wika
Ha ! Właśnie skończyłem oglądanie pierwszego sezonu tegoż serialu. Sam początek zapowiadał się bardzo obiecująco. Czarny humor, gadające trupy, tajemniczość Brendy... im dalej jednak w las tym dalej seria odchodzi od tego na rzecz relacji między bohaterami zamieniając się stopniowo w Modę na sukces z kostnicą w tle. Przeraziłem się, gdy dowiedziałem się, że istnieje już pięć sezonów i nie wiem czy kontynuować oglądanie, czy też darować sobie i przeznaczyć ten czas na coś innego.
to jest najwybitniejszy serial jaki kiedykolwiek powstał
Moda na sukces z kostnicą w tle? Co?
Może jakiś inny serial oglądaliśmy... Ja się od razu do SFU nie przekonałam, musiałam pierwszy sezon dwa razy obejrzeć, ale teraz...
Jestem w połowie czwartego sezonu. To, co robią na ekranie Rachel Griffiths (BRENDA! BRENDA! BRENDA!), Lauren Ambrose, Frances Conroy, a na dalszym planie - Joanna Cassidy, Kathy Bates i Patricia Clarkson, to jest MISTRZOSTWO ŚWIATA.
Vicodin, anyone?
Ja oglądam fragmentami, jak jest to jest, ale jakoś nie tęsknię, chociaż po ostatniej rozmowie z Artemis jakoś nabieram chęci naobejrzenie w calości - odcinek pod odcinku
Ja przez pierwsze trzy odcinki trzeciego sezonu tak tęskniłam za Brendą, że nic innego mi się oglądać nie chciało - chciałam tylko, aby Bren wróciła :). Więc przywiązanie jest... Wczoraj też oglądałam odcinek, w którym Ruth i George jadą "na skamieliny" (a Ruth jest odwodniona ;))) i trafiają ostatecznie do Sarah i Bettiny. Jak zobaczyłam Bettinę w drzwiach, to od razu zaczęłam się śmiać, bo mi się przypomniało, jak to z Ruth Arthura podglądała. Więc już - prawie rodzina...
Właśnie skończyłem oglądać pilota. Myślałem, że będzie bardziej zabawnie niż dramatyczne (kilka rozwalających scen a reszta jest trochę przyciężkawa). Obsada jakoś nie powala. Wkurza mnie brzydka Rachel Griffiths i zawiodłem się gdy przeczytałem, że ma większą rolę. Podoba mi się Michael C. Hall, który nadaje sie do roli geja- imho mocny punkt obsady (podziwiam jego talent aktorski gdzie mimo specyficznego wyglądu potrafi zagrać różne postacie- Sfu i Dexter).
Fajne gadające trupy, świetna czołówka i genialne reklamy (przypominające mi trochę te z 'Dzień Świra')... tyle na razie mogę powiedzieć o Sfu.
ale uważaj, do tego typu seriali potrzebna jest wieksza niż zwykle cierpliwość. to dramat, który z każdym odcinkiem odsłania coś nowego o bohaterach. Poza tym nie ma jako takiej akcji wyraźnie pchającej wszystkie wątki w jedynym wiadomym celu. To znaczy cel jest [najlepsze są odcinki końcowe 5 serii], ale żeby go dostrzec, nie można SFU chłonąć jak każdy inny serial. On działa na innych falach, które nie każdy odbiera.
Wkurza mnie brzydka Rachel Griffiths i zawiodłem się gdy przeczytałem, że ma większą rolę.
"Zawiodłeś się"? Griffiths nie jest brzydka, jest nawet piękna na swój sposób (zobaczysz, jak Lauren Ambrose wyładnieje!), poza tym, Brenda to fascynująca postać.
And stealing scenes left and right is Rachel Griffith's Brenda, a mystery woman with an outlandish backstory who meets Nate on a plane, has sex with him at the airport, and infiltrates his life. Like Brenda herself, Six Feet Under is fascinating--and highly addictive. ;)
http://www.youtube.com/watch?v=3E4dbewE34k - tu masz pełną wersję trailera czwartego sezonu... z Brendą oczywiście.
EDIT: minuta pięćdziesiąt w podanym teledysku. CUDO!
wiem, wiem... jestem po 1 sezonie..
kocham ją
Wszyscy kochają Brendę. Zobaczysz w drugim sezonie ;)
a Lauren Ambrose nie jest taka brzydka, ma specyficzną urodę
W 3-4 sezonie robi się po prostu przeurocza. No i ma wspaniałe włosy. Swoją drogą, polecam stronę HBO i dział Claire's artwork...
http://www.hbo.com/sixfeetunder/artwork/
http://www.hbo.com/sixfee...artwork11.shtml - jakby co, to to zdjęcie jest "puste" :)
Nate i Brenda:
>>>
- Wow, this is kind of racy.
- Hey, no!
- Is that your novel?
- I don't know what it is yet.
- When do I get to read it?
- When it's ready, if it's ever ready.
- Well, who's Christina? Is that your fictional alter ego? Your Holden Caulfield?
- She's more like my Humbert Humbert. You know, my Constance Chatterley. She's like Hermione in the Harry Potter books.
- What would you rather have: some overly-educated gasbag like Trevor... or a semi-literate fuck machine like me? Come on.
- That's a no-brainer. No pun intended.
<<<
To jeden z lepszych odcinków - numer 6 w 2 sezonie (robię sobie przerwę na ciotkę Sarah). Vicodin, anyone?
Wielka chwila. Skończyłam ostatni odcinek. Słodko-gorzko, ale optymistycznie.
najlepszy odcinek najlepszego serialu świata. bo tak.
A wlasnie, ze nie ;)
S P O I L E R Y
Moja ulubiona trojka:
3 sezon, odcinek 10
"Everyone leaves"
Odcinek, w ktorym wiele sie dokonuje pomiedzy Brenda a Billym. Komedia przeradza sie w tragedie, kladac gleboki cien na przeszlosci i przyszlosci Chenowithow. W bonusie rewelacyjny dialog pomiedzy Ruth i Arthurem na temat seksu.
5 sezon, odcinek 9
"Ecotone"
Smierc Nate'a - w takich a nie innych okolicznosciach, po takiej a nie innej rozmowie z Brenda; czysta gorycz, cierpienie czy skurwysynstwo? Esencja "SFU". W przerwach wyprawa Ruth z fryzjerem, i chyba najlepsza w calym serialu komediowa wizja, kiedy to Fisher strzela do wszystkich swoich facetow.
2 sezon, odcinek 6
"In Place of Anger"
Ze wzgledu na moja slabosc do ciotki Sarah. Scena przy stole z niezapomnianym "vicodin, anyone?", i koszmarnie gorzka historia dwoch siostr O'Connor. Aha, no i szkoda, ze z planow pisarskich Brendy nic nie wyszlo :(
Zdarza sie.
To jeden z lepszych odcinków - numer 6 w 2 sezonie
Właśnie obejrzałem. Genialny odcinek!
I ten Rosjanin nalewający polską wódkę - bezcenny
Nie "ten Rosjanin", tylko Nikolai :P
Wiem, wiem... jedna z najśmieszniejszych postaci w serialu
i ten jego akcent
Z mezczyzn Ruth moim ulubiencem- i jedna z najfajniejszych drugoplanowych postaci - jest Arthur, ktory pojawia sie w sezonie 3.
"Bardzo mi na tobie zalezy, Ruth. Potrzymajmy sie za rece".
skończyłem 2 sezon.
achhhhhhhhhhhhhhhh...
świetny serial, ale trzeba przyzwyczaić się do bohaterów
Najlepsze postacie: Ruth + jej siostra, Nikolai i psycholog Clarie
Najgorszy wątek: Claire i Gabe (zresztą wszyscy jej faceci są beznadziejni)
Billy Chenowith beznadziejny?
Billy Chenowith beznadziejny?
świetny aktor i świetna postać, będzie w dalszych sezonach (tzn. skończyłem drugi) ?
Oczywiscie! W 3 bedzie gral kluczowa role w jednym z najlepszych odcinkow serialu :)
EDIT: nie cytuj posta znajdujacego sie tuz nad twoim :)
Po obejrzeniu 3 sezonu już mogę powiedzieć, że to najlepszy i najambitniejszy serial w historii telewizji. A 3 sezon jest tak genialny scenariuszowo i aktorsko dobrany, że można oglądać cały dzień 1 odcinek. Imho jak na razie to najlepszy sezon (serial z odcinka na odcinek jest coraz lepszy). Finał sezonu, wyreżyserowany przez Alana Balla jest najlepszym odcinkiem serialu- ostatnie 5 minut to czysty geniusz (jazda samochodem Natea, płacz ojca i scena w drzwiach Brendy).
Na koniec dialog z odcinka 12 (scena na ‘plaży’) :
- Lisa, gdzie jesteś?
- Tutaj... A ty gdzie jesteś?
- Nie wiem. To nie wyszło tak, jak chciałem. Chciałem cię kochać. Kochałem cię. Czułem, że zaczynaliśmy. Wiem, czuję to całym sercem… Czuję, że miałem jedyną w życiu szansę i spieprzyłem ją.
- Nate.. Nie jestem szansą, jestem osobą.
Geniusz.
It's perfectly normal to live in a bomb shelter.
http://www.youtube.com/wa...feature=related
nie moglam sie powstrzymac od wrzucenia tu tego klipu. esencja ruth!
http://www.youtube.com/wa...feature=related
claire ;)
Kurde.. Artemis, właśnie sobie powtarzam 3 (najlepszy) sezon
4 jest najlepszy. a nie, bo jednak 3. 5. ale w 2 jest ciotka sarah. a w 1 wszystko sie pieknie rozkreca. kurde, calosc jest genialna i juz:)
Moim zdaniem najlepsze są pierwsze dwa sezony, a trzeci właśnie jest najsłabszy. Lubię też bardzo piąty sezon.
4 jest bardzo wazny jezeli chodzi o rozwoj claire - a claire jest z wielu wzgledow bardzo wazna dla mnie postacia;). na niekorzysc 3 moze swiadczyc nieobecnosc brendy w pierwszych dwoch odcinkach, ale potem wszystko "wraca" - no i problemy malzenskie nate'a sa, a jakze. "everyone leaves", najlepszy odcinek serialu, takze pochodzi z 3 serii. no i jest najlepsza koncowka, prawdziwa bomba - porownywana z masterskim zakonczeniem calosci.
A właśnie.. jak oceniacie finał serialu? Uważacie że godnie kończy te wspaniałe sezony?
Mnie zaskoczyła. Lekko z humorem, lekko z specjalną dawką kiczu, lekko wzruszająco. Wspaniały i ciekawy mix;)
I boskie pożegnanie rodziny z Claire, bo my płaczemy i żegnamy się razem z nią.
Zakończenie jest poruszające śliczne itp. itd., ale pokazuje niestety niekonsekwencję twórców. To nie miał być serial o szczęśliwym zakończeniu, żyli długo i szczęśliwi itp., a takim się stał... Przez pięć sezonów twórcy pokazywali nam jakie życie jest smutne i niesprawiedliwe z niesamowitym realizmem i dosadnością, a na koniec odwrócili kota ogonem i mówią 'wcale nie musi tak być'. Ostatni odcinek mogli sobie twórcy podarować i też by było dobrze, ale oni chcieli historię zamknąć definitywnie. Z początku bardzo podobało mi się to zakończenie i dalej je lubię właśnie przez to, że aż łezka leci jak się to ogląda, jednak uważam, że twórcy mogli pójść w innym kierunku...
Zresztą i tak to nie zmienia faktu, że SFU jest serialem wielkim oraz niesamowicie mądrym i wartościowym.
eee... w ostatnim odcinku wszyscy umieraja. (pamietaj, ze "szesc stop pod ziemia" jest opowiescia o konfrontacji ze smiercia). fakt - moim zdaniem kolory i fajna sia troche slodza, ale kurde, pokazano tam najwazniejsze momenty w zyciu tych ludzi, to, co zostaje, to, co sie pamieta - czyli sluby etc.; ale smierc... trudno powiedziec, by to bylo "szczesliwe zakonczenie". ono jest slodko-gorzkie: i tak wszyscy kiedys umrzemy. keith ginie tragicznie... czyz nie?
Kiedy Keith ginie płakałem... ze śmiechu
Rozwaliła mnie ta scena i tragiczna ona nie jest.
Jeśli chodzi o końcówkę to zgadzam się z Artemis. To nie jest zdecydowanie happy and, wręcz przeciwnie.
eee... zastrzelili faceta. happy end?
Pewnie, że happy. Claire dożyła sędziwego wieku, jako spełniona pani fotograf. Reszta rodziny Fisherów też żyła długo i raczej szczęśliwie. Cóż z tego, że wszyscy pomarli? Przecież wiadomo, że każdy umrzeć musi, ale mi chodzi o czas... nie licząc Keitha to prawie wszyscy dożyli bardzo sędziwego wieku... co w tym niehappy?
Oczywiście żeby nie było to SFU jest moim ulubionym serialem, a tu wychodzę na gbura ;P Z jednej strony fajnie się to taką klamrą zamyka i dowiadujemy się końca wszystkich bohaterów, a z drugiej zabrakło trochę finezji, a i może to wszystko niepotrzebne, bo po co nam to wiedzieć... Wystarczyłoby może jakby się serial zakończył śmiercią Nate'a... Szczerze mówiąc to sam nie wiem. Po obejrzeniu całości serialu (już ponad półtora roku temu) byłem wprost zachwycony, choć przyznaję, że parę rzeczy, zwłaszcza w trzecim sezonie, mnie irytowało, jak dupowate zachowanie Nate'a (całkiem inne od tego ze wcześniejszych sezonów), marginalna rola Brendy i przede wszystkim dość chamskie (i jak Alan Ball przyznał wymuszone) rozwiązanie z 'powrotem do życia' Nate'a. Jednak w 4 i 5 sezonie znów wszystko było tak jak należy. Tak więc ja po obejrzeniu serialu nie dostrzegałem w nim praktycznie żadnych wad, ale teraz wydaje mi się, że coś tak surowego i bezkompromisowego można było jednak zakończyć w mniej konwencjonalny sposób.
Pewnie, że happy. Claire dożyła sędziwego wieku, jako spełniona pani fotograf. Reszta rodziny Fisherów też żyła długo i raczej szczęśliwie. Cóż z tego, że wszyscy pomarli? Przecież wiadomo, że każdy umrzeć musi, ale mi chodzi o czas... nie licząc Keitha to prawie wszyscy dożyli bardzo sędziwego wieku... co w tym niehappy?
eh, pytalam picka (sic!) co jest zabawnego w smierci keitha:)
edit: keith musial zginac smiercia macho.
nie licząc Keitha to prawie wszyscy dożyli bardzo sędziwego wieku...
trudno aby wszyscy w rodzinie mieli tetniaka lub gineli, przypalajac papierosa w samochodzie...
z drugiej zabrakło trochę finezji, a i może to wszystko niepotrzebne, bo po co nam to wiedzieć...
chodzilo o definitywne zamkniecie serialu, i o motyw smierci wlasnie. to jest jakby pogodzenie z mysla, ze wszyscy kiedys umrzemy... ja tak to odbieram.
inna sprawa, ze nie lubie kolorystyki koncowki. i nie lubie brendy u boku nowego faceta. to mi sie nie klei. nate byl ostatecznoscia.
dupowate zachowanie Nate'a (całkiem inne od tego ze wcześniejszych sezonów)
co konkretnie?
dość chamskie (i jak Alan Ball przyznał wymuszone) rozwiązanie z 'powrotem do życia' Nate'a.
masz linke do tej wypowiedzi balla? ciekawa jestem. mi sie to dosyc przemyslane wydalo - nate trafia na druga strone... i wraca.
ale teraz wydaje mi się, że coś tak surowego i bezkompromisowego można było jednak zakończyć w mniej konwencjonalny sposób.
kolorystyka!
