wika
Reżyser bardzo szybko odkrywa karty i trudno nie zorientować się o co w tym wszystkim biega. Mimo to nie zdradzę sedna scenariusza, bo cały koncept jest na tyle dobry i - przynajmniej tak mi się wydaje - oryginalny (mimo że stanowi swoistą wariację na temat Pewnego Klasyka Horroru/Sci-fi), że szkoda byłoby zepsuć zabawę tym którzy jeszcze filmu nie oglądali, nawet ukrywając to pod spoilerem.
The Broken zdecydowanie jest horrorem, ale co się chwali, reżyser szerokim łukiem omija ograne do bólu gatunkowe chwyty (no dobra, jest jeden) i skupia się na budowaniu klimatu, co mu się cholernie udaje. Zmontowany po bożemu, z niezłymi, przemyślanymi zdjęciami i chłodną kolorystyką; trudno odmówić mu konsekwencji w tworzeniu atmosfery. Więcej tu niedopowiedzeń i sugestii aniżeli epatowania dosłownością, aczkolwiek znalazło się miejsce na dwie mocne sceny - sen głównej bohaterki i inspirowaną Psychozą (a jakże) przerażającą scenę prysznicową.
Jest też finałowy twist, bardzo łatwy do przewidzenia (co też uczyniłem), ale w żadnym wypadku nie przeszkodziło mi to w delektowaniu się tym zdecydowanie wyróżniającym się filmem grozy, który jak najbardziej polecam.
PS. Jeśli po 300 mało komuś wdzięków Leny Headey, niech obejrzy ten film. Co prawda tylko przez chwilę, ale aktorka znowu pokazuje się z najlepszej strony
Rzeczywiście bardzo interesujący horror ze świetnym, chłodnym klimatem. Kolejną ważną cechą jest też panujący ciągle niepokój, "co się teraz stanie?", "co jej się przydarzy?", ciężko ten film oglądać spokojnie. Jest kilka scen które potrafią przerazić, a całość trzyma w napięciu. Bardzo ciekawy i solidnie zrealizowany pomysł.
Mierzwiak ma nosa do filmów grozy. ten tutaj jest baaaardzo nietypowy. w zasadzie opiera się wyłącznie na pomyśle (inwazja lustrzanych odbić), którego nie rozwija. nie wiemy, skąd się biorą sobowtóry, czemu przychodzą, jaki jest ostateczny cel ich pojawiania się (całkowita podmiana populacji?), czemu mordują oryginały. na dobra sprawę nie wiadomo nawet, co się stało z pierwszym zbitym lustrem - kto z niego wyszedł? wszak świadkami zdarzenia byli wszyscy członkowie rodziny.
7/10
finałowe spojrzenie pani headey - całkiem konkretne. i jeszcze to jej przekrwione oko.
Dla mnie słabizna. Reżyser stara się budować klimat, ale kiepsko mu to wychodzi, a dla zapchania czasu (musi odbębnić te 80 minut, choć historia ciągnie się jak ser z pizzy) zapodaje z 5 razy flashbacka z wypadku. Generalnie motyw wychodzenia postaci z luster uważam za fajny, ale tu jest zrobiony na odwal - co znajdowało się po drugiej stronie? Inny wymiar? Odbicie duszy bohaterów? Za tym brakiem pociągnięcia konceptu idzie jeszcze słaby scenariusz mnożący kolejne pytania - czemu akurat TO zdarzyło się rodzinie głównej bohaterki, czemu reżyser odsuwa członków familii i powraca do nich dopiero, gdy Ci zostają ekhmmm skasowani. Całość prowadzi do.... no właśnie, do nikąd. Brakuje tu elementarnego wykończenia historii.
The Broken przypomina nieco studencki, offowy filmik, ale z lepszym zapleczem technicznym - dobry pomysł, ale środek to jedynie dobre chęci pokazania czegoś fajnego, ale z miernym skutkiem.
4/10
czemu akurat TO zdarzyło się rodzinie głównej bohaterki, Spoiler:
Myślę że nie tylko im, to inwazja na skalę globalną, my obserwujemy akurat tych ludzi. Jeśli dobrze pamiętam, to gdy gówna bohaterka wychodziła ze szpitala po konsultatcji, to doktorkowie jakoś podejrzanie się na nią patrzyli gdy wsiadała do auta.
no i nie zapominajcie o żonie Japońca. w filmie są poszlaki wskazujące na możliwość inwazji globalnej.
Ano właśnie, Japoniec to kolejny pomysł, który wyparowuje wraz z kolejnymi flashbackami Leny Headey
a jak niby reżyser twoim zdaniem miał ten "pomysł" rozwinąć, żeby wyszło lepiej? The Broken opiera się w całości na konsekwentnie stosowanych retardacjach, elipsach i niedopowiedzeniach. i zgadzam się - można to odbierać w kategoriach impotencji kreatywnej, że oto mianowicie pan reżyser polazł po linii najmniejszego oporu. można jednak inaczej - uczynić z tego zaletę, szczególnie w dobie wykładania wszystkiego kawa na ławę, że ten pochodzi z kosmosu z planety Ypsylon i przybył na Ziemię dokonać kolonizacji celem zieeeeew... tymczasem tutaj nie wiesz nic i jedyne, co ci w zasadzie pozostaje, to czerpiąc z własnych filmowych doświadczeń i "filmowej bazy danych", którą posiadasz i którą wzbogacałeś przez lata, dośpiewać historię wedle własnego uznania. pole do popisu jest ogromne. reżyser nie wyklucza żadnej możliwości, wszystkie hipotezy są uprawnione.
Jakbym miał sobie wszystko dopowiadać to reżyser powinien zamknąć historię na 10 minutach. Tymczasem pokazuje strzępek informacji (jak choćby ujęcie z drugiej strony lustra z tajemniczymi postaciami czy też zbite lustro w trakcie urodzin), podsyca ciekawość, ale również porzuca wszystko na rzecz zdartej płyty jaką są flashbacki. Naprawdę nie widzę nic co by usprawiedliwiało ich obecność w liczbie większej niż dwie, a tu jest tego masa. Fabuła prowadzi donikąd, bo opiera się na pojedynczych poszlakach (zbite lustra - notabene nikt nie zauważył, że po raz kolejny szkło tłucze się przy ich obecności, ja bym się zdziwił), całość jest bardzo hermetyczna i nie ma emocjonalnego kopa, bo raz że główna bohaterka jest mało interesującą kobietą, dwa, że wątek rodzinny jest poprowadzony fatalnie (zdecydowanie lepiej by wyszła eliminacja brata i jego partnerki gdzieś w środku filmu - gęstszy klimat osaczenia lekarki gwarantowany).
jak mowie, twoje rozumowanie jest jak najbardziej uprawnione i uzasadnione. sam do teraz mam wątpliwości, czy to, o czym pisałem, uznać za wadę czy za zaletę. w każdym razie mi się film podobał, bo był charakterystyczny i nietypowy. chłód, o którym wspomniałeś, także zaliczam na plus, gdyż uwielbiam ascetyczne, emocjonalnie wychłodzone kino. i całkowicie zgadzam się, że należało ukatrupić parkę w środku celem zintensyfikowania atmosfery osaczenia. no niestety Inwazja porywaczy ciał Kaufmana to to nie jest.
Ten filmowy chłód to zasługa Londynu, ponoć tam mieszkają najzimniejsi ludzie na Ziemi. Twarde głazy bez humoru
czyli coś jak Miami w obiektywie Manna:)