ďťż

wika

TCM to skrócony tytuł najmocniejszego filmu w reżyserskim dorobku Tobe'go Hoopera: Texas Chainsaw Massacre. Obraz ów jest tak moczopędny, tak wmordojebny, tak cholernie intensywny, że obojętnie jakiego antyperspirantu byśmy nie używali, to i tak zakończymy seans z dwiema plamami potu na koszulce.

Nie mam zamiaru onanizować się tu nad paradokumentalnym charakterem filmu ani też rozwodzić się nad historię Eda Geina, którego losy stały się pono inspiracją dla Hoopera. Onanizmem zajmą się krytycy i filmoznawcy, a z faktografią zetknąć się może każdy, kto ma w swej kolekcji ekskluzywne, snobistyczne, kartonowo-tekturowe wydanie tego mistrzowskiego horroru. Od razu mówię, że ja mam i nikomu nie dam.

Prolog TCM to najbardziej chyba klimatyczna introdukcja, jaką znam: niewiele widać i niewiele słychać, ale to, co widać, i to, co słychać, wystarcza za wszystkie wrzaski i ohydy razem wzięte. Cóż takiego widzimy, względnie słyszymy? Otóż widzimy nadgniłe ludzkie członki przetykane oślepiającym błyskiem flesza, za podkład natomiast służy złowieszczy odgłos rozkopywanej ziemi i trzask pękającego trumiennego drewna, a potem.... Kuźwa, potem dostajemy (dosłownie) trupem po oczach. Na rzeźbionym nagrobku, nadziany na krzyż, siedzi sobie, makabrycznie upozowany, świeżo wykopany, rozkładający się trup. Scenerię dopełnia apokaliptyczne niebo barwy rdzawo-pomarańczowej. Gdzieś w oddali biją dzwony czy cosik w tym stylu. Jednym słowem, czysta, niczym niezmącona groza. Napisy początkowe pojawiają się nagle, bez uprzedzenia, białe, rozmyte literki na tle krwawoczerwonego słońca.

Oglądając prolog TCM, zaatakowała mnie znienacka pewna głęboka refleksja. W dzisiejszym kinie młodzieżowym makabrę i gore niszczy w zarodku szybki, schozofreniczny montaż - kamera wiruje, cięcie-gięcie, wzdęcie i w efekcie ch*** widać. A co na to Hooper? Hooper stawia nam przed oczami rozpadające się ludzkie zwłoki i robi powolny odjazd kamery. Jakby chciał, żebyśmy delektowali się tą chwilą.

Dobra, w końcu zaczyna się film. Na jezdni leży rozjechany pancernik. Wiadomo - standardowe otwarcie. Hooper pierwotnie zamierzał sfilmować zdechłego psa, ale były jakieś problemy, więc ostatecznie zrezygnował z pomysłu. CUT TO: grupa przyjaciół jedzie sobie samochodem przez wyludnione, posępne, spalone słońcem, amerykańskie bezdroże. Na lewo rzeźnia, na prawo cmentarz. Nasi bohaterowie bawią się w najlepsze: śmiechy-chichy, rozpoznawcza gadka-szmatka itepe. Ale uwaga: nikt słowem nie wspomina o ćpaniu, seksie i robieniu loda, choć ekranowe niewiasty aż się proszą, żeby trochę z nimi... poflirtować. Powiem szczerze i bez tak zwanej ściemy, że do moich ulubionych scen należy ta, w której Pam wstaje z ławki-huśtawki i zniecierpliwiona rusza zdecydowanym krokiem w stronę domu Swyerów - kamera podąża za nią, umieszczona z boku gdzieś na wysokości jej kolan. Widać zgrabne nogi i fajną pupę.



Zresztą co tu dużo mówić: laski w TCM są takie, że aż miło oko zawiesić albo pauzę na pilocie nacisnąć. Mało tego, poza walorami czysto fizycznymi dysponują również niepospolitymi umiejętnościami aktorskimi, co udowodni w sposób niezbity Marilyn Burns (Sally), uciekając w popłochu przed toczącym pianę Leatherfacem. To, co na ekranie wyprawia pani Burns, przechodzi ludzkie pojęcie - ta dziewczyna jest tak przekonująca, tak autentyczna, że doprawdy trudno sobie wyobrazić, by sceny z jej udziałem zostały wcześniej zaplanowane. No i ten realizm w zachowaniu postaci: kobieta nie ma dokąd uciec, więc wyskakuje przez zamknięte okno, lądując na odłamkach wybitej szyby, a gdy pędzi przez las, to jest do tego stopnia zaabsorbowana walką o przetrwanie, że nie zauważa zdradziecko wystającej gałęzi. BACH! i leży na glebie, plując krwią. Rzadko spotyka się kinie (nie mówiąc już o horrorach) przykłady podobnej determinacji. Hooper nie zwalnia nogi z gazu przez bez mała 50 minut projekcji. I kto by pomyślał, że zwiastunem nadchodzącego szaleństwa będzie zgarnięty z pobocza rozchłestany, wsiowy szajbus.