Ok, może jestem inny, ale w tej kolorystyce i konwencji mnie ta krótka scena rozbawiła, bo była inna niż wszystkie
3 sezon jest najlepszy głównie z powodu nowej postaci Nate'a. Człowiek, który się stoczył.. pałcze, pije i pieprzy. Jednak ta postawa nie mogłaby się ciągnąć dłużej niż jeden sezon, więc musieli przywrócił tego lepszego Nate'a.
Albertino, jeśli uważasz, że w zakończeniu 'zabrakło trochę finezji' to jak według Ciebie powinni postąpić twórcy? Zakończyć serial na samej śmierci Nate'a (wtedy byłoby standardowo- tzn. główny bohater ginie na końcu)?
3 sezon jest najlepszy głównie z powodu nowej postaci Nate'a. Człowiek, który się stoczył.. pałcze, pije i pieprzy. Jednak ta postawa nie mogłaby się ciągnąć dłużej niż jeden sezon, więc musieli przywrócił tego lepszego Nate'a.
przywrocili - w piatym sezonie
Tak naprawdę to ja nie jestem takim wielkim przeciwnikiem tego zakończenia. Sam sie bardzo na nim wzruszyłem, jednak nie mogę ukryć moich wątpliwości. Najlepiej będzie jak ponownie obejrzę cały serial
Co do tej wypowiedzi Balla to chodziło mi o to, że początkowo Ball wymyślił sobie dwa sezony, gdzie na końcu Nate miał umrzeć. Tak też był serial napisany, jednak SFU cieszyło się dużą popularnością, a i Ball bardzo swój serial pokochał i kręcił kolejne sezony (na szczęście!). Możliwe, że na piątym by się nie skończyło, ale w okolicach 4 i 5 sezonu seria traciła na popularności i Ball w obawie o to, że HBO może przerwać emisję serialu przed jego ukończeniem, postanowił nakręcić definitywny koniec.
ale w finalnej wersji wyglada to na idealnie skonstruowane - akcenty i napiecie sa tak wywazone, ze naprawde trudno wyobrazic to sobie inaczej:). najwidoczniej dziela genialne tak maja:)
to jest najwybitniejszy serial jaki kiedykolwiek powstał :idea:
blisko. jeden z najwybitniejszych. a już na pewno jedna z 5 najlepszych produkcji od hbo. dziwna sprawa. płytkę z serialem dostałem bez informacji, że to od nich. żeby było weselej, oglądając pilota, przegapiłem logo stacji, więc gdzieś tak do 10 minuty nie byłem pewien, o co kaman. wkrótce jednak wszystko stało się jasne: takich dialogów, takiego pomysłu, poczucia humoru i takich fascynujących międzyludzkich relacji nikt inny nie oferuje. w 2/3 poważny dramat, w 1/3 niewymuszony, pojawiający się jako naturalne dopełnienie wydarzeń humor. jeśli życie bywa komedią, to ta komedia nosi tytuł six feet under. unikat! najbardziej skarnawalizowana historia, jaką widziałem. moja ulubiona postać:
federico diaz (nieprawdopodobny freddy rodriguez). koleś pracuje dla rodzinki fisherów i zajmuje się beznadziejnymi przypadkami - składa do kupy trupy, by później podczas ceremonii pogrzebowej można było wystawić ciało w otwartej trumnie. dla mnie artysta. zawarł pakt ze śmiercią. profanuje ją, wyśmiewa, odziera z tajemnicy - jak błazen, biorący się za rogi z kostuchą. zero respektu. jego bronią jest śmiech.
takie rzeczy tylko w HBO!
Już wiele miesięcy na to czekałam, Mental - Six Feet Under to sztandarowa producja HBO i esencja ich ideologicznego programu. Nikt nie lubi myśleć o śmierci, a Six Feet Under pokazuje umieranie w bardzo przewrotny sposób zakorzenione w codzienności. I to poczucie humoru, ten niesamowity ładunek ironii!
Ostatnio Deina powiedziała, że jak Six Feet Under oglądała, to ciągle jej się podobieństwo pomiędzy Claire i mną nasuwało - taki komplement, że aż się wzruszyłam:). Postaci Alana Balla są tak niesamowicie rozpisane, tak różne, tak prawdziwe, tragiczne i komiczne zarazem, że szczęka opada. Ball zrywa bohaterom kolejne maski, ale zawsze okazuje się, że coś jeszcze jest pod spodem.
Poza tym od jakiegoś czasu poważnie zastanawiam się nad tym, czy moja mama nie jest Ruth.
No wreszcie ktoś odswiezył ten temat...pozwole sobie wkleic to co napisałem jakis czas temu na pewnym forum:
Na Six Feet Under od dobrych paru lat namawiało mnie kilku moich znajomych, jak dotąd bezskutecznie -w sumie nie potrafie powiedziec dlaczego ignorowałem do tej pory ten film i co mnie od niego odpychało. W końcu jednak uległem -obejrzalem wszystkie odcinki w stanie totalnego uzaleznienia, nierzadko zarywając noce do bladego świtu i ogladajac po kilka epizodów pod rząd. Wstrząs, po prostu wstrząs.
O ile ogladając jakis czas temu "Sopranos" nie mogłem ani na chwilę oprzec sie wrazeniu ze patrze na problemy zupełnie obcych mi ludzi, o tyle z Fisherami utozsamiłem sie calkowicie. Nie ma chyba drugiego tak bezpretensjonalnie zyciowego, cholernie emocjonalnego serialu. Praktycznie kazdy zapytany o ten film odpowie "aaa, to ten serial o tej zakreconej rodzinie prowadzacej dom pogrzebowy". Podczas oglądania powoli uswiadomiłem sobie jedno -Fisherowie wcale nie są dysfunkcjonalną ani pokreconą rodziną, oni sa najzupełniej normalni w tym pochrzanionym swiecie dookoła nich, pełnym ludzi skrzywionych przez los i własną psychikę.
O finale nie ma co sie rozpisywac, kto oglądał ten wie -koncowe sceny siedziały w mojej podswiadomosci chyba z kilka tygodni po obejrzeniu, a "Breathe Me" zostanie we mnie juz chyba na zawsze, podobnie jak Nate, i kilka cytatów i scen które wbiły mi sie w pamięć. Jeszcze jedno -nie wiem czy to był jakis omen czy dziwne zrządzenie losu, ze ogladałem ten film akurat teraz, ale praktycznie tydzien po obejrzeniu całosci przydarzyła mi sie przykra smierc w mojej rodzinie. Wiem ze zabrzmi to banalnie, ale wierze ze to wszystko czego nauczyłem sie dzieki tym tygodniom z "Six Feet Under" pomogło mi przezyc to lepiej. I tyle...
"If you think life is a vending machine and that you put in virtue and get back happiness you'll be disappointed"
I never knew the word 'George' could sound so obscene.
odcinek 11 sezony pierwszego. zostałem emocjonalnie roztrzaskany. diaz chyba też, bo po raz pierwszy nie dowcipkował podczas obrabiania zwłok...
Spoiler:
nigdy nie sądziłem, że intymność da się wymieszać ze śmiechem w takich proporcjach.
wiecie co? nie znam osoby, która nie byłaby zachwycona SFU po obejrzeniu całości, do ostatniego ujęcia ostatniego sezonu. Ten zachwyt nie polega tylko na ogólnej fajności - bo niekoniecznie jest fajnie - ale na wyjątkowej komunikacji z widzem. Chyba każdy odnajduje w SFU cząstkę siebie; taką prawdziwą, naturalną, szczerą cząstkę własnej osobowości, osobistych problemów, nadziei, życzeń. I to bez sadzenia banałów. Nie ma drugiego takiego serialu. Są inne, niektóre genialne, ale SFU nie można porównać do żadnej innej telewizyjnej produkcji. Tak jak Twin Peaks - jedyny w swoim rodzaju, którego nawet skopiować nie można.
Mental, to ty dopiero na pierwszym sezonie jestes ? Poczekaj co bedzie dalej, to dopiero poczatki, zapewniam cie ze jeszcze nie raz bedziesz roztrzaskany...
Desjudi ma świętą rację. Ja na przykład na samym początku nie lubiłam ani Claire, ani Davida - z czasem zaczęłam ich kochać. Po prostu. Za ciąg podobnych doświadczeń, zdaje się, że i bliską wrażliwość.
Odcinek z dzieckiem jest genialny.
to, o czym pisze des, można spoko odnieść do niemal każdego serialu hbo. każdy dotyka "istoty" rzeczy, nie wzbrania sie przed niczym, opowiada o najtrudniejszych rzeczach i schodzi najgłębiej jak tylko można w portretowaniu człowieku oraz skrawka rzeczywistości, z którym jest związany. dlatego wkurza mnie, że nie powstał jeszcze żaden rasowy sci-fi z ich logo. podobno szykują fantasy (walka o tron czy coś w ten deseń) pewnie będzie arcydzieło w swoim gatunku, bo już sam tytuł ma w sobie niewypowiedzianą epe.
wracając do six feet under. ostatni odcinek pierwszego sezonu (tak, dopiero pierwszy sezon) jest niesamowity: zaraz po pogrzebie, w tym samym pomieszczeniu, w którym stała trumna, odbywa się imprezka z okazji chrzcin dzieciaka diaza. przed paroma godzinami płakali tu ludzie, a teraz słuchać śmiech pod sam sufit. rodzina w komplecie, bachory szaleją po pokoju, w progu stoi nate ze swoją kobietą, a z wysokości schodów obserwuje wszystko ojciec fisherów. chyba wymiękam ostatnio, bo prawie się pobeczałem jak to oglądałem:)
dla hbo pracowałbym za darmo. dożywotni wolontariat. może przesadzam z tym oddaniem, ale naprawdę kocham ich seriale i kocham te trzy litery, które tworzą logotyp. dreszcz podniecenia przechodzi mi po ciele na sama myśl o ich przeszłych i przyszłych projektach.
dodam tylko, ze finał serialu to najlepsze zakonczenie czegokolwiek ever
10 na 10
podobno szykują fantasy (walka o tron czy coś w ten deseń) pewnie będzie arcydzieło w swoim gatunku, bo już sam tytuł ma w sobie niewypowiedzianą epe.
"Gra o Tron" tak konkretnie i szczerze polecam sięgnięcie po tę książkę w oczekiwaniu na premierę pierwszego sezonu. Jest to cholernie fascynująca, rozbudowana, wielowątkowa historia parahistoryczno-polityczno-przygodowa osadzona co prawda w świecie fantasy, ale zalewu stworów rodem z Tolkiena próżno tam szukać. To co autor serwuje czytelnikom, bezceremonialność z jaką postępuje ze swoimi bohaterami i odwaga w uśmiercaniu osób, które nie miał "prawa" ukatrupić, zapewnia solidną dawkę godnej i diabelnie wciągajacej literatury bynajmniej nie tylko dla miłośników gatunku. Ciekawe co z tego wyjdzie na małym ekranie, materiału wyjściowego jest dość by rozsadzić scenariusz nawet 24-odcinkowego sezonu (a jak rozumiem jeden sezon będzie odpowiadał jednemu tomowi sagii). No ale jak na razie osoba reżysera (Thomas McCarthy) i Peter Dinklage w roli Tyriona pozwalają patrzeć z nadzieją na ten projekt. Aha i dla znających książkę, oto ucharakteryzowany Dinklage:
http://pics.livejournal.com/grrm/pic/0004gbgk
Tyler, piąteczka. Pieśń Lodu i Ognia to najbardziej realistyczna, przemyślana i konsekwentna w konstrukcji świata, postaci i fabuły seria fantasy jaką kiedykolwiek miałem przyjemność przeczytać. nie ma tam tolkienowskich uproszczeń, uwznioslenia, patosu, podziału na dobro i zło, magii pełniącej rolę deus ex machina. Jest brud, krew, przemoc i wszechobecne skurwisyństwo, jednostki wrażliwe i honorowe zginają kark lub giną. czyta się to rewelacyjnie, głównie dzięki temu, że absolutnie nic nie jest tam pewne; w każdej chwili każda postać może zginąć, układ sił na planszy może się przetasować. ekranizacja to jak dla mnie absolutny nr 1 na liście oczekiwanych produkcji.
do moderatora: sugerowałbym założenie tematu o Grze o Tron w dziale serialowym i przeniesienie tam postów mojego i Tylera. dzięki z góry
ja bym chciał poruszyć kwestie, o której chyba nikt dotychczas nie wspomniał, a która - choć drugorzędna w kontekście fabuły - dla mnie stanowi kwintesencję six feet under. każdy epizod zaczyna się od prologu, w którym jesteśmy świadkami śmierci jakiejś osoby. większość zgonów naznaczona jest taką dozą przypadkowości, że: a) aż strach pomyśleć, iż ludzie w ogóle umierają w sposób planowy, naturalny, "przygotowany", jakkolwiek to zabrzmi; b) ledwo co powstrzymywałem uśmiech, oglądając te sceny (do moich faworytów z pierwszego sezonu należy śmierć w wyniku uderzenia w głowę piłeczki golfowej). przy czym od razu prostuję: nie są to motywy z cyklu pokonać przeznaczenie 6 ("ha, ha, ha, ale fajnie zginął"). co więcej, trudno przewidzieć, kogo scenarzyści zamierzają uśmiercić. w prologu występuje zazwyczaj kilku bohaterów i w rezultacie za każdym razem czuje się tak, jakbym recytował jakąś makabryczną wyliczankę. jest w tym sporo zakamuflowanej perwersji. wyjątkiem są sceny, w których umierają dzieci.
ja bym chciał poruszyć kwestie, o której chyba nikt dotychczas nie wspomniał, a która - choć drugorzędna w kontekście fabuły - dla mnie stanowi kwintesencję six feet under.
Może i ten topic ma trzy strony, ale na pierwszych dwóch próżno szukać jakiejkolwiek dyskusji, niestety...
Six Feet Under jest perwersyjnie ironiczne - jak tak o tym myślę, to przypomina mi się inny prolog, ten z Magnolii: chłopak postanawia popełnić samobójstwo, ale pod kamienicą jest remont i ciało spada bezpiecznie na rozpostartą tam siatkę; zgon, owszem, następuje, ale to dlatego, że kłócąca się z ojcem matka chłopaka trafia w syna prosto w żołądek z naładowanej przez chłopaka broni. Prosto przez okno, w momencie, kiedy dzieciak tam przelatuje. Prosto w żołądek. Są ludzie, który wierzą, że takie zdarzenia mają jakiś Cel. Że nic nie jest dziełem przypadku. (Do takich ludzi zaliczał się Owen Meany). Są też ludzie, którzy wierzą w same przypadki. I ludzie, którzy boją się udzielać odpowiedzi. Six Feet Under odpowiedzi nie udziela, chyba nawet nie sugeruje. Splata tragizm z komizmem. Bo nigdy nie wiadomo.
Bardzo lubię śmierć (sic!) jakiejś dewotki, która ulatujące z pickupa sekslalki bierze za niebiańskie istoty. Wybiega na środek ulicy i ginie pod kołami samochodu. Nie przestajesz się śmiać, chociaż wiesz, że nie ma z czego.
