wika
nowy jork, godzina 7 rano. frontowe wejście ekskluzywnego apartamentowca. słychać odgłos nadjeżdżającej windy. drzwi rozsuwają się, ukazując młodą kobietę odzianą w bieliznę i narzucony w pośpiechu płaszcz. dziewczyna jest w rozsypce, totalnie zdruzgotana, wybiega z kabiny, mija odwróconego plecami recepcjonistę, po czym wypada z budynku prosto na zatłoczoną ulicę. gna przed siebie, nie zwracając uwagi na gapiących się ludzi. dłonie, piersi, twarz i włosy... wszystko pokryte krwią. od tej sceny rozpoczyna się serial Damages, prawdopodobnie najwybitniejsza produkcja telewizyjna, jaką kiedykolwiek miałem okazję oglądać, a już na pewno jeden z najmocniejszych i najbardziej szarpiących nerwy thrillerów.
streszczenie fabuły może odstraszyć potencjalną widownię, albowiem opowiada o grupie prawników, próbujących wsadzić za kratki multimilionera, podejrzanego o rozmaite finansowe machlojki. wieje nudą? uwierzcie mi na słowo: nuda jest ostatnim uczuciem, jakie będzie wam towarzyszyło podczas oglądania. to nie nuda wieje. to wieje groza. po tym jak owa młoda kobieta wybiegnie z windy na otwarte miasto (i w rezultacie trafi na komisariat do pokoju przesłuchań), nastąpi klasyczna montażowa "cofka" - otrzymamy niepowtarzalna okazję prześledzenia całego łańcucha wydarzeń, który doprowadził ją do takiej skrajności. od tego momentu licząc, teraźniejszość i fragmenty retrospektywne (dominujące pod względem czasowym) będą się nawzajem przeplatały, tworząc misterną fabularną konstrukcję, zmierzającą nieubłaganie do finału. informacje z teraźniejszości, dozowane jak przez wężyk kroplówki, sprawią, że tajemnica z prologu pozostanie enigmą do samego końca. nie pamiętam, kiedy ostatni raz odczuwałem podobne parcie na wyświetlenie zagadki kryminalnej. JAK TO SIĘ SKOŃCZY?
serial bez przesady przeraża. niby powtarzasz sobie w myślach: "to tylko thriller, wyluzuj", lecz prawda jest taka, że dzięki niesamowitym (i niesamowicie prostym) zabiegom scenariuszowo-montażowym doznajesz przetrącenia stawów kolanowych za każdym razem, gdy twórcy pozwolą ci na połączenie kolejnych elementów łamigłówki. myślisz, że to już koniec, że dalej się nie da, że teraz wreszcie nadejdzie długo wyczekiwany moment wyciszenia. przykro mi, nie nadejdzie. niczego nie da się przewidzieć. zaryzykuje stwierdzenie: Damages jest w 100% nieprzewidywalny. co tu dużo mówić: błyskotliwe, metodyczne, perwersyjne kino, podzielone na 13 epizodów po 45 minut każdy. Glenn Close (nie wiem, co bardziej upiorne: sceny, w których kłamie, czy sceny, w których mówi prawdę) i Zeljko Ivanek są nie do pobicia. reszta obsady (na czele z fenomenalną Rose Byrne i Tedem Dansonem) dotrzymuje kroku głównemu duetowi.
nie będę rekomendował. rekomendować to można danie do spróbowania. Damages po prostu trzeba znać.
sezon 2 i 3 w produkcji. wspominam o tym nie bez kozery. serial cieszył się bowiem wyjątkowo lichą oglądalnością, co jedynie potwierdza fakt, że bardzo rzadko wysoka oglądalność idzie w parze z wysoką zajebistością czegokolwiek.
Podoba mi sie, ze zakonczenie sezonu w zgrabny sposob rozprawa sie z wiekszoscia watkow. niekoniecznie stawia przy kazdym kropke, ale co wazne nie konczy ich cliffhangerem. w zasadzie zeby przekonujaco podomykac najwazniejsze kwestie wystarczyloby do ostatniego odcinka dodac kilka scen i paredziesiat sekund. naprawde goscie od scenariusza odwalili tu kawal swietnej roboty.
Tuż po obejrzeniu finałowego odcinka usiadłem i na spokojnie starałem się przywołać serial który zrobił na mnie większe wrażenie. Który po prostu był lepszy.
To dziwne uczucie. Siedzieć kwadrans, gapić się w sufit i mieć totalną pustkę w głowie. (Pomyśleć, że niektórzy mają tak całe życie;) ).
'Damages' jest nie tylko tworem wybitnym. To absolutny fenomen.
Scenopisarska i reżyserska maestria, znakomite aktorstwo. Forma w służbie treści. I ciągłe walenie widza pałką po głowie.
Glenn Close nie stworzyła tu żadnej dobrej kreacji. Ona przywołała do życia kobietę. Nie, żadną wredną, kartonową postać (patrz: Streep w 'Diabeł...'), tylko po prostu człowieka z krwi i kości. I jej Patty Hewes nie jest ucieleśnieniem diabła. Diabeł bałby się wejść jej w drogę.
Byrne, świetny Ivanek - choć wydaje się to niesamowite, ale są prawie tak samo znakomici. W ogóle aktorstwo to jeden z największych atutów tego serialu.
Dla zachęty: czołówka.
Z każdym kolejnym odcinkiem...słowa piosenki tytułowej nabierają coraz bardziej złowieszczego znaczenia.
Coz to musi byc za serial, ze nawet D'mooNa skusil do powrotu, chocby chwilowego. ;)
Już wiem jakiemu serialowi muszę się przyjrzeć w najbliższym czasie. Dzięki.
jakieś pół roku temu zassałem sezon I. Obejrzałem półtorej odcinka, coś mnie na chwilę odciągnęło i tak się skończyła moja przygoda z Damages
dzięki, Des, za te bezcenną informację:) na marginesie tylko dodam, ze popełniłeś największy błąd w swoim życiu, dając się odciągnąć od Damages.
proszę bardzo mam nadzieję, że moja wypowiedź wniosła coś do tej dyskusji
Czytam sobie wpisy Mentala i D'mooNa, i autentycznie zastanawiam sie, co jest w tym serialu takiego, ze ich ta pozycja tak skrajnie zachwycila. Te uczucie, o ktorym pisze D', te pietnastominutowe siedzenie z pustka w glowie - mialem to samo. Ale nie po zakoczeniu serialu, tylko po zapoznaniu sie z ich opiniami. :)
Zeby nikt nie zrozumial mnie zle. To bardzo dobry, solidny serial, ze starannie rozbudowana i przemyslana intryga. Przyzwoicie zrealizowany. Ciezko mu cos wlasciwie zarzucic. Jedna rzecz mnie w nim nawet naprawde zachwycila: kreacja Glenn Close. Jej Patty Hewes jest jak Miranda Priestly Meryl Streep, tylko w wersji powaznej i o wiele bardziej zniuansowanej. Doprawdy aktorstwo na najwyzszym mozliwym poziomie. Bardzo podobaly mi sie tez kreacje Teda Dansona i Zeljko Ivanka. Ale Glenn Close w tym serialu dzieli i rzadzi.
