wika
Czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to na pewno czasy dla wielu młodych osób niezrozumiałe i dość abstrakcyjne. No bo jak można sobie wyobrazić obecnie życie bez Marketów, MTv, czy innych „zdobyczy cywilizacyjnych” Zachodu. Gdy dochodzą do nas obrazy z TV o tamtych czasach i widzimy w sklepach na półkach.. ocet i nic więcej.. patrzymy na to z niedowierzaniem.
Reglamentacja towarowa, brak papieru toaletowego, kolejki, Pewexy, saturatory, pralka Frania, Polo Cockta czy Dzień bezmięsny to tylko pewne elementy codzienności pospolitego Kowalskiego. Życie zwykłych obywateli i obywatelek w ówczesnej Polsce było straszne i śmieszne zarazem, a nawet groteskowe.
Zapraszam więc wszystkich, co może pamiętają tamte czasy „realnego socjalizmu” lub wiedzą coś o nich z opowiadań etc., do podzielenia się swoimi przeżyciami czy dygresjami.
Dobrze byłoby przybliżyć życie, obyczaje czy paranoje tamtych czasów.
W latach osiemdziesiątych byłam jeszcze małą dziewczynką i nie wiele pamiętam. Moi rodzice w tamtym czasie próbowali radzić sobie najlepiej jak umieli. Pamiętam jak wymieniali się w kolejce najpierw po pralkę,,polar’’ potem po lodówkę,,silesia’’, kolejny wystany przedmiot to dywan i tak meblowali się zwalniając się na przemian ze swoich dyżurów by wymieniać się przy tych dyżurach pod sklepem,narzekając, że nic w tym kraju już chyba normalne nie będzie.
Nie tak dawno porządkowałam z babcią jej szafę. Odłożyłam sporą część ubrań uznając, iż nie nadają się już do niczego widząc to babcia zebrała odłożoną odzież i powiedziała,, no wiesz? Co ty wyprawiasz przecież to takie świetne materiały no w Pewexie kupowałam. Pomyślałam wówczas no przecież ten sklep to dopiero musiał być świątynią dobrobytu.
Z czym kojarzę tamte czasy? Chyba z szarością i smutkiem. Ale za to pamiętam zapach pomarańczy dziś już tak nie pachną.
Pozdrawiam
Pamiętam jak wymieniali się w kolejce najpierw po pralkę,,polar’’ potem po lodówkę,,silesia’’, kolejny wystany przedmiot to dywan
Moi rodzice podobnie „wystawali” w kolejkach w celu zaopatrzenia się w te zdobycze socjalistycznej techniki. Ojciec opowiadał mi kiedyś jak stał w kolejce po pralkę „polar”. Gdy nadeszła jego kolej.. okazało się ze pralki się już skończyły... Przyszedł więc do domu z nową .. maszyną do szycia. Często bywało tak ze człowiek stojący w kolejce za czymś konkretnym przychodził do domu z czymś zupełnie innym.
Szanowni małolaci, schyłkowy PRL pamiętam jako tako, bo byłem wtedy małym chłopcem. Kupowałem latem za kilkaset złotych wodę sodową z sokiem malinowym z saturatora w pięknej szklaneczce (ale nie na łańcuchu). Żułem gumy i zbierałem historyjki z Donaldem, do Pewexu chodziłem niemal jak do skansenu. Czasem od babci czy dziadka dostawałem piekne, czerwone 100 złotych z Ludwikiem Waryńskim. Telewizor nazywał się "Beryl" ale wolałem zgłębiać treść książek z serii "Poczytaj mi mamo". W radio głównie leciało "Lato z radiem", lista przebojów Trójki nagrywana na magnetofon szpulowy, czasem "Luksemburg" na krótkich, "Wolna Europa" czyli zestaw szumów, zlepów i ciągów oraz "Kronika sportowa" na falach długich.
