wika
czyli o przewadze kina nad artystyczno-filozoficznym belkotem
Sanatorium pod klepsydra to modelowy przyklad Negrinowego kina ambitnego - tego sie nie da ogladac bez uprzedniego zaaplikowania sobie kilograma kofeiny dozylnie tudziez wychylenia duszkiem dwudziestu red bulli. wzorcowe antykino. Has powinien podac reke Tarkowskiemu na znak wschodnioeuropejskiej solidarnosci - rownie dobrze mozna ogladac plog ciagnacy sie po polu albo nabrzmiewajace u wylotu kranu krople wody. bedzie i artystycznie, i niezaleznie, i ambitnie, i filozoficznie - w sam raz na festiwal w Pipidowie.
Karol, sorry, ze ci przerywam ten euforyczny pochod polskich arcydziel, ale Sanatorium to modelowy przyklad Negrinowego kina ambitnego - tego sie nie da ogladac bez uprzedniego zaaplikowania sobie kilograma kofeiny
Mental, ja Ci coś powiem. Ty to sam powinieneś dobrze wiedzieć, ale niech tam. Otóż Ty nie znasz recepty na kino jako takie. Naprawdę. Świetnie sobie zdaję sprawę, że dobrze się czujesz ze swoją megalomanią, ale kiedyś wreszcie się nad tym głębiej zastanów. Ty masz bardzo specyficzne gust. Lubisz bardzo specyficzne kino. I chwała Ci za to. Całe szczęście, że są na świecie amatorzy przeróżnej sztuki. Ale Tobie to się zdaje nie wystarczać. Autorytatywnie wypowiadasz się o tym, jakie powinno być kino jako takie, gdzie jest wartość, a gdzie jej nie ma. Tymczasem Ty naprawdę nie jesteś predysponowany, żeby się na ten temat wypowiadać. Nie dlatego że jesteś "gorszy". Bynajmniej. Ale dlatego że poprzez takie a nie inne gusta wybrałeś sobie niszę. Nawet jeśli ta Twoja nisza jest mocno mainstreamowa -- niech tam, to wciąż jest nisza. Poczynasz sobie w niej tak dobrze jak mało kto. Ale poza nią sobie nie radzisz. Twój aparat pojęciowy, wykształcony pod wpływem "Twojego" kina, nie przystaje do tzw. kina artystycznego, podobnie jak aparat pojęciowy ortodoksyjnych wyznawców tegoż kina nie przystaje do kina mainstreamowego i stąd komiczni młodzi-ambitni, którzy z śmiechu wartą wyższością kręcą nosem na multipleksy. Kiedy Ty zabierasz głos na temat kina artystycznego, staje się to w podobny sposób karykaturalne.
Nie chcę, żeby wyszło na to, że ja sobie robię wycieczkę osobistą. Bo nie robię. Wbrew pozorom (?) ja polemizuję bezpośrednio z Twoimi poglądami (uwaga: nie z Twoimi gustami!). Wszystko rozbija się o to, że sprawiasz wrażenie, jakbyś posiadł szablon, dzięki któremu można ocenić każdy film. Przy czym kompletnie nieistotne, czy opatrzysz taką opinię dwunastoma "IMO" i trzema "rotfl" w nawiasie, czy też nie, bo Twoje opinie na temat kina pozostają stanowcze i autorytatywne. Tymczasem bynajmniej nie posiadłeś takiego szablonu i podczas gdy rewelacyjnie znasz się na pewnym wycinku kina (i kiedy w obrębie tego wycinka toczy się dyskusja, warto czytać, co masz do powiedzenia, i warto prowadzić rzeczowe polemiki), to o pewnym innym wycinku nie masz bladego pojęcia. Przerabialiśmy to już chyba przy "4 miesiącach...". To nie jest "moje", Negrinowe myślenie i to nie jest typowa polska filozofia. To jest opinia gościa, który stara się wypowiadać dopiero wtedy, kiedy zrobi parę kroków w tył. A że lubi i rozumie bardziej różnorodne niż Ty (choć z kolei nie ma do Ciebie startu, jeśli chodzi o tę Twoją działkę), to jego opinia jest bardziej wyważona.
Żeby było śmieszniej, ja nie widziałem "Sanatorium pod klepsydrą", choć bardzo tego żałuję. Natomiast widziałem dostatecznie wiele filmów, które Ty z pewnością sklasyfikowałbyś do tej samej szuflady, żeby móc zabrać głos w szerszym zakresie. Bo akurat "Sanatorium" jest tu tylko pretekstem, zresztą już drugim dzisiaj, bo cały powyższy wywód do przecież de facto rozwinięcie tego wcześniejszego, o wartości filmów i wydaniach DVD.
no... to sa akapity, z ktorymi naprawde przyjemnie sie zmierzyc.
o pewnym innym wycinku nie masz bladego pojęcia.
to jest to, Negrin. to jest to, o czym nadaje jak nadajnik - nieswiadomie (bo nie posadzam cie o celowe dzialanie) stawiasz odbiorce filmu X ponad odbiorca filmu Y. z tego powodu - i nie byl to zaden idealizm z mojej strony - rzucilem w pizdu filmoznawstwo.
sugerujesz, że nie rozumiem kina, nazwijmy to roboczo, artystycznego? ze jego wysublimowana artystycznosc mnie przerasta jako odbiorce kina - tez roboczo - mainstreamowego? że nie jestem w stanie wychwycic subtelnej gry swiatel i cieni, docenic niepospolitej faktury, migotliwej mgly barw, jaka zdobi owe rekodziela? bo chyba istnieje jakis powod, dla ktorego nie potrafie ich zdzierzyc? musi takowy istniec, inaczej wyszloby na to, ze jestem.... zwyczajnie zlosliwy. i zalosny.
odnosnie mojej apodyktycznosci - taki mam styl pisania (a co za tym idzie - mowienia). cieniowania unikam, rzadko oslabiam kategorycznosc wypowiedzi, wole powiedziec, ze cos jest do dupy niz ze cos zdaje sie byc do dupy. jesli chcesz, moge od teraz kazdego posta opatrywac grzecznosciowa formulka "Moim zdaniem, kino artystyczne jest do dupy, aczkolwiek dopuszczam do wiadomosci mozliwosc istnienia na Ziemi dwoch osob, w tym - Negrina:) - ktory bardzo takie kino lubia". sadzilem, ze zdazyles sie juz przyzwyczaic do mojego despotyzmu:)
zarty zartami - co cie boli? albo inaczej (wracamy do poczatku): czy wedlug ciebie nie rozumiem kina artystycznego? ogladam film i nie wiem, na co patrze? przeciez widze, co sie dzieje na ekranie (a raczej co sie nie dzieje), ogladam dlugie ujecie ukazujace bohaterow na drezynie, po ktorym nastepuje kolejne dlugie ujecie ukazujace tych samych bohaterow siedzacych na trawie. w takich sytuacjach zawsze sobie mysle, ze zajebiscie by bylo, gdyby ruszyli w koncu te swoje zulowskie, przepite woda zady i zorbili cos, co sprawi, ze bede chcial obejrzec ich ponownie. tymczasem oni ani drgna. nadal siedza i filozofuja. po cholere ta filozofia? gapienie sie w niebo przez dwie minuty, wzglednie lezenie z ryjem skierowanym do ziemi? motion pictures - kino to ruchome obrazy. brak ruchu zabija.
Żeby było śmieszniej, ja nie widziałem "Sanatorium pod klepsydrą", choć bardzo tego żałuję.
zrob mi te przyjemnisc i zapytaj, czy polecam ci ten film?:)
ja sie z twoim zdaniem kompletnie nie zgadzam. uwazam cos dokladnie odwrotnego: film jednorazowego uzytku to zaden film. jezeli po pierwszym ogladnieciu nie czuje parcia na powtorke, wowczas rzecz jest co najwyzej przecietna, a co za tym idzie - przestaje istniec w mojej swiadomosci.
wrong! dla przykładu: There Will Be Blood - film do którego nie mam ochoty wrócić przez dłuuuuuugi czas. Czy to świadczy o tym, że jest dobry albo zły? Nie.
a tak w ogóle to ja się spytam, ile Wy wszyscy widzieliście polskich filmów, że walicie posty typu
polskie kino to
bla
bla
bla
reszta mogłaby nie istnieć
bo problem z polskim kinem nie leży w tym, że nie mamy się czym chwalić, ale w tym, że nie mamy się czym nowym chwalić. Bo wielkie filmy u nas powstawały i to nie raz i nie dwa. Pytanie czemu teraz nie powstają brzmieć winno.
Czy to świadczy o tym, że jest dobry albo zły? Nie.
to o czym to swiadczy? ze byl tak gleboki, artystyczny i niesamowicie ciezki, ze potrzebujesz 5 lat na oswojenie sie z nim?
ja na przyklad widzialem There Will Be Blood juz dwukrotnie i wkrotce zamierzam obejrzec go ponownie tak bardzo fascynuje mnie postac Plainwiewa.
odpowiedź znajdziesz w temacie o filmie - chcesz inny przykład? Million Dollar Baby - wprawdzie widziałem 2 razy, ale każdy był równie bolesny :]
jeszcze inny? setki filmów widziałem raz i to że nie mam zamiaru wracać do niektórych wcale nie świadczy o ich jakości
chcesz inny przykład? Million Dollar Baby
tylko dwa? ja widzialem trzy:)
setki filmów widziałem raz i to że nie mam zamiaru wracać do niektórych wcale nie świadczy o ich jakości
a zatem o czym to swiadczy w przypadku TWBB i MDB? bo to ze nie o ich jakosci - to z tego obydwaj doskonale zdajemy sobie sprawe.
choćby o tym, że dobry wcale nie równa się ulubiony :>
EDIT: przestań edytować swoje posty co chwila
prawde mowiac, Mefisto, wpieprzyles sie tu jak do siebie, burzac integralnosc miejsca swoimi nic niewnoszacymi do dyskusji burackimi postami:)
Mef ma rację. Są filmy znakomite, bezsprzecznie dobre i udane. A jednak na tyle nieprzyjemne w odbiorze, że nie ma się ochoty do nich wracać. Co nie znaczy, że to umniejsza ich jakości.
