ďťż

wika



Zrobiłem sobie wczoraj maraton jego filmów (Trylogia Dolara + Once Upon a Time in the West) i doszedłem do wniosku, że forum nie może się obyć bez tematu o nim. Bo Leone należy niewątpliwie do tych mistrzów kina, którzy wypracowali własny, niepodrabialny styl. Gość do niebotycznych rozmiarów wywyższył poetykę westernu nadając mu cechy niespotykane nigdy wcześniej. Szlachetny szeryf John Wayne złożył odznakę i powiesił Colta na kołku, a w jego miejsce przyszła zgraja hedonistów czyniąc Dziki Zachód miejscem bardziej atrakcyjnym. Leone wyzuwając postaci swoich filmów z jakiejkolwiek moralności potrafił w niesamowity sposób opowiadać o rzeczach związanych z przyjaźnią czy honorem. Dlatego myślę, że przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu zrealizować prawdopodobnie jego najlepszego dzieła ("Leningrad"). Wyobraźcie sobie opowieść taką jak "Dawno temu w Ameryce/ na Dzikim Zachodzie" osadzoną w realiach II wojny światowej. Jak dla mnie hardcore. Żadne inne tło historyczne nie oddawałoby w pełni tego, o czym Leone opowiadał w swoich filmach.


No co jest? W tym temacie już 5 stron powinno być
Apone, twardy z ciebie zawodnik, skoro jednego dnia skonsumowałeś 4 westerny Sergia - jesteś paker większy niż Pudzian :) No i zapomniałeś o "Fistful of Dynamite". Maraton niekompletny :)

Odnośnie samego reżysera - na niwie westernowej ciut wyżej doceniam wysiłki Peckinpaha. Dlaczego? Już śpiesze z wyjaśnieniem:

1) Peckinpah przedstawia w swoich filmach ten typ przemocy, jakiej nie chciałbym nigdy doświadczyć na własnej skórze (w westernach Włocha ma ona charakter nieco bardziej groteskowy, co oczywiście nie jest żadnym zarzutem, jedynie pokazuje różnicę, dzielącą obu panów);

2) U Peckinpaha wyciągnięcie broni z kabury równa się natychmiastowa śmierć, podczas gdy u Leone przeciwnie - staje się zaproszeniem do ludycznej zabawy (poprzedzonej nierzadko fantastycznymi one-linerami), która może, ale nie musi kończyć się zgonem.

Pieprzenie, że Leone przyczynił się do erozji mitu Dzikiego Zachodu jest czczą gadaniną krytyków, wyspecjalizowanych w żonglerce sloganami. Obydwaj z Peckinpahem tak naprawdę stworzyli mit Ameryki, zamykając erę naiwnych bajek o kowbojach.

Leone to sarkazm i cynizm. Peckinpah to bezkompromisowość i wyraźnie nakreślona hierarchia wartości, od której nie ma odstępstw. Obu reżyserów cechuje również brak taryfy ulgowej dla postaci, które kreują. Zdradziłeś - umrzesz. Krótko. Inaczej u Leone, choć morał ten sam - droga od zdrady do grobu jest dalece bardziej zawikłana i prowadzi przez gąszcz misternie tkanych intryg.

Podsumowując: nie potrafię myśleć o Leone bez Peckinpaha i odwrotnie. Panowie stworzyli serię tytanicznych arcydzieł, przy których taki Tarantino z Rodriguezem to poziom przedszkolny.

Korzystając z okazji, zareklamuje jeden tytuł: "Bring me the head of Alfredo Garcia" w reżyserii Peckinpaha - obraz bombarduje łeb i rozgniata mózg na miałkie wapno. Krańcowo przygnębiający film, robiony przez człowieku na skraju jakiegoś roztrojenia psycho-somatycznego. Lektura obowiązkowa.

---------------------

Kwestia z "Dzikiej Bandy". Pike Bishop mówi do swoich towarzyszy, rabujących bank: "Jeśli ktokolwiek sie ruszy - zabić" (to a propo zakładników), po czym centralnie na środku ekranu pojawia się napis: DIRECTED BY SAM PECKINPAH, jakby pieczętując słowa Pike'a. Gęsia skórka murowana. Czemu dzisiaj tak się nie kręci?

