wika
Nie da się ukryć że w naszych sądach szczególnie w Wydziałach d/s Rodzinnych i Nieletnich od wielu lat prym wiodą kobiety w charakterze sędziów.
Z tego powodu środowiska męskie w naszym kraju zrzeszyły się w wielu organizacjach celem obrony przed (jak to nazywają), stronniczym, bezmyślnym i nieprzebłaganym matriarchatem który niszczy zawzięcie pozycję ojca i jego prawa.
Największa taka organizacja znana jest pod nazwą „Komitet Obrony Praw Ojca” i zrzesza mężczyzn o różnym statucie społecznym, wykształceniu, przekonaniach….
Chciałbym zapytać więc Szanowne Panie, jak również Panów o to:
- czy kobieta – sędzia myśli tylko z pozycji swojej płci i kieruje się tylko macierzyńskimi odruchami?
- czy potrafi również myśleć i postępować neutralnie i kierować się zwykłymi ludzkimi odruchami przy zachowaniu kanonów naszego prawa?.
- czy takie opinie o kobietach- sędziach jak powyżej są dla nich krzywdzące?
- czy jest to niestety smutna prawda?.
Może przytoczę tu jeden przykład z uzasadnienia wyroku wydanego przez kobietę- sędziego która na koniec przewodu sodowego dotyczącego rozwodu pomiędzy stronami zasądziła co następuje.
„Pomimo iż ojciec nieletnich dzieci powódki nie przejawia właściwie żadnych uchybień które odbierałyby mu prawo do opieki nad nieletnimi dziećmi, to jednak sąd uważa że dzieci powinny pozostać pod opieką matki.
Sąd przychyla się do argumentów powódki która swoją chęć opieki nad swoimi dziećmi motywuje nie tylko ulubionym przez dzieci miejscem zamieszkania powódki, ale też i tym że w powyższym miejscu znajdują się jeszcze ukochani dziadkowie tychże dzieci jak również ich ulubiony pies”.
Proszę zwrócić uwagę na kolejność tejże „motywacji” – matka, dziadkowie, pies…..no i wreszcie ojciec.
Powyższy cytat nie jest z mojej strony żadną jednoznaczną opinią na temat kobiet – sędziów, a jedynie stwierdzeniem pewnego znanego mi faktu cytowanego niegdyś przez obrońcę jednego z pozwanych i członka w/w stowarzyszenia.
Pozdrawiam.
Kobiety owszem są potrzebne w sądownictwie, tak jak i w policji, głównie właśnie w sądach rodzinnych.
Wprowadziłbym jednak w nich (tj. sądach rodzinnych) parytet płci, aby nie było tak, że prawie 100% spraw jest rozstrzygane na korzyść matek, na takiej podstawie jak przytoczyłeś.
prawie 100% spraw jest rozstrzygane na korzyść matek
Rzeczywiście trudno nie zauważyć tego zjawiska. Niewątpliwie duże znaczenie ma tutaj zdecydowana przewaga kobiet wśród sędziów sądów rodzinnych, ale nie jest to jedyna przyczyna. W naszym społeczeństwie utrwalił się pogląd, iż winnym rozpadu rodziny jest zazwyczaj ojciec. W większość wypadków rzeczywiście tak bywa, jednak czasami wina znajduje się po stronie matki. Niestety sądy rzadko to dostrzegają.
Wydaje mi się, że opinie na temat sędzin wynikają właśnie z tego, że jest ich większość. Jeśli chodzi o solidarność płciową, to tak samo mogłoby być u mężczyzn, choć i mogłyby się pojawić również opinie, że mężczyźni zasądzają na korzyść ładnych kobiet :P A tak poważnie, to jestem przeciwna parytetowi. Uważam, że sędziny głównie kierują się ogólnym dobrem dziecka. Ale skrajne przypadki, jak ten podany przez RA, też się zdarzają.
Wipsania,
Uważam, że sędziny głównie kierują się ogólnym dobrem dziecka.
No właśnie - ale co w tym przypadku oznacza określenie "ogólne dobro dziecka?"....
W naszym sądownictwie rodzinnym utarło się jakby przekonanie iż, dzieci winny pozostawać niemal z zasady pod opieką matki jako osoby bardziej opiekuńczej, zaradnej i na dodatek "wyposażonej" w tzw. "instynkt macierzyński". którego to podobno niemal każdy mężczyzna jest kompletnie pozbawiony.
Dodatkowo pokutuje w powyższych względach przekonanie że mężczyzna (ojciec) ubiega się przed sądem o prawo do opieki nad swoimi dziećmi tylko dlatego, żeby głównie dokuczyć ich matce i zaspokoić swoją kolejną męską próżność.
Wreszcie (nie wiedzieć dlaczego?) wręcz uważa się że mężczyzna jako istota niestała i niewierna, już po krótkim czasie znajdzie sobie nową towarzyszkę życia przy której równie szybko zapomni o tych swoich biednych dzieciach.
Tymczasem statystyki (szczególnie w ostatnich latach) są przerażające i to na niekorzyść kobiet.
Coraz więcej tzw. "samotnych matek" jeszcze przed rozwodem wchodzi w różne "dzikie" związki nawet z przypadkowo poznanymi mężczyznami żyjąc z nimi w konkubinatach właściwie po to, by nie tracić uprzywilejowanej pozycji owej "samotnej matki" za którą to pozycją idą dość duże korzyści materialne.
I tu właśnie w przerażającej ilości przypadków dzieci pozostające pod "opieką" matek będących w takich zawiązkach, pełnią role "worków treningowych" dla psychopatycznego konkubenta, przy ogólnej niemocy tychże zastraszonych "opiekunek".
Przykłady słabości charakteru kobiet - matek można by mnożyć - chodzi jednak o to że, nasze matriarchalne sądy rodzinne wykazują w powyższych przypadkach nieprawdopodobną ilość indolencji i niekompetencji upierając się przy "swoim" i szerząc utopijne przekonania pt. "że jaka ta matka by nie była, to zawsze to jednak matka".
Zwróćmy w tym miejscu uwagę na to, jak łatwo jest w świetle naszego prawa pozbawić praw rodzicielskich ojca, a jak trudno odebrać owe prawa matce która dawno nią przestała w rzeczywistości być i to niemal pod każdym względem....to jest moim zdaniem rażąca niesprawiedliwość która wydaje się nie mieć końca.
Nie znam aspektów prawnych tego zagadnienia, bo nigdy nie walczyłam o dziecko w sądzie ani nie interesowałam się prawem. Nie zaprzeczam, że istnieją niesprawiedliwe wyroki, chodzi mi tylko o to, że nie można wszystkiego zrzucać na sędziny. Nie twierdze również, że mężczyźni nie umieja się zająć dzieckiem. Chodzi mi tylko o to, że każdy przypadek trzeba rozważać z osobna i uogólniające stwierdzenia moga być krzywdzące.
Ależ Szanowna Wipsanio - ja nie napadam tu bynajmniej celowo czy złośliwie na płeć piękną w togach sędziowskich.
Ja przedstawiam jedynie swój punkt widzenia na powyższą sprawę (choć przyznaję że głównie z męskiego punktu widzenia).
Moje argumenty można pewnie obalić niejednym kontrargumentem, jednak ten przedstawiony przeze mnie punkt widzenia na kobiety - sędziny, wynika z mojej wieloletniej obserwacji ich zachowań zawodowych za które w przerażającej ilości przypadków zapłaciły niewinne dzieci.
Sama zresztą widzisz co się dzieje gdy sędzia w spódnicy cierpi na sali sądowej na nazwijmy to umownie "matkomanię".
Pozdrawiam.
W naszym społeczeństwie utrwalił się pogląd, iż winnym rozpadu rodziny jest zazwyczaj ojciec. W większość wypadków rzeczywiście tak bywa, jednak czasami wina znajduje się po stronie matki. Niestety sądy rzadko to dostrzegają. Z całym szacunkiem, ale większej bzdury w życiu nie słyszałem. Jako pracownik Wydziału Rodzinnego Sądu Okręgowego w Szczecinie, jestem osobą która niemal od podszewki zna ogólnie sytuację sądownictwa rodzinnego na terenie województwa zachodniopomorskiego. Z satysfakcją powiem, iż ilość rozwodów z winy żony zaczyna się wyrównywać z liczbą rozwodów z winy męża. Nadal jest różnica, ale cały trend zaczyna się wyrównywać, co jednoznacznie wskazuje na to, iż kobiety bardzo często są winne rozpadowi małżeństwa i mężom udaje się udowodnić winę żony przed składem sędziowskim. Tak więc twoje zdanie, że "sądy rzadko to dostrzegają" jest nieprawdziwe.
Co do samego wpływu ilości kobiet sędzin na orzekanie winy, to ja na przykładzie wydziału w którym pracuję, nie widzę związku. Pomimo faktu, że na 12 sędziów 11 jest płci żeńskiej, to nie zauważyłem wpływu na orzekanie. Co więcej, w ogromnej ilości przypadków sędziny są bardzo obiektywne i dostrzegają winę kobiety. W sporej części wypadków opiekę nad dzieckiem dostał mężczyzna, pomimo faktu, iż kobieta mogła zostać uznana za dobrą matkę. Najważniejsza i najbardziej wiążąca jest jednak opinia psychologów z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Dopiero jeśli psychologowie po badaniu rodziców i dzieci uznają, że dobru dziecka i jego prawidłowemu rozwojowi sprzyja pozostawienie go przy jednym z rodziców, to sędzia tak orzeknie. Nie ma orzekania o włądzy rodzicielskiej czy miejscu pobytu dziecka "z sufitu", a zawsze na podstawie psychologicznej opinii z RODK. Tak więc twierdzenie Sznura, że prawie 100% spraw jest rozstrzygane na korzyść matek - nijak ma się do rzeczywistości.