Wszystko jasne?
jak slonce w zenicie, przy czym kwestia kina tzw. artystycznego, ktore osobiscie uwazam za zaprzeczenie idei filmowosci, ciagle pozostaje otwarta.
o pewnym innym wycinku nie masz bladego pojęcia.
to jest to, Negrin. to jest to, o czym nadaje jak nadajnik - nieswiadomie (bo nie posadzam cie o celowe dzialanie) stawiasz odbiorce filmu X ponad odbiorca filmu Y.
Dlaczego? Nie stawiam. Ty sobie lepiej wyobraź, jak bym się przejechał po delikwencie, którzy przyszedłby tutaj ze swoim ą ę i zaczął elitystycznie kwękać na, nie wiem, "Terminatora" albo inną "Gorączkę". Nie stawiam nikogo ponad nikim, bo to wszystko zwyczajnie zależy od punktu siedzenia. Natomiast Ty -- takie mam wrażenie -- czysto subiektywnie, niech będzie, ale stawiasz siebie jako odbiorcę "kina dynamicznego" ponad odbiorcą (i twórcą nawet) "kina statycznego". (Btw, właśnie wymyśliłem te określenia i całkiem mi się tutaj podobają). W sumie właśnie dlatego ja się odezwałem. Bo Ty w krytyce kina statycznego/artystycznego/ambitnego/whatever posuwasz się dużo dalej niż w krytyce po prostu słabego filmu z Twojej bajki. Się odezwałem, bo systemowo potępiasz w czambuł takie kino per se.
bo chyba istnieje jakis powod, dla ktorego nie potrafie ich zdzierzyc?
Jasne, że istnieje. Jak podobno mawiała moja prababcia: jeden lubi czekoladki, a drugiemu się nogi pocą. Kino artystyczne siłą rzeczy jest trochę dla amatorów kwaśnych jabłek. Ty lubisz dzianie się, lubisz tradycyjnie pojmowaną akcję i przecież Ci wolno. I to jest wystarczający powód. Ja Ci nie dam pogłębionego uzasadnienia, dlaczego takiego kina nie trawisz, bo Cię przecież nie znam. Ale powierzchownie mówiąc: nie przemawia do Ciebie. Jeśli "nie rozumiesz", to nie w tym sensie, że jesteś przez to "gorszy", tylko po prostu Ty i ludzie od kina artystycznego nadajecie na innych falach.
Pozwolę sobie na dość kozacką analogię: ja naprawdę nie kumam dajmy na to hardkorowych fanów horrorów. Takich, którzy mają świadomość, że z artystycznego punktu widzenia oglądają filmy "żadne", ale to ich kręci, siedzą w tych przeróżnych zombich itepe. Ja tego nie czaję, nie dlatego że nie lubię horrorów, ale powierzchownie. Natomiast tego typu zainteresowania subiektywnie nie rozumiem. Łatwo by mi było znaleźć konwencjonalne argumenty za tym, że oni oglądają stek gównianych, wciąż takich samych filmów. Tak? Tak. Ale tego nie zrobię. Zgadnij dlaczego. Z artystycznym kinem -- mimo przepaści dzielącej te typy filmu -- jest podobnie. Populacja ludzka różni się wrażliwością i sposobem patrzenia na świat. To znajduje odzwierciedlenie w sztuce, więc również w filmie.
sadzilem, ze zdazyles sie juz przyzwyczaic do mojego despotyzmu:)
Jasne :) Natomiast tak jak już mówiłem: nie chodzi o to, że dodasz, że to jest Twoje zdanie, bo to każdy wie. Natomiast Ty do filmów spoza swojej bajki przykładasz ten sam szablon co do tych, które lubisz, i to właśnie jest kategoryczny błąd, który owszem napędza ruch na forum ;), ale prowadzi do nieporozumień.
przeciez widze, co sie dzieje na ekranie (a raczej co sie nie dzieje), ogladam dlugie ujecie ukazujace bohaterow na drezynie, po ktorym nastepuje kolejne dlugie ujecie ukazujace tych samych bohaterow siedzacych na trawie.
No przecież widzisz. Tylko że Ty nie lubisz, jak bohaterowie siedzą na trawie. I w zasadzie na tym koniec :) Ciebie interesuje to, żeby oni wstali i gdzieś poszli. Natomiast kogoś innego zainteresuje to, o czym oni siedząc na tej trawie mówią. Właśnie na tym polega różnorodność kina. Żeby nie było: nie chodzi o to, że 1) kino, w którym siedzą na trawie, jest lepsze od kina, w którym gdzieś idą, ani że 2) kino w którym siedzą na trawie jest z automatu dobre. Nie jest. Piekielnie ciężko zrobić dobry film mówiony (a jeszcze trudniej milczany), natomiast łatwo popaść w banał, kicz i pseudoartyzm. Tak, powiedziałem to. A coś Ty myślał? Oczywiście, że prosto. Przy czym granica jest bardzo płynna i ulotna. Ty byś odwinął kitę na takim festiwalu jak ENH, natomiast ja Ci mogę powiedzieć, że co któryś film tam jest do niczego, natomiast co któryś to jest naprawdę coś, choć gdyby je zmierzyć linijką (ile wypowiadają kwestii, w jakich odstępach, ile jest ujęć na minutę albo ile lokacji) to czasem nie odróżniłbyś perełki od gniota. A jednak.
nadal siedza i filozofuja. po cholere ta filozofia?
Jak sądzisz? Może dlatego że ludzie poniekąd po to wymyślili sztukę i pozwolili, by wyewoluowała z funcji użytkowej i estetyczno-rozrywkowej, żeby za jej pomocą mówili, jak się zapatrują na świat? Aka: żeby filozofowali.
Nie wiem, czy kiedyś to zostało tutaj powiedziane explicite, ale film w niczym nie różni się od literatury. Ma tyle samo odcieni i tyle samo nieprzystających do siebie odmian, które łączy wyłącznie wykorzystane medium. Nie przyłożysz jednego szablonu do literatury. Tak samo nie przyłożysz go do filmu.
Kończąc, przyznam, że Mefisto dał bardzo dobre przykłądy TWBB i MDB. O tym pierwszym również pisałem w wątku o filmie. Nie chcę go drugi raz oglądać, bo zwyczajnie nie potrzebuję. Odczułem moc tego filmu za pierwszym razem, więc nie muszę go drążyć dla lepszego zrozumienia. Natomiast do oglądania dla przyjemności z mojego punktu widzenia ten film się nie nadaje. To nijak nie świadczy o jego jakości, a jedynie o jego RODZAJU. Jeszcze raz powtarzam, choć to proste: o ile film nie jest tak złożony, że wymaga rozgryzania po kawałku, albo po prostu nie powraca się do niego po długim czasie, co wymaga przypomnienia, to filmy ogląda się wielokrotnie DLA PRZYJEMNOŚCI. Są filmy, które taką przyjemność zapewniają, i są takie, które ze względu na swoją tematykę, swój przekaz i swój styl -- właśnie dlatego są to z reguły filmy "ambitne" -- nie dostarczają przyjemności. Zresztą stąd nazwa (bynajmniej nie pejoratywna!): kino rozrywkowe. Czyli to, które w ten czy inny sposób bawi. Ale nie każde bawi. Inne wstrząsa, porusza, dotyka, drażni. Takiego kina -- często świetnego! -- nie ogląda się wielokrotnie.
Jest późno i powinienem iść spać, więc pewnie dlatego ciągle coś mi przychodzi do głowy. Na przykład to, że jeśli takie "wstrząsające" kino bierze się na tapetę po raz któryś, to się je siłą rzeczy spłyca. Przyszło mi do głowy takie "Closer", choć oczywiście nietrudno o bardziej jaskrawe przykłądy. Świetny film. Choć z gatunku tych nieprzyjemnych. Natomiast wszystko, co miał mi jako odbiorcy do powiedzenia, powiedział za pierwszym razem. (Co prawda widziałem go dwa razy, ale mam dobre usprawiedliwienie :P ). Wciąż wspominam ten film jako jeden z tych, które silnie mną poruszyły, natomiast nie odczuwam szczególnej potrzeby powrotu. Czasami się zastanawiam, dlaczego -- mimo że wysoko go cenię -- nie mam go jeszcze na DVD. Ale w gruncie rzeczy po co miałbym go mieć? Gdybym go teraz obejrzał ponownie, to nie dla dramatu, nie dla treści, ale dla błyskotliwych dialogów. Dla sceny czatu. Dla paru werbalnych starć. Jak to się ma do treści filmu? Jak do jego jakości jako całościowego dzieła? Absolutnie NIJAK. Już wiesz, o co tu chodzi?
Ok, jutro rano do roboty. Fak. Dobranoc ;)
Bo Ty w krytyce kina statycznego/artystycznego/ambitnego/whatever posuwasz się dużo dalej niż w krytyce po prostu słabego filmu z Twojej bajki.
uwierz mi: niczego tak bardzo nienawidze jak pewnych dwoch filmow z mojej bajki. ta nienawisc nierzadko odbija sie rykoszetem od ich odbiorcow, ktorych z rozpedu i bez ogrodek ozdabiam najgorszymi epitetami. co prawda, Stalkera Tarkowskiego tez nienawidze, zwlaszcza jesli wezmie sie poprawke na to, czym ten film moglby byc w odpowiednich rekach, niemniej z dwojga zlego wole jednak filozoficzne nudziarstwo od wiadomo czego.
Łatwo by mi było znaleźć konwencjonalne argumenty za tym, że oni oglądają stek gównianych, wciąż takich samych filmów.
szkopul w tym, ze oni doskonale wiedza, ze ogladaja stek gownianych, wciaz takich samych filmow. powiesz takiemu, ze oglada gowno, to ci jeszcze przytaknie i poklepie po ramieniu.
Natomiast Ty do filmów spoza swojej bajki przykładasz ten sam szablon co do tych, które lubisz, i to właśnie jest kategoryczny błąd
innymi slowy: "Populacja ludzka różni się wrażliwością i sposobem patrzenia na świat. To znajduje odzwierciedlenie w sztuce, więc również w filmie."
Ciebie interesuje to, żeby oni wstali i gdzieś poszli. Natomiast kogoś innego zainteresuje to, o czym oni siedząc na tej trawie mówią.
