wika
Hej
To NIE jest wątek o podróżach w czasie, antygrawitacji, Vrilu i rozumnych istotach z Aldebarana :)
Zastanawiałem się, jakie wynalazki, w historii wojskowości, zostały dokonane za późno? Tzn. były już wcześniej możliwości techniczne, ale jakoś nikt nie wpadł żeby je zrealizować, nie wiedział że coś takiego jest wykonalne/możliwe/przydatne...?
Oto moja lista, mam wielką nadzieję na jej uzupełnienie przez innych (w epoce sprzed broni palnej nie czuję się zbyt pewnie, więc zacząłem od renesansu :) zdecydowanie lepiej znam się na bardziej współczesnych militariach dlatego proszę o kometarze i poprawki)
Bagnet. Wynaleziono go najprawdopodobniej w 1648. Ale to naprawdę nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, ostrze mocowane na lufie broni. Nie potrzeba do tego wyrafinowanej technologii, wystarczy właśnie sam pomysł. Bardzo spokojnie bagnet mógł powstać dobre 100 lat wcześniej, albo nawet na początki XVI w. razem z sensowną bronią długą - muszkietem. Przyspieszyłoby to ewolucję piechoty, pozwoliło zwiększyć liczbę strzelców kosztem eliminacji pikinierów (albo przynajmniej ich redukcji), tak jak to faktycznie stało się te 100-200 lat później.
Miny lądowe. Miny w dzisiejczym znaczeniu tego słowa, czyli wybuchające czy strzelające pułapki reagujące na poruszenie ich przez piechura wyzwalającego zapalnik. Najprawdopodobniej po raz pierwszy uzyto ich w czasie wojny secesyjnej w USA, z takim sobie zresztą skutkiem; spotkałem też gdzieś informację na temat wojny krymskiej, ale bez żadnych szczegółów, a ponieważ skądinąd wiadomo o użyciu wówczas min morskich, to mogło się komuś pomylić. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się to łatwe do zbudowania - i jeszcze żeby mogło działac zakopane w ziemi przez jakiś czas - ale skądinąd wiem że podobne urządzenia były wcześniej spotykane. Mam na myśli tzw. "pistolety grobowe" i podobne pułapki, rozpowszechnione w Wielkiej Brytanii w II połowie XVIII i pocz. XIX w. Panowała tam wtedy plaga kradzieży zwłok, związana z rozkwitem szkolnictwa i nauk medycznych - powstało duże zapotrzebowanie na zwłoki do nauki anatomii, robienia sekcji itp. i stąd te kradzieże a nawet działające wówczas całe gangi i mafie złodziei zwłok i takie tam historie. Powszechnie zabezpieczano wtedy groby i cmentarze za pomocą pułapek - samopałów o rozmaitej konstrukcji, które ukryte w grobie, w trumnie, zakopane obok itp., miały wystrzelić czy eksplodować w razie próby odkopania grobu przez rabusiów, otwarcia trumny czy tego typu działań. Zapewne były w stanie wytrzymać w ziemi kilkanaście dni czy kilka tygodni (bo chyba po takim czasie zwłoki były już nieprzydatne). Tak więc, na upartego, armie epoki napoleońskiej mogły już używać min - gdyby ktoś na to wpadł.
Granat nasadkowy do karabinu. Broń ta rozpowszechniła się w czasie I wojny światowej. Jednak znowuż, nie ma w tej konstrukcji nic niezwykłego, można by zrobić całkiem porządne granaty nasadkowe w technologii z połowy XIX wieku. Można by na upartego i wcześniej, tylko tu pojawia się pytanie o tzw. poziom sił wytwórczych, niekoniecznie byłoby łatwo produkować je na masową skalę. Niemniej na początku XIX w. takie granaty byłyby z pewnością interesującą rzeczą. Piechota nacierała wtedy zwykle w "kilkuwarstwowych" :) tyralierach, ale bywało że i kolumnach z kilku szeregów, które kolejno oddawały salwę i ruszały do ataku na bagnety. Gdyby wraz z salwą przedniego szeregu część tylnych szeregów wystrzeliła granaty w zgrupowanie przeciwnika, efekty mogłyby być całkiem ciekawe.
Artyleria rakietowa. W dzisiejszej formie powstała w latach 30-tych XX w. w ZSRR. Jednak wcześniej używano już rakiet, na początku XIX w. nawet całkiem powszechnie. I to w taki w miarę nowoczesny sposób, ostrzeliwując zmasowanym ogniem cele powierzchniowe (bo w punktowe nie bardzo dawało się trafić). Wprowadzenie celnych, gwintowanych dział o sporej donośności spowodowało, że rakiety zniknęły z arsenałów mniej więcej w połowie XIX wieku. Jednak z rakietami utracono właśnie tę ich ogromną siłę ognia, związaną z łatwością wystrzelenia w krótkim czasie wielkiej liczby pocisków, co z tego że mniej celnych. Niektórzy dostrzegali tę zaletę rakiet, ktoś tam (chyba nawet Alfred Nobel) przedstawił w 1893 prototyp wieloprowadzicowej "katiuszy", wyrzutni rakiet 75 mm o zasięgu chyba 3 km. Ale się nikt tym specjalnie nie zainteresował. Tymczasem gdyby w czasie I wojny istniala taka broń, to wydaje się że bardzo by wszystkim pasowała. Zmasowany ostrzał rakietami (a jeszcze np. z głowicami chemicznymi) pozwoliłby w krótkiej chwili wpakować w okopy przeciwnika tyle amunicji ile klasyczna artyleria wystrzeliłaby w ciągu wielu godzin, jeśli nie dni. Być może to właśnie zmieniłoby pozycyjny charakter tej wojny.
A z II wojny będą 2 przykłady, oba od Niemców, którzy byli bardzo zaawansowani technicznie i o różne możliwości się ocierali.
Rakietowe pociski dla obrony wybrzeża. Niemcy w l.40-tych dysponowali dość zaawansowaną bronią kierowaną, w miarę powszechnie wykorzystywali np. szybującą bombę z napędem rakietowym Hs-293, wystrzeliwaną z samolotów. Była to dosyć prosta broń, o zasięgu kilku - kilkunastu km, ręcznie kierowana przez operatora śledzącego wzrokowo bombę i cel - niczym w PPK pierwszej generacji. Nie wydaje się bardzo trudne dostosowanie Hs-293 do wystrzeliwania z ziemi. Troszkę probemów nastręczyłby pewnie napęd, oryginalny silnik napędzał bombę która i tak miała już prędkość nadaną przez samolot, no i rozpędzała się zmniejszając wysokość lotu; przy starcie z ziemi trzeba by się trochę bardziej postarać, oczywiście dodać silniki startowe żeby się porzadnie rozpędzić od zera; być może ten marszowy też powiększyć albo dać 2 takie standardowe zamiast 1. Niemniej leżało to całkowicie w zakresie niemieckich możliwości. Niekoniecznie być może łatwo byłoby operatorowi kierować bombą, pilnując wysokości lotu tuż nad wodą - ale też skoro udawało się to w przeciętnym PPK nad nierównym terenem to w przypadku cięższej od niego bomby nad powierzchnią morza też powinno być do zrobienia. W efekcie zamiast budować olbrzymie baterie nadbrzeżne i betonowe obiekty Wału Atlantyckiego (albo raczej oprócz nich) mogli Niemcy oprzeć (czy wzmocnić) swą obronę wybrzeża o kierowane pociski wystrzeliwane z wyrzutni zainstalowanych np. na samochodach ciężarowych czy powiedzmy przyczepach, które po wystrzeleniu i naprowadzeniu pocisku szybko zmieniałyby stanowiska - a nie jest łatwo dopaść taki ruchomy cel.
Modyfikacja Fi-103 (czyli V-1). Jak wiadomo pocisk ten startował ze stacjonarnych wyrzutni wyposżonych w taką katapultę parową. Były to obiekty znacznej wielkości z uwagi na prościutki system kierowania Fieselera, który wymagał rozpędzenia się w kierunku dokładnie na cel. W efekcie wyrzutnie były nieustannym celem nalotów alianckich i często ulegały zniszczeniu. Moim zdaniem można by pograć trochę inaczej. Wyposażyć Fi-103 w zdalne sterowanie - może nie na całej trasie bo ani nie byłoby jak go śledzić na dystansie 300 km, ani przesyłać tak daleko sygnały też nie tak łatwo, a jeszcze byłaby możliwość zakłócania przez Aliantów. Ale na początkowym odcinku, zaraz po starcie śledzić V-1 którymś ze standardowych radarów obrony plot. i w oparciu o to krótko po starcie skorygować mu kurs. Wtedy nie trzeba by było wystrzeliwać go tak mozolnie, z tych katapult zorientowanych precyzyjnie na cel, ale np. zaopatrzyć go w odrzucany silnik startowy i wystrzeliwać z wyrzutni na przyczepie samochodowej. Po starcie stacje radarowe skorygowałyby kurs pocisku a sama wyrzutnia mogłaby się szybko zmyć.
Macie jeszcze jakieś pomysły w tym temacie?
Modyfikacja Fi-103 (czyli V-1). Jak wiadomo pocisk ten startował ze stacjonarnych wyrzutni wyposżonych w taką katapultę parową. Były to obiekty znacznej wielkości z uwagi na prościutki system kierowania Fieselera, który wymagał rozpędzenia się w kierunku dokładnie na cel. W efekcie wyrzutnie były nieustannym celem nalotów alianckich i często ulegały zniszczeniu. Moim zdaniem można by pograć trochę inaczej. Wyposażyć Fi-103 w zdalne sterowanie - może nie na całej trasie bo ani nie byłoby jak go śledzić na dystansie 300 km, ani przesyłać tak daleko sygnały też nie tak łatwo, a jeszcze byłaby możliwość zakłócania przez Aliantów. Ale na początkowym odcinku, zaraz po starcie śledzić V-1 którymś ze standardowych radarów obrony plot. i w oparciu o to krótko po starcie skorygować mu kurs. Wtedy nie trzeba by było wystrzeliwać go tak mozolnie, z tych katapult zorientowanych precyzyjnie na cel, ale np. zaopatrzyć go w odrzucany silnik startowy i wystrzeliwać z wyrzutni na przyczepie samochodowej. Po starcie stacje radarowe skorygowałyby kurs pocisku a sama wyrzutnia mogłaby się szybko zmyć.
Żyroskop był ustawiany przed startem w betonowym bunkrze (odizolowanym od przedmiotów metalowych) i dopiero w locie pocisk ustawiał się na zadanym kursie. Katapulty parowe nadawały tylko ogólny kierunkek odpalania. Nie było zatem potrzebne korygowanie kierunku jego lotu po starcie - takie zagadnienie opracowywano dla rakiet V-2, ponieważ tylko na tym odcinku lotu powstawało przekłamanie wpływające na finalną celność.
Hej
Zapomnieliście o latających spodkach - naprawdę, hitlerowcy w Czechach budowali latający spodek, czyli pierwszy helikopter ale "armia czewona" przyszła i musieli wszystko zniszczyć łącznie z prototypem i całą dokumentacją. Podobno wznowiono prace w USA podczas "zimnej wojny" i to właśnie jest UFO ze strefy 51.
Wydaje mi się że nie masz racji. Te wyrzutnie budowano ustawiając je na cel z wielka dokładnością - niby po co?. Procedura o które piszesz (w antymagnetycznym bunkrze itp.) służyła czemuś innemu, chodziło o skorygowanie kompasu magnetycznego który był podstawą "systemu kierowania" V-1 (cudzysłów całkowicie zamierzony to była żałosna parodia systemu kierowania). Żyroskopom żaden metal by przecież nie przeszkadzał.
Rzeczywiście źle to sformułowałem - powinno być: kalibracja kompasu na zadany cel. Żyrokompas odpowiadał za utrzymanie lotu po prostej, a kompas dbał aby to było w zadanym przed startem kierunku.
Hej