W lato, w które oglądałam poraz pierwszy Sześć stóp pod ziemią, moja mama codziennie wybierała się na kilkukilometrowy marsz z kijami do nordic walking. Czasami próbowała wyciągnąć mnie ze sobą. Pamiętam satysfakcję, kiedy w bodajże piątym sezonie jakiegoś japiszona uprawiającego nordic walking napadła puma. Wiem, jestem okropna. Może to dlatego tak dobrze rozumiem Claire.
To ja może przekleję swój post napisany jakiś czas temu gdzie indziej:
Pilot był wielce obiecujący ale o tym, że pokocham "Six feet under" przekonałem się po pierwszych minutach drugiego odcinka. Widzimy grupę niecierpiących na brak pieniądza ludzi podczas małej imprezy przy basenie należącym do gospodarzy. Trójka mężczyzn słucha z uwagą pewnego siebie młodego mężczyzny, który racząc się cygarem opowiada im o możliwościach pewnego i wielkiego zysku wiążącego się z zainwestowaniem w jego projekt. W tym czasie jego młoda żona, tuląc do piersi niedawno narodzonego synka urabia ich żony, wychwalając swego męża i opowiadając o tym, jak to w przeciągu dwóch lat z niczego stworzył przynoszący krocie biznes. Jeden z mężów daje się uwieść obietnicom wielkiego zysku i obiecuje zainwestować kilkadziesiąt tysięcy. Cała sprawa śmierdzi na kilometr, z góry wiadomo, że szybko okaże się to szwindlem mającym na celu wyciągnięcie pieniędzy od naiwniaków a my będziemy obserwować wiążące się z tym wydarzenia. A takiego! Drobny cwaniaczek postanawia ochłodzić się w basenie, prężąc swe muskularne ciało skacze z trampoliny i uderza głową o dno basenu. Na ekranie pojawia się jego nazwisko i przedział czasowy w jakim żył. Staje się on kolejnym klientem bohaterów serialu.
Oczywiście szybko się okazuje, że rozpoczynanie odcinków od ukazania śmierci jakiejś osoby/osób jest stałym schematem w serialu ale bynajmniej nie przyczynia się to do występowania znużenia u widza. Twórcy bawią się tym jak i przyzwyczajeniami widza, który często do samego końca prologu nie jest pewien kto (i jak) tym razem zginie i stanie się klientem Fisherów. Rozpisuję się o prologach, a to w zasadzie nie więcej jak kilkuminutowe smaczki, niemające często większego wpływu na akcję w odcinku (chociaż bywają oczywiście i takie, które odciskają na fabule piętno nawet na więcej jak jeden odcinek). To co nakręca całą oś fabularną to kapitalnie rozpisane postacie należące do rodziny Fisherów jak i ich znajomi oraz ukochani/ne. Już w przeciągu pierwszego sezonu przekonujemy się, że nikogo z nich nie można łatwo zaszufladkować i niczym ogry mają po kilka warstw
To było napisane gdzieś tak w połowie oglądania trzeciego sezonu, teraz jestem po pierwszych odcinkach piątego i jeszcze bardziej jestem pełen podziwu dla twórców za to jak konsekwentnie i niebanalnie prowadzą wszystkie postacie. Solidne miejsce w mojej piątce najlepszych seriali jakie oglądałem.
Six Feet Under doprowadza smierc do zwyczajnosci, takiej jak wypalenie papierosa czy zjedzenie hotdoga, pokazuje ją jednak jako coś najzupełniej normalnego, zwyczajna kolej rzeczy, bez cienia szyderstwa ani tez przesadnego dostojeństwa -odpychamy od siebie mysli od niej a jednak ona istnieje zawsze, czasem nawet blisko nas.
Jeden z moich "ulubionych" zgonów ma miejsce w okolicach dwóch ostatnich sezonów -nie chce psuc nikomu ogladania i spjlerowac, powiem tylko ze chodzi o goscia wychylajacego sie z samochodu po gazete...
A co do filmowych antypatii -praktycznie przez cały czas trwania serialu miałem spore problemy z zaakceptowaniem Brendy i jej odjechanej rodziny. Jedna z rzeczy która ujeła mnie najbardziej, jest fakt iz nikt w tym filmie nikt jest do konca idealny -nie ma tutaj krystalicznie czystego bohatera, kazdy z nich popelnia rozne grzechy i grzeszki, tak jak w zyciu. Zastanawiajacy jest tez fakt jak wiele poswiecono tematowi zdrady, która przewija sie w rozmaitych konfiguracjach i z roznymi konsekwencjami przez wszystkie piec sezonów.
Ja też mam problem z zaakceptowaniem Brendy. A najbardziej faktu, że ją, k***a, kocham.
jeśli o mnie chodzi, to najbardziej mi po drodze z nate'em. nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale pod paroma względami jesteśmy podobni. no choćby zapał do biegania mamy identyczny:) co prawda, on nosi amortyzowane adiki, a ja reeboki, ale ostatecznie wychodzi na to samo:) spoko koleś z niego.
nate to ten siwy na stole
dużo mądrych rzeczy zostało powiedzianych, więc czas najwyższy na jakiś slogan-komunał, wypowiedziany z powagą grabarza. padło na mnie. six feet under jest jak lustro - nie ma bata, żeby ktoś nie ujrzał w nim własnego odbicia. co istotne, nie będzie to odbicie zniekształcone. dom fisherów to nie jakiś gabinet krzywych zwierciadeł, lecz szkło najwyższej jakości. bardzo podobnie czułem się oglądając in treatment, aczkolwiek przy six feet under wrażenie patrzenia na "osobisty skrawek życia" są nieporównywalnie silniejsze.
W In Treatment lądujesz w gabinecie psychiatry. Six Feet Under wrzuca cię w sytuacje prosto w życia: przy obiedzie, przy pracy, w czasie seksu i pogrzebu.
Gratulacje za spostrzegawczosc z tymi adikami Nate to tez moja ulubiona postac, wieczny idealista -obserwujac go i słuchając najczesciej zdarzalo mi sie myslec "cholera, zupełnie jak ja", choc trzeba przyznac ze nacierpi sie chłop troche przez te 5 sezonów...i przy okazji wypowie kilka sentencji które wyjatkowo utkwiły mi w pamięci...
Tak przy okazji...ulubione cytaty ? świetne "Life's wasted on the living" wypowiedziane przez Nate'a seniora, oraz dwa proste i przegenialne tagline'y:
Everything. Everyone. Everywhere. Ends.
How's Death?
Zreszta cała masa tego była...chyba z zadnego innego serialu nie zapamietałem tylu tekstów
Claire: It's so much easier to be gay.
David: Oh, no!
C: Yeah, I'd have a really defined subculture.
D: Overrated!
C: We're both women, I'd have some idea of what she was thinking and feeling.
D: Not necessarily.
C: I wouldn't have to deal with unfamiliar sex organs.
D: They're all unfamiliar unless they're yours.
ale dobra scena! zauważyliście, w jaki sposób david pociesza keitha, gdy ten przychodzi do niego z wiadomością, że zabił człowieka na służbie? keith ze łzami w oczach rozpamiętuje, że mógł celować w nogę albo w ramię. david na to: "nie wiem, jak ci pomóc", po czym dodaje: "pomódlmy się". pomijając fakt, że obydwaj są praktykującymi katolikami, to i tak solidnie mnie wkurzyło zachowanie davida. miałem ochotę krzyknąć "david, ty pizdowaty dupojebie, tak masz zamiar pocieszać kumpla?! chcesz, żeby się pogrążył w swoim czynie?! postaw sprawę jasno: albo on, albo tamten ćpun!"
jednak po chwili mi przeszło.
naprawdę niezwykły serial.
po niektórych odcinkach czuje się mega fajnie, po innych łapie doline, a po jeszcze innych sam już nie wiem.
Ja też mam problem z zaakceptowaniem Brendy. A najbardziej faktu, że ją, k***a, kocham.
Mam dokładnie tak samo
Odnośnie Brendy właśnie - jeszcze nigdy ogladając jakikolwiek serial czy film nie targały mną tak sprzeczne odczucia co do jakiejś postaci - od zwyczajnego "polubienia", po skrajną nienawiść czy w końcu wspomnianą miłość do niej i wielki szacunek. Wiadomo, Ball z różnymi mądrymi ludźmi kapitalnie rozpisali fabułę "Six Feet Under" i naszkicowali postać Brendy, ale wielkie słowa pochwały należą się też bezsprzecznie samej Rachel Griffiths wcielającej się w jej rolę.
Co do Nate'a - jw. tylko, że zupełnie odwrotnie i bez miłości z mojej strony Typ niby mądry, niby mający jakieś tam swoje priorytety życiowe i cele, ogólnie wydawać by się mogło, że to po prostu fajny koleś jest, jednak wydarzenia z końcowych odcinków 5 sezonu spowodowały, że moja sympatia do niego rozpłynęłą się gdzieś w powietrzu. Najbardziej w pamięci utkwiły mi jego słowa wypowiedziane do Brendy w wiadomej scenie - szczerze przyznam, że aż takiego skurwysyństwa z jego strony się nie spodziewałem, choć scena sama w sobie i kontekst, w jakim te słowa padły już tak jednoznaczny w ocenie nie jest. Jednak mimo wszystko łezkę wtedy uroniłem, będąc jednocześnie na typa mega złym.
Wspaniały, wywołujący wiele skrajnych emocji serial. Zdecydowanie najlepszy, jaki widziałem w życiu.
Minal rok od kiedy skonczylem ogladac SFU, jakies 3 tygodnie temu zaczalem znowu. Pewnie jesli obejze juz wszystko to po jakims czasie zabiore sie za serial od poczatku. Desjudi ma racje:
... każdy odnajduje w SFU cząstkę siebie; taką prawdziwą, naturalną, szczerą cząstkę własnej osobowości, osobistych problemów, nadziei, życzeń.
Co do bohaterow to najlepsze jest to jak sie zmieniaja i jak my ich postrzegamy i zmieniamy do nich nastawienie przez caly serial.
to po prostu fajny koleś jest, jednak wydarzenia z końcowych odcinków 5 sezonu spowodowały, że moja sympatia do niego rozpłynęłą się gdzieś w powietrzu.
tak daleko jeszcze nie jestem, więc na tę chwilę diaz i nate to dla mnie tacy goście. david tez jest spoko. uwielbiam wszystkie momety interakcji między nim a nate'em (zwłaszcza te "milczące") - są po bratersku prawdziwe. nie na żarty wzruszyła mnie scena z out, out brief candle (epizod 2, sezon 2), w której: Spoiler:
nate wyjawił bratu, że ma krwiaka w mózgu.
a jak całość sfilmowano! obydwaj siedzą przy oknie, słychać płacz nate'a, powolny odjazd kamery. klasa.Uwielbiam to forum właśnie za takie tamaty jak ten. Wszyscy zachwycają się nad czymś wspaniałym. Wymieniają swoje spostrzeżenia i interpretacje nawet małych ujęć.
Six Feet Under to najlepszy serial w historii telewizji właśnie za swoją naturalność. Właśnie za to, że wszystko jest cholernie życiowe. Za to, że nic nie jest wyolbrzymione i dziwne. Za swoją sterylność.
Najlepsze są jednak relację pomiędzy rodzeństwem. Pamiętam scenę kiedy w trójkę siadają przed domem i wspólnie palą jointy. Nawet David. Rodzina.
(Jest jeszcze dialog między Clare i Nate - kto ma lepsze zioło- pamiętacie? rewelacja).
Właśnie za to kocham Six Feet Under.
Six Feet Under doprowadza smierc do zwyczajnosci, takiej jak wypalenie papierosa czy zjedzenie hotdoga, pokazuje ją jednak jako coś najzupełniej normalnego
Ponieważ: everything ends
przyznam się wam, że swego czasu uważałem Brendę za filmowe wcielenie prawdziwej kobiecości w jej seksualnym wymiarze. Znaczy to tyle, że Brenda była tego typu magnesem, który na mnie, jako faceta, działał bardzo mocno. Nie tyle fizyczność (bo znam ładniejsze) ile porażający seksapil połączony z nie lada intelektem - jak dla mnie mieszanka wybuchowa. Lubię takie bystre, inteligentne kobiety skrywające w sobie pierwotną namiętność. Coś jak Catherine Tramell z "Nagiego instynktu". Podniecający typ kobiety.
W ogóle w SFU bardzo wiele jest seksu we wszelkich możliwych odmianach - poezja, miłość, inspiracja, namiętność, rżnięcie, gwałt. Wszystko naturalne, ludzkie, rzeczywiste. I łamiące tym samym stereotypy, ot np. z homoseksualizmem. Bo dlaczego miałbym coś mieć przeciwko Davidowi?
[ Dodano: Wto Maj 26, 2009 19:24 ]
Bo dlaczego miałbym coś mieć przeciwko Davidowi?
jak można nie lubić tych gości?
zgadzam sie ze slepym, ze z poczatku, wlasciwie przez wszystkie sezony Nate jest spoko gosciem, ktorego nie dalo sie nie lubić ale przez pewna scene sporo stracil w moich oczach. Wrecz go znielubiłem )))
kurde, w takim razie nie mogę się już doczekać tej sceny. to musiała być jakaś absolutna podłość z jego strony, skoroście tak bardzo go znielubili:)
nie spoilerujcie tak Mentalowi, bo straci chłopak to niesamowite zaskoczenie i gniew twowarzyszący tej scenie
przyznam się wam, że swego czasu uważałem Brendę za filmowe wcielenie prawdziwej kobiecości w jej seksualnym wymiarze.
A już nie uważasz? Bo ja uważam. Aha, dobra, ty jesteś dojrzalszy:)
Brenda jest pewnego rodzaju ideałem - w tym sensie, że wszyscy widzimy siebie igrających z ogniem i ona idealnie się do tego obrazka nadaje. Brenda jest siłą destrukcji, ona i Nate przez te pięć sezonów systematycznie się wyniszczają. Brenda to czarująca ironistka, ale za tym czarem i nie lada intelektem, mroczną jak z thrillera historią rodzinną (która też jest w pewnym sensie atrakcyjna), kryje się nieprzewidywalność, o jakiej lepiej nie myśleć. Obcowanie z Brendą jest jak sport ekstremalny. I ja w naszych reakcjach na tę postać widzę coś cholernie, cholernie romantycznego.
poezja, miłość, inspiracja, namiętność, rżnięcie, gwałt.
Ruth, staliśmy się sobie bardzo bliscy. Możemy potrzymać się za ręce?
I łamiące tym samym stereotypy, ot np. z homoseksualizmem. Bo dlaczego miałbym coś mieć przeciwko Davidowi?
Des, ja myślałam, że ty nie jesteś człowiekiem, który myśli o byciu przeciwko w ogóle ma:)
Swoją drogą, ta fala nowych seriali amerykańskich to istnia kopalnia niebanalnych wątków homoseksualnych w stopniu większym i mniejszym: Angels in America, Six Feet Under, The Wire, Damages, podobno The Shield. Nastawione na branżową publiczność The L Word czy Queer as folk nie wytrzymują porównań z nimi - chociaż w całości poświęcone społecznościom homoseksualnym, nie wgryzają się w temat, banalizują poważne problemy, uciekają w stereotypy i klisze.