"Populacja ludzka różni się wrażliwością i sposobem patrzenia na świat. To znajduje odzwierciedlenie w sztuce, więc również w filmie."
Może dlatego że ludzie poniekąd po to wymyślili sztukę i pozwolili, by wyewoluowała z funcji użytkowej i estetyczno-rozrywkowej, żeby za jej pomocą mówili, jak się zapatrują na świat?
to akurat bardzo czesto stosowany argument przez przeciwnikow kina amerykanskiego: ze niby kino europejskie wyewoluowalo w wyzsza forme bytu, a kino amerykanskie ciagle tkwi w epoce jarmarczno-ludowej. nie musze ci chyba mowic, co mysle o tej argumentacji?:)
NA MARGINESIE:
1. w kwestii ogladania filmow: sa filmy, do ktorych sie wraca, i te, do ktorych sie nie wraca z jakichs tam powodow. ja opowiadam sie jednoznacznie po stronie filmow wielokrotnego uzytku. Hitchcocka i Wellsa moge ogladac bez przerwy. takie Siedem - film najglebiej penetrujacy zagadnienie Zla ze wszystkich znanych mi obrazow w dziejach kina - "zaliczam" srednio raz na kwartal, zeby upewnic sie, czy przypadkiem niczego nie przeoczylem - i zawsze okazuje sie, ze jednak cos mi umknelo (poza tym lubie cieszyc oczy dobra i kultowa akcyjka, a Seven oferuje taka w ilosciach naprawde sporych i solidnie amerykanskich).
2. cala ta dyskusja zrodzila sie z jednego powodu: z przekonania, ze wspolczesne polskie kino zdycha, o ile juz nie zdechlo. oczywiscie ktos powie, ze wcale tak nie jest - przeciez publicznosc na festiwalu w Krynicy Zdroju oklaskiwala Sztuczki, a na festiwalu w Gdyni Futro. i co z tego, skoro przy piwie i tak rozmawiamy o Terminatorze i Memento - filmach z zajebista akcja, dialogami i watkiem kryminalnym?
3. mlodzi polscy rezyserzy - zamiast skupic sie na "filmach dynamicznych" - magluja swoje podworkowo-studencko-rodzinne obsesje i traumy, starzy zas zabunkrowali sie na strategicznych pozycjach i - jakkolwiek bezdusznie to zabrzmi - jedyna nadzieja, ze smierc ich stamtad wymiecie. Roman Polanski natomiast opuscil Rzeczpospolita i nakrecil kilka wypasionych filmow "dynamicznych". trzy sposrod nich posiadam w mojej dvd kolekcji (dla porownania nie mam ani jednego filmu Polskiej Szkoly Filmowej, choc kilka ciekawych by sie znalazlo). wniosek: Polanski musial chyba przekroczyc niewidzialna granice dzielaca swiat kina statycznego od swiata kina dynamicznego. inaczej wytlumaczyc tego nie umiem.
jak widzisz, Negrin, nie moge przystac na ladnie brzmiaca, kompromisowa formulke, ze sa rozne wrazliwosci i gusta i w ogole kochajmy sie, bo kazdy jest inny. nie twierdze, ze to, co wypisujesz, to bujdy na resorach. przeciwnie: to bardzo piekna, ekumeniczna idea. niestety dla mnie ciut za bardzo pojemna - mozna do niej wrzucic jak do wora wszystkie problemy wszechswiata, wymieszac, a nastepnie patrzec, jak sie lacza w dorodne pary bez zgrzytow i antagonizmow.
na koniec pytanie do ciebie: powiedzmy, ze ma powstac ekranizacja Ubika. wytwornia zgodzila sie na kategorie R itp:) jest dwoch kandydatow na stolek rezyserski: Nolan i Tarkowski (obydwaj niekwestionowani mistrzowie: jeden w eskalowaniu napiecia, drugi w usypianiu widza:)). kogo wybierasz? odpowiedz uzasadnij. aha, film ma trwac - wedlug wstepnych zapowiedzi - 160 minut. jezeli wybierzesz Tarkowskiego, to ci nie uwierze :)
Co do tego Twojego ostatniego pytania to złośliwie wytypowałeś reżyserów do wyboru. Nolan, czyli przedstawiciel "kina dynamicznego", którego uwielbiasz(i pewnie większość forowiczów) oraz Tarkowski, koleś od "kina artystycznego", którego akurat nie cierpisz. A wziąłbyś tak zamist tego jakiegoś Baya(jako kino dynamiczne) i zmierzył go z Kubrickiem(jako kino artystyczne). I co wybierzesz? Poprzez takie coś nie udowodnisz wyższości jednego rodzaju kina nad drugim, bo takiego czegoś nie ma. Wszystko zależy od konkretnego przypadku.
twoj wybor jest tak samo zlosliwy jak moj. prawdziwy dylemat polegalby na wybraniu pomiedzy Kubrickiem a Nolanem.
kwestia kina tzw. artystycznego, ktore osobiscie uwazam za zaprzeczenie idei filmowosci, ciagle pozostaje otwarta.
Nie ma czegoś takiego jak "idea filmowości". Po prostu nie istnieje, tak jak nie istnieje "idea książkowości" na przykład. Kamera to wyłącznie narzędzie. Można go użyć -- i używa się -- absolutnie do wszystkiego. To, o czym myślisz, to nie żadna "idea filmowości", tylko Twój wzorzec filmu idealnego. To o WIELE niższy stopień uogólnienia.
Łatwo by mi było znaleźć konwencjonalne argumenty za tym, że oni oglądają stek gównianych, wciąż takich samych filmów.
szkopul w tym, ze oni doskonale wiedza, ze ogladaja stek gownianych, wciaz takich samych filmow. powiesz takiemu, ze oglada gowno, to ci jeszcze przytaknie i poklepie po ramieniu.
No świetnie, wykazałeś, że moje porównanie nie było idealne. Dostajesz w nagrodę order z kartofla.
Chociaż wiesz co? Oddawaj kartofla. Ludzie lubiący kino artystyczne (ci normalni, nie śmierdzące snoby) z kolei przytakną, że to "nudy". Game over, I win.
Może dlatego że ludzie poniekąd po to wymyślili sztukę i pozwolili, by wyewoluowała z funcji użytkowej i estetyczno-rozrywkowej, żeby za jej pomocą mówili, jak się zapatrują na świat?
to akurat bardzo czesto stosowany argument przez przeciwnikow kina amerykanskiego: ze niby kino europejskie wyewoluowalo w wyzsza forme bytu, a kino amerykanskie ciagle tkwi w epoce jarmarczno-ludowej. nie musze ci chyba mowic, co mysle o tej argumentacji?:)
A wiesz co? Musisz :) Chętnie usłyszę. Byleby to była odpowiedź, ahem, na poziomie. Wiesz, nie lubię tych Twoich łatek. "Kino amerykańskie", "kino europejskie", "kino młodzieżowe", "kino dla dorosłych". Meh. Tak czy inaczej, chętnie posłucham. Bo tu nie chodzi o wyższą formę bytu. Tu chodzi o odpowiedź na Twoje niemądre w gruncie rzeczy pytanie: "po co ta filozofia?". Ja wcale nie wartościowałem rodzajów kina. Po prostu jednym z podstawowych celów sztuki, poza bawieniem i cieszeniem oka, jest właśnie "filozofowanie".
przeciez publicznosc na festiwalu w Krynicy Zdroju oklaskiwala Sztuczki, a na festiwalu w Gdyni Futro. i co z tego, skoro przy piwie i tak rozmawiamy o Terminatorze i Memento - filmach z zajebista akcja, dialogami i watkiem kryminalnym?
I to jest to? Rozmowy przy piwie jako miara Dobrego Kina? Really?
No i skąd Ty niby możesz wiedzieć, o jakich filmach rozmawiam przy piwie? O "Terminatorze" i "Memento" mi się jeszcze nie zdarzyło. O repertuarze ENH -- owszem. Nie żeby to o czymkolwiek świadczyło.
nie twierdze, ze to, co wypisujesz, to bujdy na resorach. przeciwnie: to bardzo piekna, ekumeniczna idea. niestety dla mnie ciut za bardzo pojemna - mozna do niej wrzucic jak do wora wszystkie problemy wszechswiata, wymieszac, a nastepnie patrzec, jak sie lacza w dorodne pary bez zgrzytow i antagonizmow.
Żadna idea. To rzeczywistość. Użyję teraz paru słów, które zwyczajowo mają konotację wartościującą, ale umówmy się, że ja na potrzeby dyskusji ich tych konotacji pozbawiam. Umówiliśmy się? Dziękuję. Otóż są ludzie o gustach ograniczonych i są ludzie o gustach szerokich. Są elityści sztuki wysokiej, są elityści dziania się, i są wreszcie tacy, którzy są gotowi przyjmować wytwory różnych gałęzi sztuki, do każdej podchodząc z innym, odpowiednim dla tej gałęzi zbiorem oczekiwań. Ci ostatni nie są tylko pięknym, ekumenicznym wytworem mojej wyobraźni. Osobiście znam ich więcej niż tych pierwszych i tych drugich, chociaż najmniej rzucają się w oczy. Dla mnie ten ostatni sposób odbierania kina zapewnia najpełniejsze doznania. Nie potępiam innych sposobów, bo sztuka dlatego jest wspaniała, że jest różnorodna, ale kiedy już dochodzi do dyskusji (jak na przykład na... forum dyskusyjnym), muszę skrytykować metodę polegającą na ocenie filmów w oparciu o nieprzystające doń kryteria wartościowania.
prawdziwy dylemat polegalby na wybraniu pomiedzy Kubrickiem a Nolanem.