Przemoc w TCM ma szczególny charakter. Jest to przemoc na poziomie jaskiniowców, choć - paradoksalnie - w filmie nie ma zbyt dużo posoki. TCM w wykonaniu Hoopera pokazuje bowiem spsiały świat, w którym zalęgło się mało spektakluarne w swym prymitywizmie zło. Żeby wszystko było jasne - Leatherface z odpaloną piłą mechaniczną to oczywiście spektakularna sprawa, tyle że u Hoopera za portretem rodzinki Sawyerów nie kryje się nic, żadna ideologia. Oni tak po prostu żyją, jak XVI-wieczni kanibale rzuceni w XX wiek, dla których przybysze z miasta to mięso do zaszlachtowania. Ludzkie głowy miażdży się tu równie łatwo jak krowie łby, czego dowodzi scena, w której jeden z bohaterów dostaje młotem kowalskim w dynkę. Rzecz jest ostra: gościu osuwa się na ziemię, wierzgając konwulsyjnie nogami. Na co warto zwrócić uwagę, oglądając sceny mordów? No przede wszystkim na sposób, w jaki Leatherface uśmierca swoje kolejne ofiary: robi to szybko i profesjonalnie: a to zdzieli młotem po łbie, a to zawiesi na haku rzeźnickim, to znowu rozpłata bebechy piłą. Żadnych efektownych wygibasów, wymachów, uników, bloków, kopniaków, wyskoków itepe. Taka metoda w ukazywaniu filmowego bestialstwa w pełni rekompensuje jego względną bezkrwawość.

Dwa słowa o scenografii: no film jest maksymalnie tłusty od brudu, wręcz ocieka syfem. Celowo przybrudzona taśma w połączeniu ze szpetotą krajobrazu (zabite dechami, opuszczone rudery, zdezelowane maszyny rolnicze, śliniące się krowy zamknięte w ciasnych zagrodach) dają nieprawdopodobnie sugestywny efekt.

Powstało wiele filmów, naśladujących mistrza (jak choćby debilny "Wrong turn" czy cuś), powstał też średnioudany rimejk, ale żaden z nich nawet na milę nie zbliżył się do oryginału. No może z wyjątkiem unikatowego epizodu X-Files pt. "Home", który nie dość, że zupełnie odstawał od klimatu całej serii, to jeszcze oferował sporą dawkę wyuzdanej przemocy.

Podsumowując: dla mnie horrorem numer 1 jest TCM z 1974 roku. Naprawdę film wciska w fotel i masakruje mózgoczachę jak walec. Poniżej zamieszczam kilka kadrów z filmu. Niektóre są bardzo malownicze, jak choćby ten z Leatherfacem wymachującym piłą w blasku porannego słońca.











PS. Zmieniłem tytuł topicu. Wcześniej było: "Najlepszy horror wszech czasów, czyli TCM Hoopera".


1) Nie nazwałbym tego najlepszym horrorem wszech czasów (pisze się odzielnie ), bo widziałem mnóstwo lepszych
2) Nie nazwałbym tego filmu strasznym, bo nie był. Za to momentami mnie śmieszył.
3) Remake jest lepszy
Ad. 1) Błąd poprawiony.
Ad. 2) A w którym miejscu napisałem, że ten film był straszny? Grozę należy rozumieć jako bliżej nieokreślony niepokój, a nie zaraz naiwny strach.
Ad. 3) Współczuję. Choć z drugiej strony jak na rimejk był to dobry rimejk.

Stwierdzenia na temat "współczucia" są niegrzeczne i źle świadczą o dyskutancie, który "współczuje".

Remake był fajny. Kolorowy, szybki, ładny, nieźle zagrany...
Oryginał jest ohydny i brudny. Jest surowy i pełen prymitywnego, obleśnego zła. ZŁA. Zła w żaden sposób nie pociągającego. Zła jakiego w dzisiejszym kinie już się nie uświadczy.
Lubię remake, ale oryginał bije go na głowę.



A w którym miejscu napisałem, że ten film był straszny? Grozę należy rozumieć jako bliżej nieokreślony niepokój, a nie zaraz naiwny strach. Napisałeś że wciska w fotel, masakruje i jest najlepszym HORROREM. Straszny, niepokojący, wszystko jedno. W moim odczuciu takim filmem nie jest.


Współczuję. Choć z drugiej strony jak na rimejk był to dobry rimejk. To jeden z nielicznych dobrych remake'ów w ogóle, a fakt że uważam go za lepszy od oryginału nie wydaje mi się godny współczucia.

I żeby było jasne - oryginalna TCM jest OK filmem, ale nie ma się czym zachwycać.
A ja w swej pokrętnej naturze niezgodze się z autorem tematu!

TCM to klasyk gore, ale nie dał bym go na ikonę horroru, ani najlepszego horroru, nawet stwierdzę, że nie jest to najlepszy gore.

Do bycia najlepszym horrorem brakuje mu klimatu grozy, zaskoczenia i tajemnicy. Morze flaków nie uczynią go najlepszym. Do tego ta nudna fabuła (kusi troche żeby powiedzieć, że stereotypowa, ale ten stereotyp powstał na bazie tego filmu )... Film jest nieskomplikowany, a dla kogoś kto nie pławi się w keczupie nudny.