I ja w naszych reakcjach na tę postać widzę coś cholernie, cholernie romantycznego.
według mnie brenda jest zdrowo pierdolnięta:)
podobnie jak co druga kobieta w tym serialu.
a może nawet wszystkie:)
i tutaj muszę pokłonić się przed twórcami six feet under: trafili w sedno:) jest jak w życiu:)
bo jak facet ma problemy, to od razu wiadomo, w czym rzecz: krwiak w mózgu, dragi, dług u mafii, obwinianie się za śmierć brata, niesprawny penis, wszystko jasne jak słońce:) a to, co wyprawiają laski, to normalnie horror - jeszcze raz brawa dla twórców:)
ja na to wszystko patrze z perspektywy faceta. o ile absolutnie rozumiem, dlaczego nate posunął koleżankę z dawnych czasów podczas wizyty w seattle, o tyle próby uzasadnienia skoku w bok ze strony bredny stanowią dla mnie coś w rodzaju odczytywania hieroglifów:)
Mental, poczekaj na Claire Genialnie rozpisana postać, oczywiście zdrowo pierdyknęta, niemniej rozwijająca się z odcinka na odcinek najmocniej. To jest dopiero rewolucja. I taka naturalna, niewymuszona. Tak miało być.
o ile absolutnie rozumiem, dlaczego nate posunął koleżankę z dawnych czasów podczas wizyty w seattle, o tyle próby uzasadnienia skoku w bok ze strony bredny stanowią dla mnie coś w rodzaju odczytywania hieroglifów:)
Po pierwsze, my mamy gdzieś zakodowane, że mężczyźnie bardziej wypada zdradzać niż kobiecie. Bez sensu, no ale cóż. Przecież facetom wolno zaznaczać teren. Zdobywać. A kobieta ma odpowiedzialnie rodzić dzieci.
Po drugie, mamy zakodowane, że przelecieć koleżankę z lat szkolnych jest lepiej niż uwieść obcego faceta w toalecie.
Po trzecie, co prawda mi ten obcy facet w toalecie nie za bardzo pasuje, ale ja akurat lepiej rozumiem Brendę...:)
Po pierwsze, my mamy gdzieś zakodowane, że mężczyźnie bardziej wypada zdradzać niż kobiecie. Bez sensu, no ale cóż. Przecież facetom wolno zaznaczać teren. Zdobywać. A kobieta ma odpowiedzialnie rodzić dzieci.
artemis, co ty mi tu za feministyczne bzdury wypisujesz?:) to jakiś manifest?:)
Po drugie, mamy zakodowane, że przelecieć koleżankę z lat szkolnych jest lepiej niż uwieść obcego faceta w toalecie.
jasna sprawa. z publicznej toalety korzystają różni ludzie. pełno tam syfu i zarazków:)
ja akurat lepiej rozumiem Brendę...:)
Chodzi o to, żebym nie wychodziła poza siebie. Nie obserwowała, nie analizowała wszystkiego, co się dzieje. Żebym się nie wahała, tylko odczuwała czystą przyjemność. Żebym czuła energię. Stała się naturalna.
macie narąbane:)
OFFTOP
Ktos kiedys powiedział mi ze Alan Ball (który notabene sam jest gejem) to taki amerykański Kieślowski jesli chodzi o szczerosc ukazywania ludzkich emocji -nie jest to jednak wulgarna emocjonalna pornografia jak np u Triera, zawsze jest w tym wszystkim jakas magia i subtelnosc...szkoda ze gosc tak mało kręci, dobrze chociaz ze docenili go za American Beauty i wlasnie SFU
Brenda ?...z jednej strony kurewsko przyciągajaca i kusząca, chyba najlepiej i najbardziej WYRAZISCIE zagrana postac całego serialu...a z drugiej -emocjonalne rozjebanie wyzszego stopnia, klasyczny przykład toksycznej, wrecz pasozytniczej osobowosci z ego wielkosci stodoły, kompletna nieprzewidywalnosc, neurotyzm, chorobliwa nadwrazliwosc i egocentryzm przez duze E -cały swiat kreci sie wokół niej i jej problemów. Zreszta korzeni jej psychiki i zachowań nie trzeba szukac daleko, wystarczy przyjrzec sie całej rodzinie Chenowithów. Przez pewien okres zycia miałem okazję byc z osoba o podobnym charakterze - w Brendzie odnalazłem duzo z niej, moze dlatego tak negatywnie ja odbierałem przez cały czas
Co do Claire -kazdy sezon SFU to umowny rok zycia Fisherów, wiec te 60 kilka epizodów to zapis 5 lat z ich zycia -wystarczajaco duzo by Claire zmieniła sie z zakompleksionego podlotka w piekną kobietę z intrygująca uroda i równie intrygujacym samochodem
KrzychuS, powód, dla którego ja tak a nie inaczej odbieram Brendę, tkwi w podobnych do twoich doświadczeniach, tylko że ja wręcz się obnoszę ze swoimi wadami i romantycznymi namiętnościami:)
Mógłbyś mi przypomnieć, jak się miewa Temat w The Shield?
w the shield wątek homo prowadzony jest konsekwentnie przez 3 pierwsze sezony i dotyczy - podobnie jak w six feet under - gliniarza, ale w odróżnieniu od serialu hbo, w the shield bycie gejem traktowane jest przez samego zainteresowanego w kategoriach dewiacji dyskwalifikującej go w oczach boga (grzech). facet usiłuje stłumić w sobie homoseksualne ciągoty, udręcza się psychicznie, chodzi na terapie, w wyniku której pośrednio decyduje się na małżeństwo z kobietą i takie tam dyrdymały:) ogólnie rzecz biorąc, homoseksualizm w the shield postrzegany jest jako choroba, a nie normalność, która napotyka "zewnętrzne opory" (jak w six feet under). tutaj problemy mają charakter psychiczny i tylko częściowo wiążą się z dyskryminacją czy szykanami.
Czyżby skojarzenie z Damages było trafne? Showtime: wesoła branża przeżywa problemy typu w jakim stanie wziąć ślub i czym udekorować stoły. FX: rozpacz i zgrzytanie zębami. HBO: bywa różnie. Głównie życie. ABC: specjalizujemy się w świetnych obyczajowych tasiemcach, homo idealnie wtapiają się w tłum. W Braciach i siostrach jest nawet gej lubiany przez republikanów:)
Czy moja teoria programowa jest naciągana?:)
w the shield bycie gejem traktowane jest przez samego zainteresowanego w kategoriach dewiacji dyskwalifikującej go w oczach boga (grzech)
Wiem co to jest grzech, Mental, ja do katolickiej szkoły chodziłam:). Mogę ci wyrecytować połowę Listu do biskupów Kościoła Katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych z pamięci, chcesz?
Czy moja teoria programowa jest naciągana?:)
niestety nie mogę ci pomóc:) z zasady nie oglądam seriali od showtime ani abc, więc nie wiem, jaki jest ich profil. rzuciłem raz kiedyś okiem na brotherhood i dextera, ale szybko zrezygnowałem. z FX to tylko (albo aż) the shield i damages.
wracając do six feet under:
jak na razie ten kadr wygrywa.
wyraz twarzy davida - bezcenna.
Temat jakoś przycichł....Mental, jak tam idzie oglądanie ?
A ja się wczoraj palnąłem w czoło nie mogąc uwierzyć w to jaki jestem "spostrzegawczy". Dopiero w piątym sezonie skumałem, że Russell to Ben Foster. Chyba te długie kudły i ogólnie pierdołowaty wygląd mnie wcześniej zmyliły i dopiero jak powrócił w menelskim wydaniu z łysą glacą zaskoczyły mi w głowie odpowiednie trybiki
To znakomity aktor jest! Polecam go w telewizyjnym Bang bang, you're dead. Sam film mocno przeciętny, ale rola 20-letniego Fostera - mocna!
Mental, jak tam idzie oglądanie ? :wink:
serial pochłonął mnie bez reszty. nie mogę się od niego oderwać ani "wymusić" na sobie oglądania czegoś innego. aktualnie zaczynam sezon czwarty.
teraz przeszedłem na stronę davida. trochę to trwało, w końcu jednak się do niego przekonałem. przekozak
Ja bym może nawet i nie chciał nic sugerować, ale jeśli chodz o Davida, to za każdym razem totalnie (sory za brzydki wyraz) rozkurwia mnie epizod 5 czwartego sezonu pt. "That's My Dog" - jak dla mnie najlepszy odcinek całego serialu, strukturą znacznie różniący się od całej reszty, pokazujący bohatera granego przez Michaela C. Halla praktycznie z każdej możliwej strony. Jakie tam są emocje, jakie wszystko i w ogóle Eh, ja tylko żałuję jednego - że obejrzałem ten serial z marszu dwa razy pod rząd, i teraz czekam na odpowiedni moment, żeby rozpocząć koleną przygodę z rodziną Fisherów
Aha - i odwrotnie niż praktycznie wszyscy tutaj piszący - nigdy nie polubię tego beztalencia o imieniu Claire
co do postaci: o ile na początku bardzo sympatyzowałem z nate'em, to teraz przeszedłem na stronę davida. trochę to trwało, w końcu jednak się do niego przekonałem. przekozak. uwielbiam jego grymasy, gestykulacje, wszystko. zazwyczaj łazi spięty i poddenerwowany, ale kiedy wyluzuje, to można z nim konie kraść. taki gość.
Miałam to samo. Poznajesz faceta pod tą sztywną, spiętą skorupą - i zaczynasz go kochać.
W ogóle podoba mi się portret tego nieco snobistycznego, nieco naiwnego środowiska młodziutkich artystów z jej college'u.
nieco? ależ serial perfekcyjnie oddaje atmosferę tego typu środowiska. banda pierdolnięto-szurniętych pseudoartystów. studenci na dobra sprawę nie zostali jeszcze zindoktrynowani (albo nie odwaliła im palma związana z perspektywą bycia artystą), ale wykładowcy to normalnie chodzące przykłady Sztuki przez duże "S". co mi się podoba, to to, że taka claire (za którą nawiasem też jakoś specjalnie nie przepadam - z powodu jej negowania wszystkiego i takiej nastoletniej przezajebistej dojrzałości) coś tam tworzy, a potem pojęcia nie ma, czemu to zrobiła. później przychodzi taki "kontrowersyjny", "niemoralny" artysta olivier albo inny pojeb i zaczyna dobudowywać ideologie do czegoś, co powstało z nudów albo z przypadku. genialny serial po prostu.
W ogóle podoba mi się portret tego nieco snobistycznego, nieco naiwnego środowiska młodziutkich artystów z jej college'u.
nieco?
OK, chciałam delikatniej. Że więcej tam naiwności niż snobizmu. Ale może masz rację.
ależ serial perfekcyjnie oddaje atmosferę tego typu środowiska.
A co ja napisałam?
co mi się podoba, to to, że taka claire (za którą nawiasem też jakoś specjalnie nie przepadam - z powodu jej negowania wszystkiego i takiej nastoletniej przezajebistej dojrzałości) coś tam tworzy, a potem pojęcia nie ma, czemu to zrobiła. później przychodzi taki "kontrowersyjny", "niemoralny" artysta olivier albo inny pojeb i zaczyna dobudowywać ideologie do czegoś, co powstało z nudów albo z przypadku.
Nie wiem czy z nudów i przypadku - ona jest fotografem, jak coś przykuje jej uwagę, to wyciąga aparat i już. Bez analizy - tak po prostu, bo to kwestia instynktu bardziej. Na przykład jest taka sytuacja: Edie i Claire turlają się na trawie (i po trawie) przed domem Fisherów, Claire wyciąga aparat, robi Edie zdjęcie. Zdjęcie wychodzi niesamowite. Kilka dni później, na zajęciach, Claire zostaje poproszona o jego analizę. Kogo przedstawia? Co znaczy? Claire coś tam wymyśla, na poczekaniu, jąka się: bo to zdjęcie znaczy tyle, ile znaczyło turlanie się z Edie po trawniku, fascynacja drugą osobą, poczucie niesamowitości i cudowne zjaranie. Jak to umieścić w teoretyczno-krytycznym Kontekście? Głupota. (A jednak sumiennie praktykowana). Jednak trudno powiedzieć, by Claire nie wiedziała, czemu coś tworzy. Ona to doskonale wie. Tylko metody oceny są totalnie z czapy.
(za którą nawiasem też jakoś specjalnie nie przepadam - z powodu jej negowania wszystkiego i takiej nastoletniej przezajebistej dojrzałości)
Ale ona jest bardzo autentyczna w tym wszystkim! I nawet w tych swoich negacjach, na tle środowiska, jest naprawdę dojrzała. Poza tym - cały czas dorasta. Było wiele momentów, kiedy czułam wobec jej czynów niechęć, opanowywała mnie złość, że nagle robi coś tak infantylnego, że nie potrafi się wziąć w garść, że marudzi, że coś. Ale to jest szalenie życiowe.
Genialny serial:)
"That's My Dog" - jak dla mnie najlepszy odcinek całego serialu
dla mnie również. właśnie obejrzałem. klasyk six feet under. a david to już bezdyskusyjnie najlepsza postać serialu.
W ogóle to ten odcinek wywołuje jakieś totalnie skrajne emocje, bo jest zupełnie różny konstrukcyjnie: nagłe zbliżenie na jedną konkretną postać, sytuacja z thrillera, nagromadzone obawy i lęki przechodzą w rzeczywistość. To jest naprawdę rewelacyjnie pomyślane.
Oglądałem "That's My Dog" jakiś rok temu i do tej pory pamiętam jak bardzo czułem się zgwałcony. To najbardziej męczący odcinek serialu.
Na początku jest miło, a później zaczyna się piekło. Nie wiesz o co chodzi. David z własnego wyboru znalazł się z nieprzewidywalnym, zaźpanym gościem, który groźno nie wygląda, ale zachowuje się szaleńczo. A szaleńca należy się bać.
Dodatkowo, ta sterylność odcinka. Praktycznie brak muzyki, a akcja toczy się główne tylko około Davida i jego cierpienia, płaczu i bezradności. Chcesz juz zakończyć tą męczarnie, a jest dopiero połowa odcinka.
Naprawdę. Czułem się kompletnie zmaltretowany, zgwałcony, a jednocześnie zachwycony. A to jedynie 1/10000 tego co czuł David.
Twórcy filmowi powinni uczyć się od SFU jak kręcić porwania i podobne sytuacje. Bez żadnej "coolowości" i "zajawkowości". Tylko życie. I emocje.
trzeba uczciwie przyznać: serial nie wystawia nam, facetom, zbyt pochlebnej opinii:)
co do nate'a, to mieliście racje (slepy51) - przyjemniaczek z niego że ho-ho. zresztą i tak już od dawna nie trzymałem z nim sztamy, więc w sumie jego zachowanie to żadne dla mnie zaskoczenie.
trzeba uczciwie przyznać: serial nie wystawia nam, facetom, zbyt pochlebnej opinii:)
A kobietom wystawia? Jesteśmy inteligentne, ale perfidne. I w ogóle ciężko z nami.
wy jesteście przede wszystkim porąbane:) nam z kolei brakuje finezji:)
HBO jest bezlitosne:)
właśnie skończyłem oglądać.
nie wiem, które uczucie przeważa: smutek czy radość.
twórcy nie mogli wybrać na finał lepszej scenerii.
amerykańska preria jako metafora życia pojawia się także w 25 godzinie spike'a lee.
słychać wówczas z offu głos briana coxa, który mówi: Nie oglądaj się wstecz. Żyj.
w pożegnalnej rozmowie z claire ruth fisher wypowiada bliźniaczo podobne słowa: Idź. Żyj.
to nie przypadek, że dwa tak odległe od siebie filmy kojarzą surowy, milczący bezkres amerykańskiej prerii z życiem, przemijaniem i śmiercią.
czy będzie z mojej strony nadużyciem, jeśli nazwę ten serial arcydziełem?