Wiesz, co jest piękne? Że Ty mi co prawda każesz wybierać, ale ja wcale nie muszę tego robić! Ten świat ma swoich Nolanów i swoich Kubricków, i to jest właśnie świetne. Nie jesteśmy producentami ani właścicielami praw, żeby decydować, który z nich miałby sfilmować teoretycznego "Ubika". Jeśli zapomnieć o prawach i o biznesie, mogliby go sfilmować obaj. (Walić, że Kubrick nie żyje. Się go wskrzesi). Na tym właśnie polega myk, że Ty chcesz konfrontacji tam, gdzie jej nie ma. Nolan czy Kubrick? Jabłka czy pomarańcze? Jedno i drugie, bracie. Jedno i drugie. Przewaga nas, odbiorców sztuki, nad "nimi", czyli twórcami, jest taka, że oni muszą się czemuś poświęcić. Ktoś musi być Kubrickiem, a ktoś Nolanem. Ktoś musi być Ozzym Osbourne'em, a ktoś Katie Meluą. Ale my nie musimy. Ja sobie mogę zrobić do samochodu składankę Ozzy'ego, Katie i jeszcze DJ Bobo na dokładkę. Ty możesz słuchać wyłącznie Ozzy'ego i Twoje święte prawo, bo słuchasz muzyki dla przyjemności. Ale dam Ci przez łeb gumowym nietoperzem, jeśli zaczniesz się natrząsać z Meluy, bo wali za mało dragów i unika przesterowanych gitar, i z DJ Bobo, bo ma za mało szatana na bębnach. Czaisz?
PS. Pewnie wybrałbym Nolana, bo taki film byłby atrakcyjniejszy dla współczesnej, szerokiej widowni. A jako producenta interesowałyby mnie pieniądze.
Kamera to wyłącznie narzędzie. Można go użyć -- i używa się -- absolutnie do wszystkiego.
mozna wiec filmowac, jak kropla wody nabrzmiewa u wylotu kranu albo jak Kowalski spi na kanapie i nie bedzie to kino ani zle, ani dobre, ani zaprzeczjace jakiejkolwiek idei - bedzie to jedynie kwestia indywidualnej wrazliwosci odbiorcy tudziez sprawa odmiennego (bardziej ekstrawaganckiego) korzystania z kamery. postmodernizm to piekna epoka: jej niechec do wartosciowania jest doprawdy bezprecedensowa.
To, o czym myślisz, to nie żadna "idea filmowości", tylko Twój wzorzec filmu idealnego. To o WIELE niższy stopień uogólnienia
twoja racja. aczkolwiek nigdy nie napisalem, ze moj wzorzec jest jedynie sluszny. co najwyzej najbardziej zdroworozsadkowy, intuicyjny. no i przede wszystkim nie popada w skrajnosci.
Ludzie lubiący kino artystyczne (ci normalni, nie śmierdzące snoby)
ja lubie kino artystyczne. ponad wszystko uwielbiam Kubricka, Hitchcocka, Coppole, Scorsese - to wielcy artysci, tworzacy naprawde wspaniale kino autorskie. wbrew pozorom bardzo latwo odroznic smierdzacego snoba od pocziciwego amatora artystycznych spektakli.
Po prostu jednym z podstawowych celów sztuki, poza bawieniem i cieszeniem oka, jest właśnie "filozofowanie".
a zatem, Negrin, wlacz kamere, usiadziemy sobie na lawce w parku i do dziela. ja bede mowil o Przypadku, a ty o Prawdzie. potem to zmontujemy (jedno ujecie powinno wystarczyc) i kurierem na festiwal. bo wiesz... mozna filozofowac tak jak to robil Morgan Freeman w Shawshank Redemption, przy okazji planujac ucieczke z wiezienia, i mozna filozofowac tak ja zule od Tarkowskiego - lezac na trawie i wyglaszajac monologi. gdyby nagle zaatakowal ich jakis mutant - inny Stalker, ktory zapuscil sie nieopacznie w gleb Strefy na dlugo przed pojawieniem sie w niej glownych bohaterow - takie filozofowanie kupuje - bezpretensjonalne, spontaniczne...
A wiesz co? Musisz:) Chętnie usłyszę.
no coz.... taka argumentacja jest moim skromnym zdaniem o kant dupy rozbita. trzyma poziom?:)
Rozmowy przy piwie jako miara Dobrego Kina? Really?
niekoniecznie. ale jako rezyser wolalbym, zeby o moich filmach rozmawialo sie w pubach przy piwie niz z profesorem na egzaminie. o westiwalu ENH nie wspominam:)
Żadna idea. To rzeczywistość.
to formulka zatrzaskujaca kazda dyskusje. skoro istnieja rozne wrazliwosci, odpada wartosciowanie - nie mam bowiem prawa oceniac twojej wrazliwosci ani tym bardziej gustu. to byloby obrazliwe i pozbawione klasy.
ale kiedy już dochodzi do dyskusji (jak na przykład na... forum dyskusyjnym), muszę skrytykować metodę polegającą na ocenie filmów w oparciu o nieprzystające doń kryteria wartościowania.
najbardziej nieprzystajaceymi kryteriami wartosciowania posluguja sie wlasnie owi czlonkowie elity o poszerzonym spektrum doznan. spojrz na to w ten sposob: argumentacja zwolennikow kina artystyczno-kontemplacyjno-statycznego sprowadza sie najczesciej do dowodzenia, ze "ich" filmy opowiadaja o czyms wiecej niz filmy "dynamiczne", "bajeranckie", slowem, ludzie ci zawsze odwoluja sie do rzeczy, ktorych nie widac. i na tym niby ma polegac "wyzszosc" tego rodzaju kina nad reszta stawki - ze jest przepelnione niewidzialna madroscia i aby do niej dotrzec, trzeba sie najpierw solidnie nameczyc, czolgajac sie przez 120 minut statycznych kadrow i filzoficznego monologowania. jak powiesz takiemu, ze fabuly w tym nie ma zadnej, o akcji nie wspominajac, to on ci odpowie, ze fabula wcale nie jest potrzebna do generowania madrosci - dramaturgia wynika nie z ukladu zdarzen, dialogu, faktu, ze jeden bohater chce sie skads wydostac i robi wszystko, by dopiac swego, ale no wlasnie - z czego? z czegos, co pulsuje podskornie. rzecz jasna to cos jest niewidzialne i tylko moja dobra wola sprawia, ze wierze na slowo temu, kto to dostrzega.
reasumujac: kino "statyczne" (swoja droga, wyjatkowo niefortunna to terminologia, ale jakos mi przypasila na potrzeby tej dyskusji) rozni sie tym od "bajeranckiego" (tutaj dla odmiany oklaski sie naleza - jak na moje swietny skrot myslowy), ze stanowi poglebiona forme patrzenia na rzeczy. ja sie pytam: w jaki sposob poglebiona? i tutaj wchodzi argumentacja, ktorej nie da sie empirycznie udowodnic - argumentacja powolujaca sie na madrosc, glebie, drugie dno. to jedyny orez w rekach zwolennikow wielkiego artu. jezeli nie czujesz owej glebi, znaczy to, ze... dysponujesz innym rozdzajem wrazliwosci:) amen.
Ale dam Ci przez łeb gumowym nietoperzem, jeśli zaczniesz się natrząsać z Meluy, bo wali za mało dragów i unika przesterowanych gitar, i z DJ Bobo, bo ma za mało szatana na bębnach. Czaisz?
niezbyt. gatunki nie graja w mojej recepcji kina zadnej roli. co prawda, najbardziej lubie westerny, ale to raczej z pobudek ideologiczno-filozoficznych niz jakichkolwiek innych.
Pewnie wybrałbym Nolana, bo taki film byłby atrakcyjniejszy dla współczesnej, szerokiej widowni.
nie czaruj, Negrin. co cie obchodzi szeroka wspolczesna widownia? czy na kazde filmowe pytanie odpowiadasz, powolujac sie na szeroka widownie? nie sadze. ja wybralbym Nolana z dwu powodow: 1. nakrecilby film pod kazdym wzgledem lepszy niz Tarkowski; 2. zadbalby o maksimum kultowej akcji przy maksymalnej mocy intelektualnej swojego dziela. jesli zas chodzi o alternatywe: Nolan - Kubrick, stawiam na tego drugiego, bo to najwiekszy geniusz, jakie kiedykolwiek stapal po ziemi.
wiesz, co sie stanie, jak pozbawisz film Nolana drugiego dna? zostanie akcja, fabula oraz ogolna bajeranckosc i kultowosc bohaterow, samochodow, makijazu, kostiumow, gestow, maszyn duplikujacych i cylindrow. a wiesz, co sie stanie jak pozbawisz drugiego dna film Tarkowskiego? nic nie zostanie. jeno trzy zule lezace ryjem przy ziemi.
Panowie, a może jakiś tekst na stronę w formie takiej właśnie dialogowej argumentacji? Fajnie się to czyta.
Ja juz od jakiegos czasu widze na forum swietny material na nowy, systematycznie dawkowany tekst, w postaci takich wlasnie dyskusji. Jako interlokutorow najchetniej widzialbym Desjudiego i Mentala (obaj maja bardzo dobre pioro, kumaja filmowa czacze i maja bardzo zroznicowane filmowe poglady). Des, Mental, co wy na to?
Jakuzzi, nie wiem, czy zauwazyles, ale my sie tutaj onanizujemy z Negrinem:) Desa nie widze. no chyba ze Negrin i Des to... dwa oblicza tej samej osoby:)
Ale wczesniej "onanizowales sie" tez z Desem, np. w kwestii kina europejskiego i to wlasnie wtedy wpadl mi do glowy taki pomysl. Zreszta, dyskusja Negrin vs. Mental tez zapewne smakowicie wygladalaby na stronie.
EDIT: Byloby to cos na podobe niegys juz prowadzonych na lamach strony dyskusji: http://www.film.org.pl/prace/prasa_filmowa.html
Kamera to wyłącznie narzędzie. Można go użyć -- i używa się -- absolutnie do wszystkiego.
mozna wiec filmowac, jak kropla wody nabrzmiewa u wylotu kranu albo jak Kowalski spi na kanapie i nie bedzie to kino ani zle, ani dobre, ani zaprzeczjace jakiejkolwiek idei
Nie. Można to sfilmować i MOŻE to będzie dobre, a MOŻE to będzie złe. Podobnie jak można sfilmować historię gościa, który ucieka przed mafią i MOŻE to będzie dobre, a MOŻE to będzie złe.
Rozumiesz, co to znaczy, że kamera jest tylko narzędziem? Jeśli powiem, że pędzel jest tylko narzędziem, to nie znaczy, że każdy obraz nie jest ani dobry, ani zły i tak dalej. To znaczy tyle, że pędzel można wykorzystać na przeróżne sposoby, tworząc nieprzystające do siebie dzieła. Wartościowanie, owszem, jest utrudnione. Ale taka jest rzeczywistość.
twoja racja. aczkolwiek nigdy nie napisalem, ze moj wzorzec jest jedynie sluszny. co najwyzej najbardziej zdroworozsadkowy, intuicyjny. no i przede wszystkim nie popada w skrajnosci.