Nie ma najlepszego horroru, ponieważ każdy ma inny gust. Można by się pokusić o 10 najlepszych, ale i tak nie wszyscy by się zgodzili.

Pozdr.

Morze flaków nie uczynią go najlepszym.(...) Film jest nieskomplikowany, a dla kogoś kto nie pławi się w keczupie nudny.

Mozesz sobie miec wlasne zdanie, ale czytajac powyzsze smiem watpic czy ogladales oryginalna TCSM. Krwi i flakow w tym filmie praktycznie nie ma. Jakakolwiek masakra odbywala sie zawsze w zaciemnieniu lub poza kadrem...
Oglądałem, oglądałem tez remake etc. nie jestem fanem tego typu filmów i szczerze przyznam, że mało z niego już pamiętam (z orginału)...

Osobiście wole filmy z elementem mistycyzmu, bo co to za horror jeśli takie coś może się wydarzyć? A skoro coś może się wydarzyć i jest realne to chyba zaklasyfikujemy to do thrilleru
Onoprienko Anatolij jest na to najlepszym przykładem, człowiek który w latach 1989-1995 zabił około 70 osób (do dzisiaj nie wiadomo ile ich było dokładnie). Takich kolesi było więcej, ale ten ukrainiec to rekordzista.

Pozdr.

Stwierdzenia na temat "współczucia" są niegrzeczne i źle świadczą o dyskutancie, który "współczuje".

P.S.: I lepiej, aby ten tekst nie został drugi raz usunięty, podobnie jak nie radzę więcej usuwać jakichkolwiek uwag od moderatora / admina.


Hola, hola, proszę pana, co znaczy "drugi raz"? Ja NIGDY nie usunąłem żadnego czerwonego tekstu.

-----------------------------------

Dopisek:

Czy Admin albo Moderator, albo ktokolwiek inny władny mógłby wyjaśnić to nieporozumienie? Czekam.

Musialy zadzialac jakies czary. Zwracam honor.
Film normalnie pierwsza klasa obejrzalem i jestem naprawde pod wrazeniem . Juz sam poczatek wprawia w ponury nastroj . Rodzinka bardzo przekonywujaca , sceny smierci interesujace . Sam klimat domu i fakt , ze w nim kryje sie samo zlo - Leatherface . Podobala mi sie tez strona dzwiekowa nie wiem co to byl za odglos , ktory wywolal u mnie gesia skore chyba mlot pneumatyczny + cos jeszcze super !
Obejrzałem oryginał wczorajszej nocy i jeszcze mam w uszach dźwięk piły mechanicznej. Film aż kipi od barbarzyńskiej, nieokrzesanej przemocy, jednak podanej (jak dla mnie) w sposób całkowicie akceptowalny. Hooper nie korzysta z żadnych półśrodków, nagłych cięć montażowych, szybkich ujęć etc. Wręcz rozpasa się widokiem tytułowej masakry, przyprawiając mnie o ciarki. Drugiego takiego filmu to ze świecą dzisiaj szukać.

Zawsze zastanawiało mnie, czy jest jakiś horror w którym giną wszyscy bohaterowie. Oglądając TCM miałem nadzieję, że w końcu takowy odnalazłem. Z przykrością stwierdzam, że to jeszcze nie ten, chociaż do ostatnich minut filmu reżyser roztacza przede mną taką możliwość. Wszak główna bohaterka nie ma dokąd uciec, dookoła pustkowie aż po horyzont. Uporczywość godna podziwu (jakkolwiek cynicznie to brzmi). Chcąc ratować życie gotowa jest wyskoczyć przez zamknięte okno. Jej zmagania pokazane są całkiem realistycznie (ucieczka przez las- my fauvorite). Na bok panienki ze slasherów, które zamykają się w pokojach i liczą, że morderca da sobie spokój. Oni nigdy nie dają za wygraną. Leatherface wycina nawet dziurę we własnych drzwiach, byleby dopaść ofiarę.

Główną siłą napędową tego horroru jest również jego brudny, cuchnący klimat. Wiadomości z radia o bezczeszczeniu cmentarza, niekorzystny wpływ Saturna, opowieści o pracy w rzeźni czy w końcu sam prolog nie zwiastują niczego dobrego o tej wsi. No i upał. Bohaterowie tłoczą się w ciasnej furgonetce, pewnie aż j*bie od nich potem, co o dziwo jest wyczuwalne podczas seansu.

