wika
Drodzy moi,
polecam Wam tę książkę. Ja zakupię ja bezzwłocznie po lekkiej poprawie moich finansów , ale mój kolega bardzo ją chwalił.
http://wiadomosci.onet.pl...2,kioskart.html
Jak Merian Cooper spłacał dług pradziadka
Była ich garstka. Żaden nie miał związków z naszym krajem, nie znali jego języka, na początku nie bardzo nawet wiedzieli, gdzie leży. Ale ubrali polskie mundury, zasiedli za sterami niebudzących zaufania samolotów z demobilu austriackiego, rosyjskiego oraz pruskiego i jako Eskadra Kościuszkowska przez kilkanaście miesięcy walczyli z „bolami”, jak nazywali bolszewików. I zaszli „bolom” za skórę tak, że ci, jak głosi legenda, wyznaczyli za nich – żywych lub martwych – nagrody.
Mowa o jedenastu młodych Amerykanach – najmłodszy liczył 18 lat, najstarszy 28 – którzy razem z sześcioma polskimi kolegami-pilotami utworzyli w 1919 r. we Lwowie jednostkę samolotów myśliwskich. Byli bodaj najlepsi spośród polskich eskadr walczących podczas wojny polsko-sowieckiej: atakowali sowieckie oddziały, przewozili meldunki na drugi koniec liczącego setki kilometrów frontu, a wykonując dalekie loty zwiadowcze byli „oczami” polskich sztabowców, dla których główne utrapienie stanowiła na tym odcinku frontu niezwykle mobilna Armia Konna Budionnego. Docenili ich zasługi polscy generałowie, którzy nieprzypadkowo pierwszemu dowódcy Eskadry Kościuszkowskiej powierzyli w 1920 r. zwierzchnictwo nad całym polskim lotnictwem na Froncie Południowym, broniącym odcinka od Wołynia po południową granicę, z centrum we Lwowie.
Kiedy już podpisano pokój z Rosją Sowiecką, wracali do domu, do Ameryki, z krzyżami Virtuti Militari. Choć nie wszyscy; trzech zostało na zawsze w kraju, którego bronili przed Armią Czerwoną. Kim byli? Dlaczego nikt o nich nie pamięta?
Nie byłoby Eskadry, gdyby nie dwóch ludzi: jej pomysłodawca Merian C. Cooper (pochodzący z Jacksonville na Florydzie, rocznik 1893) oraz jej organizator i pierwszy dowódca Cedric E. Faunt-le-Roy (rodem z Chicago, ur. 1891). Obaj byli lotnikami, obaj walczyli podczas I wojny światowej na froncie zachodnim. Gdy po 1918 r. rząd USA zaczął wycofywać amerykański kontyngent za ocean, obecność w Europie ograniczając do pomocy humanitarnej, porucznik Cooper zgłosił się jako wolontariusz do amerykańskiej misji w Polsce – i został wysłany z transportem żywności do Lwowa. Co wyglądało tak, że pociąg z Cooperem posuwał się krok w krok za pułkami z Wielkopolski, które przebijały się do oblężonego przez Ukraińców miasta.
Cooper nie wytrzymał – i ten przyszły producent hollywoodzki (m.in. twórca pierwszego „King Konga”) włączył się do walki. To, co potem zobaczył we Lwowie – głód, nędza, ranni umierający w szpitalach z braku leków, dzieci z karabinami – sprawiło, że kiedy wrócił ze Lwowa do Warszawy, postanowił coś zrobić. Polskiemu dowództwu zaproponował, że zbierze grupę demobilizowanych „chłopaków z AEF” (AEF: Amerykańskie Siły Ekspedycyjne w Europie) i stworzy z nich jednostkę lotniczą w Wojsku Polskim. Polacy propozycję przyjęli początkowo chłodno. Cooper musiał tłumaczyć (co wspominał jako upokorzenie), że nie chce być najemnikiem walczącym za pieniądze – bo były i takie podejrzenia – że chce być traktowany jak zwykły polski oficer.
Po powrocie do Paryża spotkał się w kawiarni ze swym przyjacielem-lotnikiem, majorem Faunt-le-Royem. Tam, przy winie, pomysł nabrał realnych kształtów. Marzyciel Cooper i organizator Faunt-le-Roy zebrali grupkę ochotników, w sumie jedenastu (kolejną eskadrę udało się sformować w 1920 r., ale na front dotarła już po zakończeniu działań wojennych).
Motywy jedenastu Amerykanów były różne. Chcieli przeżyć przygodę gdzieś na krańcu świata. Chcieli walczyć z bolszewikami. Chcieli też pomóc powstającemu z niebytu krajowi, z którego pochodzili bohaterowie ich szkolnych podręczników o niewymawialnych nazwiskach: Kościuszko i Pułaski.
Stąd tytułowy „dług honorowy”. Prapradziadek Meriana Coopera przyjaźnił się z Kazimierzem Pułaskim. Po upadku konfederacji barskiej Pułaski wyemigrował do Ameryki, szkolił kawalerię w powstającej armii generała Waszyngtona i jako generał dowodził jednym z jej oddziałów. Śmiertelnie ranny w 1779 r., umarł na rękach przodka Coopera.
