie nigdy nie góruje nad treścią filmu. Idealnie go dopełnia, ale nigdy nie ma przerostu formy nad treścią. Wystarczy zresztą spojrzeć na skromniutkiego (choć i tak kapitalnego plastycznie) pod tym względem "Eda Wooda". Genialny efekt.
No mnie akurat nie zostawił żadnego pola. Według mnie Burton zrobił to, co zrobił, bo chciał za wszelką cenę popisac się disnejowskim morałem. A tylko tak "wypośrodkowane" zakończenie" umożliwiło mu wyartykułowanie tego morału. No bo przecież gdyby okazało się, że świat jest fizycznie niesamowity (jak, dajmy na to, u Leśmiana), że zasiedlają go osobliwe stwory i ekscentryczni ludzie, to jaki tu morał wcisnąć? Albo gdyby wyszło, że ojciec był czubkiem? Zmierzam do tego, że w wypadku "Big Fish" kategoryczność finału zabiłaby morał, a na to Burton - objuczony disnejowska przeszłością - nie mógł sobie pozwolić.

Deklaracja, że świat jest irracjonalny byłaby deklaracją bardzo odważną. To trochę tak, jakby stwierdzić: "Bóg istnieje". Z kolei deklaracja: "Świat nie jest niesamowity, jest jeno szary. Rodzice przy pomocy kuglarskich sztuczek zwodzą swoje pociechy, wciskając im brednie o krasnoludkach i smokach" byłaby deklaracją równie brawurową, tyle tylko, że o "ujemnym znaku". Coś w stylu: "Syneczku, Bóg nie istnieje. Przepraszam cię, że przez cały czas wciskałam ci kit o aniołkach i królestwie niebieskim".

No bo przecież gdyby okazało się, że świat jest fizycznie niesamowity (jak, dajmy na to, u Leśmiana), że zasiedlają go osobliwe stwory i ekscentryczni ludzie, to jaki tu morał wcisnąć? Ale nie pasowałoby to do koncepcji filmu. "Duża ryba" to film osadzony w normalnym świecie, w przeciwieństwie do innych dzieł Burtona które zaludniają prawdziwe dziwadła.
Zapominasz trochę że zasadniczą treścią filmu są relacje umierający ojciec - syn, a te historie są przyczyną ich "konfliktu". Wydaje mi się że nie ważne jest tu czy były one prawdą w połowie, w całości czy w ogóle, tylko to że syn na końcu spojrzał na swojego ojca w zupełnie inny sposób. Z miłością.


Albo gdyby wyszło, że ojciec był czubkiem? Zmierzam do tego, że w wypadku "Big Fish" kategoryczność finału zabiłaby morał, a na to Burton - objuczony disnejowska przeszłością - nie mógł sobie pozwolić. W ten sposób można hipotetyzować o prawie każdym filmie, oczywiście zależy czy zgadzasz się z faktycznym stanem fabuły czy nie.

Burton jest objuczony disnejowską przeszłością?! Chyba żartujesz. Jego filmy mówią same za siebie że tak nie jest.
No jest to mroczna wersja disnejowskich bajek. Taka dla dużych chłopców i dziewczynek o poetyckim usposobieniu. Ale ok, bez ironii. Dobrze, że wspomniałeś owego syna, który spojrzał na ojca z... miłoscią. To było okropne. Gdy zaczął mówić "językiem" ojca, fantazjować, no po prostu tania zagrywka, obliczona na wywołanie wzruszenia u co bardziej wysubtelnionych jednostek.
Zgadzam się z tym co napisał Mierzwiak, Big Fish jest o normalnych ludziach, a nie dziwakach. Ed Bloom próbował uatrakcyjnić swoje i innych życie opowieściami, bo na takie cośgo było stać. Niektórzy takie coś rozumieli, niektórzy nie, ale nie można tego nazwać disneyowskim moralizowaniem!