Wiele po tym filmie się nie spodziewałem, zwłaszcza, że nie czytałem wzwodu Mentala na jego temat. Zaraz po "Lśnieniu" to drugi mój ulubiony horror. A remake średnio mi się podobał. Zbyt ugrzeczniony. Kręcąc na nowo TCM nikt pewnie ani myślał, by wśród bohaterów był inwalida na wózku. Do szurniętej rodzinki musiano rówież dodać jednego zdrowego na umyśle chłopca oraz kobiety, byleby tylko było równouprawnienie.
Apone, a nie mówiłem? :)
No właśnie przy okazji powtórkowego seansu remake'u na Ale Kino uderzyło mnie jak bardzo ten film jest niekrwawy. W każdym możliwym momencie gdzie "coś" ma miejsce kamera tego nie pokazuje.
Za to "TCM: The Beginning" to już pozycja obowiązkowa dla fanów gore.
Nigdy nie byłem zwolennikiem przelewu krwi w horrorach. To takie proste - wylać wiadro posoki, a potem umieścić na plakacie napis: "Najbardziej krwawy horror od czasów X". Sztuką jest wywołać ciąg obrzydliwych skojarzeń. Pod tym względem oryginalna "Masakra" pozostaje niedoścignionym wzorem.
Jeszcze słów parę o realiźmie w TCM 74', czyli o tym, co mnie najbardziej urzekło w tym filmie.
Mianowicie: konwulsje. Po raz pierwszy spotykam się z czymś takim w jakże bogatej historii horrorów. Koleś obrywa młotem w łeb i ogłuszony pada na ziemię. W każdym innym straszaku dawno leżałby martwy, natomiast tutaj trzęsie się podrywany ostatnimi drgawkami. Podobnie jest z dziewczyną umieszczoną w zamrażalniku. Kiedy Jerry otwiera wieko, ona momentalnie próbuje wyskoczyć. No i scena pościgu Leatherface'a za Sally: dziewczyna w przypływie adrenaliny nawet nie patrzy dokąd biegnie. Byleby tylko spieprzyć jak najdalej od tego psychopaty. Przez co obija się o najrozmaitsze drzewa, co rusz upada, a kiedy w końcu dobiega do stacji benzynowej nie ma nawet siły by nabrać tchu i cokolwiek powiedzieć.

Całkowicie masakryczny wydał mi się pomysł z kalekim Franklinem. W remake'u całkowicie go pominięto. Dzisiaj nikt nie odważyłby się na podobny zabieg. Natomiast oglądając oryginalne TCM rozdziabiłem szeroko gębę na jego widok. "Nie, to niemożliwe" pomyślałem. A jednak. Hooper nie pozostawia nam żadnych złudzeń. Franklin jak i reszta zostaje zmielony. Na dodatek przykuty do wózka nie ma żadnych szans na ucieczkę.

"Texas Chainsaw Massacre" nie jest strasznym horrorem, jeno makabrycznym. Straszne są horrory w których napięcie ukazywane jest zdawkowo: coś nam prześmignie przed oczyma lub jedynie domyślamy się gdzie teraz jest oprawca. W TCM pławimy się w przemocy. Jak masakra, to pełną parą. Żadnych niedomówień. Długie, ciągnące się ujęcia podczas scen morderstw (choćby wspomniany wyżej Franklin). Ogromne zbliżenia. Części osób pewnie wyda się to po prostu chore. W TCM nie zaznamy zawiłej intrygi czy bogatego scenariusza. Fabuła jest prosta i klarowna. Dostajemy jedynie filmową makabrę w czystej postaci.

P.S.
Mental możesz pokazać jak wygląda to ekskluzywne, snobistyczne, kartonowo- tekturowe wydanie tego mistrzowskiego horroru które masz i nikomu nie dasz?
Widziałem tylko Remake i dzisiaj obaliłem Begining . Osobiście Remake bardziej mi sie podobał Begining nie ma tego klimatu ale tez daje rade i troszeczkę odstępuje od Remake ( słabszy klimat i ogólna atmosfera minimalnie). Szeryfek Rulez . Na dniach z ciekawości zabiorę się za oryginał z 1974 zobaczymy jak ma sie do owych obrazów
Tak mówicie i mówicie, ale to nie zmienia faktu, że najkrwawszym filmem w historii jest Hot Shots 2 :)
Kurczak wbity w klatke piersiową- makabra
Rewelacja. Pomimo tylu lat od powstania, TCM nadal trzyma się bardzo mocno, będąc do dziś niezaprzeczalnym klasykiem i filmem który na stałe zapisał się na kartach filmowej historii. Niesamowicie sugestywna atmosfera, duża dawka brutalności (niewiele tutaj gore, przemoc jest zasugerowana, przez co chyba jeszcze bardziej oddziaływuje na widza), scena pierwszego pojawienia sie Leatherface'a dosłownie zmiata. Paradoksalnie pomimo bardzo małego budżetu aktorstwo jest zaskakująco dobre, zwłaszcza odtwarzająca główną rolę Marilyn Burns pokazała wielką klasę. Sceny jej psychicznego maltretowania wypadły bardzo naturalnie.

Jak na moje to jeden z najlepszych horrorów ever, TCM na długo pozostaje głowie nie pozwalając o sobie zapomnieć. Co zabawne debiut reżyserski Hoopera, już na zawsze pozostanie jego najsłynniejszym i najlepszym dziełem. Cóż postawił sobie poprzeczkę zbyt wysoko.

Co do remaku, był dobry. Ale to już horror czysto rozrywkowy, oryginał nie ma z rozrywką nic wspólnego.