Tak, nosiłem buty "Relax" szczególnie po jeździe na nartach w Sudetach. Autobusy były czerwone i przypominały ogórki, potem pojawiły się "akwaria" z Autosanu. Miałem radiomagnetofon Kasprzak, wcześniej MK 232 P. Rodzice załatwiali wszystko dzięki życzliwym znajomościom, zwykle "spod lady". Wieczorynka trwała 10-15 minut, w niedzielny poranek był "Teleranek" (z małą przerwą pewniej snieżnej zimy) w sobotę chyba "Drops", w piątek "Pies Pankracy", poza tym "Nikogo nie ma w domu", "Żwirek i Muchomorek" + cała polska klasyka animacji z Łodzi i nie tylko.
Egzotycznie to jest teraz - w polityce wszystko wygląda jak na grupowym NRD'owskim pornosie. Wtedy było jak w bajce, w ruskiej bajce. Na szczęście pamiętam 1988/89 z pełną doniosłością chwili. Niestety jestem nieco rozczarowany efektami.
Jak widzę Szanowny przedmówca bardzo dobrze zapamiętał owe "szczęśliwe" czasy które i mnie również są znane.
Co można do tego jeszcze dodać?...a no chyba to, że w niemal każdym domu ówczesnej przeciętnej polskiej rodziny było bardzo podobnie.
U mnie radio przypominało coś w rodzaju małej szafy i było wyposażone w w klawiaturę niczym pianino oraz w tzw. "magiczne oko" za pomocą którego ojciec starał się niemal bez końca namierzać te audycje których słuchanie było zabronione.
Były też ówczesne "perły" audycji polskiego radia...
Pamiętam jeszcze jak sąsiedzi przychodzili do nas niedzielnymi popołudniami słuchać kolejnych odcinków powieści radiowej "W Jezioranach", a wieczorami owych nieśmiertelnych "Matysiaków"...
Ja chyba najbardziej zapamiętałem słynny "Radiokurier - codzienna popołudniówka studia młodych". ...
Cała audycja przypominała jakby dzisiejszy "Teleekspres" tyle że w całości była poświęcona ówczesnej muzyce rockowej...no i trzeba przyznać że na owe 30min. (bo tyle trwał tenże Radiokurier), powiewało w naszych domach prawdziwym zachodem (tzn. zepsutym do szpiku kości zachodnim imperializmem ).
Poniedziałki były jakby zarezerwowane dla teatru TV i trzeba chyba przyznać że poniedziałek był chyba najnudniejszym dniem nie tylko w naszych ubogich PRL-skich mediach, ale i w całym PRL-u, bo od poniedziałków zaczynała się cała ta socjalistyczno - komunistyczna utopia "okraszona" bezmiarem miernoty i głupoty naszych ówczesnych "przywódców".
Ale w te "socjalistyczne" poniedziałki nie było aż tak źle do końca....
Otóż w te dni mieliśmy w naszej TV nasz odwieczny "Zwierzyniec" wraz z prowadzącym go niezłomnym M. Słomińskim opowiadającym nam te niekończące się przygody o jego przygodach z przyrodą.
Na ironię zakrawał fakt że wówczas to my za bardzo o tą przyrodę nie dbaliśmy....a wręcz przeciwnie!...
A jednak warto było poświęcić kilka chwil owemu p. Słomińskiemu, bo na koniec tego programu znów powiewało zachodem, a to za sprawą amerykańskich kreskówek o psie Huckleberry, kocie Jnxie i dwóch myszkach Pixi i Dixi oraz sympatycznych misiach Yogi i Booboo...
Potem przychodziły kolejne nudne wtorki i środy...i tak aż do czwartku w które to czwartki "socjalistyczna młodzież" znów miała co nieco dla siebie.
A w czwartki popołudniu rozpoczynał się program pt. "Ekran z Bratkiem", a w nim stała audycja pt. "Niewidzialna ręka" - (to były szopki już chyba dziś nie do powtórzenia )....
No, ale za to nagrodą były kolejne ok. 50-cio min. seriale o dzielnych rycerzach takich jak: Lancelot z Jeziora , Ivanhoe czy dzielnym łuczniku takim jak Robin Hood, albo o niezwykle celnie posługującym się procą człowieku zwanym Tieri Śmiałek.....umownie nie wspominam tu o sławetnym ZORRO który bił wszelkie rekordy oglądalności, gdyż tego ostatniego możemy właśnie oglądać ponownie w naszej TV chyba jako (powrót do przeszłości? )...
I wreszcie przychodził czwartkowy wieczór w naszej polskiej ubogiej TV- a tam?....niezapomniane teatry sensacji (czyli popularne "Kobry")...cóż to były za uczty?!....
Może nazbyt szczegółowo przyczepiłem się do naszej ówczesnej TV i tamtejszego radia, ale nic z tych czasów godnego uwagi przytoczyć tu nie mogłem gdyż poza naszymi domami życie wcale nie było ani śmieszne, ani wesołe, ani ciekawe....
Na naszych ulicach widać było co rusz zmęczonych pracą ludzi ustawiających się w kolejkach po reglamentowaną żywność i inne środki niezbędne do życia....
Po ulicach pałętały się zaczepne patrole naszych "stróżów prawa i porządku" zwanych dalej Milicją wraz z ich nieodłącznymi "towarzyszami" w postaci milicyjnych psów lub ORMO-wców którzy byli jakby "doposażeniem fizyczno - umysłowym" niemal każdego Milicjanta w PRL-u.
Swego czasu krążył nawet taki kawał w formie pytania"
- dlaczego Milicjant chodzi na patrol z psem?.....bo co dwie głowy to nie jedna!....
A nasza pozostała ówczesna codzienność?... ta była wręcz żałosna.
Wszędzie pełno brudnych układów, towarzyszy partyjnych z ołowianymi łbami, donosicieli pracujących dla tychże towarzyszy, UBcji, SBcji...i całego tego "czerwonego bractwa kurkowego" utrudniającego naszym rodzicom i dziadkom życie jak tylko mogli....
No a lata 1989/90?.....w trym miejscu moje zdanie jest niemal identyczne jak zdanie mojego przedmówcy.
Pozdrawiam.
"akwaria" z Autosanu
A nie tramwaje?
A nie tramwaje?
A tak, były takie:
pzdr;P
Wszystko to co piszecie to prawda....
Jednak dziś, niestety dla większości społeczeństwa, wspaniałe, lśniące, luksusowe towary, są dostępne tylko dla oczu.
Kto dziś, może sobie pozwolić na frykasy na najniższą krajową?
Kiedyś nie było towaru, dziś jest go pod dostatkiem, szkoda że tylko nieliczni mogą sobie pozwoilć na jego zakup.
Gdy dochodzą do nas obrazy z TV o tamtych czasach i widzimy w sklepach na pułkach.. ocet i nic więcej.. patrzymy na to z niedowierzaniem.
Trzeba jednak podkreślić, że nie zawsze tylko ten już przysłowiowy ocet stał na półce – przez cały okres PRL-u ludzie nie stali w kolejkach z kartką w ręku. Stało się tak rzeczywiście dopiero w pewnym momencie.
Czasem mam wrażenie, że w III RP albo widzi się czasy PRL w różowych barwach -jakże to było nam wspaniale i błogo albo wręcz przedstawia się je przez pryzmat kartek, które przecież jak zaznaczyłam nie były zawsze. Trochę obiektywizmu i trzeźwego spojrzenia
Te czasy są bardziej złożone niż się mogą wydawać - złapane w błysku historycznej syntezy, jako okres kilkudziesięciolteni stanowią niejako "gęsty" materiał poznawczy. Tak naprawdę ruchy gospodarcze odbywały się na arenie politycznej, a szczególnie za kulisami. Aktorzy jeździli na warsztaty do Moskwy. Ktoś się kiedyś przeliczył, że ma w ręku aparat do uszczęśliwiania ludzi, robiąc wszystko dobrem współnym czyli złem niczyim. Mniejsze zło '81 było ze strony Rosji radzieckiej porwaniem się z motyką na słońce. Myśleli chyba, że skoro zima - to im się uda. Praga/Warszawa/Moskwa - zjednoczeni przeciwko sobie ci, których język pochodzi z jednego rdzenia. Do tego macki Moskwy z dwóch stron obłapiałjące Węgrów i Bałtów.
