ďťż

wika

Religia do szkół została wprowadzona na mocy decyzji ministra edukacji narodowej, Henryka Samsonowicza z 30 VIII 1990. Już wówczas budziło to niezadowolenie pewnych grup społecznych, niechętnych narzucaniu komukolwiek wyznania. Jednak w 1991 roku Trybunał Konstytucyjny nie uznał skargi rzecznika praw obywatelskich, Ewy Łętowskiej, uznając że religia w szkołach nie koliduje z prawem polskim.
W 1992 roku inny już minister edukacji - Andrzej Stelmachowski wydał rozporządzenie o warunkach oraz o sposobie organizacji religii w szkołach publicznych a także przedszkolach.
Ówczesny rzecznik praw obywatelskich - Tadeusz Zieliński uznał, że owo rozporządzenie jest sprzeczne z zapisem w konstytucji o świeckości państwa. Tym razem jednak Trybunał Konstytucyjny pozostał nieugięty.
Religi w szkołach już pełnoprawnie została dopuszczona do szkół w 1997 roku, czyli wraz z nową konstytucją. Zapis o niej brzmi tak :
"Religia Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób''
W takim wypadku wycofanie religii ze szkół wymaga już zmiany konstytucji.
W 2002 roku mimo nacisków, nie wprowadzono rozporządzenia o wliczaniu religii do średniej, zaprotestowała przeciw temu ówczesna minister edukacji - Krystyna Łybacka.
Wszystko ma jednak swój „szczęśliwy” finał, gdyż w okresie sprawowania funkcji ministra edukacji narodowej - Romana Giertycha wprowadzono rozporządzenie, które nakazuje wliczanie religii do średniej.
Gdy minister Giertych przestał być już potrzebny w rządzie, jego tekę przejął Ryszard Legutko. Początkowo nowy minister chciał wycofać rozporządzenie swego poprzednika, jednak gdy biskupi tuneli nogą, natychmiast wycofał się On ze swojego pomysłu.
Obecnie, będzie miało miejsce kolejne posiedzenie Trybunału Konstytucyjnego, które po raz kolejny będzie obradować nad religią. SLD zaskarża decyzje Giertycha, twierdzi bowiem, że łamie ono w 3 punktach polską konstytucje :
- rozdziału Kościoła od państwa
- równości wobec prawa
- wychowywania dziecka według własnego sumienia
Niedługo przekonamy się jaki wyrok tym razem zapadnie.
Jestem ciekawa jak Wy patrzycie na całą kwestią, jakby wpychania nam religii w ramiona od małego. Walczenia o jak najlepsze stopnie z tzw. uczestnictwa w modlitwie na lekcjach.
Jak tutaj postrzegać sprawę rozdziału kościoła od państwa, nasze państwo bowiem nie jest państwem wyznaniowym…ponoć.
Od 1989 roku mamy do czynienia jakby z coraz większym skrętem w prawo, nie dziwi mnie to, bo nie jesteśmy jedynym państwem które wychodząc z tzw. komunizmu (bo upierać się będę że w Polsce nie było komuny) coraz to bardziej przechyla się ku tej prawej stronie, ale czy społeczeństwo także przechodzi na tą konserwatywną stronę, o tym można polemizować.. Z roku na rok politycy mają wciąż to nowe pomysły jak wepchnąć nam religie do życia codziennego. Nie jest to nic dziwnego, gdyż Kościół w naszym państwie zdobywa sobie coraz to większe wpływy..
A dlaczego nie zostawić tego po prostu, czy nie można żyć w państwie, w którym nie trzeba klepać pacierzy na ocenę a sprawa wiary i wychowania w niej nie będzie kwestią polityczną.. ??
Lewica nie chce walczyć z Kościołem, by zmieść go z powierzchni ziemi (jak to niektórzy sądzą), lecz chce by wrócił on tam gdzie jego miejsce, tam gdzie jest jego rola.
Czekam na Wasze opinie na ten temat.



Lewica nie chce walczyć z Kościołem, by zmieść go z powierzchni ziemi (jak to , lecz chce by wrócił on tam gdzie jego miejsce, tam gdzie jest jego rola.
Czekam na Wasze opinie na ten temat.
_________________

Tzn. gdzie?
Kóściół zdobył w naszym kraju już takie wpływy, że nasi decydenci muszą najpierw, przed jakąkolwiek decyzją konsultować się z Ojcem Dyrektorem.
A miejsce Kościoła?
Szukanie owieczek?
Wpływ na politykę?
Kasa z tacy?

Religia do szkół została wprowadzona na mocy decyzji ministra edukacji narodowej, Henryka Samsonowicza z 30 VIII 1990. Już wówczas budziło to niezadowolenie pewnych grup społecznych, niechętnych narzucaniu komukolwiek wyznania.
Trzeba być sprawiedliwym i przyznać, że takowy niesmak towarzyszył postkomunistom, którzy to od lat walczyli z Kościołem i religią. Ich zadaniem nie było umiejscowienia Kościoła tam gdzie jego miejsce. Celem była pełna marginalizacja, obniżenie zaufania społecznego i tym samym doprowadzenie do rozkładu chrześcijaństwa w Polsce. Antyklerykalizm w pierwszej połowie lat 90 był dość silnie zarysowany, także wśród szeregach UD, KLD i PSL.
Jednoznaczni antyklerykałowie ostrzegali przed państwem wyznaniowym, natomiast radykałowie katoliccy przed nowa ofensywa ateizmu (ZChN). Obie te skraje postawy były dalekie od rzeczywistości, a problem był wyolbrzymiany w celach politycznych. Tak samo zresztą jest to czynione w chwili obecnej, kiedy chce się koniecznie wmówić społeczeństwu że Ojciec Rydzyk jest faktycznym premierem tego kraju.
Oczywiście, Kościół zawsze zabierał głos w sprawach politycznych. Podczas wojen i pokoju ta tendencja była codziennością. Kościół był obecny przy obradach Okrągłego Stołu, przy porozumieniach sierpniowych etc. etc. W państwie gdzie religia jest bardzo ważnym aspektem życia taki stosunek Kościoła jest jak najbardziej zrozumiały.

Oczywiście, w Twoim podejściu jest sporo racji - skoro preferujemy wolność wyznania, to katolicy powinni mieć prawo do nauki i praktyk religijnych w takim zakresie, w jakim uznają to za stosowne i potrzebne. Ale tak samo powinno być z przedstawicielami każdej innej religii - aby zachować zdrowe podejście, trzeba by, moim zdaniem, powiedzieć: wszyscy albo nikt.
I fakt, że większość Polaków to katolicy nie powinien mieć nic do rzeczy. Mój znajomy powiedział kiedyś "demokracja to nie dyktatura większości, ale respektowanie praw jednostki". To zdanie chyba idealnie ilustruje zasadę działania zgranych i dobrze dogadujących się wewnętrznie społeczeństw.
Oczywiście piękną i zgodną z tym założeniem wizją byłoby zorganizowanie np. lekcji religii dla wszystkich klas w tym samym czasie, tak, by uczniowie nie byli dzieleni na grupy według klas ale według wyznań. O określonej godzinie w iluś tam salach byłyby prowadzone zajęcia z religii katolickiej, a w innych - prawosławia, islamu, judaizmu czy buddyzmu, a także etyka dla ateistów. Nie ma chyba jednak wątpliwości, że w większości nie za dużych szkół taki pomysł nie ma szans wypalić. Skoro więc nie mogą wszyscy, niech nie ma nikt.
Przykład? Sama chodziłam do sporego i dobrego liceum. Mimo starań dyrekcji przez dwa lata zorganizowanie lekcji etyki dla nie-katolików było niemożliwe z powodu braku etatów. A było zapotrzebowanie, ponieważ "na oko" 60-70% uczniów szkoły było ateistami.

Ponadto, wliczanie oceny z religii do średniej jest nie tylko faktem, który trzeba rozważyć jako taki, ale też symptomem pewnej postawy. Jest to jakby stawianie religii na jednej półce z naukami humanistycznymi i matematyczno-przyrodniczymi. Jestem skłonna się zgodzić, że nauka o historii religii jest nauką w pełnym sensie tego słowa, bowiem uczy o faktach obiektywnie stwierdzonych. Natomiast sama religia nie naucza o faktach.
Wiem, ile to może wzbudzić kontrowersji, dlatego proszę wszystkich o uważne przeczytanie poniższych argumentów:
Sama wiara katolicka mówi o tym, że sprawy wiary nie są do ogarnięcia rozumem. Owszem, uznaje jego wagę w rozważaniu pewnych wątpliwości wewnątrz systemu, jednak samo wejście do systemu jest kwestią wiary właśnie. A czym jest wiara? Może być nadzieją, może też być pewnością, ale pewnością na własny użytek.
Kościół nie chce udowadniania istnienia Boga ani jego nieistnienia, gdyż każdy zdrowo myślący człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że i jedno i drugie jest niemożliwe. Tak więc, jeśli u podstaw religii leży założenie, którego prawdziwości nikt nie jest w stanie stwierdzić, cały budowany na tym założeniu system może być równie dobrze prawdziwy, jak fałszywy.
Inne nauki, owszem, myliły się i zmieniały zdanie. Nie znaczy to jednak, że uczyły o prawdach wyssanych z palca. Z założenia dążą do poznania obiektywnych faktów, a to, że czasami nowe metody badań każą weryfikować pewne poglądy, nie świadczy o tym, że u podstawy nauk leżą błędne założenia.

Z socjologicznego punktu widzenia mogę powiedzieć tylko, że jest to typowy przykład efektu wahadła. Możemy tylko mieć nadzieję, że wszystko będzie się powoli wyciszać. Niestety, wydaje mi się, że sytuacja nie wróci do normy póki głos w polityce będą miały osoby posiadające uraz wychowania w czasach PRL. Czasami obserwując wypowiedzi starszych osób mam wrażenie, że uraz ten jest na tyle silny, ze całkowicie odbiera zdolność obiektywnej oceny pewnych sytuacji.



Ponadto, wliczanie oceny z religii do średniej jest nie tylko faktem, który trzeba rozważyć jako taki, ale też symptomem pewnej postawy. Jest to jakby stawianie religii na jednej półce z naukami humanistycznymi i matematyczno-przyrodniczymi.

A ocena z W-F-u? Również jest wliczana do średniej, a nie jest to przecież nauka o historii sportu. Podobnie ma się rzecz z plastyką i często muzyką. Owszem, pojawiają się elementy historii sztuki, ale rzadko. Więc dlaczego nie ma być wliczana ocena z religii?


A ocena z W-F-u? Również jest wliczana do średniej, a nie jest to przecież nauka o historii sportu. Podobnie ma się rzecz z plastyką i często muzyką. Owszem, pojawiają się elementy historii sztuki, ale rzadko. Więc dlaczego nie ma być wliczana ocena z religii?

Pozostaje zacytować piosenkę kabaretu Ani Mru Mru - "Dobre pytanie, my też tego nie wiemy"
Jednak WF podobno jest niezbędny dla zdrowego rozwoju młodego człowieka. Muzyka i plastyka - w starszych klasach są rzeczywiście nauką o historii tych sztuk, w młodszych, o ile pamiętam, przerwami na zabawę. (Bo dzieci nie mogą za długo siedzieć w szkole). Właściwie nikt by chyba nie ucierpiał, gdyby zamiast zabawiać je w szkole puścić je wcześniej do domu.


Uważam też ze ocena wliczana do średniej jest rzeczą naturalną i potrzebną. Zdecydowanie wynagradza to cały trud ucznia na przyswojenie wiedzy religijnej. Żeby uzyskać dobrą ocenę nie wystarczy się dobrze modlić czy czynić znak krzyża. Takie spłycanie tej kwestii jest dość powierzchowne gdy mówi się w tonie „klepania pacierza na ocenę”.

Czyli jest to ocena za znajomość zasad jednej z religii. a dlaczego tylko jednej? Nie lepiej zrobić przedmiot pn. religioznawstwo z obiektywnym nauczycielem, a nie "funkcjonariuszem" (głupi wyraz, ale żaden inny mi tu nie pasuje) tylko jednej z nich?
No i potem dochodzi do takich rzeczy, jak u mnie w klasie, kiedy to kolega deklarujący się wobec księdza jako agnostyk otrzymuje ocenę celująca, zas dwóch satanistów oceny bardzo dobre.

Nie ma obowiązku uczęszczania na lekcje religii.

Nie ma, ale jest społeczny ostracyzm, jest okienko w czasie zajęć (bo zajęcia z religii dziwnym trafem zawsze są w środku, a nie na początku czy końcu)... Różowo nie jest.


Nie ma, ale jest społeczny ostracyzm, jest okienko w czasie zajęć (bo zajęcia z religii dziwnym trafem zawsze są w środku, a nie na początku czy końcu)... Różowo nie jest.

Nie przesadzajmy. U mnie w klasie w ogólniaku jedna osoba na religię nie chodziła i nie było żadnego "ostracyzmu". W tym czasie mógł sobie iść na herbatę, czy cokolwiek.
Także bez przesadyzmu może.
Lepiej. W podstawówce było tak samo (tzn. jedna osoba na klasę nie uczęszczała) i też żadnego "piętnowania". A w tym wieku różne głupie rzeczy przychodzą dzieciakom do głowy. Odnoszę wrażenie, że problemy tworzy się na siłę, żeby móc obnosić się z piętnem "prześladowanej ofiary".


Nie przesadzajmy. U mnie w klasie w ogólniaku jedna osoba na religię nie chodziła i nie było żadnego "ostracyzmu".

Nie przesadzamy, bo nie mamy doniczek
Ogólniak to co innego niż podstawówka czy gimnazjum


No widzisz. Widać miałeś jakąś wybitnie tolerancyjną podstawówkę

Miałem wybitnie normalną podstawówkę, z normalnymi ludźmi. Jak widać, wśród ludzi normalnych (bez względu na wiek) pewne problemy nie występują. Czyżby były wydumane ?


Tak mi się widzi, że niektórzy zwyczajnie nie wiedzą, co to "nietolerancja" i sekowanie.

Nie krępuj się i spokojnie w miejsce "niektórzy" wstaw "nazaa"


Zbaczasz z tematu

Sama zaczęłaś z tymi buntami i mniejszościami
Jak już pisałem gdzie indziej, uważam, że religia jako przedmiot szkolny to idea bzdurna. Ale bynajmniej nie dlatego, że to może razić mniejszości.
Klerykalizacja szkół byłaby wtedy, gdyby codziennie o 8 rano cała szkoła zbierała się obligatoryjnie na apelu w celu zbiorowego odmówienia pliku modlitw. Wtedy byłaby to klerykalizacja i dyskryminacja.
Natomiast to, że chętni uczęszczają na religię, nie ma nic wspólnego z klerykalizacją
Zaś pomysł, żeby ew. nietolerancję zwalczać przepisami prawnymi jest jeszcze bardziej bzdurny i chybiony.


Sama zaczęłaś z tymi buntami i mniejszościami

Nie musiałeś zbaczać ze mną Potem jeszcze będzie, że Cię na złą drogę sprowadzam

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • dagmara123.pev.pl
  •