Co za porty film totalnie mnie zniszczył ;/ wole remake
Texas Chainsaw Massacre to przede wszystkim doskonaly, mroczny klimat! Dzielo Hoopera jest jednym z moich ulubionych filmów i oczywiście absolutną klasyką w kinie grozy. Każdy element tego filmu jest na plus- nastrój,zgnilizna powiewająca z każdego zakamarka napięcie, fabuła, oszczędne stosowanie muzyki no i oczywiście sam Leatherface. Film doskonaly- 10/10
Mental prawdę pisze, tylko jeśli chodzi o jeden fakt błądzi totalnie (ale to dotyczy recki na stronie a nie tego opisu, z tego co żem wyczytał), mianowicie "The Texas Chain Saw Massacre" '74 to żaden slasher a czystej krwi kino z podgatunktu survivalu, choć posiadające jakieś tam znikome elementy slashera. Żeby daleko nie szukać, to równie dobrym choć cholernie niedocenionym filmem nawiązującym do klasyku Hoopera jest "Just Before Dawn" (Tuż przed świtem) Liebermana a także rewelacyjne "Rituals" Cartera, choć ten drugi w wersji nieocenzurowanej do dostania jest niezwykle ciężki. Niemniej oba obejrzeć warto, bo są równie dobre jesli nawet nie lepsze ("Rituals") niż "TCM'74" Hoopera. A jeśli któryś z tej trójki miałby być nazywany slasherem, to najbliżej do tego miana właśnie "Rituals", który choć wiele czerpie z rewelacyjnego "Deliverance" Boormana to nadal pozostaje w ogólnym rozrachunku najlepszym backwoods slasherem z domieszką kina przetrwania ze znakomicie rozrysowanymi sylwetkami głównych bohaterów (i tu coś dla Menatala - brak małolatów, w zamian mamy tutaj piatkę doktorów przyjacół, zresztą świetnie zagranych) w historii. "TCM'74", "Just Before Dawn" i "Rituals" to kino tylko dla dorosłego widza, któremu horror w wykonaniu producenta Michaela Baya ("TCM'03") niezbyt odpowiada...
Just Before Dawn mam na vhs i zgadzam sie - film jest kapitalny. Rituals natomiast wydaje sie byc pozycja niedostępną. nie wiem, skąd go wygrzebać, a nie ukrywam, że chętnie bym sie z nim zapoznał.

odnośnie twojej uwagi: masz sporo racji. ze swojej strony mogę jedynie dodać - w ramach usprawiedliwienia - ze chciałem uniknąć podziału na egzotyczne podgatunki, o których istnieniu wie raptem parę osób. backwoods slasher, survival, "horror obozowy". to brzmi jak gikowsko-fanowskie rozmienianie sie na drobne. niemniej jeśli ci zależy, umieść powyższe zastrzeżenie w odpowiednim dziale ("Błędy, literówki, usterki etc") i po sprawie.

ps: oglądałeś Straw Dogs Peckinpaha? od biedy ten film tez można zaliczyć do podgatunku survival. swoja droga, genialne dziełko Peckinpah nakręcił. za każdym razem jak je oglądam, kończe w kałuży potu.
No tak, tyle tylko, że survival jako taki ze slasherem zbyt wiele wspólnego nie ma, co najwyżej slasher może posiadać jakieś tam elementy survivalu (właśnie genialne "Rituals") czy też odwrotnie ("TCM" Hoopera). Survival równie dobrze może być czystym horrorem ale także np. czystym gatunkowo dramatem, tak jak właśnie wspomniane przez Ciebie arcygenialne "Straw Dogs" Peckinpaha (tak przy okazji - widziałeś może "Bosque de sombras" z Garrym Oldmanem z 2006 roku - tytuł angielski to "BackWoods", u nas wydany przez Carismę pod tytułem "Las cieni"? Dobry film, nawiązujący miejscami bardzo do dzieła krwawego Sama, nazywany tu i ówdzie właśnie hiszpańskim "Straw Dogs"). Znakomite survivale to takze takie tytuły jak wymieniony przeze mnie wcześniej "Deliverance" Boormana (arcydzeło!), jego nieoficjalny sequel czyli "Southern Comfort" Hilla (wcale nie gorszy), "Hunter's Blood" (Myśliwska krew) Roberta C. Hughesa (cholernie ciężki do dostania film) i arcygenialne dzieło Colina Egglestona rodem z Australii zatytułowane "Long Weekend" (aż żal dupę ściska, ze właśnie powstaje remake w reżyserii Jamiego Blanksa, który nakręcił gówniany teen slasher "Valentine", choć jego tegoroczny survival zatytułowany "Storm Warning" jest ponoć niezły. Kto wie, co z tego wyjdzie, jednak wątpie, by wyszło coś chocby w połowie tak dobrego jak oryginał...). Warto też polecić "Wolf Creek", filmidło pochodzące równiez z kraju kangurów, wyreżyserowane przez Grega Mcleana (twórca "Rogue", tegorocznego animal attack o wielkim różańcowym krokodylu, na którego wyczekuję z niecierpliwością, tym bardziej, że z Australii pochodza dwa najlepsze filmy o morderczych krokodylch - również nakręcony w tym roku "Black Water" i obskurny "Dark Age" z 1987 roku) a także "Day of the Animals" Girdlera - znakomity survival połaczony z animal attack. Ogólnie bardzo łatwo rozróżnić slasher od survivalu, choć przyznam, że większość osób ma z tym spore problemy. Ogólny schemat survivalu wyglada tak - grupka osób (przeważnie mieszkańców miasta) trafia na obce tereny (przeważnie wiejskie, ogólnie mało ucywilizowane bądź też zupełnie dzikie) i walczą o przetrwanie z mieszkańcami tychże terenów (których pochodzenie ani tożsamość do tych 'tajemniczych' nie należą). Slasher to natomiast schemat dużo prostszy - ot, grupka osób walczy o przetrwanie z tajemniczym mordercą (mordercami), który wybija po kolei każdego z bohaterów. Rozróżnić w sumie łatwo, ale ogólnie przyjęło się, że niektóre filmy to slashery, choć wcale do tego podgatunku kina grozy nie należą.