Mental, wybacz, ale wolne żarty. "Nie popada w skrajności"? Jeśli chodzi o filmowe poglądy, jesteś jednym z największych znanych mi nieznoszących sprzeciwu ekstremistów, przy czym mówię to bez pejoratywnego wydźwięku (no dobrze, może troche). Wszystko jestem w stanie łyknąć i o różnych rzeczach polemizować (i w sumie nieźle nam to idzie), ale w to "niepopadanie w skrajności" nie wierzy chyba nawet nikt z Twojego forumowego fanklubu, a pewnie i Ty sam ;)
Po prostu jednym z podstawowych celów sztuki, poza bawieniem i cieszeniem oka, jest właśnie "filozofowanie".
a zatem, Negrin, wlacz kamere, usiadziemy sobie na lawce w parku i do dziela. ja bede mowil o Przypadku, a ty o Prawdzie. potem to zmontujemy (jedno ujecie powinno wystarczyc) i kurierem na festiwal.
Do Ciebie naprawdę tak selektywnie dociera słowo pisane? Ja ostatnio poświęciłem z pół akapitu na to, żeby uniknąć tego, coś napisał powyżej, ale nie poskutkowało. Zmuszasz mnie, żebym się powtarzał, a powtarzanie się oznacza, że poświęcę temu więcej czasu, a jak poświęcę temu więcej czasu, to będę wolniej pracował, a wtedy mniej zarobię. Rachunek dostaniesz pocztą.
W każdym razie ja dość dobitnie zaznaczyłem, że można nakręcić statyczną perełkę i można nakręcić statycznego knota. Przy czym pozorna łatwość tworzenia tego typu kina (o której Ty w sumie mówisz) sprawia, że może się na to porywać więcej ludzi, którzy nakręcą knota. Ale to o niczym nie świadczy. Teraz zaprezentowałeś typowy argument wroga sztuki współczesnej pod tytułem "Takie coś każdy by umiał namalować". Nie tędy droga.
Żadna idea. To rzeczywistość.
to formulka zatrzaskujaca kazda dyskusje.
Ach, więc pewnie stąd te kilometrowe posty w tym wątku ;)
najbardziej nieprzystajaceymi kryteriami wartosciowania posluguja sie wlasnie owi czlonkowie elity o poszerzonym spektrum doznan. spojrz na to w ten sposob: argumentacja zwolennikow kina artystyczno-kontemplacyjno-statycznego sprowadza sie najczesciej do dowodzenia, ze "ich" filmy opowiadaja o czyms wiecej niz filmy "dynamiczne", "bajeranckie", slowem, ludzie ci zawsze odwoluja sie do rzeczy, ktorych nie widac. i na tym niby ma polegac "wyzszosc" tego rodzaju kina nad reszta stawki
Wyższość? Jeśli o tak, to dochodzi do analogicznego błędu na drugim końcu spektrum. Ci goście, o których mówisz, mierzą kino "dynamiczne" w oparciu o "swoje" kryteria. Po co więc przywołujesz ten przykład? Nie wiem.
jak powiesz takiemu, ze fabuly w tym nie ma zadnej, o akcji nie wspominajac, to on ci odpowie, ze fabula wcale nie jest potrzebna do generowania madrosci - dramaturgia wynika nie z ukladu zdarzen, dialogu, faktu, ze jeden bohater chce sie skads wydostac i robi wszystko, by dopiac swego, ale no wlasnie - z czego? z czegos, co pulsuje podskornie.
I co, to musi być jego wymysł? Owszem, kiszka, że musisz mu wierzyć na słowo, ale jeśli sam nie nadajesz na podobnych falach, to zwyczajnie nie masz wyboru. Naprawdę nie wyobrażasz sobie, że nie wszystko da się zmierzyć natężeniem akcji na centymetr kwadratowy? Że coś autentycznie może "pulsować podskórnie"?
Ale dam Ci przez łeb gumowym nietoperzem, jeśli zaczniesz się natrząsać z Meluy, bo wali za mało dragów i unika przesterowanych gitar, i z DJ Bobo, bo ma za mało szatana na bębnach. Czaisz?
niezbyt. gatunki nie graja w mojej recepcji kina zadnej roli. co prawda, najbardziej lubie westerny, ale to raczej z pobudek ideologiczno-filozoficznych niz jakichkolwiek innych.
Przyznam, że nie rozumiem, co miało znaczyć powyższe. Być może źle zrozumiałeś moje słowa. Ja chciałem Ci uzmysłowić, że różnych rodzajów teroetycznie tej samej sztuki (tu: muzyki) nie da się zmierzyć według tych samych kryteriów. Poza faktem, że muzyka składa się z dźwięków, twórczości tych wykonawców niemal nic nie łączy. Tak samo jest w przypadku filmu. O żadnych gatunkach nie było mowy.
Pewnie wybrałbym Nolana, bo taki film byłby atrakcyjniejszy dla współczesnej, szerokiej widowni.
nie czaruj, Negrin. co cie obchodzi szeroka wspolczesna widownia? czy na kazde filmowe pytanie odpowiadasz, powolujac sie na szeroka widownie?
Nie, ale tak było mi najłatwiej odpowiedzieć. Dlatego że na takie pytanie musiałby odpowiedzieć producent wykładający forsę na film. Ja jako widz -- czyli ktoś, kto "finansuje" filmy za pomocą swoich 25 złotych w kinie -- "sfinansowałbym" oba przedsięwzięcia.
wiesz, co sie stanie, jak pozbawisz film Nolana drugiego dna? zostanie akcja, fabula oraz ogolna bajeranckosc i kultowosc bohaterow, samochodow, makijazu, kostiumow, gestow, maszyn duplikujacych i cylindrow. a wiesz, co sie stanie jak pozbawisz drugiego dna film Tarkowskiego? nic nie zostanie. jeno trzy zule lezace ryjem przy ziemi.
Wiesz, co się zostanie, jak pozbawisz koncert Madonny muzyki? Spektakularne widowisko z wielkim rozmachem. A wiesz, co zostanie, jak pozbawisz muzyki koncert The Moldy Peaches? Dwoje koszmarnie brzydkich ludzi w wyciągniętych ciuchach. Wniosek? Żaden. Głupia gadka? Głupia. No własnie.
Nie. Można to sfilmować i MOŻE to będzie dobre, a MOŻE to będzie złe. Podobnie jak można sfilmować historię gościa, który ucieka przed mafią i MOŻE to będzie dobre, a MOŻE to będzie złe.
a ja ci mowie, ze filmowanie spiacego Kowalskiego bedzie zle na 99,9%, a filmowanie uciekajacego kolesia na 50.*
Rozumiesz, co to znaczy, że kamera jest tylko narzędziem?
to znaczy, ze jest narzedziem neutralnym dopoty, dopoki ktos z niej nie skorzysta.
Jeśli powiem, że pędzel jest tylko narzędziem, to nie znaczy, że każdy obraz nie jest ani dobry, ani zły i tak dalej.
wiadomo. tak samo jak ja nie powiem, ze za pomoca kamery canona nakrecisz lepszy film niz przy uzyciu optyki sony.
To znaczy tyle, że pędzel można wykorzystać na przeróżne sposoby, tworząc nieprzystające do siebie dzieła. Wartościowanie, owszem, jest utrudnione. Ale taka jest rzeczywistość.
proponuje skupic sie na filmie, bo mieszanie sztuk przyczynia sie do balaganu. jesli mam do wyboru z jednej strony film kryminalny + akcja + filozofia, z drugiej zas filozofia + filozofia + zule + filozofia, to wybieram pozycje numer 1. pozycja numer 2 ma bowiem wszelkie szanse ku temu, by wzbic sie na wyzyny pretensjonalnosci, nudy i artystycznego zadecia. tego uczy doswiadczenie wielu pokolen:) w miejsce zuli mozesz wstawic dwoch poszukiwaczy zlomu z filmu Trzaskalskiego - nie zrobi to wielkiej roznicy.
Jeśli chodzi o filmowe poglądy, jesteś jednym z największych znanych mi nieznoszących sprzeciwu ekstremistów
ja natomiast uwazam - jesli moge spojrzec na siebie z zewnatrz - ze w zestawieniu z Tarkowskim tudziez Bayem, kino, ktore reklamuje i polecam, jest bardzo umiarkowane, minimalistyczne, zdroworozsadkowe. czasami nawet za bardzo, bo do pelni szczescia wystarczy mi jeden one-liner i klimat, i snajperka.
W każdym razie ja dość dobitnie zaznaczyłem, że można nakręcić statyczną perełkę i można nakręcić statycznego knota.
ostatnio D'mooN zareklamowal fajny, ultra statyczny film, dziejacy sie w jednym miejscu. wiesz, co go odroznia od rownie statycznej sagi o radzieckich zulach? wywal caly kontekst swiatopogladowy i religijny, a otrzymasz samowystarczalna historie "do sluchania" przy ognisku. wywal dysputy Tarkowskiego, a ujrzysz wielka pustke. no ale coz... taki jest efekt uboczny filozofowania do kamery.
Teraz zaprezentowałeś typowy argument wroga sztuki współczesnej pod tytułem "Takie coś każdy by umiał namalować". Nie tędy droga.
wroga sztuki wspoczesnej? co ty pleciesz, Negrin?
Ach, więc pewnie stąd te kilometrowe posty w tym wątku ;)
te kilometrowe posty to twoja wina, bo sie czepiasz kazdego slowa jak rzep:)
Wyższość? Jeśli o tak, to dochodzi do analogicznego błędu na drugim końcu spektrum. Ci goście, o których mówisz, mierzą kino "dynamiczne" w oparciu o "swoje" kryteria. Po co więc przywołujesz ten przykład? Nie wiem.
nie zalapales. argumenty gosci, ktorzy wychwalaja kino "bajeranckie", mozna latwo zweryfikowac wlasnie dlatego, ze powoluja sie na elemnty bajeranckie filmu, takie dla plebsu, jak akcja, fabula, giwery i klimat osaczenia. milosnicy wielkiego artu nie moga takowych podac, poniewaz ich nie ma.