Apone, twardy z ciebie zawodnik, skoro jednego dnia skonsumowałeś 4 westerny Sergia - jesteś paker większy niż Pudzian No i zapomniałeś o "Fistful of Dynamite". Maraton niekompletny

Dieta marchwiowa czyni cuda

Niestety nie mam kopii "Fistful of dynamite". Na necie trudno znaleźć, a wydanie DVD to jakaś kpina (podobnie jak "For a Few Dollars More" i "The Good, the Bad and the Ugly").
Peckinpaha widziałem dwa filmy: "Pat Garrett i Billy Kid" oraz "Nędzne Psy". Dzięki temu pierwszemu odważę się zakupić całą kolekcję Peckinpaha, natomiast drugi jest... Pozwól, że zacytuję Ciebie samego:

"Obraz ów jest tak moczopędny, tak wmordojebny, tak cholernie intensywny, że obojętnie jakiego antyperspirantu byśmy nie używali, to i tak zakończymy seans z dwiema plamami potu na koszulce.


Czemu dzisiaj tak się nie kręci?

1. Dzisiaj nakręcenie porządnego westernu graniczy z cudem równym ustąpieniu Kaczyńskich z rządu.
2. Żaden dzisiejszy reżyser nie ma takich jaj jak Peckinpah i Leone



Peckinpaha widziałem dwa filmy: "Pat Garrett i Billy Kid" oraz "Nędzne Psy"

czyli nie widziałeś the getaway (wybrane kadry u mnie w stopce)... i dzikiej bandy... AAAAAAAAAA!!!! :)
Nawet nie wiesz jak mi to nie daje spać po nocach

A tak btw Leone podczas pracy:



100% zaangażowania w robotę. Nie to co ten obibok Mann

Krańcowo przygnębiający film, robiony przez człowieku na skraju jakiegoś roztrojenia psycho-somatycznego.
Po prostu alkoholika. Mental, załóż topic o Samie

Leone też jest fajny, co stwierdzam po obejrzeniu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie/w Ameryce i Za kilka dolarów więcej.
Ten gościu to mistrz reżyserii filmowej.
Obejrzałem "Dziką Bandę". Krótko, bo i temat niestosowny: ten film jest orgazmiczny.
Stwórz topic o Dzikiej bandzie :) z reguły niewiele osób interesuje się żywo westernem, traktując "filmy o kowbojach" jak rekwizyt muzealny. ty natomiast wydajesz się jedną z niewielu osób na forum, która a) otwarcie przyznaje się do tego typu skrzywienia :) b) poważnie podchodzi do najpoważniejszego z filmowych gatunków.

czekam :)
dlaczego zawsze jak oglądam ten filmik chce mi się wyć... i bynajmniej nie ze śmiechu?

http://www.youtube.com/watch?v=KPLyqo3sUao

-------------------------------------

"For a few dollars more" - to moja ulubiona część dolarowej trylogii. Brak słów, by cokolwiek powiedzieć. Melodia z pozytywki i zakończenie i retrospekcje i dialogi ("Połowa twojej rodziny należy do mnie") i kurna wszystko przekracza zdolność pojmowania...

http://www.youtube.com/watch?v=KPLyqo3sUao

Wymiękłem kiedy zobaczyłem Roda Steigera z cygarem w zębach... Na przekór wszystkim fanom Leone uważam "Fistful of dynamite" za twór genialny. Nie bardzo dobry, nie świetny, a po prostu genialny. Że wspomnę tu choćby sam finał filmu ("Duck, you sucker")

Gdybym usłyszał melodię z pozytywki w środku nocy, ze strachu wlazłbym pod łóżko i siedział tam do rana . Bez jaj. Scena w której Mortimer i Indio wlepiając w siebie wzrok czekają aż muzyka ucichnie jest jedną z najbardziej elektryzujących jakie kiedykolwiek widziałem.

Ale...

Z całej trylogii najbardziej lubię "Dobrego, złego i brzydkiego". Powodów są setki, podam tylko jeden: końcowy pojedynek (przypomnę, że spełnia wszystkie wymagania na miano udanego). Tak wciskających w fotel pięciu minut nie zaznam już nigdy. Trzech uzbrojonych mężczyzn co rusz rzucających nerwowe spojrzenia na przeciwników, w samym środku cmentarza położonego na spalonym w słońcu pustkowiu... Mógłbym tak bez końca go wychwalać pod niebiosa, ale trzeba zająć się czymś bardziej przyziemnym...
a ja lubie bardziej "For a few dollars more" - własnie ze względu na końcowy pojedynek :) jest w nim element, którego brakuje w dobrym, złym i brzydkim, mianowicie motyw pozytywki - człowiek myśli, że to już koniec, że zaraz padną strzały, aż tu nagle zjawia się Eastwood i melodia trwa dalej.
Kwestia upodobań. Chociaż trzeba przyznać, że w obydwu filmach postaci grane przez Eastwooda przejawiają najbardziej kozackie zachowania z możliwych.
Nie bijcie, ale nie widziałem żadnego filmu Leone i dopiero teraz się o tym zorientowałem.. Ale może to dlatego, że nigdy raczej nie interesowały mnie westerny. Zobaczę jak teraz, po kilku latach i z trochę innym nastawieniem na kino będę na nie reagował.

Żeby nie wypaść już kompletnie źle, to powiem, że zaczynam od jutra nadrabiać zaległości. na pierwszy ogień pójdzie Dawno temu w Ameryce. Zapytałbym czy dobry, ale odpowiedź chyba już znam :)
Jestem lepszy, widziałem "Za garść dolarów"
Ja przez dlugi czas, nie wiedzieć czemu nie lubiłem westernów(chociaż lepiej powiedziane i bliższe prawdy będzie powiedzieć że po prostu ich nie znałem). Znaczy chyba przez jakiś czas w dzieciństwie oglądałem jakąś nudną kreskówkę o kowbojach i miałem awersje przez to :/ Jednak wszystko zmieniło się po obejrzeniu "Pewnego razu na dzikim zachodzie". Leone pokazał mi co znaczy kunszt reżyserski, bo naprawdę przed tym filmem nigdzie nie widziałem tak wspaniałych scen, gdzie niby nic się nie dzieje, a mimo wszystko nie spuszczam wzroku nawet na głośniki koło telewizora. Każdym ujęciem cieszę się jak obrazem niderlandzkiego mistrza. Osobna kwestia to temat, "Pewnego razu..." to chyba najbardziej męski film jaki widziałem, wszystki w nim jest takie jakie powinno być z męskiego punktu widzenia, całe szczęście, że kiedyś nie kręciło się filmu, który obowiązkowo podobałby się obu płcią. Powiem jeszcze, że widziałem "Za garść dolarów" i "Pewnego razu w Ameryce". Teraz mam pedalskie pytanie: jakie westerny polecacie, oprócz Leone i Peckinpaha? Tylko wiecie, te poważne, a nie te z krzyształowymi szeryfami, bo przeglądając opinie o westernach z innych stron i gazet to dochodzę do wniosku, że chyba nikt ich naprawdę nie oglądał, tylko co drugi nazywa klasykiem i obowiązkowo zachęca do obejrzenia.
do westernu też przez dłuższy czas nie byłem przekonany. Do momentu napotkania Leone i "Za garść dolarów". Na potrzebę chwili krótka kategoryzacja wg desjudi'ego:

1. Leone i Peckinpah - absolutne i niepodważalne arcydzieła;
2. naśladowcy Leone i Peckinpaha - z lepszym bądź gorszym skutkiem (np. "Unforgiven", "Silverado", "Wyatt Earp", "Open range", "Tombstone", "Posse", "The Proposition");
3. Deadwood;
4. pedalski John Wayne z czerwoną bandaną na szyi i koniem z jedwabistym ogonem;
5. naśladowcy Johna Wayne'a tworzący kino ku uciesze masowej publiczności bez intelektualnego i estetycznego prasowania mózgu;
6. około 10 tytułów nie wpisujących się w powyższe schematy (w tym świetny "Pat Garret i Billy the Kid", "Tańczący z wilkami", "Deadman")

Des zapomniales o najwazniejszym. Wild Wild West
5
WWW zasluguje na oddzielna kategorie, a tak poza tym to zartowalem :)
Desjudi, zapomniałeś o spaghetti westernie. Bądź co bądź bardzo ważny odłam, a nie tylko Leone w nim siedział (szczególnie polecam filmy Corbucciego - "Django" i "Człowiek zwany Ciszą").
Des, brakuje kategorii Eastwood. Unforgiven to wcale nie mniejsze arcydzieło niż Wild Bunch czy Once Upon a Time. po drugie, w niemal każdym filmie Clinta czuć western: bohaterowie, dialogi. Z tego sie nie wyrasta - tym sie obrasta.
przeca powiedziałem, że to moje zestawienie Filmy Leone i Peckinpaha to opus magnum gatunku, jakim jest western. Istnieją jednakże filmy dorównujące poziomowi ich obrazów, choć pierwszeństwo zawsze będzie miał Leone z Peckinpahem, tylko z racji tego, że wcześniej pojawiły się w kalendarzu.

"Unfogiven" to oczywiście arcydzieło. Gdybym miał wymienić 5 najlepszych westernów, to musiałbym wymienić i ten film.
Eastwood zaczynał pod okiem Leone. Eastwood, Leone, Peckinpah. dalej nikt :)
gdyby nie Leone nie byłoby Eastwooda
kto wie? - gdyby nie rola Eastwooda, mogłoby nie być Leone :)
ale Leone to też inne filmy, w tym 2 wybitne bez Eastwooda, więc Leone istnieje tak czy siak
i tu mnie masz :)

1. Leone i Peckinpah - absolutne i niepodważalne arcydzieła

i

6. około 10 tytułów nie wpisujących się w powyższe schematy (w tym świetny "Pat Garret i Billy the Kid"


Coś Ci się pomyliło, bo "Pat Garret i Billy the Kid" to też dzieło Peckinpaha. A tak w ogóle to wychodzi na to, że obejrzę wszystko Leone, Peckinpaha i Eastwooda i westernami będę nasycony. Jeszcze przy okazji, co sądzicie o współczesnych westernach? Remake "3:10 do Yumy" i "Historia zabójstwa Jesse Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda". Profanacja najbardziej męskiego gatunku w historii kina, czy godna kontynuacja tradycji westernu?? Po zwiastunie i zajawce "Histori zabójstwa..." myśle, że może być całkiem ciekawie, tylko zdawało mi się to wszystko zbyt ładne i sterylne, a to minus.
rimejk 3:10 to Yuma nie jest niestety dobrym westernem. jako film daje rade, ale jako western nie ma szans.

kurde, dopiero teraz zwróciłem uwagę, ze Des nie zaliczył Pata Garretta do grona westernow. dziwny czlowiek :)
chwilowa niepoczytalność

rimejk 3:10 to Yuma nie jest niestety dobrym westernem. jako film daje rade, ale jako western nie ma szans

haha, właśnie dlatego kocham westerny

Coś Ci się pomyliło, bo "Pat Garret i Billy the Kid" to też dzieło Peckinpaha.

Moze chodzilo o Butch Cassidy i Sundance Kid?
mój ty obrońco jedyny, masz ode mnie piwo
Pytanie dla prawdziwych pakerów, takich co śpią z ostrogami na nogach i plują co drugie zdanie. Czy 'Ostatni Sprawiedliwy' [Last Man Standing] z Willisem zalicza się do Westernów?

mój ty obrońco jedyny, masz ode mnie piwo

Brokeback?


Czy 'Ostatni Sprawiedliwy' [Last Man Standing] z Willisem zalicza się do Westernów?

stylistycznie i owszem - gatunkowo nie
A czemu? :) Pytam zupełnie serio i bez ironii, jakie są wytyczne gatunku?
obejrzyj Unforgiven, potem Ostatniego sprawiedliwego i masz odpowiedź.

A czemu? Pytam zupełnie serio i bez ironii, jakie są wytyczne gatunku?

czemu? bo stylistycznie klimatem to western pełną gębą (samotny mściciel, pojedynki, zabita dechami wiocha, w której rządzą ci źli), ale już choćby czas akcji sprawia, że bliżej temu filmowi do Nietykalnych

obejrzyj Unforgiven, potem Ostatniego sprawiedliwego i masz odpowiedź.

Unforgiven jest lepszy - cięższy, realistyczniejszy psychologicznie, świetnie podsumowany i zagrany. Jednak w założeniach nie różni się aż tak Ostatniego Sprawiedliwego.


ale już choćby czas akcji sprawia, że bliżej temu filmowi do Nietykalnych

Myślałem że coś więcej niż czas akcji czyni western westernem. :)
artykuł o westernie - http://archiwum.wiz.pl/2001/01073300.asp

potencjał spaghetti westernu polegał na tym, że dokonał on teatralizacji konwencji tego gatunku, odarł go z otoczki prawdziwości.

ciekawy artykuł o westernie, ale z powyższym cytatem sie nie zgadzam. Leone właśnie realizm uwidocznił! Spaghetti western to antybajka, antyprzygoda, motywacje bliższe życia. Tetatralizacja nie musi mieć nic wspólnego z prawdziwością.

Myślałem że coś więcej niż czas akcji czyni western westernem.

napisałem choćby tylko - elementów odróżniających go od westernu, a wpisującego w film gangsterski jest oczywiście nieco więcej.
Ciekawy artykuł w Rzepie przeczytałem niedawno, udało mi się go znaleźć w necie. Może ameryki nie odkrywa, ale to całkiem dobry zbiór tytułów wartych obejrzenia, co akurat mi jest bardzo przydatne. No i punktuje największą wadę kobiet: nie lubią westernów
Pewnego razu na Dzikim Zachodzie to obok Dzikiej bandy mój ulubiony western. Znakomite aktorstwo i postacie (Cardinale, Fonda, Robards, Bronson), ciekawy i przemyślany scenariusz, kultowe dialogi (np. tekst Fondy: "Nie ufam człowiekowi, który nosi i pas i szelki - który nie ufa własnym spodniom"), rewelacyjna muzyka Ennio Morricone (szczególnie motyw przybycia Claudii Cardinale do miasteczka), przepiękne wizualnie sceny, mimo że bohaterowie (poza Claudią) są brzydcy.

Bardzo podobały mi się Dobry, zły, brzydki oraz Za kilka dolarów więcej, które zawierały mistrzowskie sceny, dobre aktorstwo Clinta Eastwooda i Lee Van Cleefa oraz wpadające w ucho melodie Morricone. Trochę słabszy był Za garść dolarów, często w tym filmie brakowało sensu i logiki, widać to szczególnie w scenie finałowej rozgrywki, kiedy bandyta strzela do Eastwooda cały czas w klatkę piersiową zamiast w głowę i przez to nie może go zabić, bo pod koszulą ma jakieś żelastwo (w filmie Powrót do przyszłości 3 było świetne nawiązanie do tej sceny).
Mimo to film ma swój urok i Leone nie powinien się go wstydzić, a jednak podpisał go pseudonimem, więc pewnie nie był z siebie dumny.

Pozostałe filmy Leone czyli Garść dynamitu oraz saga gangsterska Dawno temu w Ameryce nie przypadły mi do gustu (w tym ostatnim jedynie Morricone nie zawiódł, a być może nawet stworzył swój najlepszy soundtrack).
Ten tekst o szelkach to nie z "Garści dynamitu"?

oraz saga gangsterska Dawno temu w Ameryce nie przypadły mi do gustu (w tym ostatnim jedynie Morricone nie zawiódł, a być może nawet stworzył swój najlepszy soundtrack).

niby tyle już lat na forum, a wciąż zadziwiają mnie tego typu wojskowe opinie
Tak, to takie zadziwiajace ze jakis film moze sie komus nie podobac, kiedy obiektywnie jest zajebisty.
widac, ze nie zaliczyles zadnego kmfowego zjazdu

Ten tekst o szelkach to nie z "Garści dynamitu"?
Ten tekst napewno powiedział Henry Fonda w filmie Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. Nie przypominam sobie, aby w Garści dynamitu był ten tekst, może też był.
tekst o szelkach jest na 3245464737674746748% z OUATIA
Hm, ja to bym sobie dał rękę uciąć, że z GD, no ale skoro jesteście tacy pewni to chyba macie racje, coś mi się musiało pomylić

Co do Pewnego razu w Ameryce, to jedyne co mogę ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że jest strasznie długi i męczący, nawet nie tyle nudny, bo jest tam mnóstwo emecjonujących scen, ale straszliwie wyczerpujący. Taki już chyba urok gangsterskich arcydzieł(Ojciec Chrzestny II), że musza być przeraźliwie długie.

tekst o szelkach jest na 3245464737674746748% z OUATIA
Zapewne chodziło Ci o OUATITW. Lepiej nie używajcie takich skrótów, bo można się pomylić i nie każdy rozszyfruje o co chodzi.
Przecież Mefisto wyraźnie napisał że chodzi mu o OUATIM.
Mistrzostwo Sergia Leone widać w pierwszej scenie filmu Once Upon A Time In The West. W tej scenie nie działo się praktycznie nic, jedynie cisza zagłuszana przez natrętną muchę i kapiącą wodę, do tego trzech aktorów, którzy nie odezwali się ani słowem. Potem pojawia się Bronson i zaczyna się właściwa akcja filmu.
W Once Upon A Time In America też była scena, w której nie działo się nic, w tej scenie przez około 20 razy słychać było dzwoniący telefon i nic więcej. Scena strasznie irytująca, niepotrzebna i po prostu nudna, nie mająca tej siły co sceny ze spaghetti westernów.


Przecież Mefisto wyraźnie napisał że chodzi mu o OUATIM.

Once Upon a Time in Merica?
...Mexico

Co wy ludzie, nie słyszeliście o Trylogii Pewnego Razu ?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •