wika
Ameryka doby kryzysu widziana oczami objazdowego freak show. jak dotąd najbardziej... waham się, jakich słów użyć ("mroczny" zabrzmi banalnie, "ponury" nie odda istoty). umówmy się więc, że jak dotąd najbardziej niesamowity i zarazem przygnębiający serial wyprodukowany przez HBO. fabuła opowiada o losach niejakiego Bena Hawkinsa. chłopak mieszka z matką-świruską na zadupiu, będącym kwintesencją wszystkich pustyń. kiedy staruszka umiera, biedak zostaje sam jak palec. na domiar złego pod chatę zajeżdżają buldożery z rozkazem zrównania okolicy z ziemią. wtedy też zjawia się wybawienie - pielgrzymujący po pogrążonej w zapaści amerykańskiej ziemi cyrk na kółkach, cała kawalkada wozów, a w nich gromada dziwaków (karły, laski z brodami, siostry syjamskie, człowiek-aligator, utykający eks-bejsbolista ze strzaskanym kolanem, ślepy jasnowidz, kaleka z telekinezą i inne czady). to nie koniec. wkrótce okazuje się, że Ben Hawkins posiada niezwykły dar. otóż potrafi leczyć rany oraz wskrzeszać zmarłych. sęk w tym, iż ratując jedno życie, odbiera inne. taka jest cena korzystania z owej mocy. kiedy usłyszałem powyższe streszczenie, od razu wiedziałem, że muszę obejrzeć ten serial. i, do jasnej cholery, nie żałuje ani jednej sekundy spędzonej przed tv (przy okazji podziękowania dla Jakuzziego).
potrzeba trochę czasu, żeby się zadomowić w tym zdegenerowanym, dziwacznym świecie, zasiedlonym przez dewiantów, fanatyków i psycholi. chcę przez to powiedzieć, że mało w nim normalnych, ustabilizowanych psychicznie jednostek. widokiem trywialnym jest garbaty starzec, powłóczący poboczem drogi i handlujący ciałem swojej upośledzonej córki ("Trochę niedorozwinięta, ale szparkę ma ciasną.") do epizodu piątego, zatytułowanego Babylon, serial mocno zahacza klimatem o miasteczko Twin Peaks. i jest dobrze, ale nie zajebiście dobrze. zajebiście dobrze zaczyna być począwszy od epizodu piątego. to, co się wtedy wyprawia, z rojeniami Lyncha nie ma już za wiele wspólnego. na pełnym gazie wjeżdżamy wówczas na tereny zarezerwowane dla kina grozy (pokrywa się to ze śmiercią pierwszego pracownika cyrku). naprawdę są sceny, ba, całe epizody, kiedy człowiek siedzi na krawędzi fotela i nie ma się czego chwycić. ogólnie serial eksploruje rozmaite apokryficzne podania i z upodobaniem pławi się w perwersjach religijnych. do najlepszych tego typu anomalii należy msza, w trakcie której kaznodzieja zamiast opłatka wkłada wiernym do ust żyletki.
dwie sprawy: 1. pomysłodawca serialu, Daniel Knauf, miał w głowie historie rozpisaną na bagatela 6 sezonów. niestety skończyło się na dwóch. ponoć jeden epizod kosztował stacje dwie okrągłe bańki zielonych. 2. Nick Stahl potwierdza, że rola w T3 była jedynie chwilową utratą poczytalności z jego strony.
w sumie gadam i gadam, a o najważniejszym zapominam: osią dramaturgiczną serialu jest motyw zmagań dobra ze złem. ale nie w sensie: dobrzy ludzie naparzają się ze złymi ludźmi. mówiąc "zmagania dobra ze złem", mam na myśli Dobro i Zło na biblijną skalę. jak to zostało wplecione w opowieść o Ameryce czasów kryzysu i co do tego wszystkiego mają członkowie freak show oraz bomba atomowa, niestety zdradzić nie mogę, gdyż groziłoby to potężnym spojlerem. jedyne, co mogę ujawnić, to to, że ruch obrotowy karuzeli scenarzystom Carnivale kojarzy się ze wszystkim prócz beztroskiej zabawy. polać im za to!
No dobra, tylko czemu na polskim HBO jakoś trudno uświadczyć tych wszystkich wspaniałości, które nam Mental i inni zachwalają? Z wolnym internetem naprawde ciężko jest oglądać tyle tych seriali
chcecie wiedzieć, w jakich okolicznościach zeszli z tego świata Bonnie i Clyde? jeśli tak, to rzućcie okiem na poniższy filmik. lekko różni się od wersji Arthura Penna, aczkolwiek w kwestii najważniejszej (oboje zginęli od kul, całkiem dla siebie niespodziewanie) pozostaje wierny kanonicznym przekazom. możecie oglądać bez obaw o spojlery, gdyż jest to jedynie przykład wypasionego poczucia humoru twórców serialu, nic powiązanego z wątkiem głównym.
Outskirts Damascus
No dobra, tylko czemu na polskim HBO jakoś trudno uświadczyć tych wszystkich wspaniałości, które nam Mental i inni zachwalają? Ten serial ma już swoje lata i emitowali go u nas na HBO swego czasu.
Ehh, jaka szkoda, że okropne prawa rynku i ekonomia nie pozwoliły kontynuować tego znakomitego serialu. Nie urywa się to równie niefortunnie jak nieszczęsne "Twin Peaks", teoretycznie mamy finał zamykający dotychczasowe wątki, ale jednocześnie otwierający nowe, które zostają dopiero zarysowane, ale bez większego rozkminiania wiadomo jaki tkwił w nich potencjał i jak wchodzą napisy końcowe wzdycha się ciężko, z wielkim żalem, że już niewielkie szanse, na ujrzenie pozostałych 4 sezonów zaplanowanych przez twórcę.
Czy więc warto oglądać tę niedokończoną historię? A czy warto oglądać "Twin Peaks" mimo jeszcze bardziej urwanego zakończenia? Oczywiście, że tak. Jest to równie nietuzinkowa produkcja, skąpana w niepowtarzalnym klimacie, zaludniona niesamowitymi bohaterami (przy czym ich niesamowitość nie zawsze jest jednoznaczna z czynnikiem metafizyczno-magiczno-nadnaturalno-cholera_wie_jakim) oparta na kapitalnym scenariuszu wyśmienicie rozpisanym na dwa sezony. Ehh...
Obejrzałem na razie trzy odcinki i jestem powalony. Serial IDEALNIE wstrzelił się w mój gust. Scenariusz, obsada, realizacja - wszystko jest takie, jakie ja chciałbym, by było. Pełen wypas, czad i rewelacja. Wypowiedź rozwinę po zapoznaniu się z całością, ale jeśli utrzyma poziom tych pierwszych odcinków, oficjalnie uznam Carnivale za najlepszy serial jaki w życiu widziałem.
ale jeśli utrzyma poziom tych pierwszych odcinków, oficjalnie uznam Carnivale za najlepszy serial jaki w życiu widziałem.
już możesz go za takowy uznać. mówi ci to osoba, która nigdy nie była jakimś super wielkim miłośnikiem klimatów mitologia/fantasy, a po obejrzeniu Carnivale musiała iść do ortopedy, żeby jej naprostował stawy, bo miała wszystkie przetrącone. serial pozostanie w twojej głowie na zawsze. ja dałem się ostatecznie wciągnąć dopiero po 5 odcinku - był to najdłuższy okres, jaki potrzebowałem na pokochanie serialu od HBO. normalnie po 1-2 odcinkach jestem kupiony.
Ja obejrzałam trzy odcinki - nie wciągnęło. I odłożyłam, chociaż sam opis fabuły i realiów wywoływał u mnie mrowienie w szczęce. Więc jednak warto przetrzymać? Spróbuję. Uwielbiam Freaks i cyrki, i karuzele.
Dla porównania: potrzebowałam pięciu odcinków, by pokochać Six Feet Under, czterech przy Deadwood, trzy przy Damages. Generalnie mam ten problem, że mnie nie od razu chwyta. Musi coś emocjonalnie zaskoczyć, chłodny podziw dla realizacji musi przejść w namiętność:). Dam Carnivale drugą szansę.