Naprawdę nie wyobrażasz sobie, że nie wszystko da się zmierzyć natężeniem akcji na centymetr kwadratowy? Że coś autentycznie może "pulsować podskórnie"?
mysle, ze akcja (w dwojakim rozumieniu: jako glowny watek fabularny, prowadzacy od punktu A do punktu B oraz jako akcja w znaczeniu "cos sie dzieje") powinna miec walory estetyczne (bajeranckie), a nie stanowic jedynie koniecznosc mechanicznej, tj. pelnic funkcji nitki w naszyjniku albo pretow w parasolu, slowem, czegos co stanowi pretekst do filozofowania. bo jesli usuniesz filozofowanie - ktorego glebi i wazkosci dowiesc nie sposob, poniewaz madrosc ta jest niewidzialna - zostanie wylacznie sama nitka, pozbawiona jakichkolwiek walorow. pozostanie zul z ryjem w blocie.
Być może źle zrozumiałeś moje słowa.
calkiem mozliwe. ja ci tylko mowie, ze gatunki filmowe nie maja dla mnie wiekszego znaczeniai. fantastyka, fantasy, horror, sensacja - jesli tylko obywaja sie bez prostactwa i infantylizmow, ich recepcja nie sprawia mi problemow. tak, mozna to ocenic i wartosciowac. obydwaj zaliczylismy 20 minut serialu Kroniki Sahry Connor i obydwaj zgodnie przyznalismy, ze zieje od nich niewyobrazalnym buractwem. wartosciowanie rulezz:)
Ja chciałem Ci uzmysłowić, że różnych rodzajów teroetycznie tej samej sztuki
jak powiedzialem, proponuje nie wchodzic w kompetencje muzykow, malarzy, rzezbiarzy oraz innych przedstawicieli sztuki. nie po to ludzkosc na przestrzeni wiekow wypracowala rozne, zupelnie nieprzystajace do siebie metodologie badawcze, zeby teraz wszystko mieszac. to prawda, ze film jest gatunkiem synkretycznym, ale muzyke w nim ocenia sie najpierw na zasadzie czy pasuje do obrazu, a dopiero potem czy sie jej fajnie slucha w samochodzie. tak wiec pozostanmy na gruncie filmu.
Dlatego że na takie pytanie musiałby odpowiedzieć producent wykładający forsę na film.
nie wykrecisz sie. pytanie skierowalem do ciebie - Negrina - a nie jakiegos wydumanego producenta. czy ty, Negrin, jednostka autonomiczna, najzupelniej poczytalna, obdarzona oczami i uszami i mozgiem, wolalbys obejrzec Ubika w rezyserii Nolana czy Ubika w rezyserii Tarkowskiego?
Ja jako widz -- czyli ktoś, kto "finansuje" filmy za pomocą swoich 25 złotych w kinie -- "sfinansowałbym" oba przedsięwzięcia.
nie o to pytalem. pytalem, co bys wybral: Ubika w wersji Nolanowskiej czy Ubika w wersji Tarkowsko-zulowskiej? czy to pytanie jest naprawde az takie trudne? wiem, ze juz po czesci odpowiedziales, ale zdenerwowales mnie tym asekuracyjnym oslonieciem sie "szeroka wspolczesna widownia", ktora nawiasem mowiac sklada sie obecnie z nastolatkow, tak wiec Ubika powinien ekranizowac Emmerich:)
Wiesz, co zostanie, jak pozbawisz koncert Madonny muzyki?
brzydki paszczur.
A wiesz, co zostanie, jak pozbawisz muzyki koncert The Moldy Peaches?
dwa brzydkie paszczury.
Wniosek?
i tak zle, i tak niedobrze:)
-----------------
* napisalem 99,9%, poniewaz zawsze istnieje mozliwosc, ze po 10 minutach spania wyjdzie z Kowalskiego potwor i pozre mu rodzine, zmieniajac film artystyczny w rasowy horror:)
proponuje skupic sie na filmie, bo mieszanie sztuk przyczynia sie do balaganu.
Nie. Nie zgodzę się na to, bo sztuka pod tytułem film -- poza oczywistymi, poniekąd banalnymi różnicami -- niczym się nie różni od sztuki pod tytułem literatura czy sztuki pod tytułem coś tam jeszcze. Jeśli wszystko sprowadzić do odpowiedniego wspólnego mianownika (co jak dla mnie przy dyskusji takiej jak ta jest konieczne i porządane), można i trzeba o nich rozprawiać wspólnie. Jeśli Ty nie zrozumiesz, że sztuka pod tytułem film spełnia funkcje analogiczne do sztuk wszelakich innych, że porusza te same tematy czy że jest podobnie zróżnicowana wewnętrznie, to nie ma rady: faktycznie będziesz po wsze czasy tkwił w swoim getcie. To jest fajne getto i ja świetnie rozumiem, że dobrze Ci w nim, ale szpetny mur utrudnia rozmowę o tym, co jest po drugiej stronie. Sorry Winnetou, takie życie :)
Jeśli chodzi o filmowe poglądy, jesteś jednym z największych znanych mi nieznoszących sprzeciwu ekstremistów
ja natomiast uwazam - jesli moge spojrzec na siebie z zewnatrz - ze w zestawieniu z Tarkowskim tudziez Bayem, kino, ktore reklamuje i polecam, jest bardzo umiarkowane, minimalistyczne, zdroworozsadkowe. czasami nawet za bardzo, bo do pelni szczescia wystarczy mi jeden one-liner i klimat, i snajperka.
W takim razie tym razem ja nie zrozumiałem Ciebie: sądziłem, że swoje własne poglądy masz za umiarkowane, a nie kino, które reklamujesz. A naprawdę takie nie są :)
Teraz zaprezentowałeś typowy argument wroga sztuki współczesnej pod tytułem "Takie coś każdy by umiał namalować". Nie tędy droga.
wroga sztuki wspoczesnej? co ty pleciesz, Negrin?
Jeśli nie było jasne, tłumaczę: ludzie, którzy nie trawią, nie rozumieją, bądź po prostu nie chcą dać szansy sztuce współczesnej, często (jeszcze częściej niż ci Twoi od europejskiego kina ;) ) posługują się ignoranckim w gruncie rzeczy argumentem, który przytoczyłem: "Co to za sztuka, skoro ja sam bym coś takiego umiał namalować?". Ty powtórzyłeś to samo w odniesieniu do filmu: "Chodź, idziemy na ławkę, będziemy gadać i nakręcimy film". Mam silne podejrzenie, że to była z Twojej strony czystej wody demagogia, bo inaczej nie porwałbyś się na tak lichy pseudoargument :)
nie zalapales. argumenty gosci, ktorzy wychwalaja kino "bajeranckie", mozna latwo zweryfikowac wlasnie dlatego, ze powoluja sie na elemnty bajeranckie filmu, takie dla plebsu, jak akcja, fabula, giwery i klimat osaczenia. milosnicy wielkiego artu nie moga takowych podac, poniewaz ich nie ma.
Spytam po raz ostatni, zanim przyjdzie ostatecznie postawić na Tobie krzyżyk: naprawdę taki z Ciebie materialista, że cenisz tylko to, czego można "dotknąć"? A w każdym razie zmierzyć: jak akcja i giwery? Naprawdę za nic masz artystyczny dorobek ludzkości (tak, powieś się, dalej będę mówił o sztuce przeróżnej, bo jedno, ciągłe continuum i inaczej się zwyczajnie nie da), który stawia treść ponad efekt? Bo to byłoby w gruncie rzeczy mocno przygnębiające. My żyjemy w czasach fizyki kwantowej, kiedy nawet w nauce są rzeczy, które trzeba przyjąć na wiarę, a Ty odstawiasz taką wiochę wobec filmu? :)
nie wykrecisz sie. pytanie skierowalem do ciebie - Negrina - a nie jakiegos wydumanego producenta. czy ty, Negrin, jednostka autonomiczna, najzupelniej poczytalna, obdarzona oczami i uszami i mozgiem, wolalbys obejrzec Ubika w rezyserii Nolana czy Ubika w rezyserii Tarkowskiego?
A ja Ci z ogromną satysfakcją odmówiłem odpowiedzi na to pytanie. Because I can ;) Bo wiesz co? To jest jak rozmowy w stylu: kto by wygrał, Batman czy Terminator? A Ty podobno nie lubisz nerdów :P
Jeśli wszystko sprowadzić do odpowiedniego wspólnego mianownika (...)
jesli wszystko sprowadzic do wspolnego mianownika, to wyjdzie pojeciowy belkot. tako rzecze Mental VI - dowodca wyprawy krzyzowej przeciwko postmodernistom.
Jeśli Ty nie zrozumiesz, że sztuka pod tytułem film spełnia funkcje analogiczne do sztuk wszelakich innych, że porusza te same tematy czy że jest podobnie zróżnicowana wewnętrznie
nie bierzesz pod uwage jednej rzeczy - tworzywa. to jest wlasnie owa "oczywista, poniekad banalna roznica", ktora w ostatecznym rozrachunku sprawia, ze film od literatury dziela parseki. giry owada i giry czlowieka spelniaja analogiczna funkcje - sluza do chodzenia. otworz teraz dowolny podrecznik ludzkiej anatomii i spojrz na czlowiecza noge. kiedy sie juz napatrzysz, siegnij po leksykon insektoidow i porownaj obrazki. zabrzmi to z lekka po mentorsku, ale coz... nie nalezy mierzyc ta sama miara wszystkich rzeczy. a juz w szczegolnosci nie nalezy zrownywac kina i literatury tylko dlatego, ze poruszaja te same tematy. to, co w teatrze wywoluje dreszcze, w kinie moze nuzyc, to, co nietuzinkowe w panoramicznym rzucie malarskim, moze okazac sie pospilite w kadrze.
faktycznie będziesz po wsze czasy tkwił w swoim getcie.
mam zamiar tkwic w nim tak dlugo, dopoki ty nie nauczysz sie, ze nie wolno tworzyc karkolomnych porownan opartych na wlasnym postmodernistycznym widzimisie.
ale szpetny mur utrudnia rozmowę o tym, co jest po drugiej stronie.
po drugiej stronie tylko geje, masoneria i artysci:)
sądziłem, że swoje własne poglądy masz za umiarkowane, a nie kino, które reklamujesz.
jedno z drugim sie ladnie zazebia. jakie filmy, takie poglady i na odwrot.
ludzie, którzy nie trawią, nie rozumieją, bądź po prostu nie chcą dać szansy sztuce współczesnej, często posługują się ignoranckim argumentem, który przytoczyłem: "Co to za sztuka, skoro ja sam bym coś takiego umiał namalować?". Ty powtórzyłeś to samo w odniesieniu do filmu: "Chodź, idziemy na ławkę, będziemy gadać i nakręcimy film"
nigdy bym nie przypuszczal, ze sformulowanie o "siedzeniu w parku i filozofowaniu" zrobi ze mnie ignoranta i wroga wspolczesnej kultury. przykro mi, ze tak to odebrales. to prawda, ze wypowiedz byla pogardliwa, ale daleka droga dzieli pogardliwa wypowiedz, pietnujaca zadecie antykina, od stwierdzenia, ze "tez bym potrafil takie cos nakrecic."
Mam silne podejrzenie, że to była z Twojej strony czystej wody demagogia, bo inaczej nie porwałbyś się na tak lichy pseudoargument
to byla nie tyle czystej wody demagogia, co najzwyklejsza w swiecie karykatura - medrkujace pijaczki Tarkowskiego robia dokladnie to, co opisalem w przykladzie z "lawka i parkiem", tj. siedza i filozuja do kamery.
Spytam po raz ostatni, zanim przyjdzie ostatecznie postawić na Tobie krzyżyk
czyzby zapowiedz rychlego zakonczenia dyskusji? nie rob tego, Negrin. dobrze ci radze. nie w takim stylu. zakoncz kropka, myslnikiem, ale nie krzyzykiem:)
naprawdę taki z Ciebie materialista, że cenisz tylko to, czego można "dotknąć"?
dobrze, ze nie nihilista. albo anarchista. w sumie to prawie synonimy, wiec na jedno wychodzi.
Naprawdę za nic masz artystyczny dorobek ludzkości
skad u ciebie takie upiorne mysli? uwielbiam na przyklad sredniowieczne katedry. uwielbiam patrzec na nie i przebywac w ich wnetrzu. szczegolnie o brzasku, kiedy olbrzymie witraze filtruja kultowe pomaranczowo-zolte swiatlo i rozjasniaja ukryte w mroku po bokach nawy. kamera z solidna optyka moglaby wychwycic wirujace w promieniach drobinki kurzu. od razu mowie, ze moja chora fascynacja sredniowieczna architektura (jak rowniez cala epoka) nie ma nic wspolego z jej sakralnym przeznaczeniem. w Polsce - oprocz wynoszenia na piedestal antykina - drazni mnie brak katedr z prawdziwego zdarzenia. takich epickich. ludzkosc nigdy nie wzniosla bardziej monumentalnych budowli.
który stawia treść ponad efekt?
z katedrami jest ciekawa sprawa: ich trescia jest pycha architektow.
Bo to byłoby w gruncie rzeczy mocno przygnębiające. My żyjemy w czasach fizyki kwantowej, kiedy nawet w nauce są rzeczy, które trzeba przyjąć na wiarę, a Ty odstawiasz taką wiochę wobec filmu? :)
jesli cos jest przygnebiajace, to myslenie o swiecie w kategoriach statystycznych, a taki charakter ma wlasnie fizyka kwantowa - propaguje idee swiata jako wielkiej slepej loterii, w ktorej ludzka wolna wola redukuje sie do zera absolutnego. to jest dopiero deprecha - uswiadomic sobie, ze Bog pogrywa z nami w kosci.
kto by wygrał, Batman czy Terminator?
wszystko zalezy od certyfikatu MPAA. Terminator ma wieksze mozliwosci w tym zakresie: moze dla przykladu lamac konczyny i zabijac. przy Terminatorze taki Batman Nolana to ciota.
A Ty podobno nie lubisz nerdów :P
ja kocham wszystkich ludzi - w koncu roznimy sie jedynie wrazliwoscia:)
nie bierzesz pod uwage jednej rzeczy - tworzywa. to jest wlasnie owa "oczywista, poniekad banalna roznica", ktora w ostatecznym rozrachunku sprawia, ze film od literatury dziela parseki.
A ja się z tym nie zgadzam. Twierdzę z całą stanowczością, że się mylisz. I jest to niezgoda w kwestii na tyle elementarna, że...
Spytam po raz ostatni, zanim przyjdzie ostatecznie postawić na Tobie krzyżyk
czyzby zapowiedz rychlego zakonczenia dyskusji?
...odpowiedź na powyższe pytanie brzmi: tak. Przy całym moim dystansie i wierze w pluralizm gustów i opinii, którego, tfu tfu, sztandar tutaj zatknąłem, w tej kwestii stwierdzam kategorycznie: nie masz racji. Tu się kończy pole do dyskusji, co przyjmuję z niezadowoleniem, bo jak widać na załączonym obrazku, ja lubię dyskusję, często nawet nadmiernie lubię. To, co według Ciebie jest sztuczne i karkołomne, moim zdaniem jest jedynie naturalne. A sztuczne i błędne jest traktowanie wybranego fragmentu tego kontinuum w oderwaniu od całej reszty.
Nie myśl, że jestem idiotą. Wiem, czym w wymiarze praktycznym RÓŻNI się kino od literatury, kino od teatru. Wiem, że ten sam materiał, który sprawdza się w jednym z tych mediów, przeniesiony na żywca nie sprawdza się gdzie indziej. Ale to nie ma znaczenia w szerszym ujęciu. Bo oprócz tego, że wiem, co je RÓŻNI, wiem jeszcze, co je ŁĄCZY. Od początku dążę do tego, że każda dziedzina sztuki opartej na storytellingu wykształciła (idźmy w terminologiczne zaparte!) nurt dynamiczny i nurt statyczny. Skoro masz zarówno książki, w których się dzieje, jak i książki, w których siedzą i gadają, skoro masz takie sztuki teatralne, to żadną siłą świata nie obronisz tezy, że nagle kino jest pod tym względem inne. To, że inaczej należy przedstawić niedzianie się w książce, inaczej na scenie, a inaczej na ekranie, to banał. Nie podlega dyskusji i nie przynależy do tego wątku. Potępiając z automatu kino nie przystające do schematu TWOJEGO ULUBIONEGO TYPU KINA (tak, spostrzegawczy czytelniku, zataczam w tej dyskusji koło), usiłujesz przeczyć rzeczywistości. Użyj zdrowego rozsądku, o którym tyle mówisz. Kino artystyczne (voila, kolejny wielki comeback w tej dyskusji) powstaje i znajduje zainteresowanie nie w wyniku masowego urojenia, ale dlatego że ma dla ludzi wartość. Nie ma jej dla Ciebie, bo -- jak się rzekło na początku -- to nie jest kino skrojone pod Twoją wrażliwość, ale Ty powinieneś być ponad mentalność (sic!) "Nie rozumiem, więc potępiam". Na świecie jest miejsce dla wartościowych dział przeróżnego rodzaju i nie ma powodu, żeby kino -- bez uzasadnienia! -- było pod tym względem inne. To zwyczajnie nienaturalne. Niezgodne z Twoim ulubionym zdrowym rozsądkiem. Moim zresztą też.
Naprawdę za nic masz artystyczny dorobek ludzkości
skad u ciebie takie upiorne mysli? uwielbiam na przyklad sredniowieczne katedry.
Na pewno się nie obrazisz, jeśli zauważę, że w świetle tego wszystkiego, o czym my tutaj, to ma sens (więc, owszem, świadczy o Twojej spójności), że właśnie na katedry wskazałeś. Pasują, od perfekcyjnej formy, przez brak treści jako takiej, aż nawet po tę pychę architektów :)
Inna sprawa, że aby wskazać katedry, przeciąłeś moje zdanie na pół, niszcząc jego sens. Ale to Ci się często zdarza :)
Bo to byłoby w gruncie rzeczy mocno przygnębiające. My żyjemy w czasach fizyki kwantowej, kiedy nawet w nauce są rzeczy, które trzeba przyjąć na wiarę, a Ty odstawiasz taką wiochę wobec filmu? :)
jesli cos jest przygnebiajace, to myslenie o swiecie w kategoriach statystycznych, a taki charakter ma wlasnie fizyka kwantowa - propaguje idee swiata jako wielkiej slepej loterii, w ktorej ludzka wolna wola redukuje sie do zera absolutnego. to jest dopiero deprecha - uswiadomic sobie, ze Bog pogrywa z nami w kosci.
Jest deprecha i nie jest. Na ten temat teżbym mógł -- uwaga! -- pofilozofować, ale proszę, pomiłuj. Nie tutaj. Oszczędźmy tego całej reszcie ;)
Cholera, Negrin, idź Ty wreszcie spać;)
Mental od n postów plecie o swoim guście - szablonie który może, (a wręcz powinien) przykładać do _każdego_ filmu (czy innego dzieła) i przez jego pryzmat ten film oceniać i wartościować (co też robi). Ty z kolei pleciesz o tym, że każdy ma taki szablonik, ale nie każdy taki sam (no ludzie, patrzajta!). I wcale nikomu nie odmawiasz prawa do posiadania i posługiwania się takim (a więc Mentalowi także nie).
Głaszczecie się tak po fiutkach, a ja nadal nie wiem jak to jest z tym polskim kinem...:)
Wiem, czym w wymiarze praktycznym RÓŻNI się kino od literatury, kino od teatru. Wiem, że ten sam materiał, który sprawdza się w jednym z tych mediów, przeniesiony na żywca nie sprawdza się gdzie indziej. Ale to nie ma znaczenia w szerszym ujęciu. Bo oprócz tego, że wiem, co je RÓŻNI, wiem jeszcze, co je ŁĄCZY. Od początku dążę do tego, że każda dziedzina sztuki opartej na storytellingu wykształciła (idźmy w terminologiczne zaparte!) nurt dynamiczny i nurt statyczny. Skoro masz zarówno książki, w których się dzieje, jak i książki, w których siedzą i gadają, skoro masz takie sztuki teatralne, to żadną siłą świata nie obronisz tezy, że nagle kino jest pod tym względem inne.
doskonale rozumiem, o co ci chodzi. ja tez lubie kino dynamiczno-bajeranckie i kino statyczno-bajeranckie. ale bog mi swiadkiem - nienawidze kina filozoficzno-artystyczno-niebajeranckiego. latwo takowe rozpoznac - po prostu usun filozofie i zobacz, co zostanie.
przez brak treści jako takiej
widzisz? dostrzegasz piekno katedr, pomimo ze odmawiasz im jako takiej tresci. na tym wlasnie polega bajeranckosc. Baginski dostrzega tresc i przez to film jego jest podwojnie "po luju".
