wika
nic tak nie wkurza jak zmarnowana szansa na dobry survival z domieszką slashera albo odwrotnie. podgatunek to w sumie gówniany, ale w swej 40-letniej historii drobił się kilku perełek, które zaliczam do elity. niestety - i naprawdę mowie to z przykrością - haute tension (z angielska high tension, a z polska oczywiście blady strach) ostatecznie pogrzebał resztki drzemiącej we mnie wiary, że francuzi zdołają kiedykolwiek nakręcić porządny horror bez pospolitych durnot czy debilnych fabularnych wolt. kurde, a takie fajne plakaty zaprojektowali na potrzeby filmu:
reżyseruje alexandre aja (autor świetnego rimejku hills have eyes). razem ze swoim stałym współpracownikiem - scenarzystą gregorym levasseurem - stanowią najdziwniejszą parę współczesnego kina grozy. obydwaj wyglądają jak, nie przymierzając, romantyczni geje, którzy urwali się z paryskiego festiwalu równości, by na uboczu podyskutować sobie o sztuce. dwa mięciutkie chłopaki w modnych ciuchach, a kręcą tak skatologiczne filmy jak haute tension - co się porobiło z tym światem? pół-żartem, pół-serio mogę powiedzieć, że wizerunek horroru - przynajmniej jeśli chodzi o prezencje osoby reżysera - ratuje już tylko rob zombie.
ogólnie to jest tak, że w internecie aż huczy od pozytywnych komentarzy, zwłaszcza na stronkach parających się tematyką widoczną na załączonym wyżej obrazku. żeby było śmieszniej, potrafię ów zachwyt nad filmem racjonalnie wytłumaczyć, gdyż sam bardzo lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie jakiś mieszczący się w granicach mainstreamu hardcore dla dużych dzieci. a zatem po kolei: raz, że haute tension nie jest kolejnym typowym teen-slasherem kierowanym do amerykańskich warstw nastoletnich; dwa, za odpowiedni poziom brutalności (film jest pod tym względem nakręcony wzorcowo) odpowiadał mistrz w swoim rzemiośle - niejaki giannetto de rossi (nadworny spec od gore u lucio fulciego i co tu dużo gadać arcymistrz w dziedzinie zombie-makeupu); trzy, brak tu sztampowej horrorowej muzyczki. każdy średnio otrzaskany w gatunku kinoman doskonale wie, że muza w horrorach to na ogół tragedia: albo łopatologicznie podkreśla co intensywniejsze sceny, albo w najgorszym wypadku wręcz antycypuje akcje. w haute tension "muzyka" (a raczej jej ekwiwalent) składa się z takich motywów dźwiękowych jak: zakłócenia radiowo-telewizyjne (szumy i trzaski), brzdękanie na jednostrunowej gitarze (normalnie jakby ktoś od niechcenia trącał pojedyncza strunę) oraz jakieś ledwo słyszalne, niemalże podprogowe przeciągle buczenie. niestety pod koniec wszystko wraca do normy i przewagę zyskują oklepane pierdoły. wreszcie po czwarte, bardzo dobre aktorstwo, zarówno ofiar, jak i oprawcy. na tym kończa się pochwały z mojej strony. cała reszta, czyli fabuła oraz finał to jakieś mega nieporozumienia. mógłbym przymknąć oko na obie wtopy, lecz zniszczenia dokonane przez olewactwo w tej sferze są tak ogromne, że tym razem nie daruje. żeby była między nami jasność: filmu nie skreślam całkowicie i definitywnie, bo momentami potrafi się skutecznie obronić. jakkolwiek nie brakuje mu silnych punktów, z czystym sumieniem nie mogę go polecić, no chyba że jedynie miłośnikom slasherów. oglądacie na własną odpowiedzialność, z reklamacjami walcie do reżysera, nie do mnie. film jest stosunkowo krótki, więc czas zleci jak z bicza strzelił.
uzupełnienie do tego, co napisałem. w role psychopaty z brzytwą wcielił się znany z nieodwracalnego, niesamowicie obleśny philippe nahon (i stworzył wg mnie jedną z najlepszych, z tych poważnych, postaci slasherowego mordercy). pierwsza scena, w której go widzimy - bez kitu znakomita - ide o zakład, że co niektórym zablokuje obiad w jelitach.
i druga sprawa to przebój z radia, który nucą dziewczyny w drodze na farme. Sara Perche Ti Amo. nieśmiertelny kawałek.
zdania na temat samego filmu nie zmieniłem - zaprzepaszczona okazja na dobry slasher. dali ciała panowie aja i levasseur. solidarnie i po równo. przekombinowali. że też żaden z nich się nie skapnął, iż historia w takim kształcie, w jakim ją zaaprobowali, to jeden wielki stek bzdur, urągający nawet elementarnej logice gatunku, który postanowili wziąć na warsztat i który przecież nadmiernym wysublimowaniem w tej materii nigdy nie grzeszył. gdyby nie ten przeklęty twist - a na nim podpiera sie cała nieszczęsna fabuła utworu - mógłbym spojrzeć na haute tension łaskawszym okiem.
Film tak nadęty i napuszony, tak banalny, że flaki się przewracają. Twista rozgryzłam po dziesięciu minutach - ten rodzaj zaangażowania drażni mnie tym okrutniej, że horror jako gatunek idealnie przystaje do podobnej treści. Tyle że panom scenarzystom mózgi wyciekły uszami i całą konstrukcję, wiarygodność, logikę diabli strzelił. Haute tension to sztampa, której nie mogą obronić ani Cecile de France, ani malownicza rzeźnia z komodą w roli głównej.
artemis, z ciekawości: co powiesz o scenie z udziałem odrąbanej głowy? pokazywałem ją kilku osobom i głosy rozkładają się fity-fifty. dla mnie jeden z lepszych tego typu patentów w sztuce anglosaskiej. świetnie pomyślana od strony montażowej. zwłaszcza ujęcie na ramie wyrzucające łeb przez okno. z kolei akcja z komondą przebajerowana i w sumie idealnie nadawałaby sie do teen-slashera. nie pasowała do reszty.
Dzisiaj nie umiem myśleć o niej inaczej jak: cóż to? Projekcja chorej wyobraźni? (Panny były już chyba wtedy na farmie). Miało toto miejsce czy nie? Samego ujęcia nie pamiętam, ale generalnie jest ten film nieźle nakręcony. Komoda przyjemna, ale tak jakoś osobno. Chociaż niewykluczone, że dziewczę miało wyobraźnię slasherami zrytą, stąd ta inwencja.
w filmie jest fajnie, bo subtelnie poprowadzony motyw homoseksualizmu głównej bohaterki. w sumie do teraz nie wiem, czy panny była lesbijka czy nie. a o głowę nie pytałem w kontekście twista, bo to jest taka durnota, że nie mam nawet siły o tym myśleć. pytałem o scenę w oderwaniu od fabuły - facet siedzi w aucie i używa odrąbanej głowy do... haute tension potwierdza podstawową regułę gatunku: dobra pierwsza połowa, zjazd na dno w drugiej.
bo subtelnie poprowadzony motyw homoseksualizmu
Nie subtelnie, a topornie
czy panny była lesbijka czy nie
Była. Chyba nawet obrączkę jej dali.
pytałem o scenę w oderwaniu od fabuły - facet siedzi w aucie i używa odrąbanej głowy do...
Co ty Mental, cenzura? Pomysł maksymalnie przegięty, lecz dobry - z tych wszystkich koszmarów młodej feministki podobał mi się chyba najbardziej.
e tam topornie. jak na mój gust subtelnie, a jak na slasherowe normy to wręcz romantycznie:) chodzi o montaż. marie siedzi na huśtawce i gapi się na koleżankę w negliżu. ujęcie na alex pod prysznicem, potem na pustą ławeczkę, a potem cięcie na wnętrze domu i marie idącą po schodach do sypialni. potem wiadomo. fajnie pomyślane sklejki. w ogóle pierwsze 30 minut to super film. próba mówienia z podciętym gardłem też mnie rozwaliła.
Pewnie że romantycznie jak na slasher, ale ja chyba myślę innymi kategoriami, poza tym za dużo takiego badziewia widziałam - aczkolwiek huśtawka bardzo ok. (Inna sprawa, że koleżanka specjalnie urodziwa nie jest, wyjątkowo zapamiętałam jej prostokątną, końską szczękę). W ogóle to Cecile de France wychodzi rewelacyjnie w rolach lesbijek, w Smakach życia jest po prostu fantastyczna.