Nie.
Po pierwsze dzięki
Po drugie spoko luz
Gdzie to?? Ona wręcz pokazana jest w opozycji do ciotki Sary, kiepskiej i niespełnionej artystki.
Tyle, że jak na moje to ona sama też jest kiepska
a jak już zaczęła się uważać za mega wielką artystkę i pępek świata, to już w ogóle się jakakolwiek nić sympatii do niej u mnie zatarła i gdzieś rozpłynęła.
Dobrze, ona przeżywa jakieś tam uniesienia, ale nie uważa się za wielką artystkę... Tylko szuka. Jest taka cudna scena, kiedy ciotka Sarah zachwyca się w jej pokoju wielkim sercem z krepy czy czegoś tam, i pyta: sama to zrobiłaś? A okazuje się, że Claire wykradła owe serce po jakimś pogrzebie... Świetnie obrazuje to różnicę między nimi
Dla mnie Claire to była najbardziej irytująca postać w całym serialu, choć na pewno ciekawie poprowadzona i rozpisana - stale się zmieniała, można by rzec, że dorastała razem z widzem - fajnie pokazano tę drogę od ciężko przestraszonej małolaty, przez tę fazę "nabzdyczenia" właśnie i artystycznego poszukiwania, prób znalezienia dla siebie miejsca w życiu, do pewnej siebie, dorosłej kobiety. Ja nie mówię, że to nie jest ciekawa postać, bo jest i to nawet bardzo, tyle tylko, że ja niekoniecznie ją polubiłem i tyle :-)
No teraz to co innego - się rozumiemy, mimo wszystko:)
Przyznam z resztą - chociaż już to gdzieś pisałam - że mi jakieś półtora sezonu zajęło polubienie, a później odkrycie synchronizacji, z postacią Claire.
Cóż, forumowa gorączka Six Feet Under która niedawno się tutaj przetoczyła dorwała i mnie.
Z początku byłem lekko sceptyczny, ale z trwaniem 1 sezonu coraz bardziej serial mi się podobał - dzisiaj po odcinku 2x8 gdzie kawałek 'Don't Fear the reaper' pojawił się aż 2 razy muszę przyznać że jest to już jeden z moich ulubionych seriali - nie widziałem nigdy czegoś tak 'prawdziwego' w telewizji.
Artemis - ładny avatar.
Z twojej wypowiedzi wynika, że nie fabuła, nie postacie ani scenariusz tylko jakiś utwór ostatecznie przekonał cię do serialu - absurd
Oczywiście, jak mogłem zapomnieć - '; ) ; ) ; ) ; ) xD xD xD xD' - jeszcze trochę?
Serial jest jednym z moich ulubionych obecnie bo ma świetną fabułę, postacie oraz scenariusz, dodatkowo w ostatnim obejrzanym odcinku pojawił się wypasiony utwór, teraz lepiej?
Ja jestem po 10 pierwszych odcinka i póki co mogę pochwalić G E N I A L N E dialogi - wspaniałe jest to, że ludzie w SFU gadają jak najbardziej naturalnie, a przy okazji potrafią strzelić tyloma znakomitymi tekstami(nie fajnymi i kozackimi, broń Boże, tylko doskonale pasującymi do sytuacji i oddającymi uczucia bohaterów), że zastanawiam się czy nie założyć sobie zeszyciku żeby je zapisywać W ogóle ciekawym jak HBO to robi, że co obejrze ich serial to dialogi są lepsze, magia jakaś:P
O fabule i postaciach widzę że nie ma co pisać, bo tego nie da się ocenić po 1/6 serialu. Obecnie rządzą: Nate i Claire.
Spoiler:
Szkoda, że tak od razu uśmiercili Nathaniela, bo z jednej "żywej" sceny i tych jego pośmiertnych odwiedzin to jak dla mnie bezkonkurencyjnie najfajniejszy chłop w SFU, no i jak zagrany przez Jenkinsa, szkoda szkoda i jeszcze raz szkoda, w sumie mogliby to jakoś tak rozegrać żeby zginął dopiero w końcówce pierwszego sezonu.
Ja niestety szukając jakiegoś promo na YT natknąłem się na ogromny spoiler związany z jedną z głównych postaci, do tego moją ulubioną, więc trochę szkoda, ale raczej nie przeszkodzi mi tu w rozkoszowaniu się tym, nie boje się użyć tego słowa, genialnym serialem.
Artemis - ładny avatar.
piękny!
W ogóle Mental rozpoczął kolejny kult na tym forum... a serial był chwalony już bardzo dawno przez forumowiczów - widocznie, potrzebna była silna, pewna rekomendacja Mentala
To chyba bardzo smutne jest...
Cieszcie się że w ogóle tak się dzieje, a nie narzekajcie na przyczyny takiego stanu rzeczy Oglądanie serialu to długa sprawa więc wolę mieć pewność żę się nie przeliczę.
Szału na Skins jakoś nie zapoczątkował Mental
Szału na Skins jakoś nie zapoczątkował Mental ;-)
Ja do dziś nie wiem, jakim sposobem TO chwyciło - mam taką interpretację, że w wątku o tym serialu skumulowały się wszystkie, głęboko skrywane (bo przecie kult Manna i w ogóle:) - młodzieżowo-serialowe marzenia forumowiczy:).
Żeby nie było - trochę osób obejrzało SFU przed - Desjudi, picek, ja. Przykre jest to, że przy ogólnym szale na HBO, Większości nie chciało się zwrócić uwagi na jeden z bardziej nagradzanych, a napewno dyskutowanych (o wiele szerzej niż Deadwood czy The Wire) seriali, jakie stacja ta wyemitowała.
six feet under to serial znacznie łatwiejszy w przyswajaniu niż 'Kabel'. SFU opowiada o życiu ogólnie, dzięki czemu bez trudu można w dyskusji pójść na skróty. The Wire z kolei to mega kompleksowe spojrzenie na pewne aspekty życia, w dodatku przez pryzmat policyjnej roboty, co znacznie utrudnia dyskusje. tu nie da się powiedzieć "przemijanie bla bla bla", "dojrzewanie bla bla bla". The Wire nie działa w ten sposób. obydwa tasiemce są bezkonkurencyjne w swoich kategoriach, przy czym jak już podkreślałem wielokrotnie - 'Kabel" jest najwybitniejszym i najmądrzejszym serialem, jaki kiedykolwiek powstał. szczególnie widać to na przykładzie sezonów 4 i 5. takiego studium kłamstwa i wiwisekcji systemu nigdzie nie obejrzysz. prawdę mówiąc, z lektury SFU nie wyciągnąłem żadnych specjalnie odkrywczych wniosków, ba, uważam, że walory poznawcze tego konkretnego serialu są niewspółmiernie mniejsze niż Kabla.
[ Dodano: Sob Cze 27, 2009 15:33 ]
The Wire widziałam jeden sezon (bo mi się napisy zaczęły rozjeżdżać), więc się nie wypowiem - ale chodziło mi o obecność Six Feet Under w mediach, o nagłośnienie jego fenomenu (wielkiego halo nie było, ale gdzieś się tytuł pojawiał) i jednoczesny brak zainteresowania nim tutaj na forum, gdzie HBO pobłyskuje w avatarach.
Dlaczego brak zainteresowania na forum, skoro jest 5 stron tematu?
Ale temat zaczął właściwie szaleć odkąd Mental się w nim pojawił.
Ja, przyznaję się, zacząłem oglądać SFU wcześniej, bo polecał Desjudi
Alez mi sie podoba Brenda...
To znaczy nie tylko wizualnie, wizualnie to nawet podoba mi sie srednio, ale jej charakter. Intrygujaca, tajemicza, pociagajaca, bystra, bezposrednia. Super babka.
Nate przedstawia Brende bratu:
- To jest Brenda, moja... hm... dziewczyna.
- Preferuje okreslenie jebadelko.
<rotfl>
Co do tego wizualnie, to ja bym się wstrzymała - ona bynajmniej nie robi się ładniejsza w ciągu serialu, nie licząc dłuższych włosów w ostatnim sezonie, wcale się nie zmienia, ale jak zaczynasz na jej punkcie wariować, to i tak myślisz: czemu nie widziałam/widziałem, jaka jest piękna?:)
Brenda w dużym stopniu to romantyczna fantazja dotycząca kobiety - diabelnie inteligentnej i seksownej, ale niszczącej, podstępem wypruwającej ci nerwy i flaki. Nie wiem jak Ballowi udało się ją napisać - przyjaciółka, były chłopak - wariat?
Kłótnia Nate'a i Brendy z odcinka 2x12 - wow. Dawno nie widziałem czegoś tak doskonale zagranego. A sama scena jest przerażająco smutna i poruszająca. Na ten moment to moja ulubiona scena z 2 sezonu - zaraz za nią wyobrażający siebie w wodzie w 2x1. Za to w pierwszym najbardziej trafił do mnie Billy i jego wściekłość na rodziców i kartki w basenie.
Ten serial czyni ze mną dziwne rzeczy, nie mogę porządnego zdania sklecić
Brenda w dużym stopniu to romantyczna fantazja dotycząca kobiety
Jesli tak, to jest to fantazja raczej waskiej i dosc specyficznej meskiej grupy (do ktorej sie zaliczam;). Wszak Brenda, choc bez watpienia pociagajaca, nie jest standardowa, goraca slicznotka, na widok ktorej przecietnemu facetowi zmiekly by kolana.
to ja może dodam coś od siebie:
brenda nie pociągała mnie ani zmysłowo, ani umysłowo (te jej bezpośrednie, obrazoburcze, intelektualne odzywki traktowałem wyłącznie w kategoriach: "hej, popatrz, wychowałem się w mega popierdolonym środowisku, nie da się ze mną żyć"), co najgorsze, jej spojrzenie było kompletnie pozbawione tego czegoś, co lubie w kobiecych oczach:) prawdę powiedziawszy, w six feet under nie było postaci kobiecej, która by mnie w jakikolwiek sposób pobudzała i niniejszym uznaje to za największą wadę serialu:)
Dobrze Mental gada, ja mam tak samo, postacie kobiece są kapitalne, fascynujące i wprost ociekające HBOstwem, ale szczególnie atrakcyjne to one nie są. Bardziej nadawałyby się na koleżankę, czy siostrę a nie żonę. Przynajmniej ja od Brendy czy Claire trzymałbym się z daleka jeśli chodziłoby o pełnowymiarowe życie razem.
akurat brenda nie była dla mnie fascynująca/intrygująca/cokolwiek. jej zachowanie ani razu nie zaskoczyło mnie in plus - zawsze wiedziałem, jak odpowie, jakiego focha strzeli i że podda analizie swój związek z fisherem od strony kozetki. nie mam cierpliwości do takich kobiet jak brenda - jej mega wyeksponowana, agresywna, nieustannie wszystko kwestionująca intelektualność zabijała prawdziwą kobiecość:) na jej usprawiedliwienie powiem, że nie stała się taka z własnej woli - środowisko, w którym dorastała, było kompletnie przetrącone, dominował relatywizm w interpretowaniu wszystkiego i wszystkich. nie dziwota więc, że jako dorosła osoba mózg miała przeorany od nasadki po płat czołowy.
No, ale to już jest kwestia tego, jakie kobiety cię pociągają - Brenda nakręca osobniki romantyczne, może nawet nieodpowiedzialne, z mniejszymi bądź większymi skłonnościami do autodestrukcji. I to jest piękne. Dla mnie. Mental, poraz drugi od śmierci Michaela Jacksona wykazujesz się nie lada rozsądkiem:)
Brenda nakręca osobniki romantyczne, może nawet nieodpowiedzialne, z mniejszymi bądź większymi skłonnościami do autodestrukcji.
wypisz wymaluj jakuz:)
a brenda stanowi wynaturzenie kobiety inteligentnej. rzekłem:)
Mental, poraz drugi od śmierci Michaela Jacksona wykazujesz się nie lada rozsądkiem:)
jak widać, śmierć jacksona wpłynęła na mnie bardziej niż bym sobie tego życzył:)
six feet under nie było postaci kobiecej, która by mnie w jakikolwiek sposób pobudzała
Mnie podniecała nie tylko wizualnie ta dziewczynka:
A wymioty powodowała ta...
Obejrzałem początkową śmierć w 3x02 - wow.
Jakby ktoś chciał zobaczyć - na yt niestety tylko po włosku.
Jestem już kilka dobry miesięcy po obejrzeniu serialu, ciągle jednak on na mnie działa. Niesamowity, żaden inny tak nie zadziałał. Końcówkę, rycząć, powtarzałem sobie wiele, wiele razy. Jest fenomenalna, piękne i gorzkie pożegnanie z bohaterami. Można było się wściekać, na głupstwa jakie oni popełniali, jakie w końcu i my popełniami. Choć staramy się to ukrywać, czasem też zachowujemy się jak ostatni kretyni...
Eh, i te rozmowy z trupami, rozmowy jak samych z sobą...
Przede mną teraz, gdzieś w przyszłości czeka "Sopranos". Skrywam jednak w sobie taki dziwny lęk, że jeśli już obejrzę ostatni świetny serial to żaden mi nie zostanie. Wole sobie odkładać coś do obejrzenia, czy film, czy właśnie serial, żeby mieć jakby jeszcze poczucie, że będę miał jeszcze co obejrzeć, co przeczytać. Teoretycznie, zawsze można wracać i o ile pioneskę można odsłuchać setki razy, film obejrzeć pare razy ale taki 5 sezonowy serial, to zabawa na dłużej...
PS.
Od lat przeglądam film.org.pl a to forum do dzisiejszego dnia się chowało!
Skrywam jednak w sobie taki dziwny lęk, że jeśli już obejrzę ostatni świetny serial to żaden mi nie zostanie.
The Wire widziałeś? bo z całym szacunkiem dla SFU i The Sopranos, ale 'Kabel' to jest perła w koronie seriali HBO i jeśli jeszcze go nie widziałeś, to wiedz, że po zaliczeniu 6 sezonów The Sopranos wcale nie spojrzysz w otchłań serialowej pustki:) przeciwnie.
Zatem ma co w kolejce czekać do obejrzenia;) Z krótkiego opisu wygląda ciekawie, "Oz" też.
W SFU pomimo realizmu, podobała mi się również ta szczypta niesamowitości... oczywiście rozmowy ze zmarłymi, ale też choćby rozmowa nate'a z życiem i śmiercią, i inne takie wizje... I różne takie lęki i obawy pojawiały się w szczerych rozmowach ze zmarłym seniorem Fiszerem... Takie smaczki ogromnie mi dodawały apetytu podczas oglądania.