Gdybym chciał porównać Carnivale do innych produkcji, nie postawiłbym go obok Twin Peaks, co z niezrozumiałych dla mnie powodów czyni większość recenzentów. Pod względem klimatu i, w pewnym stopniu, sposobu wykonania, serial przypomina mi bardo hiszpańskojęzyczne produkcje Del Toro. Różnice są jednak dwie: primo, tutaj, przynajmniej na razie, nie widać jakiś designersko czadowych fantastycznych istot. Secundo, tutaj elementów fantastycznych i nadprzyrodzonych nie można interpretować jako dziecięce traumatyczne fantazje.
Serial podoba mi sie mędzy innymi dlatego, że stanowi jak na razie świetnie przemyślane zderzenie epickości w warstwie fabularnej (już pierwsza scena pierwszego odcinka pozytywnie mnie nastroiła pod tym względem) oraz przyziemności, przeciętniactwa, "szarości" realiów, które stanowią tło dla głównego wątku. Sacrum i profanum, biblijne moce i walka o kawałek chleba.
Dobra,obejrzałem całość i stwierdzam, że to jest zdecydowanie najlepszy serial/film z gatunku fantasy, jaki w zyciu widziałem. Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka:
1. Fabuła - czyli wspomniane przeze mnie połączenie symboliki, biblijnych mocy, epickości z "szarymi" realiami Ameryki okresu Wielkiego Kryzysu. Lepiej nieco prezentuje się pierwszy sezon, gdzie mamy 1/4 "dziwności" i 3/4 przyziemności. Sam cyrk nie jest przedstawiony jako freakowe zoo, ale jako zbiór normalnych (no dobra, w większości) ludzi (no dobra, też w wiekszości), którzy próbują po prostu wiązać koniec z końcem w trudnych czasach. Jednocześnie społeczność cyrkowców rozsiana po bezdrożach Ameryki stosuje sie do niepisanego Kodeksu, który reguluje zarówno sprawy trywialne (np, relacje z przedstawicielami konkurencyjnych trup), jak i okoliczności nadzwyczajne (np. ...a, sami zobaczcie).
Sezon drugi to już nieco inna bajka, o czym najlepiej świadczy fakt, że z samego pierwszego odcinka dowiadujemy się o serialowej mitologii więcej, niż w trakcie całego pierwszego sezonu. Oczywiście serial nie odlatuje w stronę magiczno - mitologicznych schizów, kotwica wiążąca go z konkretnymi realiami nadal tkwi mocno. Tym niemniej proporcje "dziwności" i "trywialności" zostają tu odwrócone. Mam taką teoryjkę, że scenarzysta serialu dowiedział sie o potencjalnym zakręceniu finansowego kurka i postanowił pozamykać najważniejsze wątki oraz hurtem przepchnąć jak najwięcej pomysłów i atrakcji zarezerwowanych dla następnych sezonów. Wielkie brawa dla niego, że wszystko zdołał połączyć w sposób logiczny i uporządkowany. Naprawdę nie mozna tego było zrobić lepiej.
2. realizacja + aktorstwo - znowu będę chwalił. Nie czuć w Carnivale serialowej studyjności i cepelii, poziom realizacji, dopracowanie szczegółów, realizm biją na łeb w zasadzie wszystkie współczesne filmy. Twórcy byli przy tym konsekwentni w realiźmie: bohaterowie mają antyhollywoodzkie, niespecjalnie atrakcyjne gęby, a sam główny bohater, Avatar Światłości, potencjalny zbawca świata, jest ofermą i ślamazarą, śpi pod cyrkowym wozem i przez cały czas ubiera sie w ten sam brudny, roboczy kombinezon. Zdjęcia są rewelacyjne, widać zwłaszcza, że twórcy upodobali sobie sceny przejazdu konwoju cyrkowców po amerykańskich drogach. Ujęcia takie to IMO majstersztyk, a przecież cała reszta nie odstaje od poziomu, serwując nam "zakurzone" kadry, często zawierające rewelacyjne wizualne metafory (ach, ta ostatnia scena piątego odcinka). Muzyka również wspaniała jest, polecam zwłaszcza zwrócić uwagę na temat Brata Justina.
Obsada. Cóż można rzec - castingowcy spisali się na medal. Wymiata Clancy Brown jako antagonista głównego bohatera, Istota Ciemności. Wprawdzie w drugim sezonie zbagatelizowano go nieco i zaszufladkowano pod hasłem "demon w ludzkiej postaci", tym niemniej ciągle potrafi zrobić wrazenie pojedynczym gestem, słowem czy spojrzeniem. Zaraz za nim plasują się kultowy lynchoviec Kevin "I want all my Garmonbozia" J. Anderson jako kuty na cztery nogi karzeł - szef cyrkowej trupy oraz Nick Stahl jako przedstawiciel Dobra. Oczywiście reszta obsady trzyma również wyskoki poziom.
Szkoda, wielka szkoda że HBO wycofało się z projektu. Carnivale można zasadniczo potraktować jsko domkniętą całość, tym niemniej scenarzysta zostawił sobie furtkę, dzięki której mógłby kontynuować tą historię. nie jest to wprawdzie wielki mindfuck, ale człowieka az żal ogarnia, ze taki potencjał pozostał niewykorzystany.
Dopiero zaczynam swoją przygodę z "Carnivale", choć w zasadzie jestem już przy dziewiątym odcinku pierwszej serii. Nie "zatrybiłem" od razu, ale już po drugim epizodzie stałem się gorliwym jego wyznawcą.
Nie będe powtarzał za innymi, jaki to serial genialny, bo to się samo przez się rozumie. Mam dwa takie luźne spostrzeżenia, jak na razie.
1. Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek miałby się wziąć za ekranizację "Mrocznej Wieży" Kinga, to zdecydowanie powinni być to ludzie odpowiedzialni za "Carnivale". Nie wiem dlaczego, ale wciąż mam skojarzenia z MW, kiedy oglądam ten serial. Może dlatego, że to podobna mieszanka mrocznej fantastyki i horroru? Sam nie wiem...
2. Wielka szkoda, że Michael J. Anderson (Samson) nie dostał roli Tyriona w ekranizacji "Gry o Tron". To jest dla mnie Tyrion idealny - może trochę za stary, ale w zasadzie pasowałby do tej postaci perfekt
To tyle, na razie ode mnie. Trochę nie na temat (ale na temat inni się konkretnie rozpisali), ale tak mi się pomyślało.
A co sądzisz o epizodach 5-7? Jak dla mnie najlepsze z całego serialu. Co do Ekranizacji Mrocznej Wiezy Kinga - świetny pomysł, i Ty dopiero mi to uświadomiłeś. Naprawdę, pustkowia Ameryki lat 30. mają wiele wspólnego z postapokaliptycznymi wizjami Kinga. piszemy petycję?
A Anderson, owszem, za stary też miałem takie skojarzenia przy seansie serialu.
Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek miałby się wziąć za ekranizację "Mrocznej Wieży" Kinga, to zdecydowanie powinni być to ludzie odpowiedzialni za "Carnivale".
'mroczna wieża' powinna iść od razu do HBO, bo jakieś abramsy albo inni twórcy kina familijnego zrobią z tego papkę dla dzieci.
A co sądzisz o epizodach 5-7
No, te epizody to konkretny horror! Najmocniejsza scena, chyba z odcinka "Babylon", kiedy górnicy wchodzą do wesołego miasteczka. Brrr...
Wspaniała scena, zgoda. Ale i końcowe ujęcie karuzeli mnie rozwaliło. Uwielbiam niełopatologiczne metafory. Szkoda w sumie, że IMO żadne wcześniejsze i późniejsze odcinki nie dorównały pod względem... hm... gęstości tym trzem.
Jestem pod odcinku 2x09. Może nie jest najlepszy ze wszystkich, ale z drugiej strony, nie wydaje mi się, że można, ot tak, osądzać poszczególne odcinki tak świetnej i spójnej całości. Tak czy owak, końcowe sceny z Benem i Jonesym, to coś pięknego. Mówię wam, normalnie się wzruszyłem - żal mi było bardzo Jonesy'ego i Libby...
Kiedyś już ten serial oglądałem, ale porzuciłem go na prawie dwa lata, wreszcie mnie wciągnęło i obejrzałem całość Oczywiście serial nie jest doskonały, spuentowałbym go jako takie "Twin Peaks" bez dystansu, ale i tak wielki żal pozostaje, że serial nie ma kontynuacji. Podstawowe zarzuty: czasem trochę jest to wszystko przesadzone i możnaby to jednak lepiej pokazać - pretensjonalność, patos i tanie granie na emocjach - tego niestety twórcy nie ominęli. Wątki romansowe, mające charakter wypełniacza, też stawały się nieco męczące w pewnym momencie.
Serial jednak zachwyca, ale bardziej obietnicą tego czym mógłby być. Jest tutaj rewelacyjna wizja, świetnie pomyślana mitologia. Wielką tragedią jest, że nie dane nam będzie ujrzeć jej zwieńczenia.
Tutaj pojawią się spoilery:
Czytałem powyższe posty i z tym się wybitnie nie zgadzam:
Właśnie się tak złożyło, że przed chwilą zaliczyłem 2 finały: Angel i właśnie Carnivale. O ile Angela był dobry, to Carnivale był megawyjebisty. Gigantyczny minus jednak za to, że tak dużo niedopowiedzianych wątków i historii zostało. Wiem, że to wina HBO (anulowanie serii), ale mimo wszystko zgrzyta mi to okropnie.
W Carnivale przede wszystkim powalał klimat (momentami Twin Peaksa przypominał - tu chyba nic nowego nie odkryłem), muzyka i ZDJĘCIA. Ten serial ma tak fantastyczne kadry i oświetlenie, że nie wiem czy widziałem produkcję (czy film, czy serial), który by pod tym względem dorównywał C. Sam widok odcinka finałowego to czysta poezja i miód z orzeszkami. Generalnie najlepsze produkcje HBO (SFU, Sopranos, Deadwood, Wire) mają wyjątkowo profesjonalne wśród seriali zdjęcia i często ciekawe kadry, ale Carnivale olśniewa.
Justin miecie.
Generalnie za serial: 7-/10
Pytanie mam takie: co wy wszyscy tak z tymi porównaniami do Twin Peaksa wyskakujecie? Ja poza wiadomym aktorem i obecnością wątków nadprzyrodzonych kompletnie żadnych podobieństw nie widzę. Inny klimat, inna stylistyka, inne zagadnienia. Wszystko inne. Twórcy chyba tylko w przypadku wątku z maską pozwolili sobie na lekkie mrugnięcie okiem w stronę dzieła Lyncha.
Tak, zdjęcia rzeczywiście są rewelacyjne, a ja o nich nic nie wspomniałem.
Do "Twin Peaks" skojarzenia narzucają się same, może dlatego, że niewiele jest tego typu seriali, a może też dlatego, że czasami widać lekką inspirację twórców "Carnivale" dziełem Lyncha i Frosta. Klimat oczywiście jest inny, historia też, ale przecież nikt nie zarzuca "Carnivale" bycia kopią tamtej serii, raczej chodzi o jakieś, hmm... duchowe pokrewieństwo A porównania do Del Toro to za to ja w ogóle nie rozumiem.
fakt, z tym porównaniem popłynąłem odrobinę. Zmyliło mnie podobieństwo strony plastycznej i ten patent z płodem w słoiku.
Generalnie dopiero teraz zajarzyłem, że koleś grający Justina (Clancy Brown), grał też strażnika w Skazanych na Shawshank. No facet miecie. Jego rola w Carnivale miażdży. Szczególnie w finałowym odcinku.
Czy HBO podjęło kiedyś jakąś gorszą decyzję od anulowania Carnivale? (oprócz puszczenia 2giej serii True Blood )
PS
Czyli, jeżeli planowali początkowo C. na 6 serii, to pewnie jeszcze by leciało?
Brown grał również Kurgana w Highlanderze. A teraz podobno zagra PG-13 - Lobo. Facet istotnie miecie. Ten głos... No i super motyw muzyczny mu przypisali:
No, rewelacyjny jest - do takich postaci wręcz stworzony. Bauchau jako Lodz też był świetny.
Warte wzmianki były też dwie panie - siostrzyczka grana przez Amy Madigan, która również przyprawiała o ciary. Moje reakcje na jej zachowania to był nieustanny WTF, ta kobieta to jeden wielki schiz, ciekawe jaki plan mieli na nią twórcy w następnych sezonach, a wiem, że mieli, w końcu knowała przeciw braciszkowi, z drugiej strony ona chyba sama dobrze nie wiedziała czego chce:) Fajnie wypadła też nieco pomijana Cynthia Ettinger w roli Rity Sue.
Właściwie to lubiłem wszystkich poza Cleą DuVall, która chyba za dobrą aktorką nie jest, ale i tak wypadła tutaj nieźle, więc dam jej spokój.
że koleś grający Justina (Clancy Brown), grał też strażnika w Skazanych na Shawshank.
No i zaliczył super rolę w Lost : )
Wyjaśnij mi proszę, co takiego super było w tej roli?
Rola była super, postać dokładniej. Clancy zagrał w swoim klasycznym stylu, ale wraz z Desmondem tworzył na ekranie wspaniałą parę. Już w odcinku z Sayidem zresztą się z dobrej strony pokazał, idealnie się wpasował w klimat serialu. Teraz wracać do dyskusji o Carnivale (które już mam i zabieram się za obejrzenie )
Rewelacyjny serial. Rzeczywiście na koniec pozostaje jakby parę spraw nie rozwiązanych i opuszczonych motywów. Aczkolwiek spodziewałem, się że tak mniej więcej się skończy.
Spoiler:
Ben stoczy walkę z kaznodzieją, ktoś wygra, mimo to pozostanie coś, ktoś co pozwoli myśleć, że sprawa nie będzie zamknięta, aż do kolejnej konfrontacji i tak na zawsze. Widzimy Bena w miejscu zarządu, który być może przejmie jego rolę. A także, Sofii która przejmie pałeczkę po Justinie. Czy jednak usychające pole kukurydzy nie oznaczało uzdrowienia klechy?
Mocne, klimatyczne, brudne lata 30. Niesamowite sny bohaterów, genialnie prowadzone paranormalne wątki. Gdzieś tak od 5 odcinka jest mistrzowsko, wcześniej też, ale to właśnie w tym odcinku wgniótł mnie film.
Odnośnie postaci Justina, Spoiler:
przez znaczny okres czasu nie widać jego demonicznych zapędów. Owszem posiada dar, jednak nie można powiedzieć, że chce źle - wręcz przeciwnie szczerze przejmuje się losem dzieci i gardzi grzechem. Z czasem, powoli coraz bardziej oddala się.
Serial z pewnością zaliczony do grona ulubionych:)
Gdyby ktoś oszalał, i próbował stworzyć skalę klimatu w filmach, ani chybi Carnivale wyznaczałoby Maximum Absolutne, powyżej którego wszechświat zapadłbym się do rozmiarów gruszki.
Pył, brud, smród, strach, bieda, szaleństwo... Nieprawdopodobna mieszanka na długo wbijająca w glebę. To nie cyrk jest gabinetem osobliwości - to USA.
Kaznodzieja - masakra. Genialna postać, genialny Clancy. Jakby tam obok stanął szatan, nie byłby równie przerażający.
Szkoda, że skończyło się tak szybko. Ciekawe, jak chcieli powiązać Justina z bombą...
Ciekawe, czy jego siostra czasem nie miała jakiś właściwości. Skoro dar przechodził na dzieci... ale tego już się nie dowiemy. Bądź co bądź, trochę to dodaje smaczku, takie niedokończone dzieło. Ciągle mam wrażenie, że ten serial jest tak świetny i jednocześnie niekompletny... jakby zostało na wpół zapomniane jak jakieś dawne arcydzieło.
gdyby powstały kolejne serie, całkiem możliwe, że legendy by nie było. Albo byłoby coś więcej - surrealistyczny kult znany wszystkim. Jak Twin Peaks.