"Rituals" można zakupić za granicą na DVD, tyle że z tego co wiem w cokolwiek dziwnej wersji (połączenie odnowionego cyfrowo obrazu z wyciętymi ujęciami dostepnymi tylko dla nieocenzurowanej wersji VHS, która jest nieosiągalna). Jesli masz chęć obejrzeć wersję Uncut, wal na priva, może coś się wymyśli

Cieszę się też, że ktoś docenił "Just Before Dawn" słowem 'kapitalny', bo film ten naprawdę na to zasługuje a został zapomniany (choć "Rituals" chyba jeszcze bardziej, niestety...). Niesamowity, brutalny (choć również jak w przypadku "TCM" Hoopera wcale nie krwawy), niesamowicie klimatyczny horror ze znakomitą oprawą dźwiekową Brada Fiedela (tego pana od dwóch części "Terminatora" choćby) i absolutnie unikatowym (...) mordercą. Chyba do dziś lasy Oregonu są przeszywane przez te przerażające gwizdy...
Z poczatku film miazdzy klimatem, ale jak juz pojawia sie Leatherhead, a raczej jak nastolatkowie-idioci zaczynaja pchac mu sie w lapy, robi sie glupio. I bardzo zabawnie. Przednia rozrywka, tyle powiem - choc wkurza, ze przez ostatnie 20 minut slychac tylko "wrrrrr\AAAAAAAAAA\wrrrrrrrrrr\AAAAAAAAAAAAAAAAAAA". Za szybko rozwalono wszystkich oprocz glownej bohaterki, by utrzymac zainteresowanie. Poza tym TCM posiada charakterystyczna, wkurzajaca ceche wiekszosci horrorow z epoki: konczy sie w 0.1 sekundy po tym, jak udaje sie zabic bad guya\uciec mu. Zadnego epilogu, ba, zadnej celebracji zwyciestwa. Pozostawia to spory niedosyt.

nastolatkowie-idioci zaczynaja pchac mu sie w lapy

dawaj przykłady.


Zadnego epilogu, ba, zadnej celebracji zwyciestwa

o jakiej celebracji mówisz? przecież ta laska będzie miała psyche zryta do końca życia. czego oczekiwałeś? sceny w szpitalu i tortu od mamy?
Mówię o celebracji w rodzaju "rozdygotana nastolatka odjeżdża w stronę zachodzącego słońca". Długie ujęcie, spokojne zaciemnienie - bo przecież wreszcie zaznała spokoju. A nie "AAAAAA!Wrrrr!AA..klik", koniec filmu.

A co do głupoty nastolatków - gdybym zobaczył tyle samochodów ukrytych pod kamuflującym materiałem, to, znając Wzgórza mają oczy, domyśliłbym się że to samochody zamordowanych ludzi. Gdyby do zmroku nie wrócili moi kumple, to mając na uwadze słowa gościa ze stacji benzynowej, że miejscowi mogą krzywdzić za wdzieranie się na ich posesje, poszedłbym po prostu na policję, a nie szedłbym szukać ich na własną rękę. W końcu już troje zaginęło. A przed godziną jakiś brzytwiarz chciał mnie pociąć swoją brzytwą. I ostatnia sprawa: jakbym natrafił na jakiś obskurny dom, przy którym byłyby oznaki obecności zaginionych kumpli, na pewno bym tam nie szedł, bo... No bo czemu? Przecież to oczywiste, że jak widzisz gilotynę to wkładasz głowę i pociągasz za sznurek. W końcu do tego służy.

Gdyby do zmroku nie wrócili moi kumple, to mając na uwadze słowa gościa ze stacji benzynowej, że miejscowi mogą krzywdzić za wdzieranie się na ich posesje, poszedłbym po prostu na policję, a nie szedłbym szukać ich na własną rękę.

a wiesz, co by się stało na komisariacie? uprzejmy szeryf o wyglądzie R. Lee Ermey'a podwiózłby nastolatków pod samą chatę, po czym na miejscu okazałoby się, że to jeden z miejscowych ludożerców. kiedy krecisz survivalowy slahser, wszystkie drogi zawsze prowadzą... do chaty kanibali-rednecków:) poza tym military, takie ostrzeżenia to żadna nowość: w Ameryce wejście na cudzą posesję zazwyczaj wiąże się ze sporym ryzykiem, włączając w to kulkę w łeb.

serio poszedłbyś na policję? bo ja na przykład pomyślałbym: "pewnie kumpel wyrwał jakąś dupę i ją obmacuje na sianie":) i wiesz co? poszedłbym go szukać:)