"Oz" jest jednak tej 'niesamowitości' pozbawiony, nie licząc więźnia który niby rozmawia z Bogiem oraz jakiś voodoo kretynizmów Ale też ma bardzo fajną i oryginalną narrację. Niemniej wciąga bardzo, i to już od pierwszego odcinka. Jeden z tych seriali, gdzie nigdy nie wiadomo, kto przeżyje i co się za chwilę stanie (przynajmniej na początku, później już się krystalizuje kilku bohaterów dramatu). W dalszych sezonach serial trochę obniża loty, ale naprawdę nieznacznie - przynajmniej do czwartego sezonu, gdzie ktoś wpadł na kilka kretyńskich pomysłów i to na raz (kto widział ten wie o co chodzi - chińczyki etc.), na razie właśnie jestem na 4 sezonie, więc nie wiem jak się sprawy później mają. W każdym razie polecam - seriale HBO się wolno rozkręcają, ale ten polubiłem od razu i już po zakończeniu pierwszego epizodu byłem mocno wkurzony i jednocześnie uświadomiony o jego kompletnej bezkompromisowości. Nigdy nie powstało nic lepszego o więzieniu - to jest bezsprzeczny fakt.
Co do SFU to ostatni odcinek oczywiście świetny (też płakałem jak bóbr ), ale właśnie trochę niekonsekwentny względem reszty serialu. Chociaż to też zależy od spojrzenia, niemniej wydaje mi się, że jest jednak takim obrotem o 180 stopni. Sam nie wiem czy to źle - bo niby przez cały czas twórcy uświadamiają nam, że życie to nie brazylijska telenowela, uciekają od schematów, mówią nam o życiu prawdziwym, a nie wykreowanym na rzecz telewizji. Natomiast zakończenie to jest trochę taka bajka - wydaje mi się, że lepiej by się stało gdyby zakończyli serial na odjeżdżającej w dal Claire, ale gdyby było inne zakończenie to nie płakałbym jak baba Niemniej cios trochę poniżej pasa i nie w stylu tego serialu. Przez pięć sezonów Fisherowie dostawali po ryju aż tu nagle się okazuje, że wraz ze śmiercią Nate'a wszystkie nieszczęścia ich opuściły (wiem, trochę przesada).
Co do SFU to ostatni odcinek oczywiście świetny (też płakałem jak bóbr ), ale właśnie trochę niekonsekwentny względem reszty serialu. Chociaż to też zależy od spojrzenia, niemniej wydaje mi się, że jest jednak takim obrotem o 180 stopni. Sam nie wiem czy to źle - bo niby przez cały czas twórcy uświadamiają nam, że życie to nie brazylijska telenowela,
a propos, czy to w paru odcinkach w tle nie leci legendarna "Moda na sukces"?;) Swoją drogą Nate też miał wizję siebie siedzącego z brzuszkiem przed tv i... jak potem spiepszał w popłochu od siebie samego
Ja jestem wściekła tylko za nowego faceta Brendy. Nie wierzę, by Brenda mogła związać się z kimś na stałe i z uporem maniaka wierzę, że Nate był penisem jej życia.
Ja jestem wściekła tylko za nowego faceta Brendy. Nie wierzę, by Brenda mogła związać się z kimś na stałe i z uporem maniaka wierzę, że Nate był penisem jej życia.
a czy coś zaprzecza, że nie ?;)
Generalnie dostajemy sugestię, że Brenda przeżyła wiele szczęśliwych lat u boku nowego faceta. A mi się to nie mieści w systemie pojmowania:)
No i skończyłem. Matko. Nie wiem co ze sobą zrobić a ostatni odcinek widziałem przedwczoraj? Coś około tego.
Może krótki ranking ulubionych scen z poszczególnych sezonów.
1. Chyba odcinek 11 - Billy wrzeszczy na rodziców i wyrzuca kartki do basenu. Mocne!
2. Odcinek 8 - 'Don't fear the reaper' i Nate odjeżdzający na motorze.
3. Odcinek 5 - http://www.youtube.com/watch?v=Pq_cgUau6Rw] - ach ten papieros.
4. Koniec pierwszego odcinka i dół. Ewentualnie 'Shave my legs for free'.
5. Ostatni odcinek - http://www.youtube.com/watch?v=YzeAlXfFOl8 - I just want to celebrate. Ewentualnie kłótnia Brendy i Nate'a na jego urodzinach w odcinku 4 a w tle Arcade Fire (aż musiałem podkręcić głośniki bo nie wierzyłem )
No. Nie wiem co mam myśleć o tym serialu, a tym bardziej co powiedzieć - nie widziałem niczego co by mną tak ruszyło (w TV oczywiście). Aha, tak, ryczałem podczas całego
'Breath me'
Ulubione postacie? Przez pewien czas Nate, potem Maya (szczególnie początek odcinka 5x2 : - You're dancing for us? - I'm dancing for me! - Good for you. : )) )
Ja kończę powolutku 3 sezon i tak sobie myślę, że ten serial jest cholernie niepozorny, a co za tym idzie ciężko w jakiś przekonywujący sposób go komuś polecić, no bo powiedzieć, że "o rodzinie prowadzącej dom pogrzebowy" to jakby nie powiedzieć nic. To serial po prostu o życiu, rodzinie, problemach - taki opis nikogo nie zachęci. Niestety. Najlepiej żeby ktoś wiedział o co chodzi gdy mu się powie, że to od HBO.
Wymienianie ulubionych scen, odcinków jak dla mnie nie ma sensu, bo mało tu takich przypadków gdy poprzez jakiś wyciągnięty z kontekstu fregment możnaby pokazać wielkość SFU, wszystko jest bowiem precyzyjnie skonstruowane i tylko oglądając wszystko dokładnie będziemy doceniać daną scenę, czy dialog. Postaci? Brendy tak mało w 3. sezonie, więc ją się bardziej docenia - jej rozmowy z Natem powtarzam sobie najczęściej ze trzy razy zanim pojadę dalej z odcinkiem - może mniej mi się podoba jako osoba, ale jako twór scenarzystów to po prostu arcydzieło. Nathaniel - szkoda, że go tak mało, bo to bez kitu chyba najlepsza postać jaką spotkałem w kinie czy telewizji.
Już czuję, że bedę zawiedziony tym, że tylko 5 sezonów...
ten serial jest cholernie niepozorny, a co za tym idzie ciężko w jakiś przekonywujący sposób go komuś polecić, no bo powiedzieć, że "o rodzinie prowadzącej dom pogrzebowy" to jakby nie powiedzieć nic. To serial po prostu o życiu, rodzinie, problemach - taki opis nikogo nie zachęci.
Trafne spostrzeżenie.
Ja - Obejrzyjcie Six Feet Under.
Znajomi - O czym to?
Ja - Dramat, o rodzinie prowadzącej zakład pogrzebowy.
Znajomi - Jak to dramat? Coś jak M jak Miłość? Dzieje się coś tam ciekawego?
: ))
EDIT - Zna ktoś stronę gdzie byłyby wycięte 'początkowe śmierci' ?
EDIT - Zna ktoś stronę gdzie byłyby wycięte 'początkowe śmierci' ?
hmm, nigdy wcześniej nie widziałem, żeby któs przejechał samochodem sam siebie \
Te sceny to małe perełki.
Na tubie z pewnością były kompilacje, ale pewnie już ich tam nie ma.
Jak to dramat? Coś jak M jak Miłość? Dzieje się coś tam ciekawego?
Heh, dokładnie... I najgorsze jest to, że na dobrą sprawę, to tam rzeczywiście nie dzieje się nic ciekawego (w takim serialowym sensie ciekawego). Na dobrą sprawę możnaby zapytać więkość ludzi na ziemi czy w ich życiu było coś ciekawego i uzyskałoby sie taką samą odpowiedź. Nawet zastanawiam się troche nad sensem umiejscowienia akcji w domu pogrzebowym, bo to przecież też nic nie zmienia. Może się coś zmienia w tej materii na samym koncu, ale póki co to ten serial mógłby się nazyawć po prostu "Życie" i opowiadać o zwyklej rodzinie i nie straciłby praktycznie nic ze swojej genialności. Ciekawa sprawa.
Nie no, to jest istotne, że akcja dzieje się w domu pogrzebowym, bo jednym z głównych tematów całej historii jest śmierć, która jest jakimś tam tabu w zachodniej kulturze
Jak to nic nie zmienia? Bohaterowie są pracownikami na przedostatnim przystanku w życiowej wędrówce ludzi, to determinuje ich życie, kształtuje perspektywę patrzenia na nie, przypomina na każdym kroku o ulotności tegoż. Nawet jak nie dotyczy to wszystkich bohaterów, to na pewno widza. Same kilkuminutowe prologi potrafię nastroić bardziej filozoficznie od niejednego "artystycznego" filmu. I to jest nic? I don't think so! ;)
No niech wam będzie, chodziło mi raczej o to, że w przeciwieństwie do wielu seriali w ktorych musi być jakiś duży początkowy knyf fabularny - rozumiecie, bez katastrofy samolotu nie Lost nie miałby sensu, tak samo 24 bez jakichś zamachów i tak dalej, SFU bez domu pogrzebowego mogłoby istnieć, bohaterowie mogliby być lekarzami i stykać się ze śmiercią, prowadzić dom starców, być duchownymi.
No ale to już wynika z samej specyfiki gatunków w jakich się obracają te seriale. Inne rzeczy są istotne w fabułach sci-fi i thrillerów a inne w historiach obyczajowych. No ale to chyba oczywiste
Nie czytam topiku w obawie przed spoilerami, chciałem tylko napisać że odcinek 4x05 to poziom finału 5 sezonu The Shield. Łapy mi się ciągle trzęsą.
zgadzam się. no może nie że zaraz "taki jak poziom finału 5 sezonu the shield", bo finału 5 sezonu the shield NIC nie jest w stanie przebić, ale That's My Dog to bezdyskusyjnie najlepszy epizod SFU.
Spoiler:
Miazga. Jak obejrzałem finał 5 sezonu The Shield to natychmiast powtórzyłem sobie jego ostatnie 10 minut. A teraz to mi się w ogóle odechciało oglądać SFU, cholernie przerażający epizod.
That's My Dog to bezdyskusyjnie najlepszy epizod SFU.
Chyba Cie tyłek boli : )
That's My Dog jest przerażające, świetne, poruszające ale najlepszym epizodem jest 2x8 - It's the most wonderful time of the year - bo to tam Nate odjeżdża na swoim Hurleyu w stronę zachodzącego słońca a w tle leci utwór z mojej stopki : )
Skończyłem 4. sezon
"Infinite possibilities and all he can do is whine. You can do anything you lucky bastard. You're alive! What's a little pain compared to that?"
Nathaniel jest zajebisty. Ten sezon dotychczas najlepszy, tuż za nim drugi, potem reszta. Normalnie z odcinka na odcinek twórcy podnoszą sobie poprzeczkę i odwalają coraz lepszą robotę, nie wiem czy mi się tak tylko nie wydaje, ale wygląda to tak, jakby i technicznie serial robił się coraz lepszy - aż tylu kapitalny ujęć, zbliżeń, no w ogóle kapitalnego filmowania nie było w poprzednich sezonach, najbardziej podobało mi się pare scenek z Claire na swojej wystawie gdy była naćpana - obraz był jakby taki żywszy, szybszy, czulszy - kapitalna sprawa, nie wiem dokładnie co zrobili, ale efekt jest kapitalny. Muzyka? Czułem, że Claire słucha Radiohead, ale to co zrobiła w 4x03 mnie dokumentnie rozwaliło:
Najpiękniejsza sekwencja w calym serialu i chyba jedna z lepszych jakie widziałem w telewizji/kinie.
Witam mój pierwszy post na tym forum (którym jestem zachwycony ze względu na zainteresowanie uzytkowników produkcjami z najwyższej półki, macie gust )
SFU skończyłem niemal rok temu i nadal jestem tym serialem zachwycony. Parę wpadek po drodze twórcy zaliczyli (a kto nei zaliczył), ale ten serial to piep**one arcydzieło! The Sopranos, czy The Wire to też genialne produkcje, ale SFU je jednak moim zdaniem przewyższa (jeśli można w ogóle mówić o tych serialach - ten lepszy, ten gorszy). Pierwsze 2 sezony - mistrzostwo świata (szczególne 2, który uważam z najleszy jaki kiedykolwiek widziałem, później troszkę spadek lotów w pierwszej czesci 3 sezonu i 4tego, jednak cały czas poziom baaardzo wysoki. No i sezon finałowy - po 2gim mój ulubiony. Wybitny All Alone i oczywiście bijący wszytko Everyone's Waiting myślę że zapamiętam do końca życia. Pozdrawiam. Jak ktos cche, to zamieszcam link do mojego fanvideo (spoilery!)
Moja recenzja na filmweb
SPOILERY
Do simek: moim zdaniem najpiekniejsze sekwencje serialu to finał 2 sezonu (Nate przed operacją w wizji goniący autobus (metafora gonitwy za życiem moim zdaniem), Ruth trzymająca za dłonie swoje dzieci, Nate płaczący w ramię Ruth – niby takie tanie chwyty mogłoby się wydawać, ale jak umiejętnie napisane, zagrane, wkomponowane w całośc), oraz finałowe odcinki 5 serii, aczkolwiek Nate grzebiący Lisę powalił mnie na kolana i do dzis pamiętam te ciarki, jakie mnie przechodziły podczas gdy jego krzyk dolatywał z głośników. Tak samo scena w której pojawia się pod koniec 3 serii pod drzwiami mieszkania Brendy. Piękne, piekne!
Siema
Wpadki - może napisalibyście co uważacie za najsłabszą stronę SFU? Przez pokazanie jakiego małego kalibru są te wady można jeszcze raz udowodnić wielkość tego serialu. Jak dla mnie na razie najgorszą sekwencjącałej serii jest mecz Paintballa, na ktorym nie dość że nic ciekawego sie nie dzieje to jest jeszcze nakręcony po prostu kiepsko, bez wyczucia - jak zwykła, kiepska komedia(a akurat elementy humorystyczne w całej reszcie serialu są podawane w kapitalnie niebanalny sposób). W ogóle cała przygoda Davida w chórze to najmniej ciekawy element jaki pamiętam.
Pełna zgoda Simek - podczas oglądania meczu myślałem - 'Eee.. Co jest?' bo zwyczajnie wyglądało to 'nie z tej bajki'. Ale odcinek ten wprowadził postać Sarge'a do serialu - a jak wszyscy wiemy, Sarge rządzi! : )
Wątki z towarzystwem chórowym nawet mi się podobały - pokazywały jak bardzo David różni się od Keitha.
Spoiler:
Motyw zabójcy Lisy - jako mąż jej siostry i jego samobójstwo - nie podobało mi się to, aczkolwiek fina 4 sezonu miał poza tym same mocne sceny, więc generalnei odc. d. dobry (ta scena Davida z ojcem w oknie - CUDO)
Za dużo seksu w 4 serii - twórcy zbytnio skupili się na seksualności postaci, za duż wątków czysto obyczajowych
Za mało Brendy i za dużo Lisy w 1szej połowie 3 serii + za mało czarnego humoru w całej 3 serii
Malutka ryska w pierfekcyjnym 1szym sezonie to choroba Billy'ehp - jakos ten jego atak na siostrę z nożem i "udawanie" martwego przed Natem mnie nie przekonały. Ale to tak mało znaczące szczególy, że naprwdę można je pominąć
Dla mnie jednym z niewielu minusów SFU była postać Maggie - nie do końca potrzebna, trudna do polubienia i, powiedzmy sobie szczerze, zbędna.
Jak to zbędna?
Jej postać. Wprawdzie ma wpływ na George'a i na Nate'a i jedną kluczową scenę ale dla mnie mogłoby jej nie być. Już lepiej gdyby twórcy przywrócili Rabbi Ari bo była ciekawszą postacią.
Jej postać. Wprawdzie ma wpływ na George'a i na Nate'a i jedną kluczową scenę ale dla mnie mogłoby jej nie być. Już lepiej gdyby twórcy przywrócili Rabbi Ari bo była ciekawszą postacią.
Maggie jest po prostu zupełnie inna. Wyciszona, jakby przeciwieństwo Brendy...
Rabbi Ari czy była ciekawsza... na pewno atrakcyjniejsza, Maggie zawsze chodziła skwaszona
Molly Parker ćpała w tym czasie opium na planie innego genialnego serialu, więc może zostawcie ją w spokoju:).
Maggie nie jest bardzo-bardzo ciekawą postacią, właściwie na tle reszty kobiet SFU wypada blado, ale jest elementem kluczowym...
I'm just saying you only get one life. There's no God, no rules, no judgments except for those you accept or create for yourself. And once it's over, it's over. Dreamless sleep forever and ever. So why not be happy while you're here ?
Skończyłem właśnie Czuję teraz tylko żal, że chyba nie zobaczę w życiu niczego lepszego. To znaczy coś lepszego może i się trafi(bo przecież od HBO widziałem tylko Rzym i In Treatment), ale chodzi mi coś w takim samym klimacie. Eh, chciałoby się więcej, ale gdyby było więcej sezonów to nie mielibyśmy takiej wspaniałej końcówki.
Spoiler:
Pisaliście tutaj do Mentala, że jakieś wydarzenie sprawi, że się go znienawidzi. O co wam dokładnie chodziło? O to co na samym końcu? Zdrada Brendy z Maggie i to wyznanie Brendzie w szpitalu, że nie będą już razem?
Nie wiem czy to to - ja nabrałem do niego współczucia po tym.. Lekko na niego obraziłem się przy akcji z ptakiem : )
E tam, zabić ptaszka i to w miare słusznej sprawie to pryszcz
Mówienie do ukochanych 'Stulić kurwa ryj' czy jakoś tak już nie do końca
A kto tak w SFU nie mówi? Nawet najgrzeczniejsza w sumie Ruth czasami potrafiła walnąc taką wiązanką, że hoho. Jak dla mnie największe skurwysyństwo jakie popełnił, czyli to o czym pisałem, przechodzi tak jakoś bez echa, nawet nie tyle w serialu, co oczywiste, ale w świadomości widzów.
Ja myślałem, że chodzi o zdradę, ale jeśli nie o to, to już nie wiem - proszę o jasną odpowiedź, bo takich zgadywanek to nie lubię. Serial oglądałem parę lat temu, więc w sumie wielu szczegółów nie pamiętam, dopiero ostatnio zacząłem go oglądać ponownie (kończę drugi sezon) - oczywiście z wielką przyjemnością.
Spoiler:
Edit: Chyba, że chodzi o aborcję o której Lisa wspomina w drugim sezonie (ale jej przecież nie widzieliśmy, więc i tak się nie liczy) ??
Oznaczajmy spoilery, bo ja na przykład tego się nie spodziewalem po Nacie i głupioby było o tym się dowiedzieć przed. Niestety zepsułem sobie troche oglądanie tym, że dowiedziałem się, że pod koniec 5 sezonu Spoiler:
Nate umrze
i tylko tego wyczekiwałem:/Ale o co chodzi?
Spoiler:
No ogólnie chodziło o to, o czym napisał simek, tzn.
Zdrada Brendy z Maggie i to wyznanie Brendzie w szpitalu, że nie będą już razem?
Do tego dorzuciłbym to, że Nate w końcowym rozrachunku pokazał swoja prawdziwą twarz, mianowicie samolubnego skurwysyna, myślącego wyłącznie o sobie. Jasne, odszedł w zgodzie z samym sobą, ale jego zachowanie wobec Brendy, która dla niego koniec końców postanowiła przynajmniej postarać się zmienić, było lekko nie fair. Scenka na mszy, na którą Brenda pojechała specjalnie dla Nate'a i przebitki na jego zdradę to w sumie było preludium do arcy samolubnego tekstu w szpitalu - kobita w ciąży a tu takie coś. Ktoś może to odebrał inaczej, jak dla mnie Nate postąpił najłagodniej rzecz ujmując nieładnie
Nono, nie pamiętam już tego W ogóle jak teraz na to patrzę to na początku serialu Fisherowie byli pokazywani jak najbardziej pozytywnie, dopiero później zaczynały wyłazić ich drobne, lub też mniej drobne, grzeszki. Jak chociażby to co Ślepy napisał powyżej. Ale czy coś w tym złego? Ja za to właśnie ten serial kocham, bo pokazuje ludźmi takimi jacy są, a nie takimi jak oglądamy ich na ABC, NBC czy innych FOXach
Albertino, pisz swoje wrażenia po powtórce serialu. Sam będę ponownie oglądał go za parę miesięcy, więc ciekaw jestem czy ta produkcja zyskuje, czy też nie za drugim razem (myślę że to pierwsze jednak).
Widzę że sfu-owych avatarów się namnożyło, pięknie!
Pamiętam jak wieki temu wrzuciłam sobie do avatara Claire, kiedy nikt nie wiedział kto to, za to padł tekst, że Artemis ma ładniejszy av niż niejeden z naszych forumowych samców:) Do dziś z resztą uważam, że to było kiepskie zdjęcie...
Też od jakiegoś czasu zastanawiam się nad wrzuceniem Claire do avatara. Najlepiej w wersji musicalowej. Ale to poważna decyzja jest, muszę rozważyć wszystkie "za" i "przeciw"
A, simek - Nathaniel bez papierosa? No wiesz co?
wojtky, wydaje mi się, że ani nic nie traci, ani nic nie zyskuje. Już parę lat temu zrozumiałem, że to najlepszy serial ever i nic tego nie zmieni - co najwyżej odkrywam rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi, a także to jak świetnie jest ten serial skonstruowany i przemyślany - każdy wątek czemuś służy, nie ma upychaczy jak w 99% seriali. Jedyne co mnie zaskoczyło, to fakt, że tak stosunkowo mało z tego serialu pamiętałem, więc powtórny seans wszystkich 5 sezonów jest jednak niezbędny.
Ciekaw jestem jak tym razem podejdę do postaci Nate'a. Kiedy serial oglądałem pierwszy raz był on w przeciągu pierwszych dwóch sezonów jedną z moich ulubionych postaci - bardzo podobało mi się jego podejście do życia. Jednak od trzeciego sezonu jego postać zaczęła mnie wnerwiać, tak pewnie miało być - przypuszczam, że to przez niewłaściwe decyzje jakie zaczął w życiu podejmować. Mój mózg automatycznie zaczął odrzucać to, że nie jest z Brendą - kobietą swojego życia. Wiele razy zdarzało mi się zmieniać podejście do każdego z bohaterów - zarówno w przypadku Claire czy Davida. W przeciągu 5 sezonów zdążyliśmy ich tak dobrze poznać, że każdego mieliśmy okazję pokochać. Wybór członków rodziny Fisherów nie jest wcale przypadkowy - powiem więcej, jest doskonały. Każde z nich to odbicie nas samych na różnych etapach życiowych, dlatego tak bardzo łatwo przychodzi mi utożsamiać z tymi ludźmi.
PS: Była rozmowa nt. "Mody na sukces" w serialu. Rzeczywiście buźka naszego ukochanego Ricza pojawia się w prologu jednego z odcinków drugiego sezonu
Naprawdę? Nie pamiętam. Wtedy jeszcze nie oglądałam Mody z takim zamiłowaniem:). Mógłbyś podać dokładniejsze namiary?:)
Jarod - było mi jakoś ciężko upchać Nathaniela z papierosem na 120x120, już ten jest stosunkowo brzydko obcięty a forum nie pozwoliło mi ani na pixelka więcej, dlatego straciłem cierpliwośc.
Nothing turns the women on more than a potentially fatal brain condition. Try coughing up blood. I bet you'll be getting laid left and right.
Moda na sukces? Eh, pamiętam, ze była i to chyba nawet dwa razy, ale za nic nie przypomne sobięw którym odcinku.
Dokładnie "Moda..." pojawia się w 2x11
Ładne cameo zaliczyli Simpsonowie Końcówka któregoś odcinka 4 sezonu, wszyscy zrezygnowani wracają przed telewizor i w ciszy kompletnej oglądają, świetna scena.
akurat brenda nie była dla mnie fascynująca/intrygująca/cokolwiek. jej zachowanie ani razu nie zaskoczyło mnie in plus - zawsze wiedziałem, jak odpowie, jakiego focha strzeli i że podda analizie swój związek z fisherem od strony kozetki.
Nie zaskoczyla cie in plus w ciagu calego serialu?
Na mnie Brenda wywarla wielkie wrazenie w pierwszym sezonie. Przy drugim moje odczucia wzgledem mniej zmienily sie o 180 stopni - zachowywala sie jak suka, nie moglem zniesc tego, jak traktuje Nate'a. Ostatnie dwa sezony jednak to kolejna zmiana jej oblicza: na bardziej dojrzale i odpowiedzialne. Pragnienie bycia matka zdusilo wiekszosc irytujaco-pojebanych elementow jej charakteru. Co ciekawe, zupelnie odmiennie ksztaltowal sie w toku serialu moj stosunek do Nate'a. Przez pierwsza polowe serialu byl to dla mnie w zasadzie wzor faceta i zwyczajnie super osoba. Scenarzysci swietnie prowadzili watek z ujawnianiem i rozwijaniem jego umiejetnosci rozmowy i pocieszania ludzi w zalobie. Ale od trzeciego sezonu, tj. w wyniku dramatycznych zdarzen, ktore go spotkaly, zmienil sie nie do poznania. Wiadomo wprawdzie co bylo tego przyczyna, i przez to trudno jest mi go oceniac, niemniej zbyt czesto wkurzalo mie jego jojczenie, lopatologiczna wylewnosc, traktowanie Brendy jak smiecia, slowem, czesto zachowywal sie jak pusty kutas. Po obejrzeniu calosci, nie potrafie na chwile obecna sie emocjonalnie ustosunkowac wobec tej postaci.
Wlasnie, skonczylem serial. Piekna rzecz. Nie wiem czy jest to najlepszy serial, jaki widzialem, pewnie nie, ale z pewnoscia najbardziej osobisty, intymny. Mam wrazenie, ze bardzo dobrze poznalem te rodzine i zzylem sie z nia. Cholera, bedzie mi brakowalo kolejnych wizyt w domu Fisherow. Czy wy tez, tak jak ja, czuliscie sie w pewien sposob madrzejsi z koncem kazdego odcinka?
Czy wy tez, tak jak ja, czuliscie sie w pewien sposob madrzejsi z koncem kazdego odcinka?
Yep.
Zwróciłeś też uwagę na ważną rzecz - tutaj nie da się postaci jednoznacznie ocenić, właściwie jedyna osoba do której nie miałem zastrzeżeń i mogłem powiedzieć 'na nim można polegać' to Keith. Chociaż też miał swe złe momenty - problemy z wychowaniem. Wielki serial, naprawdę, mija już 3, może 4 tydzień od obejrzenia przeze mnie finału i dalej on we mnie siedzi. Myślę że za rok skuszę się na powtórkę.
I just want to celebrate, yeah yeah, another day of living, yeaaaah!
Czy wy tez, tak jak ja, czuliscie sie w pewien sposob madrzejsi z koncem kazdego odcinka?
Jak najbardziej. I również jak Snuffer najbardziej lubię Keitha. No i mnie również stosunek do postaci Nate zmienił się o 180 stopni, od super postaci do sukinsyna. Natomiast jest dla mnie fizycznie niemożliwym polubienie Brendy, te jej dziecięce ciągoty nie mają nic wspólnego z przemyślaną zmianą podejścia do życia, to taki czysto fizyczny, instyktowny odruch.
Dziecięce ciągoty? W sensie seksoholizm?:)
Małe sprostowanie - jedyna osoba do której nie mam zastrzeżeń to Maya - jej decyzje są przemyślane i zachowuje się normalnie : ))
Dziecięce ciągoty? W sensie seksoholizm?:)
Czyli jazda na punkcie chęci posiadania dziecka.
Splycasz, Glut. Brenda sie zmienila i to wyraznie. Moze to przez chec zostania mama, moze przez nadmiar kutasow i trawy w krotkim okresie. Ale sie zmienila. Przede wszystkim udalo jej sie poskromic lek przed ustablizowaniem zycia, zakochaniem sie i zatrzymaniem przy jednym partnerze.
Spoiler:
Jasne że się zmieniła, ale nie wierzę że została by na dłużej z Natem gdyby nie ta pierwotna potrzeba potomstwa.
Przede wszystkim udalo jej sie poskromic lek przed ustablizowaniem zycia, zakochaniem sie i zatrzymaniem przy jednym partnerze.
A scenka kupowania poduszek czy czegoś tam? Ja na to patrzę tak, że dzieciak to jedyne co trzymało Brendę przy Nejcie. Nie od początku ofc, ale gdzieś tak od okolic ślubu.
SFU to jeden z Seriali, Które Zawsze Chciałem Obejrzeć, ale pory emisji w TVN jeżyły włosy na głowie wcześnie wstawającego licealisty. teraz w końcu zaopatrzyłem się - i zacząłem oglądać. Pilot kompletnie mnie nie ruszył, podobnie jak odcinek drugi. Ten sam przypadek, co Artemis i Carnivale - uznanie dla realizacji i neiwiele więcej. pierwszy przełom nastąpił przy odcinku trzecim - zamieszanie ze stopą i rozmowa Claire z Keithem kupiły mnie i zapadła ostateczna decyzja "oglądam do końca". Ale to jeszcze nie był zachwyt. Zachwyt pojawił sie, kiedy pod koniec bodaj piątego odcinka usłyszałem Let's Go out Tonight Craiga Armstronga. Sam nie wiem dlaczego akurat wtedy - może dlatego, że ostatnio zasłuchuję sie w Armstronga solowe płyty. Może dlatego, że mam słabość do umiejętnego montażu scen z piosenkami (patrz: Kath Bloom w Before Sunrise). W każdym razie seans tego odcinka zakończyłem ze ściśniętym gardłem i pokochałęm ten serial. Na razie kończę sezon pierwszy, bardziej konstruktywnie roziszę się po obejrzeniu ostatniego jego odcinka.
Czyli jazda na punkcie chęci posiadania dziecka.
No przecież wiem, ale nie mogłam się powstrzymać:)
Spoiler:
Pamiętaj, że ona bardzo stara się "wyprostować". Brenda walczy z Brendą. Ona ma dość samej siebie, własnej "nienormalności". Ona chce być lepszą matką dla Willi (i Mayi) niż Margaret była dla niej, ale boi się, że nie podoła; to nie jest tak, że wiesz, ślub z Nate'em, buzi-buzi, ciąża, i nagle z Brendy zrobi się Matka Polka. Myślę poza tym, że Brenda w jakimś sensie czuje się przeklęta, skazana na bycie nieszczęśliwą. Że z tego rodzinnego bagienka nie ma już wyjścia. Stąd scena z poduszkami.
Spoiler:
to nie jest tak, że wiesz, ślub z Nate'em, buzi-buzi, ciąża, i nagle z Brendy zrobi się Matka Polka.
No jasne że wiem, ale ich związek w końcu dochodzi do momentu w którym przedśmiertna decyzja Natea jest jedynym dobrym rozwiązaniem. Jestem na 99% pewien że gdyby nie to że Brenda była w ciąży podjęłaby ją pierwsza.