Czemu zatem Damages mnie calosciowo w zachwyt nie wprawia? Wydaje mi sie, ze to wina jego rozwleklosci. Mental w prywatnej korespondencji napisal mi, ze kazdy odcinek tego serialu jest niesamowicie intensywny. Nie moge sie zgodzic. Powiedzialbym nawet, ze fabularny material daloby sie tutaj upchnac w ramy dwugodzinnego filmu. I wtedy byloby intensywnie jak cholera, a calosc nie sprawialaby wrazenia rozrzedzonej opowiesci.
Aha, niech nikt nie da sie zwiesc opisowi Mentala. :) Scena, ktora opisuje w pierwszym akapicie, ogolem tego typu patenty, pojawiaja sie w Damages niezwykle rzadko. Elementy thrillera wystepuja tu wbrew pozorom nieczesto. Dominuje dialog i podejmowanie, ze tak powiem, klasycznych, choc niekoniecznie bezwzglednie zgodnych z litera prawa, prob zalatwienia sporu. Brutalniejsze rozwiazania stanowia tutaj ultima ratio.
Elementy thrillera wystepuja tu wbrew pozorom nieczesto.
tego, przyznam, nie pojmuje. Damages to JEST thriller, rasowy dreszczowiec generujący permanentne napięcie od początku do końca. krwawa zagadka, której zarys otrzymujemy do wglądu w prologu, stanowi punkt wyjścia (a raczej dojścia) całej fabuły. poza tym połowa obsady kończy martwa (mówię rzecz jasna o postaciach kluczowych dla przebiegu akcji, a nie epizodycznych figurach).
Brutalniejsze rozwiazania stanowia tutaj ultima ratio.
a czego sie spodziewałeś? ze kancelaria adwokacka wyśle na miasto filipińska brygadę do rozwałki i kolesie będą rozbebeszać przypadków przechodniów z miniguna? jasne, że ultima ratio. najpierw próbujesz uciszyć klienta metodami, że tak się wraże, bardziej humanitarnymi, a dopiero w dalszej kolejności - jeśli prośby i groźby nie pomogą - sięgasz po środki ostateczne. tak to sie robi w thrillerach - zastraszanie, napięcie, niepewność. swoją drogą, świetna jest scena, w której Katie Connor (siostra głównej bohaterki), ślizga się na krwi zabitego psa, po czym odsuwa się od martwego zwierzęcia i napiera plecami na korkową tablicę, do której ktoś przybił nożem kartkę. napis głosi: Quiet.
Damages to JEST thriller, rasowy dreszczowiec generujący permanentne napięcie od początku do końca.
Byc moze troche przesadzilem mowiac, ze elementy thrillera wystepuja tutaj nieczesto.
Niemniej rasowym dreszczowcem bym tego serialu nie nazwal.
poza tym połowa obsady kończy martwa (mówię rzecz jasna o postaciach kluczowych dla przebiegu akcji, a nie epizodycznych figurach).
Polowa obsady Rome rowniez konczy martwa. Czy w zwiazku z tym jest to thriller?
a czego sie spodziewałeś? ze kancelaria adwokacka wyśle na miasto filipińska brygadę do rozwałki i kolesie będą rozbebeszać przypadków przechodniów z miniguna?
Czytajac twoj post wprowadzajacy takie wlasnie mozna bylo odniesc wrazenie. ;)
świetna jest scena, w której Katie Connor (siostra głównej bohaterki), ślizga się na krwi zabitego psa, po czym odsuwa się od martwego zwierzęcia i napiera plecami na korkową tablicę, do której ktoś przybił nożem kartkę. napis głosi: Quiet.
Wiedzialem, ze o tej scenie wspomnisz. :)
Jestem ciekaw jak ocenialbys Damages bez tego typu scen. :p
Jestem ciekaw jak oceniałbyś Damages bez tego typu scen. :p
tak jak oceniłem Werdykt z Newmanem, czyli bardzo wysoko, bo to bardzo dobry i mądry film. ale jako że w Damages wprost roi się od scen rodem z thrillera, oceniam go jako thriller, czyli jeszcze wyżej, albowiem gatunek to konkretniejszy, bardziej intensywny, no i zawiera krwawą zagadkę kryminalną do rozwikłania, której kanoniczny dramat sadowy na ogół nie posiada. a ja lubię rozwiązywać zagadki:)
Czytajac twoj post wprowadzajacy takie wlasnie mozna bylo odniesc wrazenie. ;)
nie odpowiadam za twoje wrażenia:)
Polowa obsady Rome rowniez konczy martwa. Czy w zwiazku z tym jest to thriller?
jasne, że nie. nie mieszajmy pojęć. mówimy tu o Damages, a tak się szczęśliwie składa, że to thriller opowiadający o prawnikach. thriller opowiadający o prawnikach różni się tym od "dramatu" opowiadającego o prawnikach, że w tym pierwszym ginie połowa obsady. tylko to miałem na myśli. zresztą... abstrahując nawet od tego kalekiego rozróżnienia - Damages zaczyna się od zagadki, mało tego, już na starcie potyka się o trupa. Ta zagadka (ten trup) staje sie kołem zamachowym fabuły, co z automatu lokuje serial w kręgu thrillerów o charakterze kryminalnym. a to, że dużo w nim momentów "dramatycznych", czysto ludzkich problemów i rozterek, to tylko dobrze służy całej historii, bo podbija jej realizm. nic tak nie podbija filmowego realizmu, jak umieszczanie niecodziennych spraw w dobrze oswojonej otoczce życia codziennego.
Niemniej rasowym dreszczowcem bym tego serialu nie nazwał.
a jak byś go nazwał? dramatem z elementami dreszczowca? każdy thriller jest dramatem, ba, każdy film, w którym w ten czy inny sposób ważą się ludzkie losy podpada pod dramat.
nawiasem, Jakuz, spróbuj sobie wyobrazić Damages "po bożemu", tj. chronologicznie. wówczas nie mielibyśmy do czynienia z thrillerem kryminalnym, lecz z czystej wody dreszczowcem, w którym napięcie stopniowo narasta, aż do rozładowania w punkcie kulminacyjnym.
Podejrzewam, ze gdyby Damages zostalo zrealizowane po bozemu, serial ten nie posiadalby nawet tego cienia napiecia, ktorym dysponuje w normalnej wersji. Notabene wkurzal mnie sposob dawkowania tych przefiltrowanych, wyprzedzajacych akcje wstawek. Lacznie tego bylo chyba z 5 minut, a rozlozone zostalo na 13 odcinkow, co spowodowalo koniecznosc ich skromnego, powolnego, ociagajacego sie dawkowania (i wstawienia kilku, raczej mizernych, cliffhangerow). Na marginesie jest to kolejny dowod na to, ze serial jest rozwleczony. :)
Podejrzewam, ze gdyby Damages zostalo zrealizowane po bozemu, serial ten nie posiadalby nawet tego cienia napiecia, ktorym dysponuje w normalnej wersji.
podobnie Pulp Fiction czy Memento.
wkurzal mnie sposob dawkowania tych przefiltrowanych, wyprzedzajacych akcje wstawek.
czepialstwo w czystej formie zblazowanego, oschłego buraka:)
czepialstwo w czystej formie zblazowanego, oschłego buraka:)
Kiedy koncza sie argumenty, zaczynaja sie wrzuty. :)
Zachęciła mnie recenzja Mentala do obejrzenia tego serialu. NIestety mam podobne wrażenie do Jakuza.
O ile jest fajnie, bo szybko się "łyka" serial (w 2 dni obejrzałem), ale z każdym odcinkiem miałem dialog wewnętrzny w rodzaju "OK. Jest dobrze, ale pewnie teraz będzie jakiś zajebisty zwrot akcji skoro się na forum tak podniecali".... i nie było. Intryga wcale nie taka zaskakująca i na pewno nie była zakończona pietnastominutową pustką w glowie. Jakuz pisał, że serial rozwleczony - zgadzam się w 100%. Serial zagrany jest świetnie - Rose Byrne wydawała z początku cukierkowato, ale później czuje się lepiej w swojej roli, Glenn Close jak zwykle na wysokim poziomie, choć na ekranie znacznie lepiej radzi sobie Zeljko Ivanek (genialna rola!).
Ogólnie jestem na TAK, ale nie rozumiem większości zachwytów tutaj.
Mam jedno pytanie do tych co widzieli cały pierwszy sezon. Czy w ostatnim odcinku główna zagadka zostaje rozwiązana, czy jest przeciągnięta na kolejny sezon?
Ciekawi mnie to, bo zacząłem oglądać Damages (pierwsze 2 odcinki), zrobił jak na razie na mnie kapitalne wrażenie, ale jeśli to ma się ciągnąć w nieskończoność to nie wiem czy chce mi się w to bawić.
Czy w ostatnim odcinku główna zagadka zostaje rozwiązana, czy jest przeciągnięta na kolejny sezon?
zagadka zostaje rozwiązana, ale jednocześnie pojawia się następna, która będzie kołem zamachowym sezonu drugiego.
zacząłem oglądać Damages (pierwsze 2 odcinki), zrobił jak na razie na mnie kapitalne wrażenie
aż tyle czasu potrzebowałeś?:) ja już po 5 minutach wiedziałem, ze oglądam thriller doskonały.
zagadka zostaje rozwiązana, ale jednocześnie pojawia się następna, która będzie kołem zamachowym sezonu drugiego.
Uff...to całe szczęście, bo już się bałem, że rozdmuchają jedną sprawę do niebotycznych rozmiarów.
Uspokoiłeś mnie. :) Nie pozostaje mi nic innego jak zabierać się za kolejne odcinki.
aż tyle czasu potrzebowałeś?:) ja już po 5 minutach wiedziałem, ze oglądam thriller doskonały.
Aż tyle nie - po pierwszym odcinku stwierdziłem, że mam do czynienia z rewelacyjnym serialem, drugi odcinek - tylko mnie w tym utwierdził. ;)
Właśnie skończyłem oglądać. Kolejny serial ze świetnym scenariuszem. Akcja momentami zwalnia jak na mój gust trochę za bardzo i bywały chwile, w których moja uwaga lekko zbaczała, ale ogólne wrażenie - bardzo dobre.
Największą siłą serialu są postacie i obsada. Glenn Close lepsza niż w fatalnym zauroczeniu(lata dodały jej charakteru), "biedny" Zeljko Ivanek, niezła Byrne. Już Frobisher jednak jest jak na mój gust za bardzo przerysowany, trochę za mało zdecydowany i bezwzględny jak na osobę na jego pozycji. Jedyne co do mnie przemawiało w tej postaci to chwiejność i zmienność nastrojów zwłaszcza w odniesieniu do ludzi z "plebsu".
Już Frobisher jednak jest jak na mój gust za bardzo przerysowany, trochę za mało zdecydowany i bezwzględny jak na osobę na jego pozycji.
aha. czyli gdyby Frobisher byl bezwzględnym cynikiem, zionącym siarką, to nie byłby przerysowany?
Frobisher był właśnie świetnie ukazany. Do końca widz nie był pewien czy ten facet rzeczywiście mógł z premedytacją pozbawić pieniędzy/pracy/domu nad głową tak sporą rzeszę ludzi. Były odcinki, że trzymało się jego stronę i takie, że chciało mu się przywalić. Ot cała sztuka jaka kryje się za Damages. Każda postać była ukazana w ten sposób. Choć Ivanek i Close ukradli całe show dla siebie. Drugi sezon juz 7 stycznia. Czekam...czekam...
aha. czyli gdyby Frobisher byl bezwzględnym cynikiem, zionącym siarką, to nie byłby przerysowany?
Byłby jeszcze bardziej karykaturalny. Po prostu nie wierzę żeby koleś, który nie miał zahamowań przed zniszczeniem życia setki pracowników, zamartwiał się losem jednostek.
Każda postać była ukazana w ten sposób.
No właśnie z Frobisherem miałem taki problem, że chwil w których chciałbym go przytulić nie było wcale.
P.S. Mógłby mi ktoś objaśnić mechanizm cytowania na tym forum? Gdy zaznaczam frazę i daję "quote" - robi się śmietnik
zamartwiał się losem jednostek.
o jakich jednostkach mowa? o tym dziadku, ktorego wykorzystywal i mamil kapucha?
