wika
Ciężko mi uwierzyć, że nikt z forumowiczów nie zapoznał się jeszcze z tą okrzykniętą w US i A najważniejszą tegoroczną premierą serialową opowiadającej o licealnym chórze. Stawiam bardziej na to, że trochę siara się do tego przyznać
Wczoraj zakończyłem oglądanie 13 dotychczas wyemitowanych odcinków i ze zdumieniem muszę powiedzieć, że czekam na następne, mimo, że serial ten ma więcej wad niż zalet.
Aktorsko jest średnio. Matthew Morrison i Lea Michele, którzy grają główne role są mega irytujący, dodatkowo temu pierwszemu ciężko idzie imitowanie śpiewu z playbacku. Z drugiej strony jednak mamy znakomitą Jane Lynch, której postać mógłbym porównać chyba tylko do Ariego Golda z "Ekipy".
Zastrzeżenia można mieć także do scenariusza. Niemal w każdym odcinku sytuacja wygląda podobnie - ktoś odchodzi z chóru, by na końcu uzmysłowić sobie jaki błąd popełnił i do niego wrócić. Przoduje tu postać Finna, grana przez Cory'ego Monteitha, którego niekonsekwencja jest debilnie irytująca.
Do tego można dołożyć jeszcze niesamowicie momentami gejowski klimat i średnio co pół godziny nachalne próby wzruszenia widza. Mimo to jednak, serial oglądało mi się z dużą przyjemnością, głównie dzięki dużej ilości nowszych i starszych piosenek, czasami znakomicie zaaranżowanych, jak np. "Rehab" Amy Winehouse w pilocie.
Jak ktoś lubi musicale (ale bardziej w stylu "Lakieru do włosów" niż "Chicago") to polecam.
opowiadającej o licealnym chórze
Przepraszam, o czym?
Licealny chór = śpiewający licealiści = >20-letni aktorzy grający śpiewających licealistów
Obejrzałem pilota i dałem sobie spokój. Sympatyczne to, ale trochę sztampowe. Główny bohater interesujący, w chórze nikogo takiego nie znalazłem.
Niemal w każdym odcinku sytuacja wygląda podobnie - ktoś odchodzi z chóru, by na końcu uzmysłowić sobie jaki błąd popełnił i do niego wrócić.
No tak, bo niby gdzie można sobie powyrywać 20-letnie laski jak nie w chórze Dla mnie ten serial jest spalony ze względu na tematykę - około-BeverlyHillsowe90210 klimaty już na mnie nie działają.
Sęk w tym, że ten serial to parodiopastisz, a nie zwyczajny serial nastolatkowy. To musical komedia, a nie dramat. Jest przerysowanie, kolorowo i sztampowo, ale twórcy wyraźnie puszczają do widza oko i moim zdaniem bardzo spoko łączy się to ze śpiewaną częścią. To urocze jest i tyle. :) Co prawda przestałem oglądać jakoś po szóstym odcinku, ale to głównie dlatego, że i tak już dużo rzeczy ogladam. Mozliwe, ze kiedys do tego wroce.
Dajcie znać jak wyjdzie odcinek w którym będzie Gaga, wtedy obejrzę.
A ja dalej twardo oglądam "Glee" Nowe odcinki (od 14 wzwyż) całkiem fajne. Mimo, że klimat niby poważniejszy niż w poprzednich to są one też śmieszniejsze.
W ogóle wróżę temu serialowi wieloletnią karierę. Po pierwsze 14 odcinek, po kilkumiesięcznej przerwie zanotował bardzo duży skok oglądalności (z 8 do prawie 14 mln) i ta mimo, że spada wciąż jest na znakomitym poziomie. To co jednak ważniejsze to płyty z muzyką, których na razie wyszło pięć (po 17 odcinkach ). Każda z nich zadebiutowała w pierwszej 10 Billboardu (ostatnia na 1 miejscu). Doszło też do sytuacji w której na liście singli Billboard Hot 100 było 25 piosenek z "Glee". Tak więc podsumowując - kura znosząca złote jaja.
Właśnie stwierdziłem, że muszę w końcu zobaczyć serial "Firefly". a to dlatego, że 19 odcinek "Glee" w reżyserii Jossa Whedona, jest pod każdym względem o dwie klasy lepszy od poprzednich
Duzo szumu wokol tego czegos ostatnio, wiec obejrzalem pilota i po seansie moge z cala pewnoscia stwierdzic, ze do tego nie wroce. Podobaly mi sie aranzacje i generalnie rozumiem, dlaczego ten serial jest obecnie tak popularny, ale posiadana on taki rodzaj humoru, ktorego nie lubie.
a dlaczego jest to Ważny Temat?
Akurat humor i aranżacje piosenek, to w sumie jedyne co mnie trzymało do końca przy tym serialu. Scenariusz był chyba pisany na bieżąco, bo leży i kwiczy. W nie za dużej dawce jednak, produkcja ta jest jak najbardziej strawna, a i zdarzają sie bardzo dobre odcinki.
A ja obejrzałem już dawno - jeszcze przed całym szumem, Globami itd. - cztery pierwsze odcinki i owszem, jest to sympatyczne, fajne postaci (a i tak Jane Lynch miażdży ich wszystkim, jej postać jest kapitalna), humor. Problem w tym, że mimo iż musicale lubię, to jednak chyba nie do tego stopnia, co większość Amerykańskiej widowni. W USA uwielbia się musicale, więc sukces serii był do przewidzenia - szczególnie zwróćcie uwagę jak dziennikarze przyznający Złote Globy zawsze starają się je doceniać, nie zawsze słusznie: nominacje dla Mamma Mia, Upiora w Operze, Across the Universe itd., które są ogólnie raczej ignorowane przez większość nagród filmowych. Jednak dla mnie oglądanie 40-minutowego musicalu przeplatanego szkolnymi perypetiami to jednak mała strata czasu; nie kręcą mnie przerywniki w fabule polegające na śpiewaniu losowej znanej piosenki muscialowej, to zwyczajnie nie moje klimaty. Rzecz na pewno fajna dla tych, którzy naprawdę uwielbiają musciale, ale ja się widocznie do tej grupy nie zaliczam...