01x11... O jasna cholera... coś niesamowitego. Piękna klamra spinająca fabułe całego odcinka i bez pretensjonalności, o która w tym przypadku było bardzo łatwo. Fenomenalny Freddy Rodriguez, David najpierw zostaje "hero of the day", potem stacza się do rynsztoku... genialny serial.
15-minutowy wywiad z obsadą, może kogoś zainteresuje:
http://www.dailymotion.pl...eurs_shortfilms
fajna rzecz, jest w dodatkach do 4tego sezonu.
Kumpela w końcu mi płytki po miesiącu oddała, oglądam dalej... I uświadomiłem sobie, że jedna rzecz w tym serialu odrobinę mnie irytuje: w każdym, ale to w każdym odcinku są tzw. "głębokie momenty". Nie miałbym nic przeciwko, ale są one ilustrowane wciąż jednym i tym samym motywem muzycznym. Zupełnie jakby wielki neonowy znak: UWAGA, W TEJ SCENIE MUSICIE MYŚLEĆ.
Nie lubię łopatologii.
Tak, czepiam się.
Skończyłem drugi sezon i chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie, które w tym temacie nie były poruszane. Primo, pomysł ze schizami bohaterów jest genialny w swojej prostocie; pozwala zarówno na tworzenie świetnie przemyślane metafor i wiarygodnie ich umieszczenie w realistycznej fabule, jak i na dowcipny, często wręcz zgryźliwy komentarz absurdów rzeczywistości. No i oczywiscie dostarcza to wiele pięknych, niezapomnianych scen. Secundo, komentowanie wydarzeń serialowych odpowiednie dobranym soundtrackiem, co prawie każdy serialowiec w USA próbuje robić, a tylko nielicznym się udaje. Tutaj nie dość że HBO sypnęło groszem na naprawdę porządne licencje (zaszaleli zwłaszcza w 2x08), to na dodatek często znane utwory przewijają się w tle i można je wyłapać wręcz przypadkowo (zwróćcie uwagę, jakich kawałków słuchają np. Brenda czy Claire). Ale i tak najlepsze jest to, że piosenki często są tu nie uzupełnieniem, a wręcz integralną częścią fabuły/metafory. Rozwalająca jest scena, w której Ruth podśpiewuje Najpiękniejszą Piosenkę Na Świecie - Woodstock Joni Mitchell. Ulubiona scena Snuffera z 2x08 (Caesars i Nate na motorze) też znakomita.
A co do sezonu 2 - moim zdaniem lepszy od pierwszego. Początkowo irytował mnie niesamowicie wątek "Planu" a.k.a "odbudowy domu"; coelhowskie komunały to naprawdę rzecz mocno irytująca i przez kilka odcinków uważałem cały ten wątek za największą wpadkę serialu - dopóki nie obrócili go o 180 stopni jedną genialną sceną w epizodzie siódmym (IMO najlepszy w tym sezonie, ale jednak 1x11 nie przebija). Poza tym - ten sam bardzo wysoki poziom, świetne rozwinięcie wątków i postaci (Nate nareszcie nie jest kryształowy, Nikolai wyszedł z roli comic reliefa) oraz momentami powalające poczucie humoru (znowu 2x07 i powód zwolnienia Ramona - popłakałem się prawie ze śmiechu, chociaż minę miałem początkowo chyba taką jak Rico w tej scenie). No i jest zajebisty motyw ze zdjęciami wnuczki - w moim przypadku bardzo na czasie, bo kilka miesięcy temu narzeczona została chrzestną i mam tak na co dzień. To naprawdę. Potrafi. Wnerwić. ("Spójrz na to zdjęcie! Uśmiecha się! A tutaj tak uroczo zgina paluszki...").
Początkowo irytował mnie niesamowicie wątek "Planu" a.k.a "odbudowy domu"; coelhowskie komunały to naprawdę rzecz mocno irytująca
To, że Ciebie irytował to przecież nie wada serialu, bo innych bohaterów to wkurzało tak samo jak Ciebie, czy mnie. Jak dla mnie fajnie poprowadzili ten wątek.
Ostatecznie poprowadzili go super, ale ja początkowo nie skapowałem i myślałem, że twórcy ten bełkot serio traktują. Moja wina, biję się w piersi. Nie doceniłem ich
W ogóle twórcy lubują się, widać, w manipulacji widzem. Świetna była scena "Julio, zakręć wodę w łazience" w odcinku finałowym. Przez chwilę autentycznie się bałem. Że o wątku z tabletką extasy nie wspomnę.
4x06, Terror starts at Home, Transatlanticism - teraz wydaje mi się jedną z bardziej zjaranych piosenek świata:)
Ej, znam ten utwór Ja chciałem śpiewającą Ruth wkleić, ale nie znalazłem nigdzie.
Trochę rocka też nie zaszkodzi : )
Jeszcze jedna super scena z drugiego sezonu:
Jedna z wielu mądrości wyniesionych przeze mnie z SFU: fajność uczelni jest wprost proporcjonalna do ilości karawanów przed nią zaparkowanych
Takie coś, na co się natknąłem w internecie:
http://www.youtube.com/watch?v=OjTOs1L3SBg
Obejrzałem dzisiaj pod rząd 4 ostatnie odcinki sezonu 3. Powiem szczerze - nie przypominam sobie, kiedy ostatnio miałem takiego doła. Ten serial masakruje. Jutro czwarty sezon zaczynam. Przepraszam za mało konstruktywnego posta, ale musiałem to napisać.
Arthur... Have you ever had sex?
Pojęcia nie mam jak ci skubańcy to zrobili, ale ten serial, jak na razie, po prostu nie ma słabych punktów. Jestem po 4x07 - i KAŻDY odcinek "coś" w sobie ma, w każdym było więcej scen tzw. mądrych czy ambitnych (chociaż to nie są do końca adekwatne określenia) niż w większości kinowego repertuaru. Czwarty sezon to już absolutne wyżyny i maestria scenariuszowo - reżysersko - aktorska, a scenę palenia gratów w 4x03 przewijałem chyba z dziesięć razy.
A tu coś na poprawę nastroju:
Ja uwielbiam scenę gdzie Claire naćpana wraz ze znajomymi śpiewa Transatlanticism. Nie lubię takich emo klimatów w muzyce, ale utwór wybitny.
Ciekawa opinia jarod, gdyż większość osób opisuje sezon 4 i pierwszą połowę serii 3ciej jako punkt najsłabszy serii.
Scena z ogniskiem przy Radiohead genialna, fakt.
A co sądzisz o odcinku That's my dog? Na plus, czy minus?
Z 4tego sezonu uwielbiam również zakończenie - ostatnie 5 minut: rozmowa Davida z ojcem.
Ciekawa opinia jarod, gdyż większość osób opisuje sezon 4 i pierwszą połowę serii 3ciej jako punkt najsłabszy serii.
Niech sobie opisują. Sezon 4 jest genialny, a 3x10 jest moim ulubionym odcinkiem.
Co do trzeciego nie mam absolutnie żadnych zarzutów, a 4 faktycznie jest najgorszy.
Czemu?
Bo nie jest tak dobry jak pozostałe 4.
Rozwiń.
Kurde, ja oglądałam sezony 2-5 praktycznie z dnia na dzień i nawet nie pamiętam, gdzie się który zaczyna, tak na dobrą sprawę
Trudno powiedzieć. Niby wszystko było w porządku ale zniknął gdzieś ten trudny do uchwycenia dla mnie styl, i były momenty gdzie oglądaliśmy 'zwykły' dramat. W dodatku wątek ze szwagrem Lisy jest absolutnie do dupy i zupełnie nie pasujący do serialu.
Rozwiązanie zagadki Lisy uważam za niewypał, podobnie odcinek That's my dog. 4ta seria w dodatku była czasem nudna, mdła, serial przeobraził się w operę mydlaną. Podobnie było (ale nie aż tak) na początku 3ciej (na szczęście genialne późniejsze odcinki to nadrobiły). Zero czarnego humoru, który wylewał się z ekranu w pierwszych dwóch sezonach.
Ale w 5tej wszystko wróciło na najwyższe obroty.
większość osób opisuje sezon 4 i pierwszą połowę serii 3ciej I ta sama większość osób uważa Lisę za najgorszą postać w serialu, z czym absolutnie się zgodzić nie mogę. A pierwszą połowę sezonu trzeciego uwielbiam; w końcu odpoczynek od hardkoru i traum związanych z guzem czy śmiercią ojca, jest GENIALNA postać Betiny... Inna sprawa, że twórcy chwilowe rozluźnienie klimatu powetowali sobie z nawiązką od koniec sezonu. Arthur jedynie mnie wkurza; postać rozpisana ewidentnie jako następca Nikolaia na stanowisku naczelnego comic reliefa, i to rozpisana niespecjalnie interesująco - jak nerda wyobraża sobie ktoś, kto nerda na oczy nie widział.
A co sądzisz o odcinku That's my dog? Na plus, czy minus? Nie trzepnął mnie tak, jak powinien był, dzięki miłym ludziom, którzy nie używali tagu [spoiler] w tym temacie. No i poza tym wiedziałem jednak, że David przeżyje. Także nie trzęsły mi się łapy, nie miałem dość serialu po tym odcinku (wręcz przeciwnie), ale epizod jako całościowe studium postaci Davida/próba ukazania koszmaru ubezwłasnowolnienia przez szaleńca wypadła bardzo dobrze. przypuszczam wręcz, że znajdzie się w moim top 10.
Skończyłem. I chciałbym oznajmić, że jak na razie jest to najlepsza produkcja telewizyjna jaką widziałem. A sekwencja finałowa z moją ulubioną piosenką Sii Furler powala. Jeszcze mam łzy w oczach.
Kto nie płakał na końcu SFU ten burak. Ja pierwszego szlocha zaliczyłem przy Spoiler:
śmierci Nate'a
, potem oczywiście na końcu płakałem jak bóbr.Spoiler:
Ja po śmierci Nate'a ocknąłem się i wróciłem do rzeczywistości dopiero po przewiniętych napisach końcowych. Byłem w absolutnej rozsypce. Co do zakończenia: chyba trzeba być martwym żeby nie płakać Podczas ostatniej rozmowy Claire z Ruth już miałem łzy w oczach. A jak zapaliła samochód i obejrzała się w lusterko boczne widząc w nim biegnącego za nią Nate'a - brak słów.
Jarod chciał mojej opinii, a ja nie mam nic inteligentnego do dodania. Skończyłem oglądać w sobotę i wciąż nie mogę przestać o tym dziele myśleć. Zakończenie (Breathe Me) widziałem już z 10 razy. Płakałem dwa razy - wtedy, kiedy simek. Ciągle myślę o losach bohaterów, o losach - kurwa - mojej rodziny. Chociaż nie widziałem wielu, to najlepszy serial jaki widziałem kiedykolwiek.
Sia - Breathe Me.
Przypomniałeś mi o finale SFU i obejrzałem go sobie na YT, przy okazji wygrzebałem takie coś:
Geniusz, panie.
Ten trailer to widziałem już z 5 razy ; ).
A propos finału - dosłyszał ktoś o czym mówi Billy?
So I'm expecting
I'm expecting
Some form of...
Response, emotional response.
Ted responded in a way that
I felt some emotional closure was necessary
Was necessary for me.
This is something that I have
spent a lot of time working
Bren ?
A nie 'I was expecting'?
Wiem, że cały ten wątek to praktycznie ciągłe spuszczanie się na zajebistość serialu, ale muszę:P
już się tak nie spuszczajcie, bo rzeczywiście czytać tego nie można (tak, to mówi Mannofil:))
ja tam po kilku miechach jakoś słabo pamiętam SFU, za to Shielda, Kabla, Soprano i Deadwood to do końca życia zapamiętam - każdy szczegół:)
Żadnego z wymienionych jeszcze do końca nie obejrzałem, więc to może dlatego. Poza tym to ktoś(chyba Ty) zauważył, że SFU łatwiej trafia do wszystkich bo jest o najnormalniejszych ludziach, z którymi duuuużo łatwiej się utożsamić niż z właścicielem XIX-wiecznego amerykańskiego burdelu czy szefem policji z Baltimore.
Cos nie mogę się przekonać do tego serialu Jestem na 6 odcinku drugiego sezonu i wciąż nie zaskoczyło. Jakieś to wszystko takie gładkie i w sumie średnio interesujące. Fakt - postacie napisane są świetnie, podobnie jak dialogi, ale brakuje mi tu jakiegoś motywu przewodniego i czegoś co w przypadku takich seriali jak "The Wire" czy "Sopranos" nie pozwało mi się od nich oderwać...
Jak myślicie, jest w moim przypadku sens ciągnąć to jeszcze czy darować sobie tą serię? Rozkręci się to jakoś czy +/- tak wygląda cały serial?
ja bym oglądał dalej, bo warto (aczkolwiek najlepsze sezony to imo dwa pierwsze), ale jak ci się odechciało, skocz no do epizodu That's My Dog z sezonu bodaj czwartego. potem możesz zakończyć:)
Jeśli nie ogląda Ci się najzwyczajniej w świecie ŹLE, to kontynuuj. Finał serialu jest prawdopodobnie najlepszym jaki widziałem (wybaczcie Shield, Wire i Twin Peaks), a w pełni odczujesz go TYLKO oglądając wszystkie 63 epy. Z drugiej strony ja zakochałem się po odcinkach 1x12-13, a niemalże uwielbienie nadeszło po 2x08 (swoją drogą to ulubiony ep Snuffera), więc chociaż dojedź do końca 2giej serii (finałowe odcinki - W. O. W.).
A mi właśnie That's My Dog podobał się najmniej z całej serii, hardkorowo "antyklimatyczny". Co prawda jest to też przeładowany surowymi emocjami ekstremalny seans, gwałt na widzu...
Perfik, jesli nie przekonałeś sie do SFU przez półtora sezonu, to nie warto sie męczyć. Nie będzie lepiej. Ale z ciekawości możesz obejrzeć "That's my dog" i ostatni odcinek (choć nie ma to sensu, bo on zbyt płynnie wpisuje się w treść i klimat całosci - to idealne spełnienie tej opowieści, często zaskakującej, szczególnie w IV sezonie)
Na razie więc sobie daruje i spróbuje wrócić do tego serialu za rok-dwa. W ogóle muszę sobie zrobić przerwe w serialach bo już mi bania pęka od nadmiaru bohaterów i wątków. Czas chyba nadrobic filmowe zaległości (od trzech miesięcy nie widziałem nic nowego)
EDIT: Zmieniam zdanie. Zobaczę całość tylko zmniejszę częstotliwość oglądania. Może to pomoże
Znów mnie złapała zajawka na SFU i oczywiście po raz 154 obejrzałem finał serialu (z ostatnią kolacją Fisherów włącznie)...
Spoiler:
Uwielbiam moment, w którym Ruth patrzy na Nathaniela, po czym odwraca wzrok na wciąż młodego Nate w krótkich spodenkach . Odchodzi dopiero, kiedy syn się do niej uśmiecha. Geniusz.
"You can't take a picture of this, it's already gone". Nosz kurwa!
Zachowanie Nate'a na kolacji w pierwszym odcinku drugiego sezonu to arcy popis Petera Krause:
Spoiler:
Serial nie ma słabych punktów, jest wybitny. A że okres ogórkowy w kinie trwa to sobie powtarzam całą serię.
Ja też. Jestem w połowie 3 sezonu . Kocham Nate'a <3.