Po prostu nie wierzę żeby koleś, który nie miał zahamowań przed zniszczeniem życia setki pracowników, zamartwiał się losem jednostek.
A losem jakich jednostek on sie niby zamartwial?
Oprocz moze wlasnej rodziny.
Plakat 2. sezonu:
Rosy Byrne wygląda tu jak siostra bliźniaczka Gillian Anderson.
Mam za soba dopiero dwa odcinki Demages, ale kurde, Glenn Close kopie prosto w jajniki. A Rose Byrne jest sliczna, juz w Troi mi sie podobala, a w Sunshine dlugo trzymalam za nia kciuki, by zbyt wczesnie nie skonala:). W Demages pokazuje, ze jest naprawde dobra aktorka. Chcialam obejrzec cala serie w swieta, ale teraz zauwazylam, ze w calym zamieszaniu nie wzielam ze Stolicy plyt..
Właśnie obejrzałem 2x01 i... cholera, zastanawiałem się, jak oni to wszystko obmyślą, żeby serial nie stracił jednego z głównych walorów pierwszego sezonu (czyli misternie zaplanowanej intrygi, zbudowanej na zasadzie porozrzucanych niechronologicznie fragmentów układanki) przy jednoczesnym dodaniu czegoś nowego, co sprawiłoby, że druga seria nie byłaby wtórna względem pierwszej.
Okazało się, że nie ma powodów do obaw. Pierwszy odcinek drugiego sezonu może nie wali obuchem między oczy, jak pilot poprzedniej serii, ale zapowiada się cholernie ciekawie i, co tu dużo pisać, klimat jest zachowany.
Odcinek zaczyna się i kończy ciekawym monologiem Ellen, który wyprzedza właściwe wydarzenia o 6 miesięcy, czyli znowu mamy do czynienia z sytuacją, w której zastanawiamy się jak do tego dojdzie.
Poza zainicjowanym w ostatnim odcinku serii pierwszej wątkiem z FBI, pojawia się nowa, cholernie ciekawie się zapowiadająca sprawa.
Dodatkowym plusem jest fakt, że do obsady dołączył William Hurt. Zawsze lubiłem tego aktora a tutaj, jak się wydaje, będzie miał sporo do "pogrania".
Tak więc mamy do czynienia z bardzo dobrym początkiem drugiej serii (nie żebym się tego nie spodziewał )!
No, 2x02 zdecydowanie lepszy niż pierwszy odcinek tej serii. Wszystko zaczyna się porządnie plątać, motywacje nowych postaci (Wes i Daniel Purcell) robią, delikatnie mówiąc, niejasne. Pojawiają się nowe zagadki... czyli wszystko to, za co ten serial kochamy Robi się naprawdę ciekawie!
najlepszy serial, jaki dotąd widziałem. świetna intryga, która jeszcze została doskonale spotęgowana, poprzez dowalony pomysł z cyklu 'retrospekcje'. ogólnie bez triku ze zmianami czasu akcji nie byłoby aż takiej dawki emocji. serial doskonały
ale..
widziałem pierwszy odcinek serii drugiej i ten już jakoś spłynął. faktycznie postarano się o zachowanie konwencji (znów mamy na tacy finał historii, choć niedopowiedziany), aktorsko dalej jest doskonale, to jednak coś mi nie pasuje. może jednak na siłe jest to powtarzanie formalne pierwszej serii? pewnie nie, ale jednak coś zgrzyta.
powielam więc podejście kolegi z posta wyżej i czekam na cały sezon. nie będę się bawił w pojedyncze odcinki. to nie dexter
Mnie też pierwszy odcinek drugiej serii jakoś nie powalił. W sumie niewiele wniósł, poza tym, że rozwijał wątek FBI i wprowadził na arenę nowe postaci, których rola w sumie była mocno niejasna.
Za to drugi już konkretnie wszystko poplątał i generalnie nosi w sobie tyle emocji, co odcinek pierwszy serii pierwszej - kilka razy szczęka mi opadła z szoku a końcówka tego epizodu naprawdę frapująca.
Ja tam wolę czekać tydzień na każdy odcinek niż kilka miesięcy na całość. I tak zbyt długo czekałem na ten sezon
2x03 mnie trochę rozczarował. Już nie pamiętam, czy w pierwszej serii bywały takie niewiele wnoszące do fabuły odcinki, bo oglądałem to w sumie po kilka naraz. Cóż, może i był tam też jeden, czy dwa słabsze, w znaczeniu, nie popychające akcji do przodu. A może nie
Tak, czy owak w tym odcinku zamiast na futurospekcje, postawiono na retrospekcje, cofające akcję aż o 10 lat wstecz. W gruncie rzeczy byłby to fajny zabieg, gdyby wiązało się z tym jakieś naprawdę istotne dla sprawy wydarzenie, a tak nie jest, bo akurat to, co pokazali było raczej dość jasne i oczywiste.
Co mnie zaczyna trochę irytować, to dziwna maniera w grze Hurta. Nie wiem, czy jego Purcell taki miał być, czy to jakaś dziwna oszczędność w kreacji tej postaci, wynikająca ze złego podejścia do roli. Trochę mnie drażnią te dziwne miny i anemiczne ruchy Hurta... No, ale może to rzeczywiście taka introwertyczna postać?
Tak, czy owak, odcinek jak do tej pory najsłabszy.
2x07 - mocny kopniak na sam koniec:)
Podtrzymuję to co napisałem - 'Damages' to najlepszy serial jaki powstał.
Amen.
2x08 - potrafię podsumować tylko w taki sposób:
http://icanhascheezburger...2007/04/omg.jpg
Zgadzam się z przedmówcą - genialne te odcinki! Wreszcie coś się zaczęło dziać. Duży plus, za - mówcie, co chcecie - humorystyczne wstawki z Frobisherem i jego duchowym przewodnikiem Czułem niedosyt spowodowany jego niewielkim udziałem w tym sezonie i cieszę się, bo wolę zdecydowanie Arthura, niż anemicznego Purcella, który jest moim zdaniem najsłabszym ogniwem tej serii.
W sumie, powiem szczerze, że żałuję, że to jednak nie do Patty dzwonił Patrick. No, ale dzięki temu wiemy, że mimo wszystko ma ona serce, i czasem kieruje się jego odruchem.
