wika
Temacik zakładam, bo jakoś nie ma nic o tych filmach, a trzeba przyznać, że to porządny kawałek kina.
Ocean's 11
Właściwie już swego rodzaju klasyka - mimo iż remake, mimo iż jeszcze całkiem świeży. Doskonała obsada klasy A, świetna intryga, niezłe dialogi, fajne postaci, egzotyczne i bogate lokacje, klimacik, chwytliwa muzyka. Ogółem bardzo przyjemny film, idealny na odprężenie i do wielorazowego użytku. Jeden z lepszych przykładów dobrego kina rozrywkowego made in US and A. Jak dla mnie o klasę lepszy i ciekawszy od oryginału. Zdecydowanie polecam, jak ktoś jeszcze nie widział.
8/10
Ocean's 12
Ten film był kwestią czasu. Choć mówiąc szczerze nie miałem jakiejś wielkiej ochoty na sequel, to w końcu obejrzałem, tym bardziej, że sporo osób go sobie chwali. Cóż, do najlepszych sequeli bym tego nie zaliczył. Wszystkiego jest oczywiście więcej, ale nie przekłada się to na jakość. Jest bardziej nieprawdopodobnie, bardziej niesamowicie, bardziej skomplikowanie, jest więcej postaci, wątków i - teoretycznie - humoru. Mnie jednak film tak nie ubawił, jak pierwsza część, a wręcz przeciwnie. Sporo tu nudy, całość niepotrzebnie zagmatwano, siląc się na kolejne twisty (które i tak da się przewidzieć), a wszystko jakoś tak się wlecze. Sporo tu też wątków i scen-wstawek, które są nieco z dupy, nie dograne i jakby na siłę. Sporo też niepotrzebnych przedłużeń, jak choćby moment, w którym nasi bohaterowie zostają wyprowadzeni z więzienia - każdy otrzymuje wtedy osobny najazd kamerą z daleka, jakby nie wiadomo co się działo na ekranie (a takich chwytów jest naprawdę dużo przez cały film). Choć to nadal przyjemne kino z dającymi się lubić postaciami, to jednak zdecydowanie odstaje od poprzednika. Czułem tu za duży przerost formy nad treścią. No i Zeta-Jones, choć ładna, to zdecydowanie irytująca. Za to plus za Willisa i numer z Julią. Muzyka jak zawsze na plus.
6/10
Ocean's 13
Po kolejnych paru latach, pan Ocean z ekipą znowu uderza. I wg mnie uderza z hukiem! Trójeczka nie tylko przewyższa dwójkę, ale i spokojnie dorównuje jedynce (choć aby w pełni film docenić, to trzeba jednak znać poprzednie dwa). Świetnie rozrywkowe kino z raz jeszcze kapitalną obsadą. Na plus Pacino (choć wyraźnie spuszcza tu z tonu) i powrót Garcii. Barkin też daje radę. Fajnie też, że akcja powraca do Vegas. Intryga znacznie fajniejsza, jak poprzednio, a i nie bez niepotrzebnych zagmatwań. Fajny motyw zemsty, świetny plan i wykonanie tegoż i cały ten klimacik i wykonanie. Muzyka raz jeszcze nie zawodzi. No i humor zdecydowanie najlepszy, chyba z całej trylogii. Fajnie też odkryto kolejne fakty z życia Linusa - w ogóle jego rola jest tu masakrycznie fajna. Zresztą pozostałe przebieranki także tip-top, zostawiają daleko w tyle poprzednie numery grupy. Trochę na siłę doczepiony Cassell, ale można przeboleć. No i po raz drugi nieco irytuje fakt, że wszystko przychodzi naszym bohaterom bez większego trudu - nie raz i nie dwa przydałoby się więcej dramatyzmu, czy wątpliwości, wszystko tu jest od linijki. Poza tym brak jakichś konkretnych minusów.
8/10
Generalnie to dość równa, stojąca na zaskakująco wysokim poziomie seria. Są co prawda widoki na 14, a i pewnie też i następne części, choć nie wiem czy materiał by się nie przejadł wraz z następnymi filmami. Także i nieoczekiwane zejście Bernie Maca nieco utrudnia sprawę. Tak czy siak póki co mamy naprawdę niezłą trylogię i na pewno parę lat przyjdzie nam poczekać na kolejną część (o ile w ogóle powstanie, choć przypuszczam, że prędzej czy później jednak tak). Ja na pewno jeszcze nie raz będę wracał do tych filmów, bo to po prostu świetna, bezpretensjonalna rozrywka z sercem.
11 - Fajna i wesoła komedia. Zabawne postacie i ogólnie sporo lajtowej zabawy. 7/10
12 - Bardzo wymuszone i naiwne ale ciągle bawi. Na plus Vincent Cassell. 5/10
Dziwię się, że nikt jeszcze tu nie wpadł i nie napisał, jakie to głupie filmy, bo nie klną, jest generator plazmy i robot prowadzący samochód A seria ogółem rzecz biorąc całkiem fajna jest. Podoba mi się przede wszystkim taki specyficzny oldskulowy "feeling", elegancja, stylowość i sposób traktowania obsady niczym gwiazd sprzed circa 40 lat - czyli nie gołe klaty i bikini, a wspaniałe garniturki, piękne wieczorowe suknie, itp.; wszystko oczywiście kolorystycznie dopasowane do lokacji. A jest jeszcze bardzo fajny humor, świetne dialogi, no i wspomniana muzyka (chociaż za skandal uważam nieobecność na oficjalnym soundtracku najbardziej chwytliwego kawałka drugiej części).
Oceniam na 8, 5 i 8.
Moje 5 ulubionych akcji:
1. Wymiana baterii w O11
2. Historia napadów na kasyno Benedicta w O11
3. Cassell - Tańczący z Laserami - O12
4. Wielki Podryw Damona (mimika Barkin - bezcenna!) - O13
5. Reakcja Julii na widok Willisa - O12
ja może najpierw zacytuje Desa, który tak oto sparodiował omawiana tu trylogię:
Pitt jest zły na Clooneya, ale nie tak zły, żeby mu nie poderwać Julki Roberts, która ma romans z Cheadlem na boku. Wściekły Clooney widzi, że go rolują, a przy okazji jego laska to kurwa pierwszej wody, więc postanawia dokonać słodkiej zemsty na zgrai złodziei życia osobistego. Al Pacino, poprzednio wychujany przez Clooneya i S-kę, chce się odegrać na Pittcie, który dmuchnął mu kilka lat wcześniej jego drugą żonę. Współpracuje więc z Clooneyem przy opracowywaniu chytrego planu bezpardonowego zawłaszczenia majątku przystojnego blondasa marząc jednocześnie o obiciu mu ryła. Matt Damon snuje się po planie i nie wie do kogo dołączyć, bo niby kocha Julkę, której zawdzięcza swą bezcnotę, ale i nie chce krzywdzić Clooneya, któremu wisi piwo. Bernie Mac zgrywa idiotę pokazując się przy byle okazji i nic nie mówiąc tylko gębę ciesząc. Plan jest następujący: przebrać się za długonogie laski (hiperfantazyjny kostium lateksowy imitujący ciało kobiety), zrobić loda Pittowi (śmietankowego, w potrójnym wafelku), obezwładnić go bitą śmietaną o smaku truskawkowym. W tym czasie grupa szturmowa przebija się swym ultranowoczesnym urządzeniem bijąco-pchająco-dziurkującym do wpizdusuperbezpiecznego sejfu w piwnicy. Wchodzą, a kasy… nie ma, głupi nie wiedzieli, że Pitt zainwestował 95% w nieruchomości na Mokotowie. pozostałą część dał Garcii, wydymanemu bankrutowi z Las Vegas, który dał mu nerkę. The End.
teraz coś od siebie: trylogia Soderbergha to kolorowa wydmuszka, w której grupka manekinów organizuje skoki sobie a muzom. że w owe akcje rabunkowe zainwestowali pewnie więcej pieniędzy niż mogliby zarobić - tym się nie przejmują. liczy się zabawa, sztuka dla sztuki, żeby zabłysnąć. jak dla mnie jeden wielki spęd gwiazd i gwiazdeczek z hollywoodzkiego parnasu, wypomadowanych, wypindrzonych, zjadających się hot-dogami, kawiorami, sączących drinki i noszących markowe ciuchy, na których nie widać ani kapki potu, brudu czy nawet zwykłego, cholernego, pieprzonego zagięcia. wystudiowanym uśmiechom rodem z oskarowej gali nie ma końca, a dookoła panuje słodka, rodzinna atmosfera. co gorsza, wszystko jest tu grzeczne do przesady i okropnie wręcz ułożone. od początku wiadomo, że Clooney jest szefem, nikt nie podważa jego pozycji, a jednocześnie sam Ocean nie robi (podział kasy po równo itd) niczego, co mogłoby spowodować, że jego liderowanie stanęłoby pod znakiem zapytania.
z ciekawostek obiło mi się o uszy, że po nakręceniu Ocean's 11 reżyser stwierdził, że nic w tym filmie nie miało sensu, to był film o niczym. szczery gość.
chociaż za skandal uważam nieobecność na oficjalnym soundtracku najbardziej chwytliwego kawałka drugiej części
czyli?
Bardzo sympatyczne, sprawne filmy, ale paradoksalnie dosłownie kilka minut po seansie nie pamiętałem już ani jednej ciekawej sceny, ani jednego fajnego dialogu, nie mówiąc już o powiedzeniu o co cho i kto kogo za co.
Ot, taki montaż luzackich scen w których plejada gwiazd siedzi, chodzi, rozmawia, robi zabawne miny a to wszystko zilustrowane muzą jeszcze bardziej podkreślającą luzacki klimat filmów.
EDIT: Poprawka, pamiętam scenę w której bohaterka grana przez Roberts udawała Roberts. Ale za cholerę nie potrafię sobie przypomnieć czemu.
Dla mnie to filmy typowo odprężające, czysta rozrywka, jej idealność swoista klasa to argument za a nie przeciw tak miało być, nikt się z tym nie krył. To jak "Piraci z Karaibów" nie ma być pot, smród i krew tylko ma być zabawa. Nie każdy film musi być mega realistyczny i organiczny, Mental widać uznaje trlko czysto męskie kino, co raczej widać po recenzjach, czyli pojechałem oczywistością...
czyli?
EDIT:Sonny mnie uprzedził...
faktycznie nie ma, ale od czego jest net
Mental widać uznaje trlko czysto męskie kino I Hannę Montanę
trylogia Soderbergha to kolorowa wydmuszka Right. Ale coś takiego też czasem trzeba obejrzeć. No, przynajmniej ja tak mam. A o niebo lepsza taka wydmuszka niż 3/4 serwowanego w dzisiejszych czasach kina popcornowego. Wolę fajną stylizację i inteligentny humor niż rozpiździaj na pół ekranu i mosznę robota. Soderbergh przynajmniej nie ukrywa, że robi te filmy, by zarobić kasę na swoje poważniejsze projekty oraz że kręci je w przerwach między jedną balangą a drugą.
ale od czego jest net tyle ze kupiłem OST w ciemno głównie dla tego konkretnego kawałka
tyle ze kupiłem OST w ciemno głównie dla tego konkretnego kawałka
akurat osty są bardzo mocną stroną filmów, nawet jeśli mają braki
ja może najpierw zacytuje Desa, który tak oto sparodiował omawiana tu trylogię:
czizas, ależ ja musiałem być naprany
Złego słowa o Oceans nie powiem. Fajne, przyjemne filmy, w klasie masowej rozrywkowości prezentujące bardzo wysoki poziom. Trylogia jest całkiem równa, nawet dwójka, tutaj oceniana dośc słabo, wypadła naprawdę nieźle. Błyskotliwe, atrakcyjne kino sprytnie bawiące się szablonami.
Chyba tylko ja zapamiętałem GENERATOR PLAZMY, ROBOTA kierowcę czy choćby przytaczaną tu kretyńską scenę pokonywania laserów. Pomijając te skreślające z miejsca zarzuty, to Oceany są nudne, naiwne i zrobione kompletnie bez polotu. Ot pretekst by pakerzy kina sobie poimprezowali i dostali za to tłuste bańki jeszcze.
Fuck that shit.
1/10 dla calej trylogii.
O, i dałeś radę całej trylogii?
Zmęczyłem półtorej trylogii ;)
Czyli trójka (i w zasadzie dwójka) niesprawiedliwie dostały 1/10? ;( ;/
Dziękuję Bogu, ze nie jestem takim nudziarzem jak Hitch, i że coś mi się na tym świecie podoba. Dziękuję też że lubię czasem obejrzeć dobrą, acz niezobowiązującą rozrywkę, oraz ze nie wymagam od każdego filmu 100% realizmu, cynizmu, cycków, krwi, kung fu i przekleństw... dziękuję za to, że potrafię cieszyć się filmem...
realizmu, cynizmu, cycków, krwi, kung fu i przekleństw
I jednocześnie fan IJ :].
[ Dodano: Sob Lis 07, 2009 11:34 ]