Te próby "zimnych rozbiorów" są mocno zakorzenione w ostatnich kilkuset latach dziejów naszego regionu. A może to była próba zjednoczenia? Cesarstwo Moskiewskie brzmiało by dumnie, ale nie dla nas. Na szczęście tożsamość narodowa ulokowana jest gdzieś głębiej w kulturze, w języku i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Chciałem głównie powiedzieć, że badania historii gospodarki i procesu zmian wolności obywatelskich w schyłkowym okresie dominacji radzieckiej stanowiłyby dobrą podstwę do zrozumienia aktywności powstańczej Polaków, Czechów, Węgrów i Litwinów. Racja Stanu była wartością najwyższą, szczególnie jeśli jej najmłodsze podstawy wykopano ostatnio w XX wieku, w zbrukanej młodym przemysłem jak i starym Napoleonem, XIX-wiecznej ziemi.
Wydaje mi się nawet, że tutaj, gdy gospodarka sterowana jest ideologicznie ze wschodu, to występuje polityczne parcie społeczne na zachód. A skoro tylko gospodarczo zbliżamy się do zachodu, to politycznie przemy na wschód. Jednak nie o taką syntezę mi tu chodziło. Rządzą bogatsi, więc jeśli dorobili się ubecy i ich potomkowie, to pewna lojalność wobec starszego brata zobowiązuje. Kościół, od początku skierowany na zachód, najbiedniejszy nie jest, więc też wciąż ma coś do powiedzenia w kwestii narodowo-ideowej.
Pytanie dotyczy raczej ról europejskiego wentyla i poligonu doświadczalnego, które odgrywamy w tej nizinnej strefie buforowej już ponad tysiąc lat. Ta wojna rozgrywa sie nie tylko ponad nami czy pośród nas, ale równiez w nas samych. W PRL-u też nikt nie chciał być niewolnikiem, jednak taka nasza słowiańska dola. Ten pan lepszy, który pozwala na więcej. Jednak pies nie głupi i szczeka, bo nie robi mu różnicy czy dostanie to samo żarcie w wielkiej, ale przez to prawie pustej misce, czy w małej - a wypchanej po brzegi.
By jednak wrócić do tematu - w Polsce Ludowej każdy radził sobie na swój sposób, te czasy uruchamiały w ludziach unikalne odruchy społeczne. Były wartościowe ze względu na konieczność przetrwania w utrudnionych warunkach. Jak nie było mięsa w sklepie, to jeździło się na wieś po świniaka. Zomo złapało? no to próba przekupstwa - każdy chce podjeść. Władza karmi swoich funkcjonariuszy? ale każdemu zawsze czegoś brakuje. Knujesz i kułaczysz? rób swoje, bylebyś spokoju nie zakłócał i do buntu słabszych nie namawiał.
To były czasy zbiorowej hipokryzji, przesiąknięte wąsatymi ideami naprawy społecznej i rewolucji klas. Niewiele dobrego można jednak osiągnąć przez podcinanie wspólnej gałęzi. Dlatego paradoksy PRL-u szczególnie boleśnie odbijają się wciąż w życiorysach ludzi, którzy próbowali stawiać bogu świeczkę a diabłu ogarek.
Uzupełnię informacje podane przez Szanownego Admina RA:
Imponujące wiadomości! Jestem pod wrażeniem ileż szczegółów pozostało w Waszej pamięci. Dzięki temu mam szerszy zarys tego smutno-szarego okresu.
"Wolną Europę" lub "Głos Ameryki"
Głos Ameryki było słychać lepiej niż Wolna Europę, którą strasznie zagłuszano.