No, informacja, dla wszystkich tych, którzy czekali, aż się 2 sezon "Damages" w całości ukaże - otóż, ukazał się, jest już dostępne wszystkie 13 odcinków, ze spolszczeniem nawet, a ja robię sobie dzisiaj maraton z 3 ostatnimi
Mental, dajesz!
Jestem już po obejrzeniu ostatnich trzech odcinków i... mam mieszane uczucia. Mimo, że 2 seria poniżej dobrego poziomu nie schodziła, to jednak pierwszego sezonu nie przebiła. Tak, czy owak, samo zakończenie cholernie zaskakujące, mimo wszystko, choć jedna rzecz mnie zraziła, ale o tym napiszę, jak już więcej osób z forum obejrzy i będzie z kim dyskutować
No i mimo, że zakończenie daje szanse na pociągnięcie serialu w trzecim sezonie, to jednak będzie już zupełnie nowa sprawa, jak mi się wydaje, bo wszystkie wątki z obu sezonów zostały mistrzowsko domknięte.
Drugi sezon jest inny...na całe szczęście. Dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, toteż nie było szans na identyczną siłę oddziaływania jak w przypadku pierwszej serii. Mimo to jestem absolutnie kontent:)
Zakończenie jest zaskakujące, ale przypomina kim jest Patty Hewes i jak zdobyła swoją reputację. Rewelacja.
SPOJLER
SPOJLER
Faktycznie, dłużyło się to, ale mam wrażenie, że to częściowo zasługa samej sceny. Cholernie intensywne kilkadziesiąt sekund ciszy.
spojlerów tyle, że monitor spierdala z biurka
dobra, emocje po sezonie drugim pomału opadają, czas więc na jakiś gejowski plebiscyt:
znowu spojlery
Nie miałam szczęścia do Damages, dwa razy zaczynałam i za każdym razem nie docierałam do trzeciego odcinka - bardziej pech niż cokolwiek innego. Teraz w ciągu trzech dni połknęłam cały sezon, po cztery epizody dziennie - właśnie skończyłam oglądać trzynasty. O znakomitości (może nawet wybitności) Damages decydują moim zdaniem postaci - fantastycznie napisane i bajecznie zagrane (Glenn Close wybitna, Zeljko Ivanek niesamowity, Rose Byrne - cóż, czułam, że ona oprócz uroku i urody ma jeszcze talent), ale nie w tym rzecz. Chyba przy okazji Gorączki o tym pisałam: jeśli sensacja wtapia się w życie, mnie mrowi w policzkach. Jeśli zamordowanie narzeczonego głównej bohaterki jest nie tylko elementem kryminalnych puzzli, ale także zwykłą ludzką tragedią. Jeśli żadnemu bohaterowi nie możesz zaufać, choć jednocześnie wzdrygasz się przed potępieniem kogokolwiek, bo jesteś świadkiem zarówno okrucieństwa, jak i słabości każdej z postaci. Widzisz je w momentach gniewu i ukojenia, pychy i litości, widzisz je na przesłuchaniach, w biurze i przy rodzinnym śniadaniu. No i poza tym, kurna, to jest bardzo złośliwe, ironiczne. A intryga poprowadzona po mistrzowsku. I to by było na tyle. Zdarza się i tak.
[ Dodano: Sro Maj 06, 2009 20:31 ]
Właśnie zakończyłem moją przygodę z tym serialem (tzn. skończyłem oba sezony) i nie powiem - wciąga i to bardzo. Trzeba jednak przymykać oczy na naciągane rzeczy, zwłaszcza w sezonie drugim, gdzie (przede wszystkim w ostatnim odcinku) nonsensy kumulują się ze zdwojoną prędkością światła. Dodam jeszcze, że po prostu uwielbiam to jak twórcy połączyli wątki wszystkich postaci, tak jakby w Nowym Jorku mieszkało zaledwie kilkadziesiąt osób. Prawie jak w naszym rodzimym "Klanie", wszyscy znają wszystkich
Dodam też, że czasem aż śmiać mi się chciało od tych wszystkich bullshitów, crapów i innych takich dupereli. Ok, rozumiem - nie można przeklinać, ale kto używa takich słów? Jestem wyznawcą takiej teorii, że jeśli nie można przeklinać, to się nie mówi nic, a wręcz nienawidzę, kiedy ze względu na tę restrykcję używa się takich zabawnych zamienników, które niby są przekleństwami, ale tak naprawdę nimi nie są. Jakoś np. w "Z archiwum X" też nie można było używać słowa 'fuck', ale nie zastępowano go jakimiś śmiesznymi zamiennikami, tylko po prostu nie przeklinano. Efekt był o stokroć naturalniejszy, ale to już historia na inny topic
Wracając do tematu pomysł na serial jest bardzo przedni, ale wykonanie bez szału. Zdjęcia są jak z drugoligowej telenoweli (po co te rozjaśnienia? jedynie w retrospekcjach i futurospekcjach kolorystyka wyglądała w miarę normalnie), reżysersko też miałbym sporo zastrzeżeń (jedynie zadowalający pod tym względem był pilot, ale wiadomo - Allen Coulter jest w miarę niezłym reżyserem). Jednak serial broni się miejscami niezłym scenariuszem i świetną obsadą. Dlatego jeśli przymknie się oko na parę rzeczy, to serial można oglądać z przyjemnością. Aż ciekaw jestem jakby to zrobiło HBO, bo pomysł był bardzo fajny, a i obsada świetna, może poza Rose Byrne, którą niby lubię, ale czasem nie dawała rady i mówiąc krótko średnio jej wychodziło bycie wiarygodną w tej (zwłaszcza w drugim sezonie) dość trudnej roli. Jednak przy takiej konkurencji, to i tak nie miała szans. Wiadomo, Close świetna - zwłaszcza w pierwszym sezonie. W drugim aktorsko nie spuściła z tonu, ale scenariusz sprawia, że jej postać traci rąbek tajemnicy i staje się nawet nieco irytująca. Dlatego bardziej polubiłem Ivanka za sezon pierwszy i Williama Hurta za drugi. Ted Danson też niczego sobie, zwłaszcza, że dawno go w niczym nie widziałem. Na minus za to Marcia Gay Harden, która niby aktorsko prezentowała przyzwoity poziom, ale wyglądała jakby się najadła za dużo czekoladek - nieładnie się ta kobieta starzeje i operacje plastyczne jej w tym niestety nie pomagają.
Cóż, pozostaje czekać na sezon trzeci, ale czarno to widzę, chyba, że spróbują jakiegoś innego podejścia.
Damages będzie lecieć na Polsacie jako.. Układy.