Wiesz, Mental, równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że śmierć Dominika w "OUATIA" jest tanią zagrywką, aby wstrząsnąć widzem :). W ten sposób, jaki mówisz, każdy wzruszający/poruszający/szokujący moment w jakimkolwiek filmie można uznać za "tanią zagrywkę" - powiesz: "to tania zagrywka" i tyle. Zakończenie "Big Fish" jest całkowicie uzasadnione i logiczne. Nie każdy film musi kończyć się tryumfem ludzkiej pychy lub szyderstwa, bo nie wiem czy wiesz, ale Miłość na świecie też istnieje. Istnieją też ludzie, którzy z Szawła zamieniają się w Pawła. Tyle.
ładne (tylko nie lubię wyrazów na duże litery)
czyli fanem pewnej polskiej telenoweli nie jesteś?
No macie rację, ja też się wzruszyłem, gdy na końcu syn uronił łezkę. To było takie disnejowskie... Ale bez ironii.
Można poprosić o definicję słowa "disnejowski"?
Ciepły, rodzinny, wzruszający do łez zarówno babcię, jak i siostrę, no i przede wszystkim zwieńczony morałem.

Nie chciałbym zostac źle zrozumiany - "Big Fish" straszliwie mi się podobała. W pewnym momencie obserwując grę McGregora uznałem nawet, że film jest genialny. Ale gdy obejrzałem końcówkę ręce mi opadły. Co prawda przeczuwałem taki finał, jednak po cichu miałerm nadzieję, że Burton pójdzie na całego.

Ciepły, rodzinny, wzruszający do łez zarówno babcię, jak i siostrę, no i przede wszystkim zwieńczony morałem.

Jeśli to jest definicja filmu disneyowskiego, to wiele produkcji hollywoodzkich możnaby pod to podpiąć. A jakby wywalić 'rodzinny' i 'babcię', to nawet większość.

A jak inaczej mogę ocenić film? Tylko konfrontując go z moimi odczuciami PO seansie (ew. w trakcie). Innej metody nie znam.
Ależ ja się nie kłócę z Twoimi odczuciami, tylko nie mogę zrozumieć nazywania końcówki Big Fish disneyowskim moralizatorstwem.
Nie mogę nazwać końcówki "Big Fisha" disneyowską. To że wzrusza i zawiera morał wcale jej taką nie czyni. "King Kong" też kończy się disneyowsko?

Przede wszystkim morał w "Dużej rybie" nie jest łopatologicznie wypowiadany wprost do kamery, co już czyni tę końcówkę nie-disneyowską. Po drugie, nie jest to wzruszanie dla samego wzruszania, ale naturalny bieg historii. I kropka.

Ciepły, rodzinny, wzruszający do łez zarówno babcię, jak i siostrę, no i przede wszystkim zwieńczony morałem.
Po pierwsze - patrz post Mierzwiaka.
Po drugie - co jest złego w zakończeniu ciepłym, rodzinnym, wzruszającym? Co jest złego w morale?
Po trzecie - mi się słowo "disneyowski" kojarzy (z resztą nie do końca słusznie) z łopatologicznie wyłożoną konkluzją. W "Big Fish" tego nie ma.

Oczywiście, końcówka tego filmu wcale nie musi się tobie podobać. Czasami nie podobają nam się pewne filmy, czy też sceny, sami nie potrafimy powiedzieć, dlaczego - i tak pewno jest z tobą i z finałem "Dużej ryby". Ale ten finał jest logiczny, stanowi idealne zamknięcie i podsumowanie historii Eda Blooma.
Przekonaliście mnie. Przepraszam, że się nie wzruszyłem, gdy bohater się wzruszał. Następnym razem, gdy jakaś postać będzie wzruszona, ja też spróbuję się wzruszyć. No bo przecież wzruszenie syna oznacza, że i widz powinien współtowarzyszyć mu w tym.... wzruszeniu. A jeśli dochodzi do tego morał, to wówczas wzruszenie powinno sąsiadowac z refleksją moralną. Dajcie spokój, ludzie! Dla mnie ciepłe zakończenie ma np. Bullitt albo Łowca Androidów. To jest ciepłe zakończenie w świecie pogrążonym w apatii. A finał "Big Fish" to niedzielna sztuczka po kościele i z tego powodu Burtona nie lubię.
Teraz to już nie wiem o co Ci chodzi. Wcześniej mówiliśmy o "disneyowskim" zakończeniu i o morale, a teraz piszesz o tym że się nie wzruszyłeś. A kto Ci każe?
Ja już też nie wiem... o co pytasz :)

Dajcie spokój, ludzie! Dla mnie ciepłe zakończenie ma np. Bullitt albo Łowca Androidów. To jest ciepłe zakończenie w świecie pogrążonym w apatii.

no comment. Lepiej się pogrążać w apatii i depresji, bo przecież na tym polega życia. Następnym razem postaram się zdołować na każdym filmie jaki oglądam.

Zaraz, Mental, "Big Fish" ci się podobało, tylko finał nie podszedł - i za ten finał nie lubisz Burtona? Filmu całościowo też nie lubisz? Litości...

Beowulf, przeczytaj dokładnie, sylaba po sylabie, co napisałem, a następnie wskaż, gdzie jest mowa o tym, że wolę pogrążać się w apatii.

Po jakiego oglądam? Tutaj rece opadają. Zawsze, jak się film nie podoba z takich albo srakich względów słyszę: "po jakiego oglądasz?". Oglądam, bo nie widziałem. A skoro nie widziałem, to znaczy, że oglądam, bo chciałem zobaczyć. A chciałem zobaczyć, bo liczyłem na dobry film. I film był dobry do pewnego momentu, a tym momentem był finał. A jesli finał był skopany, to ocena filmu nie może być wysoka. Dlatego mi się nie podoba i dlatego oglądam.

Do Artemis: za co nie lubię Burtona, napisałem. A czy filmu całościowo tez nie lubię? Nie, przeciwnie, lubię. O tym, jak się zdaje, również gdzieś tam milion lat temu pisałem, więc wybaczam wszystkim te rażące pominiecia. Milion lat to kupa czasu. "Wojnę światów" spilberga lubię nawet bardzo, pomimo ohydnego zakończenia i głupkowatych scen z kosmitami.
[quote="Mental"]Beowulf, przeczytaj dokładnie, sylaba po sylabie, co napisałem, a następnie wskaż, gdzie jest mowa o tym, że wolę pogrążać się w apatii.

Źle się wyraziłem. Chodziło mi generalnie o to, że nie tylko takie filmy mogą prezentować ciepłe zakończenia.


obraz całości zabrudza zakończenie, które wszystko wyjaśnia, sprawiając, że filmik staje się po disnejowsku cholernie irytujący.
(...)
Tymczasem dostałem finał "wypośrodkowany", a morał da się ując w kilku prostych słowach: "Życie jest szare i nudne. Aby nie poddać się tej szarości i nudzie, człowiek zmyśla, koloryzuje i wyolbrzymia".


Przez cały film bałem sie, ze "opowiesci starucha" okaza sie jednoznacznie jedna wielka bzdura, albo, co gorsza okaza sie jednoznacznie prawdziwe. Film by na tym z pewnoscia stracil. To za co kocham Burtona to fakt ze w jego filmach NIE MA morałów (no, moze poza "Charlie..." przez co niespecjalnie mi sie podobal). Burton nie aspiruje do tworzenia filmow zbyt głębokich psychologicznie, ani też (wg mnie) do płytkich, jednostronnie-zorientowanych, "disnejowskich" bajek. Nie wpada w wysokie tony i nie mówi widzowi: "Świat jest taki a taki, i chce zebys po seansie zaczal doceniac swoich rodzicow i przepelni Cie refleksja nad rzeczywistoscia". Konczac "Big Fish" w taki a nie inny sposob daje widzowi wybor: wierz sobie w co chcesz, jestes realista - wierz. ze cala opowiesc to majaki Fiennesa. Jestes romantykiem/fantasta/masochista - wierz ze to byla prawda a swiat przedstawiony byl pelny magicznych stworow.