Kiedy więc Merian C. Cooper przebijał się do głodującego Lwowa z transportem żywności, a potem wymyślił Eskadrę imienia Kościuszki, czuł, że poza wszystkim spłaca także jakiś dług. Akurat w jego przypadku to spłacanie miało wysoką cenę: w lipcu 1920 r. samolot Coopera został zestrzelony, a on sam trafił do niewoli. Od śmierci z rąk kozaków Budionnego – nieuchronnej, gdyby dowiedzieli się, kogo złapali, bo na temat Eskadry krążyły wśród Sowietów legendy (pisze o tym Izaak Babel w „Konarmii”) – uratowała go naszywka na bluzie z demobilu US Army z nazwiskiem jakiegoś kaprala. Przedstawiwszy się jako prosty robotnik, zmobilizowany i zmuszony do służby w Wojsku Polskim, Cooper trafił na wiele miesięcy do więzienia w Moskwie. Uciekł stamtąd razem z dwoma polskimi żołnierzami, także jeńcami. We trójkę przebyli na piechotę kilkaset kilometrów, aby w 1922 r. dotrzeć w końcu na Łotwę, a stamtąd do Warszawy.
Czytelnikom, którzy znają „Sprawę honoru”, opublikowaną rok temu przez tego samego wydawcę opowieść o polskich lotnikach z Dywizjonu 303, „Dług honorowy” może wydać się czymś w rodzaju wstępu do historii Polaków walczących w 1940 roku w Bitwie o Anglię. Paralele można mnożyć. Obie pozycje mają zresztą podobne podtytuły („Dług honorowy” – „Zapomniani bohaterowie”, zaś „Sprawa honoru” – „Zapomniani bohaterowie II wojny światowej”). Z tym tylko, że o ile o lotnikach z Dywizjonu 303 i innych polskich jednostek walczących na Zachodzie zapomniał na długie lata tenże Zachód, o tyle o pilotach z Eskadry Kościuszkowskiej zapomnieli niemal wszyscy. Także w Polsce. Bo autorami „Długu honorowego” nie są Polacy, ale dwóch amerykańskich publicystów. Pierwsze wydanie książki ukazało się w USA w 1974 r.; polskie tłumaczenie dopiero teraz.
Tymczasem ta historia nadaje się idealnie na scenariusz filmu. Byłby to nie tyle klasyczny film wojenno-historyczny, ile coś pomiędzy dramatem a filmem przygodowym. Opowieść o niezwykłych osobowościach, o idealizmie i poświęceniu – bo trzeba było sporo samozaparcia, aby zdecydować się na życie w takich warunkach, jakie istniały wtedy w Polsce: głodującej, niszczonej przez nędzę i epidemie, które zabiły więcej ludzi niż działania wojenne.
Byłby to także film z wątkiem miłosnym. Cooper wspominał, że gdyby wiosną 1920 r. nie zaczęła się ofensywa Piłsudskiego na Kijów, która zmusiła Eskadrę do opuszczenia Lwowa i podążenia w ślad za frontem, to jego rodacy mieliby dylemat nowego rodzaju: ponieważ większość nie była katolikami, musieliby pewnie zastanawiać się, w jakim kościele – katolickim czy ewangelickim – brać śluby. Ale ofensywa ruszyła, nim romanse przystojnych pilotów zdążyły przerodzić się w coś głębszego.
Kiedy w listopadzie 1919 r. na lwowskim cmentarzu chowano porucznika Edmunda P. Gravesa, jeden z Polaków zwrócił się w patetycznym przemówieniu do stojących nad trumną kolegi Amerykanów: „Przekażcie swym rodakom po drugiej stronie oceanu, że te szlachetne szczątki spoczywają wśród przyjaciół; że zajmiemy się tym grobem z troską i oddaniem; że każdej wiosny będą tu kwitły kwiaty”. Tej obietnicy nie udało się dotrzymać.
Graves, który zginął w wypadku lotniczym, spoczął na Cmentarzu Obrońców Lwowa. Później obok niego pochowano kapitana Arthura H. Kelly’ego (zestrzelony przez bolszewików podczas misji zwiadowczej, poległ razem ze swym polskim obserwatorem) oraz kapitana T.V. McCalluma (pechowiec: zginął w sierpniu 1920 r. w wypadku, zaledwie dzień po przybyciu do jednostki, gdy jego samolot rozleciał się podczas lotu próbnego).
25 sierpnia 1971 r. o szóstej rano władze sowieckie rozpoczęły akcję niszczenia Cmentarza. Groby Gravesa, Kelly’ego i McCalluma – podobnie jak inne mogiły – zniszczył sowiecki czołg. Odtworzono je dopiero po 1989 r. Ale mimo że podczas niedawnej uroczystości otwarcia odbudowanego Cmentarza, w obecności prezydentów Kwaśniewskiego i Juszczenki, w polskiej prasie wspomniano o pochowanych tam amerykańskich lotnikach, ogromna większość Polaków zapewne nie potrafiłaby powiedzieć, skąd się tam w ogóle wzięli.
Może więc kiedyś powstanie o nich film? Niechby i w Hollywood... Może wyrwie z niepamięci ludzi, którzy chyba lepiej nadają się na idoli dla młodych widzów niż kapitan Kloss, bohaterski agent NKWD.
Robert F. Karolevitz, Ross S. Fenn, „Dług honorowy. Amerykańscy piloci Eskadry Myśliwskiej im. Kościuszki w wojnie polsko-bolszewickiej 1919–1920”. Do książki dołączono – jako rodzaj aneksu – drugą książkę: reprint polskiego wydania z 1922 r. książki Meriana C. Coopera „Faunt-le-Roy i jego eskadra w Polsce”. Warszawa 2005, wyd. Andrzej Findeisen – A.M.F. plus Group.
Udział lotników amerykańskich w walkach o niepodległość Polski jest ładnie ujęty w artykule w internetowych Wirażach:
http://www.czasopismawlop...zew/zwan_24.htm
Wszystkich zainteresowanych tematem zachęcam do jego przeczytania.