Dobra, jestem po pierwszym sezonie. Powiem tak: serial swietny jest. Intryga ujęła mnie swoją prostotą; w napięciu utrzymuje umiejętne dawkowanie informacji, nie zaś - na szczęście - twisty co pięć minut. Tutaj wszystkie potencjalne przekrętki wcześniej czy później okazują się zmyłą. Bałem się przez chwilę, (zwłaszcza po zakończeniu odcinka jedenastego) motywu w stylu "zabił kamerdyner", na szczęście z tego również zręcznie wybrnęli.
Aktorsko to absolutnie pierwsza liga, Close gra w sumie rolę życia, Ivanek i Denson nie zostają w tyle. Rose Byrne początkowo nie miała za bardzo co grać, ale od połowy sezonu jej postać rozwinęła się; w ostatnich odcinkach nie odstaje od Close. No i wygląda prześlicznie.
Co do warstwy obyczajowej - słowo w słowo zgadzam się z Artemis. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że przyczyny zerwania bardziej mnie obchodzą niż wątek kryminalny. mamy tu również kilka mocno emocjonalnych scen: rozpoznanie zwłok, Close zmagająca sie z własnymi demonami...
Dołaczam do rekomendujących.
Cholera, drugi sezon jest kapitalny, jak dla mnie jeszcze lepszy od pierwszego, wciagnal mnie bez reszty. Intryga jest tak zlozona i przy tym tak swietnie rozpisana, ze scenarzystom nalezom sie poklony. No i serial ten jest w dalszym ciagu swietna okazja, zeby podziwiac dojrzale aktorstwo na najwyzszym mozliwym poziomie - castingowcy odwalili tu naprawde kawal swietnej roboty, dopasowujac roznych, mniej lub bardziej znanych aktorow, do swoich bohaterow.
Mialem kilka spostrzezonych wad, ktore poczatkowo chcialem opisac, ale doszedlem do wniosku, ze w obliczu ekscytujacej intrygi, fenomenalnego scenariusza i wysmienitego aktorstwa tego serialu, jawia sie one jako pierdolki. Moze kiedy indziej.
Marginesem - mala ciekawostka dla fanow The Wire. Tutaj Freamon i Rawls wspolpracuja ze soba. A Rawlsa mozna ponownie zobaczyc odzianego w damskie fatalaszki.
Zobaczyłem sobie pierwszy odcinek pierwszego sezonu i... jest bardzo dobrze. Czuć, że będzie co oglądać. Sytuacja troche dziwna, bo już troszke zdążyłem sie przyzwyczaić do długaśnych seriali HBO których genialność doceniam dopiero po paru ładnych odcinkach a tutaj parę minut, garść kapitalnych scen i już dokładnie wiemy jakiej jakości potrawy spróbowaliśmy. Jakuzz - pisałeś na pierwsze stronie o rozwlekłości... Nie wiem jak następne odcinki, ale pilot jest tak intensywny i bogaty w wydarzenia, że gdyby go rozszczepićna jakieś 3 odcinki to i tak byłoby dobrze. Pierwszy odcinek jest tak zrobiony, że gdyby w takim tempie rozgrywały się kolejne odcinki to serial skończyłby się po jakichś 5(no chyba że ma jakąś mega skomplikowaną intryge). Dla mnie było nawet troche za szybko, żadnego poważnego wprowadzenia, tylko od razu skok na głęboką wodę - zastraszenia, zwolnienia i takie tam. W ogóle byłe teżtroche zdziwiony formą, bo spodziewałem się czegoś bardziej wyciszonego, spokojnego, a tu i muzyka dosyć mocna, agresywny miejscami montaż. Jest dobrze, widać, że scenarzyście mająłeb na karku - tak ładnie zarysować dylematy postaci, które mają 20 minut czasu na ekranie to sztuka. Oj czekam na resztę.
Nie zawiedziesz się. Tempo wprawdzie nieco zwalnia w dalszych odcinkach (powraca dopiero w absolutnie rewelacyjnych trzech ostatnichepizodach), ale to nie jest żadna wada, bo dzięki temu możemy poznać postaci z kilku różnych stron. Z perspektywy czasu przyczepiłbym się jedynie do wąku "other girl" bo to ewidentny przedłużacz jest - no, ale dzięki temu kilka fajnych scen otrzymujemy, wiec nie jest źle. Także enjoy.
Swoja droga mala ciekawostka dla tych, ktorzy o tym nie wiedzieli. W drugim sezonie creepy speca od brudnej roboty zagral Darrell Hammond, gosc, ktory legitymuje sie (a wlasciwie legitymowal, bo w z koncem zeszlego seoznu odszedl od ekipy Michaelsa) bodajze najdluzszym stazem w SNL z wszystkich wystepujacych tam aktorow. Co ciekawsze, w trzecim sezonie Damages ma zagrac inny znany komik, Martin Short.
Skończyłem pierwszy sezon. Dołączam się do wszystkich pochwał. 9,5/10. Jak narazie chyba drugi najlepszy serial jaki oglądałem. Rozumiem, że 2. sezon skończony, a 3. jest w planach, czy już koniec?
Czy ktoś z taką twarzą może źle zagrać adwokata multimilionera? Najlepsza postać w serialu.
Dwa czynniki złożyły się na sukces pierwszego sezonu Damages: aktorstwo na najwyższym poziomie oraz scenariusz oparty na niedopowiedzeniach i ciągłym mamieniu widza. Twórcy w drugim sezonie postanowili najwyraźniej przeskoczyć samych siebie - i moim zdaniem przedobrzyli.
Po co zatrudniać trzech bardzo znanych aktorów (plus kilku mniej znanych ale dobrych), skoro nie ma się pomysłu na rozpiskę postaci? Hurt, Olyphant, Harden - gorące nazwiska o sporej aktorskiej reputacji, a i tak żadne z nich nawet nie zbliżyło się do poziomu Ivanka i Dansona z pierwszego sezonu. Hurt zagrał tak, jakby ciągle był na jakiś dragach, ta jego anemiczność momentami aż śmieszna była. Harden i Olyphant olali sprawę; zasadniczo ich postaci mógł zagrać ktokolwiek. Liczyłem, że przeciwnikiem Patty będzie ktoś na miarę Frobishera, czyli postać mocno niejednoznaczna i wzbudzająca mimowolną sympatię - a dostałem typowego burackiego Szefa Złej Korporacji. Sama Patty również mocno niedorobiona była: w pierwszym sezonie kłamała, manipulowała i robiła ludziom wodę z mózgów, a tutaj co? Cztery razy ochrzaniła Ellen? Synkowi raz dała popalić?