Cala reszta to Burton obdarty z makabreski i przesadnych dziwactw charakterystycznych dla np Batman Returns czy Corpse Bride. Nie to, zeby jego mroczna strona byla niefajna, "Duza Ryba" wpisuje sie w ta troche jasniejsza czesc jego tworczosci. Jest inna po prostu.

Wypisujecie herezje jakieś Burton jest oryginalny,poza wszelkimi schematami,ma swój własny,niepowtarzalny styl, który uwielbiam,jest diabolicznie śmieszny, jego filmy to czysta magia kina, koniec cytatu
Genialny reżyser i wizjoner którym się wzoruje i inspiruje.
Naprawdę nie ma wielu reżyserów o których miałbym wyrobione jakieś konkretniejsze zdanie. Jedni są lepsi, jedni są gorsi... Burton jest definitywnie tylko z tych lepszych jak nie znajlepszych!
Raz że filmy jego lubię za klimat a dwa za tą "oerowość" to jak wszystko ze sobą jest dobrze powiązane oraz za świetne dialog i wyraziste postacie o dobrych profilach psychologicznych.

Vincent - Krótkie, przyjemne ma klimat i czuć w nim istny "Burtonizm"

Frankenweenie - Tak sobie... Naprawdę świetnie się ogląda ale w moim odczuciu nic specjalnego...

PeeWee Big Adventure - Mch.. No cóż, Burton dopiero zaczynał, dano mu ten projekt jako "coś na debiut na wielkim ekranie" i chociaż nie jest tak dobry i klimatyczny jak inne filmy Burtona jest trochę typowych dla niego elementów [złe Clowny, animacje "poklatkowane", te obłędnie obracające się koła...] 7/10

Sok z żuka - Doskonały film choć to raczej jedne z tych które wolę oglądać raz na jakiś czas. Genialny ale to nie jeden z tych które mogę oglądać 11 razy pod rząd i się nie znudzić 9/10

Batman - Ok, o to film który w moim odczuciu w pełni pokazał potęgę swojego potencjału. Klimat - Boski! Nie zgodzę z opiniami że za mało Batmana... Poprostu jest więcej scen w których pojawia się jako Bruce Wayne ale jednak to ta sama postać... Jokera wolę w komiksie ale filmowy też jest świetny. Pewnie gdyby nie te filmy nigdy bym się komiksami z Batanem nie zaciekawił... 10/10

Edward Nożycoręki - Zgodzę się z pierwszym postem w tym topicu... I dla mnie to jeden z nielicznych filmów gdzie mi się płakać chce ze wzruszenia. Ten film to czysty Burton! Fantazja, "magia kina", mrok, po trochu ze wszystkich gatunków [raz to komedia, raz romans, raz coś mrocznego] Świetna mieszanka "czarnego i białego", Elfman przeszedł samego siebie z soundtrackiem no i genialny Jhony Depp... Świetny film! NAJLEPSZY FILM BURTONA [i moim zdaniem najlepszy film w historii kina]
A! I osobiście posztrzele każdego reżysera co się ośmieli robić sequel... [Była plotka swego czasu że studio chciało sequel... O tym że jakiś reżyser znajduje Edwarda i zabiera go do Hollywood zrobić z niego gwiazdę... Gdyby coś takiego powstało to bym... ] 11/10

Powrót Batmana - Biały kruk - Sequel co przebija jednykę... W moim odczuciu przynajmniej. Jak Edward to czysty Brutonizm i chyba najmroczniejszy film w karierze Burtona... DRUGI NAJLEPSZY FILM BURTONA!
10/10

Miasteczko Hallowen - Ok. Film może i nie Burton reżyserował ale to on wymyślił koncept, postacie, fabułę i film wali Burtonizmem a według DVD brał czynny udział w projekcie w przeciwieństwie do innych filmów ktorych był producentem, np. "Barman Forever" [no i na początku filmu się "Tim Burton's" pojawia] 10/10

Ed Wood - Gdy usłyszałem o tym filmie wydało mi się to coś mało ciekawego a tu taka pozytywna niespodzianka. Film poprosut świetny, wciągający a zrobienie go białoczarnym to poprostu ształ w dziesiątkę. Aż ma się ochotę po nim "Dracule" albo "Plan 9 z kosmosu" zobaczyć... 10/10

Marsjanie atakują! - Nie tak ambitne jak inne dzieła Burtona ale jest z czego się pośmiać no i brawa dla Marsjan... 9/10

Jeździec bez głowy - Koljene arcydzieło. Chyba trzeci najlepszy w moim rankingu. Lepszego klimatu zbudować już się nie dało... 10/10

Planeta Małp - Mch... Nie jest tak źle ale jednak razi ostry spadek formy i beznadziejny główny bohater... Jest pare scen które bardzo lubie ale po za tym poniżej średniej... Ale co jak, co ale zakończenie mi się podba! 5/10

Duża ryba - Mch... Z jednej strony dobry film ale jest w nim coś odmiennego od innych dzieł Burtona. Jest coś ciężkiego w tym filmie... Nie tak, że się źle ogląda. Także nie czuć w tym filmie jednego konkretnego klimatu a 10 różnych co się przeplatają... A! I plus za piosenkę bliźniaczek... 8/10

Charlie i fabryka czekolady - Jak to znajoma ujeła "Idealny film aby puścić dziecku". Poprostu świetny, pełen genialnych elementów wizualnych. 10/10

Gnijąca panna młoda - Powiem krótko : Piękna i pełna wdzięku! 10/10
"ed wood" to film rewelacyjny, genialny. nie rozumiem, jak mozna pozostale filmy burtona stawiać na równi z tym cudeńkiem, np, o zgrozo, "charlie i fabrykę czekolady"
To że filmy mają taką samą ocenę nie znaczy że są stawiane na równi, tym bardziej różne gatunkowo

"ed wood" to film rewelacyjny, genialny. nie rozumiem, jak mozna pozostale filmy burtona stawiać na równi z tym cudeńkiem, np, o zgrozo, "charlie i fabrykę czekolady"

''Charlie...'' jest w swoim rodzaju dziełem, tak jak ktoś napisał że jest to idealny film by go puścić dziecku, ja się z tym zgadzam więc ocena 10/10 jak najbardziej zasłużona.
A ja mam wyrzuty sumienia wielkie bo przez czas jaki mi absrobują studia nie miałem kiedy iść do kina na "Sweeny Todda"
nie masz czego żałować.
Możesz rozwinąć tą myśl?
Ja mogę za Sanę - film co najwyżej średni, nie licząc Planety Małp, najgorszy Tima .
Aż tak źle?

Cóż... Wasze opinie nie odraszają mnie tak bardzo od zobaczenia tego dzieła bo np. "Marsjanie Atakują" wszyscy mieszają z błotem a mi się bardzo podobał, z kolei nie widzę tak naprawdę jaka rewelacja w "PeeWee Big Adventure" (film można zobaczyć ale moim zdaniem nic specjalnego)
Ale "Marsjanie Atakują" są bardzo dobre .
To pewnie totalna głupota kontynuować dyskusje sprzed roku, ale chciałem tylko uzupełnić powyższą listę o to iż „Sweeney Todd” oczarować mnie kompletnie, ląduje wśród moich ulubionych filmów Burtona [gdzieś między „Sok z żuka” a „Gnijąca Panna młoda”]. Uważam że ma wszystko co to kocham w filmach Burtona, i choć pierwsza pół-godzinny jest taka… „nic specjalnego”, dalej nabiera prędko ostrego rozpędu, i ostatnia godzinna to po prostu perełka goniąca perełkę. Muzyka choć nie Elfmanowska piękna (Cóż poradzić? Kocham musicale!) a najfajniejsze jest to że przemocy i brutalności w tym filmie się w ogóle nie odczuwa…. Ba! Nie miał bym problemu pokazać tego filmu osobie ostro poniżej kategorii wiekowej. No i jak dla mnie wielki Tim nie stracił ani trochę formy…
10/10

P.S.
Już się jego „Alicji w Krainie czarów” doczekać nie mogę…
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •