wika
Za http://wiadomosci.gazeta....20,3810392.html :
Mieszkający w Hamburgu Polak Wojciech Pomorski domaga się od hamburskich władz odszkodowania oraz pisemnych przeprosin za uniemożliwienie mu po rozwodzie z żoną, Niemką, posługiwania się językiem polskim w kontaktach z własnymi córkami.
Przed Sądem Krajowym w Hamburgu rozpoczął się w piątek proces z powództwa 36-letniego nauczyciela-germanisty. - Walczę o godność człowieka i ojca - powiedział Pomorski po zakończeniu pierwszej rozprawy.
- Domagamy się zadośćuczynienia w wysokości co najmniej 15 tys. euro oraz wglądu do akt dokumentujących wieloletni konflikt Pomorskiego z urzędem ds. młodzieży (Jugendamtem) - wyjaśnił adwokat Rudolf von Brecken. Niemiecki prawnik nazwał "hańbą" postępowanie władz miasta w stosunku do jego klienta. Zakaz kontaktu z dziećmi w języku polskim był "zniechęcającą do życia" represją - ocenił. Von Brecken skrytykował brak przedstawiciela Hamburga na rozprawie, co świadczy - jego zdaniem - o ignorowaniu sądu.
Pomorski przyjechał do Berlina Zachodniego w 1989 roku. Rok później przeniósł się do Hamburga, gdzie poślubił obywatelkę Niemiec. W latach 1997 i 1999 urodziły się dwie córki - Justyna i Iwona-Polonia.
Po rozpadzie małżeństwa córki przyznano matce, jednak sąd nie orzekł żadnych ograniczeń językowych w jego kontaktach z dziećmi. Natomiast hamburski Jugendamt "na własną rękę" - jak twierdzi Pomorski - zakazał mu rozmawiania z córkami po polsku. - To był szantaż, nie mogłem się na to zgodzić - powiedział Pomorski. Podkreśla, że do rozwodu w domu mówiono po polsku, a na zewnątrz po niemiecku. Jestem nauczycielem-germanistą, dlatego argument urzędu, że mówienie po polsku opóźnia integrację dzieci w niemieckim społeczeństwie, był absurdalny -tłumaczy.
Dwa lata temu matka wyjechała, bez wiedzy ojca, z obiema córkami do Austrii. "To było uprowadzenie dzieci, zorganizowane przez Jugendamt w Hamburgu" - twierdzi Pomorski. Celem tego wyjazdu było - jego zdaniem - doprowadzenie do tego, by dzieci zapomniały języka polskiego. Dopiero niedawno umożliwiono mu ponownie kontakt z dziewczynkami - po niemiecku i pod austriackim nadzorem.
Pomorski kieruje działającym na terenie Niemiec Stowarzyszeniem "Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci". Organizacja zajmuje się obecnie dziesięcioma podobnymi konfliktami - mówi nauczyciel. Jego zdaniem, jest to jednak tylko "wierzchołek góry lodowej". Wielu rodziców nie decyduje się na ujawnienie sprawy i konflikt z niemieckimi władzami - twierdzi.
W sprawę o zakaz posługiwania się językiem polskim w kontaktach rodziców z dziećmi z rozbitych małżeństw zaangażował się nowy przedstawiciel MSZ ds. współpracy polsko-niemieckiej Mariusz Muszyński.
Muszyński potwierdził, że zwrócił się z prośbą do polskich służb dyplomatycznych w Niemczech, by sprawie Pomorskiego przyglądano się na wyższym poziomie niż konsularny. - Trzeba obejrzeć tę sprawę w kontekście politycznym. Z tego co wiem podobnych problemów nie mają dzieci Francuzów czy Anglików - dodał.
Muszyński mówił, że już wcześniej spotkał się z podobnymi problemami wśród Polaków mieszkających w Niemczech. Dodał, że zamierza o tym rozmawiać z Gesine Schwan - pełnomocniczką niemieckiego rządu ds. współpracy z Polską.
Według niego, te sprawy nie mają "żadnego ukrytego podłoża". - Jeżeli ja się dowiaduję, że wytłumaczeniem dla zakazu kontaktu rodzica z dzieckiem w języku polskim jest to, że urzędnik Jugendamtu - który jest obecny przy takich kontaktach - nie zna polskiego, to jest problem techniczny. Problem, który można rozwiązać - ocenił.
W polsko-niemieckim traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r. jest mowa o prawie do swobodnego rozwijania tożsamości etnicznej i kulturowej przez Polaków mieszkających w Niemczech.
Kiedy usłyszałam tę informację w telewizji, aż się zatchnęłam. Myślałam, że problem germanizacji i pokrewnych temu zjawisk od dawna mamy już za sobą. Tymczasem okazuje się, że konwersacja w języku jednego z rodziców szkodzi rozwojowi w społeczeństwie tego drugiego. Na kontynencie chlubiącym się tolerancją i otwartością na różne kultury!
Rozumiem, że dzieci mieszające na stałe w Niemczech mogą, a nawet powinny mówić na co dzień po niemiecku. Wierzę, że decyzja sądu w tej konkretnej sprawie nie miała podłoża politycznego. Czy można jednak przyznawać Polakowi prawo do odwiedzin i rozmów z dziećmi pod nadzorem urzędnika nie znającego polskiego? I w związku z tym ułatwiać sobie życie zakazami? A sprawa integracji jest bzdurna. Mieszane małżeństwa i dzieci swobodnie posługujące się dwoma językami to zwykły widok w XXI-wiecznej Europie i nikt nie robi z niego problemu (a jeśli nawet, to pod innym kątem i jest to temat na osobną dyskusję). Przypadek pana Pomorskiego widzi mi się na tępą dyskryminację, w dodatku z niejasnych pobudek.
Naprawdę nie wiem w jaki sposób mówienie do dziecka w związku "polsko-niemieckim" oprócz po niemiecku także po polsku może zaszkodzić temu dziecku...Sprawa nadaje się przed trybunał praw człowieka.
Z jednej strony, to ja trochę współczuję Niemcom którzy zaczynają chyba robić bokami, zachowując się przy tym jak wtórni analfabeci.
W latach 30-tych zachciało im się czysto aryjskiej "rasy panów" i rządów nad światem.
Efekt był taki, że w 1945r. armia Radziecka tak im "wymieszała" krew w Berlinie i jego głębokich okolicach, że przez długie lata zastanawiali się kto u nich, Niemiec?...kto Rosjanin, kto Gruzin?...a kto Ormiaszka.
W jakiś czas później państwo niemieckie zdołało się rozwinąć, odbudować, a w końcu połączyć.
I znów wyszedł z Niemców charakterek "panów".
Szybko doszli do wniosku, że niema sensu się zapracowywać mając tak duży kapitał, bo mogą to robić za nich płatni niewolnicy.
No i sprowadzili sobie owych "niewolników" w postaci Turków, Wietnamczyków, Chińczyków....a ci w krótkim czasie opanowali niemieckie ulice i sporą część niemieckiego rynku pracy, gdzie rządzą do dziś.
Co zaś do Polski, to my od wieków byliśmy dla tych germańskich plemion wrogami i pomimo politycznych obietnic i zapewnień nadal nimi jesteśmy.
Powyższy artykuł po raz kolejny trąci mi kiepską prowokacją ze strony naszych niemieckich sąsiadów i myślę że trzeba im na to odpowiedzieć w podobny sposób.
Pozdrawiam.
To jest bardzo oburzające! Zgadzam się z Halethą, że to trąci XIX-wieczną germanizacją. Jeszcze trochę, a zabronią w ogóle małżeństw polsko-niemieckich, chyba że strona polska przyjmie obywatelstwo niemieckie... Aż dziw bierze, że afera zrobiła się dopiero po paru latach.
Jak zaznaczono w licznych komentarzach, sprawa nie dotyczy tylko dzieci z małżeństw polsko-niemieckich, ale jest problemem szerszym, dotyczącym w ogóle małżeństw, w których jedna ze stron nie jest obywatelem niemieckim. To tylko wierzchołek góry lodowej - tylko czy tutaj wystarczy odwagi powołanym do tego instytucjom europejskim, by zająć jasne stanowisko? Gdyby nie Polacy, nikt by nie podniósł tego problemu. A nie jest to problem z dzisiaj, nie jest to tylko problem Polaków.
A już w roku 1979 na festiwalu opolskim Andrzej Rosiewicz przestrzegał:
Niemki czyste oczywiste
Dobre są na żonę
Miałbyś zawsze posprzątane
Mieszkanie z balkonem
Ale jakbyś czuł się w domu
Czystym oczywistym
Gdyby w kuchni ktoś przy dziecku
Mówił po niemiecku.