No i sama fabuła; aż do ostatniego odcinka wszystko w miarę się zazębia (wyjąwszy postać Frobishera, którego można by wyciąć bez żadnej szkody dla całości) - ale ostatni epizod, jak to kolega Mental mówi, podpada pod autoparodię. Nagle wszystko okazuje się być częścią Wielkiego Planu, wszystkie główne postaci wychodzą bez szwanku, zero stresu. W finale pierwszego sezonu wszystkie wątki rozwiązały się w sposób wiarygodny i przede wszystkim PROSTY, poza kryminalnymi puzzlami ważna była psychologia postaci i ich relacje między sobą. Tutaj zaś dowalili jakże modnego ostatnio twista. Nie wspominam już nawet o tym, że poza odcinkiem wujka Pete'a praktycznie nie było zadnych scen oddziałujących bezpośrednio na emocje widza, żadnej próby głębszego ukazania traumy dręczących poszczególne postaci. Brakowało mi również eleganckiego, klamrowego sposobu konstrukcji fabuły - trzy futurospekcje spinające odcinek w całość. Tutaj flashforwardy wrzucone są "dla zasady", i, mam wrażenie, bez nich również można by się obyć.
Drugi sezon Damages to ciągle przykład inteligentnej rozrywki, jednocześnie jednak cierpi on na syndromu sequelozy - "dwa razy szybciej, dwa razy więcej". Ogląda się to nadal świetnie, ale - przynajmniej dla mnie - "to już nie to samo".
a na zakończenie promo sezonu trzeciego. Campbell Scott, no, no, no...
nie ma się pomysłu na rozpiskę postaci?
Jak to nie ma? Watek kazdego z bohaterow zostal poprowadzony w sposob przemyslany i precyzyjny.
Zacznę od końca: w pierwszym sezonie nie było twistów jako takich, fabuła była wbrew pozorom bardzo prosta, logiczna i wiarygodna. Zaskakiwał - w moim przypadku przynajmniej - sposób opowiadania (bardzo powolne dozowanie informacji) oraz fakt braku przewrotki na końcu. Domyśliłem się praktycznie wszystkiego gdzieś w połowie sezonu, ale cały czas myślałem, że to zbyt proste jest i scenarzyści czymś mnie jeszcze zaskoczą. W sezonie drugim końcówka to już przykład scenariuszowego efekciarstwa i braku odwagi na zakończenie sezonu unhappy endem; no, ale to już tylko moja opinia Nie czepiałbym się, gdyby Spoiler:
Patty zatriumfowała, a Ellen skończyła w więzieniu.
. Gwoli ścisłości: co do pozostałych odcinków zarzutów nie mam.Odnosze wrazenie, ze w duzej czesci ogladales ten serial na fast-forwardzie
Serialu na fast forwardzie nie oglądałem. W pierwszym sezonie mieliśmy takie sceny jak:
Spoiler:
- Katie rozpoznająca zwłoki brata
- Ellen odwiedzająca mieszkanie po morderstwie
- kryzys psychiczny Patty w ostatnich odcinkach
W drugim sezonie w większości przypadków wydarzenia spływają po bohaterach jak po kaczce. Przyznaję, w poprzednim poście nie wziąłem pod uwagę wątku śmierci żony Purcella oraz sceny w szpitalu w pierwszym odcinku. Ale niczego więcej naprawdę sobie nie przypominam...
Nie moznaby.
Możnaby. Spoiler:
W tym sezonie Frobisher pełni dwie funkcje fabularne: jest sojusznikiem Patty oraz solą w oku Brodacza. W pierwszym przypadku (abstrahując już od tego, że ich porozumienie mocno naciągane jest) można by go zastąpić choćby tym facetem, którego Claire podpuszczała przeciw Kendrickowi. Drugiego przypadku by nie było, gdyby nie ten pierwszy.
W konfrontacji Kendrick - Frobisher moim zdaniem zwycięsko wypada Arthur. Jest on osobą bardziej niejednoznaczną, ma w sobie wiele cech wzbudzających sympatię i nie potrafiłem go jednoznacznie potępić. W przypadku Kendricka takich wątpliwości nie miałem. A co do Pella - on akurat mi się podobał
Jestem po pilocie i powiem, że ho hooo. Wrażenie spore. Glenn jest po prostu w*jebana w kosmos. Po tych 50 minutach od razu wwala się do mojej 5 ulubionych kobiecych postaci w tv. Scena z taksówce, gdzie proponowała Ellen wypad do restauracji jednocześnie zwalniając kolesia... :wow:
Zresztą aktorstwo generalnie jest na wysokim poziomie. Bardzo wysokim. Scenariusz też niczego sobie, przyznam że pod koniec odcinka byłem nieźle zdziwiony. Wszystko niedopowiedziane, zakłamane, powoli przedstawione. Mniam.
Mam nadzieję, ze będzie tylko lepiej. Już ostatni zawód na Breaking Bad mi wystarcza (b. dobry pilot i później tylko gorzej. Aczkolwiek 2gi sezon czeka jeszcze).
Jedyne co mi średnio pasowało to muzyka. Nie, że mam coś do doboru utworów, czy też dobrej czołówki. Po prostu zbyt często moim zdaniem używana i nachalna, powtarzalna. Powinna się wpasowywać, być w tle. A przykuwała za dużo mojej uwagi.
Nie czytałem powyższych komentarzy, żeby przypadkiem nie przeczytać spojlerów. Ja oglądam obecnie sezon 1 w Polsacie i serial bardzo mi się podoba. Intrygujący, tajemniczy, pełen niedopowiedzeń, z dobrze przemyślanym scenariuszem i bardzo dobrą grą aktorską (szczególnie Rose Byrne i Glenn Close). Na razie jeszcze za wcześnie, by zaliczyć go do ulubionych seriali, ale ma duże szanse.
Skończyłem pierwszy sezon - było super. Największe wrażenie zrobił na mnie Ted Danson którego z początku uważałem za błąd obsadowy, tak teraz jestem zaskoczony jego grą. W końcu role dramatyczne to nie coś co gra na co dzień. Dalej - świetna Rose Byrne, ale gdzieś tak od 5 odcinka bo wcześniej nie miała NIC do grania. Na minus - aktorka grająca Katie, okrutnie mnie irytowała.
O świetnie zbudowanej intrydze, napięciu, kilku fajnych twistach i 'kopiącej jajniki' Glenn Close nie będę pisał bo wszystko to zostało napisane ; )
Zasiadam do sezonu drugiego. Wprawdzie Jarod mówi mi że Hurt zagrał do dupy ale kto by mu tam wierzył
Ja niedawno skończyłem drugi sezon i mam mieszane uczucia, wszystko jest niby prawdopodobne, jednak pod koniec to jeden twist robi wcześniejszego w konia i zamiast oglądać działanie machiny spiskowej to przyglądamy się maszynie do produkcji twistów. Naprawde sobie mogli scenarzyści co nieco odpuścić, bo zilustrowanie tezy, że każdy kto zacznie kombinowanie źle skończy, bo znajdzie się na niego sprytniejszy i z lepszymi kontaktami wróg się twórcom udało, więc nie rozumiem po co brnęli tak daleko. W takim wypadku mogliby obrócić wszystko jeszcze 4 razy i wyszłoby na to samo.
Ogólnie pierwszy sezon lepiej oceniam, chociaż drugi był również emocjonujący wielce i się bardzo przyjemnie oglądało.
Co do obsady to wg mnie Donson właśnie obniżył loty, ale to może przez to, że jego postać w drugim sezonie jest taka dziwna. Hurt? Jego Daniel jest wkurzający, ale raczej fajnie przedstawił niepewnego, troche zabłąkanego gościa wplątanego w rozgrywkę, w której w jakimś sensie rozdawał karty, ale nie umiał w nią grać.
No no no... jestem po pierwszym odcinku trzeciego sezonu i przyznać muszę, że trochę mnie zatkało. Jak dla mnie jeden z najlepszych epizodów w całym serialu. Powraca klasyczna klamrowa narracja, czyli krótkie futurospekcje powiązane z główną linią fabularną. Aktorskie nabytki wymiatają, ze szczególnym wskazaniem, jak na razie, na Shorta. Intryga zapowiada się naprawdę interesująco (tym razem dochodzenie w sprawie kolesia, który bawił się w system argentyński i rozkradł na giełdzie grube miliardy dolarów). Patty nie jest już taka "rozmemłana" jak w poprzednim sezonie i znowu zaczyna swoje gierki.
No i cliffanger na końcu, po którym myślałem, że zejdę na miejscu.
Pieprzyć Losta.
podpisuje się pod powyższym. sezon 3 wraca do korzeni. odcinek 1 - miazga.
Czy my ten sam odcinek ogladalismy? Jak dla mnie byl on maksymalnie dretwy i nudnawy. O intrydze poki co ciezko cokolwiek powiedziec, podobnie jak o nowym przeciwniku Patty, ktory poki co jest mocno nijaki.
Info dla ludzi, którzy żyją nie tylko Lostem: drugi odcinek trzeciego sezonu dalej utrzymuje bardzo wysoki poziom, tyle, że już bez żadnych szalonych twistów w końcówce. Jest dobrze, oby się ta tendencja utrzymała.
Ale po co te ciągłe odwołania do Losta? Oglądaj sobie Damages i pozwól innym się cieszyć w spokoju z finałowego sezonu Zagubionych :)
Oj żartuję, żartuję Losta przecież też oglądam.
Jestem po trzecim odcinku (swoja droga bodajze pierwszym serii bez zadnych futurospekcji) i powiem tylko tyle, ze jest tak mdlo i dennie, iz zrobie sobie przerwe od trzeciego sezonu. Wroce, jezeli ktos mnie w przyszlosci przekona, ze serial jednak sie rozkrecil i warto. Poki co roznica w stosunku do drugiego sezonu, ktory trzymal w napieciu od pierwszej do ostatniej chwili, jest kolosalna.
Obejrzałem sobie najnowszy (piąty) odcinek i, naszła mnie nagle jedna myśl: panowie scenarzyści , jak na razie, kompletnie nie mają pomysłu na postać Ellen w tym sezonie. Dziewczyna przez te kilka epizodów nie robi kompletnie NIC i nie ma absolutnie żadnego wpływu na przebieg fabuły, a dodatkowo wciśnięto jej chyba najbardziej słaby wątek "prywatny" w całym serialu. Sadząc po futurospekcjach, jakąś tam rolę w końcu odegra, ale jak na razie praktycznie wszystkie jej sceny można by wyciąć bez żadnej szkody dla całości. Coraz mniej mi się to podoba.
Drugi sezon był już wyraźnie gorszy od pierwszego, więc się nie dziwię. Ja też już sobie dałem spokój nawet bez sprawdzania
A Damages się ciągnie i ciągnie. I co z tego, że fabuła jako taka mniej przekombinowana od sezonu drugiego i pozbawiona niemal zapychaczy charakterystycznych dla sezonu pierwszego, skoro takie elementy jak suspens czy budowanie napięcia są nieobecne? Po solidnym trzepnięciu pod koniec ep 1 spodziewałem się, jak to Mental, napisał, powrotu do korzeni, w domyśle - syndromu "k..., co będzie dalej". A tu nici. Postaci również do kitu - Tobin miał potencjał na mniej wkurzającą wersję Purcella, skończył jako nudziarz i pierdoła. Winstone z prawnika - rzeźnika zmienił się w cieniasa, którym Patty manipuluje, jak chce. No ludzie. Oglądam dalej z rozpędu, ale kompletnie pierwotny entuzjazm straciłem.
a ja już nie oglądam 3 sezonu. nie mam siły na te bzdety. niniejszym oświadczam, że tzw. Układy zanotowały najbardziej spektakularny serialowy zjazd po równi pochyłej i upadek na ryj w historii mojego obcowania z serialami.
Heh, a po pierwszym odcinku byliscie podjarani jak cap z trzema palantami.
Ani słowa więcej
Widział ktoś finał trzeciego sezonu? Jeśli tak, mógłby go pokrótce opisać? Ja po wejściu Frobishera w ósmym epizodzie dałem sobie spokój z tym serialem...
Nie wiem czy kogoś to interesuje, ale podano na cudnym filmwebie informację, że Damages zostały wykupione od F/X i powstanie seria 4ta, której nie zamierzam i tak oglądać (3ciej też nie widziałem). Hura.
Co Cię tak zniechęciło? Pamiętam, że początkowo dość entuzjastycznie do serii podchodziłeś...
Tak, to prawda. Sezon pierwszy mi się podobał, sezon drugi - już o wiele mniej (mimo, że Close i tak zachwycała). Po opiniach o trzecim - dałem sobie spokój, bo i tak ledwo wytrzymałem 2gą serię (szczególnie środek).