Ty z kolei pleciesz o tym, że każdy ma taki szablonik, ale nie każdy taki sam (no ludzie, patrzajta!).
Eee... nie. O czymś zupełnie innym plotę.
To jest w zasasdzie dobra konkluzja. Taka postmodernistycznie rozczarowująca. Ja się poddaję. Urządziliśmy w tym wątku takie małe, jednodniowe show. I jeśli ktoś czytając stwierdził, że podoba mu się to, co ja piszę, to w zasadzie tyle mojego. Wbrew pozorom to też jest coś.
Ja juz od jakiegos czasu widze na forum swietny material na nowy, systematycznie dawkowany tekst, w postaci takich wlasnie dyskusji. Jako interlokutorow najchetniej widzialbym Desjudiego i Mentala (obaj maja bardzo dobre pioro, kumaja filmowa czacze i maja bardzo zroznicowane filmowe poglady). Des, Mental, co wy na to?
Jaku, chyba pomyliłeś mnie z Negrinem
ostatnio nie mam cierpliwości na słowne szermierki, ale swoje dorzucę i przyznać muszę jedno - bardziej przekonał mnie Negrin, który lepiej (wg mnie) czuje optykę kulturoznawczą [nie nadętą! nie skrajnie teoretyzowaną!] niż Mental, którego ekstremalne poglądy uciekają zbyt daleko od tego, co rozumiem przez pojęcie "film" i "kultura", związane z nimi sposoby wartościowania [nigdy autorytatywne!]. Kultura nie może być rozpatrywana i oceniania tylko według subiektywnych odczuć rozpatrujących i oceniających. A co z kontekstem społecznym? Historycznym? Psychologicznym? Pedagogicznym? Filozoficznym? Olać, bo nie należą one do sfery moich doświadczeń, zainteresowań? No przecież to głupie, bo to zubażanie siebie, budowanie muru przed tym, co nieznane, nierozumiane - choć domagające się rozumienia. W związku z filmem - to jakby jałowa rozmowa o tym JAKI film jest, bez zadawania pytania: o CZYM? Bez dociekania dlaczego autor dzieło popełnił? dlaczego teraz? jak to się ma do sztuki współczesnej, sztuki w ogóle? Co chciał autor powiedzieć? I czy ten przekaz jest rozumiany przez tych, którzy chcą rozumieć i rozumienie przekładają ponad docenienie technicznego kunsztu? Przecież nie można odpowiedzieć na tego typu pytania w systemie zerojedynkowym. Przynajmniej ja nie potrafię.
Ja juz od jakiegos czasu widze na forum swietny material na nowy, systematycznie dawkowany tekst, w postaci takich wlasnie dyskusji.
Niestety, wyszłoby jak zrzynka z konkurencji.
bardziej przekonał mnie Negrin, który lepiej (wg mnie) czuje optykę kulturoznawczą
co czuje?:)
którego ekstremalne poglądy uciekają zbyt daleko od tego, co rozumiem przez pojęcie "film" i "kultura"
znowu ekstremalne. jakie ekstremalne? ekstremalny to jest Tarkowski ze swoja filozofia, Mungiu ze swoja dogma i Bay ze swoim debilizmem.
Kultura nie może być rozpatrywana i oceniania tylko według subiektywnych odczuć rozpatrujących i oceniających. A co z kontekstem społecznym? Historycznym? Psychologicznym? Pedagogicznym? Filozoficznym?
po pierwsze, moze, bo inaczej sie nie da. po drugie, zapomniales o kontekscie politycznym:)
którego ekstremalne poglądy uciekają zbyt daleko od tego, co rozumiem przez pojęcie "film" i "kultura"
znowu ekstremalne. jakie ekstremalne? ekstremalny to jest Tarkowski ze swoja filozofia, Mungiu ze swoja dogma i Bay ze swoim debilizmem.
...oraz Ty ze swoim bezrefleksyjnym potępieniem tychże.
no i musze interweniowac: bezrefleksyjnym?
Baya cenie za Twierdze - bardzo dobry film nakrecil, w TFach potrafie znalezc jedna dobra scene.
Stalker Tarkowskiego zawiera elementy, ktore koniecznie powinny trafic do "wlasciwej" ekranizacji ksiazki/gry.
film Mungiu oceniam na 4/10:)
to ma byc bezrefleksyjnosc?
Nie tak. Nie chodzi o to, że jeśli w ich twórczości znajdziesz jakiś element, który Tobie podchodzi i przystaje do Twojej osobistej koncepcji, to już świadczy o tym, że metoda jest okej. Bezrefleksyjność polega na tym, że to, co nie przystaje, to potępiasz to z zasady. Nie każ mi jeszcze raz tego wyjaśniać -- powyżej jest już aż za dużo bajtów dokładnie na ten temat. Z nowym dniem znajdźmy sobie innego konika :P Do tego i tak wcześniej czy później wrócimy.
Negrin, obejrzyj Stalkera, ok? oczywiscie nie przyznasz mi potem racji, bedziesz probowal pogodzic sprzecznosci i perorowac na temat roznorodnosci sztuki wpolczesnej, ale... obejrzyj po prostu. no i wywal filozofie i zobacz, co zostanie:)
over and out.
Zanim ten out, jeszcze ostatni podryg:
ja tez nie mam zwyczaju przewijac scen jak pierwszy raz ogladam film.
Jaku, chyba pomyliłeś mnie z Negrinem
Nie. Pamietam jedna grubsza dyskusje miedzy wami, byc moze nie dotyczyla ona kina europejskiego. Bardzo plodna, dostrzeglem w was potencjal :), no i wtedy wpadl do glowy ten pomysl. Wciaz uwazam, ze taki segment moglby okazac sie hitem na naszej stronie.
O tym, że (w wersji dla początkujących) do różnych rodzajów kina potrzebne są kompletnie inne szabloniki albo (w wersji dla zaawansowanych) w ogóle niepożądane są jakiekolwiek szabloniki.
Ok, o 'wersji dla początkujących' zapomniałem wspomnieć, ale przecież zupełne odrzucenie oczekiwań co do filmu uniemożliwia jego ocenę inną niż przez pryzmat własnego gustu.
Niekoniecznie. Przecież właśnie te oczekiwania to jest w znacznej części projekcja własnego gustu, patrz casus Mentala. Oczywiście mówienie o całkowitym odrzuceniu oczekiwań to jest idealizacja, wiem o tym. Natomiast ja osobiście staram się (natomiast nie wymuszając na sobie czegokolwiek) te oczekiwania ograniczać do minimum. Naturalnie bywa to ciężkie, jeśli film a) należy do ściśle zdefiniowanego gatunku, b) jest kontynuacją jakiegoś cyklu, c) wyszedł spod ręki reżysera/scenarzysty/kogoś tam, kto przyzwyczaił publiczność do konkretnego stylu, d) słyszałem o filmie dużo, zanim do niego usiadłem itd. Innymi słowy: jest wiele czynników, które na mniej lub bardziej świadomym poziomie kształtują te oczekiwania. Natomiast takie dążenie do odrzucenia oczekiwań można odrobinę mniej gromkopierdnie (with compliments) określić jako "podejście do filmu z otwartym umysłem". Zresztą nie tylko do filmu; Mental niniejszym zacznie znowu zgrzytać zębami, ale podobnie staram się podchodzić do muzyki i wszelkich innych sztuk. W każdym razie siadając przed ekranem staram się w myślach powiedzieć do reżysera: "Dobra, pokaż, co wymyśliłeś. Pokieruj mną". Jeśli film dobry, to reżyserowi ta sztuka się udaje. Na czas trwania filmu (a może i dłużej) zaraża mnie swoją wizją kina. Mental wyzywa mnie od postmodernistów, ale to ja daję się twórcy prowadzić za rękę. Z nas dwóch to on ma w sobie więcej z dekonstrukcjonisty.
topic jest zle zatytulowany - powiedzialbym wrecz, ze fatalnie. nie o podzial na kino dynamiczne i statyczne chodzi, ale o podzial na kino [tutaj nazwa] i ARTYSTYCZNO-FILOZOFICZNE.
co masz do artyzmu i filozofii?
dobrze wiesz, Des, co mam - nic - jesli tylko oba skladniki dozowane sa tak jak w Siedem albo - poza jednym wyjatkiem (monologiem na lodzi) - w Ghost in The Shell.
Sam na siebie jestem zirytowany, że dałem w siebie wmówić, że kino ma być z wymaganiami; czyli szare, zapiekłe, posępne, mdlące, otępiające, wlokące się, glutowate, gnojące, wstydzące, ale referowane przez docentów i profesurów od filmu, którzy mnie zmuszają, bym docenił "ważną pozycję nie nadającą się do oglądania". Co jest do cholery, co jest psiakrew, i mówię sobie: dosyć tego terroru snobo-snujków, dosyć dętego marmuru, dosyć załganego seminarium. Kino – jak sama nazwa wskazuje – to jest kino, i za podwyższoną cenę biletu życzę sobie być ucieszony, pocieszony, zabawiony, podtrzymany na duchu; życzę sobie dotknąć żywiołu, uczestniczyć w ruchu, wzruszeniach, fantazjach i oglądać dziewczynki.
fuck yeah!:) Kaluzynski zawsze rzadzil, ale tera to doslownie rzadzi i dzieli. cytat pochodzi z ksiazki Bankiet w domu powieszonego.
czerń albo biel.
całe szczęście zapodany cytat to nie credo Kałużyńskiego-widza i Kałużyńskiego-krytyka. Wystarczy zobaczyć w jaki sposób i o jakich filmach pisał. Na pewno nie czarno-biało.