A przed godziną jakiś brzytwiarz chciał mnie pociąć swoją brzytwą.

wydarzenie bez związku. zostawili go parę ładnych kilometrów dalej.


jakbym natrafił na jakiś obskurny dom, przy którym byłyby oznaki obecności zaginionych kumpli, na pewno bym tam nie szedł

ty byś nie szedł, a ja na przykład poszedłbym zapukać. nie mówie o wchodzeniu. choć kto wie? gdybym miał broń - czemu nie? a jako że zawsze nosze przy sobie broń...:)

i najwazniejsze na koniec:


A co do głupoty nastolatków - gdybym zobaczył tyle samochodów ukrytych pod kamuflującym materiałem, to, znając Wzgórza mają oczy, domyśliłbym się że to samochody zamordowanych ludzi.

otóż to. niestety bohaterowie TCM nie widzieli HHE i chyba ogólnie nie oglądali Faktów o 19:00. mnie raczej wkurza kręcenie takich rzeczy dzisiaj, w dobie internetu i TVN24. obejrzyj sobie 'Funny games' Hanekego. gdyby film powstał 30 lat temu, to pewnie bym kupił zachowanie bohaterów, ale w XXI wieku? bez jaj.

obejrzyj sobie 'Funny games' Hanekego. gdyby film powstał 30 lat temu, to pewnie bym kupił zachowanie bohaterów, ale w XXI wieku? bez jaj.
Nie mógłbym spać, gdybym nie powiedział tylko: "magiczne słowo na P". Nie, nie będę kontynuował wątku :)
masz na myśli "popieram"?

;)
Przejrzałeś mnie na wylot ;)
Mental, nie wierze ze tak powaznie odpowiedziales na punkt ze Wzgorzami. Co do policji - jesli okazaloby sie, ze policjant jest kanibalem, to przynajmniej zachowanoby logike wydarzen. A tak cztery osoby koncza w identyczny sposob: widzac jakis w ciul dziwny, obskurny dom z oznakami, ze mieszka w nim ktos niezbyt normalny, spotkawszy 20 dziwnych meneli po drodze i wiedzac o okaleczeniach zwlok w okolicy, wchodza do srodka bez pozwolenia (co w USA jest wystarczajaca wymowka do zabicia intruza). A co gorsze, mimo ze miedzy pierwszym a ostatnim mordem mija jakies piec czy szesc godzin, to kolejni idioci ida szukac poprzednich, bo mysla ze tamci sie obmacuja. Od bialego dnia do ciemnej nocy? Na dodatek widzac, ze cos jest nie w porzadku, szukajac kumpli dra ryje zdradzajac swoja pozycje. Ale moze to i dobrze, bo gosc na wozku byl tak wkurzajacy, ze tylko czekalem az go zasiekieruja.

wozku byl tak wkurzajacy, ze tylko czekalem az go zasiekieruja.
Świetny tekst-zasiekierują hehe. Też mnie ten koleżka denerwował, więc z wielką ulgą przyjąłem do wiadomości fakt jego dość efektownej śmierci .
Zgadzam się z Militarym. Zawsze mnie w tym filmie śmieszyło to że ludziska po kolei giną, a reszta lezie do tego domu jak muchy do lepa by szukać resztę. Gdzie tu jakakolwiek logika. Wolę brak jakiejkolwiek logiki w 20 metrowych naparzających się robotach niż brak logiki w bezsensownych slasherach.

A co gorsze, mimo ze miedzy pierwszym a ostatnim mordem mija jakies piec czy szesc godzin, to kolejni idioci ida szukac poprzednich, bo mysla ze tamci sie obmacuja. Od bialego dnia do ciemnej nocy?

sorry, military, ale jak macanko jest przyjemne, to ja się mogę macać nawet od niedzieli do niedzieli:)


to trochę głupio Hooper wymyślił.
W ogóle to cały film trochę Hooper głupio sobie wymyślił.
Akurat ten moment jest bezsensowny - kiedy laska i inwalida kieruja sie na dom, jest zupelna cisza. Nagle slychac warkot pily i koles na wozku ginie. Nie ma momentu zalaczania, dajacego charakterystyczny odglos, a wczesniej nie slychac niczego. Tak jakby morderca zmaterializowal sie z wlaczona pila.
przeglądam sobie plakaty TCM74 hoopera z rożnych zakątków globu i jeden szczególnie zwrócił moją uwagę:



dużo krwi. będąc swego czasu w anglii kupiłem sobie oryginalną TCM, która od wersji amerykańskiej różni się posiadaniem 72-minutowego, nowego dokumentu 'Shocking Truth' o realizacji filmu. właściwie tylko dla niego nabyłem całe wydanie w gustownej tekturce, gdyż wersje amerykańską miałem już w kolekcji. tak czy siak, po premierze TCM - chyba nawet pisałem o tym w recce - wielu krytyków zaczęło wychwalać hoopera, jak to zdołał wzbudzić grozę bez pokazywania krwi. i faktycznie - w oryginalnym TCM mało co jest pokazane, a to z tego powodu, że reżyser chciał się załapać na certyfikat PG:) co oczywiście mu się nie udało i film otrzymał R, ale jak przyznaje sam zainteresowany w Shocking Truth, brak krwi wcale nie wynikał z koncepcyjnego wyrafinowania. oto jak rodzą się mity.
Powtórzyłem sobie film i tak:

- wizualnie niszczy
- klimatycznie miażdży
- ale dźwiękowo zabija - tylko że w negatywnym znaczeniu

Gdyby cała druga połowa nie była jednym ciągłym wrzaskiem, podobałoby mi się o wiele bardziej. Nie mogłem znieść tego jazgotu. Musiałem oglądać na dźwięku ustawionym niemal na zero. Jeśli widziałbym Masakrę w kinie, pewnie bym wyszedł - ale nie dlatego, że mną wstrząsnęła, tylko dlatego, że moje uszy nie wytrzymały hałasu. Jakiś "silent cut" by się przydał, gdzie wsadzono by inne odgłosy zamiast pisku.
Nihilistyczna w tonie opowieść o zdegenerowanej rodzinie przeprowadzona bardzo konsekwentnie aż do finału to niewątpliwy przejaw talentu Hoopera. Wyszło to dziko przekonująco a mały budżet paradoksalnie jeszcze w tym pomógł. Ten cały syf w którym przyzwoity remake Nispela i głupi prequel nie doścignął ani na jotę do dziś zachowuje godny podziwu autentyzm. Pokazana w krzywym zwierciadle instytucja rodzinna, zastosowana paradokumentalna forma w której się uczestniczy by trafić w sam środek koszmaru ( ta konwencja pozwoliła tym bardziej pokazać spowszedniałość zepsucia wokół w którym fakt przeżycia bohaterki nic nie zmieniło w stanie ogólnym - to co wydarzyło się jej i jej przyjaciołom stanie się co najwyżej sensacją w brukowcu, mentalność mieszkańców stanu Texas będzie ta sama ), rola udźwiękowienia i zminimalizowanie roli muzyki.

Sceny psychicznego znęcania się nad dziewczyną ze zwykłą rozrywką nie mają wiele wspólnego ( bliżej mu do zwyrodniałego gore pokroju "Królika doświadczalnego" ) a finał utrzymany jest w zawieszeniu ukazujący triumf zła. Dziewczyna przeżywa z pokiereszowaną psychiką w którym ona jest osobą z krwi i kości a nie typowym, slasherowym mięsem ala "Piątek trzynastego". Sam tytuł stał się kultowy, tu znaczy tyle co wycinek prasowy, którą określono ową nazwą zbrodnie na kilku nastolatkach aby przyciągnąć wzrok ciekawskich czytelników.

Trzeba wspomnieć o świetnej, naturalnej grze amatorów - widać iż to są zwyczajni ludzie, którzy po prostu trafili w nieodpowiednie miejsce i czas. Rola Marylin Burns to jedna z najlepszych ról kobiecych w horrorze mym skromnym zdaniem.

Jeszcze coś o rodzinie kanibali - czuby, które żyją w ubóstwie, na dodatek banda fanatyków kultywujących starodawne tradycje rodzinne aż do przesady jakby się czas zatrzymał dla nich i ukazanej w sposób groteskowy w której senior rodu - dziadek jest najważniejszym z członków rodziny żyjących w stanie Teksas pełnym religijnych dewotów ( ta scena kolacji wygląda mi na karykaturę typowego niedzielnego obiadu rodzinnego bogobojnych mieszkańców Teksasu z tą różnicą, że tu potrawą są ludzie ). Różnice zdań i kłótnie między synem ( tym autostopowiczem ) a ojcem wynikające z owego modelu rodzinnego w którym to starszy jest panem i władcą. Na dodatek upośledzony psychicznie drugi syn - Leathface pełniący rolę popychadła w tej hierarchii, zahamowany seksualnie którego wyraz znajduje się w finałowym tańcu z piłą. Nie jest niezniszczalną maskotką popkultury jak Jason, krwawi i równie dobrze to on mógł zginąć pod kołami ciężarówki zamiast swego brata. Jego postać to jakby konsekwencja życia w miejscu zapomnianym przez Boga w którym tego rodzaju jednostki nie mają nic do gadania i mają wykonywać posłusznie rozkazy bo są zbyt ułomne by pełnić inną rolę. Uwarunkowania genetyczne spełniły swą rolę i przyszedł na świat taki ziom - człowiek ułomny, niepełny. Zawsze może się wyładować na przyjezdnych swoim narzędziem zbrodni i taką żołnierską posługę dobrze wykonuje traktując wczasowiczów tak jak on jest traktowany, jak kupę mięsa którą można na hak zarzucić. Myślę, że taki mikroportret pieskiego życia w horrorowym wydaniu Hooperowi wyszedł w którym człowieczeństwo jest pod znak zapytania wzięte i sportretował ich jakby posiłkował się egzystencjalno-metafizycznym teatrem absurdu spod znaku Samuela Becketta.

Przekaz wzmacniają echa ówczesnych wydarzeń w których powstał film - wojna wietnamska i uosobienie jej wpływów w postaci niepełnosprawnego Franka nienawidzącego swego losu a także późniejszych zdarzeń w filmie. Hooper zamieścił tu tamtejsze lęki społeczne. I wyszło mu arcydzieło.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •